Damy radę, kochanie - Magdalena Krauze - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Damy radę, kochanie ebook i audiobook

Magdalena Krauze

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

330 osób interesuje się tą książką

Opis

Ta historia udowadnia, że miłość to najlepszy plan na życie

Minęło osiemnaście lat, odkąd Paulina i Igor powiedzieli sobie „tak”. Zawsze wierzyli, że razem mogą wszystko. Ale ostatnio życie rzuca im wyzwania, którym sprostanie wymaga odwagi, determinacji i… planu. Dziś są rodzicami dwojga nastolatków. Michalina i Mikołaj testują granice, a rodzicielskie zasady przegrywają z cyfrową rzeczywistością i młodzieńczym buntem.

Do tego trzeba pomóc przyjaciółce Pauliny, Malwinie, i jej toksycznemu małżeństwu. Zmartwieniem jest również postępująca demencja matki Igora, odbierająca jej wspomnienia i siły. Na dodatek ich ukochane pismo dla kobiet walczy o przetrwanie w świecie, gdzie papier przegrywa z ekranem.

Kiedy codzienność zaczyna ich przerastać, Paulina i Igor wpadają na pomysł, który może zmienić wszystko. Wysyłają dzieci do pensjonatu w Karpaczu, by tam pod czujnym okiem Adama nauczyły się pracy, obowiązków i tego, że w życiu nie ma nic za darmo. Czy ten plan zadziała, czy wywoła lawinę kolejnych problemów?

„Damy radę, kochanie” to trzeci tom uwielbianej serii o Paulinie i Igorze, pełen wzruszeń, humoru i życiowej prawdy. Opowieść wciągająca, jak rozmowa z najlepszą przyjaciółką, i emocjonalna, jak chwila, gdy zrozumiemy, co jest w życiu naprawdę ważne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 11 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Magdalena Emilianowicz

Oceny
4,7 (38 ocen)
31
5
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JolaJakubek

Z braku laku…

3 część serii o Paulinie i Igorze. No niestety nie podobała mi się. Przeczytałam tylko dlatego , że chciałam zamknąć tą serię.
10
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka. Polecam bardzo całą serię. 1) Czekałam na ciebie 2) Zaufaj mi jeszcze raz 3) Damy radę kochanie Cała seria wciąga od początku, zapraszam przeczytać historię Pauliny i Igora
10
myRed

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, czytając trzecią część , było bardzo dużo emocji, czyta się jednym tchem 🥰 Polecam ♥️
00
Barbarka75

Nie oderwiesz się od lektury

Trzecia część serii również ciekawa jak dwie pozostałe. Polecam
00
halinakonopka

Nie oderwiesz się od lektury

Super cała seria!
00



Rozdział 1

– Igor, może zagoniłbyś swoje cudowne i jedyne w swoim rodzaju dzieci do nauki?! – spytałam z nutą sarkazmu mojego zaabsorbowanego czytaniem konkurencji męża.

Znowu nie zareagował. Zdarzało się to już od jakiegoś czasu. Zupełnie jakby się odłączył i nie dopuszczał do siebie bodźców z zewnątrz.

– Igor, mówię do ciebie!

– Tak? – Spojrzał na mnie przez ułamek sekundy i prędko wrócił do czytania.

– Chyba musimy poważnie pogadać, panie mężu. – Podeszłam i zamknęłam laptopa.

– Paula, co ty wyprawiasz?

– Mówię do ciebie. Od kilku minut do ciebie mówię, ale ty oczywiście nie słyszysz. – Albo udajesz. Albo woskowina zakleiła ci uszy.

– Słucham? – Poprawił się na kanapie, a na jego ustach igrał delikatny uśmieszek.

– Nasze dzieci, znaczy twoje dzieci… – zaczęłam.

– Jak to „moje”? – przerwał mi oburzony.

– Gdyby wdały się we mnie, to teraz zakuwałyby do sprawdzianów, ale że mają sto procent z tatuśka, to wydaje im się, że się prześlizną i jakoś to będzie. Informuję, że twój synuś gra na komputerze w towarzystwie internetowych kumpli, a język, jakim się posługuje, jeży włosy na głowie. Z kolei twoja kochana córeczka leży na łóżku z nogami opartymi o ścianę i randkuje przez telefon z tym chłopakiem, którego ostatnio nazwałeś ogrem – zakomunikowałam i czekałam na ojcowską reakcję.

– Skarbie, nie samą nauką młodzież żyje. Daj im trochę luzu, niech tworzą wspomnienia i cieszą się młodością – odparł z wrodzoną beztroską.

– Nie wierzę! Mikołaj w tym roku zdaje maturę. Od jej wyników zależy jego przyszłość, a ty mi tu wyjeżdżasz z tworzeniem wspomnień?

– Zapomniałaś już, jak to było, kiedy byliśmy w ich wieku? Żyło się pełnią życia. A i tak wyszliśmy na ludzi.

– No tak, tylko ani Michalina, ani Mikołaj nie mają na podorędziu, tak jak ty kiedyś, takiej głupiej Paulinki, żeby bezczelnie zrzynać od niej zadania. To, że zdałeś maturę, możesz traktować jako łut szczęścia.

– Moja ty królewno, uwielbiam, kiedy wracasz wspomnieniami do naszych licealnych lat – zaczął popisówkę.

– Oj tak, zwłaszcza że ty nawet nie raczyłeś zapamiętać, jak mam na imię. Cudowne wspomnienia!

– Za to później wszystko nadrobiłem – usprawiedliwił się.

– Kiedy później? Jak objąłeś stanowisko naczelnego i próbowałeś mnie oczarować tym swoim tanim podrywem? Pff, weź przestań!

– Sama przyznaj, że chętnie wróciłabyś do tamtego okresu. – Igor przysunął się do mnie.

– Tak, bardzo chętnie. Miałabym szansę na wybranie innego ojca dla moich dzieci. Nie próbuj mnie tutaj mamić, tylko zaiwaniaj na górę i weź te swoje geny w obroty. Car Mikołaj leży z matmy. Ma takie zaległości, że bez korków się nie obędzie. A madame Michalina nie przeczytała ani jednej lektury. Myśli, że dzięki streszczeniom jej się upiecze. O innych przedmiotach nie wspomnę.

– Paula, ty nie kochasz naszych dzieci! – zarzucił mi Igor.

– Nie wpędzisz mnie w poczucie winy. Kocham nasze dzieci, właśnie dlatego reaguję i motywuję cię, żeby twoja rola ojca nie kończyła się na: „Cześć, robaczki, co tam? Ile i dlaczego tak drogo?”.

– No wiesz? Przecież z nimi rozmawiam, chodzimy razem do kina, z Mikołajem gram w siatkę, z Miśką jeżdżę na rolkach… – zaczął wymieniać.

– Oczywiście. Tatuś kumpel. A ja mamuśka zrzęda. Bo wiecznie wymagam, wiecznie o coś proszę i wiecznie ich umoralniam.

– Nie przesadzasz trochę, Paula? Poza tym staram się mieć z nimi przyjacielską relację. Wiesz, w ten sposób będą bardziej otwarte, skłonne do zwierzeń i nie zaskoczy nas, że coś się u nich dzieje.

– Na razie to mnie zaskakuje, że nie przyszło ci do głowy, że rodzice powinni współpracować, szczególnie w wyznaczaniu granic. Tymczasem ja je wyznaczam, a ty otwierasz drogę do ich przekroczenia. Tym sposobem udało nam się wychować parę leniwców. Aż się dziwię, że nie zwisają z poręczy do góry nogami.

– Miśka nie mogłaby wtedy czatować na Messengerze – odpowiedział rozbawiony moim porównaniem.

Też się uśmiechnęłam. Rzeczywiście, nasza córka miała zawsze komórkę w dłoni.

– Czyli widzisz, że nie wszystko jest tak, jak powinno?

– Widzę, widzę, ale co mam zrobić?

– Spróbuj tego: przestań być ich kumplem i zacznij być ojcem.

– Uważasz, że to moja wina? – zdziwił się.

– Nie tylko – odparłam uczciwie. – Ale twoje podejście nie pomaga. Musimy coś zmienić, bo chyba za mało od nich wymagaliśmy.

– I teraz co, zaczniemy ich karać? Trzy razy dziennie lanie i raz jedzenie?

– Igor, bądź poważny – zażądałam surowo.

– Jestem. Rozmawiam z tobą, ale nie przestaję myśleć. Uważam, że trochę panikujesz – oznajmił. – Dobrze, musimy coś zmienić – dodał szybko na widok mojej miny. – Tylko że ja widzę jeszcze, że nasze dzieci są inteligentne, błyskotliwe, mają właściwy system wartości. Owszem, trochę za bardzo sobie odpuściły, ale to z łatwością naprawimy.

– Pff, z łatwością – prychnęłam z irytacją. – Ja już od jakiegoś czasu próbuję, bezskutecznie – uświadomiłam go.

– Bo to nasze dzieci, one się łatwo nie poddają, żadne z nas nie ma tego genu.

Uśmiechnęłam się, bo Igor miał rację. Rzeczywiście, oboje byliśmy ambitni, zdeterminowani i uparci.

– Skoro odziedziczyły to po nas, to my też musimy być twardzi – odpowiedziałam. – Ciekawe, czy dom będzie jeszcze stał, kiedy starcie się zakończy – zakpiłam.

– Będzie, będzie. – Igor potarł dłonią podbródek, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. – Skarbie, mam pomysł. Załatwimy ich sposobem.

– Boję się, ale mów.

– Chodźmy do kuchni, w lodówce mamy jeszcze trochę tego wina z Toskanii.

Złapał mnie za rękę i pociągnął do kuchni. Tam wyjął z szafki dwie lampki i rozlał trunek po równo.

– Za nas – wzniósł toast. – Za moją piękną żonę i jej czarującego męża. Za nasze udane życie i cudowną harmonię w sypialni i nie tylko…

– Mieliśmy porozmawiać o dzieciach, a nie o sypialni – przerwałam mu niezadowolona.

– Kotku, ty naprawdę zrzędzisz. – Igor pochylił się i niespodziewanie pocałował mnie tak, jak tylko on potrafił. Mimo wielu spędzonych wspólnie lat mój mąż wiedział, jak wywołać trzepot motylich skrzydełek w moim brzuchu.

– Fuj! Ble!

Odskoczyliśmy od siebie jak para nastolatków, kiedy do kuchni bezszelestnie wszedł Mikołaj.

– Musicie to robić w kuchni? – Nasz syn nawet nie starał się ukryć swojego obrzydzenia.

– Ale co robić, synu? – spytał Igor.

– No całować się. Ludziom w waszym wieku to już trochę nie przystoi.

Spojrzeliśmy na siebie dość zaskoczeni. Igor szybko odzyskał rezon, ja zaś, dotknięta wypomnieniem mi wieku, potrzebowałam dłuższej chwili, aby zareagować.

– Kawalerze, po pierwsze, za mało jeszcze w życiu widziałeś, aby wypowiadać się akurat w tej kwestii. Po drugie, powinieneś się cieszyć, że bardzo się z mamą kochamy. A po trzecie, mamy do pogadania, chłopie.

– Sorry, dad, ale nie mam teraz czasu. – Zamknął lodówkę i pobiegł na górę z butelką soku.

– Gratuluję, dad. – Upiłam spory łyk wina. – Za dzieci, dad!

– Spokojnie, Paula. Mój pomysł na pewno ci się spodoba. Zjednoczymy siły i damy naszym dzieciom taką lekcję życia, jakiej jeszcze nie miały. Co ty na to?

– Igorku, ty nie kochasz naszych dzieci.

Rozdział 2

Kilka godzin później, kiedy wylegiwałam się w pachnącej pianie, Igor usiadł na brzegu wanny.

– Może już wystarczy tego leżakowania?

– Czy to nie ty chwilę temu mówiłeś, że jesteś tak padnięty, że odlecisz, zanim dotkniesz głową poduszki?

– Wiesz, że trudno jest mi zasnąć, kiedy nie ma cię blisko mnie. – Uśmiechnął się, po czym zanurzył rękę w wodzie.

– Nie kombinuj, tylko powiedz mi, jak zamierzasz zmotywować nasze dzieci do nauki.

– A mogę cały plan przedstawić ci jutro? – Jego dłoń gładziła moje udo.

– Dlaczego dopiero jutro? – spytałam i usiadłam w wannie.

– Bo muszę dopracować kilka ważnych elementów, to raz, a dwa: znam ciekawszy sposób na spędzenie wieczoru.

– Mamy problem, a tobie jedno w głowie. – Ochlapałam go wodą.

– Skarbie, w godzinę tego problemu nie rozwiążemy, za to możemy popracować nad wytwarzaniem endorfin, oksytocyny i innych.

– Ja ci zaraz wytworzę tyle endorfin, że będziesz się nimi karmił przez następny miesiąc.

– No to dajesz, maleńka, jestem cały twój.

– Igor, możesz być przez chwilę poważny? Naprawdę się o nich martwię i nie mogę się skupić na niczym innym, nawet na tym twoim mizianiu. Weź tę rękę, wkurzasz mnie! – Podkurczyłam nogi i objęłam kolana.

– No dobra, widzę, że nie potrafisz mi zaufać w tej kwestii i nie wierzysz, że mój pomysł przyniesie rozwiązanie problemu. Trudno. Czuję się niedoceniony i odrzucony – zakończył z udawanym smutkiem.

– Oj, nie dramatyzuj. Pieprzysz od popołudnia o jakimś pomyśle, ale jak dotąd nie zdradziłeś mi ani odrobiny tego cudownego planu.

– Zawsze byłaś w gorącej wodzie kąpana. Wyłaź z tej wanny. Idziemy pogadać, bo inaczej nie dasz mi żyć.

Igor przesiadł się na sedes i przyglądał mi się, gdy wycierałam się ręcznikiem, a potem smarowałam balsamem do ciała.

– Powiem ci, kochanie, że nieźle się trzymasz jak na swoje latka. Ciałko gładziutkie i jędrne. No ale co się dziwić. Przy tak dobrym mężu każda kobieta wyglądałaby atrakcyjnie – oświadczył.

– Aleś ty zadufany w sobie. Myślisz, że to, jak wyglądam, jest efektem tego, że mam ciebie za męża? To geny, mój drogi, geny. Poza tym dbam o siebie.

– Przecież nie kwestionuję tego, że o siebie dbasz. Ale sama pomyśl: czy chciałoby ci się stosować te wszystkie kremy, balsamy, maseczki, gdybyś miała innego męża? W sensie jakiegoś despotę albo tyrana.

– Igor, czy ja wyglądam na desperatkę? W życiu nie trwałabym w związku z takim człowiekiem.

– Aaa, czyli jednak uważasz, że jestem dobrym mężem? – ciągnął mnie za język.

– Przydałaby ci się od czasu do czasu terapia wstrząsowa, ale ogólnie jesteś znośny.

– Znośny? Terapia wstrząsowa? Paula, przesadzasz.

Igor był najlepszym mężem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć. Lubiliśmy się przekomarzać, uwielbialiśmy razem przebywać. Nigdy nie miałam dość jego towarzystwa, ale nie mówiłam mu o tym, bo za bardzo obrósłby w piórka. Układało nam się na każdej płaszczyźnie. Byliśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. I pomyśleć, że gdyby Igor nie wrócił do Legnicy i nie objął stanowiska redaktora naczelnego w mojej redakcji, to nasze drogi nigdy by się nie skrzyżowały. Nasza miłość nadal kwitła. Mimo długiego stażu małżeńskiego nie doświadczaliśmy stagnacji w związku. Igor po prostu był pozytywnym wariatem, z którym nie sposób się nudzić. Cały czas tkwił w nim pierwiastek tego młodego, pewnego siebie faceta, który potrafił zaskoczyć, sprawiał, że nieraz kopałam się w tyłek, żeby za nim nadążyć.

– Może i przesadzam, a może nie – drażniłam się z nim.

– Jesteś po prostu rozpieszczona. I to ja osobiście tego dokonałem.

– Że niby jak? Czym?

– Co sobota od kilkunastu lat przynoszę ci śniadanie do łóżka… – zaczął.

– Ha, ha, ha! – Wybuchnęłam śmiechem. – Biję ci, mężu, pokłony za te czterysta suchych jak wiór jajecznic, dwieście pękniętych parówek, sto spalonych tostów ze spleśniałym dżemem. Biję pokłony również za te kanapki rodem z kampusu wojskowego i za jajka w majonezie, których żółtka były zielone, bo gotowałeś je przez godzinę, a potem moczyłeś w wodzie. Masz rację, nie doceniam cię.

– Bo ty, skarbie, masz podniebienie jak francuski piesek. Skrytykowałabyś nawet Gordona Ramsaya.

– No cóż. Widziały gały, co brały. – Uśmiechnęłam się. – Kontynuuj, kochany mężu, powiedz, czym jeszcze mnie tak rozpieściłeś.

– Prezentami.

– Tymi nietrafionymi?

– Oj, dwa razy się zdarzyło.

– Dwa? Nigdy nie zapomnę tej kolii, żółtej jak stolec przy zapaleniu trzustki. A pamiętasz, jak byłam w ciąży i kupiłeś mi koszulę nocną do samych kostek, z materiału, na którego widok oblewały mnie siódme poty? Nie sposób zapomnieć też tej bluzki, którą przywiozłeś mi z Holandii. Do dziś się zastanawiam, na jakie czyszczenie szafy trafiłeś, bo te kołnierze zwane lizakami były modne w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.

– Popatrz na to z innej strony. Dzięki mnie się w ogóle nie nudzisz i masz całe mnóstwo zabawnych historyjek.

– O tak – podeszłam do Igora i położyłam dłonie na jego policzkach – przy tobie nie sposób się nudzić. – Nachyliłam się i pocałowałam go w usta.

– Staram się. – Uśmiechnął się, a potem porwał mnie na ręce i zaniósł do sypialni.

Rozdział 3

Jakiś czas później leżeliśmy przytuleni do siebie. Igor delikatnie drapał mnie po ramieniu.

– Cieszę się, że dzieciaki mają pokoje po drugiej stronie domu – powiedział.

– Ja też – mruknęłam rozleniwiona.

– Wiesz co, niech Malwina sobie zachwala tego całego pingwinka ile wlezie, ty go nie potrzebujesz.

– Masz rację. Ty jesteś moim pingwinkiem – zapewniłam. – Chociaż moglibyśmy takie „zwierzątko” kupić – dodałam po chwili.

– Ni chu-chu! Poszedłbym w odstawkę jak nic.

– No coś ty, nie poszedłbyś.

– Ta, jasne. Teraz tak mówisz. A potem wzrosłyby nam rachunki za prąd, tak często byś tego polarnego cudotwórcę ładowała.

Wybuchnęłam śmiechem i odwróciłam się do Igora przodem.

– Malwa mówiła, że to zakup życia – powtórzyłam słowa przyjaciółki.

– A co, Łukasz niedomaga czy jak?

– Nie wiem, chyba domaga, ale zrobił Malwinie prezent, żeby wiesz, wprowadzić trochę urozmaicenia.

– Eksperymenciarze.

– Malwa mówiła, że…

– Pauluś, jak mi opowiesz ze szczegółami, co Malwina mówiła, to za każdym razem, gdy tylko na nią spojrzę, będę ją sobie wyobrażał razem z tym magikiem w fioletowej muszce.

– No dobra, to powiedz mi w końcu, jaką lekcję życia planujemy dla naszych dzieci. – Wróciłam do tematu, który mimo wszystko nie przestawał mnie męczyć. – Oboje bimbają ile wlezie. Uczyć im się nie chce, pomagać w obowiązkach domowych też. Wiem, że się powtarzam, Igor, ale tak dalej być nie może. Oni myślą, że wszystko im się należy. Że wszystko dostaną pod nos, bo przecież dostają. A my nie chcemy, żeby wyrośli na parę pasożytów, i to całkowicie niezaradnych. Musimy im pokazać, że życie nie jest takie proste, że trzeba pracować, stawiać czoła trudnościom i ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje. Bo jeśli teraz tego nie zrozumieją, będą mieli spore problemy, kiedy wyfruną z domu w świat.

– Wiem, skarbie, wiem. Już to sobie wszystko przemyślałem, dlatego słuchaj uważnie i nie przerywaj.

– Dobra – zgodziłam się posłusznie.

– Zbliżają się ferie zimowe. Dzieciaki pewnie myślą, że pojadą do Szklarskiej Poręby na narty. Takiego wała! Będzie tak jak z ich obietnicami, które nigdy nie doczekały się realizacji. Pojutrze odwołam rezerwację, a ty zadzwonisz do Adama.

– Wyślemy ich do Karpacza, żeby…? – Zaczęłam domyślać się planu.

– Żeby myli kible, zmieniali pościel, sprzątali pokoje, odśnieżali parking, pomagali w kuchni. Niech poczują, że na chleb trzeba ciężko zapracować.

– Jesteś boski! – Ucałowałam Igora w policzek.

– A bałem się, że zaczniesz się nad nimi rozczulać.

– W życiu. Ileż można do nich gadać? Czasem sama już nie mogę siebie słuchać. Taka lekcja życia im się przyda. Może oboje zaczną traktować swoją przyszłość poważnie.

– Mam nadzieję, że Adam się zgodzi. Zresztą nasz plan na pewno mu się spodoba i dostaną solidny wycisk.

Przyjaźń z Adamem przetrwała długie lata, choć nie zawsze było łatwo. Krótko po tym, jak Igor mi się oświadczył, Adam poznał Agnieszkę. Pamiętam, jak paraliżował go wtedy strach, że los znów odbierze mu szczęście. Wspieraliśmy go z Igorem, przekonując, żeby dał sobie i Adze szansę. Tak bardzo pragnął założyć rodzinę i odnaleźć spokój. Jednak trauma z przeszłości wciąż do niego wracała, podsycając lęki i odbierając mu nadzieję. Bywały dni, kiedy Adam tracił równowagę, a rzeczywistość wydawała mu się przytłaczająco mroczna. Z czasem jednak w jego życiu niebo zaczęło się przejaśniać. Adam i Agnieszka się pobrali, niedługo potem na świat przyszła ich pierwsza córka, a zaraz za nią druga. Ostatnio ich szczęście dopełnił synek, który pojawił się niespodziewanie, ale w idealnym momencie. Adam zasługiwał na to, co najlepsze. Był dobry, troskliwy i gotów zrobić wszystko dla rodziny i przyjaciół. Agnieszka okazała się równie wspaniała jak on. Silna, ciepła i pełna miłości. Razem stworzyli cudowny dom. Taki, o jakim Adam zawsze marzył.

– Już nie mogę się doczekać jutrzejszej rozmowy z nim.

– Jesteśmy okropnymi rodzicami. – Zaśmiał się chytrze.

– Przeokropnymi – zawtórowałam.

Niedzielny poranek rozpoczęliśmy z Igorem od zastrzyku kofeiny. Cały czas podekscytowani wizją wprowadzenia naszego planu w życie, obudziliśmy dzieci – wcześniej, niż miały w zwyczaju wstawać.

– Która godzina? – spytał Mikołaj.

– Ósma dziesięć – odpowiedziałam.

W pokoju Michaliny padło to samo pytanie, a potem rozległa się ta sama odpowiedź.

– Mamo, ale ja się położyłem po czwartej.

– Mogłeś nie grać do rana. Wstawaj, już.

Michalina również próbowała negocjować z Igorem.

– Tato, nie masz litości – jęczała. – Poszłam spać jakoś o trzeciej. Oczy mnie szczypią. Nie wstaję!

– Mogłaś nie pisać całą noc z tym przerośniętym karkiem, tobyś była wyspana – stwierdził Igor.

– Tato, on nie jest żadnym karkiem. Po prostu dużo ćwiczy.

– Jasne, chyba branie anabolików. Wstawaj i nie dyskutuj. Za pięć minut widzę was na dole – dodał głośniej, żeby Mikołaj również usłyszał.

Zatrzymaliśmy się przed schodami, żeby się upewnić, czy dzieciaki wstaną. Pierwszy wygramolił się Mikołaj, ale tak rzucał łaciną kuchenną, że miałam ochotę wparować do jego pokoju i porządnie go trzepnąć.

– Ty to słyszysz? – spytałam Igora. – Przecież on klnie jak szewc. Nie mogę tego słuchać.

– Ja też przeklinałem w jego wieku, ale masz rację, nie tak i na pewno nie w domu przy rodzicach. Kolejny punkt do przegadania. – Igor potarł dłonią kark.

– Dziś jest niedziela, może wyślemy go na mszę? – zaproponowałam. – To dobra okazja, żeby przypomniał sobie, jakie wyznajemy wartości.

– Przecież nie pójdzie. Przesiedzi gdzieś godzinę i wróci do domu, udając, że był w kościele.

– To ty z nim pójdziesz. Przy okazji zaprezentujesz się synkowi w nowej roli, może nawet trafi się okazja do rozmowy, między innymi na temat tego plugawego języka. A ja zagonię Michalinę do pomocy przy obiedzie, żeby nie mogła cichcem wpełznąć pod kołdrę. Musimy od czegoś zacząć, Igor.

– Dobra – zgodził się.

Kilka minut później nasze pociechy w nastrojach jak po nieudanej wycieczce klasowej weszły do kuchni. W piżamach. Zaspane. Nieprzytomne. Ledwo widziały na oczy. Miałam wrażenie, że Michalina i Mikołaj też mają swój tajemny plan, który realizują. Niemal równocześnie zajęli swoje miejsca za stołem i podparli brody rękoma.

– Co wy tutaj manifestujecie? – dopytywał Igor, opierając się o blat kuchenny.

– Nic, a co? – burknął Mikołaj.

– Oboje siedzicie jak w jakimś barze. Jazda, szykujcie śniadanie. Mama nie jest waszą służącą, żeby wam wszystko pod nos podsuwać.

– Ja nie jestem głodna – oznajmiła natychmiast Michalina.

– A mnie się nie chce szykować żarcia – powiadomił Mikołaj.

– No dobra, skoro tak, to lećcie się ubrać. Mikołaj, ty z tatą idziesz na mszę, a ja z Miśką ugotujemy przepyszny obiad.

– Że co?! – oburzyli się jednocześnie.

Nasze dzieci nie były zadowolone z takiego obrotu spraw. Myślały, że podrzemią spokojnie przy stole i przepykają do południa. Chyba trochę zwlekaliśmy z reakcją na ich zachowanie. Oboje z Igorem byliśmy zapracowani i staraliśmy się jakoś rekompensować dzieciakom to, że w ciągu tygodnia wracamy do domu dość późno. Niestety to rekompensowanie sprowadzało się do regularnego rozpieszczania naszych bąbelków, co było błędem całkowicie i bezdyskusyjnie leżącym po naszej stronie.

– To, co oboje słyszeliście – odezwał się Igor. – Mikołaj, za pół godziny wychodzimy, więc zagęść ruchy, a ty, Miśka, nie musisz się stroić. Wystarczy, że zwiążesz włosy, żebyśmy ich potem z obiadu nie wyciągali.

Ze spojrzeń, jakimi nas obrzucili, można było wyczytać mordercze chęci. Widziałam to tak: Mikołaj planował, jak utopić Igora w kościelnej kropielnicy, a Miśka – jak by mnie tu poćwiartować i upchnąć w wekach, tych zamykanych na gumkę z klamrą.

– Ale mi się nie chce iść do kościoła, tato – rozpoczął protest nasz syn.

– Zaskoczę cię, bo ja się tego domyślam, stary.

Mikołaj spojrzał na Igora.

– A w grę byś pograł?

– Pytanie. Pewnie, że bym pograł.

– Czyli całkiem bez sił nie jesteś. W takim razie pograsz, jak wrócimy, i uprzedzam, że zakończyłem dyskusję – oznajmił Igor tak stanowczo, że sama się zdziwiłam.

– Mamo, ja nie lubię gotować i tylko zniszczę sobie paznokcie w kuchni – odezwała się nasza córka.

– No co ty nie powiesz? – skwitowałam z uśmiechem.

– Co wam się stało, że jesteście dzisiaj tacy… tacy dziwni, inni? – spytała Michalina, patrząc to na mnie, to na Igora. – Podmienił was ktoś?

– Marsjańscy porywacze ciał – zaburczał Miko.

– Kochanie, wydaje ci się – zapewniłam ją. – A teraz idź się ubrać i zejdź tu za chwilę.

Michalina ruszyła za Mikołajem. Oboje z głowami zwieszonymi, jakby szli na szafot. Rzadko prosiliśmy ich o pomoc w kuchni. Mieli się uczyć, dbać o porządek w swoich pokojach, wynosić śmieci i czasem na zmianę sprzątali łazienkę, ale rezultat tego sprzątania pozostawiał wiele do życzenia. Poza tym kolej każdego z nich jakimś dziwnym sposobem wypadała z taką częstotliwością, jakbym miała jedenaścioro dzieci. Nie chciałam być okrutna w swoich rozważaniach i osądach, ale tu nie było co mydlić sobie oczu. Człowiek to dziwna istota – zanim zacznie okłamywać innych, okłamuje sam siebie. Przyszedł jednak czas, żebym spojrzała prawdzie w oczy: wychowaliśmy dwie życiowe kaleki.

– Dobrze, że Miśka nie tupnęła nogą, kiedy wspomniała, że zniszczy sobie paznokcie – powiedział rozbawiony Igor.

– To nie jest śmieszne. Oni są leniami, Igor. Sam widzisz, jak od razu nam wytknęli, że dziś się inaczej zachowujemy. Jak mogłam popełnić taki błąd wychowawczy? Przecież ja mojej mamie zawsze pomagałam i nie kręciłam nosem, że czegoś nie zrobię.

– Pauluś, kiedyś było trochę inaczej…

– Daj spokój, Igor, gadasz, jakbyśmy mieli po dziewięćdziesiąt lat. Uważam, że za bardzo się skupiliśmy na pracy, a obowiązki domowe woleliśmy wykonywać sami, bo nie trzeba było nic nikomu tłumaczyć ani poświęcać czasu na poprawki. Efekt jest taki, że nasza córka głównie leży z telefonem w dłoni, a syn całymi nocami gra w gry komputerowe. Przegapiliśmy ważne lekcje, ważne i dla nas, i dla nich, a teraz niestety musimy zbierać, cośmy zasiali.

– Zgadzam się z tobą, ale nie ma co panikować. Damy radę, kochanie. Ze wszystkim sobie poradzimy, bo jesteśmy w tym we dwoje. – Igor objął mnie ramieniem i przygarnął do siebie.

– Rany, czy ja zawsze muszę was na tym przyłapywać? – Do kuchni wszedł naburmuszony Mikołaj.

– Synu, nie dawniej niż wczoraj coś ci powiedziałem na ten temat – przypomniał mu Igor, ale młody tylko machnął lekceważąco ręką i otworzył lodówkę, by wyjąć z niej sok.

– Jestem gotowy, możemy iść na tę twoją mszę – oznajmił, odstawiwszy szklankę do zlewu.

– Szklankę włóż do zmywarki – upomniał Mikołaja mój mąż.

– Ludzie, co z wami? – Wyrzucił obie ręce w górę, a potem ostentacyjnie umieścił naczynie w zmywarce i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.

Sekundę później usłyszeliśmy, jak je zamyka – odrobinę za głośno.

– Widzisz, jaka reakcja? Wstawienie głupiej szklanki do zmywarki jest problemem. Jeśli pojadą do Adama i będą tam tyrać jak woły, to się nas wyrzekną. – Zrezygnowana usiadłam na krześle. – Mówię ci, Igor, mogliśmy angażować dzieci od małego w codzienne obowiązki domowe. Nauczyć pracy, wartości i wspólnego wysiłku.

– Paula, nie nakręcaj się. Obiecałem, że damy radę?

– No obiecałeś, ale…

– Nie ma żadnego ale. Nie bój się, dzieci się nas nie wyrzekną. To, że nie zostały nauczone tego czy tamtego, nie znaczy, że ponieśliśmy porażkę na każdym froncie. – Igor pocałował mnie w czoło. – Zmykam, skarbie, a ty się bierz za tę naszą księżniczkę.

Po kilku minutach Michalina weszła do kuchni. Odsunęła krzesło i ciężko na nim usiadła.

– Mamo, co wy teraz z tatą wymyślacie? Komu potrzebne są te dziwactwa? – spytała, wpatrując się w stojący na stole wazon z kwiatami.

– Kochanie, mówisz tak, jakbyśmy nagle zaczęli na rękach chodzić, a przecież to, że prosimy was z tatą o pomoc, nie jest czymś niespotykanym. W każdym domu dzieci angażują się w codzienne obowiązki. Uczą się nowych rzeczy, które przydadzą im się w życiu.

– Phi – prychnęła. – Jasne, stanie przy garach przyda mi się w życiu. Ciekawe, do czego.

– Miśka, jak to do czego? Kiedyś będziesz miała męża, dzieci…

– Mamuś, proszę cię. – Spojrzała na mnie. – Ja nie chcę mieć męża, a tym bardziej żadnych bachorów. Nie chcę tak żyć, bo to wymaga poświęceń, szkoda mi na to życia.

Moja córka gadała od rzeczy. Czułam, że to niemożliwe, żeby nie miała w sobie choć odrobiny tego, co dla mnie zawsze było naturalne.

– Pamiętasz, jak ostatnio leżałam chora? Tata wyjechał wtedy na kilka dni do Szczecina.

– No pamiętam.

– A pamiętasz, kto mi parzył herbatkę, robił najpyszniejsze kanapki i nawet ugotował rosół na dwóch skrzydełkach?

– Oj, mamo! – Miśka się zawstydziła. – Zapamiętałam, że rosołu nie gotuje się na dwóch skrzydełkach.

– Ja nie o tym, skarbie. Chciałam ci tylko przypomnieć, że byłaś wtedy bardzo dumna, że mogłaś o mnie zadbać. I ja byłam dumna z ciebie, bo właśnie przez takie gesty, gdy można komuś pomóc, okazuje się uczucie. Poza tym kiedy jest się potrzebnym, doświadcza się największej satysfakcji. Wokół serca rozlewa się wtedy ciepło i założę się, że też to poczułaś. Człowiek jest stworzeniem stadnym czy, jak wolisz, społecznym, a funkcjonowanie w stadzie łączy się z koniecznością dbania o innych jego członków – tłumaczyłam cierpliwie. – Córciu, nie da się na dłuższą metę żyć tylko dla siebie. Szybko dostrzeżesz, że wokół ciebie jest pusto.

– Oj, mamo, jak pusto?

– Michasiu, próbuję cię nauczyć, jak troszczyć się o innych. Jak budować relacje i dbać o nie, bo o to mi chodzi, rozumiesz? O to, że czasem warto zatrzymać się na moment i docenić te chwile spędzane wspólnie przy gotowaniu czy sprzątaniu. Chodzi nie tylko o jedzenie, ale też o to, żeby robić coś razem, mieć jeden cel, tworzyć wspomnienia. Umacniać więzi.

– Mamo, ale teraz są inne czasy, ty jesteś całkiem niedzisiejsza. Wspomnienia, budowanie więzi przy wspólnym sprzątaniu… – Miśka przewróciła oczami. – Moje koleżanki nie bawią się w gotowanie, pieczenie ciast i ciasteczek. To obciach. Mąż, dzieci, dom, normalnie jak z tych szmir, które nam każą czytać w szkole. Ja się nie nadaję na kapłankę domowego ogniska, to strata czasu – oponowała Miśka. – I nie przekonasz mnie do bycia samarytanką na pełny etat, bo ja po prostu tego nie czuję. Ale ciebie kocham i kiedy będzie trzeba, stanę na rzęsach, żeby o ciebie zadbać. Ty też mnie kochasz, prawda? No to po co to całe zamieszanie?

– Córeczko, postaram ci się to wyjaśnić, będę mówiła wolno, bo widzę, że temat jest dla ciebie trudny.

– Aleś ty się zrobiła kąśliwa, mamuś – odparowała Miśka.

– Bynajmniej. Z tego, co mówisz, wynika jasno, że niewiele rozumiesz. Jak raz na sto lat coś mi się zawali, pochoruję się, złamię nogę, to mam jeszcze przyjaciół, którzy podrzucą mi zakupy czy wykupią leki. W rodzinie, we wspomnianym stadzie chodzi o coś więcej, a zarazem o coś mniej, bo o drobiazgi, z których budujemy naszą codzienność.

– Najpierw złośliwości, a teraz poezja – podsumowała nadąsana Miśka. – I co ty cały czas z tym stadem?

– Próbuję ci coś unaocznić. Obrazowo. Widzisz, powszechnie wiadomo, że dzieci uczą się przez naśladownictwo. Robią nie to, co rodzice im powtarzają, tylko to, co zaobserwują. Stwierdzam jednak, że mój przykład na ciebie nie zadziałał, więc próbuję innych metod.

– Mamo, ty myślisz, że ja jestem ślepa? Widzę, jaka nieraz jesteś zmęczona, i właśnie dlatego nie będę miała rodziny. W naszych czasach to już nie jest obowiązek, nie będę musiała nikomu obiadów gotować, sama pójdę do restauracji.

– Tam za darmo nie karmią.

– Boże, przecież będę miała pracę. – Teraz Miśka była już zirytowana. – I nie zaczynaj ze stopniami, maturą i studiami, bo płacą nawet za noszenie ludziom paczek do domów.

Ręce mi opadły.

Miśka westchnęła, więc zanim po raz kolejny usłyszałabym argumenty świadczące o tym, że stawia swoją wygodę ponad wszystko, dodałam:

– Michalinko, no dobrze, masz takie podejście, to i tak nie zmieni tego, że cię kocham i zawsze będę się o ciebie troszczyć. Ale co z resztą świata? Skoro nie chcesz podążać drogą tradycji, słuchać moich nauk, nie chcesz mnie naśladować, to powiedz mi: co chciałabyś robić, co cię interesuje? Gdzie widzisz swoje miejsce w świecie? Zanim odpowiesz, pozwól, że ci coś uświadomię. Życie jest okrutne, a świat bezwzględny i niczego nie daje za darmo. Musisz coś wnieść od siebie, żeby odnieść jakąś korzyść. Wiem, że lubisz spędzać czas z telefonem w dłoni, ale sama przyznaj, że to nie jest sposób na życie.

– Serio, mamo, teraz będziemy o tym gadać? Nie wiem, co tobie i tacie się stało, ale wyskoczyliście dziś z pomysłami z kosmosu. Przecież dotąd nie czepialiście się mnie i Mikołaja. No dobra, może trochę marudziłaś, że się nie uczymy, ale poza tym było git.

– Było git, powiadasz? A teraz nie jest git, bo chcemy z tatą, żebyście byli odpowiedzialni i zaradni? – Czułam, że ta rozmowa zmierza donikąd.

– Ale my sobie dajemy radę – zapewniła mnie córka i sądząc po jej minie, głęboko w to wierzyła.

– No dobrze, skarbie, skoro tak uważasz, to ja też muszę w to uwierzyć.

Wyrzuty sumienia dotyczące wyjazdu naszych dzieci do Karpacza i tego, z czym się będą musiały zmierzyć, opuściły mnie w jednej chwili. Miałam nadzieję, że bezpowrotnie, bo skoro rozmową nic nie wskórałam, to niech doświadczenie zrobi swoje.

– To co, mogę wrócić do pokoju? – wypaliła.

– Tak, ale jeszcze nie teraz – odpowiedziałam z wystudiowaną cierpliwością. – Przecież musimy ugotować obiad.

– Nie wierzę – sapnęła.

– Przynieś ziemniaki, marchew, pietruszkę i seler – rozkazałam.

– A skąd? – Spojrzała na mnie, jakbyśmy ją wczoraj adoptowali, a mnie, nie wiem, który już raz z kolei, opadły ręce.

– No a gdzie trzymamy warzywa?

– Nie trzymamy, kupujemy.

Kurwa! Serio? Czy to się dzieje naprawdę? A może przeniosłam się w przestrzeni i trafiłam do domu, w którym mieszka nastolatka z deficytem intelektualnym? „Boże, wybacz mi, że tak pomyślałam o swoim dziecku”, strofowałam się w duchu. Zrobiło mi się przykro, że taka myśl zagościła w mojej głowie. Przecież to nie jej wina, że traktuje dom jak hotel. To moja wina. Moja i Igora.

– Zejdź do piwnicy i otwórz pierwsze drzwi po prawej. Tam znajdziesz wszystko, o co prosiłam. Tylko wychodząc, zamknij je za sobą, żeby się pomieszczenie nie nagrzewało.

– Okej. – Poczłapała w stronę piwnicy.

– A w co to wszystko weźmiesz, w zęby? – Nie wytrzymałam.

– No przecież mam dwie ręce, co nie?

Podałam jej miskę. Chciałam, żeby zniknęła mi z oczu. Sama czym prędzej ruszyłam w stronę blatu, żeby pokroić mięso na kotlety. Jednak nagle zatrzymałam się w pół kroku i postanowiłam poczekać na swoją utalentowaną i znakomicie dającą sobie radę w życiu córeczkę.

Zdążyłam zaparzyć kawę i wypić pół filiżanki, zanim Miśka wróciła.

– Co tak długo? – spytałam, zerkając z uznaniem na zawartość miski.

– Musiałam sprawdzić w necie, jak wygląda pietruszka, bo myślałam, że chodzi o te zielone chabazie.

– Co ty byś bez tego netu zrobiła? Te zielone chabazie, o których wspomniałaś, to natka. A to jest korzeń pietruszki. – Wyjęłam warzywo z miski.

– No przecież wiem, bo sprawdziłam.

– Yhy, mówiłaś. Teraz tylko czekać, aż smartfony zaczną rodzić dzieci, skoro je tak cudownie uczą.

– Wolałabyś, żebym wróciła tutaj bez pietruszki? – zapytała, wlepiając we mnie duże, niebieskie oczy.

– Oczywiście, że nie – rzekłam bez dodatkowych wyjaśnień. – Teraz pokroisz mięso i samodzielnie zrobisz kotlety.

– Fuj. Nie dotknę tego – zaprotestowała od razu.

– Miśka, nie zachowuj się jak dziewczynka z przedszkola. Jeśli chcesz, to włóż rękawiczki.

– No dobra, spróbuję bez. W końcu to kawał martwego mięcha i nic mi nie zrobi.

Miśka podeszła do blatu. Schab leżał na desce, więc wzięła do ręki nóż i ukroiła spory plaster.

– Dobrze czy za gruby?

– Bardzo dobrze – pochwaliłam.

– Ha! No widzisz. Nie myśl, że nie obserwuję cię w kuchni, mamo. Ale to nie znaczy, że kręci mnie gotowanie, więc nie rób sobie nadziei.

– Spoko, córcia, zawsze masz wybór. Chrupiący schaboszczak lub zupka chińska.

– Wygrałaś – odpowiedziała i zabrała się do pracy.

Kiedy Michalina tłukła kotlety z mocą, o jaką bym jej nie podejrzewała, uśmiechałam się pod nosem. Każde uderzenie było precyzyjne. Widać potraktowała to zadanie poważnie. Jej ruchy były pewne, a mimo to nie zauważyłam, żeby zniszczyła mięso. Obierałam warzywa na rosół i obserwowałam córkę. Nigdy nie wydawała się szczególnie zainteresowana kuchnią, teraz zaś wykonywała swoje zadanie z zaskakującą dokładnością. Choć nie miała wielkiego zapału do gotowania, widać było, że potrafi pracować, gdy tylko się skupi.

– Co dalej, mamuś? – spytała zarumieniona, z oczami błyszczącymi jak dwie gwiazdy.

– Pokaż. – Podeszłam do blatu. – No, powiem ci, córuś, że rozbiłaś je idealnie. Nawet mnie takie nie wychodzą, zwłaszcza gdy się spieszę.

– Serio?

– No przecież wiesz, że nie pochwaliłabym cię, gdybyś spaprała robotę. Jest idealnie. Teraz sól i pieprz. Oprósz mięso z obu stron, tylko z umiarem.

Po godzinie w domu pachniało już rosołem. Miśka ugotowała makaron, też idealnie, potem zrobiła surówkę z kapusty pekińskiej według przepisu z internetu. Wyszła znakomita.

Ponoć nadzieja umiera ostatnia.

Podziękowania

W pierwszej kolejności pragnę podziękować całej załodze Wydawnictwa Mięta, zwłaszcza Agnieszce Trzeszkowskiej-Berezie, która uwierzyła w wykreowaną przeze mnie historię. Miętowa kadro, dzięki Waszej ciężkiej pracy dziś mogę się cieszyć, że książki powróciły na rynek i zyskały szansę dotarcia do nowych czytelników. Dziękuję Wam za zaangażowanie, profesjonalizm i za to, że zrobiłyście wszystko, by ten projekt wyszedł nam tak fajnie! Dziękuję każdej osobie, która przyczyniła się do powstania tej trylogii.

Dziękuję czytelnikom za to, że sięgają po moje powieści. Wasze słowa, reakcje i zainteresowanie są najlepszym wsparciem, jakiego mogłam sobie życzyć.

Dziękuję wszystkim paniom aktywnym na mojej stronie autorskiej na Facebooku. Jeszcze kilka lat temu byłam w stanie wymienić nazwiska w podziękowaniach, tymczasem dziś jest Was coraz więcej. Oczywiście ogromnie mnie to cieszy, ale rozdział wyszedłby pewnie za długi ☺. Jestem dumna, że mam wokół siebie tak wiele ciepła, serdeczności i życzliwości. Widzę wszystkie Wasze reakcje, komentarze i udostępnienia. Swoją aktywnością sprawiacie, że algorytmy nie mają nic do gadania ☺. Ściskam każdą z Was.

Składam serdeczne podziękowania blogerkom za recenzje, piękne zdjęcia i grafiki. Dziękuję za Wasz czas oraz za to, że czytacie moje książki. Dbanie o widoczność w mediach społecznościowych to kawał ciężkiej pracy, a mimo to w cudowny sposób dzielicie się pasją do literatury!

Do zobaczenia za jakiś czas na kartach kolejnej książki, którą dla Was piszę!

Nieustająco zapraszam na moją stronę na Facebooku: Magdalena Krauze – Strona Autorska (https://www.facebook.com/MagdalenaKrauze.autor/), oraz na grupę: Zaczytani w Książkach Magdaleny Krauze. „Czekałam na Ciebie”. Dołącz i Ty: (https://www.facebook.com/groups/713879022427719/).

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Adrianna Hess, Olga Smolec-Koch

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz

Zdjęcia wykorzystane na okładce: archiwum Mariusza Banachowicza

 

Skład i łamanie: pagegraph.pl

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

tel. +48 505 636 224

 

ISBN 978-83-68371-13-0