Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
37 osób interesuje się tą książką
Liwia kończy studia na kierunku fizjoterapia i pracuje na jednej z wrocławskich stacji benzynowych. Dziewczyna mieszka z ukochaną babcią oraz ekscentryczną ciocią, byłą zakonnicą. W ich ożywionym domu nie ma miejsca na nudę.
Młoda kobieta ma sprecyzowane plany na najbliższą przyszłość i bynajmniej nie uwzględnia w nich żadnego osobnika płci męskiej.
Mateusz właśnie obejmuje w sieci stacji benzynowych kierownicze stanowisko po swoim dziadku, który niedawno przeszedł zawał. A gdy młody szef zjawia się w jednej z placówek, przypadkowo słyszy na swój temat kilka niepochlebnych słów.
Między Liwią a Mateuszem dochodzi do konfrontacji. On jest nią oczarowany, a ona najchętniej posłałaby go na księżyc. Uważa go za rozpieszczonego dziedzica dziadkowej fortuny, który jest zuchwały i zbyt pewny siebie, a do tego okropnie ją irytuje. Za to Mateusz od pierwszych chwil czuje, że Liwia jest mu pisana. Musi tylko pokonać mur jej niechęci.
Czy mężczyzna zyska przy bliższym poznaniu? A może ognista rumba sprawi, że Liwia spojrzy na Mateusza inaczej?
„Nigdy za ciebie nie wyjdę” to opowieść o życiu, miłości i rodzinnych więzach. I o przeznaczeniu, którego nie da się uniknąć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 357
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Dzień dobry. Witam na stacji Tanie Tankowanie. Paragon czy faktura? – wypowiedziałam wyuczoną formułkę.
– Paragon poproszę.
– Może hot doga lub kawę? – zaproponowałam.
– Nie, dziękuję.
– Czy karta na punkty jest?
– Nie ma.
– Zakładamy?
– Nie.
– Kartą czy gotówką? – zadałam kolejne standardowe pytanie.
– Kartą – odpowiedział klient zniecierpliwionym tonem.
– Proszę przyłożyć kartę – poinstruowałam. – A teraz PIN i zielony.
Klient pokiwał głową w milczeniu, po czym dokonał płatności.
– Potwierdzenie drukować?
– Nie!
Obecnie jedyne pocieszenie stanowiło dla mnie to, że praca na stacji benzynowej była tylko tymczasowa, póki nie skończę magisterki, a potem… Potem nie będę musiała wygłaszać tych cholernych formułek i witać ludzi idiotyczną nazwą, którą nowy szef wymyślił jakiś miesiąc temu. Nie trzeba chyba dodawać, że po to, aby przyciągnąć klientów, prawda? Lubiłam tę pracę i kontakt z ludźmi, ale odkąd nastał nam miłościwie panujący nowy szef i zaczął wprowadzać w życie swoje pomysły, zmuszałam się, żeby tam chodzić.
Przetarłam oczy, nie dbając o to, że mój makijaż sprzed dwunastu godzin, a raczej jego resztki, zostanie rozmazany. Byłam tak zmęczona, że dosłownie padałam na twarz. Niemal wszystkie czynności wykonywałam automatycznie i nie mogłam się doczekać, kiedy wybije osiemnasta. Wczoraj miałam nockę, ale zdążyłam tylko dojechać do domu i wziąć prysznic, gdy zadzwoniła koleżanka i poprosiła o zastępstwo, ponieważ dziecko jej się rozchorowało. Oczywiście się zgodziłam. Pod koniec zmiany stwierdziłam, że kolejna kawa prędzej wywoła u mnie stany lękowe, niż postawi mnie na nogi, więc wylałam niedopitą resztkę do zlewu. Marzyłam już tylko o tym, żeby przyłożyć głowę do poduszki i w końcu się wyspać, musiałam jednak odbębnić jeszcze trzy godziny.
– Patrz, jakie ciacho – wyszeptała Ulka, wskazując dyskretnie na kolesia, który stał tyłem do nas, przy lodówce z napojami.
– Facet jak facet – skwitowałam i zabrałam się do wykładania parówek na rolki podgrzewacza.
– Się tam znasz – obruszyła się Ulka. – Jak się obróci, to ci kolanka zmiękną – zapewniła.
– Zanim się obróci, to nam chyba wszystkie napoje w tej lodówce poukłada – odpowiedziałam, przyglądając się facetowi, który sprawdzał każdą butelkę. – Ty, Ulka, a może on jest z sanepidu?
– Nie, ci z sanepidu walą prosto na zaplecze.
– Też fakt – przyznałam.
– Może podejdź do niego i spytaj, czy mu w czymś pomóc – zaproponowała koleżanka.
– Czemu ja?
– Bo jesteś ładniejsza i masz piękny głos – wyjaśniła z uśmiechem.
– Proszę cię, Ulka. – Spojrzałam na nią z politowaniem, po czym odwróciłam się w stronę klientki. Zgodnie z nowymi zasadami grzecznie wypowiedziałam wyuczoną formułkę i nie zapomniałam zaproponować hot doga, kawki i batonika.
– Może mnie pani po prostu skasować? – usłyszałam. Już po tonie głosu wiedziałam, że za chwilę mi się oberwie.
– Oczywiście, przecież to właśnie robię – wytłumaczyłam.
– No chyba nie. Zanim człowiek zapłaci, musi odpowiedzieć na pięć pytań i podziękować za proponowane produkty. Co was opętało na tych stacjach? Chciałabym zwyczajnie zapłacić za paliwo, bo mi się spieszy, a pani mi się tu produkuje – zakończyła klientka podniesionym głosem.
Przełknęłam ślinę wraz z komentarzem. Czasem żałowałam, że stojąc tutaj, nie mogłam być sobą. Że musiałam się głupkowato uśmiechać i być do bólu uprzejma. Odkąd nowy właściciel przejął sieć stacji po swoim dziadku i wprowadził te cholerne zmiany, niczym już nie wyróżniamy się spośród innych stacji benzynowych. Wszyscy klepiemy wyuczone zdania jak pierwszoklasiści wierszyki na szkolnym przedstawieniu. Podziękowałam uprzejmie poirytowanej klientce i wróciłam do Ulki.
– To już nie jest śmieszne, Ula. Serio, mam dość klepania tego, co sobie ten nowy szefuńcio wymyślił. Kto będzie chciał zjeść hot doga, to go zamówi. Przecież te parówy z daleka widać. A ta karta na punkty to już szczyt głupoty. Profity z tego żadne. Czuję się jak małpka w cyrku. Jego cyrku – wylewałam frustrację, tymczasem Ulka patrzyła w jeden punkt nad moim ramieniem. – Swoją drogą, jestem ciekawa, jak zareagowałby nasz boss, gdyby znalazł się na naszym miejscu – burczałam. – Nie wierzę, że uśmiechałby się jak idiota, wysłuchując lawiny pretensji.
Ulka szturchnęła mnie nagle. Odwróciłam się i stanęłam oko w oko z ciachem, o którym zupełnie zapomniałam. Przystojniak trzymał w dłoniach dwa soki. W tej samej chwili w kieszeni Ulki zabrzęczał telefon. Wyjęła go, spojrzała na wyświetlacz, przeprosiła i wybiegła na zaplecze. Podeszłam do swojej kasy. Klient uniósł znacząco ciemne brwi i chyba czekał na oklaski, bo stał jak wmurowany.
– Zapraszam pana tutaj – powiedziałam.
W końcu ruszył się i podszedł do kasy. Postawił swoje soki na ladzie.
– Przepraszam, ale podsłyszałem, co pani mówiła – odezwał się całkiem miłym głosem. – Tak między nami, to macie serio przechlapane. – Uśmiechnął się, prezentując białe jak śnieg zęby.
– Co zrobić – odpowiedziałam lakonicznie i sięgnęłam po butelkę, żeby zeskanować zakup.
– Proszę jeszcze nie kasować. – Położył dłoń na soku i zarazem moich palcach.
– Może ma pan ochotę na hot doga? – zaproponowałam.
– W sumie czemu nie – odpowiedział.
Kątem oka dostrzegłam stojącą obok drzwi Ulkę, która dawała mi jakieś dziwne znaki. Spojrzałam w jej stronę. Próbowała mi coś przekazać samym ruchem warg, ale z tej odległości nie zdołałam odczytać słów. Zignorowałam więc koleżankę i zabrałam się do przygotowania hot doga dla przystojniaka.
– Jak pani myśli, jak zareagowałby właściciel stacji, gdyby usłyszał, co pani przed chwilą mówiła?
– Pojęcia nie mam. Nie znam go, w życiu z nim nie rozmawiałam, ale pewnie nie doceniłby moich intencji.
– A jakie są pani intencje? – dopytywał, świdrując mnie swoimi niebieskimi oczami.
Ulka wciąż do mnie machała, co zdążyłam zauważyć, gdy sięgałam po serwetki. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, ale uznałam, że to nic szczególnie pilnego, bo przecież by podeszła.
– Żebyśmy przestali irytować klientów. Zapewne tankuje pan na różnych stacjach i zauważył pan, że wszyscy mówią to samo, proponują to samo, i wiem, że ludzi to po prostu denerwuje. Jaki sos pan sobie życzy?
– Proszę tylko keczup.
– Mam nawet wrażenie, że w ciągu tego miesiąca straciliśmy kilku stałych klientów.
– Ooo. – Przystojniak odebrał hot doga. – Szef nie będzie zadowolony, że obroty spadły.
– Trudno. Mógł nie małpować od innych, tylko zabłysnąć…
– Liw! – zawołała Ulka, przerywając mi w pół zdania.
Nie mogłam do niej podejść, bo jeszcze nie nabiłam na kasę tych dwóch soków. Wzięłam więc jeden z nich do ręki.
– Proszę ich nie kasować. Jutro tracą termin przydatności do spożycia. – Adonis chwycił obie butelki i skierował się pewnym krokiem w stronę wejścia na zaplecze.
Popatrzyłam na niego mocno zdziwiona.
– Nie może pan tu wchodzić. – Ruszyłam wzdłuż lady i zastąpiłam mu drogę.
– Ależ oczywiście, że mogę. – Uśmiechnął się krzywo.
– Proszę natychmiast podejść do kasy i zapłacić za hot doga – zażądałam.
– Liwia, wpuść pana – odezwała się Ulka tuż za mną. – To nasz szef.
Szef? Jak to, kuźwa, szef?
– Słyszy pani, co mówi koleżanka? – Przystojniak wgryzł się w hot doga, odsunął mnie łagodnie i wszedł na zaplecze.
Inspekcja bossa trwała dobre dwie godziny. O ile podczas naszej rozmowy przy ladzie uznałam, że jest całkiem miły, o tyle po tym, jak wkroczył na zaplecze i zaczął mi rozkazywać, nabrałam do niego głębokiej niechęci. Jeśli sądził, że będę stała jak mimoza i brała na swoje barki odpowiedzialność za to, że biuro wygląda zbyt skromnie, a toaleta pamięta zamierzchłe czasy, to się pomylił. Szef szefem, ale bez przesady.
– Arogancki dupek – podsumowałam jego zachowanie tuż po tym, jak wsiadł do swojego wypasionego bmw serii 8 gran coupé i odjechał.
– Fakt. Równie ładny, co bezczelny – przyznała Ulka.
– Oj tam, ty tylko ładny i ładny. Co ci po ładnym, skoro jego zachowanie przyćmiewa wszystkie wizualne atuty.
– Nie zauważyłam, żeby od tego nagle zbrzydł.
– Ulka, ogarnij się! Przecież jesteś zaręczona – przypomniałam ostentacyjnie, wskazując błyszczący pierścionek na jej serdecznym palcu.
– Oj, i co z tego? Jak już człowiek zaręczony, to nie może oczu nacieszyć?
Pokręciłam głową z dezaprobatą i odwiesiłam służbowy mundurek do szafki.
– Dzięki, że w porę do mnie podeszłaś i mi przerwałaś. Już teraz wiem, dlaczego tak wymachiwałaś rękami.
– Dzwoniła Dorota z informacją, że nowy boss zrobił objazd po swoich włościach, i jak mi go opisała, to już wiedziałam, że to on.
– U nich też się tak panoszył?
– Nie, mówiła, że jest nawet spoko.
– Ewidentnie ugodziłam jego męskie i szefowskie ego. Coś czuję, że jutro wylecę stąd z hukiem – podzieliłam się z Ulką swoimi przeczuciami.
– To może weź go przeproś – zaproponowała.
– Ulcia, moja babcia zawsze mawia: przepraszaj za kłamstwo, nigdy za prawdę. Sama dobrze wiesz, że ludzie nie chcą wysłuchiwać tych litanii. Jakby wzrok zabijał, to już byśmy obie leżały trupem. Stali klienci już nawet z nami nie żartują, tylko płacą i uciekają, bo boją się, że za chwilę wciśniemy im jeszcze gazetę sprzed roku. Uważam, że powinniśmy wrócić do tego, co było, zanim ten dziedzic dziadkowej fortuny objął swoje rządy.
– Zgadzam się, że przedtem było lepiej – przyznała Ulka.
– No widzisz, ale on chyba nie ma o tym biznesie pojęcia. Jeśli mnie zwolni, to nawet poczuję ulgę, że nie będę musiała stać tutaj i klepać tych głupot – zakończyłam i założyłam bluzkę.
– Nie zwolni cię. Jesteś dla niego wyzwaniem, Liw, a tacy jak on lubią wyzwania. Gdyby tak nie było, to po dzisiejszej wymianie zdań na zapleczu już by ci się kazał pakować, a on ewidentnie dobrze się bawił.
– Na pewno nie pozwolę na to, żeby ktoś bawił się moim kosztem. Dobra, zmykam do domu odespać maraton. Widzimy się jutro na nocce. Pa.
* * *
Czterdzieści minut później wjeżdżałam na podwórko. Babcia właśnie podlewała kwiaty. Na mój widok przerwała i pomachała ręką, uśmiechając się radośnie.
Mieszkałyśmy na peryferiach Wrocławia, okolica bardziej wiejska niż miejska. Rodziców pamiętałam jak przez mgłę. Uznali, że dziecko nie jest im potrzebne do szczęścia, więc zostawili mnie i uciekli w świat. To babcia stworzyła mi dom, otoczyła mnie opieką i miłością, a potem, gdy miałam jakieś pięć lat, zamieszkała z nami jej siostra, Maria. Tworzyłyśmy zgrane trio i choć czasem różnice zdań między babcią a ciocią krzesały iskry, nie zamieniłabym naszej trzyosobowej rodziny za żadne skarby świata. Ciocia Marysia od zawsze była bardzo uduchowiona. Codziennie spędzała długie godziny na modlitwie i wieczorami chodziła do kościoła na mszę. Babcia Aniela z kolei należała do babć nowoczesnych i mogłam z nią rozmawiać o wszystkim. Udzielała się społecznie, organizowała wycieczki dla seniorów w różne ciekawe miejsca w Polsce. Jako była dyrektorka domu kultury wciąż miała mnóstwo pomysłów na spędzenie wolnego czasu, więc powołała do życia Klub Seniora.
– No, nareszcie jesteś. – Babcia odstawiła konewkę na miejsce i wyszła mi na spotkanie.
Cmoknęłam ją w policzek i razem poszłyśmy do domu.
– Marzę o mojej miękkiej podusi – oznajmiłam, zdejmując buty.
– Cud, że nie zostałaś na jeszcze jedną zmianę. Zajedziesz się, dziewczyno – skarciła mnie babcia.
– A zapomniałaś już, jaka byłaś w moim wieku? – przypomniałam. – Na podstawie twoich życiowych opowieści można by książkę napisać.
– Było się młodym, miało się siłę, oj, miało. – Babcia na chwilę zamyśliła się z wyraźną nostalgią. – Dobra, myj ręce i siadaj do stołu.
Od tygodnia bębniłam, że jestem na diecie, ale babcia nie uznawała czegoś takiego jak katowanie się liściem sałaty w towarzystwie listewki chrupkiego pieczywa, więc żeby nie robić jej przykrości, nalałam pół chochelki zupy.
– Na drugie zrobiłam naleśniki z serem. Twoje ulubione, Liwciu. – Babcia uśmiechnęła się i postawiła na stole pojemnik z naleśnikami.
– Babciu, ja nigdy nie schudnę.
– A z czego niby ty się chcesz odchudzać?
– Z dupy, babciu, z dupy. – Poklepałam się demonstracyjnie po gluteus maximus.
– Dupa musi być. Poza tym twoja wcale nie jest za duża – zapewniła z przekonaniem.
– Jasne… Mam taką skocznię, że Małysz mógłby z niej dolecieć prosto do Garmisch-Partenkirchen.
Babcia wybuchła śmiechem. Usiadła naprzeciwko mnie, ale nie mogła się uspokoić, a ja, patrząc na nią, też zaczęłam się śmiać.
– Ja obstawiam, że doleciałby do Sapporo – oznajmiła babcia między jednym a drugim parsknięciem.
Obie otarłyśmy łzy z oczu. Ostatecznie złamałam się i nałożyłam naleśnik.
– Babciu, jesteś okropna, wiesz?
– Wiem, wiem, wnusiu. Za dobrze gotuję i nabijam się z twojej ślicznej pupci. – Popatrzyła na mnie lśniącymi oczami. – Wiesz, ile dziewczyny muszą ćwiczyć, żeby mieć taki tyłek? Odpal TikToka i zobaczysz, jak wylewają siódme poty na tych przysiadach, żeby z płaskodupia powstały krągłe i jędrne pośladki. Doceń matkę naturę i przestań narzekać, bo o ile rodzice jako rodzice nie zdali egzaminu, o tyle udało im się stworzyć cudowne i piękne dziecko.
– Dziękuję, babciu.
– O, patrz, ciotka Marysia dzwoni prosto z kościółka – poinformowała mnie babcia i złapała telefon. – Co, Maryniu, tarabanisz? – rzuciła wesoło, ale zaraz zmarszczyła brwi z niepokojem. – Jak to się wywróciłaś? Z czego? Nie słyszę, powtórz. Z tych dużych schodów? Z ilu? Ja pierdolę, Maryśka, ty zawsze jakiegoś diabła wystrugasz. Jak mam nie przeklinać, no jak?! Dobra, leż tam, zaraz po ciebie przyjadę.
– Co się stało? – zaniepokoiłam się.
– Ciotka spadła z dziewięciu stopni. Rozharatała te swoje chude kopyta i jęczy. Mam nadzieję, że nic sobie nie złamała. – Babcia bez wahania sięgnęła po kluczyki.
– Jadę z tobą, babciu. Zostaw kluczyki, mój samochód stoi na wyjeździe. – Podniosłam się od stołu.
– No dobra, to dawaj, zbieramy się, bo wiesz, jak ciotka się nad sobą trzęsie. A tak się dzisiaj stroiła do tego kościoła. Nawet założyła buty na obcasie. Mówiłam jej, żeby wzięła te na płaskim, bo się jeszcze wykopyrtnie. No i wykrakałam, cholera.
Po kilku minutach znalazłyśmy się pod kościołem. Z daleka zobaczyłam ciocię Marysię siedzącą na trawie. Nad nią pochylał się jakiś mężczyzna. Albo mi się wydawało, albo ciotka pozwalała mu opatrywać swoje rany.
– Liwia, co tam się dzieje? – Babcia zerknęła na mnie, a potem zmrużyła oczy, by wyraźniej zobaczyć towarzysza ciotuchny. – No nie wierzę, to przecież Władziu Kowalski – stwierdziła, kiedy już wysiadłyśmy i zrobiłyśmy kilka kroków w stronę tamtej pary. – Ty patrz, on jej robi ekologiczne opatrunki. Natargał jakichś liści i udaje ratownika medycznego, a on to ponoć mdleje nawet wtedy, jak zabije muchę.
– Cicho, babciu, bo nas usłyszą. – Zagryzłam wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Scena, która rozgrywała się przed naszymi oczami, była naprawdę komiczna. Oczywiście współczułam cioci, ale już z daleka dostrzegłam, że więcej w tym gry niż rzeczywistych urazów.
– No i coś ty, Maniu, nawywijała, co? – Babcia z troską pochyliła się nad siostrą. – Cześć, Władek – mruknęła do jej towarzysza.
– Cześć, Anielo. – Mężczyzna zaczerwienił się lekko. – Zostałem z Marysią, bo uznałem, że zanim pobiegnę do domu po samochód, ty pięć razy zdążysz tutaj przyjechać.
– I dobrze zrobiłeś, Władziu – pochwaliła go babcia. – A ty co leżysz jak z diabła skóra, co? – zwróciła się do ciotki. – Paniki narobiłaś, że masz takie rany, a tu ledwo draśniecie widać.
– Ciociu, możesz wstać? – Złapałam ciotkę pod łokieć.
– Chyba tak, Liwciu. Jak dobrze, że przyjechałaś, bo ta harpia by mnie tutaj zakrakała – poskarżyła się ciocia, łypiąc gniewnym wzrokiem na babcię.
Pan Władek chwycił ciocię pod drugi łokieć i w końcu wstała.
– Trzeba było włożyć te dwunastocentymetrowe szpilki od Liwii, łamago, wtedy byś nogę złamała, nawet klęcząc w ławce – burczała niezadowolona babcia.
Na twarzy pana Władysława błąkał się nieśmiały uśmiech, a ja wstrzymałam oddech, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
– Anielko, zamiast pluć we mnie tym bezbożnym jadem, okazałabyś nieco miłosierdzia – miauknęła ciocia.
– Codziennie ci je okazuję, kiedy przynoszę ci śniadanie do łóżka, księżniczko, podczas gdy ty wertujesz swój brewiarz.
– Modlę się o zdrowie dla nas, o łaskę i błogosławieństwo, a ty mi wypominasz kubek herbaty i kromkę chleba?
No i się zaczęło. Wprost uwielbiałam te ich przekomarzania i nieraz im mówiłam, że nadają się obie do kabaretu.
– Nie dramatyzuj, Mańka, tylko pokaż nam lepiej, czy możesz chodzić, bo jak nie, to jedziemy od razu do szpitala. Zapakują cię w gips po samą dupę i wtedy może docenisz każdy kubek herbaty i każdą kromkę chleba.
Na tę groźbę ciocia od razu ruszyła, choć cały czas w asyście. Jak się okazało, nie kulała wcale i tak naprawdę oprócz kilku otarć nic jej się nie stało. Po kilku krokach wywinęła się spod mojego ramienia i odwróciła w stronę mężczyzny.
– Dziękuję ci, Władziu. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Tak wspaniale się mną zaopiekowałeś. – Pogładziła go po dłoni, a on wpatrywał się w nią jak urzeczony.
– Nic takiego nie zrobiłem – tłumaczył się skromnie. – Przecież nawet nie odwiozłem cię do domu, Maryniu.
Podczas gdy Władziu z Marynią gruchali jak dwa gołąbki, babcia wszystko komentowała szeptem. W przeciwieństwie do nich słyszałam każde jej słowo i kiedy już mi groziło, że wybuchnę głośnym śmiechem, chwyciłam babcię pod rękę i pociągnęłam w stronę samochodu.
– No gdzie mnie wleczesz, dziecko? Toż tej kaleki samej nie zostawimy – zbuntowała się babcia. – Sama zobacz, ile razy w miesiącu ona się wywraca. Ja nie wiem, może jej błędnik wysiadł i trzeba ją przebadać.
– Babciu, odciągnęłam cię od nich, bo od tych twoich komentarzy mało mnie nie rozsadziło. Jesteś niemożliwa. A te wszystkie zmarszczki wokół moich oczu zawdzięczam tobie, bo ciągle mnie rozśmieszasz.
– No dobra, to poczekajmy na nią tutaj w razie czego. Jakby się znowu miała rozkraczyć, to ją złapiemy. Pamiętasz, jak ostatnio zaryła w ogrodzie i wypluła sztuczną szczękę?
– Pamiętam. – Obie roześmiałyśmy się na to wspomnienie.
– No ja to aż wtedy popuściłam. – Babcia zerknęła w kierunku ciotki. – Nieraz na nią psioczę, ale bez Mani byłoby smutno, a czuję, że tu się między nimi coś kroi.
– Ja obstawiam, że ona to się dziś celowo wywaliła. Pan Władek wygląda na nieśmiałego mężczyznę, za to nasza ciotuchna wie, jak zwrócić na siebie uwagę.
– Mówisz? – Babcia popatrzyła na siostrę z namysłem. – Może i masz rację, wnusiu. Ot i popatrz, jak se chłopa wymodliła, święta Marynia.
Dwie godziny później wreszcie położyłam się do łóżka. Sen już się do mnie skradał, ale wzięłam jeszcze telefon i sprawdziłam Fejsa. Z kilku powiadomień jedno było zaproszeniem od… O nie! Ani mi się śni przyjmować Mateusza Krytnickiego – upierdliwego bossa – do grona znajomych.
Do Poznania dotarłem tuż przed dwudziestą pierwszą. Było za późno, żeby pojechać do dziadka, więc wróciłem do siebie. Ten dzień pozwolił mi doświadczyć na własnej skórze, że biznes dziadka wcale nie był taki mały. Łącznie dwanaście stacji benzynowych rozmieszczonych między Poznaniem a Wrocławiem. Odwiedziłem każdą z nich i przekonałem się, że dziadek miał rację: ten interes wymagał zaangażowania i odpowiedzialności.
Początkowo nie chciałem się zgodzić na przejęcie firmy. Dziadek od lat powtarzał, że będę jego następcą, ale ja miałem nieco inne plany na przyszłość, zwłaszcza że przed rokiem awansowałem na kierownika działu w olbrzymiej firmie, co było nie lada wyróżnieniem. Szkoda mi było ciężkiej pracy, jaką włożyłem w swoją karierę. Niechętnie też rozstawałem się ze współpracownikami. Niestety, dziadek przeszedł poważny zawał serca i lekarz kategorycznie zakazał mu powrotu do pracy, w związku z tym musiałem w ciągu kilku dni zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Dziadek zatrudniał kilku kierowników, którzy pomagali mu wszystkiego dopilnować, i teraz to głównie oni wprowadzali mnie w tajniki funkcjonowania stacji benzynowych. Zdawałem sobie sprawę, że jestem żółtodziobem, ale wrodzona ambicja nie pozwalała mi się do tego głośno przyznać. Nie chciałem uchodzić za chłoptasia, któremu dziadziuś przepisał dorobek życia, dlatego oprócz ogarniania papierologii i wprowadzenia kilku zmian postanowiłem ruszyć w teren, aby sprawdzić, czy na stacjach wszystko działa jak należy. No i oczywiście żeby poznać ludzi, którzy teraz pracowali już dla mnie.
Może gdybym we Wrocławiu nie zauważył poprzewracanych w lodówce butelek, nie dowiedziałbym się na swój temat tylu ciekawych rzeczy. Zaintrygował mnie jej głos, więc stałem przy chłodziarce z napojami i udawałem, że czegoś szukam. Z minuty na minutę robiło się coraz ciekawiej i pomyślałem wtedy, że muszę mieć twardą dupę, bo przecież w każdej firmie obrabia się tyłek szefowi. Postanowiłem udawać klienta i sprawdzić, ile ta intrygująca dziewczyna może mi powiedzieć o wdrożonych przeze mnie zmianach. Z zafascynowaniem obserwowałem każdy jej gest, nawet w pewnej chwili myślałem, że mnie ochrzani. Kilka pukli kręconych włosów wymknęło jej się z gumki i wiło na policzkach. Nie omieszkałem jej o tym wspomnieć na zapleczu, ale nie w ramach komplementu. Po prostu przypomniałem jej, żeby następnym razem pilnowała fryzury, bo dużo nie trzeba, aby włos trafił komuś do hot doga. Stanęła wtedy w lekkim rozkroku. Widziałem, że była wkurzona. Rozpuściła włosy, a potem zebrała je wszystkie i upięła w ciasny węzeł. Na koniec podpięła jeszcze przód spinką w kształcie kwiatka. Przygładziła fryzurę dłońmi, choć nie było szans, żeby tym razem coś się wymsknęło – tak się ulizała.
Było w niej coś, co mnie irytowało, i coś, co mnie fascynowało. Zaintrygowała mnie. Od razu zrozumiałem, że Liwia na pewno nie należy do pokornych i nieśmiałych osób. Niewątpliwie wyróżniała się również urodą.
Wszedłem na Fejsa i wpisałem w wyszukiwarkę jej imię i nazwisko. Jest! Uśmiechnąłem się pod nosem na widok jej zdjęcia profilowego. Niestety nie mogłem przejrzeć galerii, bo profil był częściowo ukryty. Posty – też poukrywane. No nic, przekonałem się już nieraz, że nie wygram z własną ciekawością, więc kliknąłem „zaproś”.
* * *
Obudził mnie dzwonek telefonu. Sprawdziłem godzinę i nie mogłem uwierzyć własnym oczom: za trzy piąta.
– Dziadku, nie masz litości. Dzień dobry – wychrypiałem.
– Pamiętaj, Mateusz, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.
– Rano tak, ale nie o świcie. Jak się czujesz, dziadku?
– Czuję się wspaniale. Tylko poczekaj, aż mój lekarz w końcu to zrozumie. Ty mi lepiej zdaj relację z objazdu.
– Lekarz wie, co mówi – odpowiedziałem. – Objazd, dziadku, udany. Powiem ci, że jest czego doglądać i taki mam właśnie zamiar.
– Wiedziałem, że złapiesz bakcyla – ucieszył się. – Żałuję, że nie mogłeś częściej być ze mną w pracy, ale wiem, że szybko się uczysz, jesteś odpowiedzialny i głowę masz pełną pomysłów, więc jestem spokojny.
Nie chciałem dziadkowi wspominać, że na niektórych stacjach obroty nieco spadły, a winę za to – według Liwii – ponoszę ja. Może miała rację? Może niepotrzebnie zmałpowałem pomysły od innych? Może powinno zostać po staremu?
– Postaram się nie zawieść ciebie. Uważaj na siebie, dziadku. Wpadnę po południu.
– Będę czekał.
Przetarłem oczy, przeciągnąłem się i wszedłem na Fejsa, żeby sprawdzić, czy Liwia przyjęła moje zaproszenie.
Obudziło mnie pianie koguta sąsiadów. Miałam ochotę sprawić, żeby już nigdy nie otworzył dzioba, bo to nie był pierwszy raz, kiedy to paskudne ptaszysko rozdziawiało się pod moim oknem. Zegarek wskazywał kilka minut po siódmej. Najchętniej obróciłabym się na drugi bok i pospała jeszcze ze dwie godzinki, ale najpierw musiałabym przegonić ten „potencjalny rosołek” spod mojego okna. Zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do kuchni. Z pokoju cioci Marysi dochodził jej poranny śpiew. Fałszowała tak, że uszy więdły. Babcia swoim zwyczajem krzątała się już po kuchni. W powietrzu unosił się zapach świeżo przygotowanego kakao.
– Dzień dobry, babciu.
– Cześć, słoneczko. – Babcia uśmiechnęła się na mój widok. – Miałaś w planie dziś sobie pospać. Ciocia cię obudziła tym swoim wyciem? – Przewróciła wymownie oczami.
– Tym razem ciocię pobił ten pierzasty jegomość od Janickich – poskarżyłam się.
– Szczerze, to ja wolę koguta Janickich niż zawodzenie mojej rodzonej siostry. Weź odgadnij po melodii, co ona nuci. No nie ma opcji, żeby się człowiek domyślił.
– Jak tu szłam, to śpiewała Do zakochania jeden krok.
– O masz. – Babcia nalała mi gorącego kakao. – Ten krok do zakochania to ona już ma za sobą. Dobrze, że jej ślina po brodzie nie cieknie, kiedy patrzy maślanymi oczami na Władzia.
– Pasują do siebie – stwierdziłam znad kubka.
– Temperamentem też. Mańka niemrawa i Władzio tak samo – skwitowała babcia.
– Babciu, nie każdy może być taki temperamentny jak ty.
– Ty jesteś. – Cmoknęła mnie w czubek głowy. – Przypominasz mnie sprzed wielu lat.
– Nie powiedziałabym, że sprzed wielu lat – zaprotestowałam.
Babcia, odkąd pamiętam, była bardzo żywiołową osobą. Otwarta na ludzi, serdeczna, towarzyska i pomocna. Lubiła udzielać się społecznie, dlatego zorganizowanie pikniku, festynu czy zabawy w plenerze dla seniorów i ich rodzin ją uskrzydlało i dawało jej mnóstwo radości. Uwielbiała być w ciągłym ruchu, miała głowę pełną pomysłów i z niegasnącym entuzjazmem wdrażała je w życie.
– Liwciu, czasem bywa, że brakuje mi sił, ale walczę z tym, bo nie chcę zgnuśnieć i stać się staruszką utyskującą na swój los. Życie dało mi w kość. Nieudane małżeństwo, potem problemy z twoją mamą. Ech…
– I ja, podrzucona jak kukułcze jajko – podpowiedziałam.
– Ani mi się waż tak mówić. Przecież wiesz, że jesteś największym i najważniejszym skarbem w moim życiu.
– Wiem, babciu, ale czasem tak sobie myślę, jak by to było, gdyby moi rodzice mnie kochali.
– Liwciu, mówiłam ci to już tyle razy, twoja mama od dziecka była specyficzna. Starałam się, jak mogłam, żeby wpoić jej wartości, zasady, uwrażliwić ją na drugiego człowieka, ale jak grochem o ścianę.
Znałam doskonale tę historię. Babcia nie raz i nie dwa wspominała, że dziadek jeszcze moją matkę podburzał. Cieszył się, że córka odziedziczyła charakter po nim, i przyklaskiwał jej za każdym razem, kiedy się buntowała, a ona oczywiście stawała się coraz gorsza. Własny ojciec stanowił dla niej zagrożenie. Babci też nie było z mężem po drodze. Robił, co chciał, więcej szkodził, niż pomagał, był obibokiem i egoistą. Do dziś nie wiem, jakim cudem mogła wyjść za takiego człowieka. Rozwiedli się w końcu, a moja mama postarała się, żeby babcia odczuła jej nienawiść i to, że córka wini ją za wszystko. Mama spokorniała odrobinę, kiedy ojciec nie pozwolił jej się do siebie wprowadzić. Stwierdził, że jest pomiotem szatana. Babcia łudziła się, że odzyskała córkę, i miała nadzieję, że bez jej ojca, który dolewał tylko oliwy do ognia, małymi krokami jakoś zbuduje z nią relacje. Niestety, przemiana mojej mamy była chwilowa. Zaczęła wagarować, wracać pijana z dyskotek albo nie wracać wcale. Pozostała głucha na wszelkie prośby i argumenty. Wreszcie okazało się, że jest w ciąży.
Babcia westchnęła ciężko.
– Jesteś już dorosłą dziewczyną, więc mogę rozmawiać z tobą otwarcie. Moja córka nie była dobrym człowiekiem. Kocham ją, ale ona nigdy nie kochała nikogo oprócz siebie.
– Czyli nie mam się nad czym zastanawiać – skwitowałam. – Nigdy nie dałaby mi tego, co najważniejsze.
– Wniosek brutalny, ale prawdziwy. Odkąd cię zostawiła i wyjechała do Holandii, odwiedziła nas tylko kilka razy. Za każdym razem wszystkich i wszystko krytykowała.
– Pamiętam, jak była tu po raz ostatni i zabrała mnie na lody. Miałam szesnaście lat i to było pierwsze i jedyne wyjście z moją mamą. Kazała mi szybko jeść, bo spieszyła się na spotkanie z dawną koleżanką. – Pokiwałam głową. – Nie brakuje mi jej. Po prostu jestem ciekawa, jak by to było, gdybym jednak tę mamę miała.
– Czasu nie cofniemy – odpowiedziała babcia ze smutkiem.
– Musiało być ci ciężko, babciu. Zostałaś z małym dzieckiem i świadomością, że mogę być taka jak ona.
– O nie! – zaprzeczyła szybko babcia. – Nigdy tak nie pomyślałam. W momencie, kiedy pierwszy raz wzięłam cię na ręce, wiedziałam, że rozjaśnisz mi każdy kolejny dzień, a ja obiecałam sobie, że ze wszystkich sił postaram się, żebyś była najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
I tak było. Babcia na każdym kroku okazywała mi, jak bardzo mnie kocha, jak bardzo jestem dla niej ważna. Wszystkiego mnie nauczyła: umiałam skręcić meble, zmienić koło w samochodzie, rąbać drewno, malować ściany, tapetować… Zawsze powtarzała, że kobieta musi być samowystarczalna, i dzięki temu świetnie sobie radziłyśmy, bo nie bałyśmy się nowych wyzwań ani ciężkiej pracy.
– Kocham cię, babciu. – Wstałam od stołu i kucnęłam przy jej krześle. Położyłam jej głowę na kolanach i po chwili poczułam ciepłą dłoń na moich włosach.
– Liwia, co się stało, dziecinko? – usłyszałam zatroskany głos cioci Marysi, która właśnie pojawiła się w kuchni. – Ty płaczesz?
– Nie płaczę – zapewniłam, podnosząc głowę z babcinych kolan. – Tak sobie rozmawiałyśmy i musiałam się przytulić.
– Od małego byłaś przylepką – stwierdziła ciocia. – Masz to po babci. Ona najbardziej lubiła się przytulać do swojej jedynej miłości, a potem do ciebie.
– Oj, Mańka, wrzuć coś na ruszt, bo jak jesteś głodna, to gadasz głupoty. – Babcia spróbowała zgasić ciotkę.
– Jakiej miłości? – podłapałam i sugestywnym spojrzeniem zachęciłam ciocię, aby powiedziała coś więcej.
– Dawno, dawno temu – zaczęła ciotka, chytrze się uśmiechając – była sobie dziewczyna i był sobie chłopak.
– Mańka, dajże spokój. To takie stare dzieje, że nie warto ich wywlekać na światło dzienne – zaprotestowała babcia.
– Anielko, ty możesz wszystkim wokół oczy mydlić, ale ja wiem swoje. Wyszłaś za mąż na złość Jankowi, a tak naprawdę to siebie tym małżeństwem ukarałaś najbardziej.
– Kim był Janek? – wtrąciłam, spoglądając raz na babcię, raz na ciocię.
– Janek był wielką miłością twojej babci – wyjaśniła zadowolona ciocia. Najwyraźniej aż się paliła, żeby podzielić się ze mną tą historią. – Oj, jak oni się kochali. Tę szczęśliwą sielankę przerwał pobór wojskowy. Janek niechętnie poszedł do wojska. Tęsknili za sobą bardzo. Listonosz codziennie przynosił listy, no i w końcu kiedy twoja babcia pojechała na przysięgę, to się okazało, że do Janka zarywała jakaś damulka. Córka jego dowódcy. Janek się tłumaczył, że nic go z tą dziewczyną nie łączy, ale twoja babcia nasłuchała się tam opowieści dziwnej treści i wróciła zła jak osa. On biedny listy pisał, kartki wysyłał, przyjeżdżał, ale twoja babcia, honorowa bestia, za nic w świecie nie pozwoliła mu się wytłumaczyć.
– Babciu, czemu byłaś taka uparta? – zdziwiłam się.
– Nie byłam uparta. Ja go po prostu chciałam sprawdzić. Szybko się okazało, że córeczka dowódcy, natapirowana blondi, z sukcesem zagięła na Janka parol, a on wcale się nie bronił i docenił wszystkie wdzięki, nakładając jej na palec obrączkę.
– Jak go pogoniłaś, to co miał zrobić? – prychnęła ciocia.
– O! Odezwała się specjalistka od związków, co to pół życia spędziła w klasztorze – odgryzła się babcia.
– Ty nie musiałaś pójść do klasztoru, żeby żyć jak zakonnica. Od rozwodu z nikim się nie związałaś, a przypominam, że minęło już blisko trzydzieści lat. Może czas się rozejrzeć – zaproponowała ciocia.
– Mańka, ja się cieszę, że ty w końcu przeżywasz chwile uniesień. Należy ci się. Ale ja nie mam zamiaru się za nikim rozglądać, już nieraz ci o tym mówiłam. A jak zaczniesz pod wpływem własnych uczuć wyciągać jakieś niezbyt pochlebne historie z mojej przeszłości i przypominać o Janku, który od lat nic dla mnie nie znaczy, to moja droga, bądź pewna, że zacznę przy Władziu wywlekać pewne smaczki z twojego życia.
Przysłuchiwałam się tej rozmowie z zainteresowaniem i cichutko wstałam, by zaparzyć kawę.
– Nie galopuj tak, Anielka, do chwili uniesień to nam jeszcze daleko. Władek jest zbyt powolny nawet jak na mój gust, ale przecież mnie nie wypada go ponaglać. Chybabym się ze wstydu spaliła – wyznała ciocia. – I nie odważysz się przy Władku wspominać o mojej przeszłości.
– A tobie wolno mówić o Janku? – oburzyła się babcia. – Mogłam znieść, jak czasem rzuciłaś mi jakąś uwagę, gdy byłyśmy same, a dziś zrobiłaś celowo szum, żeby Liwia się zainteresowała i żeby temat powracał.
– Może i zrobiłam to celowo. Może potrzebuję wsparcia, żeby cię zmotywować do działania – przyznała się ciocia buntowniczo.
– Jakiego działania? O czym ty, kobieto, mówisz?! – uniosła się babcia.
– No pomyślałam, że można by było poszperać gdzieś i się dowiedzieć, co u niego.
– Wystarczy, Maniu. Błądzisz jak nienormalna – ucięła stanowczo babcia. – W moim życiu nie ma miejsca dla Janka ani żadnego innego faceta. To, że ty tego chcesz, nie znaczy, że ja też. Zajmij się swoim romansem. Opowiedz mi lepiej, co wy na tych randkach robicie.
– Ja ci i tak nie odpuszczę – odpowiedziała ciocia. – No a co się na randkach robi? Rozmawiamy, chodzimy na spacery, do kościoła, rzecz jasna, i powiem ci w sekrecie, że kościół to nie jest odpowiednie miejsce.
– Ale że co? Że ty tam chodzisz tylko dla Władka?
– No jasne, że nie. Tylko że ja się w swoim życiu już namodliłam – odpowiedziała, a ja w tym momencie zaczęłam rozumieć, że ciotuchna wcale nie była taka święta.
Zaparzyłam trzy filiżanki kawy i postawiłam je na stole. Wydawało się, że ani babcia, ani ciocia mnie nie widzą. Gadały szczerze, tak jakby mnie nie było.
– Nie byłaś jeszcze u niego w domu? – spytała babcia.
– A coś ty. Mnie to się zdaje, że on nie zapomniał jeszcze o swojej żonie, a mnie traktuje jak koleżankę.
– On już tym wdowcem jest chyba z sześć lat albo i dłużej – liczyła głośno babcia. – I ja ci powiem, że on wcale nie widzi w tobie koleżanki. Wodzi tymi ślepiami po tobie całej.
– Serio? – upewniła się uradowana ciocia. – To czemu mnie nawet nie pocałował?
– Mańka, byłaś w tym zakonie, no nie?
– No byłam. I co z tego?
– Jak stamtąd odeszłaś, to jakoś nie prowadzałaś się z facetami. Przynajmniej nie publicznie. – Babcia mrugnęła szelmowsko, co nie uszło mojej uwadze. – On chyba się boi, że ty dziewicą jesteś.
– Weź nawet tak nie mów – padła odpowiedź cioci zaczerwienionej po cebulki włosów.
– No przecież skąd ma wiedzieć, żeś ty sobie po opuszczeniu klasztoru troszkę życia użyła, co? Nie masz tej informacji wypisanej na czole. Dla niego jesteś święta. On może biedny myśli, że jak cię przytuli czy pocałuje, to będzie musiał zrobić kolejny krok. A w wieku sześćdziesięciu pięciu lat rozdziewiczyć kobitę młodszą zaledwie o cztery to jest wyczyn – zakończyła babcia i dolała mleka do kawy.
– Myślę, że nawet gdyby, to dla Władysława byłaby to bułka z masłem – oznajmiła nieoczekiwanie ciotka po chwili ciszy.
– Skąd taka pewność? – zdziwiła się babcia.
– Co ty nie widziałaś, jak on wygląda? – zapytała ciocia ze zdumieniem.
– Widziałam, przecież mi bielmo na oczy nie naszło. Tylko co ma wygląd do tego?
– Do seksu? – upewniła się ciotka. – Dużo. Władek jest twardy jak skała, w sensie uda ma twarde, bo jak wtedy upadłam, to jakoś tak wyszło, że się na tych jego nogach oparłam. I ramiona ma szerokie, i dłonie silne – wymieniała z uznaniem i wyraźnym zadowoleniem. – Nie jest jakimś sflaczałym dziadkiem i widać, że dba o tężyznę fizyczną.
– Mańka, jak Bozię kocham, ktoś mi ciebie podmienił albo tak się skutecznie maskowałaś pod osłoną modlitw i kościelnych pieśni, że nie zauważyłam twojej tęsknoty za mężczyzną. Myślałam, że ten etap masz już za sobą.
– Anielko, jestem kobietą i jak każda mam swoje potrzeby, a Pana Boga można wielbić na wiele sposobów. Jednym z nich jest miłość do drugiego człowieka. Na twoim miejscu otworzyłabym się na miłość. Zapomnij o Janku albo go znajdź i sprawdź, czy jest wolny, zrób coś!
– Tak, czekaj, już dzwonię do Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, może go znajdą, bo jak dobrze wiesz, słuch po nim zaginął. Kiedy się hajtnął z tą cizią, przepadł. Chyba go zeżarła ta pirania, bo jak go próbowali zaprosić na zjazd absolwentów, to się okazało, że nikt nie zna adresu ani nikt nie wie, gdzie Janek w ogóle mieszka.
– On się odciął od wszystkich przez ciebie – oświadczyła ciocia.
– Jak to przeze mnie?
– Oj, Anielka, ty niby taka bystra, ale czasem w ogóle nie jarzysz. Każdy wiedział, że Janek za tobą szalał. Taka miłość zdarza się raz na milion. Odrzuciłaś go, nie chciałaś wysłuchać, a potem jeszcze wyszłaś za mąż za tego, pożal się Boże, ćwoka. Lizał chłopak rany i na pewno uznał, że aby o tobie zapomnieć, musi zamknąć każdą z furtek prowadzących do ciebie.
– Jasne, tak lizał te rany, że tutaj aż huczało, że Janek się żeni. Daj spokój, Mańka, rozgrzebujesz jakieś stare historie nie wiedzieć po co. – Babcia stanowczo chciała uciąć temat, ale ciocia była wyjątkowo uparta.
– Pamiętasz, jak mi pomogłaś, kiedy nie potrafiłam podjąć decyzji, czy odejść z zakonu, czy w nim zostać? Powiedziałaś mi wtedy, że mam pamiętać o tym, że żyjemy tylko raz. Trzy słowa: żyjemy tylko raz. Chciałabym teraz, żebyś i ty z tej rady skorzystała.
– Aniela, doceniam twój trud, ale naprawdę jest mi dobrze tak, jak jest. Mam mnóstwo spraw na głowie i totalny brak czasu na szukanie kogoś, o kim już dawno zapomniałam.
Babcia wstała od stołu, dając tym samym znak, że temat został zakończony. Mnie jednak ta historia bardzo zaintrygowała. Postanowiłam, że jak tylko nadarzy się okazja, to spróbuję babcię podpytać o tego tajemniczego mężczyznę, który chyba jednak był miłością jej życia.
– A gdzie ty się znowu pakujesz? – spytała Ewa z wyraźną pretensją.
– Przecież mówiłem ci, że muszę wyjechać na kilka dni do Wrocławia – skłamałem.
Na pewno jej o tym nie wspomniałem, bo chciałem uniknąć kolejnych wyrzutów.
– Jak to wyjechać? – zaczęła. – Nic nie mówiłeś, a ja przecież mam w tym tygodniu urodziny! Oczywiście zapomniałeś! No jasne, że zapomniałeś! Odkąd przejąłeś te stacje benzynowe, nie masz dla mnie czasu. Wszystko, co mnie dotyczy, ci umyka. Wiecznie jesteś zmęczony i nie słuchasz, co do ciebie mówię – zakończyła wysokim c, które przeraźliwie dźwięczało mi w uszach.
Zamknąłem walizkę i podszedłem do urażonej Ewy.
– Obiecuję ci, że jak wrócę, zabiorę cię w pewne cudowne miejsce. – To szczegół, że nie miałem pomysłu, dokąd ją zabrać, bo Ewkę trudno było zaskoczyć.
Spotykałem się z Ewą od ośmiu miesięcy. Poznaliśmy się w jednym z poznańskich klubów. Tak właściwie to ona do mnie zagadała jako pierwsza. Wymieniliśmy się numerami telefonów, ale po tej imprezie zapomniałem o niej. Po tygodniu zadzwoniła i zaprosiła mnie do kina. Głupio się z tym czułem, bo zwykle to ja zabiegałem o względy dziewczyny, ale ostatecznie przyjąłem zaproszenie, może trochę z powodu zaskoczenia. Ewka właściwie nie była w moim typie. Wydawała mi się zbyt głośna i nieco rozpieszczona. Ale dobrze nam się rozmawiało. Po jakimś czasie nasze weekendowe spotkania stały się rytuałem, tylko że ja traktowałem to, co było między nami, jak układ dwojga singli, którym czasem doskwiera samotność. Dla Ewy był to związek. Zdawałem sobie sprawę, że czuje do mnie coś więcej, ale nie wiedziałem, jak mam się z tej relacji wywinąć, żeby jej nie zranić.
– Będziesz się musiał naprawdę bardzo postarać. – Oplotła mi szyję ramionami. – A teraz może w końcu zrobisz coś, żeby rozładować to cholerne napięcie. – Otarła się o mnie biodrami.
– To też ci wynagrodzę. – Pocałowałem ją w czubek nosa.
– Mati, od miesiąca mnie nawet nie dotknąłeś. Co ty myślisz, że ja jestem z jakiegoś tworzywa czy co?
Od miesiąca w mojej głowie siedziała Liwia. Nie było chwili w ciągu dnia, żeby jej śliczna twarz nie stawała mi przed oczami. Byłem nią zafascynowany i na samą myśl o niej moje serce zaczynało bić szybciej. Jednak żeby przejść od myślenia do działania, powinienem zakończyć to coś z Ewą. Tylko tak było uczciwie. Zarówno wobec niej, jak i Liwii. To jednak nie był właściwy moment na poważne rozmowy. Powiedziałem sobie, że najlepiej będzie załatwić to po powrocie, i zadeptałem szybko wyrzuty sumienia.
Trochę mi zajęło szukanie odpowiedniego pretekstu, żeby móc się przyjrzeć Liwii bliżej, ale gdy nadmieniłem dziadkowi, że przydałby się remont zaplecza na stacji we Wrocławiu, bardzo się ucieszył. Darzył tę stację dużym sentymentem, ponieważ od niej wszystko się zaczęło, a Wrocław był jego rodzinnym miastem. Zaplanowałem wyjazd skrupulatnie, a raczej – zaplanowałem cel. Chciałem osobiście nadzorować remont pomieszczeń socjalnych i biura. Już nie mogłem się doczekać.
– Ewuniu, mam ostatnio tyle na głowie – próbowałem ją ułagodzić. – Widzimy się za tydzień.
– Super. Po prostu super! Spędzę swoje urodziny bez chłopaka, a zaplanowałam taką imprezę! – rozżaliła się.
– Przecież obiecałem, że ci to wynagrodzę, ale teraz muszę już jechać – powtórzyłem bezsensownie. Chciałem jak najszybciej wsiąść do samochodu i ruszyć do Wrocławia.
Zamknąłem mieszkanie i zeszliśmy na dół. Stanęliśmy obok mojego auta i zanim się odezwałem, Ewa zarzuciła mi ręce na szyję.
– Jedź, jedź, tylko myśl o mnie często. – Ustąpiła i pożegnała mnie namiętnym pocałunkiem.
Poczułem się paskudnie.
* * *
Dotarłem na miejsce i od razu ją zauważyłem. Niesforne loczki tańczyły wokół jej ślicznej twarzy. Zamiast zanieść swoje rzeczy do przybudówki, w której dziadek stworzył przytulne mieszkanko, siedziałem i przyglądałem się jej jak urzeczony. Uśmiechnęła się do obsługiwanego klienta, po czym zniknęła na zapleczu. Straciłem ją z oczu, więc w końcu wysiadłem z samochodu i wszedłem do budynku. Przywitałem tę drugą pracownicę, Ulę, głośnym „dzień dobry” i od razu ruszyłem na zaplecze. Złapałem za klamkę, ale drzwi stawiły lekki opór. Naparłem mocniej i zobaczyłem, że zataczająca się postać, obładowana kartonami z papierosami, za chwilę runie jak długa. Chciałem ją złapać, ale bezskutecznie. Kartony poleciały na bok, a Liwia z impetem wylądowała na podłodze. Dostrzegłem jej przerażone spojrzenie, a potem grymas bólu.
– Przepraszam. – Doskoczyłem do niej. – Bardzo cię przepraszam.
– Mocniej się nie dało? – warknęła.
– Nie miałem pojęcia, że będziesz za tymi drzwiami – tłumaczyłem się.
– Rozumiem, że gdyby szef wiedział, że jestem za tymi drzwiami, to bardziej by się szef postarał i teraz z satysfakcją na twarzy zeskrobywałby mnie z podłogi, tak?
Wyciągnąłem do niej rękę, ale nie skorzystała. Wstała o własnych siłach i wciąż z lekkim grymasem zaczęła rozcierać krzyż.
– Raczej zatrudniłbym kogoś do posprzątania. – Celowo odbiłem piłeczkę, ciekaw, co wyniknie z tej rozmowy.
– I takiej odpowiedzi się spodziewałam. – Uśmiechnęła się z przymusem.
Wpatrywałem się w jej błyszczące oczy, błękitne jak niebo latem, i nie mogłem się napatrzeć. Była taka śliczna. Zorientowała się, że oboje zbyt długo gapimy się na siebie, i zaczęła zbierać rozrzucone wagony papierosów.
– Co tu się stało? – Ulka wpadła na zaplecze. – Obsługiwałam akurat klienta, kiedy usłyszałam, jak coś nieźle pierdyknęło.
– Ach, nic takiego. Kartony narobiły lekkiego rabanu – zbyła ją Liwia.
– Kartony? Z fajkami? – Ulka spojrzała na mnie niepewnie. – Dziwne.
– Jak będziecie miały wolną chwilę, to zapraszam do biura – oświadczyłem.
– Dobrze, szefie – odpowiedziała służbiście Ula.
Po chwili obie zniknęły i zostałem sam. Zauważyłem, że kiedy Liwia mnie mijała, to utykała trochę. Postanowiłem zostać chwilę za lekko uchylonymi drzwiami i jednym okiem obserwować Liwię, a przy okazji podsłuchać, o czym będą rozmawiały. Miałem nosa, bo po chwili do moich uszu doszedł głos Liwii:
– Ulka, weź ode mnie te kartony, bo się zaraz zesram z bólu.
– A co cię boli?
– Dupa, lędźwie i plecy.
– Od czego?
– Od tego, że ten wymuskany laluś przypierdzielił mi drzwiami i upadłam.
– To jednak dobrze słyszałam.
– No dobrze, dobrze. Inny facet to przynajmniej próbowałby zaradzić upadkowi, a ten ciołek stał jak wmurowany.
– Chyba sam był w szoku. Pokaż te plecy.
– I co?
– W jednym miejscu masz czerwoną plamę. Będzie siniak jak nic. Ciesz się, że niczego nie złamałaś. Siadaj. I tak teraz nie mamy ruchu, a ja wyłożę te fajki.
– Dzięki, Ula.
Liwia usiadła i zaczęła rozmasowywać obolałe miejsce.
– Ciekawe, po co mamy przyjść do biura – zastanawiała się Ulka.
– Pewnie wygłosi jakąś przemowę. W końcu miesiąc go tu nie było, to miał czas, żeby się przygotować. Działa mi na nerwy jak mało kto.
– Ale przyznaj, że jest do schrupania. Ten zarost, czarne włosy i cała reszta robią wrażenie.
– Jest męski, przyznaję, ale z tego, co zdążyłam zauważyć, to intelektualnie zatrzymał się na poziomie pantofelka.
Słyszałem, jak obie zanoszą się od śmiechu. Sam się uśmiechnąłem na to porównanie. Cięty język, boska figura, twarzyczka anioła. Utwierdziłem się w przekonaniu, że muszę ją bliżej poznać, nawet gdybym miał przeciągnąć ten remont w nieskończoność.
Ekipa miała stawić się pojutrze rano.
Redakcja: Dominika Repeczko
Korekta: Gabriela Niemiec, Bernadeta Lekacz
Projekt okładki i stron tytułowych: Justyna Sieprawska
Zdjęcie wykorzystane na I stronie okładki: ElisaRiva/pixabay.com
Zdjęcie autorki: arch. prywatne
Skład i łamanie: pagegraph.pl
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.
03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210
www.wydawnictwomieta.pl
ISBN 978-83-68005-16-5