11,99 zł
W chwili desperacji będąca bez środków do życia Solace Ashworth oddaje nowo narodzonego synka urzędnikom królewskim. Jest przekonana, że dziecku będzie lepiej u ojca, króla Galena, z którym spędziła noc. Tęskni jednak za synem i żałuje tej decyzji. Pół roku później postanawia go odzyskać. Zjawia się w elitarnym klubie, by oczarować Galena. Liczy, że król zgodzi się oddać jej syna. Tak jak przy ich pierwszym spotkaniu, Galen ulega wdziękom Solace i zabiera ją do pałacu…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 156
Jackie Ashenden
Królewski kochanek
Tłumaczenie:
Dorota Viwegier-Jóźwiak
Klub nie miał nazwy. Nie potrzebował jej, tak samo jak trzej mężczyźni na rampie okalającej parkiet nie potrzebowali, by ich przedstawiać.
Solace Ashworth wiedziała, kim są.
Dawniej, gdy jeszcze studiowali na Oksfordzie, zasłynęli jako „książęce trio z piekła rodem”, a to dlatego, że tam, gdzie się pojawiali, dochodziło do awantur. Teraz, gdy każdy z nich zasiadł na tronie, sporządnieli. A przynajmniej jeden z nich na pewno.
Wszyscy trzej byli wysocy, barczyści i wysportowani. Dwóch miało ciemne, krótko przystrzyżone włosy. Trzeci był szatynem. W świetle pulsujących, dyskotekowych lamp jego włosy lśniły niczym złoto.
Mężczyzną o złocistej czuprynie był król Augustine Solari, władca Isavere, górskiego królestwa gdzieś pomiędzy Hiszpanią a Włochami. Według kolumn plotkarskich nadal nie zerwał z hulaszczym stylem życia. Jednym z ciemnowłosych mężczyzn był szejk Khalil ibn al-Nazari, władca pustynnego królestwa Al Da’Ira nad Morzem Czerwonym. Był uwikłany w mniej skandali niż Augustine, ale reputacja hulaki ciągnęła się za nim od lat.
Uwagę Solace przykuł trzeci z mężczyzn. Opierał się o metalową poręcz biegnącą wzdłuż rampy i spoglądał w dół na falujący w jednostajnym rytmie tłum na parkiecie w takim skupieniu, że Solace aż wstrzymała oddech.
Król Galen Kouros zasiadał na tronie Kalithery, małego i niezwykle malowniczego kraju na wybrzeżu Adriatyku, gdzie wszyscy teraz się znajdowali.
Bezimienny klub mieścił się w stolicy kraju, Therisos, a jego adres znany był tylko członkom rodzin królewskich oraz ich gościom. Solace nadal nie mogła uwierzyć w to, że znalazła się w środku, ale hasło, za które zapłaciła niemałą sumę, działało. W srebrnej seksownej sukni wyglądała, jakby należała do tego świata.
Plan, który Solace zamierzała wprowadzić w życie, wynikał ze skrajnej desperacji. Ważną rolę odgrywał w nim mężczyzna na rampie. W klubie było dziś wielu przystojnych mężczyzn, ale on należał do tych, od których nie można było oderwać oczu.
Rosły, barczysty, wąski w biodrach, po prostu ideał męskiej sylwetki. Miał na sobie czarną, dopasowaną koszulę i czarne spodnie od garnituru. Ten prosty, acz elegancki strój podkreślał walory jego figury.
Kruczoczarne włosy były krótko przycięte i pozwalały skupić się na idealnie wyrzeźbionej twarzy. Wysokie kości policzkowe, prosty nos i najpiękniejsze usta, jakie Solace kiedykolwiek widziała.
Westchnęła teraz, przypominając sobie ich smak… Choć nie, lepiej nie rozpraszać się wspomnieniami.
Przyszła tutaj z jednym zamiarem: uwieść go, a potem zaszantażować.
Jej plan był szalony i perfidny, ale nie pozostawiono jej innego wyboru. Próbowała skontaktować się z ambasadą Kalithery, najpierw przez pocztę elektroniczną, potem telefonicznie. Opowiedziała swoją historię i poprosiła o pomoc. Ale nikt jej nie uwierzył. Pojawiła się nawet osobiście, żądając rozmowy z którymś z urzędników, co skończyło się tym, że wyprowadzono ją z budynku. Zastanawiała się, czy nie skorzystać z pomocy prawnika, ale nie miała aż tyle pieniędzy.
Była zdana tylko na siebie i swój plan.
Przedostanie się z Londynu do Therisos było łatwe. Nawet wejście do klubu nie było specjalnie trudne. Nie. Najtrudniejsze będzie zwrócenie na siebie jego uwagi.
Ludzie tańczący na parkiecie wydawali się nie zauważać trzech najbardziej prominentnych gości spoglądających na nich z podwyższenia, choć oczywiście musieli ich znać. Najwyższą cnotą w klubie była dyskrecja. Członkowie rodzin królewskich mogli się tutaj bawić bez natrętnych spojrzeń, bez próśb o wspólne zdjęcie, bez telefonów i obiektywów wycelowanych w ich twarze.
Król Augustine, stojący obok Galena, klepnął go w plecy i coś powiedział. W odpowiedzi Galen pokręcił głową. Po drugiej jego stronie, z ramionami założonymi na piersi stał szejk Khalil. On także miał wzrok skupiony na gościach bawiących się poniżej. Musiał powiedzieć coś zabawnego, bo Augustine zaśmiał się, co wywołało także krótki uśmiech na twarzy Galena.
Serce Solace drgnęło. Pamiętała ten uśmiech. Posłał jej kiedyś podobny, ale wtedy nie wiedziała jeszcze, kim jest. Była urzeczona jego ciepłem. Nikt nie uśmiechał się tak do niej, ani przedtem, ani potem.
Znów bujasz w obłokach!
Solace zacisnęła zęby i zignorowała bolesne ukłucie obok mostka. Nie miało znaczenia, czego sama chciała. Nie miało znaczenia, że będzie cierpieć. Nie miał znaczenia nawet fakt, że zamierzała zrobić coś bardzo, bardzo złego.
Musiała odzyskać swojego synka, a dla niego była gotowa na wszystko. Nawet na zaszantażowanie króla, który był ojcem jej dziecka.
Zbierając się na odwagę, Solace wyszła z cienia, gdzie od dłuższego czasu stała, i ruszyła na parkiet. Stała przez chwilę wśród wyginających się ciał. Migające światła oślepiały ją. Dudniący bas przenikał drżeniem aż do kości.
Wyróżniała się na tle innych. Zadbała o to. Sukienka, którą miała na sobie, uszyta była z opinającej ciało srebrnej siateczki z cienkimi łańcuszkami zamiast ramiączek. Wiedziała, że cała mieni się w ostrym świetle dyskotekowych reflektorów.
Męskie spojrzenia oblepiły ją, gdy zaczęła się kołysać w rytm muzyki. Był to zmysłowy, ale nie wulgarny taniec. Przygotowała się do swojej roli doskonale. Miała świadomość, że staje do bitwy, której nie mogła przegrać.
Nie popatrzyła jeszcze w górę. To on musiał dostrzec ją pierwszy.
Zignorowała tremę, od której drżały jej dłonie. Jeśli nie uda jej się zwrócić na siebie jego uwagi teraz, będzie musiała wymyślić coś innego. Już kiedyś zwrócił na nią uwagę, choć była ubrana w cateringowy uniform i maskę balową, ale teraz, gdy miała na sobie tak seksowną sukienkę, powinno pójść o wiele łatwiej.
Wokół niej tańczyło teraz kilku mężczyzn. Musiała być ostrożna. Kobieta bez partnera zawsze była łatwym celem. Zgodnie z informacjami, jakie przeczytała w wątku na jednym z czatów internetowych, na który udało jej się dostać, klub miał restrykcyjne zasady dotyczące zachowania. Mężczyźni nie zaczepiali jej, ale zerkali z zainteresowaniem. Sukienka, którą wybrała, okazała się strzałem w dziesiątkę.
Miała nadzieję, że uda jej się także przyciągnąć spojrzenie jedynego mężczyzny w klubie, na którym jej zależało. Wzięła głębszy oddech, uniosła głowę i znieruchomiała. Galen patrzył prosto na nią.
Powietrze uleciało jej z płuc, a po skórze ramion przeszedł dreszcz.
Zdążyła zapomnieć o magnetycznej sile jego spojrzenia. Tamtej nocy w Londynie poczuła się tak samo jak teraz. Miała na sobie uniform i bardzo się denerwowała, ponieważ było to jej pierwsze zlecenie w firmie cateringowej, a zarazem awans. Poprzednio była kelnerką, zajmowała się też sprzątaniem. Miała ambitne plany, by wrócić do szkoły i tym razem ją ukończyć, a potem może nawet pójść na studia i zostać prawniczką.
Tamtego wieczora cała obsługa miała na twarzach maski, by nie odstawać od gości. W końcu był to bal maskowy. Solace lawirowała między gośćmi z tacą pełną smukłych kieliszków wypełnionych szampanem. Była zadowolona, że jak na razie doskonale sobie radzi.
Potem z tłumu wyłonił się wysoki mężczyzna i Solace przystanęła gwałtownie, tak jak teraz. Jego oczy miały intensywnie niebieski kolor i gdy tylko w nie spojrzała, przepadła z kretesem. Miała wrażenie, że powietrze wokół jest naelektryzowane, a gdyby spróbowała się poruszyć, zobaczyłaby przeskakujące iskry pomiędzy nimi iskry. Zrobiło jej się gorąco, wręcz duszno. Była w takim szoku, że odruchowo cofnęła się i, oczywiście, wpadła na kogoś. Taca wypadła jej z rąk i z hukiem uderzyła w podłogę.
Solace miała sucho w ustach, a dudniąca muzyka nie była w stanie zagłuszyć głośnego bicia jej serca. Zauważyła, że i Galen stoi zupełnie nieruchomo, tylko jego palce zacisnęły się mocniej na poręczy.
Galen Kouros zasłynął nie tylko progresywną polityką i wytrwałą pracą na rzecz poprawy sytuacji najuboższych, ale też nienaganną reputacją – od czasu koronacji dziesięć lat temu, nie odnotowano żadnego skandalu z jego udziałem. Sensacyjna informacja o tym, że ma syna, została szybko skontrowana wydaniem komunikatu o śmierci narzeczonej króla oraz matki dziecka i prośbą o uszanowanie prywatności. Ponieważ król cieszył się szacunkiem poddanych, jego wolę spełniono. Mało kto wiedział, że komunikat był kłamstwem, tak samo jak kłamstwem była nieskazitelna reputacja króla.
Galen być może był odrobinę mniej surowym władcą niż jego ojciec, ale łatka, jaka przykleiła się do niego, kiedy jeszcze był księciem, wcale nie była fałszywa. Solace wiedziała o tym, bo to ona była matką syna Galena, a tamta noc, kiedy uprawiali seks w jego gabinecie, pozostała w jej pamięci na zawsze.
Tamtej nocy popełniła błąd. Oddała się Galenowi, a namiętność, która między nimi wybuchła, nie przyniosła jej nic poza cierpieniem. Wyciągnęła z tej lekcji naukę i tym razem nie zamierzała mu ulec.
Dzisiejszy wieczór był wyjątkiem. Dziś to ona wykorzysta swoją przewagę, a on będzie musiał się poddać. Miała zamiar zagrozić splamieniem jego nieskazitelnej obecnie opinii i odebrać mu syna, którego jej odebrano.
Solace była nieruchomym punktem wśród kołyszącego się morza ludzi. Odwzajemniając jego penetrujące spojrzenie, poczuła, jak rośnie w siłę. Poczuła ten sam rodzaj magnetyzmu między nimi jak tamtego wieczora na balu maskowym w Londynie.
Tym razem nie straci głowy.
Tym razem miała przed oczami cel.
– Złap mnie, jeśli potrafisz – szepnęła i na jej ustach zaigrał uśmiech. Potem oderwała oczy od jego twarzy i zeszła z parkietu.
– Chyba mamy kłopot – zauważył Khalil stojący tuż obok Galena.
– Piękny kłopot – dodał Augustine.
Galen, zapatrzony w tańczących, ledwo ich usłyszał. Kobieta w srebrnej sukni zniknęła w tłumie, ale on nadal skanował wzrokiem parkiet, zdając sobie w końcu sprawę, jak mocno zaciska dłonie na barierce. Cały był spięty.
Zauważył ją od razu, zresztą nie dało się jej przeoczyć. Większość gości w klubie była ubrana w ciemne kolory – czernie, grafity – ale nie ona. Na tle roztańczonego parkietu wyglądała jak jedyna gwiazda na nocnym niebie, mieniąc się w świetle niczym żywe srebro. Długie, proste blond włosy przypominały miękko poruszający się welon, gdy tańczyła. Każdy jej ruch był pełen gracji i zmysłowości.
Zwróciła na siebie nie tylko jego uwagę. Dostrzegł wokół niej kilku mężczyzn, którzy, tak jak on, nie mogli oderwać od niej oczu. Zawładnęła nim zaborczość. Miał ochotę zejść z rampy, podejść do niej i dać do zrozumienia innym, że ta kobieta należy do niego.
Dziwna myśl, zwłaszcza że nigdy nie uważał siebie za zaborczego. Nie przyszedł tu nawet na podryw. Chciał po prostu spotkać się z przyjaciółmi. Dlaczego więc nadal szukał charakterystycznej srebrnej sukni?
– Pójdziesz jej poszukać? – mruknął Augustine.
– Nie – odparł Galen.
– Jeśli nie ty, to może ja…
– Wykluczone – stwierdził Galen, który zdążył odepchnąć się od poręczy i zwrócić do jednego ze swoich najbliższych przyjaciół. – Nie zrobisz tego.
Na zabójczo przystojnej twarzy Augustine’a pojawiło się rozbawienie.
– Ktoś tu jest zazdrosny, nie uważasz, Khal? – powiedział, patrząc prosto w oczy Galenowi.
– Owszem – zgodził się Khalil. Jego głos brzmiał beznamiętnie, jak zawsze zresztą.
W zielononiebieskich oczach Augustine’a tańczyły iskry śmiechu, ale Galen to zignorował. Był przyzwyczajony do tego rodzaju przekomarzania się. Augustine twierdził, że to bardzo przydatna praktyka. Można się było wiele dowiedzieć o kimś, obserwując, jak długo jest w stanie trzymać nerwy na wodzy.
Galen nigdy nie tracił nerwów, w żadnych warunkach. Brak opanowania był objawem słabości, co często powtarzał mu ojciec. Galen uważał to za hipokryzję. Co prawda Alexandros Kouros nigdy nie podnosił głosu, ale jego zimna furia odcisnęła się piętnem na dzieciństwie Galena.
Galen próbował być innym władcą, mniej surowym, ale to było w zasadzie wszystko, bo mógł zrobić, biorąc pod uwagę gorzką prawdę, jaka kryła się za objęciem przez niego tronu. Tylko on znał tajemnicę i nikt inny nie mógł się o niej dowiedzieć.
Przez konieczność chronienia tej tajemnicy Galen nie różnił się od Alexandrosa tak bardzo, jak by chciał.
– Nie teraz – rzucił Galen. – Nie jestem w nastroju.
Augustine spojrzał na niego krytycznie.
– Wybacz, drogi przyjacielu, ale kiedy ostatnio byłeś w nastroju?
– To nie twój inte…
– Niedługo będziesz tak nudny jak twoja reputacja, Galenie – przerwał mu Augustine.
Galen miał świadomość narastającego w nim poirytowania. To był ostatni wieczór jego przyjaciół w Therisos. Obaj przylecieli z krótką, nieoficjalną wizytą, żeby się spotkać jak co trzy miesiące, i to Augustine nalegał, żeby spędzili wieczór w klubie. Był właścicielem sieci takich miejsc, które stworzył głównie dla własnej rozrywki, ale także dlatego, że miał dosyć czyhających na każdym kroku reporterów. Klub rządził się własnymi regułami i można się tu było czuć swobodnie.
– Mógłbyś trochę wyluzować, Galenie. Zapomniałeś już, jak się bawiliśmy za młodu?
Młodość nie była okresem, do którego Galen chętnie wracał. Nie po błędzie, który popełnił w zeszłym roku. Kobieta, z którą się zadał, zaszła w ciążę, a o tym, że ma syna, dowiedział się dopiero po jego narodzinach.
Galen oddałby życie za Lea, ale na podobny błąd nie mógł sobie więcej pozwolić.
– Nie obchodzi mnie, co myślisz o mojej reputacji – odpowiedział, starając się zabrzmieć tak chłodno jak Khal, ale ponury pomruk, jaki z siebie wydał, ani trochę nie wskazywał na obojętność. – Nie będę za nią biegł tylko dlatego, że uważasz mnie za nudziarza.
Augustine wzruszył ramionami.
– Kobieta taka jak ona, nie wróci do domu sama, ale to twój wybór.
Galen nie znosił, gdy Augustine próbował nim manipulować.
– Wszystko mi jedno – odparł.
– Ach tak… – Augustine uniósł brew i zerknął na Khalila. – A ty, Khal? Co o niej myślisz?
Szejk, którego słowo było w Al Da’Ira prawem, patrzył na nich zamyślony.
– Wyjątkowo atrakcyjna. Może rzeczywiście bym się skusił.
– Nie – zaprotestował Galen stanowczo. – Ty też nie.
Khalil popatrzył lekko zdezorientowany.
Przyjaciele chcieli jego dobra, Galen o tym wiedział, ale miał też swoje powody, dla których musiał zachowywać się ostrożnie. Wuj Kostas tylko czekał, aż powinie mu się noga, a od urodzin Lea stał się jeszcze bardziej podejrzliwy. Jego marzeniem była abdykacja Galena. Tylko że Galen nie zamierzał oddać tronu wujowi. Dlatego nie mógł folgować swoim apetytom. Nie mógł dawać Kostasowi najmniejszych powodów do kwestionowania jego osoby czy osiągnięć. Zależało od tego bezpieczeństwo kraju.
Ale tu nie ma reporterów, a ty nie byłeś z żadną kobietą, od czasu…
Nie chciał wracać myślami do tamtego wieczoru, gdy poczęty został jego syn. Zaryzykował wtedy wszystko, nawet tron, i to dla kogo? Dla bezimiennej kobiety, której twarz była ukryta za maską. Podobna historia nie mogła się powtórzyć, niezależnie od tego, jak bardzo Galen był głodny seksu.
To prawda, że kobieta w srebrnej sukni była wyjątkowo atrakcyjna, ale nie będzie się za nią uganiał. Miał zbyt wiele rzeczy na głowie, a jedną z nich było znalezienie żony. Monarchowie Kalithery zawsze wybierali kobiety wywodzące się z dobrych, arystokratycznych rodzin. Galen miał już nawet listę kandydatek. Miał nadzieję, że choć jedna z nich wzbudzi jego ciekawość, a wtedy zaspokoi swój apetyt seksualny z nią, a nie z przypadkową nieznajomą spotkaną w klubie nocnym.
– Trudno – odezwał się Augustine obrażonym tonem. – Skoro chcesz negować swoją naturę, twoja sprawa. Ja ze swojej jestem dumny.
To była prawda, Augustine należał do ludzi, którzy niczego sobie nie odmawiali.
Galen cofnął się w stronę schodów.
– Bawcie się dobrze, panowie, ja mam jeszcze trochę pracy dziś wieczorem.
Augustine pokręcił z dezaprobatą głową, a Khalil spojrzał przeciągle, jakby chciał zrozumieć, co też Galen knuje.
Odpowiedź była prosta. Zupełnie nic. Miał po prostu dość ogłuszającej muzyki i tej rozmowy. Do diabła z kobietą w srebrnej sukience!
Zszedł na parkiet. Kątem oka zauważył, że jego ochroniarze porzucają swoje dotychczasowe pozycje. Augustine i Khalil nie mieli dziś ochrony, ale on zawsze chodził w obstawie, bo gdyby ich zgubił, Kostas zacząłby zadawać pytania. Co prawda ochrona składała się z wypróbowanych i lojalnych ludzi, ale ostrożności nigdy za wiele. Dobitnie pokazała to ubiegłoroczna sytuacja na balu maskowym.
Światło reflektorów stroboskopowych pulsowało, gdy zmierzał w stronę wyjścia. W pewnym momencie jego uwagę przykuł błysk wśród strojów gości zlewających się w ciemne tło. Przystanął, próbując go zlokalizować.
Ach, więc tu się ukryła. Stała pod ścianą w najciemniejszym zakątku, do którego z rzadka docierał snop stroboskopu, oświetlający dół sukni, która przylegała do jej idealnej figury jak stopione srebro, podkreślając bujne piersi, szczupłą talię i szerokie biodra…
Poczuł mrowienie w palcach. Miał ochotę jej dotknąć, przesunąć dłońmi od talii, przez kształtne piersi, aż do cienkich ramiączek, zsunąć je i patrzeć, jak miękka i lekka tkanina zsuwa się na podłogę, odsłaniając boską figurę.
Niestety, takie fantazje to już przeszłość. Obiecał sobie, że nie pójdzie za głosem instynktu, choćby nie wiem co. Nawet ta kobieta, choć niewątpliwie apetyczna, nie zmusi go do zmiany zdania.
Mimo to nie ruszył się z miejsca. Co więcej, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, zauważył obok mężczyznę. Oparty jedną ręką o ścianę, pochylał się nad nią, szepcząc coś. W Galenie obudził się instynkt terytorialny.
Ty na nią polowałeś, jest twoja!
Polowałeś? Idiotyczne. Dni, kiedy chadzał do klubów, by poderwać kobietę i spędzić z nią jedną noc, dawno minęły, podobnie jak szalone imprezy, które czasami przeradzały się w orgie i burdy. On, Khal i Augustine byli wtedy młodzi, aroganccy i mieli tyle pieniędzy, że nie wiedzieli, co z nimi robić. To były czasy nieustającego balowania, które przerwał udar jego ojca. Galen został wezwany do Kalithery, gdzie miał objąć tron. Pożegnał się wtedy z dotychczasowym życiem.
Do dziś pamiętał, jak po powrocie do Therisos wszedł do sypialni ojca. Alexandros z trudem wypowiadał słowa, ale Galen dość dobrze go rozumiał. Burza, jaka przetoczyła się przez media po ostatniej imprezie z udziałem nieletnich dziewcząt, była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Alexandros uznał, że Galen nie jest zdolny do objęcia tronu w przyszłości, dlatego zamierzał go wydziedziczyć i przekazać władzę Kostasowi.
Galen od zawsze wiedział, że ojciec go nienawidzi. Usiłował mu nawet wytłumaczyć, że nie miał nic wspólnego z tymi nastolatkami i nie on je zaprosił. Alexandros nie chciał go słuchać, za to uraczył go kolejną szokującą nowiną: matka Galena, która zmarła wkrótce po jego narodzinach, miała romans z pałacowym lokajem mniej więcej w tym samym okresie, kiedy mógł zostać poczęty Galen. Było więc duże prawdopodobieństwo, że w ogóle nie jest synem Alexandrosa.
Gdy Galen to usłyszał, odebrało mu głos. Całe jego dzieciństwo było ciągłą walką o to, by wywołać uśmiech na twarzy ojca, zasłużyć na jego pochwałę. Zamiast tego Alexandros krytykował syna i karał za najdrobniejsze przewinienia, a czasami nawet bez powodu.
Teraz Galen już wiedział dlaczego.
Nie żeby prawda, którą wyjawił mu ojciec, zrobiła jakąś różnicę. Galen w końcu się zbuntował i przestał zabiegać o względy ojca. Przestał go słuchać i przestrzegać bezsensownych reguł. Nie chciał iść w ślady człowieka, który tak bardzo nim pogardzał. Przestało mu też zależeć na tronie.
Wszystko, co w życiu robił, nie miało sensu, jeśli był synem innego mężczyzny.
Galen byłby skłonny uznać to wyznanie za oczyszczające atmosferę między nimi, gdyby nie fakt, że ojciec zamierzał przekazać władzę swojemu bratu. Kostas był człowiekiem pozbawionym moralności, zmanipulowanym przez swoich znajomków ze świata biznesu. Od lat usiłował przekonać Alexandrosa, by zrobił z Kalithery raj podatkowy. Pod jego naciskiem Alexandros wprowadził ustawy faworyzujące bogatych, ignorował zaś zupełnie fakt, że spora część społeczeństwa żyła w biedzie.
Alexandros nigdy nie ukrywał, że jego syn będzie nieudolnym królem, a ponieważ Galen uważał, że przygotowania do roli władcy są zbyt męczące, zastanawiał się, czy słowa ojca nie były tym razem trafne. Ale nawet gdyby się nie nadawał, nie mógł dopuścić do przejęcia tronu przez Kostasa. Oficjalnie był jedynym spadkobiercą Alexandrosa i ciężar obrony kraju przed Kostasem spadł na niego.
Nie miał innego wyboru, jak objąć tron po ojcu. Gdy Alexandros zmarł, co nastąpiło, zanim zdążył spełnić swoją groźbę i przekazać tron Kostasowi, Galen rozpoczął przygotowania do koronacji. Oczywiście mógł zrobić test DNA, co ostatecznie wyjaśniłoby, czy jest synem Alexandrosa, czy nie. Ale to było zbyt ryzykowne. Gdyby bowiem wyszło na jaw, że nie jest królewskim synem, musiałby abdykować na rzecz Kostasa, a ten w parę lat doprowadziłby Kalitherę do ruiny.
Wuj nie był świadom tego, że Alexandros zamierzał zmienić plan sukcesji, ale wiedział, że jego stosunek do syna nie był najlepszy, delikatnie ujmując. W ciągu ostatnich dziesięciu lat Galenowi udało się wyplenić częściowo podejrzliwość wuja, przede wszystkim dlatego, że skończył z hulaszczym trybem życia i okazał się całkiem sprawnym władcą. Nadal jednak musiał zachowywać się tak, by nie ściągać na siebie uwagi wuja, nie przypominać o swej niechlubnej przeszłości ani jemu, ani mediom. Czasy, gdy należał do „książęcego trio z piekła rodem”, minęły bezpowrotnie.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wpadka rok temu. Wpadka z wyjątkowo ponętną kobietą o cudownych szarych oczach. Galen zawsze uważał, że jego największą wadą jest niemożność zapanowania nad popędem. Dlatego tak bardzo musiał się pilnować.
Nie było to jednak łatwe, ponieważ jego zmysły zostały dziś zaatakowane w niemal identyczny sposób jak przed rokiem. Miał coraz większą ochotę podejść do kobiety, chwycić za kołnierz nagabującego ją delikwenta i wskazać mu, gdzie są drzwi.
Mężczyzna tymczasem przysunął się jeszcze bliżej i Galen zobaczył, jak kobieta odwraca głowę w jego stronę. Ich oczy spotkały się i poczuł przypływ pożądania tak silnego, że bez wahania ruszył w jej stronę, zanim zdążył to przemyśleć.
Kobieta zauważyła go wcześniej. Mężczyzna podążył za jej spojrzeniem, ale gdy zobaczył, kto idzie w jego kierunku, zbladł i cofnął się. Po chwili już go nie było.
To był ten moment, kiedy Galen powinien się zatrzymać, odwrócić i wyjść z klubu.
Nie zrobił tego jednak.
Kobieta stała nieruchomo, ale on miał wrażenie, że przyciąga go do siebie. Zrobił krok, potem drugi. Wyraźnie widział miejsce na jej szyi, w którym tętniła krew. Mocno, rytmicznie. Światło, które na chwilę omiotło jej figurę, zdradzało przyspieszony oddech. Nie miała klasycznie pięknej twarzy. Nieco zbyt długi nos i szerokie usta zaburzały symetrię rysów, mimo to jej uroda zafascynowała Galena. Było też w niej coś znajomego, choć nie umiał stwierdzić co. Nigdy wcześniej ich sobie nie przedstawiono, tego był pewien.
Nie odezwała się, gdy stanął tuż przed nią, a jedynie uniosła głowę nieco wyżej, by na niego popatrzeć. Gęste, jasne rzęsy silnie kontrastowały z ciemnymi oczami, w których płonął ogień.
Nie był pewien, co kazało mu do niej podejść i dlaczego stał teraz przed nią, choć jeszcze przed chwilą miał zamiar wyjść. To był błąd i zdawał sobie z tego sprawę, mimo to nie ruszył się z miejsca, czekając, aż iskra rozpali w jego ciele podobny płomień, jaki widział w jej oczach.
– Chciał pan coś ode mnie? – spytała po angielsku. Głos miała przyjemny, raczej niski, z gatunku tych, które pozostawiają przyjemny dreszcz na skórze. – Odstraszył pan tego faceta specjalnie, prawda? – Nie wyglądało na to, by zbytnio przejęła się losem mężczyzny, który błyskawicznie wtopił się w tłum.
Galen poczuł narastający w nim gniew. Na siebie samego i na to, co robił. Nie potrafił od niej odejść ani zidentyfikować powodu, dla którego kobieta wydała mu się znajoma. W normalnych warunkach nie pozwalał sobie na takie emocje jak gniew, tak więc i tym razem zdusił go w zarodku.
– Kim pani jest? – spytał.
Miał wrażenie, że jej oczy lekko drgnęły, ale poza tym nie poruszyła się. Opierała się o ścianę, jakby próbowała stworzyć większy dystans między nimi. Galen nie stał aż tak blisko, by uniemożliwić jej ruch. Mogła go wyminąć i odejść, gdyby chciała.
– To zależy, kto pyta – odparła, czego prawie nie usłyszał, zapatrzony w to miejsce na jej szyi, gdzie tętniła krew. Miał ochotę pochylić się i dotknąć go ustami.
– Nie spotkaliśmy się już kiedyś? – spytał, robiąc jeszcze krok w jej stronę.
– Nie wydaje mi się – odparła, spoglądając na niego spod rzęs. – Chyba bym pana zapamiętała.
– Czy mogę poznać pani imię? – spytał, robiąc jeszcze pół kroku do przodu.
– Dlaczego miałabym je podać… Wasza Wysokość? – Kobieta uniosła pytająco lewą brew.
Intrygująca kobieta. Lubił takie, i to bardzo. Wiedziała, kim jest, a mimo to nie była onieśmielona.
Tak dawno już nie miał kobiety.
Minął rok, a on wciąż wspominał zamaskowaną kobietę o pięknych szarych oczach, która nie miała pojęcia, kim jest Galen. Był dla niej tylko mężczyzną, którego pragnęła.
Zupełnie, jakby się nie liczyło, że jesteś kłamcą…
Zignorował tę myśli. Tamten wieczór był przeszłością, a kobieta – o imieniu Solace, jak się później dowiedział – zniknęła bezpowrotnie. Za to dziś… Dziś miał przed sobą inną kobietę, a wieczór zapowiadał się obiecująco. Może Augustine miał rację? Może faktycznie powinien trochę wyluzować? Z Kostasem jakoś sobie poradzi. Poza tym z doświadczenia wiedział, że zbyt długa abstynencja jedynie wszystko pogarszała. A skoro ta kobieta tu była, a pamiętał, jak patrzyła na niego z parkietu, czemu miałby nie skorzystać z okazji…
Stał tak blisko, że mógł poczuć subtelny zapach perfum zmieszany z dobrze znanym mu ciepłym aromatem lekko wilgotnej skóry. Kobieta nie poruszyła się, gdy oparł dłoń na ścianie, obok jej głowy, i to samo zrobił z drugą ręką. Patrzył prosto w fascynująco ciemne oczy, a płomień w nich przypominał mu, że jest nie tylko królem, ale też mężczyzną.
Kobieta zatrzymała spojrzenie na jego ustach. Wszystkie mięśnie w jego ciele spięły się w oczekiwaniu. Więc jednak była zainteresowana…
Theos, od lat nie czuł tak silnego pożądania.
Czułeś, pamiętasz?
Nie, dziś nie chciał o niej myśleć. Musiał usunąć z pamięci wspomnienie szarych oczu, które uwiodły go rok temu.
– W każdej chwili może pani odejść – powiedział, pochylając się na nią. Ustami prawie musnął jej policzek.
Wtedy zorientował się, że kobieta drży, ale nie ze strachu przed nim. Uniosła lekko głowę, by spojrzeć mu w oczy. Patrzyli na siebie w milczeniu.
Potem wychyliła się do przodu i pocałowała go.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Wed for Their Royal Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2023 by Jackie Ashenden
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-578-8
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek