Coś sobie obiecaliśmy - Jackie Ashenden - ebook

Coś sobie obiecaliśmy ebook

Ashenden Jackie

4,0
11,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W czasie studiów w Oxfordzie Sidonie Sullivan bardzo się zaprzyjaźniła z księciem Khalilem. W żartach obiecali sobie, że jeśli do trzydziestego roku życia nie wstąpią w związki małżeńskie, to się pobiorą. Jednak gdy Sidonie wyznała Khalilowi miłość, zerwał kontakt, łamiąc jej serce. Po pięciu latach, w urodziny Sidonie, Khalil niespodziewanie zjawia się ponownie w jej życiu. Chce, by dotrzymała obietnicy i została jego żoną…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 152

Oceny
4,0 (7 ocen)
4
0
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jackie Ashenden

Coś sobie obiecaliśmy

Tłumaczenie:

Joanna Żywina

Rozdział pierwszy

Sidonie Sullivan z irytacją zabrała się za stojące przed nią piwo i skórkę wieprzową.

– Sto lat, Sid! – Siedzący naprzeciwko niej Derek uśmiechnął się. To on przyniósł jej przed chwilą piwo i przekąskę. – Wiem, że to niewiele, ale zarezerwowałem na później stolik w Giovanni’s. To chyba coś wyjątkowego, nie uważasz?

Sidonie odwzajemniła uśmiech, tłumiąc irytację.

– Dzięki, Derek. To bardzo… urocze.

To prawda. Derek był dawnym przyjacielem ze szkoły i to bardzo miło z jego strony, że zabrał ją na urodzinową kolację, był jednak częścią życia, które zostawiła za sobą pięć lat temu, gdy przeprowadziła się do Londynu. Życia, które nie przypominało w niczym obecnego i do którego nie miała ochoty wracać.

Przyjechała do Blackchurch, niewielkiego miasteczka w Oxfordshire, żeby odwiedzić ciocię. Tutaj dorastała, a jutro miała wracać do Londynu i szczerze nie mogła się tego doczekać. Blackchurch było małą i leżącą na uboczu mieściną i tak naprawdę nigdy nie czuła się tutaj jak w domu. Poza tym ciotka May zawsze była dla niej okropna i wcale nie minęło jej to z wiekiem. Sidonie odwiedzała ją głównie z poczucia obowiązku, bo May niedomagała na zdrowiu i nie miała nikogo, kto mógłby do niej zajrzeć.

Sidonie nie mogła sobie pozwolić na zbyt długą nieobecność w fundacji dla dzieci, którą założyła pięć lat temu. Fundacja wciąż się rozwijała, dając szansę dzieciom mniej uprzywilejowanym z całego kraju. W planach miała poszerzyć działalność na Europę, a potem może i na cały świat. Wciąż było tyle do zrobienia.

Zapomniała nawet, że dziś były jej urodziny, dopóki Derek nie zapukał do drzwi jej ciotki i nie zaprosił Sidonie na kolację. Najwyraźniej poczta pantoflowa działała tu bez zarzutu.

Nie miała ochoty nigdzie wychodzić – musiała odpowiedzieć na mejle, przygotować raport i wykonać parę telefonów – lecz Derek nalegał, a ciotka May, która nie przepadała za wizytami, chciała zostać w domu sama, żeby „obejrzeć swoje seriale”. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz z kimkolwiek świętowała swoje urodziny – na pewno nie z ciotką. Miło więc ze strony Dereka, że pamiętał.

On by nie zapomniał.

Ta myśl pojawiła się nagle, zaskakując Sid. Jakie to dziwne, że o nim pomyślała, po takim czasie. Nie miało to teraz żadnego znaczenia. Wyjechał z Anglii pięć lat temu i ostatni kontakt, jaki z nim miała, to lakoniczny i oschły mejl, w którym oznajmił jej, że lepiej, żeby przestali się ze sobą kontaktować.

Więc się z nim nie kontaktowała. Tamtego dnia postanowiła o nim zapomnieć, więc dlaczego znów pojawił się w jej myślach?

Uśmiechnęła się teraz do Dereka, ponieważ choć fizycznie nie pociągał jej ani trochę, był miły i chciał zrobić dziś dla niej coś wyjątkowego. Naprawdę to doceniała.

– A więc, Sid – zaczął Derek.

Nigdy jednak nie dowiedziała się, co zamierzał jej powiedzieć, ponieważ w tym momencie drzwi pubu otworzyły się z hukiem i do środka wkroczyło sześciu mężczyzn w czarnych garniturach, okularach przeciwsłonecznych i słuchawkach w uszach. Jeden podszedł prosto do baru, żeby porozmawiać z właścicielem baru, podczas gdy pozostali chodzili od stolika do stolika, wyprowadzając gości z lokalu.

Sidonie zmarszczyła czoło.

– Co się dzieje? – Derek spojrzał zdezorientowany na mężczyzn. – Kręcą jakiś film, czy co?

Dobre pytanie. Mężczyźni wyglądali na ochroniarzy, tylko co mieliby robić w małym angielskim pubie?

Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, mężczyźni stanęli na baczność i jeden z nich oznajmił coś w jakimś obcym, śpiewnym języku, który zdecydowanie nie przypominał angielskiego. Pozostali powtórzyli to jak mantrę i wtedy do środka wszedł kolejny mężczyzna.

W tym momencie dla Sidonie świat stanął w miejscu.

Mężczyzna był bardzo wysoki i postawny, o barkach tak szerokich, że nie powstydziłby się ich grecki bóg, a poruszał się z gracją wielkiego drapieżnika. Którym z pewnością był. Jego twarz miała mocne, ostre rysy, była piękna w niebezpieczny i mroczny sposób, a ciemne oczy były przenikliwe i przeszywające.

Miał na sobie ciemny, idealnie skrojony garnitur, a biała koszula podkreślała brązową skórę. Emanowała z niego siła i arogancja. W jednej ręce trzymał niewielką, ale pięknie udekorowaną babeczkę, w której tkwiła świeczka, w drugiej natomiast ściskał wstążkę od czerwonego balona.

Sidonie miała wrażenie, że serce przestało jej bić.

To był on. Khalil ibn Amir al Nazari. Mężczyzna, który był jej najlepszym przyjacielem. Dla którego straciła głowę i który odszedł od niej pięć lat temu, zostawiając ją samą na środku pokrytej śniegiem londyńskiej ulicy.

Od tamtego czasu go nie widziała.

Poznała go, gdy oboje studiowali na Oxfordzie. Był jednym z „niepokornych książąt” – grupy trzech młodych mężczyzn z rodzin królewskich, cieszących się nie najlepszą sławą w uniwersyteckim miasteczku. Galen Kouros, książę Kalithery, Augustine Solari, książę Isavere. I on. Khalil, następca tronu Al Da’iry, niewielkiego, lecz bardzo bogatego państwa położonego nieopodal Morza Czerwonego.

Nie zwracała na nich zbytniej uwagi – sama była cicha i skupiona na nauce, poza tym miała stypendium, co oznaczało brak czasu na imprezy czy inne rozrywki.

Jednak gdy pewnego dnia pracowała w uniwersyteckiej bibliotece przy rozkładaniu książek, usłyszała głęboki, męski głos, który zażądał jej pomocy, a gdy się odwróciła, za nią stał on. Khalil, arogancki i tak nieskończenie hipnotyzujący, że zabrakło jej słów. Powtórzył pytanie, jeszcze bardziej aroganckim i władczym tonem, a ona była tak zaskoczona i zszokowana, że się roześmiała. Oczywiście zaraz tego pożałowała i natychmiast go przeprosiła, ale on patrzył na nią tak, jakby nigdy nie widział nic bardziej fascynującego. Potem powiedział, że nie miała za co przepraszać, to raczej on jest jej winien przeprosiny, bo zachował się bardzo nieuprzejmie.

To był początek ich przyjaźni; dwoje tak różnych osób: książę i dziewczyna na stypendium. To nie powinno się udać. Została wychowana przez ciotkę – przedstawicielkę klasy pracującej, a on dorastał w rodzinie królewskiej. Ona była cicha i skupiona na nauce, on był szalonym imprezowiczem i rzadko pojawiał się na wykładach.

Coś ich jednak do siebie ciągnęło i zostali przyjaciółmi, a po studiach wciąż utrzymywali kontakt.

Byli najlepszymi przyjaciółmi aż do tamtej katastrofalnej nocy w Soho, pięć lat temu, kiedy powiedziała coś, czego nigdy nie powinna mówić, a on się całkiem zdystansował i zniknął. Miesiąc później wysłał jej wiadomość, że nie planuje wracać do Anglii i lepiej, żeby się z nim nie kontaktowała. Nie powiedział, dlaczego.

Choć wcale nie musiał się tłumaczyć. Znała powód.

Tamtego dnia złamał jej serce, ale zrobiła wszystko, żeby się nie załamać. Zamiast tego zmieniła się, otoczyła murem i zamknęła w sobie. Stała się kimś innym. Osobą, która nigdy nie otworzy serca przed kimś, kto tego nie chce.

Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go zobaczy, a jednak był tutaj, stał na środku pubu niczym bóg objawiający się swym wyznawcom, i rozglądał się wokół, aż jego wzrok spoczął na niej.

Zaparło jej dech w piersi. Miała wrażenie, że w pomieszczeniu zabrakło powietrza.

Derek zaczął coś mówić, ale Khalil już szedł w ich stronę z balonem w ręku, kołyszącym się z każdym krokiem. Byłoby to całkiem zabawne, gdyby wyraz jej pięknej twarzy nie był tak intensywny.

Serce zaczęło łomotać jej w piersi. Czuła się jak królik schwytany w światło reflektorów, niezdolny, żeby się poruszyć czy odwrócić wzrok.

Minęło pięć lat, odkąd widziała go po raz ostatni, a on wciąż był tak samo urzekający jak tamtego dnia.

Przyjechał do Anglii z oficjalną wizytą i spotkali się w głośnym i zatłoczonym barze w Soho. Powiedział jej wtedy, że jego ojciec nie żyje, a on musi wrócić do Al D’airy, żeby objąć tron. Przez pewien czas nie będzie mógł przyjeżdżać, może to potrwać nawet parę lat. Jego kraj był w trudnej sytuacji i musiał być na miejscu.

Rozumiała to. Jego ojciec był fatalnym władcą, a obecność Khalila była konieczna dla zachowania wewnętrznej stabilności w kraju. Była jednak poruszona faktem, że nie będzie go widzieć nawet przez parę lat, do tego zdążyła już trochę wypić.

Jednak dopiero gdy stali przed barem wśród wirujących płatków śniegu i mieli się pożegnać, popełniła błąd, który drogo ją kosztował.

W przypływie emocji powiedziała mu, że go kocha. Gdy tylko te słowa padły, wiedziała już, że to był błąd. Wydawał się zszokowany i już po chwili jego piękna twarz zmieniła się w nieprzeniknioną maskę, równie zimną jak wirujący wokół śnieg.

Delikatnie odsunął jej dłoń, którą chwyciła za poły jego płaszcza, ale nic nie odpowiedział.

Po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając ją samą, podczas gdy jej serce rozpadało się na kawałki.

Całą noc płakała do poduszki, wściekła na samą siebie, że wszystko popsuła. Nigdy nie sugerował, że z jego strony mogło być coś więcej niż przyjaźń, więc dlaczego wyznała mu miłość? To pewnie przez wypite Cosmopolitany albo tę głupią obietnicę, którą zapisała na serwetce i kazała mu podpisać. A może po prostu pod wpływem emocji, gdy patrzyła mu w oczy, a płatki śniegu powoli opadały na jego czarne włosy.

Nie powinna jednak mówić tego na głos. Ciotka zawsze jej powtarzała, że jest zbyt zachłanna i wymagająca, a reakcja Khalila wyraźnie wskazywała, że miał o niej takie samo zdanie. Co potwierdził parę tygodni później, gdy napisał, że lepiej będzie, jeśli urwą kontakt.

Nie odzywała się więc do niego. W tamtym okresie jej fundacja nabierała wiatru w żagle, przeprowadziła się do Londynu i mogła rzucić się w wir pracy. Dzięki temu łatwiej jej było pogrzebać złamane serce głęboko i stać się kimś zupełnie innym. Kimś silnym, zdeterminowanym i posiadającym cel. Kobietą, która nie płacze co noc za mężczyzną. Kobietą, która nie potrzebuje nikogo i niczego.

Teraz jednak serce biło jej tak samo mocno jak zawsze, gdy on był obok. Z trudem zebrała się w sobie, żeby spojrzeć mu w oczy.

Nie miało znaczenia, że zjawił się nagle, pięć lat po tym, jak złamał jej serce.

– Khalil – zaczęła, zadowolona, że jej głos brzmi tak pewnie. – Co ty tutaj…

– Wyjdź – przerwał jej Khalil. Nie było wątpliwości, do kogo mówił, bo Derek od razu zerwał się z krzesła i ruszył do wyjścia.

To ją rozzłościło.

A więc zjawiał się nagle, prawdopodobnie ze względu na nią, bo nie było innego powodu, dla którego miałby przyjechać do Blackchurch, a jego pierwszymi słowami nie było „przepraszam, Sidonie, że zostawiłem cię wtedy bez słowa i zerwałem kontakt”. Nie, najpierw kazał wyjść mężczyźnie, który zabrał ją na urodzinową kolację.

Chciała mu powiedzieć, jak paskudnie się zachował i jakim prawem zjawiał się tutaj, odstraszając pierwszego od lat mężczyznę, z którym się umówiła. Pokazałaby mu jednak, że jest na niego zła, a więc że jej na nim zależy. A przecież tak nie było.

Wyleczyła się. Zapomniała o nim.

Milczała więc, gdy usiadł bez słowa na miejscu Dereka, postawił przed nią babeczkę i podał jej balon.

– Wszystkiego najlepszego, Sidonie – powiedział tym niskim, głębokim głosem, jakby nie widzieli się zaledwie parę dni.

Przez chwilę nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, wciąż nie mogła uwierzyć, że był tutaj, w Anglii, w tym pubie, do tego składał jej urodzinowe życzenia, jakby wciąż byli przyjaciółmi.

Złoszczenie się na niego było bezcelowe. Nie miało znaczenia, że zerwał z nią kontakt, jakby ich przyjaźń nie miała żadnego znaczenia. Jakby ona była nikim.

Nieważne, jak ją potraktował; teraz było jej to obojętne. Odniosła sukces, była szczęśliwa i już go nie potrzebowała.

Ignorując wściekłość, która się w niej gotowała, odsunęła od siebie skradającą się zdradliwie do jej serca radość. Spojrzała na niego chłodno.

– To prawdziwa niespodzianka, Khalil. Oczywiście nie spodziewałam się, że cię zobaczę, ale akurat miałam randkę. – Naprawdę powinien się zorientować, że jej w czymś przeszkodził.

Ściągnął brwi.

– Randkę? Z kim?

Wygląda na to, że pewne rzeczy się nie zmieniły. Jego arogancja naprawdę nie miała sobie równych. Prawdziwy książę – jednak nawet jego przyjaciele, Galen i Augustine, którzy również pochodzili z rodzin królewskich i których spotkała parę razy, nie byli aż tak aroganccy.

Potem dowiedziała się, że Al D’aira była monarchią absolutną, gdzie władca był postrzegany jako boski pomazaniec, a jego słowo było prawem. W tym kontekście jego arogancja miała sens, choć sama nie zamierzała tego tolerować. Lubił to w niej, albo tylko tak twierdził. Podobało mu się, że traktowała go jak zwykłego człowieka, a nie księcia.

Siedzący teraz naprzeciw niej mężczyzna nie wyglądał jednak na kogoś zwykłego ani jak przyjaciel, którego zapamiętała. Dawniej przypominał mroczne, wzburzone morze, pełne niebezpiecznych prądów, jednak gdy słońce oświetlało jego wody, było w nim tyle delikatności i piękna. Jego uśmiech, współczucie, poczucie humoru.

Nie było po nich śladu. Jego twarz była zimna i nieprzenikniona. Nie był już morzem, lecz leżącym na dnie kamieniem.

– To była urodzinowa randka – odparła chłodno. – Z Derekiem.

– Derek? – Khalil rozejrzał się wokół. – Nie widzę tu żadnego Dereka.

– Nie, bo kazałeś mu wyjść z pubu.

– Stał mi na drodze. – Wskazał na balon. – Weź go.

Jej serce podskoczyło tak jak dawniej, ale nie zamierzała nadawać jego słowom i czynom żadnej wagi, więc ponownie to zignorowała.

A jednak chcesz, żeby to coś znaczyło.

Nie, nie, to nieprawda. Pozbyła się uczuć, które dawniej do niego żywiła. Jeśli czuła ukłucie w sercu i nie mogła zaczerpnąć tchu, było to spowodowane wyłącznie szokiem. Niczym więcej.

A jednak odmówienie przyjęcia balonu wydawało się dość niedorzeczne, więc wzięła go od niego. Gdy ich palce się zetknęły, poczuła znajomy prąd.

Wciąż pamiętała, gdy poczuła to po raz pierwszy – gdy Khalil urządził dla niej imprezę z okazji dwudziestych pierwszych urodzin. Była to pierwsza taka impreza w jej życiu, bo ciotka nie obchodziła jej urodzin, nie mówiąc już o urządzaniu przyjęć z tej okazji.

To był cudowny wieczór. Nie miała wielu przyjaciół, ale Khalil zaprosił ich wszystkich oraz własnych znajomych, zdecydowanie głośniejszych i bardziej rozrywkowych. Były balony i tort. Prawie się popłakała, gdy odśpiewano Sto lat – to było tak miłe.

Jej pierwsze przyjęcie urodzinowe okazało się prawdziwym sukcesem.

Później Khalil wziął ją za rękę i porwał do tańca – czuła bliskość i ciepło jego ciała. Zapach. Twarde mięśnie. Zawsze uważała, że był piękny, ale tamtej nocy zdała sobie sprawę, że go pragnie.

Echo tamtych odczuć odezwało się właśnie teraz i wzdrygnęła się, on jednak na szczęście niczego nie zauważył.

– Dziękuję – powiedziała, mając nadzieję, że wygląda na spokojną – za balon i babeczkę. Twoje zachowanie w stosunku do Dereka było jednak nieakceptowalne. Powinnam pójść i upewnić się, że…

– Zajmę się tym – przerwał jej Khalil z tą samą arogancją, którą obserwowała w przeszłości. A może coś się jednak zmieniło? Wyczuwała w nim teraz coś twardego, czego wcześniej chyba nie było.

Odwrócił głowę i jeden z jego ludzi natychmiast się zjawił. Khalil wydał polecenie w śpiewnym, arabskim dialekcie, a mężczyzna skinął głową i odszedł.

Sidonie zmarszczyła czoło.

– Co mu powiedziałeś?

– Żeby poszukał Dereka i zapłacił mu odpowiednią sumę za niedogodności związane z nieoczekiwanym zakończeniem randki. – Khalil uśmiechnął się, jego białe zęby zalśniły, lecz oczy pozostały chłodne jak obsydian. – Nie martw się.

Jego uśmiech również się zmienił. Nie było w nim ciepła, lecz coś niebezpiecznego i drapieżnego.

To nie jest mężczyzna, którego znałam. Już nie – pomyślała.

– A więc co tutaj robisz? – spytała, starając się zapanować nad dreszczem, który przeszył jej ciało. – Oprócz obrażania moich przyjaciół. Nie wiedziałam, że jesteś w kraju. – Nie zamierzała wskazywać, ile dokładnie się nie widzieli, bo przecież wcale o tym nie myślała.

Khalil nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał na babeczkę, a potem nagle wyciągnął rękę i od razu jeden z jego ludzi zmaterializował się obok z zapalniczką w dłoni. Khalil nawet na niego nie spojrzał, lecz zajął się zapalaniem świeczki, po czym znów wyciągnął rękę i ten sam mężczyzna zabrał zapalniczkę. Potem rozparł się na krześle i patrzył na nią.

– Dmuchaj – rozkazał.

Sidonie zamrugała.

– Słucham?

– Zdmuchnij świeczkę. – Nie odrywał od niej oczu.

Poczuła na skórze kolejny dreszcz. Na wspomnienie tego, jak na nią patrzył – intensywnie i w skupieniu, jakby każde jej słowo miało dużą wagę.

Potrafił sprawić, że czuła się interesująca i wyjątkowa, jakby to, co miała do powiedzenia, było wartościowe – robiło to duże wrażenie na kimś, kto stracił rodziców w wieku ośmiu lat i dorastał u boku zimnej i pozbawionej emocji siostry swojego ojca. Ciotka May nigdy nie ukrywała, że zajęła się nią wyłącznie z poczucia obowiązku, a Sidonie była kulą u nogi, której nie chciała, lecz pomimo to wzięła na siebie ten ciężar, bo miała dobre serce.

Nie zamierzała jednak znów wpaść w tę samą pułapkę. Odniosła sukces, miała własną fundację wspierającą dzieci i nie potrzebowała niczyjej aprobaty, w szczególności jego. Skończyła Oxford z wyróżnieniem, poświęciła się pomocy osieroconym dzieciom i nie czuła się samotna. Miała poczucie bezpieczeństwa i była pewna siebie, nieważne, że została odrzucona, najpierw przez ciotkę, potem Khalila.

Sidonie odetchnęła i wytrzymała jego spojrzenie. Dawniej nigdy nie pozwalała mu zachowywać się tak arogancko i teraz też nie zamierzała.

Uniosła brew.

– Tylko jeśli zaśpiewasz mi Sto lat.

– W porządku – odparł i, nie wahając się, zaczął śpiewać, a jego głęboki, męski głos sprawiał, że każdy dźwięk muskał jej skórę delikatną pieszczotą.

Nie powinna kazać mu śpiewać. Za dużo wspomnień – jej pierwsze przyjęcie urodzinowe, ich wspólny taniec. Nie potrzebowała tego teraz.

– A teraz zdmuchnij świeczkę – powiedział.

Wykłócanie się o to było bez sensu, zresztą miała urodziny, pochyliła się więc i dmuchnęła, patrząc, jak płomień załopotał i zgasł.

– A więc – wyprostowała się – chyba powinnam być zaszczycona, że…

– Nie pamiętasz, prawda?

Sidonie zamrugała, zbita z tropu nieoczekiwanym pytaniem.

– Słucham? O czym mam pamiętać?

– Powiedziałaś mi, że jeśli do trzydziestki nie znajdziesz męża, wtedy wyjdziesz za mnie.

Poczuła, że robi jej się gorąco, a zaraz potem zalała ją fala zimna.

Mówił o tamtym wieczorze w Soho. Noc, o której wolała zapomnieć. Umowa, którą kazała mu podpisać.

Gorąco rozlewało się po jej twarzy i nic nie mogła na to poradzić. Przekleństwo bycia rudowłosą oznaczało ładną, jasną skórę, która jednak zdradzała każdą emocję.

– To było tej ostatniej nocy w Londynie – ciągnął gładko Khalil, nie spuszczając z niej oka. – Mój ojciec właśnie umarł i spotkaliśmy się w Soho na drinka. Powiedziałem, że nie wiem, kiedy znów będę mógł przyjechać, więc kazałaś mi obiecać, że wrócę, zanim skończysz trzydzieści lat. Powiedziałaś też, że jeśli do tego czasu nikogo nie znajdziesz, wyjdziesz za mnie.

Czuła, że jej twarz płonie teraz żywym ogniem, a wszystkie wspomnienia tamtej koszmarnej nocy powróciły z przerażającą wyrazistością. Rozmawiali o Al Da’irze i o zmianach, które Khalil zamierzał wprowadzić po objęciu tronu. Opowiadał jej o tym jeszcze w college’u – oboje czuli potrzebę pomagania innym ludziom, ona w fundacji, on dzięki mądrym rządom, gdy zostanie królem.

Powiedział jej wtedy, że w końcu będzie musiał się ożenić, a ona wpadła na pomysł, że mógłby poślubić ją. Alkohol i świadomość, że wyjeżdżał na długo, dodały jej odwagi i dlatego spisała tę umowę, którą kazała mu podpisać.

Teraz wydawało się to głupie, naiwne i… pełne desperacji. Już nie była tamtą dziewczyną.

Zignorowała więc żar, który palił jej skórę, i spojrzała mu prosto w oczy.

– Ach tak, pamiętam. Czy to nie było coś… – udawała, że próbuje sobie przypomnieć. – Spisałam to i kazałam ci podpisać, prawda?

Jeśli wiedział, że udawała, nie dał tego po sobie poznać.

– Zgadza się. – Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął złożoną kartkę. – Chyba o tym mówisz. – Delikatnie położył ją obok babeczki i rozłożył.

Nie mogła się powstrzymać i spojrzała. Poplamiona serwetka i jej pismo, niechlujne i pospieszne.

Khalil milczał.

Niechętnie, lecz powodowana dziwną fascynacją, sięgnęła po kartkę – tak, tutaj na piśmie znajdowało się jej upokorzenie. A na dole ich podpisy. Wiedziała wtedy, że ona nigdy nie zmieni zdania…

Wpatrywała się w serwetkę dłuższą chwilę, a potem zrobiła to, co zawsze, gdy zrobił lub powiedział coś absurdalnego.

Roześmiała się.

Khalil cierpliwie czekał, aż Sidonie przestanie się śmiać.

Pamiętał ten śmiech i to, jak się rozpromieniała. Pamiętał, jak zawsze poprawiała mu humor, co było niezwykłe, bo rzadko miał powody do śmiechu.

Minęło tyle czasu, odkąd widział ją po raz ostatni. Kiedy się z czegoś śmiał. Prawie zapomniał, jak to jest.

Gdyby wciąż byli przyjaciółmi, mógłby się śmiać. Nie był jednak jej przyjacielem – już nie – patrzył więc na nią i rozkoszował się tym widokiem.

Była inna. Zauważył to już podczas pierwszego spotkania.

Jej rude włosy były spięte na czubku głowy w luźny kok. Pamiętał, że gdy uczyli się razem, często zbierała włosy i wsuwała w nie ołówek, który przytrzymał kok – upięcie jednak zawsze było schludne, a każdy włos na swoim miejscu.

Nie miała teraz na sobie jednej z tych kolorowych sukienek, które dawniej nosiła. Dziś ubrana była w czarne spodnie i elegancką białą koszulę, a na oparciu krzesła wisiał czarny żakiet.

Nie uśmiechała się do niego, nie tak jak kiedyś. W jej zielonych oczach było coś nieprzyjaznego, a w śmiechu brakowało dawnej wesołości.

Dziwisz się? Po tym, jak przez pięć lat ją ignorowałeś?

Nie ignorował jej. Odciął się od niej zupełnie.

Ten czas i wspomnienie ich ostatniego spotkania niczego nie ułatwiały, ale musiał to zrobić.

Przyjechał, żeby zmusić ją do wywiązania się z tamtej umowy. Musiała zostać jego żoną.

Pragnął jej jeszcze wtedy, gdy byli przyjaciółmi. Od pierwszej chwili, gdy zobaczył ją w bibliotece, a jej rude włosy lśniły w wypełnionych wirującymi drobinkami kurzu promieniach słońca. Pamiętał jej porcelanową skórę i oczy zielone niczym wiosenna trawa.

Romans z nią jednak nigdy nie wchodził w grę. Była pełna słońca i ciepła, a w nim królował mrok i wątpliwości – nie chciał, by ta ciemność dotknęła też ją. Przyjaźń to było wszystko, co mógł jej zaoferować. Byli więc tylko przyjaciółmi.

Aż do tamtej nocy w Soho, kiedy powiedziała mu, że go kocha, i wiedział już, że nie może się z nią dłużej przyjaźnić.

Nie spodziewał się tego wyznania i był w szoku. Nigdy nie usłyszał podobnych słów, od nikogo, a gdy mówiła to ona…

Tak bardzo pragnął wziąć ją wtedy w ramiona i pocałować, powiedzieć, że on też ją kocha, że nie chce jej zostawiać. Nigdy tego nie chciał.

Jednak jego ojciec umarł, a kraj pogrążony był w chaosie, więc musiał wyjechać. Miał objąć władzę i zasiąść na tronie, który odziedziczył. Jego obowiązkiem było troszczenie się o swój lud, którego nie mógł opuścić.

Więc ją opuścił.

Miłość nie była królom pisana – dowiedział się o tym w bardzo młodym wieku. Żadne uczucia nie były wskazane. Królowie muszą podejmować trudne decyzje, dla obrony narodu robić okropne rzeczy.

Musiał więc od niej odejść. Nie mógł być dłużej tym samym człowiekiem, którym był w Anglii, przyjacielem Sidonie. W ogóle nie mógł być człowiekiem. Musiał stać się królem.

Powiedział jej, że nie wróci do Anglii i żeby więcej się z nim nie kontaktowała. To było okrutne, ale nie chciał, żeby się łudziła, że kiedykolwiek odwzajemni jej uczucia.

Rany zadane gwałtownie najszybciej się goją.

Nie sądził, że kiedykolwiek zakwestionuje tę decyzję, aż jego doradcy poruszyli temat małżeństwa i następcy tronu. Aż przejrzał listę potencjalnych kandydatek na żonę, które mu zasugerowano, i wszystkie pochodziły z rodzin, którym zależało na pozycji i wpływach, a tym samym na intrygach i korupcji.

Robił wszystko, żeby rządzić inaczej niż ojciec, i czas spędzony w Anglii razem z Sidonie nauczył go, jaką potęgą jest śmiech. Szczęście. Nadzieja. Chciał tego dla swoich ludzi, po traumie zgotowanej im przez reżim jego ojca, a skoro sam nie był w stanie dać im śmiechu i radości, to mogła to zrobić jego królowa.

Taka jak Sidonie.

Rozważał ten pomysł, przeglądając umowy małżeńskie, i wtedy przypomniał sobie o umowie, którą Sidonie zapisała na serwetce. I którą on podpisał.

Wtedy zrozumiał, że odpowiedź miał od dawna przed sobą. Kobieta, która nauczyła go, czym jest śmiech, jak cieszyć się z prostych rzeczy i pokazała namiastkę szczęścia… To ona mogła zostać jego królową. Mogła podarować jego krajowi wszystkie te cenne wartości, które w niej podziwiał – szczerość, empatię i ciepło. Mogła mu pomóc przywróć w Al Dai’rze radość.

Jego ludzie potrzebowali jej śmiechu, ciepła, optymizmu i empatii. Jej umiejętności zrozumienia każdego człowieka, niezależnie od pochodzenia.

Miał więc zamiar wywiązać się z umowy, którą sama z nim zawarła, a gdy coś sobie postanowił, zawsze doprowadzał to do końca. Niczego nie żałował i nie miał wątpliwości. Jedną z rzeczy, której nauczyła go matka, to że pewność jest siłą króla.

Sidonie prawdopodobnie odmówi, zwłaszcza po tym, jak zerwał z nią kontakt, zamierzał więc ją przekonać. Nie przyjmie odmowy.

Łatwiej byłoby to zrobić tak, jak przez wieki robili to jego przodkowie, którzy porywali swoje wybranki. Obecnie jednak takie metody były potępiane, musiał ją więc przekonać, żeby się zgodziła.

Sidonie w końcu przestała się śmiać i otarła oczy, choć podejrzewał, że częściowo było to przedstawienie.

– Przepraszam, Khalil – powiedziała – ale przez chwilę miałam wrażenie, że mówisz poważnie.

– Bo jestem poważny – odparł bez cienia uśmiechu.

– Nieprawda. – Wesołość momentalnie zniknęła z jej twarzy. – To musi być żart.

– Nie żartowałaś, kiedy spisałaś tę umowę – zauważył.

– Byłam wtedy pijana.

– Wypiłaś dwa Cosmopolitany i byłaś ledwie wstawiona.

Myślał, że znów się roześmieje, ale tak się nie stało.

– Chyba nie zamierzasz zmusić mnie do wywiązania się tego? – spytała, mrużąc oczy.

Ciekawe. Była bardziej stanowcza niż dawniej. I ostrzejsza. To już nie była tamta ciepła i pełna pasji dziewczyna, którą pamiętał. Co się wydarzyło przez te pięć lat? Co ją tak odmieniło? Cóż, dowie się tego. Gdy zostanie jego żoną, będą mieli sporo czasu na rozmowy.

– To właśnie zamierzam zrobić – odparł spokojnym tonem. – Na kartce widnieje twój podpis. Jestem pewien, że moi prawnicy są w stanie udowodnić, że ta umowa ma moc prawną i jesteś zobowiązana do jej wypełnienia. – Nie chciał posuwać się do takich działań, ale potrzebował królowej. Kogoś, kto wniesie do ich kraju radość po latach ciężkich rządów jego ojca. To ona musiała zostać jego żona.

Oprócz tego, nic ją z jego ojczyzną nie łączyło, nie pochodziła z rodziny, której zależało na wpływach, nie miała w tym interesu politycznego, który mógłby wzbudzić niepokój u różnych członków dworu. Była kimś z zewnątrz, dzięki czemu większość ją zaakceptuje.

– Ja też mam prawników, Khalil. – Jej śliczna twarz stała się teraz niemal bezwzględna.

Przechylił głowę i przyjrzał jej się uważnie. Wydawała się dużo twardsza i nie był pewien, czy mu się to podoba. Gdzie się podziała tamta Sidonie, z którą mógł rozmawiać o wszystkim? Może z wyjątkiem kilku najbardziej mrocznych spraw, o których sam pragnął zapomnieć. Sidonie, której nie obchodziło to, że był księciem, która wyciągała go do kina i kupowała mu popcorn, zmuszała do noszenia jej toreb z zakupami, jakby był jej tragarzem, podczas gdy sama przymierzała ubrania. Śmiała się, kiedy jej powiedział, że nie nosi ze sobą portfela, bo zawsze miał przy sobie kogoś, kto zajmie się regulowaniem rachunku. To ona nauczyła go korzystania z karty kredytowej.

Wtedy nie wiedział, dlaczego go to fascynowało. Była piękna, interesująca i najwyraźniej go lubiła. Pierwszy raz tego doświadczył. Przyjaźnił się z Augustine’em i Galenem, którzy również byli książętami i choć darzyli się sympatią, to pochodzenie było jednym z czynników, które ich do siebie zbliżyło.

Sidonie natomiast była zupełnie inna. Nie pochodziła z rodziny królewskiej i nie była bogata. Była sympatyczna, ciepła i pełna optymizmu, on natomiast nosił w sobie mrok i blizny. Sidonie dostrzegła w nim jednak coś, co sprawiło, że wybrała go na swojego przyjaciela.

Tamta Sidonie nigdy nie wspomniałaby o prawnikach.

Powinien bardziej skupić się na tym, co robiła przez te pięć lat, ale nie bez powodu zerwał z nią kontakt. Nie chciał, żeby przeszłość odciągała go od tego, czym powinien się zająć – czyli polityką i zaprowadzeniem ładu w ojczyźnie.

– W takim razie zaangażuj ich w tę sprawę i spotkamy się w sądzie. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Mam nadzieję, że masz wystarczająco dużo pieniędzy.

Rumieniec na jej twarzy stał się jeszcze intensywniejszy.

– Chyba nie mówisz poważnie. Pięć lat temu powiedziałeś, żebym się więcej z tobą nie kontaktowała, a teraz nagle zjawiasz się znikąd, machasz mi przed nosem serwetką, na której nabazgrałam coś po pijaku, i domagasz się, żebym za ciebie wyszła? To szaleństwo, Khalil.

– Wręcz przeciwnie – odparł. – Miałem swoje powody, żeby zerwać kontakt, ale sytuacja uległa zmianie.

– Co dokładnie się zmieniło?

– Udało mi się ustabilizować sytuację w Al Da’irze i teraz potrzebuję żony.

– Ale ja…

– Możemy omówić to później. Obiecałaś mi coś, Sidonie, i wywiążesz się z tego.

– A jeśli nie? Wtedy mnie pozwiesz?

Ton jej głosu był lodowaty i Khalil poczuł, że coś się w nim poruszyło.

Od lat nie doznał czegoś podobnego. Głód, który pomógł mu zdobyć tron; krew przodków, która krążyła w jego żyłach – zatruty dar jego ojca. Po koronacji stłumił w sobie tę część natury i myślał, że już na zawsze pozostanie w ukryciu.

Najwyraźniej się mylił. Potrzebował tylko wyzwania.

Był jednak królem i nie musiał niczego udowadniać, a już na pewno nie przed Sidonie. Nie mógł dopuścić do głosu tej strony swojej natury, stawka była zbyt wysoka.

Nie mógł sobie pozwolić na jej odmowę. Potrzebował żony i następcy tronu, a jego lud królowej, która nie będzie uwikłana w polityczne spiski. Mógł wybrać kogoś z listy przygotowanej przez doradców, jeśli jednak chciał kogoś spoza Al Da’iry, z pewnością by znalazł – kobiety zawsze do niego lgnęły.

On jednak nie chciał kogoś z przypadku. Chciał kobiety, która pokaże mu, czym jest szczęście, bo jeśli uczyni to dla niego, zrobi to też dla jego ludzi.

– Tak – odparł chłodno.

Nawet się nie wzdrygnęła, co było kolejnym dowodem siły, którą zyskała.

– A więc zamierzasz mnie zmusić do małżeństwa. To chcesz mi powiedzieć?

Nie była już dawną Sidonie.

Minęło zaledwie pięć lat. Nie mogła się aż tak zmienić.

– Nie zamierzam użyć siły – odparł spokojnym tonem. – Chciałaś za mnie wyjść, prawda? Jeśli nie znajdziesz męża do trzydziestki, poślubisz mnie. Tak powiedziałaś. Wydawałaś się przekonana.

– Ale ja…

– Sama spisałaś tę obietnicę – przerwał jej. – Nalegałaś na to. Chciałaś, żebym się z tego wywiązał.

Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.

Ona również pamiętała tamten wieczór. Rozmawiali o tym, że niedługo przejmie władzę i co to będzie oznaczać dla jego kraju. Wspomniał, że w końcu przyjdzie czas, kiedy będzie musiał się ożenić, i wtedy powiedziała, że jeśli nikogo nie znajdzie, a ona wciąż będzie wolna, może ożenić się z nią.

Najpierw myślał, że żartuje, ale w jej oczach było coś intensywnego. Wtedy sięgnęła po serwetkę i zapisała na niej tę obietnicę, podpisała się i kazała mu zrobić to samo.

Chciał jej powiedzieć, że nie musiał niczego podpisywać, ożeniłby się z nią nawet w tej chwili. Wiedział, jak samotne było jej dzieciństwo i jak bardzo pragnęła mieć własną rodzinę. Znał historię o jej ciotce, która ją wychowywała, i wiedział, jak ją traktowała.

Nie był jednak zwykłym mężczyzną, lecz następcą tronu. Nie mógł jej zapewnić tego, czego pragnęła.

Czas, który spędził z nią w Anglii, był cudowny, ale miał pozostać jedynie idyllicznym wspomnieniem. Krótka, słoneczna chwila pośród burz.

Musiał zasiąść na tronie i przejąć rządy. Wychowano go na króla i nie miało to nic wspólnego z mężczyzną, którym był w Anglii. Te dwie osoby nie były kompatybilne. Zasługiwała na coś więcej. Nie mógł dać jej tego, na co zasługiwała, i nie chciał być jak Hades, który wciąga Persefonę do swojego podziemnego królestwa.

Jednak była jego przyjaciółką, podarowałby jej gwiazdkę z nieba, więc złożył podpis na tej serwetce. Nie sądził, że kiedykolwiek wróci, żeby zmusić ją do wywiązania się z tej umowy.

A jednak teraz musiał ją jakoś przekonać.

– Cóż, nie mówiłam tego poważnie – odparła chłodno. – Możesz więc zabrać tę idiotyczną umowę…

– Sidonie – przerwał jej, bo miał już dość siedzenia w tym dusznym pubie. Mogą porozmawiać o tym później, w przyjemniejszym miejscu. – Nalegam, żebyś rozważyła moją propozycję. Może jest coś, co mógłbym dać ci w zamian?

– Niczego nie potrzebuję…

– Zastanów się nad tym. A w międzyczasie – wskazał na babeczkę – zjedz urodzinowe ciastko. Potem wyjedziemy.

– Wyjedziemy? – W jej oczach pojawiły się zielone iskry. – Co masz na myśli?

Khalil zazwyczaj był cierpliwy. Następcy tronu nie wolno brać ślubu przed koronacją, a on na swoją musiał czekać dość długo, zanim ojciec umarł. Po koronacji natomiast zajął się porządkowaniem bałaganu, który zostawił po sobie Amir. Zajęło mu to sporo czasu, był coraz starszy i teraz musiał pomyśleć o następcy tronu.

Spodziewał się, że napotka z jej strony na pewien opór, ale sądził, że będzie przynajmniej otwarta na dyskusję, więc jej odmowa wytrąciła go z równowagi. Z pewnością istniały sposoby na skruszenie jej oporu. Nie sprawdził jeszcze, jak silna był ich więź fizyczna – nigdy nie przekroczył tej granicy, choć czuł, że go pragnęła.

Jeśli zgodzi się zostać jego żoną, nie będzie musiał się dłużej powstrzymywać.

– Opuścimy Anglię i polecimy do Al Da’iry.

Na jej twarzy pojawił się szok.

– Opuścimy Anglię? Chyba nie mówisz…

Nie czekał, aż dokończy zdanie. Nie chciał się dłużej z nią kłócić, pochylił się więc, wyjął sznureczek od balona z jej dłoni. Jeden z ochroniarzy natychmiast podszedł do stolika, zabrał balon i babeczkę. Wtedy Khalil wstał i wyciągnął do niej rękę.

– Chodź, ya hayati. Możemy porozmawiać o tym w helikopterze.

– Słucham? – Patrzyła na niego tak, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu.

Już nie był jej przyjacielem, nie mógł sobie na to pozwolić.

Król był bezlitosny, musiał chronić swój kraj, był więc twardszy niż kamień, z którego zbudowano jego pałac.

Lud musiał widzieć w nim potęgę i chwałę, czuć strach i być posłusznym. W innym wypadku mogło dojść do destabilizacji, powróciłby dawny chaos, a na to nie mógł sobie pozwolić.

Nie chciał przecież, żeby się go bała. Strach nie powinien być częścią tego planu. I nie będzie. Jeśli będzie potrzebował czasu, by ją przekonać, niech tak będzie.

– Polecimy helikopterem – odparł. – Mam dla ciebie jeszcze jedną urodzinową niespodziankę.

Ona jednak wyraźnie miała dosyć niespodzianek. W jej zielonych oczach pojawiło się coś ostrego, a usta były zaciśnięte.

– Nie – odparła ze spokojem. – Nigdzie z tobą nie jadę.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Her Vow to Be His Desert Queen

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2023 by Jackie Ashenden

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-575-7

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek