Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy przemija świat, w którym każdy dzień był jak kadr awanturniczego filmu, pozostaje jedynie tęsknota. Mikołaj z Eweliną Radliczówną rozpoczynają nowe życie w Krakowie, dokąd zabierają także Marię. Umieszczona w luksusowym zakładzie dla obłąkanych, po kilku latach umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Nic nie będzie już takie samo, choć Mikołaj nareszcie może poślubić kobietę swojego życia. Mija rok po roku… Nad Europą gromadzą się czarne chmury, nadciąga wojna. Chaja, opiekuńczy duch rodziny Brodskich, wysyła Konstantego i Zinaidę do Rumunii, a sama, już jako Hannah Goldberg, wyrusza do Nowego Jorku. Ewelina z Mikołajem i pasierbicą mają wkrótce do niej dołączyć. Niestety, los postanawia inaczej…
Katarzyna Ryrych, rocznik 1959, autorka m.in. "Tercetu prowincjonalnego", "Wdowiego Wzgórza", "Życia motyli" i powieści o zagadkowym tytule "Zginęła mi sosna". Ma również na swoim koncie kilkanaście książek dla młodszego i nastoletniego czytelnika, za które zdobyła wiele prestiżowych nagród. Szuka tematów niekonwencjonalnych, niezgranych fabuł, zaskakujących narracji - jak życie. Wielu bohaterów jej książek to ludzie, których napotkała na swojej drodze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Copyright © Katarzyna Ryrych, 2022
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce
© Andrey Bondarets/Shutterstock
Redaktor prowadząca
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Witan
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8295-652-8
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Wiesi i Pawłowi Sajdkom
1
Pewnego dnia, goląc się, Konstanty zobaczył w lustrze twarz starego, zmęczonego człowieka. W zasadzie mógłby pozwolić sobie na odpoczynek, do czego od pewnego czasu namawiała go Zinaida. Tylko że już dawno zapomniał, co się robi, aby odpocząć.
Na towarzyskie spotkania, zakrapiane alkoholem, nie pozwalało zdrowie, o kobietach nie było mowy, a interesy nadal szły dobrze, ba, nawet lepiej niż dobrze.
Powinni wybrać się do Zakopanego, pomyślał Mikołaj, w którego pamięci nadal żyły wspomnienia kilku dni spędzonych w górach wraz z Eweliną Radliczówną. Tak, matce spodobałoby się to miejsce.
Dlaczego nie wybraliśmy się tam jeszcze raz, zastanawiał się, pijąc kawę. Kątem oka spojrzał na żonę.
Obok jej nakrycia leżała książeczka do nabożeństwa i różaniec.
– Zwróciła się ku Bogu – narzekała zmartwiona Jelizawietta, której marzeniem było bawienie gromady wnuków. Ale czemu, czyż Marii czego brakowało? Miała najlepszego pod słońcem męża, zdrowe dziecko, pieniądze. Niezbadane są wyroki Boże.
Kiedy wnuczka zaczęła dorastać i szukać towarzystwa ojca, w sercu Jelizawietty powstała bolesna luka.
Daj Boże jeszcze jakieś dzieciątko, modliła się żarliwie. Ale Bóg nie słuchał.
Widok teściowej i żony pogrążonych w modlitwie działał na Mikołaja przygnębiająco.
Co się zaczęło w klasztorze, myślał gorzko, klasztorem się skończy, nie inaczej.
– Przykro mi, synu – powiedział Konstanty, gdy domownicy rozeszli się do swoich zajęć. – Chciałem zapewnić ci dostatnie życie…
A urządziłem ci piekło na ziemi, dokończył w myśli.
– Kto to mógł wiedzieć – odparł jego syn.
Jedyny żal, jaki żywił do ojca, był spowodowany kategorycznym sprzeciwem Konstantego, gdy jego syn postanowił otworzyć kawiarnię. Wprawdzie Mikołaj wkrótce dopiął swego, wszedłszy w spółkę z Eweliną Radliczówną, i nie było w tym niczego uwłaczającego, ciągle jednak nie mógł zapomnieć krytycznych słów papy.
Mimo to owa „Nieżyciowa ekstrawagancja” funkcjonowała znakomicie, przynosząc spore zyski. Wystawy przyciągały tłumy klientów, a niejeden malarz, sprzedawszy kilka obrazów, zostawiał jakieś swoje dzieło jako podziękowanie.
– We Francji, w Niemczech inwestują w sztukę – powiedziała Ewelina – więc i my będziemy to robić.
„My”. Jak inaczej brzmiało to słowo w ustach Marii. Tu zaś stanowiło coś na kształt fundamentu, na którym opierało się wieloletnie uczucie, partnerstwo pod każdym względem, szczere i uczciwe.
Któregoś dnia Radliczówna ofiarowała Mikołajowi psa. Szczenię czarnego pudla, które miało wyrosnąć na takiego samego jak Łaps.
Kobiety są wierne jak psy, przypomniał sobie Mikołaj.
Kiedy wrócił do domu z psiakiem, córka omal nie oszalała ze szczęścia.
– Kochanie – powiedziała Zinaida, uwalniając szczeniaka z objęć wnuczki – nie prześladuj go swoją miłością. Jeżeli zechce…
Czy ja prześladowałem ją swoją miłością, pomyślał Mikołaj, spoglądając na łagodny profil Marii.
Czy to w ogóle była miłość? Taka, jaka powinna łączyć mężczyznę i kobietę?
Coraz częściej zastanawiał się nad wzajemnymi relacjami swoich rodziców. Z pewnością byli do siebie doskonale dopasowani. I – co odkrył stosunkowo niedawno – mimo wieku nadał łączyła ich fizyczność.
Doskonale orientował się w ich intymnym życiu – zdarzało się, że przy śniadaniu wymieniali półsłówka i znaczące uśmiechy.
Było tak zawsze, odkąd pamiętał, ale będąc dzieckiem, nie rozumiał do końca, o co chodzi. Dopiero kiedy poznał Ewelinę, pojął, że związek dwojga ludzi może mieć tyle odcieni – od namiętności przez niewinne żarty aż do partnerstwa w interesach.
Przeklęte pieniądze, myślał. Czyż ojciec nie mógł poprzestać na tym, co miał? Gdyby tak się stało, pewnie i on, i Maria byliby dzisiaj szczęśliwi.
Rozwód nie wchodził w grę, podobnie jak separacja – dopiero zahuczałoby od plotek i ucierpiałaby także Radliczówna.
Więc tak będzie aż do samego końca? I umrze niezaspokojony. Pół biedy, jeśli śmierć nie jest ostatecznym kresem życia.
A jeśli jest?
I wszystko skończy się tak, jakby nigdy się nie zaczęło.
– Chodzisz taki zamyślony – zauważyła któregoś dnia Maria. – Czy dobrze się czujesz?
– Co? Ach, tak, dziękuję, nic mi nie dolega – odparł.
– Nie wierzę ci – powiedziała. – Polecę cię Gabrielowi, niech cię otoczy opieką.
Mikołaj spojrzał na nią zdziwiony. O czym, do licha, ona mówi? A, aniołowi Gabrielowi. Cóż jej przyszło do głowy!
– Niedobrze – mruknął Konstanty, gdy Mikołaj opowiedział mu o rozmowie z żoną.
– Wygląda mi na to na początek choroby nerwowej – orzekła Zinaida.
– Przecież ani Jelizawietta, ani… – zaczął Konstanty i w tym momencie przypomniał sobie, iż Eugeniusz i jego małżonka podobnie jak on adoptowali dziecko.
– No właśnie. Kto wie, kim byli jej rodzice… Wyprawka była bogata, pamiętasz? Zatem niebiedni.
– Czekać. Należy czekać – postanowił Konstanty, jednak coraz częściej i uważniej przyglądał się małej Ewelince.
Szczęściem dziewczynka rozwijała się normalnie. Była uroczym, ciekawym świata dzieckiem, zdrowym i radosnym. W niczym nie przypominała swojej matki.
I o ile Konstanty wychowywał małego Mikołaja raczej surowo, o tyle wnuczce pobłażał we wszystkim.
Pozwalał jej grzebać w albumach ze zdjęciami i barwnie opowiadał o dzieciństwie Mikołaja, pokazywał litery, uczył trzymać pióro i ofiarował małej przepiękne liczydło z kolorowymi liczmanami.
Podobnie Zinaida uwielbiała wnuczkę nad życie, dawała jej do zabawy swoją biżuterię i zaśmiewała się do łez, gdy dziewczynka zakładała sobie na szyję łańcuszki i naszyjniki.
– A Gabriel mówi, że to grzech – oznajmiła pewnego dnia Ewelinka.
Pochylona nad nią Zinaida zamarła.
– Co mówisz? – zapytała.
– Że to grzech – powtórzyła wnuczka.
– On sam ci to powiedział? – drążyła Zinaida.
– Przez mamusię. – Ewelinka wdrapała się na kolana babki. – O, takim gruuuubym głosem.
Zinaida postawiła wnuczkę na podłodze.
– Masz tu pudełeczko z pierścionkami… Pobaw się, tylko nie pogub…
Weszła do gabinetu męża tak wzburzona, że na jej widok wypuścił z rąk gazetę.
– Konstanty – oświadczyła – musimy ratować dziecko.
Wysłuchał jej słów uważnie, czując, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to opętanie, ale szybko odrzucił tę myśl. Jak opętanie – to demon, Maria zaś opowiadała o aniele.
A może czasy były takie dziwne, że wszystko się pomieszało?
2
Przypomniał sobie nagle, jak jeden z jego znajomych, z którym prowadził interesy aż w Petersburgu, stwierdził, że żyją w ciekawych czasach.
Obyś żył w ciekawych czasach, mawiali mądrzy Chińczycy.
A czasy niewątpliwie były ciekawe. Ścigały go jak zgraja wilków, osaczająca zwierzynę i niedająca wytchnienia.
Po ucieczce z Odessy do Lwowa, który wydawał się wówczas oazą spokoju, natychmiast trafił na kolejną zawieruchę, którą przeżył dzięki pieniądzom i znajomościom, chroniąc najbliższych i wspierając potrzebujących.
A kiedy zapanował względny spokój i wydawało się, że już nic złego wydarzyć się nie może, a limit ciekawych przypadków został wyczerpany – do jego domu wprowadził się jakiś Gabriel.
– Tfu, niedorzeczność – mruknął Konstanty.
Nieoczekiwane pojawienie się niewidzialnego intruza, który coraz częściej przemawiał ustami Marii, sprawiło, iż poczuł nagły przypływ sił oraz chęci do działania.
Wysunął szufladę z dokumentami i na samym jej dnie odnalazł to, czego szukał. Kiedy obie rodziny przeniosły się do Lwowa, Konstanty, na prośbę Eugeniusza, przejął wszystkie papiery, również te dotyczące Marii.
Z bijącym sercem wziął do ręki dużą, szarą, zalakowaną kopertę i zawołał żonę. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie poprosić również Jelizawietty, po namyśle jednak doszedł do wniosku, że matka Marii nigdy nie wykazywała się specjalną mądrością, a emocje mogłyby jedynie zaszkodzić sprawie.
– Tu kryje się wszystko – rzekł, kładąc kopertę na stół.
Zinaida westchnęła.
– A może lepiej… pozostać w nieświadomości? – zagadnęła nieśmiało.
– Lepiej, nie lepiej – mruknął – wiedzieć warto.
– Niczego już nie zmienisz – zauważyła. – Już się stało. Jeśli chodzi ci o Ewelinę… – zaczęła i zbladła.
Przecież kiedy Maria była dzieckiem, wszystko wydawało się normalne.
No prawda! Nic nie wskazywało wtedy, że potem zrobi się aż tak źle… A może anioł Gabriel był obecny przez cały czas, tylko czekał na odpowiednią chwilę?
Tego już nikt nie zgadnie, pomyślała Zinaida.
– Dziecko ratować trzeba.
– Ratować, nie ratować – uspokajał ją Konstanty.
Wziął nóż do papieru i powoli, wstrzymując oddech, otworzył kopertę.
– Po niemiecku – oznajmił.
– Do ludzi z tym nie pójdziesz – zaniepokoiła się Zinaida.
Konstanty przebiegł oczyma dokument.
– Nazwisko jest… Wilhelm Larisch… Zdaje się, ojciec. Ale gdzie matka?
W domu wariatów, pomyślała bezwiednie Zinaida.
– Trzeba znaleźć kogo zaufanego – powiedziała. – Sprawa poufna, rodzinna… Żeby długiego języka nie miał…
Konstanty zamyślił się na chwilę. Wtem jego wzrok padł na leżącą na biurku wizytówkę.
– Zarzycki – oznajmił.
– Jesteś pewien?
– Jak siebie samego – odparł.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI