Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
240 osób interesuje się tą książką
Czy prawdziwa miłość to tylko mit, czy może jednak warto na nią czekać?
Paulina wiedzie uporządkowane życie. Ma satysfakcjonującą pracę w redakcji pisma dla kobiet, czułą rodzinę i wspaniałych przyjaciół. Lecz za tą fasadą kryje się głęboka tęsknota za miłością, której nie udało się dotąd znaleźć. Wiara Pauliny w idealne zakończenie zostaje wystawiona na próbę, gdy jej najlepszą przyjaciółkę nagle porzuca narzeczony, a koleżanka z pracy zmaga się z kryzysem małżeńskim.
Wtedy jak grom z jasnego nieba ten modelowy przykład życiowej stabilności burzy nowy szef Pauliny – Igor Gradecki, jej dawna, skrywana miłość z czasów szkolnych. Okazuje się, że choć kobieta doskonale go pamięta, to on jej nie rozpoznaje. Ten charyzmatyczny, przystojny i pewny siebie mężczyzna z impetem wkracza w życie Pauliny, burząc jej spokój i wywołując emocje, o których zdążyła zapomnieć. Kiedyś zraniona, dziś wzbogacona doświadczeniem kobieta musi odnaleźć w sobie siłę, by nie utonąć w spojrzeniu Igora.
Czy odnowione uczucie przerodzi się w coś więcej? A może przeszłość i teraźniejszość nie powinny się spotykać?
„Czekałam na ciebie”, pierwszy tom powieściowego cyklu, to poruszająca opowieść o odnajdywaniu siebie i miłości, której nie da się przewidzieć.
Zanurz się w tej emocjonującej historii, gdzie kobieta i mężczyzna splatają się w niezapomnianym uczuciu. To książka idealna dla każdego, kto wierzy, że można znaleźć prawdziwe szczęście, nawet gdy najmniej się tego spodziewamy. Dzięki tej ciepłej i emocjonalnej powieści przekonasz się, że warto otworzyć serce na to, co przynosi przyszłość, nawet jeśli wymaga to zmierzenia się z przeszłością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Właściwie do szczęścia brakuje mi tylko sukienki, którą mi obiecałaś – oznajmiłam i zamieszałam kawę z symboliczną kropelką śmietanki.
– Co? – Malwina spojrzała na mnie nieprzytomnie.
– Kiecki od ciebie. Wystrzałowej. No chyba pamiętasz, od miesiąca ci o niej trajkoczę – przypomniałam niespokojnie.
– Nic nie kojarzę. Pewnie ci się tylko wydawało, że mi o tym mówiłaś – stwierdziła Malwina stanowczo.
– Malwa, na Boga, nie rób sobie jaj. – Zdenerwowałam się. – Cały czas ci mówię, że Wesołowski odchodzi na emeryturę i że będzie ekstraprzyjęcie pożegnalne, i że poznamy na tym przyjęciu nowego naczelnego. Muszę przecież jakoś wyglądać! No błagam cię! Musisz kojarzyć!
– Pewnie, że kojarzę – prychnęła rozbawiona. – Tylko się z tobą droczę! No co tak wybałuszasz na mnie te swoje zielone oczęta? Pożartować nie można?
Złapałam się za serce.
– Ty mnie chcesz wykończyć, zawału prawie dostałam.
– Oj tam, oj tam – zbyła mnie, wciąż uśmiechnięta. Już dawno nie widziałam, żeby się tak uśmiechała, tak dawno, że byłam gotowa wybaczyć jej ten dowcip. Przez moment naprawdę się wystraszyłam. Bankiet był tuż-tuż, na pewno nie zdążyłabym sobie niczego uszyć.
Naczelny był wyjątkowym człowiekiem, żałowałam, że odchodzi na emeryturę. Ostatnimi laty był moim mentorem, nauczycielem, podporą. Wiedzę o tym, jak być prawdziwą dziennikarką, zawdzięczałam właśnie jemu. O prowadzeniu gazety też – w końcu od roku byłam jego zastępczynią, jego, jak sam mawiał, prawą ręką.
Kiedy zwołał zebranie, żeby poinformować nas o odejściu pani Kamili, nie spodziewałam się, że od razu wyznaczy kogoś na jej stanowisko. Byliśmy bardzo młodym zespołem. Nikogo by nie zdziwiło, gdyby Wesołowski szukał kandydata na miejsce Kamili poza naszą redakcją, ale stało się inaczej.
– Przemyślałem wszystko bardzo starannie i uznałem, że od poniedziałku stanowisko zastępcy redaktora naczelnego obejmie Paulina Jabłońska – rąbnął bez owijania w bawełnę. Jak dziś pamiętam, że zmiękły mi kolana i przez moment swoich kochanych redakcyjnych kolegów widziałam jak przez mgłę.
– Ale że ja? Ja się chyba nie nadaję – wymamrotałam bezradnie. Szok paraliżował moje szare komórki.
– Paulino, gdybyś się nie nadawała, nie zaproponowałbym ci tego stanowiska – zapewnił mnie Wesołowski tonem lekkiej nagany. Współpracownicy też patrzyli na mnie, jakbym oświadczyła, że rzucam dziennikarstwo i od dzisiaj będę primabaleriną.
Wszyscy wiedzieli, że mam swoje ambicje, dzieliliśmy się marzeniami i planami na przyszłość przy niejednym piwie po pracy. I w przeciwieństwie do większości moich koleżanek i kolegów nie miałam rodziny i wiążących się z tym obowiązków. Nic nie stało na przeszkodzie, bym realizowała te swoje ambicje. Przecież już na pierwszym roku polonistyki marzyłam, żeby kiedyś zasiąść w redakcji jakiejś gazety i pisać dla ludzi i o ludziach… Może nawet zostać redaktorką naczelną kobiecego pisma. Miałam właśnie okazję zrobić spory krok w tym kierunku. Dlaczego zatem się wahałam? Popatrzyłam po współpracownikach: uśmiechali się życzliwie, nikt mi nie zazdrościł.
– Zgadzam się i bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że od następnego tygodnia tak dostanę w kość, że zapragnę więcej – odpowiedziałam z uśmiechem. Wszyscy rzucili się z gratulacjami. Były szczere, dodawały mi odwagi. Wiedziałam, że będę miała w pracy wsparcie przyjaciół.
– Zawsze jest okres próbny, więc jeśli stwierdzisz, że nie dajesz rady, że to cię przerasta, po prostu mi o tym powiedz – dodał naczelny, ale było słychać, że nie spodziewa się takiego obrotu spraw. Cudowny, mądry człowiek. I stworzył wspaniały zespół świetnych fachowców, którzy dzięki niemu stali się przyjaciółmi. Wszyscy w redakcji czuli się jak w domu. A teraz czekaliśmy na nowego gospodarza.
Niedzielę spędziłam u rodziców. Bonusem tych wizyt był obiad. Uwielbiam kuchnię mojej mamy i teraz z lubością wdychałam aromat rosołu rozchodzący się po całym domu. Kojarzył mi się z najlepszymi chwilami dzieciństwa. Tak pachniały rodzicielska miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Po obiedzie usiadłyśmy z mamą na tarasie w blasku czerwcowego słońca nad filiżanką aromatycznej kawy i talerzem ciasta drożdżowego z truskawkami i grubą warstwą kruszonki. Mama jest mistrzynią wypieków. W ogóle mistrzynią kuchni pod każdym względem i w każdej kategorii. Zapewne dlatego, że zawsze wkłada serce w to, co robi. Od najmłodszych lat mi powtarzała: „Pamiętaj, córciu, cokolwiek robisz, rób z sercem, wtedy masz gwarancję, że na pewno się uda”.
Wystawiłam twarz pod pieszczotę słonecznych promieni i pomyślałam o Malwinie. Niby się uśmiechała, ale nie mogła ukryć zaczerwienionych od płaczu powiek, cieni pod oczami, które malowały bezsenne noce, ani zapadniętych policzków. Nie, z Malwą wcale nie było dobrze.
Na ostatnim roku studiów zakochała się w Łukaszu – z wzajemnością, jak obie sądziłyśmy. Kibicowałam im bardzo. Łukasz wydawał się spełnieniem marzeń Malwiny. Znałam ją od lat, od czasu, gdy mama plotła mi dwa cienkie warkoczyki. Miliony razy opisywałyśmy sobie nawzajem naszych książąt z bajki i miałam wrażenie, że Łukasz po prostu wyszedł z opowieści Malwiny. Zakochali się, zamieszkali razem, planowali ślub, a po trzech latach Łukasz zakomunikował mojej przyjaciółce, że odchodzi. Tak po prostu. Bez wyjaśnień, bez tłumaczenia spakował walizkę, wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
Malwina się załamała. Przestała wychodzić z domu, przestała jeść, tylko płakać nie przestawała. Pocieszałam ją, jak mogłam, niestety niewiele to dawało. Pewnego dnia, kiedy przyniosłam jej zakupy, bo w lodówce miała już tylko światło, nakryłam ją na przeglądaniu zdjęć Łukasza, które miała w telefonie.
– Popatrz, Paula… – Podniosła na mnie zapuchnięte od płaczu oczy, twarz miała zaczerwienioną, a włosy nie widziały grzebienia i szamponu co najmniej od kilku dni. – Nawet się nie pokłóciliśmy, ani wtedy, ani wcześniej. Nie mieliśmy żadnych problemów. Starałam się, kochałam go, dbałam o niego, a on wziął i sobie poszedł! Dlaczego? Do innej? Od pewnego czasu chodził zamyślony, smutny, lecz kiedy pytałam, co się dzieje, odpowiadał, że to zmęczenie, że w pracy ostatnio ciężki okres. On na pewno kogoś ma! – Zaszlochała.
– Malwa, nie możesz tak siedzieć, zadręczać się i snuć coraz bardziej zwariowanych teorii. Musisz z nim porozmawiać i wszystko wyjaśnić. – Przytuliłam ją, delikatnie wyjmując z jej dłoni telefon.
– Jak, kurwa, porozmawiać?! Przecież ja nawet nie wiem, dokąd on się wyniósł! Telefonów ode mnie nie odbiera! Życie jest do dupy! Faceci to świnie. Łukasz to świnia!
– Jakieś wyjaśnienie jest na pewno, ale nie znajdziesz go, siedząc na dywanie i rycząc. Marsz do łazienki. Wyglądasz jak kloszard, śmierdzisz jak cap i jeśli chcesz, żebym cię przytulała i głaskała po głowie, musisz się wykąpać.
Serce mi pękało, gdy widziałam ją w takim stanie. Malwa była dla mnie jak siostra, przez tyle lat nasza przyjaźń ani trochę nie osłabła, nawet się nie zachwiała. Trwałyśmy przy sobie bez względu na okoliczności i teraz też nie zamierzałam opuścić swojej najlepszej kumpeli. Musiałam jakoś jej pomóc.
Po wczorajszym spotkaniu na kawie pojechałyśmy do pracowni Malwy. Kiecka na bankiet była przepiękna, a ja wyglądałam w niej jak milion dolarów. Malwina w stu procentach zasłużyła sobie na sukces w branży modowej, nie bez powodu pisały o niej rozmaite magazyny, a jej projekty cieszyły się nieustającym powodzeniem. Jednak ta wizyta nie tylko pokazała mi po raz kolejny ogrom talentu mojej najlepszej przyjaciółki, ale też uświadomiła, że ostatnimi czasy Malwina w ogóle nie pracowała. Może i się uśmiechała, może nie trzeba jej już było gonić do łazienki i pilnować, by się uczesała, ale wcale nie było z nią dobrze. W najmniejszym stopniu nie doszła do siebie po tym, co Łukasz jej zrobił. Coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie mogę biernie czekać, aż moja przyjaciółka się pozbiera, i że bezwzględnie i natychmiast muszę jej jakoś pomóc.
– O czym tak intensywnie myślisz, Paulinko? – spytała mama.
– O życiu, mamuś.
– Coś cię trapi?
– Nie. Po prostu tak sobie myślę o różnych rzeczach.
– Masz jakiś kontakt z Przemkiem? – spytała, patrząc na mnie uważnie.
– Nie. Ten rozdział w moim życiu jest już dawno zamknięty.
Zdziwiłam się, że mama wspomniała o Przemku, tak bardzo, że na moment przestałam myśleć o Malwie. Zapomniałam o nim, ale mama, jak widać, nie. Zawsze chciała mnie widzieć szczęśliwą u boku odpowiedniego mężczyzny. I już dawno się zorientowałam, że w oczach mamy tym mężczyzną był właśnie Przemek. Moi rodzice bardzo go polubili. Szczególnie tata, który dzielił z nim pasję: wędkarstwo. Godzinami omawiali sposoby nabijania robaka na haczyk. Niestety Przemkowi i mnie szybko zaczęło brakować wspólnych tematów.
Spotykałam się z nim jakieś pół roku. Poznaliśmy się przez Kaśkę, moją koleżankę z pracy. Przemek był najlepszym przyjacielem jej chłopaka, Darka. Na początku rzeczywiście mnie oczarował. Inteligentny, kulturalny, przystojny, pełen tak zwanego uroku. Prawdziwy czaruś. Zrobił na mnie wrażenie. Z czasem jednak coraz częściej zdarzało mi się myśleć, że cały swój czar i urok zużył na początku znajomości. Ja z założenia do relacji z mężczyzną podchodziłam poważnie, Przemek miał w planie raczej odhaczenie mnie na liście swoich zdobyczy. Chwilami myślałam, że trwa przy mnie z uporu, bo nie mógł dopiąć swego. Byłam nim coraz bardziej zmęczona. Nasze rozmowy rwały się, utykały na nieporozumieniach, kończyły się niezręcznym milczeniem. Coraz częściej odwoływałam nasze spotkania, bo już nawet pocałunki Przemka nie przyspieszały bicia mojego serca. Zauroczenie minęło bezpowrotnie. Przemek mnie drażnił, nie chciałam być z kimś, kim zachłysnęłam się tylko na moment. Na dodatek nie był ze mną do końca szczery. Lubił imprezować, lubił kobiety. Czasem stawiał mnie w sytuacjach dość żenujących i szczerze powiedziawszy, dzisiaj dziwiłam się sobie, że zmarnowałam na takiego faceta aż pół roku. Niemniej każde doświadczenie jest na swój sposób cenne i każde nas czegoś uczy – a przynajmniej wychodzę z takiego założenia. Tak więc, bogatsza o doświadczenie, zostałam ponownie singielką. Rozstaliśmy się z Przemkiem bez wzajemnych pretensji.
– Dawno go nie widziałam, ale jak ostatnio mówiła Kaśka, Przemek niebawem zostanie tatusiem. Sama widzisz, jak szybko się po mnie pocieszył – odpowiedziałam mamie. – Nie masz czego żałować – dodałam, widząc, jak spochmurniała. – Nie pasowaliśmy do siebie. Mamo, mnie się w ogóle nie spieszy, żeby się z kimś wiązać. Mam pracę, którą kocham, i teraz na niej muszę się skupić. Wiesz, że zmienia się władza w naszym piśmie i nie mam teraz głowy do związków. Jest mi dobrze tak, jak jest.
– Jeśli to prawda, córeczko, to mogę się tylko cieszyć. Ale nie chciałabym, żebyś była samotna. Człowiek nie nadaje się do życia w pojedynkę. Marzę o tym, żeby zobaczyć cię szczęśliwą u boku kochającego mężczyzny, i chciałabym doczekać wnuków – przyznała, spoglądając mi w oczy. Widziałam, że niepokoi ją ta moja niezmienna samotność.
Już kiedy byłam małą dziewczynką, wiedziałam, że moja wielka miłość ma mnie porwać, oczarować, zwalić z nóg, pozbawić tchu i zawrócić mi w głowie. Ma mną wstrząsnąć jak porażenie prądem i przesłonić mi cały świat. Może i moje marzenia są zbyt wygórowane, ale wolę być sama niż z kimś, kogo nie kocham i kto nie kocha mnie.
– Mamuś, lepiej w pojedynkę niż w niedobranym stadle – stwierdziłam. – Albo tak jak Malwa teraz – dodałam, wiedząc, że to zamknie temat.
Mama bardzo przejmowała się sytuacją Malwiny i stanowczo wolałam, żeby myślała o tym, jak jej pomóc, niż o tym, jak namówić mnie na wnuki. Lubię dzieci, ale jeszcze chyba nie dojrzałam do macierzyństwa. Zresztą jak mogłam myśleć o byciu mamą, skoro nie spotkałam jeszcze faceta, w którym widziałabym potencjalnego tatę?
Obudziłam się na długo przed tym, zanim w sypialni rozległo się dźwięczne Good morning budzika. Zaparzyłam kawę, wzięłam prysznic, po czym, korzystając z dodatkowego czasu, wykonałam staranny makijaż. Za oknem słońce świeciło radośnie, na niebie nie było ani jednej chmurki. Pomyślałam sobie, że zapowiada się naprawdę dobry dzień.
Okazało się to jednak złudne. Mój dziesięcioletni citroën postanowił odmówić współpracy. Czegokolwiek bym nie robiła, silnik kaszlał tylko jak suchotnik. Przez te próby uruchomienia mojej cytrynki zaczęło brakować mi czasu. Zostawiłam samochód pod domem i popędziłam do redakcji z wywalonym ozorem. Do budynku dotarłam spóźniona, więc przyspieszyłam jeszcze – i z impetem wpadłam na jakąś przeszkodę. Odbiłam się od umięśnionej klatki piersiowej i gdybym nie została chwycona za łokieć, zapewne wylądowałabym na podłodze. Owiał mnie wyjątkowo przyjemny zapach męskiej wody toaletowej.
– Przepraszam – powiedzieliśmy równocześnie. Podniosłam wzrok i osłupiałam. Zalała mnie fala gorąca, spiekłam raka niczym pensjonarka.
„A on co tu robi?!”, pomyślałam spłoszona. I przez moment znowu miałam naście lat.
Igor był obiektem moich westchnień i powodem nieprzespanych nocy przez całe liceum. Wysoki, o zniewalającym uśmiechu i niesamowicie niebieskich oczach. Która zdołałaby się mu oprzeć? Ja na pewno nie. Nie miałam jednak szans na wzajemność. W czasach liceum moja uroda pozostawiała sporo do życzenia. Miałam kilka kilogramów za dużo, na moim czole regularnie pojawiały się nowe pryszcze, z modą też nie byłam na bieżąco. Rodzice budowali dom i mocno zaciskaliśmy pasa, nie było pieniędzy na modne ciuchy dla mnie. Mogłam jedynie marzyć, by Igor spojrzał na mnie z takim zainteresowaniem jak na moje zdecydowanie bardziej atrakcyjne koleżanki. Niestety na mnie patrzył, tylko gdy chciał ode mnie przepisać pracę domową, i nawet wtedy zazwyczaj z politowaniem, a czasem wręcz się rozglądał, czy nikt nie widzi, że się do mnie odezwał. A jakby tego było mało, zazwyczaj pstrykał na mnie palcami i wołał: „Ej!”. Wydawało się niemożliwe, by kolega z klasy nie znał mojego imienia, a jednak… Za każdym razem obiecywałam sobie, że już nic nie dam odpisać, ale obawiałam się, że wtedy mój idol już nigdy się do mnie nie odezwie.
Kochałam go. Kochałam skrycie i rozpaczliwie. Cierpiałam wszystkie męki niespełnionej młodzieńczej miłości i marzyłam o Igorze w zaciszu swojego pokoju. Wszystkie te marzenia i cierpienia przelewałam na papier. Rysowałam serduszka, pisałam wiersze, a nawet opowiadania, w których moje uczucie spotykało się z płomienną wzajemnością. Przynosiło mi to chwilową ulgę aż do następnego kryzysu, przychodzącego nieuchronnie za każdym razem, gdy widziałam, jak prowadzi korytarzem kolejną szkolną miss. Kiedy Igor był sam, jakoś mniej bolało, że nie dostrzega mojego istnienia, ale gdy widziałam go z inną… Wtedy pozostawało mi już tylko płakać w objęciach Malwiny, szukać zapomnienia w książkach i mojej własnej pisaninie. Po maturze nasze drogi się rozeszły, każde z nas poszło na studia w innym mieście. Na szczęście, które dopisywało mi aż do teraz…
– Nic się pani nie stało? – spytał tym swoim seksownym barytonem.
Czy on musi być taki idealny? Dlaczego nie zbrzydł? Nie posiwiał przedwcześnie? Dlaczego nie zepsuły mu się zęby?! I czy musi mieć tak głęboki, aksamitny głos, od którego drżą mi ręce, serce wali jak szalone i znowu, znowu czuję się, jakbym była zakochaną nastolatką?
– Nie. Wszystko w porządku. Przepraszam raz jeszcze. Nie chciałam pana potrącić, bardzo się spieszę. – Uśmiechnęłam się jeszcze raz i oddaliłam w stronę schodów, zostawiając go w wejściu z zaskoczoną miną.
Ja pewnie nie zrobiłam na nim takiego wrażenia. W tej żółtej kiecce w kwiaty wyglądam na pewno jak dziewczynka z prowincji. Jeszcze przed chwilą powiedziałabym, że taki styl jest na czasie, teraz żałowałam, że nie włożyłam czegoś klasycznego. Całe szczęście, że nie splotłam warkocza, bo naprawdę prezentowałabym się, jakbym się wybierała prosto na sianokosy.
Padłam na fotel za swoim biurkiem, dysząc niczym po maratonie, serce waliło mi jak szalone. Dotknęłam dłońmi rozpalonych policzków. Wstałam i podeszłam do dystrybutora z wodą, napełniłam plastikowy kubeczek i wypiłam łapczywie jego zawartość.
– O, Paula, dopadł cię kac morderca? – zainteresowała się Kaśka, która nagle zjawiła się obok mnie.
– Przecież wiesz, że nie piję. Samochód mi nawalił i gnałam do pracy na piechotę. – Nie zamierzałam wspominać o incydencie w drzwiach wejściowych. – Naczelny już jest?
– Jest i czeka na ciebie. Ponoć ma nam dzisiaj przedstawić swojego następcę – oświadczyła Kaśka konspiracyjnym tonem.
– Jak to dziś? Przecież miał to zrobić dopiero na pożegnalnym bankiecie?
– Widocznie nowy nie mógł się doczekać – stwierdziła Kaśka. – Nadal nie wiesz, kto to jest?
– Wiem tylko tyle, że jest z Warszawy. Nie jestem pewna, czy szef ma jakieś oficjalne informacje. – Wesołowski kierował zespołem, przydzielał nam stanowiska, ale wybór naczelnego należał do właściciela pisma.
– No to ja wiem więcej – pochwaliła się Kaśka. – Rozmawiałam z Justynką z sekretariatu i ponoć plotka głosi, że nowy naczelny pochodzi z naszego miasta. Głowę daję, że to jakiś staruch, który już się wypalił i w Warszawce nie „nadanża”. Dlatego postanowił wrócić na stare śmieci na te ostatnie kilka lat przed emeryturą. Kawy?
– Weź mnie nie strasz. Nie chcę, żeby przyszedł tu ktoś, kto wprowadzi chaos i będzie nas rozstawiał po kątach, bo tak to się robi w stolicy. – Zmartwiłam się. – Nie chcę kawy, dzięki. Najpierw pójdę do naczelnego.
Ruszyłam do gabinetu naczelnego pchana w równym stopniu niepokojem, co ciekawością. Zapukałam i nie czekając na zaproszenie, wkroczyłam do środka z uśmiechem na ustach. Zobaczyłam plecy gościa, który siedział naprzeciwko mojego szefa, i nogi mi zmiękły. Zamarłam.
Nie, to się nie dzieje naprawdę.
Kiedy wpadłam na niego na dole, nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, że mogłabym go spotkać w naszej redakcji. Na parterze mieściły się jeszcze biuro rachunkowe i kancelaria adwokacka. W tym garniturze pasował jak ulał do kancelarii.
– Dzień dobry – wykrztusiłam.
Igor obrócił się lekko, spoglądając przez ramię. Na mój widok przez jego twarz przemknęło zaskoczenie.
– O, dzień dobry, Paulino, dobrze, że jesteś. Pozwól, że przedstawię ci pana Igora Gradeckiego, już niedługo obejmie on stanowisko redaktora naczelnego i przejmie ster naszego pisma – powiedział Wesołowski z uśmiechem, wychodząc zza biurka.
Równie dobrze mógłby zdzielić mnie w głowę donicą z filodendronem stojącą w kącie gabinetu. Słów mi zabrakło. Ledwie mogłam oddychać z wrażenia.
Jak to? Niemożliwe! Miał być stary pryk, wypalony, a nie ten tu Mister Universum! Łamacz serc!
Igor wstał, obrócił się w moją stronę i wyciągnął dłoń.
– Paulina Jabłońska – przedstawiłam się automatycznie, podając mu rękę.
– Igor Gradecki, miło mi panią poznać – odpowiedział z galanterią, a moja drobna dłoń zniknęła w jego dużej i silnej. Miałam wrażenie, że poraził mnie prąd. Serce mi podskoczyło i na moment zatrzymało się gdzieś w gardle. W tej chwili mogłabym z powodzeniem udawać figurę woskową w muzeum madame Tussaud. I nie da się ukryć, pożerałam go wzrokiem. Zmężniał i wyprzystojniał, i nadal miał to intensywnie niebieskie, zniewalające spojrzenie.
– Mnie również bardzo miło pana poznać. Mam nadzieję, że praca w naszej redakcji okaże się dla pana równie interesująca jak ta w stolicy – wychrypiałam z wysiłkiem.
– W to nie wątpię, pani Paulino – dodał z czarującym uśmiechem.
Nie poznał mnie. W ogóle!
W sumie to nic dziwnego. Nie byłam już tą niezbyt ładną, niezdarną i pryszczatą nastolatką w niemodnych ciuchach. Byłam pewną siebie, ambitną dziennikarką, zastępczynią redaktora naczelnego! Nie zamierzałam znowu tracić głowy dla jego niebieskich oczu i czarującego uśmiechu. Dla faceta, który będzie na mnie wołał: „Ej!”. Już nie.
– Paulino, poproś zespół do konferencyjnej za godzinę. Szefostwo uznało, że najlepiej będzie, jeśli pan Igor wdroży się do pracy, póki jeszcze ja tu jestem. Żebym mógł mu osobiście przekazać pałeczkę – wyjaśnił Wesołowski. – Dlatego poznacie swojego nowego naczelnego dzisiaj, a nie na bankiecie.
I całe szczęście. Nie będę musiała całymi dniami tłumaczyć mu, kto jest kim i co jak działa. Niech naczelny odwali tę czarną robotę, a potem… potem zobaczymy.
Do domu wracałam spacerkiem, oglądając dla odprężenia wystawy sklepowe. Analizowałam w myślach swoje dzisiejsze spotkanie z Igorem.
Na zebraniu dziewczyny zasypały Igora zabawnymi, naiwnymi pytaniami. Słuchałam tego wszystkiego i po raz kolejny odniosłam wrażenie, że wróciłam do liceum. Wtedy też obserwowałam go otoczonego wianuszkiem dziewcząt, stojąc z boku. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, czy wtedy też miałam wrażenie, że dziewczyny wokół niego doznały zbiorowego odmóżdżenia. Teraz, patrząc na moje koleżanki, inteligentne, błyskotliwe profesjonalistki, w większości mężatki, byłabym gotowa przysiąc, że ktoś im nagle odjął z połowę IQ. Po zebraniu było jeszcze gorzej: omawianiu zalet – głównie zewnętrznych – nowego naczelnego nie było końca. Dziękuję za taką atmosferę w pracy…
Złapałam się na tym, że jestem zirytowana i mimowolnie złośliwa. Niektórzy faceci gwiżdżą na widok ładnej dziewczyny, moje koleżanki nie zniżyły się przecież do tego poziomu. Wymieniły po prostu kilka uwag. Nikt nie próbował nowego szefa klepnąć w tyłek czy zajrzeć mu w dekolt. Pytania, zgoda, nie były zbyt błyskotliwe, ale o co właściwie pytać faceta, który ma zostać twoim przełożonym i któremu należy okazać stosowne zainteresowanie, nie poruszając żadnych niebezpiecznych tematów? Wyzłośliwiałam się, bo bez mojej zgody cofnięto mnie do czasów, gdy byłam niezbyt pewną siebie i niezbyt szczęśliwą dziewczynką.
Moja koleżanka, anglistka, miała określenie na tego typu odczucia. Syndrom HSH, highschool hell. Każdy z nas doświadczył jakiejś traumy w szkole średniej, która odbijała się czkawką w dorosłości. Jak mnie teraz. W moje uporządkowane życie, w moje plany, dążenia i marzenia wdarł się facet, który w liceum złamał mi serce czy raczej przez cztery lata nieustannie po nim deptał i którego dotyk przeszył mnie prądem od stóp do głów. A nie dalej jak wczoraj obiecałam sobie, że zacznę umawiać się na randki, żeby mama nie patrzyła na mnie tym swoim wzrokiem jamnika porzuconego w deszczu. Los ma naprawdę spaczone poczucie humoru.
Dotarłam do domu, z ulgą zsunęłam buty i od razu zadzwoniłam do znajomego mechanika. Bieganie po mieście latem w butach na obcasie – ściślej rzecz biorąc, na koturnie, ale liczy się wysokość – nie należało do moich ulubionych zajęć. Wyprosiłam wizytę lekarską dla citroëna za dwie godziny i nie zwlekając, zadzwoniłam do Malwy.
– Nie uwierzysz, co mnie dziś spotkało. Sama jeszcze w to nie wierzę.
– Opowiadaj!
– Najpierw samochód mi zdechł. Od razu powinnam wiedzieć, że to jest zapowiedź nieszczęścia.
– Nogę złamałaś! – spróbowała odgadnąć Malwina.
– Nie, nogi akurat nie. Ale niewiele brakowało, bo wyobraź sobie, jak biegłam do roboty, to w drzwiach zderzyłam się z Igorem! – Zrzuciłam pierwszą bombę.
– Z Igorem? – W pierwszej chwili Malwa nie skojarzyła, o kim mówię, ale jej zmieszanie trwało zaledwie ułamek sekundy. – Z tym Igorem?! Z Gradeckim?!
– We własnej osobie! Odbiłam się od jego klaty jak piłka i niewiele brakowało, a wylądowałabym z impetem na tyłku. Ale mnie podtrzymał.
– Rozumiem, że Igor cię podtrzymał, nie tyłek. – Malwa się uśmiechnęła. – I co, poznał cię?
– A skąd! W sumie to nawet dobrze, to znaczy, że się zmieniłam od czasów szkolnych, oby na lepsze.
– Pewnie, że na lepsze! – prychnęła Malwa. – Nie opowiadaj bzdur. Wypiękniałaś, że hej. No fakt, mógłby cię poznać po włosach, ale który facet zwraca uwagę na włosy? Im wystarczy, że w ogóle jakieś są. Trzeba mu się było przedstawić.
– Poczekaj, to jeszcze nie koniec. Wpadłam do redakcji, odetchnęłam chwilę, bo od tego biegania i wpadania miałam gębę czerwoną jak tyłek pawiana, i, rozumiesz, idę do naczelnego, bo Kaśka mi powiedziała, że nowy szef ma się pojawić wcześniej, a nie dopiero na bankiecie. Ciekawość mnie zżerała, więc czym prędzej poleciałam do Wesołowskiego. Wchodzę i kogo widzę?
– No nie mów, że Igora! – W głosie Malwiny słyszałam echo własnego zaskoczenia.
– Właśnie tak! A Wesołowski na to: „Pani Paulino, to nasz nowy naczelny”. Przysięgam ci, niewiele brakowało, żebym zemdlała. Nogi sobie nie złamałam, ale mózg na pewno. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę!
– No kurde, nic dziwnego. Ale zbieg okoliczności, ja pierdzielę! – Moja przyjaciółka była pod wrażeniem. – I co? No mów, co dalej!
– Dalej się przedstawiłam. Do tej pory się dziwię, że pamiętałam, jak się nazywam. I on się przedstawił, osioł jeden. Podaliśmy sobie ręce i uciekłam do pracy, jakby mnie diabeł gonił. I nazwiska nie skojarzył, zapewniam cię. Gapiłam się na niego, to wiem na pewno. Może powinnam powiedzieć: Paulina Jabłońska aka „Ej!”. Byłam w szoku i nie przyszło mi to do głowy.
– Dobre, szkoda, że mu tak nie powiedziałaś. – Malwina się roześmiała. – Chociaż nie wiadomo, czy on w ogóle pamięta, jakim dupkiem był w szkole.
– Może w ogóle nie pamięta, że chodził do szkoły – podsunęłam złośliwie.
– A bardzo się zmienił? – zainteresowała się, nie zwracając uwagi na moją uszczypliwość.
– Ooo! Nie do poznania! Czoło opada mu już na plecy, na gębie zarost, jakby kto patyki powsadzał w gówno, zęby żółte jak u konia, a mięsień piwny rekordowej wielkości – wymyślałam.
– Czyli się nie zmienił – zgadła natychmiast Malwa.
– Ciebie to się nawet oszukać nie da. – Nadąsałam się. – Zmienił się, ale na lepsze. Wygląda jak z okładki magazynu modowego. Elegancki, zadbany, pachnący. Oczy ma takie niebieskie, jak zapamiętałam, a do tego ten głos… To jest taki głos, od którego babki majtki przez głowę ściągają – dodałam uczciwe.
– Paula… – W głosie Malwiny było wyraźnie słychać troskę i przejmujący smutek. – Ja cię proszę, ty uważaj. Mężczyźni są… Morze łez wylałaś przez tego gościa w liceum, nie pozwól, żeby ci znowu zawrócił w głowie. Wierz mi, w tamtych czasach złamane serce bolało o wiele mniej i goiło się szybciej… – Malwina urwała, bo głos jej się załamał.
– E tam! To nic innego jak przeznaczenie przecież. Wczoraj mama sugerowała, że czas już popracować nad projektem „Wnuki”, a dzisiaj: tadam! Objawił się pan Gradecki. Tooo znaak – podsumowałam komicznym tonem, przeciągając samogłoski, jakbym grała wiedźmę w szkolnym przedstawieniu. – Koniec z moją wolnością! Precz z karierą! Jutro wyjdę za mąż za Igora, pojutrze urodzę mu bliźnięta albo i trojaczki, najlepiej od razu rozpocząć produkcję hurtową! Upragnione wnuczęta mojej mamy cały urok osobisty odziedziczą po dystyngowanym, przystojnym i czarującym ojcu. Z chustką na głowie, cyckami do pasa i brzuchem do kolan będę dbała o ognisko domowe, mieszając w jednym garze pomidorówkę z ryżem, a w drugim gotując kartofle na usmolonych palnikach – plotłam w nadziei, że ją choć trochę rozbawię. I nie zawiodłam się.
– Aleś ty durna! – Malwina parsknęła śmiechem.
– Wcale nie. Ja ci mówię: too znaaak! A teraz kończę, bo domofon brzęczy i to na pewno mój prawdziwy rycerz wybawca, mechanik do cytryny. Buziaki!
Mechanik w istocie okazał się rycerzem wybawcą, choć jego opinia o damie w opałach, czyli o mnie, chyba zmieniła się na gorsze. W mojej cytrynce zabrakło paliwa. Cud, że pod blokiem, a nie na przykład gdzieś na rondzie w mieście. Nie zauważyłam, bo przepalił się bezpiecznik i wiadoma kontrolka się nie zaświeciła, żeby przypomnieć mi o wizycie na stacji benzynowej. Mechanik wymienił bezpiecznik i po znajomości powstrzymał się od komentarzy. Wycenił usługę też po znajomości, więc poczułam się nieoczekiwanie bardzo bogata i postanowiłam pojechać na zakupy, żeby bogactwo się nie marnowało. Musiałam kupić stanik do bankietowej sukienki, bo miała dość głęboki dekolt. Wyjątkowo głęboki, jeśli porównywać z innymi moimi ciuchami. Tonem nieznoszącym sprzeciwu Malwa oznajmiła mi, że mam eksponować, póki jest co eksponować. Zawsze zresztą powtarzała mi, że mam doskonały biust, na którym wszystko doskonale leży.
Zakupy okazały się bardzo owocne, uporałam się z niespodziewanym bogactwem, ostatecznie zyskując w zamian trzy komplety naprawdę wystrzałowej bielizny. Mój wzrok przyciągnęła jeszcze piękna i zwiewna sukienka w kolorowe kwiaty – uratowałam ją od smutnej egzystencji na manekinie.
Kiedy wsiadłam do mojej cytrynki, myśl o powrocie do domu wzbudziła we mnie jakiś niezrozumiały opór. Nie miałam ochoty wracać do pustki czterech ścian, do niezmąconej ciszy mojego lokum. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nigdy wcześniej nie przeszkadzało mi to, że mieszkam sama. „To na pewno przez tego głupka”, pomyślałam ze złością. Przypomniał mi dawne marzenia, sentymenty, które już dawno wylądowały w koszu. Ledwo się pojawił, a już mieszał mi w głowie. Teraz jednak byłam starsza, mądrzejsza, milion razy pewniejsza siebie. I wiedziałam, jak radzić sobie z niechcianymi emocjami.
„Tym razem się nie dam!”, postanowiłam.
Korekta: Justyna Yiğitler, Magdalena Jabłonowska
Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz
Zdjęcia wykorzystane na okładce: archiwum Mariusza Banachowicza
Skład i łamanie: pagegraph.pl
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-68005-79-0