Czarne Łzy - Iwona Marciniec-Dziedzic - ebook

Czarne Łzy ebook

Iwona Marciniec-Dziedzic

0,0

Opis

„Czarne Łzy” to opowieść fantasy o nieznającej swojego pochodzenia elfce, która podejmuje ogromne ryzyko, aby zostać docenioną przez świat, który ją odrzucił. Na końcu Testu Pradawnych może czekać na nią śmierć, ale równie dobrze może zostać obdarowana dawno zapomnianą magią. Jest to opowieść o mieście, w którym rozkwita nauka, magia i rzemiosło. Mieście, którego pokój zostaje zaburzony, gdy pojawia się nieuchwytny zabójca na służbie u dawno zmarłego czarnoksiężnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 698

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Iwona Marciniec-Dziedzic

Czarne Łzy

Dziedzictwo Kryształowej Korony Część pierwsza

Projektant okładkiSerwis Ridero

© Iwona Marciniec-Dziedzic, 2024

© Serwis Ridero, projekt okładki, 2024

„Czarne Łzy” to opowieść fantasy o nieznającej swojego pochodzenia elfce, która podejmuje ogromne ryzyko, aby zostać docenioną przez świat, który ją odrzucił. Na końcu Testu Pradawnych może czekać na nią śmierć, ale równie dobrze może zostać obdarowana dawno zapomnianą magią.

Jest to opowieść o mieście, w którym rozkwita nauka, magia i rzemiosło. Mieście, którego pokój zostaje zaburzony, gdy pojawia się nieuchwytny zabójca na służbie u dawno zmarłego czarnoksiężnika.

ISBN 978-83-8369-349-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Starożytne labirynty potęgę skrywające,

Przed okiem śmiertelników pilnie je strzegące.

Zagubić się w nich łatwo, Strażnikom ulec też,

O życie swe zawalczyć i w proch nie zamienić się.

Czarna Triada spogląda, Wybrańca wypatruje,

Magii jednej z nich śmiertelnikom nie żałuje.

Zabójcze cienie za tobą kroczą równo,

By kontrolę nad żywymi przejąć było trudno.

Fragment Starożytnej Księgi Opiekunów

1.

Korytarz wił się, tworząc plątaninę tajemniczych przejść i zakamarków znikających w ciemnościach. Rozgałęział się, zataczając kręgi, by po chwili na powrót przyjąć poprzedni kierunek. Wśród starodawnych murów rozbrzmiewały odgłosy obcasów stukających o twardy kamień, którym towarzyszył urywany oddech. Odziana w czerń postać biegła przed siebie. W ciemnościach nie można było dojrzeć, przed czym uciekała. Pochodnia, którą trzymała w dłoni, rzucała chaotyczne blaski na pobliskie kamienne ściany. Złowieszcze cienie przebiegały wokół, jakby tylko czekając, aż straci czujność. Gotowe w każdej chwili zaciągnąć nieświadomego niczego wędrowca w odmęty mroku, aby już nigdy go nie wypuścić. Drugą dłonią, również zakrytą czarną rękawiczką, przesuwała po ścianie, do której przywarła bokiem. Sprawdzała, czy kamienne mury wciąż tam są. Mimo że trzymała pochodnię, jej światło było zbyt słabe, aby oświetlić całą przestrzeń, zwłaszcza że wszechobecny mrok zlewał się z ciemnością skał.

Alu’Enai przystanęła i ciężko dysząc, oparła się plecami o kamień. Delikatne światło ognia, niepoganiane przez pęd powietrza uspokoiło się i teraz oświetlało ją delikatnym blaskiem. Ciemny płaszcz oraz kaptur zakrywający twarz sprawiały, że była niemal nie do odróżnienia wśród ciemności. Tylko bardzo wprawne oko dałoby radę dojrzeć minimalne drżenia ramion, szatę unoszącą się i opadającą na wysokości klatki piersiowej według tempa dyktowanego przez przyspieszone bicie serca. Postać obróciła się za siebie, jakby sprawdzając, czy nikt jej nie obserwuje. Kaptur płaszcza uchylił się odrobinkę, odsłaniając kobiece rysy o przenikliwych, jasnych oczach koloru błękitu nieba, które teraz drżały owładnięte strachem.

Duszący odór utrudniał oddychanie. Mogłoby się wydawać, że żadna istota nie da rady przetrwać w tych warunkach, chociażby dnia. Nie dziwił więc fakt, że kamień, pokrywający te korytarze był jednolity i czysty, nie było na nim widać śladów życia żadnych drobnych żyjątek, ani choćby skrawka pajęczyny.

Prawdziwa kraina umarłych.

I byłaby taką w rzeczywistości, gdyby nie to, że tego ranka brama, zamknięta od niemal stu lat uchyliła się, wpuszczając w swe czeluści żywą istotę.

Wpatrzona w iskierki igrające na pochodni w sobie tylko znanej zabawie, przypomniała sobie tamtą chwilę. Czekała na ten dzień od tygodni, czując podniecenie i szczęście. Mimo to, gdy tego ranka do jej komnaty zawitał nieznany jej mag Kręgu, każąc jej iść za sobą, poczuła ukłucie strachu. Serce waliło jej jak młot. Przez kilka chwil dłonie jej się trzęsły i sama zadawała sobie pytanie: co ona właściwie robi?

Wyszła jednak razem z nim na korytarz i pozwoliła poprowadzić się do części wschodniej pałacu. Szła za nim, podczas gdy on prowadził ją rzadko uczęszczanymi korytarzami do najbardziej odległych zakątków budynku. Szli tak w milczeniu, a w jej sercu zaczynało wzrastać poczucie bezsilności. Czuła się źle. Chciała być kimś innym niż w rzeczywistości była, chciała, żeby ją doceniono, ale czy nie mierzyła zbyt wysoko? Jakaś część jej świadomości podpowiadała, że owszem, robi z siebie tylko pośmiewisko. Była tylko niewyróżniającą się elfką. Dobrze władała magią, ale nic ponad przeciętne możliwości większości z jej rówieśników.

A teraz postanowiła przejść Test… Zrobić to, na co nie każdy był w stanie się zdobyć, a mało komu w całej historii miasta udało się przejść go pozytywnie.

Cichy głos w jej wnętrzu szeptał, aby się odezwała. Aby zebrała się na odwagę i powiedziała choć kilka słów do maga, który szedł przed nią cichy i niewzruszony, obojętny na jej strach. Kamień na murach rozmazywał się przed jej wzrokiem. Kontury otaczających ją korytarzy zachodziły mgłą. Widziała tylko jego i drogę przed sobą. A głos szeptał, był coraz wyraźniejszy, coraz bardziej natarczywy. Prosił, błagał, nakazywał. Wzywał ją, aby zrezygnowała, aby zawróciła z drogi, którą obrała.

Była głupia, sądząc, że jest wystarczająco silna, że jest warta tego, aby posiąść tę wiedzę.

Czy miała jeszcze czas, aby się wycofać?

Owszem, ale co wtedy? Była wyśmiewana przez całe życie, drwiono z niej i szydzono. Gdyby się poddała, byłoby tylko gorzej. Ludzie okrzyknęliby ją tchórzem i nie miałaby racji bytu w królestwie. Wiadomość o przystąpieniu do egzaminu została podana do wiadomości publicznej już dużo, dużo wcześniej. Rozprzestrzeniła się lotem błyskawicy i wszyscy już o tym wiedzieli, gdyby się wycofała, nie zyskałaby spokoju.

Już wolała zginąć niż się poddać. W jej sercu zatliła się iskierka nadziei i z nową siłą podjęła krok u boku swego przewodnika.

Mag otwierał kolejne wrota, mosiężne, ciężkie, od wielu tysiącleci skrywające największe tajemnice. Skierowali się na spiralne schody prowadzące w dół. Skręcali w kolejne korytarze oraz następne, aż dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że sama nie byłaby w stanie odnaleźć wyjścia. Jak dotąd wszystko było naturalne, nie zauważyła żadnych oznak mówiących, że dotarli do świętego miejsca Pradawnych. Wiedziała jednak, że to tylko początek.

Zeszli na najniższy poziom. W ścianach nie umieszczono żadnych okien, przez co dziewczyna odgadła, że muszą znajdować się już głęboko pod ziemią. Ciemności stawały się coraz głębsze, a powietrze cięższe, utrudniając oddychanie. Po czasie, który wydawał się wiecznością, stanęli przed ogromnymi wrotami z czarnego granitu sięgającymi wysoko pod sklepienie. Przejście ozdobione było tajemniczymi inskrypcjami w nieznanym dla niej języku oraz glifami, które świeciły się samoistnym, niepokojąco błękitnym światłem. Dziewczyna patrzyła jak urzeczona. Wrota przytłaczały swoim ogromem, przyprawiały o poczucie niższości, wzbudzały strach, ale jednocześnie wydawały się jej piękne, na swój własny, niezrozumiały sposób pociągające. Czuła, jakby ją wzywały. Jakby całe wieki czekały na nią, aby ją usidlić i już nigdy nie oddać światu.

Czekały, żeby ją wchłonąć.

Nigdy nie widziała podobnej symboliki, nigdy też nie zapuszczała się w te części pałacu. To było surowo zakazane. Magowie Kręgu wyznaczali ze swojego grona Opiekuna, osobę, która otrzymywała pradawne klucze do podziemi. Ta osoba i tylko ona miała prawo wchodzić do tych lochów, nikt więcej, nawet sam król nie miał prawa przekroczyć tej granicy. To była domena Opiekuna. Wrota były jednak kolejną barierą i to barierą ostateczną, której nawet Opiekun nie mógł przekraczać. To mogła uczynić tylko osoba chcąca podjąć się Testu Pradawnych. Kara za naruszenie spokoju tego świętego miejsca bez istotnego powodu była tylko jedna.

Śmierć.

— Oto i one — rzekł mężczyzna stojący u boku dziewczyny. Zwrócił się do niej po raz pierwszy, odkąd opuścili jej komnatę. — Już wiesz, jak wyglądają. Zaspokoiłaś swoją ciekawość i chcesz wracać, czy jednak jesteś na tyle głupia, żeby iść dalej?

Jego słowa tonęły w oddali. Wpatrywała się w ciężki granit. Czuła się zbyt słaba, zbyt krucha i nic niewarta. Kim ona w końcu była? Nikim wielkim. Nikim, kto mógłby zwrócić na siebie uwagę innych. Nikim, kto mógłby poradzić sobie sam z pradawną mocą ciemności. Wrota ją przytłaczały…

Z jednej strony wabiły, a z drugiej napawały strachem. Wystarczyło, że chwilę się w nie wpatrywała, aby zaczęło jej się kręcić w głowie.

Nie jest na to gotowa…

Odwróciła się w stronę swojego przewodnika, chcąc zakomunikować mu, że jednak przeliczyła się ze swoimi siłami. Wzdrygnęła się, jednak gdy spostrzegła, że się w nią wpatruje. Jego spojrzenie emanowało wyższością, a z jego oczu wyzierała pogarda. Zakłuło ją serce na myśl, że przez cały czas czuł się dużo lepszy od niej. Miał ją za nic. Za kolejny problem, którym Krąg nakazał mu się zająć.

Spojrzała raz jeszcze na wrota, wciąż czując na sobie jego wzrok. Gdy ponownie ich oczy się spotkały, nie pokazywała już po sobie strachu. Choć dalece jej było do pewności siebie, nie da mu tej satysfakcji. Choćby miało ją to kosztować życie, nie podda się — to była jej ostatnia myśl, po czym zakomunikowała:

— Jestem gotowa. Duchy jedynie wiedzą, jak bardzo — odparła ze spokojem, z wysoko podniesioną głową patrząc wprost w oczy magowi, a serce waliło jej boleśnie, jakby miało zaraz wyskoczyć, pozostawiając ją w tym miejscu samą.

Mistrz.

Tak, to on dodawał jej sił. Myśl o nim sprawiała, że w jej ciało wstępowała nowa odwaga. On jeden w nią wierzył. On jeden ją wspierał i chciał, żeby stała się kimś wielkim. To on ją uczył, ćwiczył, sprawił, że stała się tą osobą, która teraz wpatrywała się w granitowe wrota. To on opowiedział jej o magii cienia.

Jej ojciec.

— Jeśli chcesz być jednym z tych twoich duchów, proszę bardzo — prychnął mężczyzna, podając milczącej dziewczynie pochodnie.

Nie odezwała się. Rozmowa nie miała sensu. Wiedziała, że i tak odnajdzie w jego słowach tylko pogardę.

Nie… ona musiała mu pokazać, ile jest warta. Jemu i wszystkim innym.

Gdy ujęła żarzącą się jasnym blaskiem pochodnię w dłoń, on sięgnął do sakiewki przywieszonej u pasa i wyjął z niej pokaźnych rozmiarów klucz. Czarny granit, z którego był zrobiony, idealnie pasował do drzwi, a drobne klejnoty, którymi był wysadzany, potęgowały uczucie majestatu. Mężczyzna włożył klucz do zamku w drzwiach. Wszedł płynnie i gładko przekręcił się w otworze, co przeczyło twierdzeniu, że od ponad stu lat nie były otwierane. Rozległy się odgłosy otwierającego się zamka, które rozlały się echem i poniosły wzdłuż pustych korytarzy.

— Wedle życzenia — prychnął mężczyzna. Gdy wrota się uchyliły, wskazał na przejście, lekko skinąwszy głową i podjął recytację standardowej formułki, którą powtarzano za każdym razem, gdy kolejny śmiałek postanowił przekroczyć próg tych dwóch światów. — Co Pani Zła rozpoczęła, powtarza się od prawieków. Śmiałek, za śmiałkiem schodzą do podziemnego świata przesiąkniętego złem i zepsuciem, aby posiąść moc Lypphe. Tym razem wrota zła wezwały przed oblicze swej Pani nową ofiarę. — Popatrzył na Alu’Enai, zwracając się bezpośrednio do niej. — Kraina Śmierci stoi przed tobą otworem. Przekrocz ją i staw czoła Próbom, jeśli tego chcesz. Możesz się wycofać teraz, później odwrotu już nie będzie.

Dziewczyna patrzyła na cienką strużkę ciemności widocznej zza uchylonych drzwi. Bała się, ale wiedziała, że nie może zawrócić, nie teraz, gdy tak wiele zależało od tej właśnie chwili. Jej mistrz w nią wierzył i ona nie może go zawieźć.

„Ku jego pamięci” — powiedziała sobie w myślach.

Odwróciła się do maga Kręgu, który stał w ciszy, wyczekując jej decyzji. Z jego poznaczonej zmarszczkami twarzy wyczytała, że był pewny tego, jaki los ją spotka. Przez wiele lat swego życia przyzwyczaił się do widoku śmiałków chcących dosięgnąć dawno zapomnianej potęgi, którzy przekraczali te wrota, aby nigdy więcej już nie wrócić. Ona była jedną z tych osób. Nigdy nie spotkał nikogo, kto by przeżył i wiedział, że ona także straci życie.

Kiedy ojciec Alu opowiedział jej o podziemnych katakumbach i wyraził wiarę w to, że ona może stamtąd wrócić, nie uwierzyła mu. Miała dom, rodzinę. Mimo tego, że była wyrzutkiem odtrąconym przez społeczeństwo, miała osoby, dla których mogła żyć. Aż do tego dnia, prawie dwa miesiące wcześniej, kiedy jej świat legł w gruzach. Tylko osoby, w których żyłach płynęła krew Kaylashee, wiedziały, czym jest strata najbliższej osoby w obliczu starożytnego miesiąca sentine. Czym jest ból, powracający wraz z księżycowym światłem miesiąca smutku i rozpaczy. Miesiąca, który miał rok rocznie przypominać o stracie, jakiej się doświadczyło. Poprzez ból towarzyszący tym wydarzeniom miał nie dopuścić do zapomnienia. Otwierając stare rany, które miały się wiecznie nie zabliźnić, wspominał tych, których się utraciło i złamane serca, które nigdy nie zostaną uleczone. Kiedy więc ten miesiąc się zaczął, wiedziała, że musi coś zmienić, aby nie popaść w obłęd.

Mimowiednie zatrzymała dłoń na wysokości serca. Czy to strach ją tu przywiódł?

Strach.

Pierwszego dnia trzeciego miesiąca roku, który to miesiąc odpowiadał elfiemu miesiącu o nazwie sentine, postanowiła podjąć się próby. Miesiąc smutku, śmierci i żalu miał zadecydować o jej losie. I oto teraz stała przed swoim przeznaczeniem. Nie miała nic do stracenia. Czuła jak drzwi ją wabią, szepcząc z czułością i obiecując ukojenie.

Od samego rana czuła, jakby została oderwana od swojej cielesnej powłoki. Czuła, jakby przestała żyć w realnym świecie. Godzina za godziną przepływały obok niej, a ona czuła się coraz bardziej, jak we śnie. Jej usta z trudem uwalniały nawet najcichsze dźwięki. Dłonie przesuwały się po przedmiotach, ale tak, jakby ich nie czuły. A teraz… gdy znalazła się tutaj, te uczucia tylko się pogłębiły, co jeszcze bardziej ją przytłoczyło.

Tak. Ukojenie. Spokój. Tego potrzebowała i to zdawały się ofiarować jej Wrota Ciemności, stworzone przez same boginie na miejscu starożytnej świątyni Pradawnych wieki temu. Ta pokusa była tak wielka, że mimowolnie zrobiła krok w stronę wrót. Nawet jeśli miała zginąć, przynajmniej okaże przy tym odwagę.

A moc tego miejsca… nawet nie mogła sobie wyobrazić potęgi, jaka została za nimi ukryta. Czuła jej wibrację w każdym podmuchu powietrza.

A może to była tylko jej wyobraźnia?

Nie spojrzała w oczy magowi, gdy odwracała się do niego, aby skinąć głową w niemym pożegnaniu. Nie była w stanie wymówić żadnego słowa i nie chciała widzieć jego reakcji, gdy bezszelestnie przeszła przez wrota, wnikając w mroczne cienie. Drzwi pozostały uchylone jeszcze przez krótką chwilę, aby pozostawić jej drogę odwrotu, gdyby zaistniała taka potrzeba.

— Dopełniła się ostateczna godzina — usłyszała za sobą cichy, spokojny głos maga, który nawet w tej chwili nie przejął się jej losem, po czym wrota zatrzasnęły się, uniemożliwiając powrót. Zamknięte ponownie, być może na kolejne sto lat. A ona została sama, mając za jedynych towarzyszy cienie błąkające się po kamiennych korytarzach i tajemnicze istoty skrywające się na jej drodze.

2.

Minęło już kilka godzin, od kiedy mag ją zostawił. Kilka godzin, a ona wciąż nie wiedziała, czego wymagała Próba, co miała zrobić. Stała oparta o kamienną ścianę i zastanawiała się, co ją czeka. Ona, Alu’Enai, która rzuciła wyzwanie Potęgom. Przypomniała sobie wyraz twarzy maga, gdy widziała go po raz ostatni. Spoglądał na nią tak samo, jak każdy inny.

Przez ostatnie dwa miesiące, od momentu, gdy otrzymała wiadomość, że karawana kupiecka, z którą podróżował jej ojciec, została zaatakowana, nadzieja z każdym dniem coraz bardziej ją opuszczała. Pełne nienawiści spojrzenia bolały o wiele mocniej, a nadzieja na lepsze jutro wydawała się odleglejsza niż jeszcze miesiąc wcześniej. Tamtego dnia nikt nie przeżył. Ona, choć skryta w bezpiecznych murach Miasta Tysiąca Kwiatów czuła, że wtedy umarło też coś w niej samej. Teraz jednak zaczęła do niej wracać nadzieja. Nie na odzyskanie rodziny — to byłoby niedorzeczne — ale na wywalczenie sobie lepszego życia. Dziwne i niepojęte ciepło rozlewające się po jej owładniętym cierpieniem sercu. To nienaturalne uczucie objęło ją w swoje posiadanie, jakby chciało powiedzieć, że to jeszcze nie koniec jej historii, że ma jeszcze swą misję do wykonania. Że nie może się poddać, ponieważ ma swój cel.

Popełnili wielki błąd, nie doceniając jej, poniewierając nią na każdym kroku.

— Ale to się skończy — szepnęła w ciemności. — Uda mi się. Dla siebie. Dla ciebie.

Choć w sercu ściskało ją z nerwów, zmusiła swoje ciało do oderwania się od kamiennej ściany i ruszyła przed siebie.

Szła powoli, czujnie stawiając kroki, aby nie wpaść w pułapki, od których, jak powiadano, aż roi się w tym miejscu. Było zbyt cicho, nienaturalnie cicho i spokojnie, i ona o tym wiedziała. Taka atmosfera mogła wróżyć tylko nieszczęście.

Dłonie, skryte pod aksamitnymi rękawiczkami były mokre od potu, być może działało tak na nie ciepło pochodni, a być może stres.

W pewnym momencie czubkiem buta trąciła skalny odłamek, który z głośnym brzękiem poturlał się w głąb korytarza. Zamarła przerażona nasłuchując, jak echo roznosi się w głąb lochów. Pomiędzy odgłosami kamienia uderzającego o kamień usłyszała jeszcze inny dźwięk, całkowicie odmienny. Bardziej metaliczny, odgłos metalu trącego o metal. Jakby dźwięk otwierających się drzwi, jakby… dźwięk wyciąganego sztyletu.

Potrząsnęła głową, oddalając od siebie tę myśl.

— Nie — skarciła sama siebie. — To tylko wyobraźnia płata mi figle.

Ona rzecz jasna nie miała przy sobie żadnej broni, jak nakazywały warunki Testu. Nie sądziła, żeby była w stanie się nią obronić, nawet gdyby ją posiadała, w końcu magów nie szkolono w walce wręcz i ona również nie miała sposobności, aby się tego nauczyć. Musiała polegać na swoim talencie magicznym, którego starała się nie nadwyrężać. Była zdana tylko na siebie w pradawnych ruinach zapomnianych przez boginie. Nie mogła sobie pozwolić na osłabienie, które niewątpliwie by ją dopadło, gdyby zużyła zbyt dużo mocy magicznej.

Odczekała, aż się uspokoi i ruszyła przed siebie, choć ani na moment nie opuściło jej uczucie, że się zdradziła. Że istoty zamieszkujące to miejsce wiedzą o jej obecności. Położyła lewą dłoń na skale. To był jej drogowskaz, dzięki niemu nie traciła orientacji. Spod kaptura wyłonił się kosmyk kasztanowych włosów, który spadając na twarz, przylepił się do czoła, na którym perlił się pot. Bynajmniej nie z ciepła — wręcz przeciwnie. Nie uszło jej uwadze, że im bardziej zagłębiała się w korytarz, tym robiło się chłodniej. Ona sama nie miała nic przeciwko temu. Odkąd zeszła do podziemi opuściły ją bóle głowy, które nękały ją dzień w dzień. Jej organizm funkcjonował o wiele lepiej, być może właśnie dlatego, że nie miała tutaj styczności z gorącym klimatem Kata-nilu.

Starała się, aby jej kroki robiły jak najmniej hałasu, choć nie miała w tym wystarczającej wprawy, przez co szuranie, spotęgowane grubymi murami, było słychać już z daleka.

Nie zauważyła, kiedy korytarz przestał się rozgałęziać. Miała przed sobą tylko jedną drogę. Szła prosto przed siebie, nie widząc nic poza to, co było w stanie oświetlić światło pochodni. Ledwie zarejestrowała, że ściana po jej prawej stronie zaczęła się stopniowo do niej zbliżać. Korytarz z każdym krokiem się zwężał. W pewnej chwili dziewczyna stwierdziła, że musi iść bokiem, w przeciwnym razie nie byłaby w stanie się przecisnąć. Nie widziała końca drogi, co ją zmartwiło, ponieważ była wycieńczona wędrówką. Co kilka kroków przystawała, aby odpocząć i zaczerpnąć tchu. Z trudem oddychała. Powietrze było zanieczyszczone i bardziej zatruwało organizm, niż przyczyniało się do jego prawidłowego funkcjonowania. Czuła, że jeśli za niedługo nie zaczerpnie świeżego powietrza, zemdleje. Zaraz potem pojawiło się ukłucie w żołądku. Minęło wiele godzin od jej ostatniego posiłku. Rankiem z nerwów nie była w stanie nic przełknąć, a teraz, gdy potrzebowała się posilić, nie pozwalał jej na to wąski korytarz, w którym się znalazła.

Przymknęła oczy, wsłuchując się w odgłosy otoczenia. Czuła wszystkie swoje napięte mięśnie i ból, jaki rozchodził się po jej ciele. Od swojego przybycia do miasta, trzydzieści lat temu, szkoliła się wyłącznie w sferze magii. Z wielką zawziętością poznawała sekrety świata oraz tajemnice historii. Nigdy jednak nie zdobyła się na wysiłek, aby ćwiczyć także swoje ciało.

To był błąd — wiele by oddała, aby być w stanie łatwiej znosić tę wędrówkę, aby jej ciało było silniejsze.

Wsłuchała się w odgłosy otoczenia tak, jak uczył ją ojciec, gdy wieczorami siadywali na klifach niedaleko miasta.

Czuła krew płynącą w żyłach, mocno bijące serce oraz wodę. Otwarła szeroko oczy. Woda. Nie mogła się mylić, z oddali dochodziły ledwie słyszalne odgłosy sączącej się wody.

Zmusiła się do postawienia kroku, potem następnego. Stawiała stopę za stopą, jak tylko pozwalały jej na to gęsto rozsadzone skały. Co rusz czuła, jak ich ostre krawędzie boleśnie napierają na jej ciało, gdzieniegdzie raniąc skórę. Osłabienie bardzo szybko zmusiło ją do podpierania się o twardy kamień. Postanowiła jednak, że teraz się nie zatrzyma, gdyby to zrobiła, tym trudniej byłoby jej podjąć wędrówkę. Posuwała się więc powoli do przodu. W końcu ta woda musiała skądś wypływać.

Zrobiła kolejny krok i zachwiała się, tracąc grunt pod stopą. Zaskoczona ostatkiem sił zdołała uchwycić się wystającego ze ściany kamienia i podtrzymać ciężar ciała. Poczuła ból i mrowienie rozchodzące się po dłoni.

Zaklęła cicho. Bandaży oczywiście też nie miała.

Jednak gdyby się nie wsparła, niechybnie spadłaby w przepaść, która niespodziewanie wyrosła tuż przed nią. A tak zamiast niej w dół opadły drobinki skał, o które zawadziła, tracąc równowagę. Słyszała, jak przez chwilę uderzały o skalne ściany, aż wreszcie ich odgłos ucichł. Nie zarejestrowała momentu, w którym przerwały swój lot.

Musiała znajdować się bardzo wysoko, nad szybem prowadzącym głęboko do wnętrza ziemi.

Wymacała stopą kamień. Znajdował się o wiele niżej, niż mierzył poziom posadzki korytarza. Nie puszczając się skały, przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Sprawdziła stopami przestrzeń przed sobą. Grunt znowu się obniżał. Zastanowiła się przez chwilę, po czym oprzytomniała.

Schody.

To nie mogło być nic innego.

W myślach zadała sobie pytanie: „co one tu robiły?”. Albo były dziełem natury, albo ktoś specjalnie je tu umieścił. Uśmiechnęła się do siebie, bo oto była pewna, że szła we właściwym kierunku.

Schody te były nieproporcjonalnie różnej wielkości i o niejednolitym kształcie. Szła, podpierając się po bokach o kamienie, uważając podczas robienia kolejnego kroku. Co jakiś czas droga zmuszała ją do wejścia w skalne przejścia i szczeliny, z których na powrót prowadziła nad brzeg otchłani. Na szczęście korytarz rozszerzył się minimalnie, wystarczająco, aby nie musiała już iść bokiem. Jednak budowa schodów była bardzo niebezpieczna, jeden zły ruch groził upadkiem. Najgorsze, że nawet oświetlając drogę pochodnią, nie była w stanie stwierdzić, jak nisko jest kolejny stopień. Toteż, aby nie spaść w otchłań, postanowiła usiąść na kamieniach i badając przestrzeń przed sobą powoli posuwać się w dół. Dziękowała sobie w duchu za to, że postanowiła ubrać długie do kolan buty, dzięki którym uniknęła ran i obtarć przynajmniej na najbardziej narażonych, dolnych partiach nóg.

Tym sposobem, po czasie, który wydawał się jej wiecznością, dotarła do najniższego piętra jaskiń, który okazał się owalną grotą zakrytą wysoko w górze skalnym sklepieniem. Ciemność nie była już tutaj tak gęsta, jak poprzednio. Trzymając przed sobą pochodnię, zdołała bez większych przeszkód zbadać całe pomieszczenie. Wysoko w górze, przez maleńkie otwory w suficie sączyły się niewielkie strużki światła. Nie były w stanie oświetlić jaskini, ale choć odrobinę rozwiały ciemność, wpuszczając do wnętrza świeże powietrze. Jaskinia, choć wydawała się położona głęboko pod ziemią, musiała w którymś momencie zawracać ku powierzchni, skoro docierało tutaj światło słoneczne.

Alu z ulgą zaczerpnęła tchu. Dużo mu brakowało do doskonałości, ale dla niej było teraz jak wybawienie leczące ciało, chłodne i wilgotne.

Z lewej strony jaskini dochodziły do niej odgłosy wody. Skierowała się w tamtym kierunku, aby sprawdzić, skąd pochodzi ten dźwięk. Odnalazła niewielkie źródełko, z którego sączyła się strużka wody, kapiąc i wpadając do zbiornika, przy którym przystanęła. Zanurzyła palec w wodzie i przyłożyła do ust, sprawdzając jej stan. Miała słodki smak. To była najprawdziwsza woda źródlana. Dziewczyna uśmiechnęła się.

Uklękła nad zbiornikiem, położyła pochodnię obok, uważając, aby jej nie zamoczyć, zdjęła rękawiczki i zanurzyła obie dłonie w wodzie. Rany zapiekły, gdy ogarnęła ją fala orzeźwiającego chłodu. Wzięła duży łyk, potem kolejny. Piła łapczywie delektując się smakiem wody. Gdy zaspokoiła pragnienie, zsunęła kaptur z twarzy i zaczerpnęła ponownie ze zbiornika. Przemyła twarz i włosy. Czuła, jak cały bród z niej spływa, pozostawiając tylko świeżość.

Sięgnęła do średniej wielkości sakiewki przymocowanej do bioder. Przed wyruszeniem w drogę zapakowała do niej ubogi zapas jedzenia, jakie pozwolono jej ze sobą zabrać. Wyjęła porcję suszonego mięsa i placek pszenny, jeden z nielicznych, które miały pomóc jej przetrwać w tych tunelach.

Jadła powoli, aby nie podrażnić zbolałego od głodu żołądka, a gdy skończyła, z trudem powstrzymała się przed wyjęciem drugiej porcji. Była głodna. Jedzenia jednak miała niewiele, a musiało jej ono wystarczyć, być może na kilka tygodni. Westchnęła. Wolała nie zastanawiać się, skąd weźmie pożywienie, gdy zapasy się skończą.

Była zmęczona. W jej umyśle zakiełkowała myśl, czy nie pozostać tutaj odrobiny dłużej, dopóki nie dojdzie do pełni sił. Położyła się na chłodnych kamieniach. Były twarde, jednak przyjemnie ochładzały jej ciało. Wpatrywała się w skalne sklepienie, leżąc nieruchomo dziesięć minut, dwadzieścia, może pół godziny. Nie czuła upływu czasu, nie miała żadnego punktu odniesienia, który pozwoliłby jej sprawdzić, jaka pora dnia może właśnie trwać na powierzchni. Dla niej liczyło się tylko tu i teraz. Chciała zostać tutaj jeszcze dłużej, aby w całości się zregenerować, wiedziała jednak, że bliskość wody może zwabić także inne istoty zamieszkujące te podziemia, a to mogło oznaczać dla niej niebezpieczeństwo.

W pewnej chwili Alu z ciężkim westchnieniem wstała. Rany na dłoniach okazały się tylko powierzchowne. Założyła więc rękawiczki, chwyciła pochodnię i nie mając lepszego pomysłu, postanowiła pójść wzdłuż nurtu wody. Szła bardzo długo. Sama była zaskoczona, że woda płynie przez tak dużą powierzchnię jaskiń. Zastanawiała się, gdzie właściwie się znalazła? Czy ciągle była pod miastem, czy już daleko za nim?

„O co w tym wszystkim chodzi?” — myślała. — „Jak podołać wyzwaniom Testu, gdy nie wiem, na czym on polega?”.

Z czasem z niewielkiego potoku rozrosła się pokaźnych rozmiarów rzeka. Alu nie była w stanie dostrzec drugiego brzegu. W mroku woda wydawała się czarna, jak smoła, dziewczyna wiedziała jednak, że w rzeczywistości jest krystalicznie czysta. Oświetlając sobie drogę pochodnią, była w stanie dostrzec kamienie spoczywające na dnie płytkiego brzegu zbiornika. Wody po jej lewej stronie z każdym krokiem wydawały się coraz bardziej poszerzać, natomiast skalna ściana po prawej, wydawała się z każdą chwilą coraz bardziej zwężać ku rzece. Z czasem zmniejszyła się do tego stopnia, że dziewczyna musiała uważać, aby nie wpaść do wody. Miała wrażenie, że nie jest płytka, ale nie chciała sprawdzać tego na własnej skórze.

Nie minęło wiele czasu, gdy zauważyła, że tafla wody jest inna. Była teraz bardziej wzburzona. Prąd nurtu był chaotyczny, trudny do określenia. Promieniował we wszystkich kierunkach, tworząc kręgi, niewielkich rozmiarów fale oraz wiry. Zatrzymała się. Trzymając pochodnie przed sobą, starała się dostrzec, co też takiego znajduje się przed nią.

I ujrzała.

W niewielkiej odległości od miejsca, w którym stała majaczył cień ledwie odróżniający się na tle skał. Zdawał się stać w miejscu, na wodzie poruszany jedynie przez prąd rzeki.

Alu wyciągnęła lewą rękę przed siebie, spodem ku górze, nie spuszczając wzroku z tajemniczego obiektu. Po chwili na środku dłoni pojawiła się kula ognia, skacząca pod wpływem powiewu powietrza i jej oddechu, ale nie parząca skóry swojej właścicielki. Gotowa, aby w każdej chwili wystrzelić w nieprzyjaciela. Nowo powstałe promienie przytłoczyły swoją mocą ogień pochodni. Oświetliły jej twarz, która, poprzez połączenie światła ognia z kuli i pochodni, wydawała się mroczniejsza niż w rzeczywistości, otulona kosmykami włosów przypominającymi języki ognia.

Tak zabezpieczona zbliżyła się do tajemniczego cienia. Kilka kroków przed miejscem, w którym miał się znajdować, przystanęła. Ogień znad jej ręki zgasł, a ona zmrużyła oczy wpatrzona w obiekt, który jeszcze chwilę temu przepełnił ją strachem. Pokręciła głową z niedowierzaniem, wściekła sama na siebie, że z taką łatwością dała się przestraszyć. Tuż przed nią, na rzece umocowana była niewielka łódka z jedną parą wioseł wewnątrz. Nie mogła uwierzyć, że przestraszyła się zwykłej łodzi, choć w głębi duszy była wdzięczna, że nie miała okazji spotkać jednego z potworów z legend, mającego zamieszkiwać te jaskinie.

— Więc mam płynąć? — spytała, spoglądając w głąb jaskini. — Tego ode mnie oczekujecie?

Odpowiedziała jej cisza. Nie zdziwiło ją to. Nie liczyła przecież na to, że fale do niej przemówią.

Odetchnęła głęboko po czym, uważając, aby nie wpaść do wody, weszła do łodzi. Nie widząc innego wyjścia, odwiązała ją od głazu, do którego była przycumowana i za pomocą wiosła odepchnęła ją od brzegu. Łódź wolno poczęła zbliżać się do serca zbiornika, zostawiając kamienną wysepkę daleko za sobą.

Dziewczyna nie wiedziała, w którą stronę płynąć, ani co ją tam czeka, ale teraz przestała się tym przejmować. Zamknęła oczy, delektując się chłodnym wiatrem muskającym jej włosy. Uśmiechnęła się, czując orzeźwiający wiatr owiewający jej twarz, taki odmienny od gorącego, dusznego powietrza w Kata-nilu.

Cieszyła się ciszą i spokojem, w których słychać było jedynie odgłosy wody uderzającej o skalne ściany. Zapominając o troskach i strachu, którego doświadczyła w ostatnim czasie, zagłębiała się coraz dalej w serce starożytnego kompleksu ulokowanego w jaskiniach głęboko pod pałacem, o którego istnieniu nie wiedział nikt z żyjących, a który ona dopiero miała poznać.

Prąd wody niósł ją przed siebie, a cienkie stróżki światła rozświetlały jej taflę.

Alu miała nadzieję, że starożytna bogini zła Sentine ją widzi. Że widzi, do czego doprowadziła. I że smutna bogini się cieszy.

3.

Pomieszczenie wypełniały dźwięki zabaw i głośne śmiechy. Nie minęło wiele czasu, a powietrze w zamkniętych komnatach stało się cięższe i dławiło w gardle przy przełykaniu. Niewątpliwie przyczynili się do tego goście księżniczki Kariny, którzy tłumnie oblegli jej komnaty, nierzadko popalając sobie zakazane w mieście zioła.

Melline wirowała w tańcu zapatrzona w błękitne oczy przystojnego młodzieńca, który trzymał ją w mocnym uścisku, prowadząc w tańcu z wdziękiem człowieka, który spędził wiele lat na rozlicznych balach.

Jak on miał na imię? Sam?

Jej oczy stawały się coraz cięższe, a w głowie się kręciło, ale nie przerywała tańca, wybuchając przy tym śmiechem za każdym razem, gdy jej partner opowiadał kolejny dowcip. Był czarujący, to prawda, ale czy był mężczyzną dla niej? Zdecydowanie nie. Jednak tej nocy mogła robić wszystko, na co miała ochotę. Pozwoliła sobie na szaleństwo nieskrępowanych niczym zabaw, które wkroczyły w jej życie wraz z dniem, gdy poznała Karinę.

Królewska córka i dziedziczka była znana z tego, że lubowała się w luksusie i przyjęciach, którym tak naprawdę daleko było do tej nacechowanej pozytywnie nazwy. W rzeczy samej były to dzikie zabawy, które bardziej pasowały do podmiejskich karczm, niż królewskich komnat. Najprawdopodobniej nawet w tawernach straż miejska rozdmuchałaby takie towarzystwo, zwłaszcza gdyby dowiedziała się, że dymy unoszące się w powietrzu bynajmniej nie są tworami legalnego tytoniu. Niemniej jednak jej ojciec pozwalał swojej jedynej córce na wszystko, na co miała ochotę.

A rodzice Melline?

Cóż, gdy ojciec żył, nie musiał o tym wiedzieć. A teraz… teraz już go nie było, a ona już dawno była pełnoletnia.

Nagle uśmiech z jej twarzy zniknął. Jej towarzysz, Sam, czy jak on miał na imię, musiał zauważyć zmianę w jej zachowaniu, ponieważ przekrzywił głowę w niemym pytaniu: „Czy chcesz się dobrze bawić tej nocy, czy jednak chcesz zepsuć mi ten czas?”. Melline zmusiła się do posłania mężczyźnie delikatnego uśmiechu, na co jego oczy zabłysły. Objął ją mocniej, chcąc przygarnąć bliżej, ale udało jej się wyrwać, mamrocząc, coś, co miało brzmieć jak „wino”. Jej słowa zagłuszała muzyka dobiegająca od skrzydła, w którym rozmieszczono miejsca dla muzyków zaproszonych przez księżniczkę, niemniej jednak mężczyzna pozwolił jej odejść, po czym przystąpił do taksowania towarzystwa wzrokiem, poszukując kolejnej kobiety, której mógłby zawrócić tej nocy w głowie.

Czy była to tylko muzyka? Gdy tylko oderwała się od Sama, poczuła, jak nogi się pod nią uginają, a przed oczami majaczą kolorowe przebłyski. Czuła jak obszerna, jedwabna suknia plącze się jej pod nogami. Chwiejnym krokiem podeszła do stołu, skąd zabrała kolejny już tej nocy kieliszek z czerwonym winem i otwartymi szeroko drzwiami wyszła na obszerny taras przytrzymywany przez łuk kolumn w ogrodzie.

Kilku mężczyzn zaczepiło ją, snując przed nią na szybko sklecone obietnice, ale ona ignorowała ich, a co bardziej natrętnych odsuwała od siebie. Każdemu przypadkowo spotkanemu gościowi księżniczki mogłoby się wydawać, że Melline za dużo wypiła, a dodatkowo zaszkodziły jej opary opium i innych ziół zalegające w komnatach. Jej myśli dalekie były jednak od zabawy, choć to z myślą o niej odwiedziła dzisiejszej nocy Karinę.

Minęły trzy dni. Trzy dni odkąd Alu odeszła.

Chłodny, nocny wiatr muskał ją po twarzy, napełniając jej nozdrza świeżym powietrzem wypłukującym zanieczyszczenia. Oparła się łokciami o barierkę, opuszczając czoło na rozwarte dłonie.

Jak ją bolała głowa!

Przetarła kilka razy oczy. Z czasem, jak ulatywały z niej resztki opium, jej umysł się rozjaśniał, a ona powracała myślami do ostatnich miesięcy. Skorzystała z zaproszenia księżniczki, ponieważ chciała odpocząć, chciała wrócić do swojego życia sprzed dnia, gdy zawitała w nie śmierć. Chciała uciec od odpowiedzialności, jaka spadła na nią z dnia na dzień. Z każdym dniem coraz częściej zadawała sobie pytanie: „czy ucieczka była możliwa?”.

Z komnat wciąż rozbrzmiewały głośne dźwięki i śmiechy, które miały trwać aż do nastania świtu lub do chwili, gdy księżniczce znudzi się towarzystwo, co nie zdarzało się często. Na szczęście nikt nie zwrócił na nią uwagi. Dawniej byłaby tam z nimi, bawiąc się, tańcząc, wdychając niezdrowe opary. Karina dała jej miesiąc na uporządkowanie własnych spraw i myśli, po czym odwiedziła ją, proponując nocne szaleństwo, z którego była znana. Choć Melline się opierała, ta nie przyjmowała odmowy i dziewczyna musiała ustąpić. Od tamtego czasu minęły dwa miesiące, podczas których Melline skupiała się na pracy uzdrowicielki i towarzystwie księżniczki oraz jej dworu.

Jej myśli jednak coraz częściej zasnuwał smutek, którego nie mogła przytłumić nawet zabawa, choć Karina usilnie się o to starała.

Odwróciła się w stronę drzwi, wciąż otwartych, z których niczym para buchały intensywne kłęby dymów i zapachy przysmaków przygotowanych specjalnie na dzisiejszy dzień. Upewniwszy się, że nikt jej nie obserwuje ani nie woła, odstawiła kieliszek z nietkniętym winem na stolik i obeszła taras, dochodząc do wąskich schodów prowadzących do ogrodu poniżej.

Miała już dość zabawy. Z każdym dniem czuła się coraz gorzej w tym towarzystwie. Karina kochała hulaszcze życie i z zamiłowaniem oddawała się najróżniejszym rozrywkom które, jak sama mówiła, pozwalały jej zapomnieć o problemach. Chociaż Melline zastanawiała się, od czego potrzebowała ona odpoczynku. Nie cierpiała, miała wszystko, co chciała, ojciec nawet nie zrzucił na nią części obowiązków, chociaż jako przyszła dziedziczka powinna już przygotowywać się do tej odpowiedzialności. Zwłaszcza że król Anashar miał już swoje lata i wszystko wskazywało na to, że w każdej chwili może zrzec się tronu na rzecz młodej księżniczki. Melline nie miała odwagi wyobrażać sobie królestwa rządzonego przez Karinę. Bała się, co jej przyjaciółka, nieznająca żadnej odpowiedzialności, może zrobić z tym wspaniałym miastem.

A ona przez bardzo długi czas była taka sama. Wymykanie się niezauważonym z przyjęcia zdecydowanie do niej nie pasowało, ale czy miała inne wyjście? Gdyby powiedziała swojej przyjaciółce, księżniczce, że chce już wrócić do swoich komnat, ta by jej nie pozwoliła. Karina nigdy jej nie rozumiała. Dla niej liczyła się tylko beztroska zabawa. Nie miała pojęcia, na czym polega prawdziwe życie, zwłaszcza gdy wkracza w nie smutek i problemy dnia codziennego. Potrafiła nawet powiedzieć Melline, żeby ta przestała myśleć o swojej rodzinie i zajęła się sobą. Czy tak wyglądała przyjaciółka? Nawet nie potrafiła jej wesprzeć w trudnych chwilach i dodać otuchy. Nie, potrafiła przyjść tylko po to, aby podzielić się z nią nowymi pomysłami na wolne wieczory.

Zanim zeszła do ogrodu w jej wnętrzu zaczął rozkwitać gniew. Ona już tu nie pasowała. W życiu były ważniejsze rzeczy niż niekończący się odpoczynek. Zawsze przychodził ten dzień, kiedy należało wziąć za siebie odpowiedzialność. I dla niej ten czas nadszedł trzy dni temu. Już nie mogła obciążać odpowiedzialnością za siebie Alu, musiała wziąć swoje życie we własne ręce.

Szła alejkami wijącymi się pomiędzy dokładnie przystrzyżonymi żywopłotami i świerkami. Minęła kilka par szukających ustronnego miejsca, jednak ci, zajęci sobą nawet jej nie zauważyli. I o to jej chodziło. Z czasem zostawiła za sobą ostatnich gości. Widziała w oddali światła wylewające się na ogród, cienie tańczących osób, przytulających się w błogim uniesieniu, ale jej już tam nie było. Z czasem, gdy zbliżała się do bocznego wyjścia z pałacu, muzyka zaczynała coraz bardziej cichnąć, aż wreszcie brzmiała tylko w jej umyśle.

Dwóch strażników pełniących wartę przy bramie rozpoznało ją i przepuściło bez słów. Wszyscy ją tu znali. Nigdy nie mówili, co o niej myślą, ale ona to przeczuwała. Ojciec nigdy by nie pochwalił towarzystwa, w jakim się obracała, ani tego, kim się stała. Na szczęście nie wiedział, jak tak naprawdę wyglądały przyjęcia księżniczki i co tam się działo. Mieszkali wystarczająco daleko od pałacu, aby nie mógł tego sam sprawdzić. Jednak ci ludzie… oni wszyscy wiedzieli. Nie powiedzieli jej ojcu, ale ona czuła na sobie ich spojrzenie, kiedy ich mijała. Mieli ją za jedną z nich… A ona nie chciała, żeby tak było. Już nie.

Dzięki pozycji ojca często w dzieciństwie bywała w pałacu. Endril, który był jednym z magów Kręgu, zabierał swoją małą córeczkę ze sobą na zebrania, a ona miała możliwość zapoznania się z dworem. Tak też poznała Karinę. Melline była starsza od Kariny o dwadzieścia lat, lecz jako pół elfka dorastała o wiele wolniej, przez co mogło się wydawać, że jest w tym samym wieku, co księżniczka. Jednak pomimo tego, że obie były dziećmi, Melline dobrze rozumiała, co znaczy przyjaźń księżniczki. Kiedy więc Karina zaproponowała jej wspólne spędzanie czasu, nie odmówiła, ale wtedy też księżniczka była inna. Zmieniła się z czasem, a wraz z nią również Melline.

Teraz nastał czas kolejnej zmiany. Na lepsze.

Choć była już ciemna noc, kierowała się do wyjścia z miasta. Musiała dopełnić obietnicy, którą złożyła tego ranka. Odsuwała tę powinność przez cały dzień, myśląc, że jej zbolałe myśli ukoi wizyta w pałacu, ale się myliła. Nie potrafiła tak żyć.

Tego dnia obudziła się z myślą o rodzicach. Panował miesiąc żałoby i pamięci o tych, którzy odeszli. Zwyczaj, który ludzie przejęli od elfów. Wyznawcy Ilunora zaplanowali obchody Święta Zmarłych na ostatni dzień przyszłego tygodnia, kiedy pełnia księżyca zbiegała się z cotygodniowym świętem ku czci boga ognia. Chcieli tym samym zapewne zwrócić się ku dawnym tradycjom elfów, którzy żyli według cyklu księżyca i szczególnie świętowali każdą pełnię, uważając, że jest przepełniona magiczną mocą. Ona jednak obiecała tego dnia rodzicom, hołdującym starej wierze, że odwiedzi ich dzisiaj. Nie zrobiła tego, ale do północy miała jeszcze czas i postanowiła naprawić to, co zaniedbała. Od teraz będzie odpowiedzialna.

Przechodząc przez środek parku miejskiego, teraz okrytego płachtą nocnego cienia, poczuła, jak ze wszystkich stron nacierają na nią zapachy kwiatów. Nocą cienie mogły wydawać się przerażające, jednak sprawiały całkiem inne wrażenie za dnia.

Jej drogę opromieniały cieniutkie, punktowe światełka pochodzące z magicznie zaklętych kamieni. Nie wyróżniały się one niczym od wielu innych skał różnej wielkości, z których ułożone zostały drogi w mieście, jednak te magiczne były najmniejsze i ustawione zostały na granicy dróg i trawników. Magowie uformowali ich wewnętrzną naturę tak, aby za dnia pobierały światło słoneczne, które potem miały oddawać nocą, kierując mieszkańców ku właściwej drodze. Melline z początku, gdy nie mogła zasnąć w swoim nowym pokoju w akademii, spoglądała z góry na wijące się w dole dróżki, przypominające odbicie nieba na ziemi. W pobliżu rzeźb, ławek oraz miejsc najbardziej oddalonych od dróg, ustawiono smukłe lampiony, przypominające swym kształtem wijące się gałęzie drzew, zwieńczone na czubku kopułą, w którą również wprawiono świecące kamienie.

Melline kochała to miasto. Jego artystyczne piękno. Ciepło owiewające jej twarz, bez względu na porę roku oraz dnia. Pierwszy chłodny powiew poczuła tej nocy, dopiero gdy przechodziła obok fontanny usytuowanej na środku placu. Na ciele poczuła krople, które rozbryzgując się o marmurową rzeźbę, szybowały wokół, mieniąc się w świetle rzucanym przez kamienie.

„Ciekawe, co teraz robi Alu?” — pomyślała.

Rozstały się trzy dni temu, kiedy jej siostra została zabrana przez jednego z magów Kręgu. Tamtego dnia poczuła rozpacz, czuła, że dzieje się coś złego, że straciła coś ważnego. Miała wrażenie, że widzą się po raz ostatni.

Tak naprawdę nie były siostrami. Jak przez mgłę pamiętała ten dzień trzydzieści lat temu, kiedy ojciec wrócił do domu z młodą elfką. Alu została przyprowadzona do Kata-nilu przez nieznaną kobietę, kiedy miała dwadzieścia lat. Melline miała trzynaście i jako pół elfka mogła zostać uznana za rówieśniczkę Alu. Tajemnicza kobieta, nie wyjawiając swojej tożsamości, zostawiła śpiącą elfkę w tawernie, polecając gospodarzowi, aby przekazał jakiemuś magowi list od niej, co ten uczynił. O kobiecie nikt więcej nie słyszał. Zapytana o nią Alu odpowiadała tylko, że była to jej opiekunka i że razem mieszkały nad brzegiem oceanu.

Była bardzo młoda, jak na jedną z elfów, którzy żyli średnio pięć wieków. Była jeszcze dzieckiem, przez co nikt na nią nie naciskał. Wszyscy wiedzieli, że nie mogła im bardziej pomóc. Nikt nigdy nie dowiedział się, co było w tym liście, jednak Krąg orzekł, że dziecko wykazuje zdolności magiczne i może zostać przyjęta do akademii magii. Mimo że z reguły elfowie rozpoczynali naukę w późniejszym wieku, dla Alu’Enai zrobiono tutaj wyjątek, nikt nie wiedział dlaczego. Być może stało się tak za sprawą Endrila, który przygarnął ją i bronił przed złośliwością ze strony innych. Tak się poznały i niemal od razu zaprzyjaźniły. I choć Melline była już wtedy pod wpływem Kariny, Alu stała się dla niej równie bliska.

Alu’Enai, oprócz egzotycznie brzmiącego imienia, wyróżniała się wśród mieszkańców miasta również wyglądem fizycznym. Jej kasztanowe włosy kontrastowały z jasnymi, błękitnymi oczami. Takiej barwy tęczówek nie spotykało się u elfów, którzy dysponowali zazwyczaj zielonymi i brązowymi, spotykanymi wśród plemion żyjących w bliskości z naturą, bądź też złocistymi oczami należącymi do przedstawicieli elfów słonecznych oraz księżycowych.

Nikt nie wiedział, z jakiego szczepu elfów pochodziła, ale mieszkańcy Kata-nilu od razu wychwycili tę różnicę. Pomimo że dziewczyna nikomu nie szkodziła, znalazła się na marginesie społecznym. Pozwolono jej uczyć się w akademii i mieszkać wśród nich, ale nie ukrywali, że była gorsza. Mieszkańcy odnosili się do niej z niesmakiem, niektórzy nawet uważali, że nie powinna mieć prawa wygłaszania swojego zdania, że powinna być wdzięczna za schronienie i dom oraz biernie poddawać się ich woli.

Melline wiedziała, że jej siostra była nieszczęśliwa.

Co to za dom, gdy na każdym kroku była pomiatana, a jej godność deptana?

Dorośli uczyli dzieci, żeby trzymali się od niej z daleka, choć sami nie potrafili wytłumaczyć im dlaczego. W rezultacie Alu została okrzyknięta wyrzutkiem.

Chronił ją i bronił jedynie Endril, który nie mógł uwierzyć, że mieszkańcy Miasta Tysiąca Kwiatów, pokojowego i tolerancyjnego zawsze miejsca, mogli tak krzywdzić niewinne dziecko.

Również Karina starała się odsunąć Melline od przyszywanej siostry, ale to jedno nigdy jej się nie udało.

I żyli tak, jak jedna rodzina. Gdy odeszła matka, a następnie ojciec, to Alu była dla niej ostoją. Ufała jej, kochała ją. Obie ukończyły akademię magów w tym samym czasie. Melline została uzdrowicielką, a Alu trafiła do sekcji magów zajmujących się prowadzeniem badań nad przeszłością kontynentu. Nie przeszkadzało jej to, Melline wiedziała, że jej siostra interesuje się historia i z chęcią będzie ją zgłębiać. Wiedziała jednak, że chciałaby osiągnąć coś więcej, ale sama nie wiedziała co. Natomiast była pewna jednego, rada Kręgu oddelegowała ją do prac w bibliotekach, bo jej nie ufała.

Tak było do pewnego pamiętnego dnia, dwa tygodnie temu, kiedy Alu przyszła do Melline i oświadczyła, że udaje się do rady Kręgu, aby zgłosić się do testu na maga cieni.

— Mag cieni? Kto to? — zapytała wtedy swoją siostrę. — Nigdy nie słyszałam tej nazwy.

— Opowiadał mi o nich ojciec — odrzekła ze smutkiem w głosie. Było to zaraz po tym, jak pochowali ojca, którego ciało musiało czekać na przywiezienie do miasta, a żal i smutek jeszcze nie ostygły.

— O co chodzi? Co to za testy? — dopytywała siostra, ale Alu wyszła już z pokoju. W tym czasie unikała ludzi i nie chciała z nikim dłużej rozmawiać, nawet ze swoją siostrą.

Melline opuściła już plac miejski i szła drogą wiodącą na południe, w poprzek miasta aż do jedynej bramy prowadzącej na zewnątrz. Miasto znajdowało się w dogodnym położeniu. Od wschodu otoczone oceanem, od północy wysokimi górami, a od zachodu Wielką Puszczą. Jeśli kiedykolwiek miałoby nadejść zagrożenie, mogło przyjść jedynie od południa. Tak myśleli założyciele miasta, gdy stawiali jego mury.

Wkraczając na aleję centralną, owionął ją słodki zapach wiśni, których dwa rzędy ciągnęły się wzdłuż drogi. Nad nią majaczyła świątynia Ilunora, najwyższego boga, czczonego przez ludzi, Pana światła, życia, śmierci i ognia.

Okazały budynek składał się z trzech naw, z których boczne, mniejsze pokryte były rzeźbami stylizowanymi na pióra ptaka, natomiast środkowa część świątyni zakończona była okrągłą kopułą. Jak feniks, święty ptak i symbol Ilunora, który został wyryty na głównych drzwiach prowadzących do środka.

Mijając budynek, Melline skupiła wzrok na misternie rzeźbionych detalach. Owoc pracy elfów i ludzi, którzy zbudowali Kata-nil. Melline, widząc piękno rzeźb i architektury miejskiej nie raz zastanawiała się, czemu te dwie rasy tak późno połączyły swoje siły.

Dalej, po przeciwnej stronie alei znajdowało się wyjście z miasta. Strażnicy, oparci plecami o łuk rozpościerający się nad bramą, sprawiali wrażenie zajętych rozmową. Ozdobiona motywami roślinnymi brama była zawsze otwarta. Strażnicy nawet nie zwrócili uwagi, gdy wychodziła z miasta.

„Może naprawdę stracili czujność?” — pomyślała dziewczyna, widząc, że żaden z mężczyzn nawet przez krótką chwilkę na nią nie spojrzał.

Do Kata-nilu rzadko przybywali obcy, a jeszcze rzadziej zdarzały się problemy i nieprzewidziane incydenty, także w rzeczywistości strażnicy mogli popaść w rutynę i przestać zwracać uwagę na przechodzących. Ich zmysły mogły też osłabić dodatkowe środki ostrożności, przez które często zbrojni strażnicy okazywali się zbędni.

Wokół murów miejskich roztaczały się bowiem dwa nieduże pasma mgły, rozpościerającej się tuż nad ziemią, która nie rozstępowała się pod wpływem wiatru i nigdy nie zmieniała położenia. Były to bariery stworzone przez najwyższych magów królestwa zaraz po postawieniu murów miejskich. Stworzone z tej samej magii, z której powstały magiczne kamienie oświetlające miasto. Z magii najstarszych Kaylashee, która w tamtym okresie jeszcze nie była zapomniana. Jedna z mgieł o kolorze błękitu znajdowała się w dalszej odległości i miała na celu wykrywać niebezpieczeństwa, sygnały takie były bezpośrednio kierowane do wieży magów. Druga natomiast, czerwona, była zlokalizowana tuż przy murach miejskich, i gdy wyczuwała niebezpieczeństwo, emitowała w danym kierunku fale magicznej energii. Środki ostrożności, które niektórym mieszkańcom wydawały się niepotrzebnym kaprysem magów lub też sposobem na umilenie im czasu. Żyli w końcu w mieście, któremu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo.

Melline skierowała się na północ, idąc wzdłuż murów. Jej celem był skrawek polany nad urwiskiem, na najdalej ulokowanym klifie, gdzie z tej odległości widziała majaczące na horyzoncie ciemne kształty. Jedne mniejsze, inne rozmiarami przypominające budowle z wieżyczkami wątle wydłużonymi nad przestrzenią wokół. Nad nimi wzbijały się ku niebu masywne szczyty Gór Skalistych. O budowie Kata-nilu u ich podnóża zdecydowały przede wszystkim względy bezpieczeństwa. Choć najbliżej położony Galdor był jednym z miast Przymierza, budowniczowie miasta woleli się zabezpieczyć na wypadek zmiany stosunków w przyszłości.

Dziś, gdy od niemal pięćdziesięciu lat panował pokój, ludzie zapomnieli o roli, jaką pierwotnie miały pełnić góry. W tej chwili malownicze szczyty przecinające horyzont i ciągnące się wysoko na błękitnym niebie były doceniane wyłącznie za ich piękno. Monumentalne ostro zakończone szczyty nie stanowiły dobrego miejsca do przebywania zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. Nie rosły tutaj żadne drzewa, nawet te najbardziej wytrzymałe. Ten naturalny mur odwiedzali wyłącznie górnicy wydobywający w szybach kopalnianych minerały oraz badacze zgłębiający historię tych terenów.

A ona szła wśród ciemności nocy, mając po swej prawej stronie ostre klify, o które z każdą sekundą uderzały fale oceanu. Ostatnie oznaki przebywania wśród oparów komnaty księżniczki już znikły i Melline cieszyła się świeżym, nocnym powietrzem owiewającym jej włosy.

Cmentarz miejski powstał zaraz po Wielkiej Wojnie. Zbudowany za miastem, aby nie narażać mieszkańców na możliwe choroby, chociaż Melline wydawało się, że bardziej przemawiała za tym próżność. Czy w mieście marzeń, jak mówiono o Kata-nilu było miejsce na śmierć? Choćby była równie pięknie uhonorowana, jak zbudowane było samo miasto? Nie, nie wydawało jej się.

W rzeczywistości tak właśnie było. Cmentarz dorównywał swym pięknem pałacowi królewskiemu. Misternie rzeźbione ogrodzenie z grafitu otaczało równo przystrzyżony żywopłot. Brama zwieńczona została portalem, na którym umieszczono płaskorzeźby przedstawiające boginię elfów, El’Riel z wyciągniętymi dłońmi i otoczoną motywami roślinnymi. Jakby tym gestem zachęcała przybyłych do schronienia się w jej opiekuńczych ramionach. Po obu stronach przejścia zasadzono krzewy, które uformowano na kształt smukłych elfów z długimi skrzydłami sięgającymi ziemi.

Cmentarz stworzony przez elfy i przeznaczony dla nich. W czasach, gdy powstawał, nikt nie spodziewał się, że obecnie, gdy Kata-nil w większości zamieszkiwali ludzie stanie się miejscem spoczynku także i tych drugich.

Melline weszła do środka i wkroczyła na alejkę skrywaną w cieniu rzucanym przez wysokie drzewa gęsto porastające przestrzeń wokół grobów. Cały kompleks był utrzymany w ładzie. Miało się wrażenie, że ścieżki są tych samych rozmiarów, nagrobki, a także odległość między nimi lub też drzewami, wszystko pozostawione w idealnej harmonii.

Dziewczyna mijała kolejne nagrobki, jak wszystkie inne sporządzone z grafitu, na których wykuto rzeźby upamiętniające zmarłą osobę. Był to jedyny element, który odróżniał je od pozostałych. Na płycie każdego przymocowano tabliczkę ze srebrnego marmuru z wyrytym epitafium. Dziewczyna dobrze wiedziała, dokąd idzie. Mijała te nagrobki tak wiele razy przez ostatnie miesiące.

Cały cmentarz tonął w ciszy. Melline wydawało się, że oprócz niej nie ma tu nikogo innego. I zapewne się nie myliła. Przeszły ją ciarki. W przeciwieństwie do swojej siostry ona nie czuła się dobrze przebywając zbyt długo w samotności. Zwłaszcza gdy wokół panowały ciemności. To nie był dobry pomysł, aby przychodzić tutaj o tej porze dnia, ale nie miała wyboru. Odwlekała tę chwilę już tak długo.

Skierowała się w jedną z bocznych alejek i przystanęła nad grobem. Był prosty, z wąskim posążkiem wykutym na kształt kwiatów lanerii. Płatki rzeźbionego kwiatu zdobiły błękitne klejnociki, które były jego jedyną ozdobą.

Ulubiony kwiat matki.

Rzeźbione gałązki przytrzymywały górną część płyty, która po skosie opadała na nagrobek, informując, że w tym miejscu złożono ciała Celeny i Endrila. Jej rodziców.

Wierzchem dłoni otarła krople łez, które zaczęły płynąć po jej policzkach. Minęło dwadzieścia lat od śmierci matki. Dosięgła ją śmierć pisana wszystkim ludziom. Ciężko było im się podnieść po stracie, zwłaszcza teraz, gdy trzy miesiące temu zginął ojciec. Zabity podczas rutynowej podróży do Dilmaru.

— Dlaczego — szepnęła w ciemność, a głos łamał jej się od szlochu. — Opuściłeś nas, gdy najbardziej tego potrzebowałyśmy. Alu wzięła udział w jakiś testach, zamknęli ją w lochach, nie wiem, co się dzieje. Ona nie wróci, a ja zostałam sama!

Słowa wylewały się z jej ust niczym niepochamowana fala. Dała upust wszystkim myślom tak długo skrywanym w jej wnętrzu. Mając za świadka grób rodziców, oskarżała siostrę o to, że ta zostawiła ją samą. Dzieliła się strachem o swoją przyszłość, na którą nie była jeszcze gotowa. Nie była jeszcze gotowa, aby sprostać życiu jak dorosła osoba.

Zakryła twarz w dłoniach. Czuła, że straciła wszystkich najbliższych, a nie była na siłach, aby sprostać życiu w samotności. Chciała, aby obecność rodziców dodała jej tych sił, ale gdy tylko tu przyszła zdała sobie sprawę z tego, że pustka jeszcze wyraźniej dała się jej we znaki.

Pogładziła opuszkami palców marmurową tablicę.

— Uczyłeś nas, żebyśmy były silne. Alu taka jest, sama nie wiem skąd u niej tyle sił, ale ja nie potrafię.

Nie potrafiła. Nie potrafiła być na tyle silna, ile wymagała od niej sytuacja, w której się znalazła. Całe życie nic nie robiła, uczyła się, zabawiała z Kariną, ale nic nie przygotowało jej do życia.

— Kocham was. — Głos jej się załamał, kiedy uklękła nad grobem, chowając twarz w dłoniach i zanosząc się niepohamowanym szlochem osoby, która utraciła wszystko.

4.

— Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego odtrąciłaś przyjaźń księżniczki. — Nie było to pytanie, niemniej jednak Melline zrozumiała, że Kilian oczekuje na odpowiedź.

Początek tygodnia mijał jej nadzwyczaj spokojnie. Niespełna miesiąc temu skończyła czterdzieści lat, co według wieku pół elfów oznaczało pełnoletność. Wtedy też została przyjęta do pracy w lecznicy. Starała się więc wywrzeć jak najlepsze wrażenie i pokazać, że pomimo swojego młodego wieku zasłużyła na miano uzdrowicielki. Od początku tygodnia pracowała na poranną zmianę, nie pozwalając sobie na myśl o czymś innym, czasami brała także dodatkową wieczorną zmianę, kiedy stwierdzała, że samotność w pustym mieszkaniu to za dużo dla niej.

— Bo jej nie odtrąciłam — odpowiedziała, nie do końca zaspokajając ciekawość młodego maga. Nie kłamała, ale też nie mogła zaprzeczać, że przez ostatnie dni starała się unikać Kariny.

Mag przechylił głowę, przyglądając się jej z ukosa, ale nic już nie powiedział. Jego rude włosy mieniły się w blasku popołudniowego słońca niczym złoto. Melline idąca obok, co jakiś czas spoglądała na niego, oceniając jego wygląd. Choć nie mogła uznać Kiliana za przystojnego, musiała przyznać, że z każdym dniem wygląda coraz lepiej. Dzięki spacerom, które w ostatnim miesiącu stały się ich nawykiem, jego zwykle blada cera zaczynała nabierać barw, a uśmiech nie znikał z twarzy.

Obcisły podkoszulek, który postanowił dzisiaj założyć, nie maskował jego wątłej budowy ciała, a jego soczyście błękitny kolor kontrastował z kolorem włosów maga.

„Całkowity brak gustu” — przemknęło jej przez myśl.

Jedyną częścią garderoby, która spodobała się Melline, były jego spodnie. Czarne, ze srebrnymi naszywkami, pasujące jak ulał do trzewików o tej samej barwie.

— Niemniej słyszałem, że księżniczka nie była szczęśliwa, gdy się dowiedziała, że odeszłaś bez pożegnania — ciągnął, jakby nie odgadując, że Melline wolałaby porozmawiać o czymkolwiek innym, byle nie o tym.

Skinęła głową. Tak, ona też o tym słyszała. Słyszała też pogłoski roznoszące się po zamku, że księżniczka wybuchła gniewem, gdy się dowiedziała o niespodziewanym wyjściu przyjaciółki, rozrzucając przy tym jedną ze srebrnych zastaw stołowych. Zachowanie typowe dla tej, która przyzwyczaiła się do tego, że zawsze dostaje wszystko, czego chce.

— I co zamierzasz z tym zrobić?

Wzruszyła ramionami.

— Po prostu chyba już nie pasuję do tego towarzystwa. — Ku jej zdziwieniu Kilian zaniósł się śmiechem.

— A do mojego to niby pasujesz? — spytał. — Powiedz, od kiedy to zmieniłaś zdanie co do mnie? Wtedy, gdy utraciłaś przyjaźń księżniczki Kariny, czy wcześniej, gdy postanowiłaś spotykać się ze mną, nie bojąc się spojrzeń innych ludzi?

Melline otwarła szeroko oczy w osłupieniu. Kilian był najbliższym przyjacielem jej siostry. Był synem wykładowców akademickich, który już dawno zyskał przydomek Szalonego Maga. Wiązało się to z jego dziwnymi pomysłami, których nikt nie aprobował, jedynie Alu znajdowała czas, aby wysłuchać jego teorii i nigdy go nie odrzucała. Oboje byli wyśmiewani, zapewne dlatego tak szybko się zaprzyjaźnili, odnajdując w sobie bratnie dusze. Jednak Melline nigdy nie potrafiła się zdobyć na dłuższą rozmowę z nim. Chociaż Kilian zawsze był dla niej miły, ona go odtrącała, ponieważ wiedziała, że jeśli wieść o ich znajomości dotarłaby do dworu, utraciłaby dobrą opinię w oczach Kariny. Bała się, że i ona stanie się obiektem drwin i wyśmiewań, ponieważ postanowiła zaprzyjaźnić się z Kilianem Szalonym.

Wszystko zmieniło się miesiąc temu. Po śmierci Endrila Kilian częściej odwiedzał Alu, więc i ona musiała częściej się z nim widywać. Wtedy w jej umyśle zakiełkowała myśl, że oto ma przed sobą człowieka, który umie dbać o swoich przyjaciół. Karina nigdy tak się nie zachowała w stosunku do niej. Jednak wyniesienie ich znajomości poza mury jej komnat było dużym i ryzykownym krokiem. Początkowo starała się wybierać najmniej uczęszczane miejsca, aby zminimalizować szansę, że ktoś ich spotka. Z czasem jednak, gdy spotykali się po jej pracy, tak jak w tej chwili, nie mieli wpływu na to, czyje oczy śledzą ich na alejach i parkach miejskich.

Kilian miał rację. Wstydziła się jego towarzystwa i bała się tego, jak inni ją ocenią. Jednak miała nadzieję, że mag tego nie dostrzeże. Teraz gdy dał jej do zrozumienia, że owszem, od początku wiedział o wszystkim, poczuła się gorzej niż kiedykolwiek dotąd. Nie czuła, kiedy jej ciało odmówiło zrobienia kolejnej kroku. Przystanęła na środku drogi wpatrzona w brukowany chodnik, mieniący się tysiącami różnokolorowych, kamiennych drobinek. Było jej wstyd.

Ten dobry człowiek nie zasługiwał na takie traktowanie. Zawsze sympatyczny, uśmiechnięty, ignorujący wszystkie złośliwe uwagi, jakby nie były niczym ważnym. Niósł wsparcie jej i jej siostrze w dniach, gdy najbardziej tego potrzebowały. Od tygodnia poświęcał Melline każdą wolną chwilę, wiedząc, że została całkiem sama i że jest to dla niej trudna sytuacja. Zrobił to, chociaż wiedział, że ona się go najnormalniej w świecie wstydzi.

— Mel… ja nie chciałem… — Kątem oka ujrzała dłoń chłopaka, którą ten wyciągał ku niej. Nie odtrąciła go. Nie tylko dlatego, aby pokazać, że nie wstydzi się go, ale również dlatego, że potrzebowała tego gestu, chciała wiedzieć, że on nie kryje gniewu.

Chciał coś powiedzieć, jednak Melline wyprzedziła go. Stanowczym ruchem ręki nakazała mu milczenie. Choć w jej oczach zalśniły łzy, to ona jednak nie straciła nic ze swojej dumy i elegancji.

Odwróciła się, a ich spojrzenia się zetknęły. W jej wilgotnych od łez oczach odnalazł jednak głęboką i prawdziwą szczerość, gdy wreszcie się odezwała:

— Przepraszam — zaczęła, a jej głos zadrżał, choć usilnie starała się nad sobą panować. — Popełniłam w życiu wiele błędów. Nie chciałam tego mówić otwarcie, ale skoro już wiesz, jakie były moje myśli, mogę tylko to potwierdzić. Tak, masz rację co do mnie. Taka byłam, tak o tobie myślałam, ale to się skończyło i zrozumiałam swój błąd. Zrozumiałam, że czasami ludzie najgorzej przez nas oceniani są tymi najbardziej wartościowymi. Dlatego nie chciałam ci pokazywać tamtej mnie z przeszłości, miałam nadzieję, że pokażę ci nową wersję mnie, tą dojrzalszą.

— Wiem Mel, naprawdę. — Na ustach maga zatańczył cień uśmiechu.

Czy jego głos zawsze był taki kojący? Nie powiedziała już nic więcej, gdyż głos jej się załamał. Pozwoliła, aby mag zaprowadził ją do najbliższej ławki. Choć wiedziała, że nie zasłużyła na jego dobro, on jej nie zostawił. Gdy usiedli, nie wrócił już do tego tematu. Zamiast tego opowiadał jej historię pochodzenia różnych roślin, które sprowadzono i zasadzono w ogrodzie, a o których ona nigdy nie słyszała. Zrozumiała, że chciał odwrócić jej uwagę. I ten gest sprawił jej ogromną przyjemność.

A było o czym opowiadać. Wewnętrzne tereny pałacu zostały bowiem specjalnie wydzielone i przeznaczone na arboretum. Sprowadzone tutaj drzewa i krzewy z najdalszych zakątków kontynentu uformowano w różnego rodzaju kształty, nadając im charakteru naturalnych rzeźb. Inne, bardziej wątłe, wiły się wokół posągów, i drobnych fontann gęsto porozmieszczanych wśród zieleni traw niczym niemi strażnicy przyrody. Oplatały ławki umieszczone wzdłuż alejek spacerowych, pięknie rzeźbione w motywy roślinne, z ciemnego, prawie czarnego drewna.

Całe miasto zostało skąpane w najprzeróżniejszych rodzajach kwiatów, które w warunkach naturalnych nigdy nie rosły w swoim sąsiedztwie, tworząc niepowtarzalne rabaty, jakich nie można było zobaczyć nigdzie indziej. Przestrzeń zielona, przeznaczona na miejsce odpoczynku dla mieszkańców całego miasta, otwarta także dla przyjezdnych, zachowująca cząstkę dzikiego piękna przyrody, pomimo znamion ingerencji rąk ludzkich widocznych niemal na każdym kroku.

Z otoczonego murem arboretum prowadziły cztery wyjścia. Trzema z nich można było wejść do pałacu, dwoma bocznymi przez ogrody pałacowe, i jednym głównym, czwarte wychodziło na plac miejski. Z każdej z bram wychodziła droga utworzona z niewielkich rozmiarów, kolorowych kamyczków, mieniących się w słońcu jak różnobarwna tęcza. Ścieżki te zbiegały się na samym środku parku, gdzie umieszczona została fontanna. Okrągły zbiornik wodny otaczał srebrny posąg kobiety z bujnie rozrzuconymi włosami. Z trzymanego przez nią dzbana wypływała woda, wpadając do wgłębienia poniżej. Całość gęsto otulały kolorowe kwiaty oraz bluszczowe pnącza.

Ogród wyglądał całkiem inaczej za dnia niż w nocy. Całkiem inaczej Melline czuła się teraz, siedząc tutaj u boku Kiliana, niż w nocy, gdy szła tymi ścieżkami, uciekając z przyjęcia na zamku. Pomyśleć, że tyle zmieniło się w ciągu kilku dni.

Głos Kiliana był uspokajający i wlewał nową nadzieję w zbolałe serce dziewczyny. Mówił tak długo, aż się uspokoiła.

Sam nie wiedział, dlaczego zdradził się przed nią. Czemu powiedział, że wie, co ona o nim myśli? W jednej chwili mógł zniszczyć to wszystko, co po tylu latach wreszcie osiągnął.

Opowiadał jej właśnie o amartynach, które otaczały półkolami arboretum. Mosiężnych drzewach, sprowadzonych z dalekiej Vermoshii i podarowanych pierwszemu królowi Kata-nilu, przez podróżujący dwór z tamtych krain. Rośliny te robiły niesamowite wrażenie. Jako jedyne z tych, które znali, miały duże czarne kwiaty, poprzecinane czerwonymi żyłkami.

Był pewny, że uzdrowicielka miała wielką wiedzę na temat roślin. Sama posiadała niemałą kolekcję różnorodnych kwiatów. Widział jednak, że rozmowa o roślinach i wpatrywanie się w nie wyraźnie ją uspokaja.

Czuł, że Melline jest już spokojniejsza. Nie wiedział, że jego słowa wywołają taką reakcję, ale w głębi duszy czuł satysfakcję. Napełniło go to radością, ponieważ pokazało, że jego uczucia nie są dla niej obojętne. Pokazała, że nie chciała go zranić i jak bardzo zabolało ją, gdy okazało się, że jednak to zrobiła. Kilian wiedział, że była dobrą osobą. Może zadufaną w sobie i arogancką, ale dobrą.

Wiedział, że nigdy nie zapomni tej chwili szczerości, z jaką z nim rozmawiała, emocji i uczuć, jakie od niej biły. Co do jednego na pewno miała rację — zmieniła się.

Korzystając z tego, że jego rozmówczyni siedziała pochylona i bawiła się zerwanymi przy ławce kwiatami, wpatrywał się w jej piękną suknię. Zielony aksamit obszyty złotymi nićmi, który świadczył o wpływach modowych, jakie wyniosła z pałacu. Idealnie dopasowana, podkreślała zieleń jej oczu oraz delikatne rysy twarzy. Złociste włosy okalały jej twarz niczym słoneczna aureola. Choć nie wiedział, jak wyglądała Celena za młodu, słyszał, że Melline odziedziczyła wygląd po matce. Każdy, kto ją spotykał, widział w niej obraz starszej kobiety, z której już dawno uleciało piękno, aby na nowo odrodzić się w jej córce. Odziedziczyła po niej wszystko z wyjątkiem uszu, te miała po ojcu. Lekko podłużne, których czubki wyłaniały się spod fałd włosów, zdradzały pochodzenie jej ojca, leśnego elfa, który pewnego dnia, gdy zamieszkał w Kata-nilu, poznał wspaniałą kobietę ludzkiej rasy i postanowił związać się z nią, choć wiedział, że będzie musiał się z nią rozstać, nim jego czas nadejdzie. Był z nią do końca. Gdy opuściły ją siły, gdy nadeszła smutna starość i czas rozłąki, on pozostał przy niej, a gdy odeszła z tego świata nie związał się już z nikim innym. Kilian widział, jak każdego ranka zmusza się do życia, dla niej i dla Alu, miał tylko je dwie i dla nich się starał. Oddawał się swoim codziennym obowiązkom, spędzał czas z córkami, wydawał się szczęśliwy, ale jego najbliżsi wiedzieli, że to tylko pozory. W jego oczach widniał ból, straszliwe cierpienie po tak wielkiej stracie, którego nic nie było w stanie zastąpić. Aż nadszedł również jego czas. Dla niego ta historia wydawała się wspaniałym dowodem miłości, jaką rzadko spotyka się na tym świecie.

Kilian przerwał opowieść, gdy usłyszał ciche westchnienie Melline. Przyłapał się na tym, że po raz kolejny zastanawia się nad tym, o czym myślała. Odwrócił wzrok, aby skupić się na czymś innym niż jego piękna towarzyszka. Ona naprawdę do niego nie pasowała.

Wokół ławki zasadzono kępy gęsto porośnięte błękitnymi kwiatami lanerii. Te drobne rośliny zawsze były zasadzane w większych grupach, znad których unosił się ich słodki zapach. Kątem oka zarejestrował, że Melline muska czubkami palców błękitne płatki, jednak ich nie zrywa.

W ogrodzie panował spokój. Gdzieniegdzie bawiły się dzieci, ożywiając otoczenie szczerym śmiechem. W innych miejscach zakochani tulili się do siebie, spoglądając w niebo.

— Spójrz — szepnął, przerywając niezręczną ciszę i wskazując na pole dookoła fontanny otoczone smukłymi kolumnami, pomiędzy którymi hulał delikatny wietrzyk.

Mało wytrzymałe kwiaty z łatwością dawały się ponieść jego podmuchom. Szybowały, wirowały, aby po chwili opaść ku trawie mieniącej się setkami opadłych płatków pokrywających poszycie niczym kolorowy dywan.

Wreszcie Melline, zapatrzona w tańce płatków, niczym kolorowych wróżek igrających z wiatrem, odezwała się:

— Wiesz, nie zawsze tak było. Ja nie zawsze taka byłam, zresztą ona też. — Nie musiała dopowiadać, o kogo chodziło, chociaż ludzie nie pamiętali, aby księżniczka kiedykolwiek była porządną osobą stosującą się do etykiety dworskiej. — Wszystko zmieniło się z czasem, a po kilku latach było już za późno, aby się wycofać. Przyzwyczaiłam się do życia, które poznałam dzięki jej przyjaźni. — Zauważył delikatny rumieniec, który rozlał się po jej policzkach. Wstydziła się swoich uczuć, a jednak postanowiła się nimi podzielić. Drogie stroje, piękne suknie, bale na zamku, kosmetyki, które dopiero zaczynały być popularne w Kata-nilu, a ona miała do nich dostęp już od wielu lat. To był jej świat, który pokochała, i który teraz postanowiła opuścić. — Może za bardzo się od niej uzależniłam. Tak, myślę, że to uzależnienie — ciągnęła bardziej do siebie niż do niego. — Tak bardzo, że teraz, gdy zostałam zmuszona do zatroszczenia się o siebie, nie wiem, czy sobie poradzę.

Kilian bał się, że Melline ponownie się załamie, ale tym razem pozostała spokojna, wpatrzona w kwiaty i roześmiane dzieci biegające pomiędzy nimi.

— Mel — stanowczość w jego głosie sprawiła, że dziewczyna spojrzała na niego. — Masz mnie. Jeśli będziesz miała kiedykolwiek problem, jeśli nie będziesz sobie mogła poradzić, ja ci pomogę.

Kolejne słowa, które mogły się okazać dla niego zgubne. Od wielu lat, gdy widział ją z daleka, obejmował go żal, że nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Pragnął jej uwagi, rozmowy, może nawet czegoś więcej, ale wiedział, że ta piękna dama, która mogłaby uchodzić za dwórkę królewską, jest dla niego niedostępna. A teraz, gdy wreszcie zaczynała zwracać na niego uwagę, on jak ostatni idiota składał jej obietnice, które mogły kiedyś wiele go kosztować. W końcu ona była rozpieszczona, niemal jak córka królewska, a on nie był w stanie zaspokoić jej podstawowych potrzeb.

— Dziękuję. Dziękuję, że mnie nie zostawiłeś samej, gdy Alu odeszła. Wiem, że to z nią się przyjaźnisz, nie ze mną, więc nie miałeś żadnych zobowiązań względem mnie, a jednak mi pomagałeś i mnie wspierałeś. Bez ciebie bym sobie nie poradziła. — Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Kilian sam nie był pewny, czy spowodował ją smutek, czy może wzruszenie. — Bez względu na to, co o mnie myślisz, mam nadzieję, że zgodzisz się spotykać ze mną częściej.

Nie otarła kolejnej zabłąkanej łzy. Jej piękne, zielone oczy wpatrywały się w Kiliana, wyczekując jego odpowiedzi.

— Do usług, moja pani — uśmiechnął się pogodnie mag. — Możemy rozpocząć nowy rozdział tej historii, tak jak tego pragnęłaś. Zapominając o dawnej Melline i witając nową wersję ciebie.

Z jej twarzy całkowicie zniknął smutek. W jej oczach zatańczyły nieznane dotąd iskierki, a magowi zrobiło się ciepło na sercu na sam ten widok.

Może i jego obietnice mogły go wiele kosztować. Może i nie był w stanie sprostać jej wysublimowanym gustom i zachciankom. Niemniej jednak wiedział, że w tej chwili zrobili krok ku lepszej przyszłości.

5.

Ulice były już zatłoczone mieszkańcami, którzy wracali do domów po pracy. Kata-nil oferował szczęśliwe życie każdemu, o ile stosował się do przyjętych tutaj zasad. Wszyscy pracowali dla wspólnego dobra, robiąc to, do czego najbardziej się nadawali i co sprawiało im radość. Miastu niczego nie brakowało i cięgle się rozwijało, a jego mieszkańcy żyli w szczęściu i harmonii.

Często można było usłyszeć wzburzone rozmowy podróżnych wracających z zachodu kontynentu, którzy donosili o biedocie, jaką tam spotkali, cuchnących slumsach w centrum miasta, o głodzie, jakiego doświadczają ludzie. Tutaj nikt nie znał takiego życia. Każdy pracował, czerpiąc ze swego zajęcia zarówno zarobki, jak i satysfakcję. Dzięki temu wszyscy żyli na zbliżonym poziomie, co eliminowało tragiczny w skutkach podział na klasy społeczne. Oczywiście były widoczne różnice, spotykane głównie pomiędzy kapłanami, rzemieślnikami, a uczonymi z akademii lub też strażnikami. Wynikały one jednak ze wzajemnych zainteresowań i w konsekwencji doprowadzały do tego, że nie dzielili oni wspólnego czasu właśnie dlatego, że nic ich nie łączyło. Usilnie jednak starano się dbać, aby nie pojawił się choćby cień dyskryminacji. Było to ważne głównie w przypadku kapłanów, którzy czuli się lepsi od innych.

Wszystko to za sprawą księżycowych elfów. Oni zbudowali to miasto i wprowadzili taki ustrój, który później kontynuowali ludzie. Kata-nil, dom księżycowych elfów był jedyną osadą tego ludu. To tu mieszkali ci z ich rasy, którzy przeżyli Wielką Wojnę, nie licząc dzikich plemion zamieszkujących lasy, o nich jednak słuch zaginął zaraz po nastaniu pokoju.

Miasto miało swoje prawa, dzięki którym tak dobrze prosperowało i ci, którzy się do nich nie stosowali, musieli odejść. Gdy miasto zaczęły zaludniać coraz większe grupy ludzi, stało się oczywiste, że elfowie już nie będą odgrywać swojej roli w rządach i tworzeniu społeczeństwa. Jednak ku uldze tych drugich, okazało się, że nowo przybyli potrafili zintegrować się z elfami, tworząc wspólne miasto i często zawierając mieszane związki małżeńskie.

Taki był Kata-nil, oaza spokoju.

Melline kierowała się w stronę Dzielnicy Akademickiej, gdzie po śmierci Endrila dostały razem z siostrą mieszkanie. Umówiła się z Kilianem, jednak dostała wezwanie na spotkanie z najwyższą uzdrowicielką, które też się niestety przedłużyło. Selaya zwołała wszystkich swoich podwładnych, aby przekazać im bardzo niepokojące wieści.

Poprzedniego dnia przyprowadzono do uzdrowicieli dwie chore. Ich stan był stabilny, jednak trawiła je silna gorączka i dreszcze. Uzdrowiciele na wszystkie sposoby starali się zminimalizować skutki choroby, ale żadne znane im sposoby nie działały. Również magia była bezsilna. Dzisiejszego ranka okazało się, że sytuacja jest jeszcze gorsza. Mag opiekujący się chorymi nagle zasłabł i został oddelegowany z pracy, a dwie chore straciły przytomność. Ich stan pogarszał się z każdą chwilą. Wszystko wskazywało na to, że mają do czynienia z nieznaną chorobą, być może zaraźliwą. Potrzebowali każdej możliwej pomocy w uzyskaniu informacji, co to za choroba i jak ją leczyć.

Melline czekało wiele pracy, ale przede wszystkim musiała porozmawiać z Kilianem. Poprzedniego dnia mury między nimi zaczęły coraz bardziej topnieć i teraz był on jedyną osobą, do której mogła się zwrócić. Mógł dysponować wiedzą, której potrzebowała.

Dzielnica Akademicka znajdowała się w zachodniej części miasta. Monumentalny budynek akademii przykuwał uwagę każdego przechodzącego. W jego centralnej części, ułożonej na planie prostokąta, znajdowały się kwatery mieszkalne, które niczym nie ustępowały komnatom w pałacu. Były przeznaczone dla uczniów przybywających z innych miast, a także zaprzysiężonych magów i wojowników, którzy nie mieli swoich domów w mieście. Po obu stronach część ta łączyła się z prostopadle ułożonymi, półkolistymi budynkami. Oba zwieńczone były kolorowymi kopułami różnej wielkości. W centralnej części dzielnicy, gdzie przecinały się chodniki łączące wejścia do tych trzech budynków, znajdowała się rzeźbiona fontanna przedstawiająca dwójkę walczących osób, maga oraz rycerza. Porośnięte wokół krzewami tereny zielone służył nowym adeptom za pola do ćwiczeń.

Melline pamiętała dni spędzone w akademii i bardzo mile ten czas wspominała. Według odgórnie przyjętego podziału wschodnie budynki przeznaczone były na akademię magii, gdzie kształcono wszelkiego rodzaju magów, oraz kapłanów. Po przeciwnej stronie znajdowała się akademia walki, kształcąca rycerzy oraz zwiadowców. Chociaż wszyscy wiedzieli, że wojownicy stanowili jedynie armię na wypadek wojny, wciąż podtrzymywano starą tradycję ich szkolenia, natomiast tylko zwiadowcy dostawali stałe zlecenia.

Od czasów Wielkiej Wojny minęło pięćdziesiąt lat, a na świecie wciąż gościł pokój i nic nie zapowiadało, aby miało się to zmienić. Ludzkie osady skupiły się w tym czasie na handlu, rozbudowie miast, wskrzeszaniu zniszczonej wojną sztuki. Rzadko można było spotkać garnizony szkolące wojsko.

Kata-nil był tutaj wyjątkiem. Gdy pierwszy ludzki król zasiadł na tronie, wraz z przedstawicielem kasty kapłanów i magów zadecydowali, że lepiej się szkolić niż być nieprzygotowanym. Dodatkowo elfowie zamieszkujący miasto żyli wystarczająco długo, aby wiedzieć, że wróg może nadejść w każdej chwili, ale też odczuwali potrzebę doskonalenia się, a nie tylko przeżycia i egzystencji.

Melline pamiętała każdy szczegół budynków przeznaczonych dla magów. Pełne światła, zieleni, barw. Nigdy nie była w kwaterach wojowników, ale słyszała, że były ponure i odpychające, utrzymane w surowym klimacie. Możliwość bliższego poznania wojowników pojawiła się, dopiero gdy zamieszkała w kwaterach mieszkalnych.

Nieopodal bocznych skrzydeł akademii zbudowano dwa osobne budynki. Wielką Bibliotekę Kata-nilu, która sąsiadowała z akademią walki i wieże magów Kręgu naprzeciw, dzielącą przestrzeń z akademią magii.

W mosiężnych murach akademii rozeszło się echo, gdy popchnęła ciężkie, kamienne drzwi i wbiegła po szerokich schodach, kierując się do swoich komnat.

Kilian siedział przy rzeźbionym stole i spoglądał przez elegancki łuk okna na ogród poniżej. Trzymał w dłoni kubek z lakee. Był to napój często przyrządzany przez jego ojca. Składał się z ciepłego mleka i słodkich owoców wymieszanych z orzechami. Zawsze pity na gorąco, aby nie utracił swoich walorów smakowych.

Rzucił okiem na drugi, identyczny kubek, nad którym para zmieniała się w obłoczki dymu.

Melline się spóźniała.

Już dawno dostał od Alu pozwolenie, aby przychodzić do ich komnat nawet pod ich nieobecność. Mieszkania w akademii nie były zamykane na klucz, ale każdy mieszkaniec szanował prawo do prywatności i nigdy jej nie naruszał bez zgody. On sam, mimo że miał prawo tutaj przebywać, ograniczał się jedynie do kuchni i salonu ogrodzonych jedynie drewnianymi kolumnami z wieńczącymi je u sufitu łukami. Nigdy nie wszedł sam do któregoś z dwóch pokoi sąsiadujących z salonem, do których wiodły ustawione naprzeciw siebie drzwi.

Wokół unosił się zapach kosmetyków i perfum, które Melline kupowała ponad swoje potrzeby, a niektóre dostawała od księżniczki. Mieszał się z nimi zapach wilgotnej gleby. Melline musiała posadzić nowe kwiaty, które wzbogaciły już i tak pokaźną kolekcję. Tak naprawdę rośliny można było zobaczyć wszędzie. Na eleganckich stołach i komodach, zwisające z sufitu i oplatające eleganckie meble z czarnego drewna.

Jedna z szafek na końcu salonu szczególnie przykuwała uwagę. Jako jedyna nie posiadała żadnych dodatkowych zdobień i jako jedyna wyposażona została w zamykane drzwiczki. Żadna z sióstr nigdy nie powiedziała mu, co było wewnątrz, a on nigdy nie nalegał.

Minęło już sporo czasu, od kiedy przyszedł do Melline. Mieli spotkać się po jej pracy. Specjalnie przyszedł później, chcąc dać jej czas na odświeżenie się, ale teraz był już naprawdę zaniepokojony. Wiedział, że Melline nigdy się nie spóźniała. Była, jaka była, ale po tylu latach znajomości przekonał się, że dotrzymywała obietnic, w tym również umówionych godzin. Dokończył napój i odstawił pusty kubek na blat.

Nie mogąc dłużej usiedzieć na miejscu, wstał, kierując się do jednej z dwóch sypialni.

Żeby choć przez chwilę poczuć jej obecność. Tak bardzo mu jej brakowało.

Przystanął tylko na chwilkę, z ręką na klamce oplecionej wzorami roślinnymi. Również wąskie, dębowe drzwi pokrywały ornamenty inkrustowane na wzór plątaniny winorośli. Wszystkie drzwi w akademii pokryte zostały symboliką przedstawiającą faunę, florę, a także sekwencje zdań w nieznanym dla niego języku. Najprawdopodobniej pamiątka po elfich budowniczych. Zastanawiał się, czy mają jakieś szczególne znaczenie? Może były dopasowane do osób, które jako pierwsze je zamieszkiwały? A może po prostu stanowiły kaprys fundatorów? Słyszał opowieści, że w całym budynku nie było dwóch identycznych par drzwi. Każde czymś się różniły.

Nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem, ukazując pokrytą ciemnością przestrzeń. Było tutaj o wiele chłodniej, zapewne dlatego, że od wielu dni drzwi prowadzące do tego miejsca pozostawały zamknięte. Tropikalne rośliny na meblach były dowodem na to, że Alu podzielała zamiłowanie przyrodą swojej siostry. Widać było, że Melline o nich nie zapomniała i wciąż o nie dbała.

Wchodząc do izby, niemal od razu uwagę przykuwała mnogość ksiąg porozkładanych niemal w każdym jej zakątku. Zapełniały wysokie regały, kilka ułożono w rządku na stoliku pod oknem, inne poustawiano na aksamitnym dywanie. Gdy opuszczały rodzinny dom Alu zabrała ze sobą wszystkie księgi, jakie za swojego życia zgromadził Endril. Czytanie książek było jej pasją, której zawdzięczała ogromną wiedzę, jaką posiadła.

Księgozbiór ten zawierał księgi pochodzące z różnych części kontynentu, które Endril przywoził ze swoich licznych podróży po Wschodniej Kalendii. Księgi dotyczące magii, historii, nauk przyrodniczych. Swoją wartością dorównywały wielu wielkim bibliotekom szlacheckim. Jedynie w bibliotece królewskiej Kata-nilu znajdowały się księgi o wartości historycznej przewyższającej te tutaj, bezcenne, które nie były nawet udostępniane mieszkańcom. Takie, które znajdowały się pod ścisłym nadzorem albo z obawy przed uszkodzeniem tak ważnych dokumentów, albo dlatego, że według rady królewskiej zawierały zbyt tajne informacje. Te drugie, uznane za cenne, ale zbyt niebezpieczne, przechowywano w specjalnych, ukrytych pomieszczeniach, których rozmieszczenia nikt nie znał.

Kilian sięgnął po jedną z ksiąg leżących na starannie pościelonym łóżku.

Genealogia Kaylashee — głosił napis na okładce.

Podniósł księgę oprawioną w grubą skórę bez zdobień. Rzucił ostatnie spojrzenie na pokój, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

„Ciekawe, kiedy ona wróci?”.

W przeciwieństwie do innych, on nigdy nie przestał wierzyć, że jego przyjaciółka wróci.

W zamyśleniu wrócił do salonu. Usiadł na jednej z dwóch eleganckich sof podbitych miękkim futrem i oddzielonych od siebie szklanych stolikiem, po czym zabrał się za przeglądanie księgi. Tej samej księgi, która zaintrygowała go już kilka tygodni temu, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy.

Melline wpadła do mieszkania zmachana biegiem po schodach. Od kiedy tak się przejmowała tym, że ktoś na nią czekał? Powinna być przyzwyczajona do tego i nie powinno jej to przeszkadzać. Wbrew sobie jednak stwierdziła, że jej to przeszkadzało, zwłaszcza gdy weszła do środka i zobaczyła, że kuchnia jest pusta. Naprzeciwko drzwi wejściowych, na blacie stały dwa kubki. Jeden wciąż był wypełniony kremowym płynem.

— Lakee — uniosła kubek do ust, wąchając jego słodki zapach. Przechyliła i poczuła gęsty płyn rozlewający się w jej ustach, gasząc pragnienie.

Kilian o niej pomyślał. Tak dawno nikt o niej nie myślał. Poczuła tak wielką wdzięczność, jakiej dawno nie doznała. Jednak, gdy jej wzrok padł na pusty kubek, poczuła ukłucie smutku. Zbyt długo jej nie było. Pewnie pomyślał, że go zignorowała i sobie poszedł.

— Tutaj jesteś — prawie upuściła kubek, gdy usłyszała głos chłopaka. Kilian stał u wejścia do salonu i opierał się bokiem o drewnianą kolumnę. — Wpadłaś do mieszkania z takim impetem, już myślałem, że drzwi wyrwiesz z futryny.

— Kilian! — uzdrowicielka nie kryła radości. A więc jednak został i czekał na nią.

Chłopak zrobił kilka kroków, spoglądając na kubek, który trzymała w dłoni.

— No tak, to ja. A to — wskazał naczynie w jej dłoni — lakee. Myślałem, że przyjdziesz wcześniej. Nie sądziłem, że zdąży wystygnąć. — Wzruszył ramionami, udając, że go to nie poruszyło, ale nie uszło jej uwadze, że był zawiedziony.

— To nic — machnęła dłonią, zbierając brudne naczynia do zlewu. — Było pyszne, dziękuje. — Obdarzyła go szczerym uśmiechem, który on odwzajemnił. — Bałam się, że przyszłam zbyt późno i już cię nie zastanę.

— Za nic nie przepuściłbym takiej okazji.

Nie było już barier ani uprzedzeń. Melline wiedziała, że w tym odtrąconym przez świat człowieku znalazła przyjaciela. Cóż za zrządzenie losu. Jej siostra i najlepsza przyjaciółka przechodziła przez to samo, co jej nowo odkryty przyjaciel. Najwyraźniej prawdziwych przyjaciół można znaleźć tylko wśród tych, którzy poznali, czym jest smutek i cierpienie.

Odwróciła się do Kiliana, który zdążył już zasiąść za kuchennym stołem i spoglądał na nią tymi swoimi dziwnymi oczami. Niby patrzył na kobietę, ale wydawało się, że widzi coś całkiem innego.

— To świetnie, bo zamierzam ci zadać konkretne pytanie i oczekuję konkretnej odpowiedzi — zawyrokowała.

Kilian zmrużył oczy, przypatrując się rozmówczyni.

— Oho, nasz nowy początek dopiero się zaczął, a ja już dostaje rozkazy. Boję się pomyśleć, co będzie na końcu tej historii.

Melline postanowiła, że nie pozwoli mu się zbyć. Zebrała się na odwagę, aby zadać nurtujące ją pytanie. Nie wiedziała, co może usłyszeć, ale spokój Kiliana zdradzał, że musi coś wiedzieć, a ona nie zamierzała odpuścić.

— O co chodzi z tym magiem cienia? — Chciała, aby jej głos brzmiał beztrosko, ale zdradziło ją niechciane drżenie, które niespodziewanie wdarło się w słowa.

Mag westchnął i uniósł dłonie, aby rozmasować sobie skronie. Melline nie była pewna, czy faktycznie rozbolała go głowa, czy może chciał zyskać na czasie. Kolejny dowód, że chciał coś przed nią ukryć.

— A więc jednak nie zależało ci na spotkaniu ze mną, tylko na informacjach? — Kilian wykrzywił usta, udając przygnębienie.

Melline oparła się o blat kuchenny. Nie pozwoli, aby zamienił to wszystko w żart. Będzie uparta, aż osiągnie swój cel.

— Nie wymigasz się od odpowiedzi.

— Jesteś zła — zauważył mag. Czyżby zdradził ją wyraz twarzy? Ten chłopak zdecydowanie za dobrze odgadywał jej nastrój. — Ale na mnie? Przecież ja nie miałem z tym nic wspólnego. — Nie podniósł głosu. Melline wyczuła, że nie jest także zły. Chciał wybadać, czego od niego oczekiwała.

— Nikt mi nic nie powiedział na ten temat. — Uniosła dłonie, które opadły z ciężkim westchnieniem ukazując bezradność, w jaką popadła. — Każdy, kogo pytałam, mówił, abym o tym zapomniała i o Alu też, bo ona już nie wróci, ale ja nie chcę tego tak zostawić, rozumiesz? Wiem, że ty coś wiesz. — Była przekonana o prawdziwości swoich słów i chciała poznać prawdę. Teraz! Natychmiast! — Ale jeśli ty nic mi nie powiesz, pójdę do sali Kręgu. Może jakiś mag odpowie na moje pytania. — W ostatnich słowach niemal dało się czuć desperację, jaka nią targała.

Kilian niemal niezauważalnie poruszył się na krześle.

— Nie rób tego — powiedział spokojnym, ale stanowczym głosem. Z jego twarzy wyczytała troskę, a może i strach. — Wiem, że wśród magów Kręgu panuje poruszenie, od kiedy Alu do nich poszła. Wydaje mi się, że nie są do niej przychylnie nastawieni. Wydaje mi się — zaakcentował kolejne słowa, aby upewnić się, że do Melline na pewno dotrze ich sens — że to właśnie przez tę sprawę z magią cienia.

Kilian przerwał na chwilę, dając dziewczynie czas na przemyślenie tego, co powiedział. Próbował jej przekazać, że to, co zrobiła Alu, jest przeciwne Kręgowi, a może i władzy.

— Proszę cię — podjął, gdy zobaczył, że dziewczyna milczy, zaciskając usta. — Nie idź do nich. Mogą cię źle potraktować. Myślałem, że Alu coś ci mówiła, ale skoro nie, to zostaw tę sprawę, tak jak radzą ci inni. Jestem pewien, że ona wie, co robi i sobie poradzi.

Wstał z miejsca i spróbował do niej podejść, ale wyciągnęła dłonie przed siebie, chcąc oddzielić się od niego. Zrozumiał, że potrzebuje przestrzeni i nie zbliżył się.

— Więc nie chcesz mi pomóc? — Chciała, aby jej głos brzmiał spokojnie, nic jednak nie mogła poradzić na to, że jej ton stał się podniesiony. Drżała, ale nie ze strachu, a z gniewu. On coś wiedział i postanowił jej tego nie wyjawić! Miała go za przyjaciela, a on postanowił odprawić ją bez podania odpowiedzi! Widać zbyt szybko go oceniła. I zdecydowanie zbyt pozytywnie.

— Mel uspokój się — poprosił Kilian. Choć nie ruszał się z miejsca, jego postawa wyrażała wiele emocji. Na pierwszy plan wysuwał się smutek. Ona jednak nie zwracała na to uwagi, chciała jedynie poznać odpowiedzi. Czy tak wiele wymagała?

— Chciałeś przyjaźni, więc przyjaźń powinniśmy zacząć od szczerości — wyszeptała głosem pełnym goryczy. Ona również tego chciała, ale skoro on zamierzał ją zdradzić, skoro postanowił zataić przed nią tak ważne informacje, on tym przyjacielem nie będzie! Już woli być sama niż zadawać się ze zdrajcą!

Kilian westchnął i przeczesał dłonią włosy, jakby szukając odpowiednich słów, którymi mógłby ją uspokoić.

— Zrozum, magowie nie są sobą. Oni się boją, słyszysz? Sami magowie Kręgu boją się, od kiedy Alu zeszła do podziemi.

— Więc powiedz mi dlaczego? — Dziewczyna skrzyżowała ramiona. Jej nieugięty wzrok mówił jedno, że nie odpuści.

Uzdrowicielka stała nieugięta, wyniosła i pewna siebie, gotowa w każdej chwili wyprosić go za drzwi, aby już więcej nie spotkać, gdyby zaistniała taka konieczność. Trwali tak dłuższą chwilę tocząc ze sobą niemy spór.

Po chwili Kilian sapnął i odwrócił się, wracając do stołu.

— Diablica — szepnął cicho, myśląc, że Melline tego