20,19 zł
Kolejna, świeża porcja wierszy, premiera niedebiutancka, dzięki której każdy czytelnik odnajdzie coś dla siebie. Coś o człowieku, czyli umieranie na wiele to zbiór utworów, które w dalszym ciągu ukazują cienie i blaski ludzkiego bytu…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 37
© Mirosław Kazimierz Laus, 2022
Kolejna, świeża porcja wierszy, premiera niedebiutancka, dzięki której każdy czytelnik odnajdzie coś dla siebie. Coś o człowieku, czyli umieranie na wiele to zbiór utworów, które w dalszym ciągu ukazują cienie i blaski ludzkiego bytu…
ISBN 978-83-8324-041-1
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Nie chcę paryskich dziś uroków
i kamieniczek sercem tkanych!
Nowego Jorku nie chce blichtru
i w jasyr złotu dusz oddanych!
Dziś leśną, wąską dróżką kroczę,
obłoki widzę białe,
mchem porośnięte miejsca ciche,
pajęcze płachty poszarzałe.
Gałązki, które leżą wieki,
to czas je poukładał!
I wiatr, i deszcz, poranna rosa,
obrazkom piękne kształty nadał!
Tu dinozaury śpią w poszyciu,
tam drzemią dwie jaszczurki!
Jedna bez nogi, druga krzywa,
obrazek do powtórki!
Grzyby się płaszczą w mokrej trawie,
przed chłodem trzony chronią.
A kapeluszy czarne żuki,
przed intruzami bronią!
Bajeczka, bajka dla dzieciątek,
zabierzmy je do lasu!
Niech je uwiedzie blask natury,
bo może zbraknąć czasu!
Gdzie popłynęły wiersze utkane,
przez nocne, senne mroki?
Na jakiej z planet się zatrzymały,
chronionej przez obłoki?
Przez mgłę pamiętam, jak wypływały,
spadały na posłanie.
Literki, słowa i zdania całe,
już światu na oddanie…
Chciałem zatrzymać je w klatce złotej,
nawet ze srebra nie była!
Dlatego w marnym, jutrzenki blasku,
myśl nocna rankiem nie ożyła!
Płyną w przestworzach miliony wierszy,
nigdy nie napisanych.
Słyszą je tylko smutni poeci,
aktorzy niemi, ról nie zagranych!
Nasz świat się staje pośmiewiskiem,
pogorzeliskiem ludzkich spraw.
Wielkim, żałosnych widowiskiem,
gdzie klakier żyje z tanich braw!
Niebieska przestrzeń nie wystarczy,
w którą kierujesz chciwie wzrok.
Kto winą zatem nas obarczy,
za ludzki, nierozważny krok?
Z braterstwa przecież wilki słyną,
dlaczego więc przypowieść brzmi,
że człowiek, człowiekowi wilkiem,
po kres przeżytych w stadzie dni?
Oglądasz stale się za siebie,
choć tylko przyszłość wartość ma.
Tajemnych znaków szukasz w niebie,
z głupotą w parze wiara twa!
Nic się nie rodzi bez powodu
po śmierci również życie trwa.
I wielkość odczuwania głodu,
mizerne tylko skutki da!
Braterstwo, wielką tajemnicą,
której nie pojmie żaden z nas,
bo jak matczyna to spódnica,
którą z dzieciństwa tylko znasz.
Potem już tylko złe decyzje,
by lepszym od innego być.
Wirują w głowie chore wizje,
by kosztem innych, lepiej żyć!
Nie uciekajcie myśli moje,
tak wiele dzieje się dokoła,
zło triumfuje, dobro znika,
a świat o sprawiedliwość woła.
Gdy ujrzę w górze blask księżyca,
wielkość tej rzeczy lśni i kusi,
więc wszystko czym się dziś zachwycę,
mój rozum do myślenia zmusi.
Za kość, wilk śmiercią wilka karze.
Mówimy: Dzika ich natura.
Mądry, człowiecze pożądanie,
mierzy gibkością mózgu szczura!
Idziemy zgodnie ku przepaści,
brak wyobraźni żyć pozwala.
Raz wśród chichotu, raz wśród waśni,
gdy skrzenie złota nas zniewala.
Te wieczne hasła o wyższości,
dobrego, które zło zwycięża!
Jak wiara, rzecz to do dyskusji,
bo kim jest biedak bez oręża?
A czas? To kwestia wyobraźni.
Coś się wypiętrza, coś zapada.
Nie w każdym kraju Himalaje-
wieczności echo do nas gada!
Na oczach mych umierał motyl,
skrzydlaty tancerz pastelowy.
Choć w blasku słońca kończył życie,
świat nie był taki kolorowy.
Bo piękno wiecznie trwać nie może,
zbyt wielkiej łaski chce od życia.
Im cudniej zalśni nam natura,
tym mniej ma czasu do przeżycia.
Godziny życia dla motyla,
dlatego czas mu się nie dłuży.
Na przekór światu, kona tańcząc,
sięgając kresu swej podróży!
Przestrzenie ducha pięknie czujesz.
Gdy marsz ku niebu trwa o chłodzie,
to w biegu stają dni przebrzmiałe,
do bram młodości twym pochodzie.
To pełnia zniewoliła myśli,
gdy głusza do wymarszu woła,
pędzisz myślami w świat zmyślony,
nikt już zatrzymać cię nie zdoła.
Bo cisza z nieba, cisza z blasku,
i chłód gdy pęd po nozdrzach bije.
Jak nieprzytomna w przytomności,
film wielobarwny myśl twa wije.
Tam gdzie się srebrna sosna płoży,
gdzie wolniej płyną życia soki,
gdzie fladra trwoży młode wilki,
tam twoje bezszelestne kroki.
Świat cały w ciszy, świat bez wojny,
stoi przed tobą zadumany.
Aż wkraczasz w jakiś stan upojny,
przez ludzi jeszcze nienazwany.
Jak cicho jesień się panoszy,
gdy słońce jasne blask rozsiewa.
Smolistej szczapy słodki zapach,
pomiędzy martwe płynie drzewa.
Kolory w ciszy są piękniejsze,
słońce z nich ogień wydobywa.
Wśród purpur, żółci, srebrzystości,
życie po gęstwach dogorywa.
Tęcza złocona wzrok mój wabi,
i dywan liści tkwi w spokoju.
Bo wiatr, hulaka, dziś nie skory,
niszczycielskiego zacząć boju!
Cisza i cisza, potem cisza,