Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kontynuacja bestsellerowego cyklu. Buntowniczka, która zostaje królową.
Po krwawych i brutalnych walkach Paige Mahoney zyskała odpowiedzialną funkcję – została wybrana Zwierzchniczką. Pod rządami ma teraz całą populację londyńskich kryminalistów.
Wystąpiła przeciwko Jaxonowi Hallowi. Narobiła sobie żądnych krwi wrogów, z których każdy czeka na jej najmniejszy błąd. Teraz zadanie ustabilizowania sytuacji w podzielonym podziemiu będzie prawdziwym wyzwaniem.
Panowanie Paige może szybko dobiec końca. Wszystko przez wprowadzenie Tarczy Czuciowej, śmiertelnej technologii, która przyniesie zgubę społeczności jasnowidzów i… całemu światu, jaki znają.
Gorąco wyczekiwany trzeci tom bijącej rekordy popularności serii Czas Żniw – przełomowej dystopijnej fantasy będącej wyrazem imponującej wyobraźni Samanthy Shannon.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 496
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Uciszonym
Milczenie jest naszym największym wrogiem.
Tylko jego brak jest w stanie nas wyzwolić[1].
Emily Dickinson
2 listopada 2059
Światła paliły moje wypożyczone oczy. Nadal stałam w tym samym miejscu wewnątrz obcego ciała, podczas gdy wszystko inne uległo zmianie dosłownie w jednej chwili.
Uśmiechał się. Ten świetnie mi znany błysk w oku, jakbym dopiero co przyniosła mu dobre wiadomości z domu aukcyjnego. Miał na sobie czarną kamizelkę wyszywaną splecionymi złotymi kotwicami, a na szyi szkarłatny krawat. W ręce odzianej w jedwabną rękawiczkę trzymał mahoniową laskę.
– Widzę, że opanowałaś sztukę zawładnięcia na odległość – powiedział. – Jesteś pełna niespodzianek.
Biała porcelanowa rączka jego laski miała kształt konia.
– Domyślam się – powiedziała miękkim głosem Nashira – że poznałaś już mojego nowego Wielkiego Nadzorcę.
W końcu złapałam powietrze, po raz pierwszy, odkąd go ujrzałam.
To on próbował mnie zatrzymać. Ten intrygancki pędrak usiłował uciszyć mnie od wielu tygodni, nie pozwalał mi powiedzieć nikomu o istnieniu Refaitów. A teraz stał tutaj i wszystko wskazywało na to, że doskonale odnajdywał się w ich towarzystwie.
– O, moja droga. Czyżbyś połknęła ten ukradziony język? – Rozległ się jego drwiący śmiech. – Tak, Paige, to ja, jestem tu z Refaitami przyodziany w kotwicę! Czyżbym wprawił cię w osłupienie? Poczułaś się zgorszona? Czyżby to był zbyt duży szok dla twych kruchych zmysłów?
– Dlaczego? – szepnęłam. – Dlaczego, u licha, ty tutaj jesteś, Jaxonie?
– A co ty zrobiłabyś na moim miejscu? Z tobą w roli Zwierzchniczki mój ukochany syndykat jest skazany jedynie na samodestrukcję. Właśnie dlatego postanowiłem wrócić do moich korzeni.
– Twoich korzeni?
Uśmiechnął się szeroko.
– Opowiedziałaś się po niewłaściwej stronie. Dołącz do nas, skarbie – mówił dalej, jakby w ogóle mnie nie słyszał. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cierpię, widząc cię w garści tych nikczemnych Refaitów, którzy sami siebie nazywają Ramarantami. W przeciwieństwie do Szmatognata zawsze wierzyłem, że ty nie ulegniesz ich indoktrynacji. Nie dasz się uwieść… Arcturusowi. Myślałem, że masz więcej oliwy w głowie i że nie będziesz jedynie ślepo wykonywała rozkazów swojego ekspana.
Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
– Byłoby ci na rękę, gdybym zrobiła to teraz.
– Otóż to. – Na jego policzku zauważyłam świeży siniec. – Dla Terebell Sheratan jesteś wygodnym pionkiem w jej odwiecznej rozgrywce. Z kolei Arcturus Mesarthim jest jedynie jej przynętą. Jej wabikiem. To z jej rozkazu wziął cię pod swoje skrzydła w kolonii karnej, tylko po to, żebyś wpadła w sidła Ramarantów. A ty, mój skarbie, uległaś im… Wszyscy to widzą, wszyscy z wyjątkiem ciebie samej.
Poczułam niepokojący chłód. Gdzieś tam w syndykacie ktoś dotknął mojego ciała.
– To walka, której nie możesz wygrać. Nie okaleczaj syndykatu, moja śliczna – powiedział miękkim głosem. – On nigdy nie miał być maszyną do zabijania, z kolei zarządzanie nie jest twoją mocną stroną. Nie popadaj w skrajności. Jedyne, czego wszyscy w Archonie chcemy, to chronić ciebie. Ciebie i twój cudowny dar. Jeżeli musimy odciąć ci skrzydła, aby powstrzymać cię od rzucenia się w ogień, niech tak się stanie. – Wyciągnął dłoń. – Chodź do nas, Paige. Chodź do mnie. Możemy tego wszystkiego uniknąć.
Zaskoczył mnie. Wiedzieliśmy o tym obydwoje. Ale jeżeli wydawało mu się, że mnie przestraszy, to będzie się musiał bardziej postarać.
Kolejny dreszcz. Poczułam, że wypadam z podświadomości obcego, że wracam w objęcia zaświatów.
– Prędzej spłonę żywcem – odrzekłam.
Mój mózg był jak płynna masa, wyślizgiwał się przez nos na zewnątrz. Musiałam opuścić ciało, nabrać powietrza we własne płuca…
Ktoś złapał mnie za ramię. Ktoś do mnie mówił, powtarzał moje imię. Zerwałam maskę z tlenem, otworzyłam drzwi i wysunęłam się z auta, z trudem łapiąc oddech. Gwałtowny ruch rozerwał szwy i na ciele poczułam krew.
Jaxon Hall był zdolny do wielu rzeczy, ale nie mogłam uwierzyć w to, że cały czas stał po stronie Sajonu. Zrobił karierę, żyjąc w cieniu mojego wroga.
Rany odniesione w czasie rozgrywek paliły piekielnym bólem, który pulsował w stronę pleców. Zanurzyłam się w nocnych ciemnościach. Zeszłam po pokrytych mchem schodach na brzeg Tamizy i padłam na kolana nad brzegiem wody. Schowałam głowę w dłoniach, przeklinając własną głupotę. Jak to możliwe, że nie potrafiłam tego przewidzieć? Jak mogłam nic nie zauważyć. Teraz on będzie naszym największym wrogiem, cennym nabytkiem kotwicy.
Znajdę innych sojuszników – powiedział po rozgrywkach. – Ostrzegam cię: jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.
Powinnam była go zabić w Różanym Pierścieniu. Trzymałam ostrze tuż przy jego gardle, ale byłam wtedy zbyt słaba, by go zniszczyć.
Bardzo stary sojusznik – powiedziała Nashira. – Ktoś, kto powrócił do mnie… po długich dwudziestu latach separacji…
Krzyk w oddali zatrzymał czas i jednocześnie mi go przywrócił. Pochyliłam się nad wodą.
Postanowiłem wrócić do moich korzeni.
– Nie – powiedziałam do siebie. – Nie ty. Tylko nie ty…
Stał taki pewny siebie przy boku Sargas. Nie wyglądał na kogoś, kto spotkał ich po raz pierwszy kilka godzin wcześniej. Zignorowałam jeszcze kilka innych szczegółów. Jaxon zawsze był bogatszy od innych mim-lordów. Sam absynt kosztuje przecież fortunę na czarnym rynku, a on popijał go niemal każdego wieczoru. Jakim cudem z nędzarza stał się bogaczem? Z pewnością nie dzięki pisaniu; ulotki nie były opłacalnym zajęciem. Poza tym fakt, że poprowadził akcję uwolnienia mnie z kolonii bez żadnego konkretnego planu, wydawał się zupełnie bezsensowny. Angażowanie się w przedsięwzięcia bez sprecyzowanego celu kompletnie nie leżało w jego naturze. Ale jeżeli już wcześniej wydostał się z kolonii… jeżeli znał drogę powrotną albo jeżeli rodzina Sargas pozwoliła mu mnie zabrać…
Stary sojusznik. Dwadzieścia lat temu. Te słowa wystarczyły, żebym zrozumiała, kim Jaxon Hall był kiedyś i kim jest teraz. Nie miałam twardego dowodu, ale wiedziałam, w głębi serca wiedziałam, że mój instynkt się nie myli.
On nie był tylko zdrajcą.
On był tym zdrajcą.
Człowiekiem, który dwadzieścia lat temu zdradził Ramarantów, aby wykupić swoją wolność od Refaitów.
Człowiekiem odpowiedzialnym za blizny na plecach Naczelnika.
Człowiekiem, który zostawił w kolonii swoich współwięźniów na śmierć.
A ja byłam jego faworytą. Jego prawą ręką.
Odgłos kroków wyrwał mnie z zamyślenia. Kątem oka zobaczyłam, jak Naczelnik kuca obok.
Musiałam mu powiedzieć. Nie mogłam zostać z tym sama.
– Wiem, kto zdradził cię dwadzieścia lat temu – powiedziałam. – Wiem, kto zadał ci te potworne rany.
Zapadła cisza. Uświadomiłam sobie, że cała drżę.
– To nie jest bezpieczne miejsce – przemówił w końcu. – Porozmawiamy o tym w teatrze.
Myśli kłębiły mi się w głowie. Byłam marionetką uwięzioną w plątaninie sznurków.
Nick wyłonił się zza balustrady na górze.
– Stróże – krzyknął. – Naczelniku, przyprowadź ją na górę!
Naczelnik nawet nie drgnął. Bałam się, że nie będzie w stanie odczytać mojego wyrazu twarzy, że będę musiała sama wymówić na głos to przeklęte imię, ale po kilku sekundach zauważyłam, jak to do niego dociera, tak samo jak do mnie. Jego oczy zapłonęły.
– Jaxon.
Wojna nie bez przyczyny od zawsze była nazywana grą. Bierze w niej udział dwóch graczy, każdy z nich ma swoich zwolenników. Każdy liczy się z ryzykiem przegranej.
Te dwa pojęcia różnią się jednak jedną kwestią.
Każda gra przypomina hazard. Pewność, to ostatnia rzecz, na którą możesz sobie pozwolić, gdy zaczynasz rozgrywkę. Jeżeli masz gwarancję wygranej, to nie jest to gra.
W wojnie natomiast każdy z walczących pragnie pewności. Żaden głupiec nie podejmie się walki bez solidnego przekonania o szansie na zwycięstwo; albo przynajmniej prawdopodobieństwa porażki na tyle małego, że mimo wszystko warto stanąć w szranki. Nikt nie zaczyna wojny dla samego dreszczyku emocji, robi to dla wygranej.
Pozostaje pytanie, czy każdy zysk, każdy wynik jest w stanie usprawiedliwić taktykę, która prowadzi do zwycięstwa.
27 listopada 2059
W samym sercu finansowej dzielnicy Londynu szalał ogień. Na Cheapside Didion Waite, poeta podziemia i zacięty rywal Jaxona Halla, wykrzykiwał coś w złości nad pozostałościami opuszczonego kościoła. Coś, co było kiedyś stolicą, przeobraziło się teraz w kupę zwęglonego i dymiącego gruzu.
Już z oddali rzucał się w oczy w swojej pudrowej peruce i fraku, z tym że wszyscy byli zbyt pochłonięci powstałym zamieszaniem, żeby zwracać uwagę na tego szaleńca. Wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy odpowiedzieli na jego wezwanie. Staliśmy zamaskowani przy wlocie uliczki i obserwowaliśmy to, co pozostało z St Mary-le-Bow. Zgodnie z raportami miejscowych jasnowidzów około północy wybuch zrównał kościół z ziemią. Teraz kilka z najbliższych budynków stało w ogniu, a na ulicy pojawił się napis:
ODDAJCIE POKŁON BIAŁEMU SPOIWU,
JEDYNEMU PRAWOWITEMU ZWIERZCHNIKOWI LONDYNU.
Obok napisu namalowany był kwiat w kolorze pomarańczowego wschodzącego słońca. Nasturcja. W języku słońca oznaczał on podbój lub władzę.
– Ściągnijmy stamtąd tego biedaka – powiedziała Ognena Maria, jeden z moich dowódców. – Zanim zrobi to Sajon.
Nie zamierzałam brać w tym udziału. Didion oczekiwał, że pojawię się osobiście, ale rozmowa z nim byłaby teraz zbyt niebezpieczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego obecny stan. Liczył zapewne, że zwrócę mu pieniądze za poniesione straty ze skrzyń, które teraz trzymałam pod swoją pieczą, jednak z doświadczenia wiedziałam, że nie miałby żadnych skrupułów przed zdekonspirowaniem mnie przed całą ulicą, gdybym tylko powiedziała „nie”. Lepiej będzie, jeżeli na razie nie będę pokazywać mu się na oczy.
– Ja pójdę. – Eliza poprawiła kaptur. – Zabierzemy go na ulicę Grub.
– Uważaj na siebie – ostrzegłam ją.
Pognała w stronę Didiona, który rzucał już teraz kostką brukową na oślep i krzyczał chaotycznie. Za nią udała się Maria, skinęła na swoich najemników, żeby jej pomogli.
Zostałam z Nickiem. Mieliśmy na głowach modne w ostatnich tygodniach zimowe kaptury, które zakrywały niemal całą twarz, tylko że stałam się na tyle rozpoznawalną postacią, że w moim przekonaniu niewiele mogło to pomóc.
Po rozgrywkach – w których walczyłam z Jaxonem Hallem, moim własnym mim-lordem i mentorem, o prawo do rządów nad jasnowidzami Londynu – Nick rzucił pracę w Sajonie i znikł z pola widzenia, zostawiając sobie jedynie możliwość podkradania medykamentów i wybierania gotówki z konta w możliwie jak największych ilościach. W ciągu kilku dni jego twarz pojawiła się tuż obok mojej na ekranach w całym mieście.
– Myślisz, że to sprawka Jaxona? – Skinął na gruzy pozostałe z kościoła.
– Jego poplecznicy. – Ciepło bijące od ognia paliło mnie w oczy. – Ktokolwiek im dowodzi, zaczyna właśnie zbierać zwolenników.
– To tylko niewielka grupa intrygantów. Nie masz się czym przejmować.
Mówił z przekonaniem, chociaż to już trzeci atak na punkt orientacyjny syndykatu w ciągu kilku dni. Ostatnio zrobili nalot na rynek Old Spitalfields, wystraszyli handlarzy i splądrowali stoiska. Autorzy ataku uważają Jaxona za prawowitego Zwierzchnika, pomimo jego rzucającej się w oczy nieobecności. Nawet po tym, jak zapoznałam ich z faktami, nie byli w stanie pojąć, że Białe Spoiwo, chwalebny mim-lord I-4, przeszedł na stronę Sajonu.
W porównaniu z innymi problemami to drugorzędna kwestia; większość jasnowidzów opowiadała się za mną. Jednakże wiadomość przekazana poprzez ten atak wydawała się jasna: nie zdobyłam jeszcze serc wszystkich poddanych. Przypuszczałam, że zależy to od terenu podległego syndykatowi. Mój poprzednik, Haymarket Hektor, był człowiekiem pogardzanym przez większość. Ci, którzy byli mu posłuszni, wykonywali jego polecenia jedynie ze strachu albo dlatego, że dobrze im za to płacił.
Didion zawodził, kiedy Maria i Eliza stawiały go na nogi i odprowadzały w bezpieczne miejsce. Jego wycie zagłuszyły syreny sajońskiego wozu strażackiego. Mogli ugasić sąsiednie budynki, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że kościoła nie da się ocalić, podobnie jak Juditheon, domu aukcyjnego, który znajdował się tuż pod nim. Wycofaliśmy się z tego zamieszania, zostawiając kolejną część naszej historii za sobą.
Kiedyś pewnie bym zapłakała. Spędziłam wiele godzin w Juditheon, łupiąc wygórowane sumy pieniędzy dla Jaxona za duchy, których Didion nie miał prawa sprzedawać. Jednakże od czasu ujawnienia się prawdziwej natury Jaxona, wszystkie moje wspomnienia z życia faworyty okryły się skazą, ich powierzchnię spowiła otoczka brudnej piany. Jedyne, czego pragnęłam, to zakopać je głęboko w ziemi, a na ich wierzchu stworzyć nowy, pewny grunt.
– Najbliższym bezpiecznym miejscem będzie dom przy Cloak Lane – powiedział Nick.
Skręciliśmy w kolejną boczną uliczkę, oddalając się od punktu zapalnego, w którym stały gruzy spalonego kościoła. Stroniliśmy od ludzi. Nick sprawdził kamery bezpieczeństwa. Od czasu rozgrywek nie byliśmy już tylko kryminalistami, ale powstającymi rewolucjonistami, za których oferowano coraz wyższe nagrody. Nawet gdybyśmy nie wykonali żadnego ruchu przeciwko Sajonowi, oni i tak doskonale znali nasze zamiary.
Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będziemy w stanie przetrwać w stolicy. Tak późne nocne wyprawy stanowiły dla nas niebezpieczeństwo, ale ponieważ Didion po mnie posłał, chciałam tu przyjść, chciałam go przekonać, że obydwoje opowiadamy się po tej samej stronie. Był przecież odwiecznym przeciwnikiem Jaxona, stał się więc teraz naszym potencjalnym sojusznikiem.
Kawalerkę na Cloak Lane wynajmowała nam kobieta, która była niegdyś nocnym wędrowcem, skłonnym do pomocy Zakonowi Mimów w każdej kwestii. W przeciwieństwie do większości naszych budynków w tym mieliśmy ogrzewanie, lodówkę i wygodne łóżko do spania. Ciepło panujące we wnętrzu po długiej nocy na ulicach było dla nas luksusem. W ciągu kilku ostatnich tygodni temperatura spadła i niemal każdego dnia padał śnieg, pokrywając Londyn grubą warstwą lodu przypominającą lukier na urodzinowym torcie. Nigdy wcześniej nie przeżyłam tak bezlitośnie okrutnej zimy. Nos i policzki różowiły mi się z zimna, a oczy napływały łzami za każdym razem, gdy wychodziłam na zewnątrz.
Nick padł na łóżko, ja postanowiłam czuwać. Przynajmniej on mógł sobie pozwolić na kilka godzin odpoczynku. Na jego bladej twarzy odbijał się blask księżyca, uwydatniając zmarszczkę, która niekiedy pojawiała się na jego brwi, nawet w czasie snu. Leżałam na kanapie w ciemności, ale byłam zbyt niespokojna, aby zamknąć oczy. Obraz płonącego kościoła i symbolizowana przez niego zapowiedź zniszczenia kotłowały mi się w głowie. Nie dawały zapomnieć o tym, że pomimo ostentacyjnego zniknięcia Jaxon da nam się jeszcze we znaki.
Rankiem wzięłam taksówkę do Mill, industrialnej ruiny w Silvertown, jednego z kilku opuszczonych budynków w cytadeli, który zajmowaliśmy w ostatnim czasie. To tu znajdowała się siedziba naszej największej komórki.
Zmiana struktury syndykatu, z zamiarem przekształcenia go ostatecznie w armię będącą w stanie zwalczyć Sajon, nie była łatwym przedsięwzięciem. Zadałam kres tradycyjnemu systemowi terytorialnemu i systemowi melin, chociaż starałam się utrzymać członków gangu razem, tam, gdzie tylko było to możliwe. Jasnowidze syndykatu byli teraz zorganizowani w komórki. Każda z nich mieściła się w jednym miejscu, znanym jedynie członkom danej komórki oraz miejscowym mim-lordom i mim-królowym, którzy otrzymywali rozkazy poprzez naczelnego dowódcę. Zmuszanie poddanych do ograniczania kontaktów spoza swoich komórek nie przypadło im do gustu, ale to jedyny sposób, żebyśmy zdołali przeżyć. Jedyny sposób, aby uniknąć Jaxona, który znał stary syndykat na wylot.
Teraz każdy, kto zostałby złapany, mógłby zdradzić wrogowi miejsce pobytu jedynie niektórych osób. Wybieraliśmy się na wojnę z Sajonem i nie mieliśmy prawa podejmować ryzyka.
Kiedy dotarłam do Mill, weszłam po schodach. Leon Wax, jeden z kilku ślepców, którzy współpracowali z Zakonem Mimów, siedział na końcu górnego korytarza w wózku inwalidzkim i rozdawał paczuszki z niezbędnymi przedmiotami, takimi jak mydło i butelki z wodą, nowo przybyłym wróżbitom. Miał już sześćdziesiąt lat, na czole świeciła mu łysinka, a jego skóra mieniła się głęboko brązowym odcieniem.
– Witaj, Paige – powiedział.
– Leonie. – Skinęłam do gapiących się na mnie rekrutów. – Witajcie w komórce.
Zdawali się lekko oniemiali. Musieli wiele o mnie słyszeć: faworyta, która wbiła nóż w plecy swojemu mim-lordowi, śniący wędrowiec z sojusznikami z zaświatów. Zastanawiałam się, jak pasowałam do ich oczekiwań. Stała przed nimi tylko kobieta z podkrążonymi oczami. Miałam znowu blond włosy i jeden czarny strąk z przodu. Jedynym potwierdzeniem mojego uczestnictwa w rozgrywkach były blednące siniaki i rzucający się w oczy obrzęk na szczęce, gdzie skóra została rozcięta szablą – wyryty na mojej twarzy dowód na to, że potrafię walczyć i wygrywać.
Jeden z nowo przybyłych, blady rudzielec, wykonał przede mną ukłon.
– Dz-dziękuję, Zwierzchniczko. Jesteśmy zaszczyceni, że możemy stanowić część Zakonu Mimów.
– Nie musisz mi się kłaniać.
Zostawiłam ich w kompetentnych rękach Leona i udałam się na piętro. Moje głębokie rany nadal rwały, ale lekarstw mieliśmy tylko tyle, żeby ledwie stłumić ból.
Centrum inwigilacji znajdowało się na jedenastym piętrze. Kiedy weszłam do środka, zastałam Toma Wyliczankę i Glym Lorda – dwóch moich najwyższych rangą dowódców – jedzących śniadanie i dumających nad mapą cytadeli, na której zaznaczono niedawno zainstalowane skanery Tarczy Czuciowej, czyli coś, co spędzało nam w ostatnim czasie sen z powiek. Na papierach i laptopach na stole leżały rozłożone noumeny: kamienie, klucze, nóż i kula wróżebna wielkości pięści.
– Dzień dobry, Zwierzchniczko – przywitał mnie Glym.
– Mamy problem.
Tom uniósł swoje krzaczaste brwi.
– Jest zbyt wcześnie na poranne rozmowy. Nie skończyłem jeszcze swojej kawy. – Odsunął dla mnie krzesło. – O co chodzi?
– Zwolennicy Jaxona spalili Juditheon.
Westchnął.
– Wiemy już o tym od Marii. Nie ma się czym przejmować, to płotki.
– Nawet jeżeli tak jest, nie możemy tego dalej ignorować. – Nalałam sobie kawę. – Musimy scalić syndykat, i to szybko. Najlepiej byłoby zacząć od znalezienia kogoś na miejsce Jaxona – powiedziałam bardziej do siebie niż do nich. – Jak u was?
– Każdego dnia przybywają nowi rekruci – odparł Glym. – Potrzebujemy ich znacznie więcej, ale póki co nie jest źle. Wygląda na to, że wielu jasnowidzom przypadł do gustu pomysł z Zakonem Mimów i im więcej z nich wstąpi w nasze szeregi, tym większą przyciągną za sobą rzeszę.
Tom skinął.
– Ocaliliśmy wczorajszej nocy parę mediów. Zostały wykryte przez skaner czuciowy. Miałem wizję. Glym wysłał kilku swoich ludzi do miejsca, gdzie się ukryli. – Odchrząknął i zerknął na Glyma. – Opowiedzieli nam… ciekawą historię. Twierdzą, że skaner został uruchomiony pomimo że go nie widzieli. Usłyszeli jedynie alarm.
Zmarszczyłam brwi. Sajon rozpoczął akcję umieszczania skanerów w podziemiu, to niedobre nowiny, ale urządzenia te były na tyle duże, że ciężko ich nie zauważyć.
– Musieli go widzieć, przecież to spory sprzęt. Gdzie to było?
– Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów.
– Wyślij swojego faworyta, by zbadał sprawę. Nie podoba mi się to.
Zanim wyszłam, złapałam imbirową bułeczkę. Kiedy Tom to zauważył, pozbierał pośpiesznie resztę smakołyków do pudełka.
Zeszłam do sali treningowej. Poprzez potłuczone okienne szyby przedzierało się dzienne światło, spowijając beton i nieeksploatowane maszyny. Zapadlisko obejmowało większą część dachu, przez który dało się zobaczyć perłowoszare niebo. Członkowie komórek mieli tu swoje pierścienie, aby trenować walkę zarówno fizyczną, jak i z duchami, znajdował się tu również teren do walki na noże.
Na polecenie Terebell Ramaranci regularnie odwiedzali nasze komórki, żeby pomagać rekrutom doskonalić swoje zdolności. Pleione Sualocin stała w pierścieniu po lewej stronie pomieszczenia i uczyła walki z duchami. Jasnowidze zgromadzeni wokół niej byli oczarowani swoim instruktorem.
– Kiedy szpula wejdzie w kontakt z aurą przeciwnika, duchy uwalniają sekwencję zakłócających obrazów. Jednakże szpula, która jest słaba, może zostać odparta lub zerwana. Aby prawidłowo wykonać swoje zadanie, musi być mocno uwita. W naszym języku mówimy na to tkanie. Zrobiła wymach ręką odzianą w rękawicę, ustawiając duchy blisko siebie. Kiedy mnie zauważyła, puściła je wolno i powiedziała do swoich uczniów:
– W tym budynku przebywa wystarczająco dużo duchów, na których możecie ćwiczyć. Ruszajcie.
Podopieczni poderwali się z miejsca i wyszli. Niektórzy z nich mruczeli pod nosem „Zwierzchniczka”, kiedy mnie mijali. Pleione odprowadziła ich wzrokiem.
– Władczyni kazała cię poinformować, że będzie jutro przeprowadzać inspekcję komórek Pierwszej Kohorty – zwróciła się do mnie.
– W porządku.
Blask w jej oczach słabł, co oznaczało zapewne, że była głodna. Zabroniłam wszystkim Ramarantom posilania się kosztem jasnowidzów znajdujących się pod moją opieką, zmuszając ich tym samym do czyhania na tych spoza syndykatu. Aczkolwiek nie wpłynęło to w żaden sposób na ich usposobienie.
– Terebell jest rozczarowana – mówiła dalej Pleione – twoim brakiem powodzenia w usunięciu wpływów tego archizdrajcy z Londynu.
– Możesz mi wierzyć, że robię, co mogę.
– W takim razie radzę ci, żebyś się bardziej postarała.
Ominęła mnie szerokim łukiem i udała się do wyjścia. Zdążyłam już do tego przywyknąć.
Wzajemna nienawiść do Jaxona stanowiła nasz wspólny mianownik, ale nie było w tej nienawiści równowagi. Wszyscy Ramaranci wiedzieli już, że to on ich zdradził, kiedy po raz pierwszy zbuntowali się przeciwko Sargas, refaickiej rodzinie, która była u władzy. Nie miałam pewności, dlaczego zdołałam uniknąć kary. Tak czy inaczej, przez trzy lata pracowałam dla tego archizdrajcy, ich zagorzałego wroga, więc zapewne ciężko im uwierzyć, że nigdy niczego nie zauważyłam, że nie poznałam jego haniebnego sekretu.
W pobliżu ćwiczyli jasnowidze. Jeden z augurów zebrał szpulę i rzucił nią w refaickiego instruktora, który stał pośrodku pierścienia.
Naczelnik szybkim ruchem ręki roztrzaskał szpulę i zmusił duchy do walki.
Arcturus Mesarthim jest jedynie jej przynętą.
Odwrócił lekko głowę. Stałam na swoim miejscu, sącząc kawę.
Wszyscy to widzą, wszyscy z wyjątkiem ciebie samej.
Augur westchnął rozczarowany i się wycofał. Po chwili Naczelnik skinął na dwóch kolejnych jasnowidzów w szeregu.
Pierwszym z nich był Felix Coombs, jeden z nielicznych ocalonych z Czasu Żniw. Gołym okiem dało się zauważyć, że nie potrafił zachować spokoju w towarzystwie Refaitów. Wstąpił do pierścienia i napełnił miskę wodą. Jego przeciwnikiem miała być Róisín Jacob, nikczemny augur, której warkocze były mokre od potu. Odkąd zarządziłam uwolnienie nikczemnych augurów ze slumsów Wyspy Jakuba, oddała treningom serce i duszę, ćwiczyła po kilka godzin dziennie.
Naczelnik stał z założonymi rękoma.
– Felixie – powiedział, dając mu tym samym znak, żeby rozpoczął – garbisz się. Gwarantuję ci, że Stróż cię rozpozna.
Felix stanął do walki z Róisín. Była od niego wyższa o głowę.
– Róisín, zaatakuj – powiedział Naczelnik – ale daj mu szansę opanować technikę.
– Postaram się – odpowiedziała dziewczyna.
Felix odchrząknął, skinął na kilka duchów i uwił z nich szpulę. Naczelnik przechadzał się wokół pierścienia.
– Odwróćcie się do siebie plecami. A teraz zróbcie trzy kroki do przodu. – Jasnowidze wykonali polecenia Naczelnika. – Dobrze.
To było w jego stylu. Z każdej walki robił taneczny pojedynek będący pewną formą sztuki. Obserwatorzy ustawili się w szeregu obok pierścienia. Kiedy Felix i Róisín czekali na sygnał od Naczelnika, publiczność dodawała im otuchy, wykrzykując słowa zachęty.
– Trzy – zaczął Naczelnik – dwa, jeden.
Felix wykonał ruch ręką. Duchy pojawiły się tuż przy nim i zanurzyły się w misce z wodą, wywołując drgania tafli wody i napięcie w zaświatach. Uniosłam brwi. Kiedy duchy wyłoniły się na zewnątrz, ciągnąc za sobą łańcuch z kropli wody, Róisín zaatakowała, przystępując ku Felixowi. Pięścią uderzyła go w rękę, następnie wbiła mu palce w ramię i rzuciła nim o liny. Jego ciałem gwałtownie szarpnęło, co zmusiło spanikowane duchy do ucieczki. Felix rozchlapał całą wodę, upadając na miskę stojącą na podłodze.
– Poddaję się, poddaję – krzyknął zagłuszany gromkim śmiechem. – To boli, Róisín, co ty zrobiłaś?
– Użyła przeciwko tobie swojego daru – powiedział Naczelnik. – Róisín jest utalentowanym kościejem. Twoje kości podlegają jej dotykowi.
Felix się wzdrygnął.
– Moje kości?
– Zgadza się. Są otulone ciałem, ale zawsze odpowiedzą na wezwanie kościeja.
Zwycięstwo Róisín spotkało się z aplauzem publiczności. Odłożyłam kawę i podeszłam do nich. Naczelnik użył dostrojenia i przekształcił jej talent, tak aby była w stanie się bronić. Felix również zrobił ogromne postępy.
– Mówiłem, że nie powinniśmy nigdy ich wypuszczać – syknął zaklinacz dusz. Miał chyba na imię Trenary. – Nikczemni augurzy nie są jednymi z nas.
– Dosyć. – Naczelnik przechadzał się wokół pierścienia. – Zwierzchniczka zakazała wam tego typu rozmów.
Kilkoro ludzi stanęło w osłupieniu. Okazało się, że Refaici mają wyostrzony słuch. Każdy inny struchlałby, słysząc ton jego głosu, ale zaklinacz dusz najwyraźniej nie zamierzał odpuszczać.
– Nie muszę słuchać twoich rozkazów, Refaito – odparł. Felix przełknął ślinę i zerknął na Naczelnika. – Posłucham jedynie rozkazu Zwierzchniczki, jeżeli w ogóle ją kiedykolwiek zobaczę.
– W takim razie słuchaj mnie, Trenary – zawołałam. Głowy zgromadzonych odwróciły się w moim kierunku. – Nie tolerujemy już takiej postawy. Jeżeli nie potrafisz się powstrzymać, możesz sobie stąd pójść. Najlepiej na zewnątrz, ostudź emocje na mrozie.
Nastała chwila ciszy, po czym Trenary wypadł z sali. Róisín zazgrzytała zębami.
– Naczelniku, czego możesz mnie nauczyć? – zapytał Jos Biwott, rozładowując tym samym powstałe napięcie. – Potrafię jedynie śpiewać.
– To wcale niemały talent. Każdy z was ma możliwość użycia swojego jasnowidzenia przeciwko Sajonowi, ale mój czas dla was na dziś już się skończył. – W sali rozległy się pomruki niezadowolenia. – Wrócę w przyszłym tygodniu, a do tego czasu ćwiczcie wytrwale.
Patrzyłam, jak się rozchodzą. Po drugiej stronie sali Naczelnik sięgał już po swój płaszcz.
Minęło kilkanaście tygodni, w czasie których zamieniliśmy ze sobą jedynie kilka zdawkowych zdań. Nie mogłam już dłużej tego odkładać. Usiłując zagłuszyć swoje obawy, zmierzałam w jego stronę.
– Paige.
Jego głos miał na mnie taki sam wpływ, jak wino. Starałam się zachować spokój, nie pozwolić, aby ten niezdarny ciężar pod moimi żebrami zaczął falować.
– Naczelniku – powiedziałam. – Dawno nie rozmawialiśmy.
– W rzeczy samej.
Zachowywałam się, jakbym obserwowała teren do walki nożem, nie potrafiłam się skoncentrować. Zbyt mocno byłam świadoma tych wszystkich par oczu, które z ciekawością przyglądały się Zwierzchniczce i refaickiemu instruktorowi.
– To było niebywałe – powiedziałam szczerze. – Jak nauczyłeś Felixa używać wróżenia z wody w taki sposób?
– Nazywamy to zespoleniem. Jest to zaawansowana forma walki duchami zarezerwowana dla pewnych typów wróżbitów i augurów. Nikczemna Dama użyła jej w czasie rozgrywek. – Patrzył, jak medium zezwala na zawładnięcie. – Niektórzy jasnowidze mogą nauczyć się rozkazywać pewnym duchom przenosić swój noumen. Sztuka ta może być wykorzystywana do manipulowania ogniem, wodą i dymem.
To mogło nam dać ogromną przewagę. Zanim przybyli Ramaranci, wróżbici i augurzy potrafili używać przeciwko swojemu wrogowi jedynie szpuli; między innymi dlatego Jaxon uznawał ich za słabych.
– On wypowiadał się przeciwko nikczemnym augurom. – Naczelnik skinął w kierunku drzwi, którymi wyszedł z sali Trenary. – A poprzez to w imieniu Jaxona jako prawowitego przywódcy Zakonu Mimów. Najwyraźniej często cytuje wichrzycielskie fragmenty O wartościach odmienności.
– Powiem Leonowi, żeby nie spuszczał go z oka. Nie możemy pozwolić sobie na żadne przecieki.
– Słusznie.
Nastała niezręczna cisza. Na kilka sekund zamknęłam oczy.
– Cóż – powiedziałam. – Muszę coś załatwić. Pójdę już.
Zdążyłam zrobić kilka kroków w stronę drzwi, kiedy powiedział:
– Czy zrobiłem coś, co cię uraziło, Paige?
Zatrzymałam się.
– Nie. Ja po prostu byłam… zajęta.
Ton mojego głosu zabrzmiał zbyt defensywnie. Obydwoje czuliśmy, że coś jest nie tak.
– Naturalnie. – Nic nie odpowiedziałam, więc kontynuował miękkim głosem: – To ty decydujesz, w czyim towarzystwie przebywasz. Ale wiedz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, poradzić się. Albo po prostu się wygadać.
Nagle zauważyłam jego ostre rysy, ogień uwięziony w jego oczach, ciepło, które od niego biło. Poczułam napięcie w plecach i drżenie w brzuchu.
Wiedziałam, dlaczego tak się działo. Co powstrzymywało mnie przed otworzeniem się przed nim. Nie chodziło o niego. On zaakceptował mnie jako kobietę, która spędziła wiele lat w pracy dla Jaxona, nie zdając sobie sprawy z tego, kim i czym był jej mim-lord. W przeciwieństwie do innych Ramarantów Naczelnik cały czas traktował mnie tak samo. Puścił płazem moją ignorancję.
Chodziło o ostrzeżenie, które dał mi Jaxon. Słowa, jakie wciąż pląsały mi w głowie. A ja nie mogłam mu o tym powiedzieć; nie mogłam przyznać, że Jaxon Hall, notoryczny kłamca, zatruł moje myśli o Naczelniku. Zasiał we mnie zwątpienie w jego wiarygodność, pozwolił myśleć o nim jedynie jak o ucieleśnieniu woli Terebell.
– Dziękuję ci. Wiem o tym. – Odwróciłam się świadoma zainteresowania, jakie wzbudzaliśmy. – Do zobaczenia wkrótce.
Resztę dnia spędziłam, inwentaryzując nasze zapasy. Kiedy o świcie opuszczałam Mill, spotkałam Nicka i Elizę. Dostali właśnie pilny raport od mim-królowej z Drugiej Kohorty, która była przekonana, że szwadron Stróżów obserwował budkę telefoniczną w jej sekcji.
– Mówi, że kilkoro z jej jasnowidzów zjawiło się tam, by wykonać telefon. Połowa z nich nie wróciła – usłyszałam od Nicka, kiedy brodziliśmy w śniegu. – Gdy sama poszła zatelefonować, nic się nie stało, ale chce, by postawić przy budce najemników.
– Czy w zeszłym tygodniu nie mieliśmy podobnej sytuacji, kiedy po wysłanym do apteki medium zaginął ślad? – zapytałam.
– Otóż to.
– Czy udaliście się osobiście do tej budki?
– Tak, nie zauważyliśmy nic niepokojącego.
Pochyliłam głowę, osłaniając się przed wiatrem.
– W takim razie już nie zawracajcie sobie tym głowy.
– Dobrze. Wracamy do meliny?
Skinęłam. Zbyt długo przebywaliśmy dzisiaj poza kryjówką i musieliśmy sprawdzić nasze finanse.
Złapaliśmy rikszę do Limehouse Causeway, dalej szliśmy na piechotę, trzymając nisko głowy opatulone szalikami. Liczni podekscytowani imprezowicze pod wpływem Floxy przemykali pomiędzy portowymi robotnikami z Wyspy Psów. Bary z tlenem pękały w szwach w przede dniu Święta Listopadowego, zwłaszcza te tanie, których w tej części cytadeli było mnóstwo. Eliza zatrzymała się przy bankomacie i ukradkiem wyjęła skradzioną kartę.
Kradzione karty do bankomatu były bardzo przydatne, nawet wtedy, kiedy mogliśmy z nich korzystać, jedynie dopóki właściciel się nie połapał, że jej nie ma. Terebell często odmawiała mi pieniędzy, byłam przekonana, że czerpała z tego przyjemność. Nick zerknął przez ramię na przechodniów, kiedy Eliza wsunęła kartę, przestępując z nogi na nogę.
Rozległ się przeszywający dźwięk alarmu.
Nick i ja stanęliśmy jak wryci, a Eliza się wzdrygnęła, gwałtownie łapiąc oddech. Głośny ryk sygnału przyciągnął spojrzenia wszystkich w pobliżu. Przez ułamek sekundy jedynie patrzyliśmy na siebie przerażeni.
Znałam ten dźwięk.
Był to odgłos skanera Tarczy Czuciowej, który wykrywał obecność jasnowidza, odgłos zwiastujący aresztowanie, z tym że pochodził on z wnętrza automatu. A to przecież niemożliwe. Skanery Tarczy Czuciowej to ogromne, nieporadne ustrojstwa. Widać je z drugiego końca ulicy. Przy niewielkiej dawce czujności dało się ich zupełnie uniknąć. Nie były ukryte.
Czyżby?
Wszystkie te myśli przewinęły mi się przez głowę w ciągu jednej sekundy. Nie mieliśmy czasu na dalsze rozważania.
– Uciekamy – ryknęłam do Nicka i Elizy i w jednej chwili zniknęliśmy spod automatu.
– Odmieńcy – usłyszeliśmy za sobą.
Ktoś złapał Nicka za rękaw płaszcza. Odwinął mu pięścią, odtrącając go. Odwróciłam się i zobaczyłam szwadron nocnych Stróżów wybiegających z banku, z bronią z fluxem, krzyczących „stać” i „na ziemię”. Ich ryk rozproszył zgromadzonych wokół ludzi. Usłyszawszy ostrzegawczy pstryk strzałki z fluxem, zwiększyłam tempo i skręciłam w uliczkę, ciągnąc za sobą Elizę. Szok podwyższył mi ciśnienie krwi, a przerażenie przeszyło moje ciało, przyśpieszając oddech. Dawno nie czułam takiego strachu, od dnia, kiedy zostałam porwana przez Sajon i zabrana do kolonii karnej. Nasza trójka stanowiła najwyższych rangą członków Zakonu Mimów, nie mogliśmy dać się złapać.
Gnaliśmy w kierunku slumsów, w których mieszkali pracownicy portu. Tam mogliśmy zniknąć w ciasnych labiryntach chałup. Nagle z piskiem opon zaparkował przed nami van. Odwróciliśmy się jak zapędzone w kozi róg zwierzęta i stanęliśmy twarzą w twarz ze szwadronem. Mieli na sobie czarno-czerwone mundury.
– Jasna cholera – mruknęła Eliza.
Powoli podniosłam ręce. Pozostali zrobili to samo. Kiedy Stróże ustawili się wokół nas w półksiężyc, zauważyliśmy ich policyjne pałki i broń z zapewne najnowszą wersją fluxu wycelowaną w nasze klatki piersiowe. Zerknęłam na Nicka. Jego aura się zmieniała, sięgała w głąb zaświatów.
Nie mogłam teraz wędrować. Mój duch był wyczerpany po rozgrywkach, wyszłam z wprawy. Zrobiłam się zbyt wolna. To jednak nie powstrzymałoby mnie przed stłuczeniem kilku Stróżów na kwaśne jabłko.
Dar Nicka eksplodował, oślepił ich falą wizji, a Eliza rzuciła w nich szpulą duchów. Splot duchów ich omotał, wiążąc w wirze halucynacji. W powstałym zamęcie wbiłam kłykcie w odsłoniętą brodę strażnika, drugą ręką zabrałam mu broń. Balistyczna strzykawka wypaliła, uderzając komendanta strzałką pomiędzy łopatkami.
Działaliśmy płynnie, tworzyliśmy zespół, tak jak wtedy, kiedy walczyliśmy z rywalizującymi gangami. Nick wyrwał jednemu ze strażników pałkę i walnął go w łokieć. Sparaliżowany elektryczną nicią padł na ziemię. Eliza zaatakowała innego i uciekła, rzucając przez ramię jedną z naszych bezcennych puszek dymnych. Kiedy wybuchła, spowiła nas wszystkich gęstą szarą chmurą, a ja wystrzeliłam jeszcze jedną strzałkę i pognałam za Elizą, trzymając w dłoni pustą już broń. Niebawem usłyszałam za sobą kroki Nicka.
Jednym susem przekroczyłam niski murek. Przeczołgaliśmy się pod zamalowanym graffiti płotem, który stanowił granicę slumsów, zamknęliśmy pierwszą z ruder, jakie minęliśmy, i zniknęliśmy za brezentem, który miał pełnić funkcję drzwi. Nie zwalnialiśmy nawet przez chwilę, gnając przez zamieszkałe budynki, mijając przeklinających nas pracowników portu. Zatrzymaliśmy się, dopiero kiedy dotarliśmy do południowo-zachodniego krańca slumsów, na oleistą rozetkę piasku przy Tamizie. Poczułam kłujący ból w boku, ale to było nic w porównaniu z otchłanią strachu, jaki czułam w środku.
Zawsze byliśmy ostrożni, choć pewni swoich umiejętności wtapiania się w tłum. Myślałam, że nic nie jest w stanie nas zatrzymać. A jednak zdołano nas wszystkich zaskoczyć z niemalże tragicznym skutkiem.
– Co to było, do cholery? – zapytała Eliza, z trudem łapiąc oddech. – Ukryta Tarcza Czuciowa?
Byłam zbyt zszokowana, żeby wymówić choćby słowo. Musieliśmy iść dalej, ale każda moja kość, każdy mięsień odmawiały posłuszeństwa. Nick potrząsał głową, sapiąc. W końcu zdołałam zebrać siły, aby wydusić z siebie:
– Chodźcie. Musimy ostrzec Zakon Mimów. To może… to może być koniec wszystkiego.
[1] Emily Dickinson, Milczenie jest naszym największym wrogiem… (wiersz 1251), tłum. Regina Kołek (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
The Song Rising
Copyright © by Samantha Shannon-Jones 2017
International Right management: Susanna Lea Associates
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2017
Copyright © for the translation by Regina Kołek 2017
Redakcja – Marta Pustuła
Korekta – Aneta Wieczorek
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Adaptacja okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Mapa – Emily Faccini
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I, Kraków 2017
ISBN EPUB: 978-83-7924-568-0ISBN MOBI: 978-83-7924-567-3