64,00 zł
Wznowienie trzytomowego dzieła wybitnego francuskiego historyka. Monografia obejmuje cztery wieki – od schyłku średniowiecza do początku rewolucji przemysłowej – przedstawiając dzieje gospodarki rynkowej i kapitalizmu na czterech kontynentach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1230
Tytuł oryginału
CIVILISATION MATÉRIELLE, ÉCONOMIE ET CAPITALISME, XV—XVIII SIÈCLE.
LE TEMPS DU MONDE
Redakcja naukowa
JACEK KOCHANOWICZ
Redaktor prowadzący drugiego wydania
MICHAŁ KARPOWICZ
Korekta i opracowanie indeksów
HANNA WACHNOWSKA
Wybór ilustracji
EWA MAZUR
Opracowanie okładki i stron tytułowych
TERESA KAWIŃSKA
© Copyright by Librairie Armand Colin, Paris 1979
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1992, 2019
Printed in Poland
Wydanie drugie
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 02
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-6627-229-3
Ten trzeci i ostatni tom jest wynikiem pewnego hazardu i pewnej ambicji. Zarówno hazard, jak i ambicja nadają mu sens. Dałem mu tytuł Czas świata, zapożyczając to niezwykle trafne określenie od Wolframa Eberhardta1; tytuł z pewnością jest piękny, choć obiecuje więcej, niż potrafię przekazać.
Hazard polega na zaufaniu, jakie pokładam w możliwie częstym odwoływaniu się do historii, ujętej tym razem w jej chronologicznym przebiegu i zróżnicowaniu stref czasu. Zawierzyć historii, zdać się na właściwe jej meandry i jej logikę to jakby stanąć przed próbą nad próbami, zdolną potwierdzić lub obalić wyniki dotychczasowych dociekań zawartych w dwu poprzednich tomach tego dzieła. Jest to, jak widać, hazard złączony z pewną ambicją, a mianowicie ambicją wykazania, że historia może się nam jawić zarówno jako wytłumaczenie (jedno z najsilniej przekonywających), jak i weryfikacja, jedyna w istocie, jaka leży poza obszarem naszych abstrakcyjnych dedukcji, apriorycznej logiki, a nawet poza pułapkami zastawianymi nieustannie przez nasz zdrowy rozsądek. A może tkwi w tym jeszcze inna ambicja – chęć przedstawienia trafnego schematu historii świata opartego na danych zarówno zbyt skąpych, jak i nazbyt licznych, aby można było ująć je jako całość?
Tak oto rysuje się myśl przewodnia obecnego tomu. Czytelnik znajdzie w nim narrację, opisy, obrazy, ewolucje, nagłe zwroty, prawidłowości; przez cały czas broniłem się jednak przed pokusą snucia bezkresnych opowieści, mnożenia opisów, których jedynym celem jest jedno zdanie, zaznaczenie swej racji, uwydatnienie znaczącego detalu. Usiłowałem jedynie patrzeć, aby zrozumieć i sprawić, aby ujrzeli coś i zrozumieli inni. Ale czyniłem to z uporem, jakbym u kresu tego wysiłku dotrzeć miał do usprawiedliwienia badań, a nawet samego rzemiosła historyka.
Pełna historia świata to jednak zamysł, który może odebrać odwagę nawet najzuchwalszym czy najbardziej naiwnym. Czyż nie jest to rzeka bez brzegów, bez początku i końca? Porównanie nie jest najtrafniejsze: historia świata to nie rzeka, to wiele rzek. Na szczęście historycy przyzwyczaili się do obcowania z jej bezmiarem. Upraszczają go, dzieląc historię na sektory (historia polityczna, gospodarcza, społeczna, historia kultury). Nauczyli się też od ekonomistów, że czas dzieli się na różne sfery trwania i w ten sposób zostaje niejako oswojony, w sumie można więc nim jakoś manipulować: istnieją sfery trwania długiego i bardzo długiego, powolne lub szybsze koniunktury, nagłe, niekiedy natychmiastowe zmiany, z których najłatwiej wykryć te najkrótsze. Mamy zatem środki nie do pogardzenia, aby uprościć i uporządkować obraz historii świata. Możemy też wyodrębnić czas przeżywany w wymiarze światowym, czas świata, który nie pokrywa się i nie powinien się pokrywać z ogółem ludzkiej historii. Ten wyjątkowy czas rządzi zależnie od miejsca czy epoki pewnymi przestrzeniami oraz pewnymi warstwami rzeczywistości. Ale inne rzeczywistości, inne przestrzenie umykają mu i pozostają mu obce.
Weźmy dla przykładu Indie, stanowiące niemal odrębny kontynent; przeprowadźmy cztery linie: Wybrzeże Koromandelskie, Wybrzeże Malabarskie, oś Surat–Delhi, oś Delhi–delta Gangesu. Zamknęliśmy Indie w czworoboku2. W przestrzeni tego czworoboku jedynie same obrzeża żyją czasem świata, przyjmując jego wytwory i rytmy, zresztą nie bez pewnej zwłoki i oporów. Uprzywilejowany czas świata dyktuje tętno życia wzdłuż linii brzegowych. Czy przenika w jakiś sposób do wnętrza czworoboku? Tak, bez wątpienia, tu i ówdzie. Ale jednocześnie jest tam nieobecny. I zjawisko to, widoczne w skali „kontynentu” Indii, powtarza się we wszystkich zamieszkanych rejonach świata, nawet na Wyspach Brytyjskich w dobie rewolucji przemysłowej. Wszędzie istnieją obszary, do których nie dociera historia świata, obszary milczenia, spokojnej niewiedzy. „W naszym królestwie [Neapolu] – pisał ekonomista Antonio Genovesi (1712–1769) – znaleźć można okolice, w porównaniu z którymi Samojedzi wydawaliby się cywilizowanymi ludźmi pełnymi ogłady”3. Na pierwszy rzut oka rzecz wydaje się przerastać nasze siły: stajemy wobec mapy świata w swoisty sposób pomniejszonego, gdyż usiana jest ona białymi plamami obszarów odciętych od czasu świata – są to właśnie owe obszary leżące poza szlakiem głównego traktu historii, o których mówiliśmy w pierwszym tomie.
Czas świata wprowadzałby więc do gry rodzaj superstruktury historii globalnej i byłby wynikiem stwarzanym jakby i podtrzymywanym przez siły działające poniżej jego poziomu, choć jego ciężar wpływa na nie również. Ten podwójny ruch – z dołu ku górze i z góry ku dołowi – ma niekiedy większe, niekiedy mniejsze znaczenie, zależnie od miejsca i epoki. Ale nawet w krajach najbardziej rozwiniętych, w sensie gospodarczym i społecznym, nie ogarnął jeszcze wszystkiego.
Założenia niniejszego tomu uprzywilejowują w zasadzie historię kultury materialnej i historię gospodarczą. Zamierzam w tym trzecim i ostatnim członie całego dzieła ująć przede wszystkim gospodarczą historię świata między wiekiem XV a XVIII. Na tym miałoby polegać uproszczenie mego zadania. Dysponujemy dziesiątkami prac obejmujących powszechną historię gospodarczą; znakomitość jednych polega na ich zwartości4, innych na bogatej dokumentacji. Opierałem się, od momentu ich publikacji w latach 1928–1929, na dwu tomach Powszechnej historii gospodarczej Józefa Kuliszera5, które do dziś są najlepszym przewodnikiem i najpewniejszym inwentarzem zagadnień. Korzystałem w nie mniejszym stopniu z monumentalnego dzieła Wernera Sombarta Der moderneKapitalismus (ostatnie wydanie z roku 1928), zawierającego niezwykłą wręcz sumę lektur i ustaleń. Wszystkie te dzieła ogólne ograniczały się jednak do obszaru Europy. Ja zaś żywię przekonanie, że historia zyskuje na operowaniu materiałem porównawczym w skali całego świata – i jedynie ta skala jest ważna. Już Fryderyk Novalis (1772–1801) pisał, że „wszelka historia jest z konieczności historią świata”6. Historia gospodarcza świata jest, w istocie rzeczy, bardziej zrozumiała niż historia samej Europy. Ale czy można powiedzieć, że jest prostsza?
Ani ekonomiści, w każdym razie od lat pięćdziesiątych7, ani, od dużo dawniejszego czasu, historycy nie wierzą już, że gospodarka jest dziedziną, którą można rozpatrywać w oderwaniu od innych, a historia gospodarcza – wydzielonym obszarem, w którym można by się najspokojniej zamknąć. Co do tego panuje dzisiaj jednomyślna zgoda. Dla Witolda Kuli „teoria głosząca autonomię gospodarki w rozwiniętym kapitalizmie [chętnie bym dorzucił, że również u jego początków] okazuje się zwykłą szkolną konwencją”8. Według zdania José Gentil da Silvy „w historii wszystko się zazębia, a działalności gospodarczej nie sposób oddzielić ani od polityki i poglądów, które ją otaczają, ani od możliwości i uwarunkowań, wśród których przebiega”9. Dla W.W. Rostowa10 człowiek w społeczeństwie to wcale nie jest przede wszystkim „homo oeconomicus”. György Lukács11 uważa z kolei za śmieszną samą myśl, iż treść życia gospodarczego „można by oddzielić od całości zagadnień społecznych, ideowych i politycznych”. Wszelkie ludzkie działania – wedle Raymonda Firtha – „mają aspekt ekonomiczny, społeczny, kulturowy” i, rzecz jasna, aspekt polityczny12. Zdaniem Josefa Schumpetera historia gospodarcza „nie może być czysto gospodarcza”13, a dla etnologa Jeana Poirier „fakt gospodarczy może być w pełni ujęty przez ekonomistę jedynie wtedy, gdy wykroczy on poza ekonomię”14. Jeden ze współczesnych ekonomistów utrzymuje nawet, że „odcięcie ekonomii politycznej od innych nauk społecznych [...] jest nie do przyjęcia”15, co niemal równa się poglądom Jean Baptiste Saya (1828): „Ekonomia polityczna, której przedmiotem, jak się zdawało, miały być dobra wyłącznie materialne, musiała w rezultacie objąć całość systemu społecznego, gdyż wiąże się ona ze wszystkim, co w społeczeństwie istnieje”16.
Gospodarcza historia świata dotyczy więc całości jego historii ujętej jednak ze szczególnego punktu widzenia, który stanowi ekonomia. A jednak wybór tego, a nie innego punktu obserwacyjnego pociąga za sobą wstępne uprzywilejowanie pewnej jednostronnej formy eksplikacji zjawisk (mimo wszystko niebezpiecznej wskutek owej jednostronności), od której, jak mi już wiadomo, nie będę się umiał całkowicie wyzwolić. Nie sposób bezkarnie uprzywilejować szeregu faktów zwanych ekonomicznymi. Choćbyśmy usilnie się starali zapanować nad nimi, wyznaczyć im właściwe miejsce i – nade wszystko – wykroczyć poza ich zasięg, nie uda się nam ominąć podszeptów „ekonomizmu” i problematyki materializmu historycznego. Jest to stąpanie po ruchomych piaskach.
Jak to często bywa, próbowaliśmy, posługując się rzetelnymi argumentami, zażegnać trudności przeszkadzające nam w drodze. Od samego początku czujemy jednak, że uparcie wracają. Są to wszakże trudności, bez których nie można by traktować historii poważnie.
Czytelnik będzie mógł w czasie lektury dostrzec, w jaki sposób starałem się uporać z tymi trudnościami.
Na wstępie musiałem dokonać stosownych objaśnień. Stąd zatem pierwszy, teoretyczny rozdział – Podziały przestrzeni iczasu – który usiłuje sytuować gospodarkę w czasie i przestrzeni, obok, pod i nad innymi komponentami tego czasu i tej przestrzeni: polityką, kulturą, społeczeństwem.
Pięć następnych rozdziałów (II–VI) próbuje dać sobie radę z czasem: wskutek tego jest to nasz główny, a nawet jedyny przeciwnik. Raz jeszcze postawiłem na długie trwanie17. Równa się to niewątpliwie nałożeniu siedmiomilowych butów oraz niedostrzeganiu pewnych epizodów i realiów o krótkim trwaniu. Czytelnik nie znajdzie w tym tomie ani biografii Jacques’a Coeur, ani portretu Jakuba Fuggera zwanego Bogatym, ani którejś z rzędu analizy systemu Lawa. Są to niewątpliwe luki. Czy jednak w przeciwnym razie dzieło mogłoby zachować logiczną zwartość?
A zatem, wedle tradycyjnego i szacownego zwyczaju, podzieliłem czas świata na długie okresy, które uwzględniają przede wszystkim kolejne doświadczenia Europy. Dwa rozdziały (drugi: Wenecja, i trzeci: Amsterdam) opowiadają o dawnych gospodarkach zdominowanych przez miasta. Rozdział IV, pod tytułem Rynki narodowe, śledzi rozwój gospodarek narodowych w XVIII wieku, głównie francuskiej i angielskiej. Rozdział V, Świat za czy przeciw Europie, dokonuje podróży dookoła świata w tak zwanym wieku Oświecenia. Rozdział VI, Rewolucja przemysłowa iwzrost gospodarczy, który miał być ostatnim, analizuje wielkie pęknięcie, które legło u podstaw świata, w jakim jeszcze do dziś żyjemy. Zakończenie wydłużyło się zaś i nabrało wymiaru kolejnego rozdziału.
Mam nadzieję, że analizy zawarte w poprzednim tomie zostaną umocnione obrazami tych różnorodnych historycznych doświadczeń, oglądanymi z bliska i uważnie. Czyż Josef Schumpeter w dziele, które dla nas historyków jest jego arcydziełem – History of Economic Analysis, 1954 – nie powiedział, że istnieją trzy sposoby18 badania życia gospodarczego: na podstawie teorii, historii i statystyki, ale, gdyby miał jeszcze raz rozpocząć swą drogę, zostałby historykiem? Chciałbym, aby specjaliści nauk społecznych również ujrzeli w historii niezwykłe narzędzie poznania i badań. Czyż czas teraźniejszy nie jest bardziej niż w połowie więźniem przeszłości upierającej się przy swym trwaniu, a przeszłość w swych regułach, różnicach i podobieństwach – kluczem niezbędnym do wszelkiego poważnego rozumienia teraźniejszości?
Zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule rozdział ten, pomyślany jako teoretyczny, składa się z dwóch części, w których staram się dokonać podziału przestrzeni, a następnie podziału czasu, aby niejako z góry uporządkować realia gospodarcze i towarzyszące im realia społeczne wedle ich zasięgu i wedle ich trwania. Oba wywody będą długie, zwłaszcza pierwszy, niezbędny dla łatwiejszego zrozumienia drugiego. Oba jednak, jak sądzę, są potrzebne; wytyczają dalszą drogę, uzasadniają ją i proponują dogodną terminologię. Słowa zaś, jak we wszystkich poważnych dyskusjach, pełnią tu rolę kluczową.
PRZESTRZEŃ I GOSPODARKI; GOSPODARKI-ŚWIATY
Przestrzeń jako punkt wyjściowy rozważań włącza w grę równocześnie wszystkie realia historii, wszystkich użytkowników obszaru: państwa, społeczeństwa, kultury, gospodarki... Zależnie od tego, który z tych zbiorów1 wybierzemy, znaczenie i rola przestrzeni ulegną zmianie, lecz nie całkowitej.
Chciałbym najpierw zająć się gospodarkami i poświęcić im chwilę wyłącznej uwagi. Następnie spróbuję określić miejsce i oddziaływanie innych zbiorów. Oddanie pierwszeństwa gospodarce jest nie tylko zgodne z zamysłem tej pracy; ze wszystkich sposobów panowania nad przestrzenią dominacja ekonomiczna, jak zobaczymy, najłatwiej daje się umiejscowić i rozpościera się najszerzej. Wyznacza przy tym nie tylko bieg materialnego czasu świata: w grę gospodarczą włączają się wszystkie inne realia społeczne, współdziałające z nią lub jej wrogie; one też, najoględniej mówiąc, podlegają z kolei jej wpływowi.
Gospodarki-światy
Na wstępie należałoby objaśnić dwa wyrażenia, które mogą spowodować nieporozumienie: „gospodarka światowa” i „gospodarka-świat”.
Gospodarka światowa obejmuje całą ziemię; jest to, jak mówił Sismondi, „rynek całego świata”2, „rodzaj ludzki lub cała ta część rodzaju ludzkiego, która handluje między sobą i tworzy już dziś jak gdyby jeden rynek”3.
Gospodarka-świat (wyrażenie nieoczekiwane i źle brzmiące w języku francuskim, które ukułem niegdyś, z braku czegoś lepszego i nie grzesząc nadmiarem logiki, aby przetłumaczyć użyte w szczególnym znaczeniu niemieckie słowo Weltwirtschaft4) obejmuje tylko fragment świata, kawałek naszej planety samodzielny gospodarczo, w zasadzie samowystarczalny i odznaczający się, dzięki swym wewnętrznym powiązaniom i wymianie, pewną organiczną jednością5.
Oto przykład: prowadziłem niegdyś badania nad Morzem Śródziemnym w XVI wieku pojmowanym jako Welttheater lub Weltwirtschaft6 – „teatrem-światem”, „gospodarką-światem” – rozumiejąc przez to nie tylko samo morze, lecz także wszystko, co ożywiająca je wymiana wprawia w ruch w bliższej lub dalszej odległości od jego brzegów. W sumie – jakiś świat sam w sobie, jakąś całość. Obszar śródziemnomorski, mimo że jest podzielony pod względem politycznym, kulturowym, a także społecznym, stanowi bowiem pewną jedność gospodarczą, co prawda zbudowaną „odgórnie”, bo wywodzącą się z dominacji miast północnych Włoch, przede wszystkim Wenecji, obok niej zaś Mediolanu, Genui, Florencji7. Ogół owej gospodarki nie stanowi wszakże całego życia gospodarczego morza i regionów od niego zależnych. Jest to jak gdyby jego warstwa najwyższa, której oddziaływanie, silniejsze lub słabsze zależnie od miejsca, można stwierdzić na całym wybrzeżu, a niekiedy daleko w głębi lądu. Ta aktywność gospodarcza przekracza granice imperiów – hiszpańskiego, które przybierze ostateczny kształt za Karola V (1519–1558), i tureckiego, którego napór rozpoczyna się na długo przed zdobyciem Konstantynopola (1453). Przekracza też wyraźne i silnie odczuwane granice między cywilizacjami, które zajmują obszar śródziemnomorski: grecką, upokorzoną i upadającą pod coraz cięższym jarzmem tureckim, muzułmańską z ośrodkiem w Stambule, chrześcijańską, związaną równocześnie z Florencją i z Rzymem (Europa Odrodzenia, Europa kontrreformacji). Islam i chrześcijaństwo ścierają się z sobą wzdłuż linii dzielącej Północ od Południa, biegnącej między zachodnią i wschodnią połacią Morza Śródziemnego, linii, która poprzez brzegi Adriatyku i Sycylii sięga wybrzeży dzisiejszej Tunezji. Na tej linii, która przecina obszar śródziemnomorski na dwoje, rozgrywają się wszystkie głośne bitwy między niewiernymi a chrześcijanami. Ale statki handlowe przekraczają ją nieustannie.
Cechą charakterystyczną tej szczególnej gospodarki-świata, której schemat przedstawiamy – Morza Śródziemnego w XVI wieku – jest bowiem przekraczanie granic politycznych i kulturalnych, z których każda na swój sposób dzieli i różnicuje świat śródziemnomorski. I tak około roku 1500 kupcy chrześcijańscy obecni są w Syrii, w Egipcie, w Stambule, w Afryce Północnej; później kupcy lewantyńscy, tureccy, ormiańscy pojawią się nad Adriatykiem. Wszechogarniająca gospodarka dokonuje przemieszania różnych rodzajów pieniądza, mnoży operacje wymiany i zmierza do wytworzenia pewnej jedności, podczas gdy niemal wszystko inne sprzyja uformowaniu się zróżnicowanych bloków. Nawet społeczność śródziemnomorska zdaje się dzielić, ogólnie rzecz biorąc, na mieszkańców dwu obszarów; z jednej strony mamy chrześcijańskie społeczeństwo w większości senioralne, z drugiej społeczeństwo muzułmańskie z przewagą systemu beneficjów, senioratów nadawanych dożywotnio jako nagroda dla każdego, kto zdoła się odznaczyć i jest zdatny do służby wojskowej. Wraz ze śmiercią posiadacza jego beneficjum lub urząd powracały do państwa i były nadawane ponownie.
Tak więc analiza konkretnego przypadku prowadzi do wniosku, że gospodarka-świat jest sumą zgromadzonych przez nią zindywidualizowanych obszarów, gospodarczych i niegospodarczych; że obejmuje ogromną powierzchnię (jest w zasadzie najrozleglejszą spójną strefą w danej epoce i w danej części kuli ziemskiej); że przekracza zazwyczaj granice innych wielkich zespołów historycznych.
1. Gospodarka-świat czy imperium-świat?
Rosja w przeciągu jednego stulecia opanowuje przestrzeń syberyjską: strefy zalewane przez powodzie w zachodniej Syberii, płaskowyż środkowej i góry wschodniej, gdzie podbój postępował z trudem, tym bardziej że na południu Rosja natknęła się na Chiny. A więc czy jest to gospodarka-świat, czy raczej imperium-świat? Można by się o to spierać z Immanuelem Wallersteinem. Zgódźmy się wraz z nim na to, że Syberię stworzyła przemoc, a gospodarka – czyli administracja – pojawiła się tam w czasie późniejszym. Linią przerywaną oznaczono granice ZSRR.
Gospodarki-światy istniały zawsze
Gospodarki-światy istniały zawsze, a przynajmniej od bardzo dawna. Podobnie jak zawsze, a przynajmniej od bardzo dawna istniały społeczeństwa, cywilizacje, państwa, a nawet imperia. Posuwając się w siedmiomilowych butach z biegiem historii, moglibyśmy powiedzieć o starożytnej Fenicji, że w porównaniu z rozległymi imperiami stanowiła zarys gospodarki-świata, podobnie jak Kartagina w czasach swej świetności, podobnie jak świat hellenistyczny, a do pewnego stopnia także Rzym czy świat islamu po swoich błyskawicznych sukcesach. W IX wieku po epizodzie normańskim pozostaje na krańcach Europy Zachodniej zarys krótkotrwałej i kruchej gospodarki-świata, którą inne gospodarki przejmą w spadku. Począwszy od XI wieku, Europa wypracowuje swoją pierwszą gospodarkę-świat, po której następować będą inne aż po dzień dzisiejszy. Moskwa, związana ze Wschodem, z Indiami, Chinami, Azją Środkową i Syberią, jest co najmniej do XVIII wieku odrębną gospodarką-światem. Podobnie jak Chiny, które bardzo wcześnie opanowują rozległe regiony sąsiednie i wiążą je ze swoimi losami: Korea, Japonia, Archipelag Malajski, Wietnam, Yunnan, Tybet, Mongolia tworzą wieniec krajów zależnych. Jeszcze wcześniej Indie przekształcają Ocean Indyjski, od wschodnich wybrzeży Afryki po Archipelag Malajski, w rodzaj morza wewnętrznego na swój własny użytek.
Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z procesem powtarzającym się w nieskończoność, z samoczynnym niejako przekraczaniem granic, którego ślady można odnaleźć wszędzie? Nawet w „opornym” na pierwszy rzut oka przypadku imperium rzymskiego, którego gospodarka przelewa się przecież poza jego granice wzdłuż dostatniej linii Renu i Dunaju, a także ku Wschodowi, sięgając aż do Morza Czerwonego i Oceanu Indyjskiego: według Pliniusza Starszego Rzym tracił na wymianie z Dalekim Wschodem 100 milionów sesterców rocznie, a starożytne monety rzymskie dość często znajduje się dziś w Indiach8.
Reguły tendencji rozwojowych
Tak więc czas miniony dostarcza nam szeregu niezbyt licznych, lecz umożliwiających dokonanie porównania przykładów gospodarek-światów. Każda zresztą gospodarka-świat była bardzo długowieczna, co oznacza, że ewoluowała i podlegała przekształceniom, a jej kolejne epoki czy stadia rozwoju również skłaniają do porównań. W ostatecznym rachunku mamy dostatecznie dużo materiału, aby pozwolić sobie na rodzaj typologii gospodarek-światów lub co najmniej wyodrębnienie zespołu reguł dotyczących tendencji rozwojowych9, reguł uściślających, a nawet definiujących stosunki zachodzące między tymi gospodarkami a przestrzenią.
– Pierwszym krokiem w badaniu dowolnej gospodarki-świata jest określenie granic zajmowanej przez nią przestrzeni. Są one zazwyczaj łatwe do wyśledzenia, ponieważ zmieniają się powoli. Strefa, którą obejmuje gospodarka-świat, jawi się jako pierwszy warunek jej istnienia. Nie ma gospodarki-świata bez własnej przestrzeni, znamiennej z kilku względów:
Przestrzeń ta ma granice, opisująca ją zaś linia nadaje jej sens, podobnie jak wybrzeża definiują morze.
– Przestrzeń ta pociąga za sobą istnienie centrum w postaci jakiegoś miasta i jakiegoś już dominującego kapitalizmu, niezależnie od jego formy. Wielość centrów jest albo formą „młodzieńczą”, albo formą znamionującą degenerację lub mutację. Wskutek działania sił zewnętrznych i wewnętrznych mogą one istotnie zarysować się, a następnie dokonać przesunięcia centrum: miasta o znaczeniu międzynarodowym, miasta-światy bezustannie współzawodniczą między sobą i jedne z nich zajmują miejsce drugich.
– Przestrzeń ta jest zhierarchizowana i stanowi sumę poszczególnych gospodarek, wśród których są gospodarki biedne, gospodarki skromne i jedna tylko względnie bogata w samym centrum. Wynikają stąd nierówności, różnice napięć, które zapewniają funkcjonowanie całości. Stąd ów „międzynarodowy podział pracy”, o którym P.M. Sweezy powiada, że Marks nie przewidział jego „konkretyzacji w [przestrzennym] modelu rozwoju i niedorozwoju, który miał podzielić ludzkość na dwa przeciwne obozy – have i have not – odgrodzone przepaścią jeszcze głębszą niż ta, która dzieli burżuazję i proletariat w rozwiniętych krajach kapitalistycznych”10. Nie chodzi tu jednak o jakiś „nowy” podział, lecz o starą i bez wątpienia nieuleczalną ranę. Istniała ona na długo przed Marksem.
Wyłaniają się zatem trzy grupy warunków, z których każda ma zasięg powszechny.
Reguła pierwsza: przestrzeń, która zmienia się powoli
Granice każdej gospodarki-świata przebiegają tam, gdzie zaczyna się inna gospodarka tego samego typu, wzdłuż linii lub raczej strefy, którą tylko w wyjątkowych przypadkach opłaca się, w sensie ekonomicznym, przekraczać tak w jedną, jak i w drugą stronę. Przy większości transakcji, i to w obu kierunkach, „straty przewyższałyby zysk”11, toteż granice gospodarek-światów mają z reguły postać stref słabo ożywionych, pogrążonych w bezruchu, grubych i trudnych do przebycia „powłok”; często są to przeszkody naturalne, no man’s lands, no man’s seas. Dotyczy to rozciągającej się między Czarną i Białą Afryką Sahary, pomimo przemierzających ją karawan. Dotyczy to pustego na południe i na zachód od Afryki Atlantyku, który przez całe stulecia stanowi zaporę, w przeciwieństwie do Oceanu Indyjskiego, bardzo wcześnie poprzecinanego szlakami żeglugi, przynajmniej w części północnej. Dotyczy to wreszcie Pacyfiku, którego zdobywcza Europa nie umie powiązać ze sobą: podróż Magellana dookoła świata jest w ostatecznym rachunku tylko odkryciem drogi wejścia na Ocean Spokojny, nie zaś odkryciem drogi wejścia i wyjścia, to znaczy powrotu. Aby dotrzeć z powrotem do Europy, uczestnicy wyprawy posłużyli się przecież szlakiem portugalskim wiodącym przez Przylądek Dobrej Nadziei. Nawet zapoczątkowane w 1572 roku rejsy galeonu z Manili nie zdołały przełamać tej strasznej przeszkody, jaką stanowił Pacyfik.
Równie potężne przeszkody wyrastają na granicach między chrześcijańską Europą a tureckimi Bałkanami, między Rosją a Chinami, między Europą a państwem moskiewskim. W XVII wieku wschodnia granica europejskiej gospodarki-świata przebiega na wschód od Polski i wyłącza rozległe państwo moskiewskie, które w oczach Europejczyków leży na końcu świata. Podróżnemu12, który w 1602 roku, w drodze do Persji, wkracza w Smoleńsku na terytorium rosyjskie, państwo to jawi się jako kraj „wielki i rozległy”, „dziki, pustynny, bagienny, pokryty zaroślami” i lasami, „poprzecinany błotami, przez które wiodą drogi z obalonych pni drzew” (nasz podróżny naliczył „więcej niż 600 przepraw tego rodzaju” między Smoleńskiem a Moskwą, „często w bardzo złym stanie”), kraj, w którym nic nie jest takie jak gdzie indziej, pusty („można przebyć 20 lub 30 mil, nie spotykając miasta czy wsi”), z okropnymi drogami, trudnymi do przebycia nawet w najlepszej porze roku, wreszcie kraj „tak dokładnie zamknięty, że niepodobna doń wjechać czy zeń wyjechać ukradkiem, bez zezwolenia czy glejtu wielkiego księcia”. Kraj nieprzenikniony – takie wrażenie odnosi pewien Hiszpan, który snując wspomnienia z podróży z Wilna do Moskwy przez Smoleńsk odbytej około roku 1680 stwierdza, że „całe państwo moskiewskie jest jednym wielkim lasem”, gdzie pola zostały wyrąbane siekierą13. Jeszcze w połowie XVIII wieku podróżny, który zapuszczał się poza Mitawę, stolicę Kurlandii, nie znajdował innego schronienia niż „zawszone gospody” prowadzone przez Żydów, „gdzie trzeba było spać wespół z krowami, świniami, kurami, kaczkami i hurmą Izraelitów, w powietrzu pełnym wyziewów z racji zawsze zbyt gorącego pieca”14.
Dobrze jest raz jeszcze zdać sobie należycie sprawę z owych nieprzyjaznych odległości, gdyż poszczególne gospodarki-światy powstają, rosną, trwają i przekształcają się pośród takich właśnie przeszkód. Aby opanować przestrzeń, muszą ją przezwyciężyć, przestrzeń zaś nieustannie bierze na nich odwet i zmusza do ponawiania wysiłków. Fakt, że Europa przesunęła swoje granice za jednym zamachem lub prawie za jednym zamachem dzięki wielkim odkryciom z końca XV wieku, jest bliski cudu. Przestrzeń tak otwartą trzeba jednak było utrzymać, i to zarówno wody Atlantyku, jak ziemię amerykańską. Utrzymać w ręku pusty Atlantyk i na wpół pustą Amerykę nie było łatwo. Ale nie było też łatwo otworzyć sobie drogę do innej gospodarki-świata, wysunąć ku niej „czułki”, linię wysokiego napięcia. Ileż warunków należało spełnić, aby wrota handlu lewantyńskiego pozostały przez wieki otwarte między dwoma czujnymi i wrogimi obozami... Wytyczenie szlaku wiodącego przez Przylądek Dobrej Nadziei byłoby nie do pomyślenia bez tego wcześniejszego i trwałego osiągnięcia. Zważmy przy tym, ile droga ta kosztować będzie wysiłków, ile stawiać warunków: pierwsza jej twórczyni, Portugalia, przypłaci ten sukces kompletnym wyczerpaniem. Zwycięstwo muzułmańskich karawan nad pustyniami jest także wyczynem, którego dokonano powoli, poprzez stworzenie sieci oaz i ujęć wody.
Reguła druga: dominujące miasto kapitalistyczne w centrum
Gospodarka-świat ma zawsze miejski biegun, miasto w centrum logistycznym swoich interesów: tu napływają i stąd się rozchodzą informacje, towary, kapitały, kredyty, ludzie, polecenia, listy handlowe. Rządy w nim sprawują wielcy kupcy, często bogaci ponad wszelką miarę.
W mniejszej lub większej i pełnej respektu odległości otaczają biegun miasta „etapowe”, które są jego sprzymierzeńcami lub wspólnikami, lecz częściej jeszcze pełnią rolę służebną. Dostosowują one swoją działalność do działalności metropolii: trzymają wokół niej straż, kierują ku niej strumień interesów, dokonują redystrybucji lub wysyłki powierzonych przez nią dóbr, korzystają z jej znaczenia lub znoszą jej przewagę. Wenecja nie jest sama; nie jest sama Antwerpia; nie będzie też samotny Amsterdam. Metropolie występują ze świtą, z orszakiem; Richard Häpke mówił w związku z tym o archipelagach miast, co jest istotnie określeniem obrazowym. Stendhal wyobrażał sobie, że wielkie miasta włoskie okazywały wspaniałomyślnie względy miastom mniejszym15. Jakże jednak mogłyby je zniszczyć? Podporządkowywały je sobie, owszem, i nic więcej, bo potrzebowały ich usług. Miasto-świat nie może osiągnąć i utrzymać wysokiego poziomu życia bez ofiary – chcianej czy nie chcianej – ze strony innych. Innych, do których jest podobne – miasto jest zawsze miastem – ale od których się różni, bo jest supermiastem. Pierwszą oznaką, po której można je rozpoznać, jest to właśnie, że inne miasta asystują mu i służą.
Te arcyrzadkie, wyjątkowe i zagadkowe miasta olśniewają. Taka jest dla Philippe’a de Commynes Wenecja w roku 1495, „najwspanialsze miasto, jakie widziałem”16. Taki jest w oczach Kartezjusza Amsterdam, rodzaj „inwentarza możliwości”: „Czyż jest inne miejsce na świecie – pisze do Gueza de Balzaca 5 maja 1631 roku – [...] gdzie wszelkie udogodnienia i wszelkie osobliwości, jakich dusza zapragnie, byłyby równie łatwo jak tu dostępne?”17. Z drugiej jednak strony te zachwycające miasta zbijają z tropu, są nieuchwytne dla obserwatora. Któryż cudzoziemiec, a w szczególności któryż Francuz w czasach Woltera czy Monteskiusza nie stara się ze wszystkich sił zrozumieć, wytłumaczyć sobie Londynu? Podróż do Anglii, podniesiona do rangi rodzaju literackiego, jest przedsięwzięciem odkrywczym, które zawsze potyka się o kpiarską oryginalność Londynu. Któż jednak umiałby dziś wyjawić nam prawdziwy sekret Nowego Jorku?
2–3. Europejskie gospodarki-światy w skali całego globu
Gospodarkę europejską na progu ekspansji przedstawiono tu za pośrednictwem jej najważniejszych szlaków handlowych w skali całego globu. W roku 1500, począwszy od Wenecji, w krąg bezpośredniej eksploatacji wchodzi Morze Śródziemne (por. 4 mapy nr 14 dotyczące szlaków galer da mercato) i Zachód; kolejne porty rozszerzają strefę eksploatacji na Bałtyk, Norwegię i – za pośrednictwem szeregu nadmorskich miast lewantyńskich – na teren Oceanu Indyjskiego.
W roku 1775 sieć europejskich szlaków handlowych obejmuje już cały świat: zależnie od punktów wyjścia można tu wyróżnić szlak angielski, holenderski, hiszpański, portugalski i francuski. Te ostatnie, jeśli chodzi o Afrykę i Azję, pokrywają się z innymi szlakami handlu europejskiego. Należałoby przede wszystkim wyeksponować rolę powiązań brytyjskich. Londyn stał się centrum świata. Na Morzu Śródziemnym i Bałtyku można wyróżnić jedynie najważniejsze szlaki, uczęszczane przez wszystkie statki różnych nacji kupieckich.
Każde znaczniejsze miasto, zwłaszcza jeśli leży nad morzem, jest „Arką Noego”, „istnym targowiskiem masek”, „wieżą Babel”, jak prezydent de Brosses określa Livorno18. Cóż więc można rzec o prawdziwych metropoliach? Londyn i Stambuł, Isfahan i Malakka, Surat i Kalkuta (od czasu jej pierwszych sukcesów) jawią się jako dziwaczne mieszaniny. W podcieniach amsterdamskiej giełdy, która jest kupieckim wszechświatem w miniaturze, usłyszeć można wszystkie języki ziemi. W Wenecji, „jeśliś ciekaw widoku ludzi ze wszystkich stron świata, z których każdy odziany jest inaczej i na własną modłę, idź na plac Św. Marka lub na Rialto, gdzie znajdziesz osobistości wszelkiego rodzaju”.
Ta barwna, kosmopolityczna ludność powinna żyć i pracować w pokoju. Arka Noego to obowiązkowa tolerancja. O państwie weneckim pan de Villamont19 powiada (1590), że „nie masz w całej Italii miejsca, gdzie by można żyć w większej swobodzie [...], po pierwsze bowiem Signoria niełacno zasądza człowieka na śmierć, po wtóre broń nie jest tu zakazana20, po trzecie nie ma prześladowań z powodu wiary, wreszcie każdy żyje tu wedle swego upodobania i w wolności sumienia, co sprawia, że przebywa tu wielu francuskich libertynów21, jako że nikt ich nie ściga ani nie nęka nadzorem i żyć mogą swobodnie”. Myślę, że ta wrodzona tolerancja Wenecji tłumaczy częściowo jej „słynny antyklerykalizm”22, czy raczej jej czujny opór w stosunku do nieprzejednanego Rzymu. Ale cud tolerancji odnawia się wszędzie tam, gdzie tworzą się ośrodki kupieckie. Pojawia się w Amsterdamie, co należy poczytać temu miastu za zasługę po gwałtownych starciach religijnych między arminianinami a gomarystami (1619–1620). W Londynie mamy do czynienia z mozaiką religijną wszelkich odcieni. „Są tu – powiada pewien francuski podróżnik (1725)23 – żydzi, protestanci niemieccy, holenderscy, szwedzcy, duńscy, francuscy; luteranie, anabaptyści, millenaryści, browniści, independenci lub purytanie i drżący, czyli kwakrzy”. Dochodzą do tego anglikanie, prezbiterianie i katolicy – zarówno Anglicy, jak cudzoziemcy – którzy zwykle słuchają mszy św. w kaplicy ambasadora francuskiego, hiszpańskiego lub portugalskiego. Każda sekta, każde wyznanie ma swoje kościoły lub miejsca spotkań. Każdą można rozpoznać po jej znakach szczególnych: kwakrów „łacno poznasz na ćwierć mili po ich ubiorze – płaskim kapeluszu, małej krawatce, kaftanie zapiętym pod szyję i przymkniętych zazwyczaj oczach”24.
Najbardziej być może wyrazistą cechą tych supermiast jest ich wczesne i głębokie zróżnicowanie społeczne. W każdym z nich mamy proletariat, mieszczaństwo, patrycjat dysponujący bogactwami oraz władzą i tak pewny siebie, że wkrótce nie będzie już nawet dbał, jak za czasów prymatu Wenecji czy Genui, o zdobycie tytułów szlacheckich25. Między patrycjatem i proletariatem rośnie dystans, w miarę jak bogaci stają się jeszcze bogatsi, a biedni popadają w coraz większą nędzę; odwieczną chorobą owych miast kapitalistycznych o wysokim potencjale jest bowiem drożyzna, a właściwie nieustanna inflacja, związana z samą istotą wyższych funkcji struktur miejskich, których przeznaczeniem jest dominacja nad sąsiednimi gospodarkami. Życie gospodarcze samo skupia się wokół właściwych tym miastom wysokich cen. To wysokie napięcie stwarza jednak zagrożenie dla miasta i skupionej wokół niego gospodarki. W Londynie czy Amsterdamie drożyzna bywała niekiedy nie do zniesienia. Z dzisiejszego Nowego Jorku znikają firmy handlowe i przedsiębiorstwa przemysłowe, które uciekają przed nadmiernie wysokimi podatkami i opłatami lokalnymi.
A jednak wielkie bieguny miejskie budzą takie zainteresowanie i tak potężnie działają na wyobraźnię, że ich siła przyciągania nie pozostaje bez efektu, jakby każdy przybysz żywił nadzieję, że weźmie udział w święcie, w widowisku, w zbytku i zapomni o trudach codziennego życia. Miasta-światy pysznią się swoją wspaniałością, a urok wspomnień ubarwia ich obraz do granic absurdu. W 1643 roku pewien przewodnik dla podróżnych26 opisuje Antwerpię z poprzedniego stulecia jako miasto liczące 200 000 mieszkańców, „zarówno ludzi miejscowych, jak cudzoziemców”, zdolne pomieścić „za jednym razem 2500 statków w porcie, [gdzie oczekiwały] przez miesiąc na kotwicy na rozładunek”; miasto nieprzebranych bogactw, które dostarczyło Karolowi V „300 ton złota” i do którego spływało co roku „500 milionów w srebrze, 130 milionów w złocie”, „nie licząc pieniądza pochodzącego z operacji wymiennych, który przypływa i odpływa jak woda morska”. Wszystko to wprawdzie było urojeniem, ale przysłowie raz przynajmniej się nie myli: nie ma dymu bez ognia. W 1587 roku Alonso Morgado twierdził w swojej Historia deSevilla, że „dzięki sprowadzonym do miasta skarbom można by wszystkie jego ulice wybrukować srebrem i złotem”!27.
Reguła druga (ciąg dalszy): jedno dominujące miasto zastępuje drugie
Miasta dominujące nie sprawują władzy in aeternum, lecz przejmują supremację jedne po drugich. Twierdzenie to jest prawdziwe zarówno na szczycie, jak na wszystkich poziomach hierarchii miejskiej. Takie „przekazanie władzy”, niezależnie od tego, gdzie się dokonuje (na szczycie czy w połowie skali) i skąd się bierze (z przyczyn czysto ekonomicznych czy też nie), jest zawsze faktem ważkim; przerywa spokojny bieg historii i otwiera perspektywy tym cenniejsze, że zdarza się rzadko. Kiedy Amsterdam zastępuje Antwerpię, kiedy Londyn obejmuje sukcesję po Amsterdamie lub kiedy, około roku 1929, Nowy Jork bierze górę nad Londynem, za każdym razem przesuwa się z miejsca na miejsce ogromna połać historii, odsłaniając skazy poprzedniego układu i siły stanowiące o nowej równowadze. Znajduje to odbicie w całym kręgu danej gospodarki-świata, przy czym reperkusje te nie są nigdy wyłącznie ekonomiczne, jak zresztą można się było z góry spodziewać.
Kiedy w roku 1421 dynastia Ming zmieniła stolicę, opuszczając Nankin, otwarty dla żeglugi morskiej dzięki Rzece Błękitnej, i przenosząc się do Pekinu, gdzie stanęła twarzą w twarz z niebezpieczną granicą mandżurską i mongolską, ogromne Chiny, potężna gospodarka-świat, uległa nieodwracalnemu „przesunięciu”, odwróciła się plecami do pewnej formy gospodarowania i działania otwartej na możliwości, jakie daje morze. Ośrodkiem przyciągania stała się na głucho zamknięta metropolia, która zapuściła korzenie w głębi lądu. Wybór tej drogi mógł być świadomy lub nieświadomy, z pewnością jednak stał się rozstrzygający. W grze toczącej się o władanie nad światem Chiny przegrały wówczas rozgrywkę, do jakiej stanęły na poły bezwiednie, podejmując z początkiem XV wieku wyprawy morskie, których punktem wyjścia był Nankin.
Analogiczną przygodę zamyka wybór dokonany w 1582 roku przez Filipa II. Podczas gdy Hiszpania dominuje nad Europą pod względem politycznym, Filip II, który zdobył Portugalię (1580), na siedzibę swego rządu wybiera Lizbonę, gdzie będzie też sam przebywał przez blisko trzy lata. Przydaje to Lizbonie ogromnego znaczenia. Jej położenie nad oceanem czyni z niej wymarzony ośrodek sprawowania kontroli i rządów nad światem. Flota hiszpańska, której waleczność rośnie wskutek obecności króla i członków rządu, wypędzi Francuzów z Wysp Azorskich w 1583 roku, jeńcy zaś zostaną bez ceregieli powieszeni na rejach okrętów. Toteż opuszczenie Lizbony w 1582 roku równało się porzuceniu posterunku, który pozwalał panować nad gospodarką imperium, i zamknięciu hiszpańskiej potęgi w praktycznie nieruchomym sercu Kastylii, w Madrycie. Co za błąd! Niezwyciężona Armada, tworzona na odległość, ponosi w roku 1588 druzgocącą klęskę. Interesy Hiszpanii ucierpiały na tym wycofaniu się w głąb półwyspu, i współcześni byli tego świadomi. Jeszcze w czasach Filipa IV znajdą się doradcy, którzy zalecać będą Królowi Katolickiemu28 realizację „starego portugalskiego marzenia”, przeniesienie centrum monarchii z Madrytu do Lizbony. „Dla żadnego księcia panowanie nad morzami nie ma takiej wagi jak dla władcy Hiszpanii – pisze jeden z nich – gdyż tylko siłami morskimi stworzyć można jedno ciało z tylu prowincji tak od siebie oddalonych”29. Podejmując tę samą myśl, pewien wojskowy autor posługuje się językiem zapowiadającym admirała Mahana: „Najwłaściwszą dla armii hiszpańskiej siłą jest potęga morska, lecz ta kwestia stanu tak jest znana, że nie będę o niej rozprawiał, nawet gdybym uważał, że to odpowiednie po temu miejsce”30.
Dopisywanie epilogu do czegoś, co się nie stało, choć mogło było się stać, jest czystą zabawą. Jedyną pewną rzeczą jest to, że gdyby zwyciężyła Lizbona, wsparta przez obecność Króla Katolickiego, nie byłoby Amsterdamu, a przynajmniej nie byłoby go tak szybko. W centrum danej gospodarki-świata nie mogą bowiem równocześnie istnieć dwa bieguny. Sukces jednego oznacza wcześniejsze czy późniejsze wycofanie się drugiego. Za czasów Augusta, w obrębie rzymskiego Morza Śródziemnego, Aleksandria prowadzi grę przeciwko Rzymowi, który odniesie zwycięstwo. W średniowieczu walkę o zagarnięcie możliwych do eksploatacji bogactw Wschodu będzie musiało wygrać jedno z dwóch miast: Genua lub Wenecja. Ich długotrwały pojedynek pozostanie nie rozstrzygnięty aż do zakończenia wojny o Chioggię (1378–1381) i nagłego zwycięstwa Wenecji. Włoskie miasta-państwa walczyły o supremację z zajadłością, której nie uda się przewyższyć ich następcom, nowożytnym państwom i narodom.
Takie przesunięcia w stronę sukcesu lub w stronę klęski są przyczyną prawdziwych przewrotów. Jeśli stolica jakiejś gospodarki-świata upada, silne wstrząsy zarejestrować można w dużej od niej odległości, aż po peryferie. Zresztą obraz sytuacji jest zwykle najbardziej wymowny właśnie na obrzeżu, w koloniach i w pseudokoloniach. Wenecja traci berło i traci imperium: Negroponte (Eubeę) w 1540 roku, Cypr (który był tego imperium klejnotem) w 1572, Kandię (Iraklion) w 1669. Kiedy Amsterdam utwierdza swoją przewagę, Portugalia traci imperium dalekowschodnie, a później znajdzie się o włos od utraty Brazylii. W 1762 roku Francja przegrywa pierwszą poważną rundę w pojedynku z Anglią: rezygnuje z Kanady, rezygnuje też praktycznie z zapewnienia sobie przyszłości w Indiach. W 1815 roku Londyn osiąga pełnię siły: Hiszpania właśnie utraciła lub traci Amerykę. Podobnie po roku 1929 świat, którego centrum wczoraj jeszcze znajdował się w Londynie, zaczyna ześrodkowywać się wokół Nowego Jorku; po 1945 roku wszystkie europejskie imperia kolonialne znikną jedno po drugim: angielskie, holenderskie, belgijskie, francuskie, hiszpańskie (lub to, co z niego zostało), dziś także portugalskie. To seryjne porzucanie kolonii nie jest przypadkowe, oznacza bowiem, że zostały zerwane więzy zależności. Czy trudno wyobrazić sobie skutki, jakie w całym świecie wywołałby dziś koniec hegemonii „amerykańskiej”?
Reguła druga (ciąg dalszy i zakończenie): mniej lub bardziej pełna dominacja miast
Określenie „miasta dominujące” nie oznacza, że chodzi zawsze o ten sam typ osiągnięć i sił: w toku historii owe miasta centralne lepiej lub gorzej sobie radzą, przyjrzenie się zaś z bliska różnicom między nimi i względnym niedostatkom prowadzi do dość uzasadnionych reinterpretacji.
Jeśli rozważymy klasyczną sekwencję dominujących miast Zachodu, Wenecję, Antwerpię, Genuę, Amsterdam, Londyn, o których będziemy dalej obszernie mówić, to stwierdzimy, że trzy pierwsze nie rozporządzają pełnym arsenałem środków dominacji ekonomicznej. Pod koniec XIV wieku Wenecja jest miastem handlowym w pełnym rozkwicie, ale przemysł ożywia ją zaledwie w połowie, jeśli zaś chodzi o jej finanse i banki, to system kredytowy działa tylko wewnątrz gospodarki weneckiej, jest motorem endogenicznym. Antwerpia, praktycznie pozbawiona floty, to ośrodek europejskiego kapitalizmu handlowego, coś w rodzaju hiszpańskiej oberży: każdy z uczestników wymiany znajduje tu to, co ze sobą przywiózł. Późniejsza przewaga Genui dotyczyć będzie tylko bankowości, podobnie jak w przypadku Florencji w XIII i XIV wieku; jeśli Genua odgrywa rolę pierwszoplanową, to dlatego, że klientem jej jest król Hiszpanii, władca kruszców, a także dlatego, że na przełomie XVI i XVII wieku zaznacza się niepewność co do środka ciężkości Europy: Antwerpia już nie gra tej roli, Amsterdam jeszcze jej nie przejął, jest to co najwyżej antrakt. W czasach Amsterdamu i Londynu miasta-światy posiadają pełny arsenał środków dominacji ekonomicznej, od kontroli żeglugi do ekspansji handlowej i przemysłowej poprzez cały wachlarz kredytu.
Panowanie jednego miasta różni się od panowania drugiego również ramami władzy politycznej. Z tego punktu widzenia Wenecja była państwem silnym i niezależnym; na początku XV wieku zagarnęła swój ląd stały (Terra Ferma), rozległą i bliską osłonę; od 1204 roku posiadała imperium kolonialne. Antwerpia natomiast nie będzie dysponować żadną władzą polityczną, jeśli można się tak wyrazić. Genua jest tylko szkieletem państwa terytorialnego: zrezygnowała z niezależności politycznej, stawiając na inne narzędzie dominacji, a mianowicie na pieniądz. Amsterdam zagarnia niejako na własność Zjednoczone Prowincje, niezależnie od ich woli; to jego „królestwo” nie jest jednak większe od weneckiej Terra Ferma. Wszystko się zmienia w epoce Londynu, gdyż to olbrzymie miasto rozporządza krajowym rynkiem angielskim, a następnie całością Wysp Brytyjskich, aż do chwili, kiedy wraz ze zmianą skali świata owa skupiona potęga stanie się małą Anglią w obliczu mastodonta, czyli Stanów Zjednoczonych.
Krótko mówiąc, historia kolejnych miast dominujących w Europie począwszy od XIV wieku, rozpatrywana w swoich najogólniejszych rysach, ujawnia ewolucję związanych z nimi gospodarek-światów, mniej lub bardziej spójnych, ze słabo lub silnie zaznaczonym centrum. Owa seria następujących po sobie miast ukazuje również zmienną wartość narzędzi dominacji: żeglugi, handlu, przemysłu, kredytu, potęgi czy przemocy politycznej...
Reguła trzecia: istnieje hierarchia stref
Poszczególne strefy danej gospodarki-świata zwracają się ku jednemu punktowi, ku centrum; kiedy ulegną polaryzacji, powstaje układ o wielorakich powiązaniach. Jak stwierdza Izba Handlowa Marsylii (1763): „Wszystkie gałęzie handlu są ze sobą związane i jak gdyby podają sobie ręce”31. Sto lat wcześniej w Amsterdamie pewien obserwator wyprowadzał z przypadku Holandii wniosek, „iż istnieje tak ścisły związek między wszystkimi częściami światowego handlu, że pomijać którąkolwiek z nich znaczy zapoznawać inne”32.
Przy tym raz zadzierzgnięte więzi okazują się trwałe.
Szczególna namiętność sprawiła, że stałem się historykiem Morza Śródziemnego drugiej połowy XVI wieku. Żeglowałem po nim w wyobraźni, byłem uwalniany, wymieniany, sprzedawany we wszystkich jego portach przez dobre pół wieku. Później musiałem zająć się historią Morza Śródziemnego w XVII i XVIII stuleciu. Sądziłem, że odrębność tej epoki zbije mnie z tropu, że będę musiał uczyć się od nowa, aby się w niej rozeznać. I oto dość szybko spostrzegłem, że znajduję się w dobrze mi znanych stronach, gdy chodzi o rok 1660, 1670 czy nawet 1750. Podstawowa przestrzeń, szlaki, czas podróży, rodzaje wytwórczości, wymieniane towary, porty przeładunkowe – wszystko znajdowało się w tym samym lub niemal w tym samym miejscu. Tu i ówdzie dokonały się pewne zmiany, lecz dotyczyły niemal wyłącznie nadbudowy, co oznacza zarazem dużo i prawie nic, nawet jeśli to „prawie nic” – pieniądz, kapitały, kredyt, zwiększony lub zmniejszony popyt na taki czy inny produkt – może zawładnąć życiem żywiołowym, codziennym, niejako „naturalnym”. Życie płynie jednak dalej, nie wiedząc nawet, że rzeczywista władza znajduje się już w innych niż wczoraj rękach, a w każdym razie nie troszcząc się o to zbytnio. Z pewnością fakt, że w XVIII wieku oliwa z Apulii jest eksportowana na północ Europy przez Triest, Ankonę, Neapol, Ferrarę, a w znacznie mniejszym stopniu przez Wenecję33 jest czymś istotnym, lecz czy fakt ten ma większe znaczenie dla chłopów uprawiających oliwki?
Przez pryzmat tego właśnie doświadczenia tłumaczę sobie powstawanie gospodarek-światów i mechanizmów, dzięki którym kapitalizm i gospodarka rynkowa współistnieją i przenikają się wzajemnie, nie zawsze stanowiąc jedność. W zgodzie z rzeźbą terenu i biegiem wód powstały w ciągu stuleci łańcuchy rynków lokalnych i regionalnych. Ta lokalna gospodarka, która toczy się o własnych siłach utartymi drogami, podlega z konieczności okresowej integracji, „racjonalnemu” uporządkowaniu na korzyść strefy i miasta dominującego, i to na przeciąg jednego lub dwóch stuleci, aż do pojawienia się nowego „organizatora”. Jak gdyby centralizacja i koncentracja34 środków i bogactw musiała się dokonywać na rzecz pewnych wybranych miejsc akumulacji.
Znamiennym przypadkiem – aby pozostać w ramach poprzedniego przykładu – jest tu wprzęgnięcie Adriatyku w służbę Wenecji. Morze to, które Signoria poczyna kontrolować wraz z opanowaniem Korfu, a więc co najmniej od roku 1383, jest dla niej rodzajem rynku narodowego; nazywa je ona „swoją zatoką” i twierdzi, że zdobyła je za cenę krwi. Korowód jej galer o złoconych dziobach opuszcza Adriatyk tylko w okresie burz zimowych. Wenecja nie wymyśliła jednak tego morza, nie stworzyła miast leżących na jego brzegach, zastała już ukształtowaną wytwórczość krajów nadbrzeżnych, ich wymianę, a nawet ich żeglarskie ludy. Musiała tylko zebrać w swym ręku, jak garść nici, dziedziny handlu już istniejące przed jej wtargnięciem: oliwę z Apulii, drewno okrętowe z lasów Monte Gargano, kamień z Istrii, sól, na którą czekają na obu brzegach ludzie i stada, wino, pszenicę... Zgromadziła także kupców wędrownych, setki i tysiące barek i żaglowców, wszystko to następnie przekształciła stosownie do swoich potrzeb i włączyła we własną gospodarkę. Owo „wzięcie w garść” jest procesem czy też „modelem”, według którego dokonuje się budowa każdej gospodarki-świata z jej oczywistymi monopolami. Signoria uważa, że wszystkie towary przewożone przez Adriatyk winny być kierowane do jej portu i pozostawać pod jej kontrolą, niezależnie od tego, dla jakich odbiorców są przeznaczone; usilnie się o to stara i niezmordowanie walczy z miastami Segna i Fiume, które dokonują rozbojów, a także z Raguzą, Ankoną i Triestem, swoimi rywalami handlowymi35.
Schemat dominacji weneckiej odnajdujemy również gdzie indziej. Polega on w istocie rzeczy na dialektycznym stosunku między niemal samoczynnie się rozwijającą spontaniczną gospodarką rynkową a gospodarką nadrzędną, wyrastającą ponad te drobne działania, ukierunkowującą je, poddającą je swojej władzy. Wspominaliśmy już o oliwie z Apulii, którą Wenecja przez długi czas miała w swoich rękach. Otóż trzeba pamiętać, że aby to osiągnąć, Wenecja utrzymywała około 1580 roku w rejonie produkcji oliwy ponad 500 kupców z Bergamo36, swoich poddanych, którzy zajmowali się gromadzeniem, składowaniem, organizowaniem dostaw tego artykułu. Nadrzędna gospodarka obejmuje w ten sposób produkcję i kieruje jej zbytem. Aby osiągnąć cel, posługuje się wszelkimi środkami, w szczególności świadomie udzielanymi kredytami. Nie inaczej przecież Anglicy ustanowili swoją supremację w Portugalii po traktacie zawartym przez lorda Methuena (1703). Nie inaczej też Amerykanie usunęli Anglików z Ameryki Południowej po drugiej wojnie światowej.
Reguła trzecia (ciąg dalszy): strefy à la Thünen
Pewne próby wyjaśnienia (nie zaś wyjaśnienie w ogóle) znaleźć możemy u Johanna Heinricha von Thünen (1780–1851), największego obok Marksa ekonomisty niemieckiego XIX wieku37. Każda gospodarka-świat mieści się w schemacie, jaki autor ten nakreślił w swojej pracy Der isolierte Staat (1826). „Wyobraźmy sobie – pisze on – wielkie miasto pośród urodzajnej równiny, nie przeciętej ani żeglowną rzeką, ani kanałem. Gleba tej równiny jest doskonale jednolita i w całości zdatna do uprawy. W dość dużej odległości od miasta równina kończy się na skraju strefy dzikiej, nieuprawnej, która całkowicie oddziela nasze państwo od reszty świata. Co więcej, na równinie owej nie ma żadnego innego miasta poza wielkim miastem, o którym była mowa wyżej”38. Raz jeszcze rozpoznajemy tu właściwą ekonomii potrzebę wychodzenia poza rzeczywistość, aby następnie lepiej ją zrozumieć39.
Samotne miasto i okalająca je wieś oddziałują na siebie wzajemnie. Ponieważ o rodzaju działalności rozstrzyga tylko odległość od miasta (żadne zróżnicowanie gleb nie predysponuje tej czy innej części obszaru do określonego rodzaju upraw), same przez się zarysowują się koncentryczne strefy; pierwszy krąg obejmuje ogrody, uprawy warzywne (które przylegają do przestrzeni miejskiej, a nawet wypełniają jej wolne szczeliny) oraz produkcję mleczarską; dalsze kręgi, drugi i trzeci – zboża i hodowlę. Mamy przed oczyma mikrokosmos, którego model można zastosować, jak to uczynił G. Niemeier40, do Sewilli i Andaluzji lub też, jak to naszkicowaliśmy, do regionów, które zaopatrują Londyn albo Paryż41, czy wreszcie do jakiegokolwiek innego miasta. Teoria przystaje do rzeczywistości w takim stopniu, w jakim pozwala na to wielkie uproszczenie zaproponowanego modelu: można rzec – raz jeszcze posługując się obrazem hiszpańskiego zajazdu – iż każdy przybywa tam ze wszystkim, co mu będzie potrzebne.
Nie będę formułował pod adresem modelu von Thünena zarzutu, że nie zostawia miejsca na narodziny i rozwój przemysłu (który istniał na długo przed angielską rewolucją przemysłową XVIII wieku) lub że opisuje abstrakcyjną krainę, gdzie odległość jak deus ex machina sama wyznacza kolejne kręgi aktywności i gdzie nie pojawiają się ani miasteczka, ani wsie, to znaczy żadne związane z człowiekiem realia rynku. Wszelka transpozycja tego zbyt uproszczonego modelu na jakiś rzeczywisty przykład pozwala bowiem wprowadzić doń ponownie owe pominięte składniki. Zganię natomiast to, że w skład tego schematu nie wchodzi zupełnie tak ważne pojęcie nierówności. Nierówność poszczególnych stref względem siebie jest oczywista, lecz przyjmuje się ją bez wyjaśnień. „Wielkie miasto” dominuje nad otaczającą je wsią i kropka. Dlaczego jednak dominuje? Wymiana wieś–miasto, która tworzy elementarny krwiobieg organizmu ekonomicznego, jest doskonałym przykładem – niezależnie od tego, co na ten temat mówi Adam Smith42 – wymiany nierównej. Ta nierówność ma swoje początki, swoją genezę43. Ekonomiści zbyt łatwo pomijają w tej mierze ewolucję historyczną, która bez wątpienia bardzo wcześnie odegrała swoją rolę.
Reguła trzecia (ciąg dalszy): schemat przestrzenny gospodarki-świata
Każda gospodarka-świat polega na zazębianiu się, przyleganiu do siebie stref powiązanych wzajemnie, lecz znajdujących się na różnych poziomach. Zarysowują się tu co najmniej trzy obszary, trzy kategorie: szczupłe centrum, dość rozwinięte regiony drugorzędne i na koniec ogromne marginesy zewnętrzne. W zależności od strefy zmieniają się nieuchronnie cechy charakterystyczne społeczeństwa, gospodarki, techniki, kultury, porządku politycznego. Mamy tu wyjaśnienie o bardzo szerokim zasięgu; na nim właśnie Immanuel Wallerstein zbudował całą swoją pracę The ModernWorld-System (1974). Centrum, „serce”, gromadzi wszystko to, co najbardziej zaawansowane i zróżnicowane. Pierścień następny rozporządza tylko częścią owych korzyści, choć ma w nich udział: jest to strefa „wspaniałych namiastek”. Ogromne i słabo zaludnione peryferie są natomiast zacofane, zapóźnione, z łatwością poddają się wyzyskowi. Owa dyskryminacyjna geografia dziś jeszcze stanowi pułapkę dziejową i zarazem wyjaśnia ogólną historię świata, choć z kolei historia ta sama niekiedy stwarza zasadzki, jakby na mocy cichego porozumienia.
Region centralny nie ma w sobie nic tajemniczego: kiedy Amsterdam staje się „magazynem” świata, strefę centralną stanowią Zjednoczone Prowincje (lub przynajmniej najaktywniejsze spośród nich); kiedy Londyn narzuca swoją supremację, w sercu układu znajduje się Anglia (jeśli nie całe Wyspy Brytyjskie). Kiedy na początku XVI wieku Antwerpia budzi się pewnego pięknego poranka na skrzyżowaniu europejskich dróg handlowych, Niderlandy, jak mówił Henri Pirenne, stają się „przedmieściem Antwerpii”44, a szeroki świat – jej rozległymi terenami podmiejskimi. „Siła [...] pompowania i przyciągania, jaką odznaczają się te bieguny wzrostu”45, jest oczywista.
Trudniej natomiast określić rozległość regionów bezpośrednio sąsiadujących z ową strefą centralną i znajdujących się poniżej jej poziomu, choć niekiedy dość nieznacznie; dążąc do zrównania się ze strefą centralną, regiony te wywierają na nią napór ze wszystkich stron i ulegają większym niż inne zmianom. Różnice nie zawsze zaznaczają się wyraźnie: zdaniem Paula Bairocha46 zróżnicowanie poziomu tych stref gospodarczych było dawniej znacznie słabsze niż dziś; Hermann Kellenbenz powątpiewa nawet, czy ono rzeczywiście istniało47. Mniej lub bardziej ostre różnice jednak są; ilekroć rozporządzamy danymi liczbowymi, mówią nam o tym kryteria cen, płac, poziomu życia, produktu narodowego, dochodu na głowę, bilansów handlowych.
Kryterium najprostszym i jeśli nie najlepszym, to w każdym razie najłatwiej dostępnym jest obecność lub nieobecność w takim czy innym regionie cudzoziemskich kolonii handlowych. Jeśli obcy kupiec ma wysoką pozycję w danym mieście czy kraju, to ujawnia tym samym niższość tego miasta lub kraju w stosunku do gospodarki, której jest przedstawicielem czy wysłannikiem. Oto przykłady: kupcy-bankierzy genueńscy w Madrycie w czasach Filipa II, kupcy holenderscy w Lipsku w XVII wieku, kupcy angielscy w Lizbonie w XVIII wieku, albo Włosi, zwłaszcza Włosi, w Brugii, Antwerpii, Lyonie czy Paryżu (co najmniej do czasów Mazariniego). Około roku 1780 „w Lizbonie i w Kadyksie wszystkie domy handlowe są obcymi kantorami”, alle Häuser fremde Comptoirs sind48. Taką samą czy niemal taką samą sytuację mamy w XVIII stuleciu w Wenecji49.
Wszelkie wątpliwości rozpraszają się natomiast, kiedy docieramy do krajów peryferyjnych. Nie sposób się tu pomylić: są to kraje biedne, zacofane, w których dominującym statusem społecznym jest często poddaństwo czy wręcz niewolnictwo (wolnych lub tak zwanych wolnych chłopów spotkać można tylko w sercu Zachodu). Są to również kraje ledwie tknięte gospodarką pieniężną; kraje, w których zarysowuje się dopiero podział pracy, w których chłop wykonuje wszystkie zawody naraz, w których ceny pieniężne, jeśli są stosowane, bywają śmiesznie niskie. Zbyt tanie środki utrzymania są zresztą zawsze same w sobie objawem niedorozwoju. Węgierski kaznodzieja Márton Szepsi Csombor, wracając w 1618 roku do kraju, „zwraca uwagę na wysoki poziom cen artykułów żywnościowych w Holandii i w Anglii; sytuacja zaczyna się zmieniać we Francji, potem w Niemczech, w Polsce i Czechach; cena chleba spada podczas całej podróży aż do przybycia na Węgry”50. Węgry znajdują się niemal na samym dole drabiny. Można jednak wybrać się jeszcze dalej: w Tobolsku na Syberii „artykuły niezbędne do życia tak są tanie, że człowiek z gminu może tu żyć całkiem dostatnio za dziesięć rubli rocznie”51.
Regiony zacofane, położone na obrzeżach Europy, dostarczają licznych przykładów takich marginalnych gospodarek: „feudalna” Sycylia w XVIII wieku; Sardynia w dowolnej epoce; tureckie Bałkany; Meklemburgia, Polska, Litwa, rozległe regiony poddawane drenażowi na rzecz rynków zachodnich, skazane na dostosowywanie swojej produkcji do popytu na rynkach zagranicznych bardziej niż do potrzeb krajowych; Syberia eksploatowana przez rosyjską gospodarkę-świat. Ale także weneckie wyspy Lewantu, gdzie zagraniczny popyt na rodzynki i mocne, słodkie wina, które pija się nawet w Anglii, narzucił już w XV wieku wszechwładną monokulturę, niszcząc lokalną równowagę.
Peryferie istnieją oczywiście na całym świecie. Przed i po Vasco da Gamie czarni poszukiwacze złota i myśliwi z pierwotnej krainy Monomotapa wymieniają na wschodnim wybrzeżu Afryki żółty kruszec i kość słoniową na indyjskie tkaniny bawełniane. Chiny nieustannie poszerzają swoje granice kosztem krajów „barbarzyńskich”, jak je określają chińskie teksty. Chińczycy patrzą bowiem na te ludy tak, jak Grecy z epoki klasycznej patrzyli na narody nie mówiące po grecku: zarówno w Wietnamie, jak na Archipelagu Malajskim są tylko barbarzyńcy. W Wietnamie Chińczycy rozróżniają jednak barbarzyńców podległych wpływom cywilizacji chińskiej i wpływami tymi nietkniętych. Według XVI-wiecznego historyka chińskiego jego rodacy „zwali barbarzyńcami surowymi tych, którzy pozostali niezależni, zachowując pierwotne obyczaje, a barbarzyńcami gotowanymi tych, którzy w mniejszym lub większym stopniu przyjęli cywilizację chińską, podporządkowując się cesarstwu”. Wchodzi tu w grę równocześnie polityka, kultura, gospodarka, model społeczny. W tym systemie znaczeń „surowe” i „gotowane”, jak wyjaśnia Jacques Dournes, to także przeciwstawienie kultura-natura, jako że „surowość” przejawia się przede wszystkim w nagości ciała: „Kiedy «królowie» gór zapłacą daninę dworowi w Annamie [podległemu wpływom chińskim], zostaną przezeń odziani”52.
Stosunek zależności daje się zauważyć również na wielkiej wyspie Hainan w pobliżu południowych wybrzeży Chin. Górzyste i niezależne wnętrze wyspy zamieszkują nie-Chińczycy, ludzie w gruncie rzeczy pierwotni, podczas gdy okolice nizinne, poprzecinane ryżowiskami, znajdują się już w rękach chińskich chłopów. Górale, rabusie z zamiłowania, ale też nierzadko tropieni jak dzikie zwierzęta, chętnie wymieniają twarde gatunki drewna i złoty piasek za pośrednictwem swego rodzaju niemego handlu, przy czym kupcy chińscy zostawiają „jako pierwsi swoje płótna i towary pasmanteryjne w ich górach”53. Pomijając niemą transakcję, ten rodzaj wymiany przypomina handel wymienny na atlantyckim wybrzeżu Sahary w czasach Henryka Żeglarza, kiedy portugalskie sukno, płótno i derki zaczęto tu wymieniać na złoty piasek i czarnych niewolników dostarczanych na wybrzeże przez koczowniczych Berberów.
Reguła trzecia (ciąg dalszy): strefy neutralne?
Strefy zacofane nie są jednak rozmieszczone wyłącznie na prawdziwych peryferiach. W rzeczywistości usiane są nimi nawet regiony centralne, gdzie strefy te tworzą liczne regionalne plamy na skromną skalę krainy czy kantonu, samotnej doliny górskiej czy obszaru mało dostępnego, bo położonego z dala od uczęszczanych dróg. Wszystkie rozwinięte gospodarki są niejako podziurawione takimi niezliczonymi studniami pozostającymi poza czasem świata, które historykowi poszukującemu prawie zawsze nieuchwytnej przeszłości pozwalają się w niej zanurzyć, podobnie jak się to robi w czasie podmorskich połowów. W ciągu ostatnich lat starałem się usilnie – bardziej jeszcze, niż mogą o tym świadczyć dwa pierwsze tomy mojej pracy – dotrzeć do owych pierwotnych uwarunkowań, do całej tej szczególnej tkanki historycznej, sytuującej niektórych z nas poniżej lub na marginesie rynku, jako że wymiana omija te odosobnione regiony. Nie są one zresztą – co wielokrotnie podkreślałem – ani szczęśliwsze z czysto ludzkiego punktu widzenia, ani bardziej nieszczęśliwe od innych.
Takie poszukiwania rzadko jednak bywają owocne: brakuje dokumentów, a zebrane szczegóły są raczej barwne niż przydatne. My natomiast chcielibyśmy zgromadzić dane pozwalające ocenić rozmiary i naturę życia gospodarczego w pobliżu poziomu zerowego. Są to z pewnością oczekiwania wygórowane. Istnienie tego rodzaju stref „neutralnych”, niemal bez wymiany i kontaktów z obcymi, nie ulega wszakże najmniejszej wątpliwości. Na terenie Francji, nawet w XVIII wieku, te światy na opak spotyka się zarówno w przerażającym wnętrzu Bretanii, jak w alpejskim masywie Oisans54 czy w dolinie Morzine55 za przełęczą Montets, czy wreszcie w wysoko położonej dolinie Chamonix, zamkniętej przed narodzinami alpinizmu dla świata zewnętrznego. Niezwykłym uśmiechem losu było dla historyczki Colette Baudouy56 spotkanie w roku 1970 w Cervières, w okolicy Briançon, ze wspólnotą górali, która „ciągle jeszcze żyła życiem przodków, zgodnie z mentalnością czasów minionych, i posługiwała się dawną rolniczą techniką wytwórczą, jakby ocalała z potopu, który pochłonął wspólnoty sąsiednie”. Badaczka potrafiła z tej szansy skorzystać.
Jeżeli tego rodzaju izolowane grupy można było spotkać we Francji w roku 1970, to nie należy się dziwić, że w Anglii, w przededniu rewolucji przemysłowej, podróżny na każdym kroku napotyka regiony zacofane. David Hume57 (1711–1776) notował około połowy XVIII wieku, że w Wielkiej Brytanii i w Irlandii nie brak okolic, gdzie utrzymanie jest równie tanie, jak we Francji. Mówi się tak oględnie o regionach, które dziś nazwalibyśmy „słabo rozwiniętymi”, gdzie życie toczy się w sposób tradycyjny, a chłopi rozporządzają obfitymi zasobami zwierzyny oraz łososi i pstrągów, od których roją się rzeki. Jeśli zaś chodzi o ludzi, to należałoby mówić o dzikości. Tak dzieje się w okolicach zamieszkanych przez Fenów, nad zatoką Wash, w chwili podjęcia tam z początkiem XVII wieku ogromnych robót melioracyjnych na modłę holenderską. Przedsięwzięcie to daje początek kapitalistycznym uprawom tam, gdzie poprzednio żyli wolni ludzie nawykli do rybołówstwa i polowania na ptactwo wodne; ci pierwotni mieszkańcy będą zażarcie walczyć w obronie swego dotychczasowego życia, napadając na inżynierów i robotników zatrudnionych przy robotach ziemnych, niszcząc groble, mordując przeklętych przybyszów58. Podobne konflikty między nowoczesnością a starym porządkiem toczą się jeszcze na naszych oczach, zarówno w głębi Kampanii, jak w innych regionach świata59. Akty przemocy zdarzają się jednak stosunkowo rzadko. Na ogół „cywilizacja” znajduje w razie potrzeby tysiąc sposobów, aby przyciągnąć i przeniknąć obszary, które długo pozostawiała własnemu losowi. Czy jednak skutki różnią się tak bardzo?
Reguła trzecia (ciąg dalszy i zakończenie): powłoka i podłoże
Gospodarka-świat ma postać olbrzymiej powłoki. Zważywszy na środki łączności, jakimi niegdyś rozporządzano, powinna ona a priori zgromadzić znaczne zasoby dla zapewnienia sobie dobrego funkcjonowania. Otóż gospodarka ta funkcjonuje w sposób niezaprzeczalny, chociaż niezbędną gęstość, spoistość i siłę ma tylko jej strefa centralna i regiony bezpośrednio ją otaczające. Nawet one zresztą, jak to widzimy w kręgu Wenecji, Amsterdamu czy Londynu, obejmują pewne obszary mniej ożywione gospodarczo i słabiej powiązane z ośrodkami decyzyjnymi. Dziś jeszcze Stany Zjednoczone mają w swoich granicach własne „kraje słabo rozwinięte”.
Czy więc będziemy rozpatrywać gospodarkę-świat pod względem jej rozciągłości na powierzchni ziemi, czy też pod kątem spoistości jej strefy centralnej, ogarnie nas jednakowe zdumienie: mechanizm jej funkcjonuje, chociaż (zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę pierwsze dominujące miasta w dawnej Europie) rozporządza niewielką mocą. Jak to jest możliwe? Pytanie owo powracać będzie w toku całej tej pracy, nie zdołamy wszakże udzielić na nie rozstrzygającej odpowiedzi. To, że Holandii udaje się ciągnąć zyski handlowe z wrogiej sobie Francji Ludwika XIV, że Anglia zdobywa ogromne Indie, jest istotnie niemal niepojęte. Pragnąłbym jednak podsunąć pewne wyjaśnienia, uciekając się do pomocy obrazu.
Oto blok marmuru wybrany przez Michała Anioła czy któregoś z jego współczesnych w kamieniołomach Carrary60, kamień o olbrzymim ciężarze, który jednak zostanie wydobyty przy zastosowaniu najprostszych środków, a następnie ruszony z miejsca bardzo skromnymi siłami: wystarczy odrobina prochu, którego używa się od dość dawna w kamieniołomach i kopalniach, dwa lub trzy lewary, dziesięciu ludzi (albo i mniej), liny, zaprzęg, drewniane bale do przetaczania, równia pochyła – i to wszystko. Wszystko, ponieważ olbrzyma przygniata do ziemi jego własny ciężar; ponieważ stanowi siłę ogromną, lecz nieruchomą, zneutralizowaną. Czy nie dzieje się podobnie z masą działań elementarnych? Usidlona, zniewolona, przygwożdżona do ziemi, poddaje się łatwiej odgórnemu sterowaniu. Narzędzia i dźwignie, które je umożliwiają, to trochę gotówki, nieco srebra dostarczonego do Gdańska czy do Mesyny, kusząca propozycja kredytowa, zaoferowanie „sztucznych” pieniędzy lub rzadkiego i pożądanego artykułu... To także sam system rynkowy. Wysokie ceny na krańcach łańcuchów handlowych stanowią nieustanną podnietę: jedno skinienie i wszystko zostaje wprawione w ruch. Dodajmy do tego siłę przyzwyczajenia: pieprz i korzenie przez całe wieki pojawiały się u wrót Lewantu, wychodząc na spotkanie cennego srebra.
Oczywiście istnieje również przemoc: portugalskie czy holenderskie eskadry ułatwiały operacje handlowe na długo przed „wiekiem kanonierek”, ale jeszcze częściej podstępnie manipulowano gospodarkami zależnymi przy użyciu pozornie skromnych środków. Obraz ten daje się w istocie zastosować do wszystkich mechanizmów gospodarki-świata, zarówno do centrum w porównaniu z peryferiami, jak do centrum w relacji z nim samym. Centrum bowiem, powtórzmy, jest rozwarstwione, podzielone i zwraca się przeciw sobie samemu. Peryferie także: „Jest rzeczą wiadomą, że w Palermo – pisze konsul rosyjski61 – każdy niemal artykuł jest o 50% droższy niż w Neapolu”. Zapomina jednak wyjaśnić, co rozumie przez „artykuł” i jakie wyjątki implikuje określenie „niemal”. Sami musimy odpowiedzieć na te pytania i wyobrazić sobie skutki, jakie mogą pociągać takie różnice poziomu między stolicami dwóch królestw składających się na upośledzone Południe Włoch.
GOSPODARKA-ŚWIAT: PEWIEN UKŁAD WOBEC INNYCH UKŁADÓW
Niezależnie od tego, jak oczywisty jest przymus ekonomiczny i jakie są jego konsekwencje, błędem byłoby wyobrażać sobie, że porządek gospodarki-świata rządzi całym społeczeństwem i że tylko ona określa inne układy społeczne. Istnieją bowiem inne układy. Gospodarka nie jest nigdy izolowana. Jej teren, jej przestrzeń to także miejsce, gdzie formują się i funkcjonują inne systemy – kultura, życie społeczne, polityka – które nieustannie ingerują w gospodarkę, wspierając ją lub wznosząc przed nią przeszkody. Układy owe tym trudniej od siebie oddzielić, że to, co poddaje się obserwacji – rzeczywistość doświadczana, „rzeczywistość realna”, jak mówi François Perroux62 – jest całością (globalnością), czymś, co nazwalibyśmy społeczeństwem par excellence, zbiorem zbiorów!63 Każdy poszczególny zbiór64, jaki dla większej jasności wyróżniamy, pozostaje w rzeczywistości spleciony z innymi. Ani przez chwilę nie wierzę, by pomiędzy historią gospodarczą a historią społeczną istniał no man’s land, jak twierdzi Willan65. Poniższe równania można by kolejno mnożyć: gospodarka jest polityką, kulturą, społeczeństwem; kultura jest gospodarką, polityką, społeczeństwem itd. Można by też przyjąć, że w danym społeczeństwie polityka rządzi gospodarką i odwrotnie; że gospodarka sprzyja lub nie sprzyja kulturze i odwrotnie. A nawet powtórzyć za Pierre’em Brunelem66, że „wszystko, co ludzkie, jest polityczne, a więc wszelka literatura (nawet hermetyczna poezja Stéphane’a Mallarmé) jest polityczna”. Jeśli bowiem specyficzną cechą gospodarki jest wykraczanie poza swoją przestrzeń, to czyż nie można tego samego powiedzieć o innych układach społecznych? Wszystkie one pochłaniają przestrzeń, starają się rozprzestrzenić, zarysowują kolejne strefy à la Thünen.
I tak państwo dzielić się może na trzy strefy: stolicę, prowincję, kolonie. Schemat taki odpowiada Wenecji w XV wieku: miasto z przedmieściami, czyli Dogado67; miasta i ziemie Terra Ferma; kolonie, czyli Mar (morze). W przypadku Florencji będzie to miasto, contado, stato (państwo)68. Co do tego ostatniego, zdobytego kosztem Sieny i Pizy, chciałbym wysunąć twierdzenie, że należy ono do kategorii pseudokolonii. Nie ma potrzeby mówić o podziale Francji na te trzy strefy w wieku XVII, XVIII, XIX i XX lub też o podziale Anglii lub Zjednoczonych Prowincji. Czy jednak w skali całej Europy tak zwany system równowagi europejskiej69, który z upodobaniem badają historycy, nie jest rodzajem politycznej repliki gospodarki-świata? Celem jest tu stworzenie oraz utrzymanie peryferii i półperyferii, gdzie napięcia nie zawsze znoszą się wzajemnie, w stanie nie zagrażającym władzy centralnej. Polityka także ma bowiem „serce”, wąską strefę, skąd nadzoruje się wydarzenia bliskie lub dalekie: wait and seeI.
Również formy społeczne są zróżnicowane pod względem geograficznym. Jak daleko na przykład sięga terytorialnie poddaństwo, pańszczyzna, społeczeństwo feudalne? Społeczeństwo zmienia się krańcowo w zależności od miejsca w przestrzeni. Kiedy Dupont de Nemours przyjmuje posadę wychowawcy syna księcia Czartoryskiego, z osłupieniem dokonuje w Polsce odkrycia, czym jest kraj pańszczyźniany: chłopi, którzy nic nie wiedzą o państwie i znają tylko swego pana, i książęta, którzy pozostali cząstką ludu, jak Radziwiłł, który jest panem „na włościach większych od Lotaryngii”, a śpi na gołej ziemi70.
Podobnie kultura jest niekończącym się podziałem przestrzeni na kolejne kręgi: w epoce Odrodzenia są to Florencja, Włochy, reszta Europy. Kręgi te są w sposób oczywisty zbieżne z procesem podboju przestrzeni. Spójrzmy, jak sztuka „francuska”, sztuka kościołów gotyckich, wyrusza z ziem położonych między Sekwaną a Loarą i zdobywa Europę. Jak barok, dziecko kontrreformacji, ogarnia cały kontynent, począwszy od Rzymu i Madrytu, i wkracza nawet do protestanckiej Anglii. Jak w XVIII wieku język francuski staje się powszechnie używanym językiem wykształconych Europejczyków. Lub też jak całe Indie, zarówno muzułmańskie, jak hinduskie, zalewa poczynając od Delhi architektura i sztuka mahometańska, która obejmie w posiadanie zislamizowany Archipelag Malajski w ślad za indyjskimi kupcami.
Można by niewątpliwie przedstawić kartograficznie sposób, w jaki poszczególne „układy” społeczeństwa wpisują się w przestrzeń, oznaczyć ich bieguny, ich strefy centralne, ich linie sił. Każdy z nich ma własną historię, własny obszar, a wszystkie wywierają wpływ na siebie nawzajem. Żaden nie bierze raz na zawsze góry nad innymi. Ich klasyfikacja, jeśli można mówić o klasyfikacji, zmienia się nieustannie, powoli co prawda, lecz jednak się zmienia.
Porządek ekonomiczny i międzynarodowy podział pracy
Wraz z postępami nowoczesności coraz silniej zaznacza się prymat gospodarki, która ukierunkowuje, zakłóca, wywiera wpływ na inne systemy.
4. Mapa gotyku
(Wg atlasu historycznego opracowanego pod kierunkiem Georges’a Duby, Larousse 1978.)
Prymat ten zaostrza nierówności, zamyka współuczestników gospodarki-świata w ubóstwie lub w bogactwie, wyznacza im role, i to – jak się wydaje – na długo. Pewien ekonomista71 powiada bez żartobliwej intencji: „Biedny kraj jest biedny, ponieważ jest biedny”. Pewien historyk72 stwierdza z kolei: „Ekspansja pociąga za sobą ekspansję”. Znaczy to tyle, co: „Dany kraj bogaci się, bo już jest bogaty” . W tych rozmyślnie uproszczonych prawdach jest moim zdaniem więcej sukcesu niż w pseudoteoremacie, jakoby „nie do obalenia”73, Davida Ricardo (1817); ma on polegać, jak wiadomo, na tym, że stosunki między dwoma krajami zależą od „porównawczych kosztów” produkcji; wszelka wymiana zagraniczna zmierza do osiągnięcia wzajemnej równowagi i może być tylko korzystna dla obu partnerów (w najgorszym przypadku trochę bardziej dla jednego niż dla drugiego), „wiążąc węzłami wspólnych interesów i wzajemnych stosunków narody całego cywilizowanego świata. Ta właśnie zasada stanowi o tym, że wino wyrabia się we Francji i Portugalii, że zboże uprawia się w Ameryce i w Polsce i że artykuły żelazne i inne wyroby wytwarza się w Anglii”74. Jest to obraz nazbyt uspokajający. Rodzi się bowiem pytanie: kiedy i z jakich powodów dokonał się ten podział zadań, który Ricardo opisuje w 1817 roku jako leżący w naturze rzeczy?
Podział ów nie jest owocem „naturalnych”, oczywistych przeznaczeń; jest dziedzictwem, utrwaleniem sytuacji sięgającej w bliższą lub dalszą przeszłość i powoli, historycznie zarysowanej. Podział pracy w skali świata (lub gospodarki-świata) nie jest uzgodnionym między równoprawnymi partnerami układem, który w każdej chwili może ulec rewizji. Ukształtował się on stopniowo jako łańcuch zależności, które warunkują się wzajemnie. Nierówna wymiana, sprawczyni nierówności świata, i odwrotnie, nierówność świata, uparta sprawczyni wymiany, istnieją od zawsze. W grze gospodarczej zawsze istniały karty lepsze od innych, a niekiedy, nawet często, znaczone. Pewne rodzaje działalności przynoszą większy zysk niż inne: korzystniej jest uprawiać winorośl niż pszenicę (przynajmniej jeśli ktoś inny zgadza się uprawiać pszenicę za nas), korzystniejsze jest działanie w sektorze drugim niż w pierwszym, w sektorze trzecim niż w drugim. Jeśli wymiana między Anglią a Portugalią w czasach Davida Ricardo polega na tym, że pierwsza z nich dostarcza sukna i innych wyrobów przemysłowych, druga zaś wina, to Portugalia znajduje się w pierwszym sektorze, na niższej pozycji. Wieki minęły, od kiedy Anglia, jeszcze przed wstąpieniem na tron Elżbiety, przestała eksportować swoje surowce, swoją wełnę, aby rozwijać przemysł i handel; przez całe też wieki Portugalia, niegdyś syta i szczęśliwa, podążała w przeciwnym kierunku lub była do tego zmuszona. Za czasów księcia Erceira rząd portugalski posługuje się w celach obronnych kostiumem merkantylizmu, popiera rozwój przemysłu, ale w dwa lata po śmierci księcia (1690) te popisy się kończą, dziesięć lat później zostaje zaś podpisany traktat lorda Methuena. Kto ośmieliłby się twierdzić, że podstawą stosunków angielsko-portugalskich są „więzy wspólnego interesu” między zaprzyjaźnionymi społeczeństwami, nie zaś trudny do odwrócenia układ sił?
Stosunek sił między narodami wypływa z bardzo niekiedy odległych przyczyn. Raz doświadczona w przeszłości zależność bywa trudna do przezwyciężenia dla określonej gospodarki, społeczeństwa, cywilizacji czy nawet układu politycznego. I tak włoskie Mezzogiorno niezaprzeczalnie pozostaje w tyle od dawna, co najmniej od XII wieku. Pewien Sycylijczyk stwierdził z niejaką przesadą: „Jesteśmy kolonią od 2500 lat”75. Brazylijczycy, niepodlegli od roku 1822, znajdowali się w swoim odczuciu jeszcze wczoraj, a nawet dziś, w sytuacji „kolonialnej” nie w stosunku do Portugalii, lecz w stosunku do Europy i Stanów Zjednoczonych. Jest dziś obiegowym żartem powiedzenie: „nie jesteśmy Stanami Zjednoczonymi Brazylii, lecz Brazylią Stanów Zjednoczonych...”
Podobnie nie da się wytłumaczyć zapóźnienia przemysłowego Francji, widocznego od XIX wieku, bez znacznego cofnięcia się w czasie. Według niektórych historyków76