Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy potrafisz dostrzec wszystkie kolory otaczającego cię świata?
Lata siedemdziesiąte XX wieku. Po ukończeniu technikum fotograficznego i odbytej służbie wojskowej Krzysztof wraca do swojego rodzinnego miasta, by zacząć dorosłe życie. Spotyka Krystynę, swoją pierwszą miłość, aktorkę miejscowego teatru, która ma męża i małą córeczkę. Zostają przyjaciółmi i Krzysztof przyjmuje propozycję mieszkania w ich domu. Dzięki nim odkrywa wielobarwność świata, różne rodzaje rozumienia miłości, wiary i niewiary. Jego kariera szybko nabiera tempa – zostaje zatrudniony jako fotoreporter gazety, w której pracuje również Bogdan, jego przyjaciel z dzieciństwa. Ale w ludowej ojczyźnie nic nie jest tak proste, jak się wydaje, a ci, którzy kiedyś byli dla siebie największym wsparciem, mogą nagle okazać się niebezpiecznymi wrogami… Wkrótce każdy z bohaterów będzie musiał dokonać najtrudniejszych w swoim życiu wyborów.
W swoim życiu poznałam osoby podobne do słońca, promieniujące wkoło energią, ale gdy kończyło się im paliwo, umierały ze swoimi ideami. Byli i tacy, którzy pochłaniali wszystko jak czarne dziury w kosmosie. I spotykałam takie osoby podobne do kolorowych baniek mydlanych, leciutkie, tęczowe, a w środku puste. Bywają istoty tkwiące w bezruchu, a także takie bezmyślne, pędzące przed siebie na złamanie karku. Moim zdaniem najpiękniejsi ludzie to tacy, którzy potrafią dokonać transformacji, a gdy już przejdą metamorfozę i staną się jak wielobarwne motyle, nigdy nie przeminą, bo to, w co się przemieniły, pozostanie na zawsze w kosmosie wspólnych ludzkich istnień.
Lech Foremski
Urodzony w 1951 roku w Białymstoku, od 1982 mieszkający w USA.
Felietonista, współtwórca reportaży radiowych, autor słuchowisk, tłumacz i lektor.
Autor zbioru opowiadań „Bękart” oraz powieści obyczajowej „Wyspa w kałuży”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 611
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie cechy doskonałości łączysz w sobie Brak ci tylko duszy Zajrzyj do tej skarbnicy uczuć… Biedny, kto jej nie posiada Bez pryzmatu nigdy tęczy nie zobaczy
Książkę dedykuję pamięci moich rodziców. Nie dlatego, że byli idealni lub nadzwyczajni, ale ponieważ byli prawdziwi i przekazali mi to, co mieli w sobie najlepszego. Mogłem się o tym przekonać, przeżywając swoje życie i stosując się do ich wskazówek i standardów.
Moim rodzicom, Władysławowi i Eugenii
Mocnym szarpnięciem otworzyłem okno na korytarzu wagonu. Silny prąd powietrza uderzył mnie w twarz. Wychyliłem się i głęboko oddychając, spoglądałem w dal. Chłonąłem przesuwające się przed oczami znane obrazy, które trwały w pamięci jak senne marzenia. Zbliżałem się do mego miasta, o którym nigdy nie potrafiłem zapomnieć, a ono rozlewało się przede mną szarością domów i ludzi. Doznałem złudzenia, jakbym był powracającą wyspą szukającą swego miejsca w oceanie wspomnień.
Koła pociągu na zwrotnicach wystukiwały nierówne rytmy, szukając drogi do domu.
– Ach, te powroty – westchnąłem głęboko, uśmiechając się do myśli i wspomnień, które przewijały się na ekranie wyobraźni.
Jakie to dziwne – pomyślałem – jestem dorosły, a wewnątrz ciągle czuję się dzieckiem. Czy istnieje możliwość ucieczki, żeby rozpocząć życie od nowa, bez bagażu, w dorosły sposób? Czy zawsze i do końca przeżycia z dzieciństwa będą dominowały, narzucając w dorosłości swoje doświadczenia? Westchnąłem głęboko, wypuszczając obłok gęstego dymu z papierosa.
Pociąg z łoskotem wtoczył się na peron. Zacharczały głośniki, obwieszczając podróżnym, że dotarliśmy do celu. Spojrzałem na ludzi niecierpliwie gromadzących się przy drzwiach. Ogarnęło mnie dojmujące poczucie samotności. Z trudem zdjąłem walizkę i wolno wyszedłem.
Wzruszony rozejrzałem się wokoło – to są pierwsze kroki, które stawiam tu po ponad sześciu latach. Co się wydarzy? Jaki będzie mój los? Czy znajdę tu swoje szczęście? A może to jest zły wybór?
Podszedłem na postój i wsiadłem do taksówki:
– Hotel Cristal, proszę.
Kierowca się obrócił i spojrzał na mnie przez ramię z ciekawością.
– Pierwszy raz w naszym mieście?
– Nie. Ja się tu urodziłem.
– Aha. To znaczy swojak. Na stare śmieci – roześmiał się.
Patrzyłem na swoje miasto, a każde mijane miejsce budziło wspomnienia.
Taksówka zatrzymała się przed hotelem. Wszedłem do obszernego holu i zbliżyłem się do recepcji. Siedząca za kontuarem kobieta wolno podniosła głowę i zapytała:
– Czym mogę panu służyć?
– Czy są wolne miejsca?
– Tak, mamy. Na jak długo chciałby pan zająć pokój?
Po krótkim namyśle odpowiedziałem:
– Na tydzień, ale pewności nie mam, może będę potrzebował na dłużej.
– Poproszę o dowód osobisty – zwróciła się służbowym tonem.
Spisała dane osobowe i urzędowo jak na przesłuchaniu zapytała:
– W jakim celu przybył pan do naszego miasta?
– Właściwie w poszukiwaniu pracy.
Wręczyła klucze, dodając beznamiętnie:
– Życzę panu miłego pobytu.
– Dziękuję bardzo.
Wspiąłem się na schody, skierowałem w stronę długiego korytarza i odnalazłem numer pokoju. Otworzyłem drzwi i rozejrzałem się, stwierdzając, że jest to miłe, schludne miejsce, w którym spędzę kilka dni, dopóki nie wynajmę jakiegoś mieszkania.
Podszedłem do okna i spojrzałem w dół na ulicę. Tłum przepływał, a twarze były mi obce. No cóż – pomyślałem – muszę pokręcić się po mieście, może gdzieś spotkam starych znajomych.
Ciężko opadłem na fotel i jeszcze raz dokładnie rozejrzałem się po wnętrzu, doświadczając osobliwej refleksji. Ileż to ludzi przeszło przez ten pokój? Ile miłosnych scen widział ten mały skrawek świata? Jak wiele uśmiechów i łez zamknęło się w tych ścianach? Błąkając się pomiędzy obrazami a myślami, wolno rozpakowałem walizkę.
Zapaliłem papierosa, zastanawiając się nad dalszymi krokami, jakie powinienem postawić, by rozpocząć nowy rozdział swego życia.
Będąc w wojsku, układałem szczegółowe plany, które chciałem wykorzystać po powrocie do cywila, a teraz wszystko zdawało się bardziej skomplikowane. Od czego tu właściwie zacząć? Zamknąłem pokój i wyszedłem na ulicę, rozglądając się, w którą podążyć stronę. W zasadzie każdy kierunek był dobry. Ogarnęło mnie dziwne uczucie zagubienia. Przecież jestem w moim mieście. Dlaczego czuję się tak obco?
Szedłem wolnym krokiem, bezmyślnie oglądając wystawy sklepów. Może spotkam kogoś znajomego – pomyślałem.
Jednak natychmiast uświadomiłem sobie, że z pewnością są to już inni ludzie i tak jak ja przeszli pewną ewolucję, zmienił się ich wygląd i nie wiadomo, kim są i co robią. Tyle lat nie utrzymywałem z nimi żadnego kontaktu.
Dziwnie obawiałem się spotkania z dawną rzeczywistością. Mój Boże, przecież znam tutaj każdy kamień, uliczkę i dom. Dlaczego ogarniają mnie tak sprzeczne emocje?
Dotarłem do kawiarni Empiku. W tym miejscu niemal zawsze mogłem spotkać znajomych. Rozejrzałem się, jednak nikogo nie rozpoznałem. Spostrzegłem w kącie sali jedyny wolny stolik. Zająłem go. Wieszając marynarkę na oparciu krzesła, zaznaczyłem, że miejsce jest zajęte. Ruszyłem w stronę barku, by zamówić kawę. Wracając z filiżanką w ręku, usłyszałem nieśmiały kobiecy głos:
– Krzysztof?
Odwróciłem głowę i rozpoznałem koleżankę mojej mamy. Niemal automatycznie odpowiedziałem:
– Tak, to ja. Dzień dobry, pani Helenko. Jak miło panią spotkać.
Spoglądała na mnie z nieukrywaną radością.
– Co tutaj robisz?
– Wróciłem i szukam pracy.
– Za chwilę przyjdę do twojego stolika, to porozmawiamy.
Zapaliłem papierosa i jeszcze raz przyjrzałem się twarzom siedzących tu ludzi. Wielu znałem z widzenia. Przecież dorastałem pośród nich, a teraz oni mnie nie poznają. Zmieniłem się, jestem im obcy. Zapewne muszą przyzwyczaić się do moich dojrzałych rysów twarzy – pomyślałem.
Po chwili nadeszła pani Helenka. Usiadła obok i oglądała mnie z nieukrywaną satysfakcją.
– Mój Boże, Krzysiu, jak ty wydoroślałeś. Wyrosłeś na pięknego mężczyznę.
Na to stwierdzenie zaczerwieniłem się i nieco zmieszany opuściłem głowę, skrywając zakłopotanie.
– No, nie wstydź się. Przecież mam prawo tak mówić, znam cię od samych pieluch, ale widzę, że moje komplementy krępują cię, więc zapytam, co słychać u twojej mamy?
– Właśnie od niej wracam. Niedawno wyszedłem z wojska, trochę pobyłem u matki, ale nie mogłem siedzieć tam w nieskończoność. Poza tym nie czułem się u nich najlepiej. Mąż mamy jest miłym człowiekiem, jednak to jego dom i mama nie ma w nim zbyt wiele do powiedzenia. Oboje wyglądają na zadowolonych i nie potrzebują dorosłych dzieci do towarzystwa. Dlatego podjąłem decyzję, by wrócić i spróbować szczęścia na starych śmieciach. Ojciec dał mi trochę pieniędzy, jak to określił – na dobry początek, no i jestem. Będę próbował gdzieś się zaczepić.
Kobieta uśmiechnęła się i zapytała:
– Powiedz mi, co chcesz robić i jakiego szczęścia szukasz?
– Jak pani wie, jestem zawodowym fotografem, ale nie mam prawie żadnego doświadczenia. Sam nie wiem, od czego zacząć.
Spojrzała na mnie badawczo i stwierdziła:
– Najpierw powinieneś znaleźć jakieś mieszkanie. Bez zameldowania nie ma co marzyć o pracy. Mogę ci pomóc. Jeśli chcesz, możesz tymczasowo zameldować się u nas. Mam nadzieję, że mój mąż się zgodzi, chociażby ze względu na przyjaźń z twoją mamą.
– Będę pani niezmiernie wdzięczny.
Wyjęła z torebki niewielki notes, wyrwała karteczkę i zapisała na niej numer telefonu. Wręczając mi ją, powiedziała:
– Możesz w każdej chwili do nas zadzwonić i zapytać o decyzję mojego męża. Jeśli się zgodzi, będziesz miał dobre miejsce na start. A o reszcie porozmawiamy za kilka dni. – Uśmiechnęła się przyjaźnie i wróciła do znajomych.
Byłem oszołomiony obrotem spraw i tak szybkim niespodziewanym znalezieniem miejsca zamieszkania. Dopiłem kawę i uradowany wyszedłem na ulicę. Teraz ze swobodą i optymizmem przyglądałem się znanym budynkom. Skierowałem się w stronę parku. Idąc alejkami, zauważyłem, że drzewa jakby zmężniały i urosły.
– No tak, przecież minęło tyle czasu…
Odżywały dawne wspomnienia. Obrazy mieszały się i zderzały, odarte z chronologii, a czasem i sensu. Włóczyłem się, oglądając twarze mijanych przechodniów, jednak nie rozpoznawałem w nikim dawnych znajomych.
Powróciłem do hotelu. Leżąc w łóżku, rozmyślałem o dziwnym spotkaniu… Postanowiłem, że jutro zadzwonię do pani Helenki. Zbyt zmęczony przeżytymi emocjami nie potrafiłem jeszcze ułożyć wszystkich swoich uczuć, związanych z reemigracją do miejsc dzieciństwa. Rozpamiętywałem epizody dawnych zdarzeń. Układałem w myślach, co powiedzieć, gdy spotkam kogoś z dawnych lat. Nie miałem śmiałości tak po prostu pójść do nich po tylu latach i ni stąd, ni zowąd powiedzieć: cześć, jestem!
Czułem się onieśmielony, a poza tym nie byłem pewien, z jakimi reakcjami się spotkam. Mój brak pewności siebie był mi zawsze największą przeszkodą, dlatego imponowali mi ludzie zdecydowani, bezczelni, podziwiałem ich i obiecywałem sobie, że któregoś dnia i ja zdobędę się na taką samą stanowczą odwagę. Jednak w chwilach decydujących nie potrafiłem wejść w ich buty i pozostawałem przy swoim charakterze. No, może kilka razy spróbowałem odegrać rolę bezczelniaka, lecz po paru minutach zaplątywałem się we własne nogi i nie wiedziałem, co dalej… Pogodziłem się z tym, że nigdy nie będę próbował aktorzyć i pozostanę przy swojej własnej roli, jaką z urodzenia wyznaczyła mi natura.
Chcąc skrócić czas oczekiwania, by zatelefonować do pani Helenki, wczesnym rankiem wybiegłem z hotelu, żeby ponownie przemierzać znane mi ulice. Nie miałem pewności, czy jej mąż tak po prostu zgodzi się, żebym u nich zamieszkał. Znałem go od dawna, ale prawie nigdy nie miałem okazji rozmawiać. Był to człowiek małomówny, można powiedzieć – jegomość mrukowaty. Często zastanawiałem się, gdzie ta ładna kobieta znalazła takiego dziwnego typa. Według mnie zupełnie do siebie nie pasowali. A teraz skazany byłem na jego decyzję.
Mój Boże – myślałem. – Jeśli się zgodzi, czy ja, mieszkając z nim, dam radę codziennie widywać tego dziwaka?
Po śniadaniu, kawie i spacerze wróciłem do hotelowego pokoju. O godzinie trzynastej niecierpliwie chwyciłem słuchawkę telefonu, dłużej nie mogąc już zwlekać. Jakąkolwiek otrzymam odpowiedź, będzie dobra – przynajmniej będę wiedział, co dalej mam zrobić i czego szukać.
Wykręciłem na tarczy telefonu podany numer. W słuchawce zabrzmiał sygnał, a ja poczułem lekki niepokój, że dzwonię nie w porę albo że odbierze ten mrukliwy facet. Co mu wówczas powiem? Coś zachrobotało i usłyszałem głos pani Helenki.
– Dzień dobry. To ja, Krzysztof.
– Dzień dobry, Krzysiu. Czekałam na twój telefon. Mam dobrą wiadomość. Mój mąż zgodził się odstąpić ci pokój, ale są też pewne warunki, które musimy omówić. Tak że nie rezygnuj jeszcze z hotelu do chwili podjęcia decyzji. Chciałabym, żebyś przyszedł do nas o dziewiętnastej. Zjesz z nami kolację i uzgodnimy wszystkie sprawy.
– Oczywiście, przyjdę. Bardzo pani dziękuję! – wykrzyknąłem entuzjastycznie.
– W takim razie do zobaczenia, Krzysiu. Czekamy na ciebie.
Odłożyłem słuchawkę i aż podskoczyłem z zadowolenia. Mam szczęście. Teraz muszę znaleźć jakieś zajęcie i życie napisze dalej swój scenariusz. Byłem pełen nadziei, że moje dobre dni właśnie się rozpoczęły. Zresztą, dlaczego by nie? Przecież tak długo czekałem na chwilę, gdy będę sam decydował o sobie. W tym momencie zrozumiałem, że już od dawna to robię, nikt od wielu lat w mojej rodzinie o nic mnie nie pytał. Wszyscy żyją na własny rachunek, tylko od czasu do czasu zagadną: „Co u ciebie słychać?”, nie oczekując odpowiedzi. Może jedynie mama jest bardziej zainteresowana, a czasem i ojciec zapyta:
– No jak tam leci?
Zazwyczaj odpowiadam:
– Wszystko w porządku.
– Nie potrzebujesz jakiegoś wsparcia? Jakby co, to wiesz, ojciec zawsze ci pomoże.
Ogólnie rzecz biorąc, jestem już od wielu lat na swoim. Moje siostry powychodziły za mąż i mają własne kłopoty, praktycznie w ich życiu nie istnieję. Niby mam dużą rodzinę, a czuję się tak, jakbym wcale jej nie miał. Obcy ludzie mi pomagają, a na rodzinę nawet nie śmiem liczyć – pomyślałem rozgoryczony. Oczywiście miałem tutaj krewnych, ale nasze kontakty ograniczały się jedynie do świątecznych życzeń, a więc oczekiwanie na pomoc z ich strony byłoby nonsensem lub próżnym wysiłkiem. Liczyłem wyłącznie na własne siły, no i wszechmocne szczęście. Nie mogłem narzekać na los – wielokrotnie się przekonałem, że był on dla mnie łaskawy. Także i tym razem okazał się przychylny.
Punktualnie o dziewiętnastej zapukałem do drzwi pani Helenki. Otworzyła, serdecznie witając. Po chwili z kuchni wytoczył się jej mąż, potrząsnął podaną rękę i mruknął coś w rodzaju przywitania. Zasiedliśmy przy stole. Naprzeciw mnie usadowił się mój przyszły gospodarz. Pani domu pobiegła przygotować kolację, natomiast jej małżonek poczuł się w obowiązku wypowiedzenia kilku konwencjonalnych słów:
– Co słychać u ciebie, młody człowieku? Słyszałem, że szukasz jakiegoś zajęcia.
– Właściwie to szukam pracy w swoim zawodzie fotografa, lecz podejmę każdą ofertę, żeby jakoś wystartować. Może później nadarzy się okazja. Zresztą zobaczymy, co los mi przyniesie – odparłem optymistycznie.
Widocznie rozmówca nie podzielał mojej wiary w szczęśliwą gwiazdę, albowiem najpierw wydał przeciągły pomruk, a następnie rzekł:
– Nie ma co liczyć na szczęście, bo tu, w naszym mieście, ciężko o pracę. Mówiłem żonie, ale ona tak jak i ty, młody człowieku, jest niepoprawną optymistką.
W tym momencie weszła do pokoju pani Helenka i natychmiast odpowiedziała mężowi:
– Wacusiu, nie masz racji. Mam dla Krzysia pewną propozycję, ale porozmawiamy o tym przy jedzeniu.
Postawiła na stole kanapki i szybko wróciła do kuchni, głośno pytając:
– Krzysiu! Kawa czy herbata?
– Poproszę o herbatę.
Powróciła, niosąc dzbanek i filiżanki. Nalewając herbatę, zwróciła się do męża:
– Wacusiu, skąd u ciebie się bierze tyle pesymizmu? Akurat w przypadku Krzysia muszę powiedzieć o szczęściu. Opowiedziałam swojej znajomej, że młody człowiek szuka zatrudnienia w zawodzie fotografa, i wyobraź sobie, że ona aż podskoczyła z radości, dlatego że jej mąż potrzebuje kogoś do pracy w zakładzie fotograficznym, który znajduje się na prowincji. Otworzył nowy zakład w mieście, a nie chciałby stracić biznesu w pobliskim miasteczku. – Po chwili zastanowienia stwierdziła: – Zdaje mi się, że Krzysztof ma szczęście.
Na to oświadczenie pani Helenki z wrażenia aż zaniemówiłem… Rzeczywiście jakieś zrządzenie losu daje mi niebywałą szansę – pomyślałem.
– No, co o tym sądzisz, Krzysiu?
– Jestem bardzo zaskoczony. Nie wiem, co mam odpowiedzieć, ale z pewnością spróbuję i skorzystam z okazji.
– Nie mogłam się doczekać, żeby ci to powiedzieć. To jest naprawdę rzecz niebywała, tak z marszu otrzymać propozycję pracy. Naprawdę spoczęło na tobie błogosławieństwo.
Na to stwierdzenie ogarnęło mnie zażenowanie. Żeby pokryć zmieszanie, sięgnąłem po kanapkę i jedząc, rozmyślałem o nieoczekiwanej ofercie. Jednak kobieta domagała się mojej konkretnej odpowiedzi.
– Więc jak, zdecydujesz się podjąć tę pracę?
– Chyba tak. Chciałbym najpierw porozmawiać z tym człowiekiem. Nie powinienem zbyt pochopnie decydować. Po prostu nie znam go. A może pani powie mi coś o nim?
Kobieta zmieszała się i na krótką chwilę zapadła krępująca cisza. Pan Wacław wymownie spoglądał na żonę, po czym chrząknął, stwierdzając:
– Wiesz, Helenko, że tak czy inaczej, Krzysztof dowie się, a lepiej, żeby wiedział, zanim będzie rozmawiał ze Stanisławem.
– Masz rację, ale jest mi trochę niezręcznie. Sam dobrze wiesz, co mam na myśli.
Czekałem w napięciu, jaką to tajemnicę ma mi objawić pani Helenka. Po dłuższej pauzie zaczęła opowiadać:
– Bo wiesz, twój przyszły szef, jeśli się dogadacie, był kiedyś księdzem i porzucił kapłaństwo dla mojej przyjaciółki. A nawet gorzej. Ona dla niego wzięła rozwód. Chyba rozumiesz, to nie jest dobrze widziane w naszym środowisku. Wielu z naszych wspólnych znajomych odwróciło się od nich, a nawet wprost ich znienawidziło. Pomimo tego starają się żyć normalnie i nie zwracać uwagi na nieżyczliwych ludzi. To jest taka prawda w skrócie. Myślę, że te okoliczności nie przeszkodzą ci podjąć właściwej decyzji.
Spojrzała na mnie wyczekująco.
– Przyznam się, że jestem trochę zaskoczony, ale nie widzę powodu, by nie porozmawiać z nim o zatrudnieniu. Jeśli da mi godne warunki, to co mnie obchodzą jego prywatne sprawy?
Jednak na twarzy pana Wacława rysowały się nieco inne emocje. Poczerwieniał i z trudnością amował wybuch złości. W końcu nie wytrzymał i stwierdził stanowczo:
– Nie wiem, co z takimi ludźmi należałoby zrobić, ale ja, jako wierzący katolik, nie potrafię się z tym pogodzić. Ty, Helenko, zbyt lekko podchodzisz do sprawy. Ten człowiek rozbił rodzinę, podeptał przysięgę złożoną przed Bogiem! I ja mam mu podać rękę? Nigdy!
Siedzieliśmy skonsternowani jego nagłym wybuchem. Po chwili gospodarz zwrócił się do mnie:
– Musisz tej sprawie przyjrzeć się nieco bliżej. Najpierw trzeba powiedzieć, że jego obecna żona miała bardzo dobre, ale bezdzietne małżeństwo, dlatego oboje zgodzili się na adopcję chłopca. Gdy po kilkunastu latach stwierdziła, że nie za bardzo odpowiada jej rola matki dorastającego syna, wysłała go do szkoły ojców pijarów w Krakowie. Tam spotkała nauczyciela i księdza. Był nim ten człowiek, u którego masz zamiar pracować. Ona, chociaż starsza o ponad dwadzieścia lat, uwiodła go i w końcu dopięła swego. On zrezygnował z kapłaństwa, ona wzięła rozwód, a matka tego nieszczęsnego księdza, z rozpaczy pragnąc popełnić samobójstwo, rzuciła się do rowu z nielasowanym wapnem; ledwo ją odratowali. Przeklęła swego syna i tę kobietę. Ponieważ Stanisław był w zakonie nauczycielem młodzieży, zajmował się amatorsko fotografią, więc nowa żona kupiła mu sprzęt, załatwiła dyplom, lokal na zakład i zrobiła z niego fotografa. Jednak doszły ją słuchy, że on w tej małej miejscowości zaczyna romansować. Szybko otworzyła mu drugi zakład, w tym samym miejscu, gdzie znajduje się jej salon fryzjerski, sądząc, że w ten sposób uratuje się… Osobiście widzę to niezbyt dobrze. Nie lubię tych ludzi, ale moja żona jest jej koleżanką niemalże od dziecka, to patrzy i osądza inaczej, ale ja nie potrafię tego zaakceptować.
Znowu zapadła długa cisza, przerwana podenerwowanym głosem pani Helenki:
– Przecież nikt ciebie nie zmusza, żebyś podawał mu rękę, ale zanim wydasz wyrok na człowieka, byłoby dobrze z nim porozmawiać, wysłuchać i zrozumieć.
– Tu nie ma nic do rozumienia – odpowiedział z obrażoną miną.
Atmosfera stała się niezręczna i by ją przerwać, wstałem od stołu i zapytałem:
– Gdzie u państwa jest łazienka?
Gospodyni trochę zmieszana wskazała ręką kierunek. Wszedłem do środka i odetchnąłem z ulgą. Co robić? Może powinienem pożegnać się i wyjść? – pomyślałem. Odpędziłem jednak to rozwiązanie. Przecież przyszedłem, żeby omówić warunki wynajęcia pokoju, a tu masz babo placek, wszedłem w sam środek małżeńskiej sprzeczki. Odczekałem jeszcze chwilę, wróciłem i usiadłem przy stole. Uśmiechnąłem się do gospodarza i tak jakby nic się nie stało, zapytałem:
– Panie Wacławie, zapewne wie pan, że przyszedłem w sprawie wynajęcia u państwa pokoju. Czy mógłby pan dać mi odpowiedź, jaką podjął pan decyzję?
Mężczyzna spojrzał na mnie, jakby chciał wycenić moją wartość, i flegmatycznie wycedził:
– Możesz u nas trochę pomieszkać. Pokój naszych chłopaków stoi pusty, ale jak przyjadą ze studiów na wakacje, to ja nie wiem, co zrobisz. Będziesz zmuszony czegoś sobie poszukać. Kiedy wyjadą, możesz wrócić. Tak to, mój chłopcze, wygląda. Jeśli ci odpowiada, to się wprowadzaj. Może razem będzie nam raźniej, bo gdy chłopcy wyjechali, to tylko kłócimy się i nic więcej. Przy tobie będziemy się bardziej pilnować i może atmosfera w domu się poprawi. A co do zapłaty, to jeszcze się dogadamy, jak będziesz miał pracę. Teraz zapewne groszem nie śmierdzisz. Od jutra możesz się wprowadzać.
– Bardzo panu dziękuję i zapewniam, że będę się starał nie sprawiać państwu kłopotów.
Pani Helenka uśmiechnęła się, dając do zrozumienia, że jest zadowolona z załatwionej sprawy.
– Widzę, że wszystko już zostało wyjaśnione. Jedynie napiszę ci numer telefonu i adres, pod który pójdziesz porozmawiać o swojej przyszłej pracy. Powiem szczerze, jestem pewna, że będzie to dobry start. Może tylko trochę kłopotliwy ze względu na dojazdy, ale to tylko trzydzieści minut pociągiem, a więc nie powinno to być zbyt uciążliwe.
Kolacja dobiegła końca. Pożegnałem się i wyszedłem.
Ulica była pusta. Czuło się zapach nadchodzącej jesieni – jeszcze chwila i wszystkie drzewa zakwitną płomienistymi kolorami liści. Ciepłe prądy powietrza, uczepione końcówki lata, okrywały swoim powiewem jak delikatnym kocem. Czułem się zadowolony i bezpieczny. Po raz nie wiem który moje miasto było mi przytulnym domem. Wyszedłem na główną ulicę, wtapiając się w tłum przechodniów podążających w różnych kierunkach. Jakaś grupka roześmianych dziewcząt minęła mnie, zalotnie się przyglądając. Zwiesiłem głowę zakłopotany, a one po chwili wybuchnęły gromkim śmiechem i szybko się oddaliły.
Wstąpiłem do kawiarni wypełnionej młodymi ludźmi, zanurzonymi w papierosową mgłę dymu. Znalazłem stolik w rogu tarasu, ciesząc się możliwością wypicia kieliszka wina i spokojnego rozważenia wydarzeń dnia. Kelnerka przyjęła zamówienie, a ja zatopiłem się w myślach, kalkulując możliwości przyszłej pracy.
Z błogiej zadumy wyrwał mnie kobiecy głos:
– Przepraszam bardzo, czy nie będzie panu przeszkadzało, gdy przysiądziemy się z moją koleżanką? Wszystkie stoliki są zajęte, a my chcemy trochę porozmawiać i wypić kawę. Bardzo pana prosimy… – Spojrzała błagalnym wzrokiem, uśmiechając się miło.
– Ależ oczywiście. Proszę bardzo.
Dziewczyna ruchem ręki dała znać koleżance, by podeszła i usiadła obok. Obserwowałem je kątem oka. Były to dwa przeciwne charaktery. Pierwsza odważna i bezpośrednia, a druga niepewna, zagubiona, z widocznym na twarzy wyrazem skrępowania.
– Siadaj, Anka, i przestań się czerwienić. Ten pan pozwolił nam się przysiąść. – Spojrzała kokieteryjnie, prezentując w uśmiechu ładną twarz okoloną długimi blond włosami.
Spoglądając w moją stronę, przedstawiła się:
– Jestem Aśka, a to jest moja przyjaciółka Anka. Teraz jesteśmy już znajomymi – roześmiała się i podała mi rękę.
Poderwałem się z miejsca, żeby okazać szacunek, ale ona bezceremonialnie rzekła:
– Niech pan da sobie spokój z tymi konwenansami, tylko powie, jak ma pan na imię.
– Krzysztof.
– No, bardzo ładnie. Krzysztofie. I już po ceremonii.
Obdarzyła mnie uśmiechem i usiadła, kierując wzrok na koleżankę, tak jakbym był zupełnie przezroczysty.
Akurat kelnerka przyniosła mój kieliszek wina i zwróciła się do dziewcząt:
– Panie co zamawiają?
Asia odpowiedziała:
– Poproszę o dwie kawy.
Kelnerka odeszła, a dwie przyjaciółki zatopiły się w konwersacji, zupełnie nie zwracając uwagi na moją obecność. Ze względu na sytuację mimo woli przysłuchiwałem się rozmowie, która zapewne nie była przeznaczona dla moich uszu, dlatego że dziewczyny roztrząsały swoje sercowe problemy. W pewnej chwili blondynka bezceremonialnie zadała mi pytanie:
– Krzysztof, co ty myślisz, czy ja mam rację?
Wytrzeszczyłem ze zdumienia oczy, zaskoczony jej pytaniem:
– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć.
– Jak to nie wiesz? Przecież słyszałeś, co mówiłyśmy.
– Tak, trochę słyszałem, ale starałem się o tym nie myśleć – powiedziałem szczerze.
– To teraz pomyśl i powiedz Ance, czy powinna dalej spotykać się z tym debilem, który robi ją w konia. Jak widzisz, ona ma nadzieję, że go zmieni w potulnego baranka.
Byłem naprawdę w kłopocie i próbowałem się wykręcić, ale dziewczyna nie dawała za wygraną, z uporem oczekując na odpowiedź.
– Wiesz, nie jestem ekspertem od spraw sercowych. Przyznam się, że moje doświadczenie w relacjach męsko-damskich to zaledwie kilka epizodów. Natomiast w przypadku Ani instynkt mi mówi, że Ania jest ofiarą, a jej chłopak zwyczajnym oszustem uczuciowym. – W tym momencie zwróciłem się do dziewczyny, która siedziała cicho ze spuszczoną głową, nerwowo składając papierową serwetkę. – Widzę, jak przeżywasz, ale jeśli on ciebie oszukuje, to z mego doświadczenia wynika, że zawsze będzie to robił. Wiara w jego przemianę pod wpływem twoich uczuć jest daremna. To niczego nie zmieni. Przykro mi, ale tylko tyle mogę uczciwie powiedzieć jako zupełnie obcy człowiek.
Spojrzałem na dziewczynę. Po jej policzkach toczyły się łzy. Było mi przykro. Przechyliłem kieliszek, dopiłem wino i powiedziałem trochę podenerwowany:
– Muszę już uciekać. Zrobiło się późno.
Dziewczęta spojrzały na mnie z lekkim wyrzutem, że chcę je opuścić, a potem niemal jednocześnie powiedziały:
– Zostań jeszcze chwilę.
Blondynka dotknęła mojej dłoni, spoglądając mi w oczy:
– Proszę, zostań. My także zaraz idziemy.
– Dobrze, jeszcze chwilę posiedzę. Jednak przyznam, że po tym, co powiedziałem, czuję się trochę nieswojo.
Anka chrząknęła i drżącym głosem wyznała:
– Wiesz, Krzysztof, niewielu facetów ma odwagę odpowiedzieć tak szczerze jak ty…
Zaczerwieniłem się i chcąc pokryć zakłopotanie, zawołałem kelnerkę.
– Poproszę o rachunek.
– Za wszystko?
– Tak. Za wszystko.
Dziewczęta zaprotestowały, ale uśmiechnąłem się i stwierdziłem:
– Jeszcze będziecie miały okazję na rewanż. Przecież na pewno się spotkamy.
– A gdzie ty właściwie mieszkasz? – zapytała Aśka.
– Obecnie w hotelu, ale już niedługo będę wynajmował skromny pokoik.
– To nie jesteś z naszego miasta?
– Urodziłem się tu, a teraz po wojsku przyjechałem z powrotem w poszukiwaniu pracy i prawdopodobnie już ją znalazłem.
– To fajnie. Dam ci mój numer telefonu. Zadzwoń, jak będziesz chciał, to się umówimy – oznajmiła bezceremonialnie Asia.
Wyrwała karteczkę z notesu, wpisała numer i podała mi, dodając:
– Czekam na telefon.
Kelnerka pobrała pieniądze, podziękowała i odeszła.
– W takim razie żegnam was i do zobaczenia.
Uścisnąłem im dłonie i odszedłem. Czułem na sobie spojrzenia dziewcząt, ale nie odwróciłem się. Poszedłem prosto do hotelu, po drodze rozmyślając o dziwnym zdarzeniu w kawiarni, a także o propozycji pracy w zakładzie fotograficznym.
– Jak na jeden wieczór, to trochę za wiele – stwierdziłem zadowolony.
Sygnał w słuchawce telefonu przeciągał się w długie biip, biip.
W końcu usłyszałem:
– Słucham.
– Dzień dobry. Nazywam się Krzysztof Brodnicki. Dzwonię w sprawie pracy z polecenia pani Heleny Gackowskiej.
– Tak. Przypominam sobie. Rozmawialiśmy o panu z Helenką. No i jak? Jest pan zainteresowany pracą w zakładzie fotograficznym?
– To ciekawa propozycja, dlatego chciałbym się z panem umówić i porozmawiać o warunkach.
– Dobrze. Czy ma pan czas spotkać się dzisiaj w moim domu?
– Oczywiście. O której godzinie?
– O dwudziestej.
– Będę punktualnie. Adres także mam od pani Helenki. A więc – do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odpowiedział głos w telefonie.
Odłożyłem słuchawkę i położyłem się na łóżku. Rozmyślałem, snując marzenia i bawiąc się w przewidywania o nieznanej przyszłości.
Mój Boże – westchnąłem. Ile nieznanych dróg, okoliczności oplata każde istnienie. Czy my naprawdę jesteśmy władcami życia? Czy też jakaś nieznana moc panuje i określa naszą egzystencję? Przecież przyjechałem tu, nie mając najmniejszego pojęcia, co będę robił, gdzie będę mieszkał, a jakieś dziwne zrządzenia losu i okoliczności budują każdy następny dzień, nie licząc się z moimi wyobrażeniami. Chwilami czuję się jak zabawka w ręku wielkiego Nieznanego, który ma dla mnie plan, a do mnie należy tylko się zgodzić. Oczywiście, przeważnie akceptuję, ponieważ to, co ja wymyślę, jest zawsze mniej doskonałe od tego, co mi los napisze.
Nagle ni stąd, ni zowąd przed oczami przepłynął mi korowód dawnych znajomych. Gdzie oni teraz są, co im napisał ten wielki Nieznany? W końcu kilka lat minęło od mego wyjazdu. Powinienem ich wszystkich odszukać i odnowić zerwane kontakty, ale bałem się tych spotkań.
Zmieniłem się, dlaczego oni mieliby pozostać tacy sami jak dawniej? Lepiej pozostawię spotkania na później, jak się trochę urządzę, wówczas ich odszukam – zdecydowałem przezornie. Tak rozmyślając, zapadłem w drzemkę. Gdy ocknąłem się, w pokoju panował półmrok. W panice spojrzałem na zegarek – dziewiętnasta trzydzieści. Co ja tu jeszcze robię? Przecież o dwudziestej muszę być u tego faceta.
Wpadłem do łazienki, przemyłem twarz, przeczesałem włosy i jak najprędzej zbiegłem na dół. Dopadłem najbliższej taksówki.
Na szczęście byłem punktualnie. Przycisnąłem dzwonek. Otworzyły się drzwi. Na progu stała kobieta w średnim wieku o jeszcze dość ładnej twarzy, ale figurze zdradzającej dojrzałość i zanikający powab.
– Dobry wieczór. Jestem umówiony z pani mężem w sprawie pracy.
– Dobry wieczór. Pan Krzysztof, jak się domyślam? Proszę do środka. Mąż już na pana czeka.
Przeprowadziła mnie przez przedpokój i wprowadziła do saloniku. Z fotela podniósł się szczupły niski mężczyzna w nieokreślonym wieku, z zaawansowaną łysiną, o wyłupiastych oczach i okrągłej buzi przypominającej małpkę kapucynkę. Podszedłem i przedstawiłem się, a on poprosił, żebym zajął fotel po przeciwległej stronie niewielkiego stolika, i zapytał:
– Napije się pan czegoś mocniejszego?
– Tak. Bardzo chętnie. Mam także prośbę. Proszę mi mówić po imieniu. Po prostu Krzysztof.
– A więc dobrze, Krzysztofie. Proszę bardzo. – Podał kieliszek, który napełnił z karafki. – Za dobry początek! I zaczynajmy negocjacje – powiedział z chytrym uśmieszkiem.
Poczułem w ustach dobry koniak. Odstawiłem kieliszek, ciesząc się smakiem alkoholu. Spojrzałem na mego przyszłego szefa i zapytałem:
– Nie wiem, jakie są pana warunki i jakie będę miał obowiązki. Znam się na fotografii, mam wykształcenie technika fotograficznego, ale jeśli chodzi o pracę w zakładzie usługowym, spodziewam się, że pan mi wszystko pokaże i nauczy. Jestem pewien, że spełnię pana oczekiwania.
– Widzisz, Krzysztofie, liczyłem na trochę więcej, ale jeśli tak jasno stawiasz sprawę, to do czasu osiągnięcia samodzielności nie będę mógł ci dać lepszych zarobków.
– Spodziewałem się tego – odparłem. – Daję panu słowo, że szybko się uczę i będzie pan z mojej pracy zadowolony.
Uśmiechnął się chytrze, a w jego wyłupiastych oczach zapaliły się iskierki, zdradzające dobrze zrobiony interes. Mój przyszły pracodawca mi się nie spodobał, ale nie miałem wyboru. On potrzebował mnie, a ja jego. Byliśmy tak jakby skazani na siebie. Kluczyłem, by zapytać o moje wynagrodzenie, a on robił wszystko, aby nie dojść do tego ważnego punktu. Zauważyłem, że nasza rozmowa stała się jałowa. Podniosłem się i zdecydowanym głosem oznajmiłem:
– Na mnie już czas. Na koniec tylko zapytam, ile pan będzie mi płacił?
Na twarzy przyszłego pracodawcy odmalowało się zmieszanie i niepewność. Spuścił wzrok i niezdecydowanym głosem odpowiedział:
– Może na ten temat porozmawiamy kiedy indziej. Najpierw chciałbym ocenić twoje umiejętności. Jutro pojedziesz ze mną do miasteczka, gdzie znajduje się zakład, mam trochę zdjęć do wywołania, a ty będziesz mógł wykazać się fachowością w laboratorium. Wówczas odpowiem ci na twoje pytanie. – Wyciągnął w moim kierunku dłoń, dodając: – Mimo że jutro jest niedziela, to bądź o godzinie ósmej rano pod blokiem.
Skinieniem głowy wyraziłem swoją zgodę i z mieszanymi uczuciami wyszedłem.
Następnego dnia punktualnie zjawiłem się w umówionym miejscu. Po chwili podjechał samochód marki Skoda. Mój pracodawca zaprosił do środka. Wsiadłem i po krótkim przywitaniu wyjechaliśmy na ulicę.
– Jak daleko jest pana zakład? – zapytałem.
– Niedaleko. Czterdzieści kilometrów drogą, a pociągiem dojedziesz w niecałą godzinę.
Zapadła długa pauza. Czułem, że facet przyjmuje nadrzędną rolę szefa i stara się mnie osaczyć, podporządkować sobie. Prawdę powiedziawszy, nie zależało mi na spoufaleniu się z nim. Nie miałem na to najmniejszej chęci. Spoglądając na drogę, myślałem o przyszłej pracy. To, czego się nauczyłem, zapewne miało się nijak do tego, co teraz będę wykonywał. Bałem się jedynie, że nie poradzę sobie z nowym wyzwaniem. W moich marzeniach nie było miejsca dla tak prozaicznego zajęcia jak robienie zdjęć do legitymacji czy fotografii ślubnych i całej reszty tych banalnych usług. Miałem ambicje na bardziej atrakcyjne miejsca pracy, ale zatrudnienie się w nich wymagało nie lada szczęścia. Teraz, patrząc na wijącą się drogę, połykałem swoje marzenia, odkładałem je czasowo na górną półkę jako niedoścignioną mrzonkę młodzieńczych iluzji.
Samochód wjechał w uliczki miasteczka. Po obu stronach stały niewielkie drewniane domki, okolone zielenią i ogródkami. Od czasu do czasu mijana furmanka wskazywała, że tutejsze życie jest powolne i nie zdradza większych potrzeb przyspieszenia. Wzdrygnąłem się na myśl, że będę tu trawił swój czas.
Szef, jakby czytając w moich myślach, oznajmił:
– Nie sądź, że jest tu tak nudno. Jeszcze będziesz miał pełne ręce roboty – wybuchnął nerwowym niezrozumiałym śmiechem.
Spojrzałem na niego zdumionym wzrokiem.
– Nie patrz tak niedowierzająco, w tym miasteczku znajduje się liceum pedagogiczne pełne młodych dziewcząt, a chłopaków jak na lekarstwo. Będziesz miał powodzenie, także dla zakładu przyniesie to dobre zyski – zarechotał podniecony swoją przebiegłością.
Wkrótce zatrzymaliśmy się przed murowanym domem z dużymi oknami wystawowymi. W jednym z nich znajdowały się artykuły pasmanteryjne, a w drugim rozwieszone zdjęcia oznajmiały, że tu mieści się zakład fotograficzny.
– No to jesteśmy na miejscu w samym centrum miasteczka. Jak widzisz, jest to niezła lokalizacja. Dworzec masz po drugiej stronie, nie będzie daleko do pociągu. A teraz zapraszam do środka.
Rzeczywiście zakład miał wspaniałą lokalizację, a także odpowiednie wyposażenie. Aparat w atelier był stary, pamiętający dawne zamierzchłe czasy, ale utrzymany w dobrej kondycji. Weszliśmy do ciemni podzielonej na dwa stanowiska. W pierwszej stał powiększalnik, a w drugiej było miejsce na fotografię stykową i wywoływanie klisz i filmów. Zlew dopełniał wyposażenia laboratorium, a całość sprawiała wrażenie dobrze zorganizowanego miejsca pracy. Uśmiechnąłem się, widząc, że rysuje się przede mną całkiem miła przyszłość.
– Jak ci się to podoba? – zagadnął właściciel. – Zapewne spodziewałeś się bardziej nowoczesnych urządzeń, takich, jakie mieliście w szkole.
– Muszę powiedzieć, że nie mieliśmy nadzwyczajnego wyposażenia. Może tylko większe pomieszczenia.
– W takim razie bierzemy się do pracy. Chcę zobaczyć, co potrafisz i czy dasz sobie radę.
Ponieważ wszystko było ustawione w logiczny, profesjonalny sposób, nie miałem trudności z przygotowaniem zestawów chemicznych ani z wykonaniem fotografii. Po skończonej pracy w laboratorium pan Stanisław podszedł do biurka w pokoju przyjęć, wyciągnął zeszyt i wskazując palcem na rubryki, wytłumaczył mi proces zapisywania klientów oraz zawierania umów na obsługę ślubów, pogrzebów i innych nadzwyczajnych okoliczności.
Po tej instruktażowej ceremonii powiedział:
– Teraz możemy porozmawiać o wynagrodzeniu. Od każdej zawartej transakcji otrzymasz dziesięć do piętnastu procent i sześćset złotych miesięcznie. Tylko tyle mogę zaproponować. Jeśli odpowiada ci moja oferta, zabieraj się do roboty.
Wypowiedział te słowa zimnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Zaskoczony zgodziłem się na postawione warunki, nie widząc innego wyjścia. Jakkolwiek wewnątrz tliła się we mnie nadzieja na niezależność i z góry się cieszyłem, że nie będę musiał codziennie się z nim spotykać. Zupełnie bez powodu działał mi na nerwy, jakaś dziwna odraza i nieracjonalna awersja odstręczała mnie od niego. Nie będzie łatwo – pomyślałem. Muszę coś zrobić ze swoją niechęcią do tego faceta. W przeciwnym wypadku nasza współpraca będzie udręką.
Uśmiechnąłem się kwaśno i wolno oświadczyłem:
– Co prawda zgodziłem się na pana propozycję, ale bardzo bym prosił, żebyśmy po pół roku mojej pracy powrócili do tych ustaleń i na nowo je przedyskutowali.
Mężczyzna poczerwieniał i zacisnął zęby. Moja uwaga nie była po jego myśli. Chwilę stał, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ale w końcu wykrztusił:
– Nie chcę cię zniechęcać, ale u mnie nie licz na wielkie zarobki. Jednak nie ukrywam, potrzebuję pracownika. Jeśli będziesz się starał, wówczas porozmawiamy…
– Z pewnością będę próbował, bardzo mi zależy na tej pracy. Być może w przyszłości otworzę własny zakład.
Pan Stanisław skrzywił się kwaśno, a na twarzy odmalowało się niezadowolenie. Szybko się odwrócił i odszedł, wydając rozkaz:
– Proszę posprzątać i przygotować zdjęcia do odbioru. W następny poniedziałek rano rozpoczynasz swój pierwszy dzień pracy.
Zmieszałem się, słysząc jego hardy ton głosu, ale posłusznie wykonałem polecenie szefa.
W drodze powrotnej rozmowa była uciążliwym obowiązkiem. Pryncypał nie ukrywał nieukontentowania. Kilkakrotnie wracał do tematu o dyscyplinie oraz swoich możliwościach wykrywania ewentualnych machlojek w rozliczeniach finansowych. Czułem się jak niedoszły złodziej, który będzie nieustannie pilnowany i żadne przestępstwo nie ujdzie bezkarnie. Pragnąłem jak najszybciej dojechać do najbliższego przystanku autobusowego i pod pretekstem, że muszę załatwić coś w tej okolicy, pozbyć się jego towarzystwa.
Wjechaliśmy na przedmieścia.
– Proszę się tu zatrzymać. Muszę wskoczyć do znajomego.
Facet spojrzał na mnie podejrzliwie:
– Miałem nadzieję, że zjesz z nami kolację i omówimy jeszcze kilka spraw. Jednak jeśli musisz, to trudno, pogadamy kiedy indziej. Jedynie pamiętaj, że masz być za tydzień w poniedziałek o siódmej rano pod moim blokiem i tak do końca miesiąca będziemy razem jeździli, a później wykupisz bilet miesięczny na pociąg.
Wysiadłem z samochodu i z ulgą pomyślałem, że gdyby ten człowiek miał pracować ze mną każdego dnia, z pewnością zrezygnowałbym.
Idąc ulicą, czułem chwilowe wyswobodzenie z jarzma, z którym niestety wiązałem się na nie wiadomo jak długi czas.
W hotelu upadłem na łóżko i przez moment leżałem w odrętwieniu, rozpamiętując ostatnie wydarzenia. Po chwili orzeźwiającego relaksu zadzwoniłem do pani Helenki. Dzięki Bogu to ona podniosła słuchawkę telefonu, bo nie miałbym sił na rozmowę z jej mężem. Opowiedziałem o wszystkim i raz jeszcze upewniłem się, czy propozycja mojego zamieszkania z nimi jest nadal aktualna.
– Ależ oczywiście. Jutro wieczorem możesz się wprowadzić. Mówię wieczorem, ponieważ musimy przygotować ci miejsce, ale ty chyba nie masz zbyt wielu rzeczy. A więc do jutra, Krzysiu.
Odłożyłem słuchawkę i ogarnęło mnie uczucie samotności. Chodząc po pokoju, rozmyślałem o wydarzeniach tego dnia i nagle wpadł mi do głowy pomysł, by zadzwonić do dziewczyny, którą poznałem w kawiarni… Jeśli zechce się spotkać, to będzie całkiem miły wieczór.
Niecierpliwie wykręciłem dany przez nią numer i usłyszałem miły głos:
– Słucham.
– Dobry wieczór. Mam na imię Krzysztof. Czy mogę rozmawiać z Asią?
– Przy telefonie.
– Nie wiem, czy mnie pamiętasz – zacząłem nieśmiało. – Jestem tym chłopakiem, którego spotkałaś niedawno w kawiarni i przysiadłaś się ze swoją koleżanką do mojego stolika.
– Oczywiście, że pamiętam. Nawet zastanawiałam się, kiedy w końcu zadzwonisz. Miło mi, że zdobyłeś się na odwagę. Czuję, że masz jakąś propozycję na dzisiejszy wieczór. Mówię tak bezpośrednio, bo wy, chłopcy, zanim coś powiecie, to krążycie jak mucha nad padliną. A ja lubię szybko i do celu. Po co wszystko ubierać w konwenanse, kiedy można powiedzieć od razu.
– Zgadzam się i przyjmuję to do wiadomości, że z tobą nie będę bawił się w żadne ceregiele – odpowiedziałem trochę oszołomiony jej bezpośredniością.
– W takim razie jedną przeszkodę mamy już z głowy – odparła, śmiejąc się. – Teraz powiedz, gdzie chcesz mnie porwać dzisiejszego wieczoru!
– Spotkajmy się w tej samej kawiarni, a później wspólnie zadecydujemy.
– Dobrze. W takim razie widzimy się za godzinę.
Zbliżając się do miejsca naszego spotkania, już w oddali zauważyłem oczekującą na mnie Asię. Zaskoczony jej punktualnością, zapytałem:
– Długo tu czekasz?
– Nie, przyszłam przed chwilą. Chciałam zająć stolik, ale nie ma wolnych miejsc, więc musimy poszukać innego lokalu.
– Będzie chyba trudno – odparłem – dziś jest niedziela… Ale przejdźmy się, może coś znajdziemy – zaproponowałem.
Zgodziła się i chwyciła mnie pod rękę, dodając:
– Mam pomysł.
– Jaki?
– Najpierw pytanie. Czy mieszkasz jeszcze w hotelu?
– Tak, do jutra – odparłem zaskoczony.
– Wobec tego nie widzę potrzeby szukania kawiarni. Tu niedaleko jest otwarty w niedzielę jedyny w mieście nocny sklep. Kupmy kilka rzeczy i zrobimy fajny wieczór w twoim pokoju – zdecydowała odważnie.
Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Dostrzegła moją minę i w głos się roześmiała.
– Ale wy, faceci, jesteście śmieszni. Od razu macie kosmate myśli. Powiedz mi, co jest w tym złego, że posiedzimy w twoim pokoju? Prawdopodobnie jesteś bardziej przestraszony niż ja. Wiem, o czym myślisz, gdy proponuję hotel zamiast kawiarni. Dodam jeszcze, że zadajesz sobie pytanie: co to za dziewczyna, która sama składa taką propozycję? Widzisz, w jakich stereotypach żyjemy? A ja przyznam, że właściwie interesuje mnie rozmowa z tobą. Zaintrygowałeś mnie pierwszego wieczoru, a teraz chcę tak po prostu spokojnie porozmawiać. Poznać cię. Widzisz, jakie to wszystko proste.
Oszołomiony milczałem. Jeszcze nigdy nie czułem się tak wręcz sparaliżowany bezpośredniością. Spojrzałem dziewczynie prosto w oczy i oświadczyłem:
– Wybacz mi, przed chwilą przeżyłem szok. Nigdy przedtem nie spotkałem się z kimś tak szczerym jak ty.
– Później będziemy mieli czas na rozmowę, a teraz pomyśl, co kupimy, żeby mieć fajny wieczór we dwoje.
– Na pewno musimy kupić alkohol – powiedziałem zdecydowanie.
– Widzisz, teraz mówisz jak normalny człowiek, bez żadnego udawania. Ja wolę wódkę – a ty?
– Ja też.
– Jarzębiak czy żubrówka? – zapytała.
– Żubrówka – odparłem bez namysłu.
– Mamy taki sam gust! – wykrzyknęła.
Chodząc między półkami sklepu, wybieraliśmy różne smakołyki, aby w końcu stanąć w dość długiej kolejce.
Obładowani zakupami wpadliśmy do pokoju. Poczułem nagłe skrępowanie. Patrząc z perspektywy drugiej osoby, zauważyłem, że pomieszczenie jest malutkie, znajduje się w nim tylko jeden fotel, niewielki stolik i łóżko. Stało tam jeszcze stare radio, ale nie miałem pewności, czy działa.
Asia, jakby podążając za moimi myślami, stwierdziła:
– Ale tu skromnie. Zawsze myślałam, że w hotelu jest więcej luksusów.
– Jesteś pierwszy raz w hotelu? – zapytałem zdziwiony.
– Tak, pierwszy raz. Nie miałam potrzeby ani okazji… Tak się jakoś złożyło. Na filmach wygląda to trochę inaczej. – Rozglądała się chwilę i powiedziała nieco zawiedziona: – Nie mamy żadnych kieliszków ani szklanek, chyba będziemy pili z gwinta.
– Nie przejmuj się, pójdę do sprzątaczki, one mają wszystko, co do szczęścia ludziom potrzebne.
Wyszedłem na korytarz. Drzwi do pokoiku sprzątaczki były szeroko otwarte. Zapukałem. Spoza sterty poduszek i pościeli podniosła się starsza kobieta z przymilnym uśmiechem.
– Cuś pan potrzebuje?
– Tak, mam taką nietypową… – Przerwała mi w pół zdania.
– Bez krępacji, szanowny panie, my wszystkie tu ludzie. Mówi, czego potrzebuje, ja ci tam wszystko mam, jeno za drobną opłatą.
– Potrzebuję dwa kieliszeczki i tylko tyle.
– Proszę bardzo! – Wręczyła mi kieliszki, dodając: – Jak będzie potrzebował, to niechaj przyjdzie, to i co mocniejszego się znajdzie, albo kawy naparzę, jak potrzeba, tylko bez krępacji. Buteleczki niechaj ostawi, to se sprzedam i jakoś sobie dorobię. Takie życie, panie, jak człowiek głową nie pokręci, to jeno zęby na półkę położyć – dodała filozoficznie.
– Ile pani się należy? – zapytałem, żeby zakończyć rozmowę.
– Da mi dziesiątkę, to jeszcze kawy zrobię i do numeru przyniesę.
Zgodziłem się i pobiegłem do pokoju. Asia siedziała w fotelu. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
– Co tak długo? Myślałam, że uciekłeś ze strachu przede mną – zażartowała.
– Masz tu dwa kieliszki. Zaraz będzie też i kawa – dodałem.
– Widzę, że serwis w tym hotelu jest bardzo sprawny – kieliszki, kawa, wszystko jak w amerykańskim filmie, tylko wystrój ubogi.
– Nie żartuj, tutaj nadal panuje realny komunizm. Dlatego nie obiecujmy sobie zbyt wiele – odpowiedziałem ironicznie.
Napełniłem kieliszki i dałem do zrozumienia, że możemy rozpocząć nasz wieczór.
– W takim razie proponuję wspólny toast za nasze spotkanie.
– Zgadzam się, też jest mi przyjemnie z tego powodu. Przyznam się, miałam obawy, że nie zadzwonisz.
– Prawdę mówiąc, wpadłem na ten pomysł dosyć późno, ale byłem tak bardzo zajęty…
– Możesz mi opowiedzieć? – zapytała zaciekawiona.
– Oczywiście. Nie ma tu żadnej tajemnicy. Miałem coś w rodzaju wstępnej rozmowy i egzaminu do przyszłej pracy.
– Właściwie to czym się zajmujesz i gdzie będziesz pracował?
– Będę pracował w zakładzie fotograficznym, a jestem z zawodu technikiem fotografii.
– Intrygujące. Fotografia to takie fascynujące zajęcie.
– Tak, bardzo to lubię, ale nie chcę robić tylko zwykłej fotografii. Chciałbym dostać się do jakiejś gazety lub zatrudnić się w takim miejscu, żebym czuł się bardziej spełniony. Kiedyś marzyłem o malarstwie i rzeźbie, ale z wielu powodów te moje marzenia się nie zrealizowały. W ostateczności wybrałem zawód fotografa… Ale, ale, wciąż mówimy o mnie, a ja też jestem ciekaw, co ty robisz.
Uśmiechnęła się zagadkowo i dosyć dumnie powiedziała:
– Jestem muzykiem, studiuję w klasie wiolonczeli. Kiedy skończę naukę, będę starała się znaleźć pracę w filharmonii albo sam Bóg wie gdzie… Na razie o tym nie myślę. – Zajrzała mi głęboko w oczy i uroczyście stwierdziła: – Z tego wniosek, że spotkało się dwoje niepraktycznych artystów.
– O tobie można tak powiedzieć, jednak ja będę zwykłym fotografem. Przyznam, że mam pewne ambicje artystyczne, ale nie jestem pewien, czy uda mi się je zrealizować. Mam dwadzieścia trzy lata, jestem już po wojsku i teraz od zera muszę zorganizować swoje życie. Taka jest prawda.
– Mogę o coś zapytać?
– Proszę, pytaj.
– Dlaczego po maturze nie poszedłeś na studia?
Kryjąc zmieszanie, starałem się uciec przed jej wyczekującym wzrokiem, jednak ona nie odpuszczała i wpatrywała się we mnie, oczekując odpowiedzi. Była nieustępliwa. Bez szansy, by zbyć ją zdawkową historyjką, po chwili konsternacji zdecydowałem się opowiedzieć swoją historię, która nie była dla mnie ani łatwa, ani przyjemna.
– Z perspektywy czasu i mając świadomość poniesionych konsekwencji, uważam, że dokonałem bardzo kontrowersyjnego wyboru. Jednak zacznę od początku. Zdawałem maturę z historii. Na swoje nieszczęście wylosowałem na egzaminie ustnym pytanie o początek drugiej wojny światowej. I to był mój dramat. Sumienie i zwykła ludzka uczciwość przekornie domagała się, bym powiedział to, za co poniosę konsekwencje. No i powiedziałem o układzie Ribbentrop-Mołotow i siedemnastym września. Egzaminator przerwał mi pytaniem: „Z jakich źródeł czerpałeś swoją wiedzę?”. Odpowiedziałem, że moi rodzice i dziadkowie jeszcze żyją. Wyproszono mnie i sprawę bezpowrotnie zamknięto. Poszedłem więc do dyrektora upomnieć się o swoje prawa. Spojrzał na mnie, pochylił się i szepnął do ucha: „Jeśli chcesz takie prawdy wygłaszać, to nie licz na żadną karierę. Skończyłeś szkołę bez matury. Do widzenia. Marsz do woja. Taka jest cena za głupotę” – powiedział i wyszedł z pokoju. Następnie bardzo szybko dostałem wezwanie do wojska. Tak się skończyła moja wyższa edukacja.
Milczenie przerwała Asia:
– No to się napijmy.
Rozlałem wódkę do kieliszków. Wypiła szybko i stwierdziła:
– Chyba się dziś upiję. Dałeś mi sporo do myślenia. Mój ojciec byłby z ciebie dumny. Bez przerwy wbija nam do głowy, że uczą nas fałszywej historii i każe nam pamiętać to, co ty miałeś odwagę powiedzieć im prosto w oczy. Do tej chwili nie zdawałam sobie z tego sprawy, że jest to takie ważne. A to jest… Nalej mi jeszcze – zażądała.
– Nie wiem, co cię tak poruszyło. Jestem niepoprawnym idealistą i z tego powodu ponoszę czasem nieuchronne konsekwencje. Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić i często jestem sam na siebie wściekły, ale niezależnie od okoliczności wiem, że znów zrobię tak, jak mi sumienie nakazuje.
– Podoba mi się to – stwierdziła z podziwem. – Opowiem o tobie memu staremu, to z pewnością się ucieszy. On lubi takich jak ty.
– Co tu jest do lubienia… – zaoponowałem. – Chciałem się czegoś o tobie, Asiu, dowiedzieć, a tu cała uwaga jest skierowana na mnie. A przecież jest to nasza pierwsza randka.
– Tak, pierwsza… – stwierdziła nieco zaniepokojona. – I czas tak szybko upłynął. Zobacz, już po dwunastej. Muszę zadzwonić do domu. Chyba jeszcze nie śpią. Mam pytanie. Czy mogę u ciebie przenocować?
Zatkało mnie na moment. Jąkając się, odpowiedziałem:
– O-o-oczywiście, jeśli…
Machnęła dłonią i wykręciła numer telefonu:
– Cześć, mamo. Przepraszam, dzwonię tak późno, ale zagadałam się z Krzyśkiem i chcę ci powiedzieć, że zostanę u niego na noc w hotelu. Wrócę rano. Pa, dobrych snów. – Odłożyła słuchawkę, dodając: – No i sprawa załatwiona.
Wstała z fotela i wyszła do łazienki.
Jej bezceremonialne zachowanie przyprawiło mnie o lekki zawrót głowy. Czy jest to propozycja…? Może po prostu podejść do niej i odważnie się przytulić, pocałować, wówczas wszystko stanie się jasne…
Asia wyszła z łazienki, a w mojej głowie nadal panował chaos. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i zapytała:
– Po której stronie lubisz spać? Od ściany czy z brzegu łóżka?
– Mogę spać od ściany – powiedziałem ze ściśniętym gardłem.
Mój głos był przytłumiony emocjami i w żaden sposób nie potrafiłem nad nimi zapanować. Niemal w każdym słowie było wyczuwalne drżenie i podniecenie. Próbowałem pozbyć się krępującej przypadłości, ale im więcej próbowałem, tym bardziej stawała się widoczna. Na całym ciele czułem dreszcze i z przerażeniem myślałem, że ona zobaczy to i wyśmieje. Wyobrażenie o śpiącej obok mnie dziewczynie sprawiło, że moje ciało zmieniło się w trzęsącą galaretę.
Asia spojrzała na mnie kilka razy i nonszalancko stwierdziła:
– Coś mi się zdaje, że cię przeraziłam. Siedzisz, nic nie mówisz i na pewno zadajesz sobie pytanie, jak masz się teraz zachować.
– Zgadłaś. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, a moja męska wyobraźnia sprawia mi wiele bólu i zamieszania. Mogę powiedzieć, że wstydzę się moich myśli. Wiem, że to, co ci wyznałem, nie brzmi zbyt męsko, ale taki jestem. Nie lubię odgrywać cwanego faceta, korzystającego z sytuacji. Chciałbym się cieszyć z jasnych decyzji.
Asia pomyślała chwilę, po czym zdecydowanym głosem odparła:
– Bardzo ciebie przepraszam, mam głupią naturę i czasem zabawiam się kosztem facetów, którzy w takich okolicznościach odgrywają wielkich bohaterów, a w środku trzęsą się jak małe króliczki i nie przyznają się do swoich myśli tak, jak zrobiłeś to ty. Teraz jest mi strasznie głupio i wydaje się, że powinnam pójść do domu, chociaż jest już bardzo późno.
– Asiu, zapewne będzie mi ciężko usnąć obok tak ładnej dziewczyny jak ty, nie myśląc o tym, co mogłoby się wydarzyć… Spróbuję zapanować nad sobą, więc proszę, zostań i wybacz mi, jeśli poczujesz moje podniecenie. Naprawdę jest bardzo trudno stłumić rozhuśtaną wyobraźnię.
Na twarzy Asi odmalowało się zrozumienie i szczere współczucie. Dotknęła dłonią mojego policzka i mocno się przytuliła. Po chwili usiadła w fotelu, oznajmiając:
– Dziękuję za szczerość, nie wiedziałam, że tak to czujesz. Bawiły mnie podobne sytuacje, ale dopiero teraz zrozumiałam, jak wygląda to z drugiej strony. Bardzo cię polubiłam i mam nadzieję, że mi wybaczysz. Przyznam ci się, że nigdy nie byłam z mężczyzną, jestem jeszcze dziewicą. Mówiąc szczerze, niewiele wiem o tych sprawach i może dlatego bawiłam się tym, czego do końca nie rozumiem.
Po jej słowach emocje moje opadły i wolno doszedłem do równowagi. Miałem teraz przed sobą rozumiejącą i przyjazną istotę ludzką. Patrzyliśmy sobie w oczy jak małe przestraszone zwierzątka, świadomi odkrycia niebezpiecznej mocy swoich żądz. Po chwili Asia stwierdziła:
– Jestem bardzo zmęczona, czy możemy się już położyć i trochę przespać?
– Oczywiście – odparłem i położyłem się przy ścianie na zasłanym łóżku.
Asia zdjęła pantofle i w ubraniu wsunęła się pod kołdrę.
– Tak będzie lepiej, dla naszego bezpieczeństwa.
– Też tak sądzę – odpowiedziałem.
A moja męskość wprost wyła jak pies do księżyca, mówiąc, że jestem kompletnym głupcem, bo nie korzystam z nadarzającej się okazji. Zgasiłem lampkę nocną i usiłowałem zasnąć, jednak natura nie dawała mi spokoju, rozpalając przeróżne myśli i kreśląc scenariusze przekroczenia nakreślonych granic.
W pewnym momencie Asia zwróciła się do mnie twarzą i mocno objęła, szepcząc:
– Nie mogę usnąć. Ze mną także dzieje się coś, czego nie potrafię ogarnąć.
Poczułem jej usta i wpadliśmy w pułapkę naszych namiętności. Od czasu do czasu odzyskiwaliśmy równowagę, ale trwało to zbyt krótko, by zawrócić i przerwać niebezpieczną grę. W pewnym momencie jednomyślnie poczuliśmy, że jeszcze chwila, a nie będzie już odwrotu. Odskoczyliśmy od siebie jak rażeni prądem. Ciężko dysząc, patrzyliśmy w ciemnościach, nie wiedząc, co zrobić, rozsądek bowiem walczył z namiętnościami.
– Asiu, co dalej? – szepnąłem, oczekując racjonalnej decyzji.
– Nie wiem. Pragnę więcej, ale się boję. Zawsze marzyłam, że będzie to z miłości, a nie tylko z pożądania.
Czułem w dłoni jej nabrzmiałe z podniecenia piersi i w duchu błagałem o litość nade mną. Zarazem byłem wściekły na siebie, że nie potrafię być bardziej przekonujący, agresywny i męski w swoich poczynaniach. Wyobraźnia podsuwała tysiące rozwiązań zaspokojenia rozszalałych zmysłów, ale sumienie cisnęło hamulce. Odsunąłem się od niej i obróciłem plecami, wypełniając pozytywne żądania mego szlachetnego serca, którego w owej chwili serdecznie nienawidziłem. Boleśnie połykałem niespełnione miłosne uniesienie, płacąc za to wewnętrznym konfliktem. Leżeliśmy odwróceni plecami, przeżywając porażkę istot pragnących siebie, a jednak rozerwanych brutalnym tabu zasad, które sami ustaliliśmy. Wreszcie zasnąłem.
Kiedy nad ranem otworzyłem oczy, ujrzałem twarz Asi pogrążoną w głębokim śnie. Przyglądałem się bezkarnie, podziwiając jej urodę. Tak, jest to bardzo ładna dziewczyna – zdecydowałem w duchu i dotknąłem rozrzucone na policzku włosy. Drgnęła, otworzyła szeroko oczy, które rozbłysły niebieskim jasnym kolorem. Patrzyłem prosto i odważnie, oczekując jej reakcji.
Mrugnęła przyjaźnie i wyszeptała:
– Jak długo mnie tak podglądasz?
– Kilka minut.
– Jesteś zły na mnie?
– Dlaczego pytasz?
– Czułam, ile to ciebie kosztowało, i chcę cię przeprosić.
– Nie myśl już o tym, to przeminęło.
– Przyrzekam, że już nigdy tak nie postąpię.
– To znaczy jak?
– Nie będę cię podniecać dla zabawy. Pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że wzniecam pożądanie, którego nie mam zamiaru zaspokoić. Jest w tym coś bardzo podłego, jakieś oszustwo, skazanie na torturę. Przecież ty nie zrobiłeś mi nic złego, a ja zagrałam na wszystkich twoich strunach, wykorzystując swoją kobiecość. Do tej pory nigdy nad tym się nie zastanawiałam, ale po tej nocy… Muszę to wszystko raz jeszcze przemyśleć. – Pochyliła się nade mną i pocałowała w usta. – To zadatek na głębszą przyjaźń – powiedziała rozbawiona i wysunęła się z łóżka. – Która to godzina?
– Zaraz będzie piąta – odpowiedziałem rozleniwionym głosem.
– Myślałam, że o wiele później. Potrzebujesz skorzystać z łazienki?
– Nie, pójdę po tobie.
Pozostałem sam ze swoimi myślami. Dopadły mnie przeróżne wyobrażenia oraz figury taktyczne zdobycia tej dziewczyny i zaspokojenia swego pożądania. Kłótnia wewnętrzna stwarzała obrazy, których nie powstydziłby się najbardziej prymitywny brutal. Leżałem, wpatrując się w sufit, płosząc rosnącą we mnie zuchwałość, gdy Asia wyszła z łazienki, oferując mi miejsce na toaletę. Dodała przy tym z rozbrajającym uśmiechem:
– Chyba się nie pogniewasz? Użyłam twojej szczoteczki do zębów.
Zrobiłem groźną minę, podszedłem do niej, cedząc słowa, położyłem dłonie na jej szyi i wymruczałem:
– Cóżeś mi uczyniła, nędzna niewiasto, teraz, gdy przez użycie mojej szczoteczki poznałaś wszystkie tajemnice piekła, będę musiał cię udusić lub…
– Lub co? – zapytała filuternie.
– Lub umyć swoje zęby tą samą szczoteczką i będziemy kwita.
Wszedłem do łazienki, stanąłem przed lustrem, patrzyłem na własne odbicie i targały mną wewnętrzne rozterki. Ale jesteś dupa facet. Miałeś taką okazję i spieprzyłeś ją dokumentnie. Po chwili uznałem, że jak nic, siedzą we mnie dwa psy, jeden łagodny, a drugi wściekły i brutalny. Cała rzecz w tym, którego zdołam utrzymać krótko na smyczy.
Gdy wyszedłem, Asia siedziała w fotelu i kręciła gałką zdezolowanego radia.
– Pomóc ci?
– Nie, dam sobie radę. Szukam muzyki. O, już mam. Właśnie tego chciałam posłuchać.
– Co to jest? – zapytałem zainteresowany.
– Pierwszy koncert fortepianowy Czajkowskiego. Gra Witold Małcużyński. Prawda, że to piękne? Och, jak zazdroszczę mu talentu. Ja nigdy do takiej perfekcji nie dojdę.
– Dlaczego tak sądzisz? – zapytałem zdumiony.
– Dlatego że jestem leniwa i nie potrafię zmusić się do pracy. Czy wiesz, że powinnam ćwiczyć co najmniej trzy godziny dziennie, a ja czasem w ogóle tego nie robię albo odwlekam na ostatnią chwilę. Nienawidzę mego lenistwa.
– Chyba wszyscy mamy podobny problem – stwierdziłem.
Uśmiechnęła się i zapytała:
– A co ty robisz ze swoim talentem?
– Obecnie niewiele, ale w czasie służby wojskowej miałem fuchę dekoratora pułku. Dało mi to ogromną swobodę i praktycznie ochroniło od wielu uciążliwych wojskowych obowiązków.
– Opowiedz mi o tym. Jestem bardzo ciekawa tej historii.
– Jeśli masz cierpliwość i zamienisz się w słuch, to ci opowiem.
Po oblanej maturze otrzymałem wezwanie do wojska. Była to moja największa klęska. Szczególnie że bardzo wierzę w ideę pacyfizmu, a w owym czasie byłem niemal fanatycznym zwolennikiem tego ruchu. Uczucie było tak silne, że w pierwszym momencie, gdy otrzymałem bilet do jednostki, postanowiłem się nie zgłosić, co w konsekwencji groziło więzieniem. Przez dwa tygodnie ukrywałem się w różnych miejscach. Jednak w końcu za namową przyjaciół poddałem się, wsiadłem do pociągu i stanąłem pod koszarami przydzielonej mi jednostki. Strażnik na bramie obserwował mnie przez kilka minut i wyczuł, że ten spacerujący po chodniku człowiek nie wygląda na zwykłego przechodnia. Machnął na mnie dłonią i zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Prawdopodobnie uczyniłem niezdecydowany gest, a on zorientował się, że jestem tym poszukiwanym, spóźnionym niedoszłym dezerterem. Z budki wartowniczej wyskoczyło dwóch żołnierzy, wykręcili mi ręce do tyłu i zaprowadzili do jednostki. Trochę mnie poszturchali, zgolili głowę na łyso i zapędzili na kompanię.
Przyjmowałem to biernie, tak jakby została wyłączona moja osobowość. Odbierałem otaczający mnie świat jak projekcję filmu, wszystko było mi obojętne, jakby nie dotyczyło mojej osoby. Cokolwiek mi rozkazano, wykonywałem automatycznie i bezmyślnie, aż do momentu, gdy zabrano nas na poligon i rozkazano strzelać do tarczy przedstawiającej sylwetkę człowieka. Przyłożyłem karabin, wycelowałem i… nie mogłem nacisnąć spustu. Z tyłu usłyszałem rozkazujący głos kaprala:
– Żołnierzu, strzelaj!
Ale z moich ust wyszła zaskakująca odpowiedź:
– Obywatelu kapralu, nie będę strzelał i nikt nie nauczy mnie zabijania ludzi.
W tym samym momencie poczułem na pośladku potężnego kopniaka i wrzask:
– Wykonać strzelanie. Rozkaz!
Cisza. Byłem sparaliżowany, martwy z przerażenia, ale tak bardzo przekonany do swojej racji, że nie mogłem niczego już więcej uczynić poza biernym oczekiwaniem na dalsze konsekwencje. Na rozkaz kaprala rzuciło się na mnie kilku moich kolegów, wykręcili mi ręce i posadzili pod drzewem. Kapral spoglądał na mnie z niedowierzaniem. W końcu zebrał się w sobie i wygłosił motywujące przemówienie o obronie ojczyzny, patriotyzmie i tak dalej. Potem zdeterminowany raz jeszcze zapytał:
– Wykonacie strzelanie czy nie?
Spojrzałem mu głęboko w oczy i z całą wiarą, spokojnie i stanowczo odpowiedziałem:
– Nie będę strzelał do ludzi i nikt nie ma prawa uczyć mnie mordowania. Lepiej, żebym sam zginął, niż miałbym kogoś zabić.
Kapral słuchał mojej deklaracji z kompletnym niedowierzaniem. Oczy miał szeroko otwarte, a na jego twarzy malowało się bezsilne przerażenie. W pewnej chwili wrzasnął:
– Szeregowy, powstań, baczność! Alarm gazowy! – Nałożyłem maskę. – Czołgając się, naprzód marsz!
Czołgałem się w całym rynsztunku, a moja drużyna biegała wokół mnie, ponosząc solidarną karę za moje pacyfistyczne przekonania. Nie pamiętam, jak długo to trwało. W pewnym momencie poczułem płynącą z nosa krew, która stopniowo zalewała szkła maski przeciwgazowej. Podniosłem się i zerwałem maskę z twarzy. Chwiałem się na nogach i nie za bardzo rozumiałem, co się dzieje wokół mnie.
Wrzask kaprala przebił się do moich uszu jak przez kokon waty:
– Maskę włóż! Padnij!
Zignorowałem wydaną komendę. Usiadłem zrezygnowany, a z moich ust wyszedł najspokojniejszy głos, jakiego zupełnie się nie spodziewałem:
– Odpierdol się!
Widocznie kapral wyczerpał wszystkie argumenty, wskazał na dwóch największych dryblasów i rozkazał:
– Podnieść go.
Dopadli mnie, wykręcili ręce do tyłu i podnieśli do góry. Przeszył mnie niesamowity ból i pociemniało w oczach. Z nadludzką siłą odrzuciłem moich dręczycieli, chwyciłem za lufę karabinu i niczym maczugą waliłem na oślep po hełmach moich Bogu ducha winnych kolegów, którzy unikając ciosów, rozpierzchli się w różne strony. Rozkaz kaprala przywołał ich do porządku:
– Związać go pasami!
W tym momencie cała gromada powaliła mnie na ziemię. Związali i tak skrępowanego zanieśli do jednostki na oddział szpitalny. Niewiele pamiętam, chyba dano mi jakiś zastrzyk uspokajający.
Gdy obudziłem się rano, do pokoju wszedł doktor w stopniu kapitana. Zrobił mi zbiórkę na korytarzu i kilka razy uzdrowicielsko przeczołgał po podłodze. Po kilku dniach powtarzającej się terapii wróciłem na kompanię. Zbliżały się akurat jakieś rocznice i cały sekretariat potrzebował wyprodukować gazetki okolicznościowe. Biegano od sali do sali, szukając kogoś o zdolnościach plastycznych. Zgłosiłem się i wtedy odkryto, że lepiej będzie dać mi pędzel do ręki niż karabin.
Później przyszły większe wyzwania. Propaganda potrzebowała wyrazu artystycznego, a ja miałem worek pomysłów.
Dowódca pułku odseparował mnie od reszty żołnierzy, przydzielił pokój i pracownię na poddaszu w budynku biblioteki. I tak stałem się artystą pułkowym, często goszczącym na swojej mansardzie, w twórczym bałaganie, wysokich oficerów pijących wódeczkę i prowadzących nieskrępowane życie towarzyskie.
Nie znaczy to, że się z nimi spoufalałem, ale czułem nad sobą parasol ochronny, i to do tego stopnia, że podczas alarmu pułku z pięćdziesięciokilometrowym wymarszem pieszym zostałem zawrócony i skierowany przez dowódcę pułku do mojej pracowni z poleceniem niewychodzenia aż do powrotu całej jednostki.
Oczywiście miałem ręce pełne roboty. Czasem podsyłano mi kogoś do pomocy, ale ogólnie byłem samodzielny i miałem w posiadaniu cały budynek biblioteczny. Do tego zorganizowałem ciemnię i robiłem wszelkie prace fotograficzne. Gdy odchodziłem do cywila, to naprawdę żałowałem tej fuchy. Starano się zatrzymać mnie jako cywilnego pracownika biblioteki, ale do tego była potrzebna przynależność do partii, a ja się na to nie zgodziłem. I jak sama widzisz, wylądowałem w mieście mego urodzenia. Straciłem kontakt z przyjaciółmi, a muszę tu rozpocząć nowe życie.
– Dlaczego nie zadzwonisz do nich? – zapytała Asia poruszona moją samotnością.
– Na razie nie próbuję odnajdywać starych znajomych. Po tak długim czasie nie jestem pewien, kim są i co robią. Ja się zmieniłem, to i oni zapewne nie są tacy sami, jakimi pozostali w mojej pamięci. Tak zupełnie po ludzku, to mam trochę stracha.
Patrzyła na mnie, nic nie mówiąc. Ja także zagłębiony w fotel spoglądałem w dół, pogrążony w krępującej ciszy. Gdyby nie płynąca z radia muzyka, roztopilibyśmy się w zażenowaniu.
W końcu Asia powiedziała cicho:
– Masz ciekawe przeżycia. Nigdy nie myślałam, że można mieć tak mocne przekonania… Albo mówić o czymś, czego oficjalnie się nie toleruje. Kim ty jesteś, żeby rzucać w oczy takimi prawdami i nie bać się ponosić za nie konsekwencje?
– Nie wiem… Po takich wydarzeniach jestem wewnętrznie rozerwany i myślę jak zwykły tchórz. Niczego więcej nie pragnę, tylko uciec od samego siebie. Nie ma we mnie nic z bohatera. Przygniata mnie strach i nic więcej… Widząc skutki, chciałbym zawrócić czas, powiedzieć lub zrobić tak, jak ode mnie tego oczekiwano. Daję słowo, że wolałbym być konformistą niż wciąż ponosić cenę za swój cholerny idealistyczny upór. Chociaż w tym szaleństwie mam także wiele szczęścia.
Asia uśmiechnęła się:
– Po tym, co usłyszałam, zastanawiam się, co bym zrobiła na twoim miejscu. Nigdy nie doświadczyłam świata od tej strony.
Siedzieliśmy, słuchając płynącej z radia muzyki. Wstający dzień odzierał nas ze złudzeń nocnych tajemnic i skrytych namiętności, a także niełatwych pytań o naszą egzystencję. Asia jakby od niechcenia, żeby przerwać milczenie, zapytała:
– Lubisz muzykę klasyczną?
Złapany, przez moment nie wiedziałem, czy mam powiedzieć prawdę, czy ładnie skłamać.
– Nie znam się na muzyce – poza kilkoma utworami Bacha, Vivaldiego czy Chopina niczego więcej nie słuchałem, ale jestem chętny, by to poznać i czegoś się nauczyć.
– To świetnie – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Będziemy chodzili na koncerty kameralne w mojej szkole i zaproszę cię do domu na wieczory muzyczne. Wiesz, cała moja rodzina jest muzykalna i przynajmniej raz w miesiącu wszyscy razem siadamy do instrumentów, zapraszamy przyjaciół i gramy koncert. Będziesz miał okazję poznać moich starych.
– À propos twoich rodziców – czy mogę cię o coś zapytać?
– Pytaj – odparła – Chyba się domyślam…
– Wiesz, pierwszy raz spotkałem się z taką swobodą informowania rodziców, że zostajesz u chłopaka na noc. Nawet nie próbowałaś skłamać. Czy oni ci na wszystko pozwalają?
Uśmiechnęła się tajemniczo:
– Moja rodzina jest trochę dziwna. Oczywiście, mamy pewne zasady… Przede wszystkim zawsze mówimy prawdę, ufamy sobie i nikomu niczego nie narzucamy. Mam już dwadzieścia jeden lat i podejmuję własne decyzje. Moim obowiązkiem jest powiadomić rodziców, gdzie jestem, z kim i kiedy wrócę do domu. To jest nasza żelazna reguła. Jeśli są jakieś wątpliwości, to dyskutujemy o nich.
– Gdy usłyszałem twoją rozmowę telefoniczną, byłem zszokowany, nigdy przedtem nie widziałem czegoś podobnego.
Roześmiała się rozbawiona:
– Moja rodzinka jest trochę szurnięta, a wszystko przez muzykę. Razem gramy, dyskutujemy, kłócimy się, a nawet biłam się kiedyś z moim ukochanym bratem. Musisz nas poznać, wówczas zrozumiesz. Mojemu ojcu na pewno się spodobasz, gdy opowiem mu, dlaczego zawaliłeś maturę.
– A czy tobie się podobam? – zapytałem znienacka.
Spojrzała na mnie przenikliwie i po chwili zastanowienia odpowiedziała:
– Nie wiem, co przez to rozumiesz… Ale jeśli chodzi o mnie, to nie patrzę jedynie na urodę, chociaż jest ona ważna. W tobie intryguje mnie opanowanie i szczerość, nie próbujesz uwodzić, a to w moich oczach jest atutem. Poza tym niczego nie udajesz, jesteś sobą, a u facetów jest to rzadkością.
– Przyznam, że chciałem tak po męsku wykorzystać sytuację, ale nie leży to w mojej naturze. W duchu zazdroszczę moim kumplom, gdy chwalą się swoimi sukcesami. Mnie jednak to jakoś nie wychodzi.
– I ciesz się z tego. Gdybym wyczuła, że próbujesz tych sztuczek, nie zostałabym z tobą aż do rana i nie umawiałabym się na dalsze spotkania. Jestem świadoma swoich wyborów. Staram się nie podążać za instynktem czy emocjami, lecz posługiwać się rozumem. Może dlatego nie mam takich problemów jak moja koleżanka, którą poznałeś w kawiarni. Fajna dziewczyna, ale oddała swoją duszę i ciało w ręce przystojnego, cwanego krętacza. Prawdopodobnie przez niego zmarnuje swoje życie.
– A ty nie zmarnujesz w poszukiwaniu idealnego faceta?
– Tego nie wiem, ale jestem pewna, że nie powierzę życia nikomu, kto nie będzie mnie i moich poglądów szanował. Mam bardzo dobry wzór w moich starych – kłócą się, dyskutują, ale mają dla siebie szacunek i darzą się uczuciem.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że z nikim nie chodzisz i nigdy się nie zakochałaś?
Roześmiała się rozbawiona moją uwagą:
– No nie, już taka święta to nie jestem. Miałam chłopaka, spotykałam się z nim prawie rok, ale on chciał ode mnie więcej, jednak ja nie czułam… To znaczy, nie kochałam go. Wiesz, mam świadomość, że to jest fajne przeżycie, ale jak byś o tym nie myślał, jest ono wyjątkowe i potrzebuje też specjalnego traktowania, ponieważ pozostanie z nami do końca życia. Tego nie da się odwrócić.
Po krótkiej pauzie powiedziałem:
– Zgadzam się z tobą, ale tylko częściowo, gdyż z mego doświadczenia wynika, że piękno zbliżenia dwojga ludzi nie zawsze musi być wynikiem wielkiego uczucia, może być także zmysłową namiętnością. Odnoszę wrażenie, że zbyt mocno idealizujesz coś, czego do końca nie rozumiesz. Pomimo różnic na ten temat – nadal chcesz się ze mną spotykać?
Chwilę milczała, jakby podjęcie decyzji sprawiało jej trudność, po czym bez entuzjazmu odpowiedziała:
– Możemy spróbować. Jak wiesz, z nikim nie jestem związana. Mam nadzieję, że ty też nie masz nikogo. Tak naprawdę chciałam jedynie z tobą się przyjaźnić, ale jeśli stawiasz sprawę oficjalnie, no to spróbujmy…
Przez chwilę czuliśmy się skrępowani naszymi poważnymi deklaracjami i nie wiedzieliśmy, w jaki sposób celebrować tak ważną decyzję. Zmieszani roześmialiśmy się trochę sztucznym, nerwowym śmiechem.
Wziąłem jej ręce w swoje dłonie i pocałowałem, wypowiadając teatralnie:
– Pani, całuję twe dłonie i przyrzekam być lojalnym jej przyjacielem, tak mi dopomóż Bóg i wszyscy święci.
Roześmiała się rozbawiona odegraną przeze mnie scenką, objęła mocno i pocałowała w usta:
– Tym pocałunkiem pieczętuję złożoną przez pana deklarację.