Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lech Foremski
Odnajdywanie ojczyzny
Wszyscy cierpimy karę za to, czego się wyrzekamy.
Oscar Wilde
Opisując wspomnienia, często zadawałem sobie pytanie: po co zaglądam w atmosferę i krajobrazy dzieciństwa – komu to będzie potrzebne? Być może piszę o tamtych latach z sentymentalnych pobudek i chęci rekonstrukcji minionego świata? A może, żeby zrozumieć siebie i zrewidować historię? A może zbudować panoramę wspomnień, która da poczucie sensu życia? Mam nieodparte pragnienie zawarcia przymierza, stworzenia pomostu między tym, co było, a tym, co jest obecnie. Jeśli ktokolwiek z czytelników zauważy ten pomost przeżytego „wczoraj” z naszym „dzisiaj”, to niewątpliwie dokonałem metafizycznego połączenia światów.
Pamięć, choć chimeryczna, przechowuje całkiem bogaty obraz miejsc i zdarzeń. Jest pomiędzy nimi mój dom przy ulicy Słonimskiej, który już nie istnieje, dzielnica Bojary i panujący tam folklor. Dlatego w moich opowiadaniach dopuściłem do głosu dziecko, którym byłem, nie przeszkadzając mu w opowiadaniu tego, co widziało, czuło i przeżywało.
Z Białymstokiem i barwną, robotniczo-chłopską, pełną folkloru dzielnicą Bojary jestem nierozerwalnie związany. Tam wciąż powraca moje serce, być może dlatego, że los i historia zaprowadziły mnie daleko za ocean i tu najczęściej powracam do dni, które już przeminęły.
Jestem emigrantem wielkiego exodusu lat osiemdziesiątych, dlatego z mojej perspektywy przemiany – nawet te na lepsze – wiążą się z bezpowrotną utratą tego, co było krajobrazem moich trzydziestu jeden lat życia.
Każdy powrót do kraju wywołuje bolesne uczucie zmartwychwstańca, który nie może odnaleźć dawno opuszczonego świata. Czasem tylko stare drzewo lub waląca się chałupina wzbudzają emocje związane z miejscem i ludźmi, którzy przeminęli.
Nie ma się czemu dziwić, przecież upłynęło tak wiele lat od chwili, gdy stojąc na peronie dworca, powiedziałem: żegnaj na zawsze.
Wówczas nie spodziewałem się zmian, które się potem dokonały i przemieniły siermiężną rzeczywistość tej ziemi, podnosząc ją do rangi europejskiej.
Decyzja emigracji była bolesna i nieodwracalna, stanąłem przed pytaniami, na które nikt nie znał odpowiedzi, a ja byłem zmuszony ich szukać. Jak i gdzie znaleźć nową ojczyznę? Czy taki wybór jest możliwy? Czy kiedykolwiek odnajdę to, co pozostawiłem?
Życie i historia piszą nam różne scenariusze, nie pieszcząc naszych sentymentów, uczuć ani dokonanych wyborów.
Polskę odwiedzałem kilkakrotnie, ale zawsze były to wizyty krótkie, emocjonalne. Natomiast w nowej ojczyźnie byłem zbyt zajęty pracą, integracją i wychowywaniem dzieci, by zwracać uwagę na transformacje zachodzące w starym kraju.
Teraz, gdy zostałem uwolniony z obowiązków i nie jestem ograniczony czasem, postanowiłem dokładniej przyjrzeć się zmianom, jakie zaszły w krainie mojej młodości, do której tysiące razy słałem nostalgiczne westchnienia z powodu jej utraty. Stąd opowiadania, które pozwalają mi raz jeszcze przeżyć czas bezpowrotnie utraconej młodości i dzieciństwa.
L.F.
Pierwsza część opowiadań rozgrywa się w dzielnicy Bojary przy ulicy Słonimskiej, dlatego sięgnąłem w zarysie do jej nazwy i historii.
Ulica Słonimska w czasie zaborów i panowania cara egzystowała jako zaułek Gogolewski, później nazwano ją ulicą Gogolewską. W 1919 roku została przemianowana na Słonimską. Jak przypuszczają niektóre źródła, być może nazwano ją tak z sentymentu do Słonimia – starego miasta należącego do Wielkiego Księstwa Litewskiego (obecnie leżącego na Białorusi), gdyż trudno dowierzać, że jej nazwa jest hołdem dla Antoniego Słonimskiego, poety i satyryka, który w chwili nadania nowej nazwy miał dopiero dwadzieścia cztery lata…
W każdym razie ulica Słonimska znajduje się w samym sercu dzielnicy Bojary. Nazwa dzielnicy funkcjonuje od siedemnastego wieku, od czasu osiedlenia się w tym miejscu drobnej szlachty ruskiej, tak zwanych bojarów putnych, którzy byli silnie związani ze służbą u hetmana Branickiego.
Jednakże dzielnica Bojary nabiera znaczenia dopiero w dziewiętnastym wieku, gdyż zamieszkują ją przeróżni rzemieślnicy: Polacy, Niemcy, Rosjanie i Żydzi.
Jak podają źródła, problemy z nazwą ulicy Słonimskiej zaczęły się dopiero w 1940 roku, gdy Sowieci rozpoczęli okupację. Przemianowano ją wówczas na ulicę Kirowa, a ulicę Piasta zamieniono wtedy na Gorkiego. Po wojnie ulica powróciła do swojej starej nazwy, aby w 1954 roku ponownie zmienić miano ze Słonimskiej na Wolną i w niedługim czasie powtórnie wrócić do starej nazwy „ulica Słonimska”. Tak w wielkim skrócie wyglądają burzliwe dzieje miejsca mego dzieciństwa, które pragnę wskrzesić, opisując zdarzenia i ludzi, z którymi się identyfikuję w mojej bezpowrotnie utraconej małej ojczyźnie.
Samolot przetoczył się po płycie lotniska, a uczucie wzruszenia ścisnęło mi serce – oto jestem… Lotnisko w niczym nie ustępuje tym, które widziałem w światowych metropoliach, ludzie jak wszędzie – z całego świata. Poczułem dumę, podążając wraz z barwnym, wielojęzycznym tłumem, a w sercu brzmiał głos – Polska jest znana na świecie. Ludzie chcą ją odwiedzać i poznawać. Nigdy w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że stanie się to rzeczywistością. Twarze witającej rodziny przepełnione wzruszeniem, oczy przymglone łzami radości i pragnienie wypowiedzenia wszystkich słów zamkniętych w latach wspólnej rozłąki.
Wjechaliśmy na szeroką autostradę, rozejrzałem się, stwierdzając banalnie:
– U was wszystko wygląda tak samo jak w moim nowym kraju. Po obu stronach podobne budynki, bilbordy z reklamami, pędzące samochody niczym się nie różnią od tych, które jeżdżą po naszych drogach. Gdzie się podziały trabanty, syrenki, warszawy i polskie fiaty, z których kiedyś byliśmy tacy dumni? Dla żartu zapytałem szwagra: – Czy jesteś pewien, że jesteśmy w Polsce?
Roześmiał się.
– To dopiero początek, przygotuj się na większe zmiany.
Większe zmiany – pomyślałem w duchu – a gdzie jest moja stara ojczyzna, którą tyle lat temu zostawiłem? Odnajdę ją czy na zawsze pozostanie zastygła w mojej pamięci niczym eksponat w muzeum?
Ogarnęła mnie nostalgia za szarymi obrazami utrwalonymi w wyobraźni. Poczułem się tak, jakbym umarł i zmartwychwstał, a teraz, wędrując, nie odnajduję niczego, co tworzyło mój dawny świat. Doznałem rozdarcia pomiędzy dwiema rzeczywistościami, cieszyłem się nowym pięknem, ale tęskniłem boleśnie za szarym, prymitywnym i smutnym światem mojego dzieciństwa.
Zawstydziłem się egoistycznym chciejstwem i nakazałem sobie cieszyć się nowością, nie powracając już do przeszłości. Czy można jednak wykastrować ze wspomnień to, co kiedyś było chlebem powszednim? Postanowiłem przemienić się w turystę i odkrywać nieznane… Łatwo powiedzieć, ale wykonać o wiele trudniej. Następnego dnia wybrałem się odwiedzić nowe stare miejsca, z którymi byłem związany wspomnieniami z dzieciństwa. Z łatwością można się domyślić, że wszystko zostało zmienione, po domu i podwórzu moich szczenięcych lat nic nie pozostało, za to stanęły w tym miejscu deweloperskie bloki. Rozglądałem się z bólem, pragnąc odnaleźć choćby najmniejszą rzecz, jakiś niewielki kamień lub cokolwiek materialnego, i nagle zobaczyłem ogromny stary kasztan o rozłożystych gałęziach, mówiący mi szelestem liści, że byłem tu i wspinałem się po jego konarach. Objąłem pień kasztanowca, jakbym tulił bezcenny talizman, który pozwolił mi na moment przebyć podróż w czasie i spotkać się z dzieckiem, którym kiedyś byłem. Gdy obchodziłem z nabożeństwem drzewo mego dzieciństwa, wyobraźnia usunęła budynki nowego świata, a do moich uszu dotarły głosy odległych dni. Dotykając starego kasztanowca, poczułem wdzięczność, że go oszczędzono. Z jakichś bliżej nieokreślonych powodów pozwolono mu rosnąć i rozrzucać co roku kolczaste owoce, z których wyłuskiwaliśmy brązowe, lśniące kasztany, by później w domu robić z nich przeróżne zwierzaki.
Dziś to stare drzewo pewnie już nie dostarcza dzieciom swoich owoców do zabawy. Lśniące brązem rozkoszne klocki kasztanów nie pobudzają niczyjej wyobraźni. Dzieci mają inne zabawki – bo cóż to za atrakcja zbierać żołędzie i kasztany…?
Z uczuciem rozgoryczenia odstąpiłem od starego kasztanowca, jedynej żywej pamiątki mego dzieciństwa, i powędrowałem uliczkami, które z krzywych i wyboistych stały się proste i wyasfaltowane, a pokraczne domy, pokryte kiedyś poczerniałą, zmurszałą dachówką, zmieniły się w zgrabne, czyste, otoczone dostatkiem i elegancją. Gdzieś w niebyt przepadły krzywe płoty, na których nie raz zostawiłem rozerwane nogawki spodni, gdy wkradaliśmy się z chłopakami do sadów, by szabrować soczyste gruszki, śliwki i jabłka. Niegdyś te ulice tętniły hałaśliwą, łobuzującą zgrają wszędobylskich dzieciaków, a teraz są równe, czyste i ciche, jakby wymarłe. Przeszyła mnie zatrważająca myśl – a może dzieci już się nie rodzą?
Idę samotnie otoczony pustką przygnębienia, nikt mnie nie mija, nie pozdrawia. Od czasu do czasu przejeżdżający samochód oznajmia, że jednak są tu jacyś ludzie.
Odrywam się od wspomnień, wsiadam do autobusu i jadę do śródmieścia. Ten sam stary ratusz pośrodku miasta i okalające go kamieniczki pragną wyrwać mnie z rozgoryczenia swoją niezachwianą stałością architektoniczną i zapewnić, że nie wszystko przeminęło. Przechodzący barwny tłum budzi świadomość ciągłości życia i sensu przemijania.
Szczególnie zachwycają mnie dzieci, które skłaniają do niedorzecznej refleksji – z jak zdumiewającą lekkością mówią moim ojczystym językiem. Wsłuchuję się w te dźwięki jak w najpiękniejszą muzykę. Tak dawno nie słyszałem małych dzieci mówiących językiem, który szeleści jak jesienne liście pod nogami przechodnia. Jeszcze nie potrafię się przyzwyczaić, że mogę mówić do otaczających mnie ludzi w ojczystym języku, zdarzają mi się potknięcia, ale nikt nie zwraca na to uwagi, gdyż wokół jest wielu obcokrajowców. Młodzi kelnerzy i kelnerki ze swobodą posługują się językiem angielskim, którego ja przed emigracją nie znałem. Mój stary świat nie posiadał aż tylu możliwości, zazdroszczę tym młodym, pięknym ludziom wolności, otwartości na poznawanie języków i świata bez dramatu paszportu tylko w jedną stronę.
Wraz z zapadnięciem zmroku śródmiejski rynek zamienia się w kolorową promenadę okoloną kawiarniami i restauracjami. Gdzieś w dali jazzowa kapela gra popularne melodie, słychać śmiech, głośne rozmowy. Młode, ładne dziewczęta pędzą swobodnie chodnikiem na rolkach. Obserwuję, sycąc się widokiem ludzi żyjących w mojej starej ojczyźnie, którą wiele lat temu opuściłem w dramatycznych okolicznościach strachu i zamieszania. Siedzę tu jako turysta, przybysz z innego świata, obywatel innej nowej ojczyzny, próbuję odnajdywać tę bezpowrotnie utraconą…
Poznaję na nowo miejsca, które czas i historia zmieniły, jednak mnie pozostawiły z eksponatami pamięci prywatnego muzeum, zastygłej jak lawa teraźniejszości świata, który bezpowrotnie przeminął.
Pytam: czy można wrócić do przeszłości, strząsając kurz ze wspomnień? Trudne zadanie, szczególnie gdy powraca się do ludzi i miejsc, które pozostawiło się na prawie pół wieku. Spotkania z nimi są wyjątkowo emocjonalne, gdyż patrząc na ich twarze, widzimy czas, który je rzeźbił, a włosy pokrył szronem. Tak jak miejsca i architektura podlegają ciągłej ewolucji, tak i my zmieniamy się, kurczymy, a po naszej młodości pozostają tylko wspomnienia.
Czas, przemijanie i „Nowe” – wkraczające brutalnie w krajobrazy naszego życia. Życia, o którym w młodości myśleliśmy, że będzie trwać wiecznie. Miejsca, które były naszą małą ojczyzną, wydawało się, nigdy nie przeminą. Będąc dziećmi, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że chwile są krótkie, eteryczne i przetrwają wyłącznie w naszej pamięci.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novaer Res ukazały się również:
Wyspa w kałuży
Czas szarej tęczy
Odnajdywanie ojczyzny
ISBN: 978-83-8313-910-4
© Lech Foremski i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk
KOREKTA: Angelika Kotowska
OKŁADKA: Grzegorz Araszewski
FOTO: Brandon Mowinkel | unsplash.com
Jurand | stock.adobe.com
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek