10,99 zł
Lucy Armstrong, genialna matematyczka, jest wykorzystywana przez ojca do ukrywania jego przestępczych dochodów. W końcu postanawia uciec, wyjechać do Ameryki i zmienić nazwisko. Wpada na pomysł, że mógłby jej pomóc największy wróg ojca, walczący z przestępczością Vincenzo de Santi. Udaje jej się wymknąć z domu i dotrzeć do biura Vincenza, lecz jeśli sądziła, że wszystko pójdzie po jej myśli, to się pomyliła…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 147
Jackie Ashenden
Już nie chcę do Ameryki
Tłumaczenie: Zbigniew Mach
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2022
Tytuł oryginału: The Italian’s Final Redemption
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2020 by Jackie Ashenden
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-7962-8
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Lucy Armstrong zaplanowała swoje własne porwanie z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza. Miało przebiec prosto, bez rozgłosu w mediach i… raz na zawsze wyzwolić ją spod władzy kontrolującego całe jej życie ojca.
Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić. Dla Michaela Armstronga Lucy była bezcenna. Nie dlatego, że był jej ojcem. Losem córki w ogóle nie zaprzątał sobie głowy. Wiele lat temu wynajęty przez niego prywatny nauczyciel odkrył, że dziewczynka jest matematycznym i finansowym geniuszem. Powiedział o tym ojcu, który natychmiast zaczął wykorzystywać ją do własnych celów. Lucy prała zarobione przez niego brudne pieniądze. Wiedziała, że ojciec nigdy nie pozwoli jej odejść bez walki. Zazdrośnie strzegł swojego skarbu, pilnując go dzień i noc.
Tak samo traktował matkę dziewczynki, Kathy…
Lucy wystarczyła jednak godzina wolności, by przeprowadzić drugi etap planu – oddać się w ręce Vincenza de Santi. W trzeciej fazie miała go ubłagać, by ją porwał i ukrył, a w tym czasie ona zniknie na zawsze bez śladu. Ojciec nigdy jej nie odnajdzie.
De Santi był jego śmiertelnym wrogiem.
Lucy nie polegała na innych, ale tylko w ten sposób mogła spełnić obietnicę daną matce. Przed tragiczną śmiercią Kathy obiecała matce, że nie pozwoli ojcu, by ten uczynił z córki więźnia. Że wyrwie się z brudnych rąk tyrana. Śmierć matki nie pójdzie na marne.
Plan ucieczki nie był może najlepszy, ale jedyny, który mógł się powieść. Z matematyczną dokładnością rozpatrzyła wszystkie możliwe zmienne równania. Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego.
Główną niewiadomą był… Vincenzo de Santi.
Lucy odrobiła lekcję. Zebrała informacje. Mafijna rodzina de Santi od wieków cieszyła się złą sławą. Kiedyś – do czasu, gdy matka rodu wylądowała w więzieniu, a stery przejął jej syn Vincenzo – dla tej rodziny pracował też ojciec Lucy.
Vincenzo zerwał ze zorganizowaną przestępczością i wydał walkę mafijnym rodzinom w całej Europie.
Nikt nie wiedział, dlaczego dokonał tej wolty, ale wszyscy widzieli jej skutki. Wsadzał do więzienia członków kolejnych rodzin. Nie miał litości nawet dla własnej matki. Oczyścił biznesowe imperium rodziny, które kiedyś stanowiło wylęgarnię korupcji, zbrodni i przestępczości. Stało się ono modelowym przykładem legalnego biznesu.
W misji oczyszczania własnej rodziny nie miał litości dla nikogo. Podobnie postępował z innym przestępczymi rodzinami. Wkrótce wokół niego zaroiło się wrogów. Był wśród nich ojciec Lucy, który nienawidził go i przysiągł, że go zniszczy.
Właśnie dlatego Vincenzo idealnie nadawał się do realizacji jej planu. Tylko u niego mogła znaleźć schronienie.
Teraz stała przed jego zabytkową, elegancką rezydencją o fasadzie pokrytej bujną winoroślą. Już przedtem zdobyła kalendarz wizyt Vincenza w Londynie. Bywał tu regularnie, doglądając rodzinnych interesów. Lucy musiała się z nim spotkać w cztery oczy. W rezydencji mieścił się jeden z jego domów aukcyjnych, bo Vincenzo był także znanym mecenasem sztuki.
Tutaj chciała się oddać w jego ręce.
Nie miała wiele czasu. Wiedziała, że depczą jej po piętach ludzie ojca, uzbrojeni po zęby siepacze gotowi na każde jego skinienie. Musiała szybko przejść do drugiego etapu planu.
Schyliwszy głowę szybkim krokiem przeszła przez podwójne drzwi domu aukcyjnego. Wewnątrz panował miły chłód. Gdy szła marmurową posadzką w stronę recepcji, echo odbijało jej kroki. W znajdującej się obok poczekalni stało kilka stolików i ozdobionych piękną tapicerką sof. Na ścianach wisiały stare obrazy w złotych ramach. Na stolikach stały starożytne rzeźby i kasety z pancernego szkła z cennymi przedmiotami sztuki. Przez chwilę Lucy miała wrażenie, że jest w muzeum. Panowała idealna cisza. Taką ciszę mogą kupić tylko nieprzyzwoicie bogaci ludzie z pierwszych stron gazet, którzy żyją z dala od świata codziennych trosk o pieniądze.
Lucy zignorowała dzieła sztuki i szybkim krokiem podeszła do wielkiego, antycznego stołu recepcjonisty.
Zawsze najważniejsze było dla niej to, co jest przed nią. Najbliższy cel.
Za stołem siedział elegancko ubrany mężczyzna i wpatrywał się w cienki jak papier ekran komputera. Gdy podeszła, uniósł głowę.
– Słucham panią – powiedział miłym, zawodowym głosem kogoś nawykłego do obsługi gości.
– Muszę natychmiast porozmawiać z panem de Santi, proszę.
Lucy mocno ściskała dłonią ramiączko swojej torby.
– Była pani umówiona? – Głos recepcjonisty nadal brzmiał przyjaźnie.
Pierwsza przeszkoda, pomyślała.
– Nie, ale pan de Santi z pewnością mnie przyjmie. Jestem Lucy Armstrong.
Uśmiech recepcjonisty nabrał wyrazu uprzejmiej odmowy.
– Przykro mi, pani Armstrong, ale obawiam się, że bez umówionego spotkania, pan de Santi pani nie przyjmie. Jest bardzo zajęty.
Lucy nie miała czasu. Za kwadrans ludzie ojca zjawią się w drzwiach. Zegar już zaczął tykać. Złapią ją i siłą odstawią z powrotem do Kornwalii. Ojciec nigdy więcej nie pozwoli jej wrócić do Londynu.
Poczuła lodowaty chłód, który długimi odnogami wolno wnikał w jej ciało. Dawno temu nauczyła się ignorować swoje emocje. Nie widzieć nic poza najbliższym zadaniem do wykonania, które zwykle składało się z uporządkowania szeregu liczb wyświetlanych na ekranie komputera. Ten szereg mówił wszystko o sytuacji na rynkach finansowych. Lucy żyła i oddychała tym światem. Innego nie znała.
Z biegiem czasu więzień przyzwyczaja się do więzienia.
Jednak mając wolność w zasięgu ręki i widząc, że może ją zaraz stracić, poczuła ten sam lęk, który tłumiła w sobie całe życie. Latami zbierała się na odwagę, by zrealizować plan. Wiedziała, że nikt nie da jej drugiej szansy.
– Jestem córką Michaela Armstronga – powiedziała, mając nadzieję, że jej głos nie drży i brzmi stanowczo.
Recepcjonista patrzył na nią tym samym kamiennym wzrokiem. Dla niego nazwisko jej ojca znaczyło tyle co nic. Sądziła, że wszyscy pracownicy najsłynniejszego łowcy gangsterów wiedzą, kim jest jej ojciec.
Błąd?
Lęk piął się w górę do jej serca. Lucy miała wrażenie, że za chwilę utonie w zimnych falach strachu. Pamięć przywróciła jej obraz matki leżącej na dywanie w kałuży krwi. Trzymała córkę za rękę. Słyszała głos Kathy: „Obiecaj, że wytrwasz i kiedyś wyrwiesz się z rąk tego oprawcy. Uciekniesz i będziesz wolna. Pragnę, żebyś była szczęśliwa, kochanie… Nie skończyła tak, jak ja…”.
Lucy obiecała. Matka zmarła na jej rękach.
Obraz zniknął.
Nie poddawała się lękowi i skupiała się na tym, co robić. Myśl! Nie widziała wokół ochroniarzy Vincenza, ale wiedziała, że są gdzieś w pobliżu gotowi na każde skinienie szefa. Gdyby tylko spróbowała mu zagrozić, natychmiast wpadliby do gabinetu i odstawili ją za drzwi.
Ochroniarze de Santi słynęli w całym Londynie.
Może właśnie tak powinna zrobić?
Nagle ktoś z hukiem otworzył wielkie drzwi gabinetu znajdujące się z tyłu za recepcją.
– Do diabła z tobą! Skończysz w piekle, Vincenzo de Santi – usłyszała wzburzony głos starszego elegancko ubranego mężczyzny, który właśnie z nich wypadł i niemal biegiem ruszył do wyjścia.
Recepcjonista wstał, by go uspokoić.
Teraz, pomyślała.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę otwartych szeroko drzwi.
Nikt jej nie zatrzymał.
Wbiegła do gabinetu, obróciła się i zatrzasnęła za sobą drzwi. Rozejrzała się wokół. Tu również panowała atmosfera luksusu. Ktoś, kto urządzał ten gabinet, nie liczył się z pieniędzmi. Podłogę pokrywał gruby ciemnoniebieski dywan. Ściany wyłożono boazerią ze szlachetnego drewna. Umieszczone w nich punktowe światła nadawały pomieszczeniu dyskretnie ciepłego wyglądu. Na półkach stały książki i szklane kasety z zabytkowymi przedmiotami. Naprzeciw drzwi pod ścianą stało ogromne dębowe biurko. Siedzący za nim mężczyzna patrzył wprost na Lucy.
Milczał.
Słyszała, jak głośno bije jej serce. Mijały minuty. Nie mogła wydobyć głosu. Jakby siedzący za biurkiem mężczyzna sprawił, że nagle oniemiała.
Miał na sobie ciemny szyty na miarę garnitur. Ale nie to dzieło krawieckiego kunsztu najpierw przykuło jej uwagę, lecz mocne i szerokie ramiona mężczyzny. Musiał być wysoki i wspaniale zbudowany. Nawet siedząc niedbale w wielkim fotelu z kostką jednej nogi opartą o kolano drugiej, wyglądał na uosobienie siły i władzy. Biła z niego pewność siebie typowa dla ludzi, którzy rządzą innymi, i głęboka determinacja zmieszana z pewną nonszalancką arogancją.
Ku własnemu zdziwieniu, Lucy nagle poczuła się bezpiecznie…
Miała rację, decydując się na ten ruch. Tylko ten człowiek może obronić ją przed ojcem. Nikt inny.
Vincenzo wciąż milczał i patrzył na nią ciemnymi, prawie czarnymi oczyma. Nie był bardzo przystojny, ale biła z niego potężna i niezaprzeczalna charyzma. Tkwiła w głęboko osadzonych oczach, mocnej linii szczęki, wysokich kościach policzkowych i prostym nosie. Arystokrata, który stał się krzyżowcem w krucjacie przeciw złu tego świata. Otaczająca go aura sprawiała, że nie sposób było nie ulec władczej sile tego mężczyzny.
Nadszedł czas realizacji drugiej fazy planu.
Ktoś nagle zaczął dobijać się do zatrzaśniętych drzwi.
– Panie de Santi! Dzwonię po ochroniarzy! – usłyszała za nimi krzyk recepcjonisty.
Nie zważając na nic, szybkim krokiem podeszła do biurka.
– Jestem Lucy Armstrong. Potrzebuję pana pomocy – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
– Nie potrzeba, Raoul – odkrzyknął Vincenzo głębokim, chłodnym głosem.
Popatrzył na nią obojętnym wzrokiem bez cienia ciekawości, ale w jego oczach czaił się groźny błysk. Znowu poczuła strach. Tym razem przed tym silnym mężczyzną. Życie nauczyło ją, że siła może oznaczać bezpieczeństwo, ale i groźbę. Krążyły pogłoski, że de Santi jest fanatykiem. Nikt i nic nie mogło go odwieść od pełnionej misji. Nie miał litości dla wrogów. Działał bezwzględnie. Wielu próbowało, ale nikt nigdy go nie przekupił.
A przecież Lucy jest jego wrogiem… Ścigał właśnie takich, jak ona…
Nie miała jednak wyjścia. Nie mogła pójść na policję, bo sama była przestępczynią. Wiedziano, że pracuje dla ojca, i policja szukała jej od lat. Vincenzo de Santi był jedynym człowiekiem, który mógł jej zapewnić bezpieczeństwo.
Był groźny, ale nie bardziej niż jej ojciec.
– Panie de Santi – zaczęła znowu – jestem…
– Wiem, kim jesteś – przerwał jej obojętnym i znudzonym tonem.
– Ach…
Lucy poczuła się kompletnie speszona. Jeśli wie, powinien być chyba bardziej… zaciekawiony. Pierwszy raz widzi córkę swojego największego wroga. Spodziewała się, że od razu skorzysta z jej obecności i zasypie ją pytaniami… Ale siedział tylko bez ruchu i patrzył na nią w milczeniu.
Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Nie nawykła, by ktoś patrzył na nią takim wzrokiem, jakby na wylot prześwietlał ją promieniami rentgena. Zwłaszcza mężczyzna. Musiała jednak realizować plan i skupiać się na celu. Czas mijał. Siepacze ojca mogli wpaść lada chwila i wyciągnąć ją siłą, zanim zdążyłaby złożyć Vincenzowi swoją propozycję. Drżąca ręką poprawiła duże okulary na nosie i odważnie spojrzała mu w oczy.
– Jeśli wie pan, kim jestem, wie pan też, kim jest mój ojciec. Potrzebuję pańskiej ochrony. Sowicie za nią odpłacę…
– Rozumiem, ale dlaczego miałbym pani pomóc? – spytał, nie zmieniając tonu głosu.
Nie miała czasu odpowiadać. Musiała jak najszybciej powiedzieć mu o wszystkim.
– Wyjaśnię, jeśli się pan zgodzi. Ma pan może kwadrans, zanim wpadną tu ludzie mojego ojca i zaciągną mnie z powrotem do domu.
Vincenzo milczał. Splótł dłonie na brzuchu i od niechcenia przyglądał się Lucy. Jej uwagę przykuły jego długie palce. Jej ojciec uwielbiał obwieszać się złotymi sygnetami, a ten mężczyzna nie nosił żadnej biżuterii. Ascetyczny jak mnich, pomyślała. Ale mnisi na ogół nie mają tak błyszczących jak onyks oczu. Przypominał jej gotową do skoku wielką panterę.
Czas biegł coraz szybciej, a Lucy coraz trudniej panowała nad lękiem. Znów mocniej chwyciła ramiączko torby, niemal wbijając paznokcie w zaciśniętą dłoń. Lekki ból pomógł jej utrzymać lęk na wodzy. Swoim milczeniem Vincenzo chce pewnie wywołać w niej złość. Nie podda się jej. Ani panice. Zaszła już tak daleko, że nie pozwoli sobie na porażkę.
Nie upadnie.
Nagle wrócił do niej obraz umierającej w kałuży krwi matki. Chwilę przedtem próbowała chronić córkę przed gniewem ojca.
Lucy dotrzyma złożonej matce obietnicy.
– Proszę… – szepnęła. – Oddaję się w pana ręce i… zdaję na pańskie współczucie.
Vincenzo nie potrafił określić jej wieku, bo większość twarzy Lucy zasłaniały swobodnie opadające ciemne loki. Domyślał się jednak, że rozmawia z kobietą, nie dziewczyną. I to przerażaną, choć robiła wszystko, by nie okazywać strachu. Miała bardzo blady kolor skóry. Oczy za zbyt dużymi okularami o grubych szkłach, zdawały się jeszcze większe niż w rzeczywistości. Nie mógł określić ich koloru. Może piwno-zielone… Ale nie był pewien, czy takie są naprawdę.
Milczenie było zazwyczaj użyteczną taktyką wydobywania informacji, które chciał uzyskać. Często się nim wspomagał, bo wiedział, że jego rozmówcy nie znoszą takiej martwej, przerażającej ciszy. Czuli się w niej nieswojo. Chcąc jak najszybciej wyjść z niezręcznej sytuacji, często – nawet nieświadomie – zdradzali mu swoje tajemnice.
Nie chciał jednak przesłuchiwać Lucy.
Przynajmniej – jeszcze nie.
– W moje ręce? Współczucie? – Vincenzo smakował te słowa, jakby dziwiąc się, że ktoś używa ich w stosunku do niego. – Jeśli szuka pani współczucia, trafiła pani pod zły adres.
Zaskoczyło go, że mimo przerażenia Lucy patrzyła mu prosto w oczy. Nie pamiętał, by jakakolwiek kobieta tak na niego patrzyła. Ludzie zazwyczaj unikali jego wzroku.
Wiedzieli, dlaczego.
Również i ona powinna. Jest przecież córką Michaela Armstronga!
Przez lata próbował wydać policji tego brutalnego szubrawca, ale ten wciąż unikał pułapek. Dwa stulecia temu rodziny mafijne walczyły ze sobą i prowadziły brutalną wojnę na wyniszczenie. Morderstwa były na porządku dziennym. Władze czasem nawet nie reagowały, cierpliwie czekając, aż przestępcy sami się wykrwawią.
Jednak w erze nowych technologii wojny toczono na innych polach. W internecie i na rynkach finansowych. W firmach krzakach i w rajach podatkowych. Liczyły się liczby i pieniądze.
Vincenzo wiele razy próbował rozbić lukratywne pralnie brudnych pieniędzy, jakie Armstrong prowadził na całym świecie, bo dzięki temu mógłby szybko zlikwidować jego nielegalne imperium. Jednak Armstrong zawsze się wymykał. Vincenza zaczął nawet intrygować ten pojedynek.
Ojciec Lucy nie grzeszył subtelnością i błyskotliwością. Był prymitywnym i brutalnym gangsterem. Vincenzo wiedział, że Armstrongowi ktoś musi pomagać w omijaniu zasadzek zastawianych przez najlepszych na świecie ekspertów od przestępstw finansowych. Nie wierzył, że ten znany w całej Europie kryminalista jest bardziej inteligentny, niż sądzono. I był pewien własnej oceny – miał do czynienia z prymitywnym gangsterem, któremu ktoś pomagał prać kradzione pieniądze.
Podejrzewał nawet, kto…
Kobieta stojąca teraz przed biurkiem Vincenza.
W podziemnym świecie przestępczym Europy od dawna krążyły plotki o córce Armstronga. Że ojciec strzeże jej jak oka w głowie, bo Lucy ma w ręku klucz do sukcesu jego imperium. W świecie liczb i komputerów poruszała się z równą swobodą, jak jej rówieśniczki w świecie lalek i zabawek. Z łatwością odkrywała wszelkie cyfrowe ślady zostawiane w internecie, który nie miał dla niej żadnych tajemnic… Niebezpieczna kobieta…
Jednak ta, która stała teraz przed biurkiem Vincenza, wcale nie wyglądała groźnie. Przeciwnie. Była drobna i niewielkiego wzrostu. Jej ciało ginęło pod okropną, niemodną sukienką. Twarz zasłaniały okulary, które w dziwny sposób przykuwały uwagę Vincenza, tak jak urocze piegi na jej nosie.
Nie była to twarz groźna, lecz nieco pozbawiona wyrazu, choć nie wdzięku i uroku.
Dlaczego Lucy go szukała? Dlaczego jak pocisk wpadła do jego gabinetu? Ochroniarz zadzwonił do niego, gdy tylko weszła do domu aukcyjnego. Ale wbrew swoim zwyczajom – zwykle takich gości natychmiast zatrzymywano – polecił, by ją wpuszczono.
Podskórnie czuł, że ta kobieta ma coś ważnego do powiedzenia…
Lucy podeszła jeszcze bliżej do biurka i oparła się dłońmi o jego brzeg. Jej twarz wyrażała zacięcie i determinację, które w innej sytuacji Vincenzo może by nawet podziwiał…
Ale nie teraz. Była wspólniczką Michaela Armstronga. Działała w jego przestępczym imperium. Może więc uda się ją wykorzystać i namówić, by zdradziła tajemnice ojca. Gdy gangster wyląduje w więzieniu, ona szybko do niego dołączy.
– Panie de Santi… – zaczęła ściszonym głosem.
– Bez obaw, pani Armstrong. Ludzie pani ojca nie przejdą nawet przez drzwi wejściowe. Mam najlepszych ochroniarzy w całym Londynie.
Nie przesadzał. Prowadził krucjatę przeciw największym przestępczym rodzinom w Europie i wiedział, że codziennie ktoś czyha na jego życie.
Vincenzo jednak nigdy nie uciekał. Próby zamachów uważał za dowód, że postępuje właściwie.
– Pan nie rozumie. On będzie…
– Nie – przerwał jej krótko.
Nie podnosił głosu i nie naciskał, ale jego obojętne i zimne jak lód słowa od razu docierały do Lucy.
– Nie będzie.
Zdziwiona otworzyła szeroko usta i szybko je zamknęła. Vincenzo nie mógł jednak nie zauważyć jej pełnych i miękkich warg.
– Proszę usiąść. – Skinieniem głowy wskazał jej stojące obok biurka krzesło.
Zmarszczyła czarne brwi, jakby chciała odmówić. Usiadła jednak, kurczowo trzymając w rękach torbę.
Wychylił głowę w jej stronę i zaczął uważnie przyglądać się Lucy. Wciąż była przerażona. Niemal czuł jej strach, a na strachu znał się lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedział, co robi on z ludźmi i jak go używać do manipulowania nimi. Sam nie postępował w ten sposób, bo nie znosił takich metod. Był cierpliwy i pozwalał ludziom, by manipulowały nimi ich własne emocje. Dziwiło go tylko, że zawsze tak im ulegają.
Wiedział też, że to nie broń zabija, lecz strach. Albo nienawiść czy gniew. Lub miłość. Uczucia i emocje są groźniejsze od najgroźniejszej broni.
– Czemu pani tu przyszła? – spytał, przerywając milczenie. – Tylko proszę nie mówić, że liczy na moje współczucie, bo jego się pani nie doczeka.
Siedziała napięta i przerażona.
– Ale ludzie mojego ojca będą tu lada chwila…
Wiedziała, skąd ten strach. Ojciec nie wybaczy jej zdrady w samym gnieździe wroga.
Vincenzo spojrzał na monitor komputera. Lucy miała rację. Kilku siepaczy Armstronga już stało przed wejściem do domu.
Obrócił monitor w jej stronę.
– W prawym górnym rogu widzi pani bieżący przekaz z kamery przed budynkiem. Już są. Ale spokojnie, nigdy tu nie wejdą…
Wiedział, że niczego się od niej nie dowie, póki Lucy nie poczuje się bezpieczna. A przy okazji niech zobaczy, jak ochrona rozprawia się z siepaczami Armstronga. Vincenzo wcale nie jest mniej groźny.
Wpatrywała się w monitor nieruchomym wzrokiem, prawie nie mrugając ukrytymi za okularami oczyma. Wyglądała jak mała brązowa sówka.
Sówka? Bardziej przerażona ptaszyna, pomyślał.
Dziwne skojarzenie. Vincenzo jednak nie oddawał się fantazjom. Nie żywił też współczucia do tej drobnej kobiety. Była narzędziem przestępczych działań ojca.
Nie wiedział, dlaczego pozwala jej oglądać, jak ochroniarze rozprawiają się z ludźmi jej ojca. Powinien od razu zadzwonić do szefa swojej ochrony, by przekazał Lucy brytyjskiej policji. Krucjata przeciw mafii nauczyła Vincenza jednego – natychmiastowe działanie jest najlepszym działaniem.
Jeśli jednak chciał dopaść Armstronga, córka gangstera mogła przydać się Vincenzowi na wiele sposobów. Nie musiał wzywać ochrony.
– Widziała pani? – zapytał.
Oderwała wzrok od monitora.
– Skąd pan wie, że ochroniarze dali radę? Ani razu nie spojrzał pan na monitor.
– Nie musiałem. Mój zespół to najlepsi ludzie. Pytam jeszcze raz: co pani tu robi?
Lucy ciężko westchnęła.
– Mówiłam, przyszłam, bo potrzebuję ochrony przed ojcem. Udało mi się uciec, ale on nigdy nie pogodzi się z tym, że jestem wolna. Będzie mnie ścigał do śmierci. Po całym świecie. Ktoś musi mnie przed nim obronić. Nie mam wyjścia.
– Więc mam szczęście – odparł drwiącym tonem. – Pewnie wie pani, kim jestem. Nie przypadkiem chciała się pani tu ukryć?
Spojrzała na niego oburzona.
– Oczywiście, że wiem. Drobiazgowo zaplanowałam ucieczkę i… pańską w niej rolę. Jest pan największym wrogiem ojca. Ma ogromne środki i wielkie możliwości. Słynie pan z determinacji. Nic nie jest pan winien mojemu ojcu. Nie można pana kupić. Dlatego idealnie pasuje pan do mojego planu.
Lucy dobrze odrobiła lekcję. Zaskoczyło ją nawet, że mówi z taką swobodą.
– Nie pasuję tak idealnie, jak pani myśli – odparł stanowczym tonem. – Co mi przeszkadza wydać panią policji? Jest pani wspólniczką wielu przestępstw i dobrze wie, że moją misją jest szybkie stawianie przed sądem takich ludzi jak jej ojciec.
– Nie jestem taka jak on – zaprzeczyła gwałtownie.
– Ale od lat pomaga mu pani w oszustwach.
Lucy zbladła. Bladość jej twarzy jeszcze bardziej uwydatniła piegi na nosie i podkówki pod oczyma.
Ptaszyna była teraz śmiertelnie przerażona.
Vincenzo słynął z bezwzględności. Wielu twierdziło nawet, że jest okrutny. Zgadzał się z obiema opiniami. Jego świat był do bólu światem czarno-białym. Nie mogło być inaczej. Głębokie poczucie misji nie pozwalało mu roztrząsać zbędnych moralnych dylematów czy szukać odcieni szarości. Każdego, kogo wyśledził, przekazywał policji. O winie czy niewinności rozstrzygał później sąd. Dlatego mówiono, że jest bez serca.
Ale Vincenzo nie zawracał sobie głowy tym, co myślą inni i jak oceniają jego czyny. Robił swoje.
Jednak teraz, patrząc na siedzącą przed nim skuloną ze strachu młodą kobietę, odczuwał coś, czego nie umiał nazwać. Litość…? Współczucie…?
Niemożliwe. Takie uczucia były mu obce.
Lucy uniosła dumnie głowę, jakby nagle stanęła przed plutonem egzekucyjnym.
– Ma pan rację. Jestem wspólniczką. Ale więźniowie nie mają wolnego wyboru. Zwłaszcza, gdy nieustannie ktoś im grozi. Nie znają luksusu odmowy. Nieważne, czy mi pan wierzy. Proszę tylko obiecać, że nie wyda mnie pan ojcu.
– Czemu miałbym cokolwiek obiecać? – spytał obojętnym tonem.
Spojrzała na niego z jeszcze większą dumą i determinacją.
– Bo tylko ja mogę przekazać wszystkie informacje potrzebne, by wsadzić mojego ojca do więzienia.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej