Czekoladowa dynastia. Czas Emila (1841–1919) - Teresa Monika Rudzka - ebook

Czekoladowa dynastia. Czas Emila (1841–1919) ebook

Teresa Monika Rudzka

4,1

Opis

Niełatwo być synem sławnego ojca i spełniać oczekiwania nie tylko jego, lecz także miłośników wyrobów czekoladowych znanej firmy. Emil Wedel pragnie żyć po swojemu, szybko jednak dochodzi do wniosku, że kontynuowanie rodzinnej tradycji stanowi jego powołanie i sens bytu. Pobyt na praktyce w Paryżu, gdzie Emil zawiera znajomość z byłą niewolnicą Patsy Miller, pomaga sprecyzować kierunek własnego losu.

Po powrocie do Warszawy Emil zakochuje się w przyszywanej kuzynce Eugenii, poślubia ją i z zapałem rozwija spuściznę otrzymaną od ojca.

Życie prywatne państwa Wedlów przeplata się z losami ich służących. Czas mija, na scenie pojawia się nowe pokolenie jednych i drugich. Emil Wedel z żoną Eugenią wiodą szczęśliwą egzystencję, rodzą się im dzieci na czele z pierworodnym Janem, kolejnym właścicielem firmy. A ta przeżywa rozkwit. W jej progach goszczą m.in. Henryk Sienkiewicz, Karol Szymanowski, Władysław Tatarkiewicz i przyszły pisarz Jarosław Iwaszkiewicz.

W tle powstanie styczniowe, później wybuch pierwszej wojny światowej i odzyskanie przez Polskę niepodległości.

Wszystko opisuje powieściopisarka Helena Dąbrowska, wcześniej bliska przyjaciółka najstarszego z Wedlów, Karola. Później pałeczkę przejmuje jej wnuczka, wielka miłośniczka wedlowskiej czekolady. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (18 ocen)
8
7
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Czekolada Dynastia. Czas Emila " Teresa Monika Rudzka Lucky Wydawnictwo to niezwykła podróż pozwalająca poznać niezwykłe dzieje rodziny Wedlów. Rozsmakować się w historii oryginalnej wedlowskiej czekolady i dać się zabrać w niezapomnianą podróż do wydarzeń ,które miały wtedy miejsce . Dla wielu z nas nazwa Wedel kojarzy się wyłącznie z czekoladą, a książka pozwala Nam poznać ich historię dzięki prawdziwym faktom oraz wyobrazić sobie jacy mogliby być bohaterowie tych wydarzeń dzięki wizji Autorki .  "Na przykład rozpływająca się w ustach kostka ptasiego mleczka- wywołuje falę wzruszenia, smak pianki z dzieciństwa,wspomnienie deseru babci..." Emil Wedel nie miał łatwego zadania . Musiał spełnić oczekiwania ojca ,swoje i osób kochających wyroby czekoladowe firmy. Mężczyzna przed przejęciem firmy i przenosinami na ulicę Szpitalną musiał się wiele nauczyć i natrudzić .  Życie Emila i jego rodziny w znakomity sposób zostało wplecione w czasy w których przyszło im żyć. Autorka pokazał...
02

Popularność




Co­py­ri­ght © Te­resa Mo­nika Rudzka Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­tor zdję­cia: Mak­sym Po­vo­zniuk (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Ma­riusz Dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2024
ISBN 978-83-67787-52-9
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci mo­jej ko­cha­nej Ży­wenki, Ży­wii, Ży­wusi

Zbe­le­try­zo­wana hi­sto­ria ro­dziny We­dlów, Po­la­ków z wy­boru, zo­stała oparta na źró­dłach i fak­tach, szcze­gól­nie w kwe­stii po­wsta­nia, roz­woju i roz­kwitu firmy E.We­del. Poza tym na­leży do ob­szaru zwa­nego fik­cją li­te­racką. To wy­twór mo­jej wy­obraźni i po­sia­da­nej przeze mnie wie­dzy o tam­tych cza­sach, spi­sany w celu do­brego i in­te­re­su­ją­cego opo­wie­dze­nia dzie­jów tych wspa­nia­łych lu­dzi. Wiele z opi­sy­wa­nych wy­da­rzeń mo­gło się zda­rzyć, ale nie mu­siało ☺.

Ta hi­sto­ria jest praw­dziwa, poza czę­ścią, która zo­stała w pełni zmy­ślona.

Naj­waż­niej­sze osoby

Ka­rol Er­nest Hen­ryk We­del (właśc. Karl Ernst He­in­rich We­del [Ve­del]) – ur. 7 lu­tego (lub jak chcą inne źró­dła – 7 stycz­nia) 1813 roku w Ih­len­fel­dzie (dziś część gminy Neu­en­kir­chen w Niem­czech), zm. 17 czerwca 1902 roku w War­sza­wie – nie­miecki cu­kier­nik, za­ło­ży­ciel przed­się­bior­stwa E.We­del.

Ele­onora We­del – sio­stra Ka­rola, wy­szła za mąż za Alek­san­dra Ban­se­emera, naj­pierw za­miesz­kali w War­sza­wie, póź­niej prze­nie­śli się do Lu­blina. Jed­nym z ich dzieci była Emi­lia Ban­se­emer (1861–1926), któ­rej mę­żem zo­stał Adolf Mil­ler (1853–1925). Mieli oni dwa­na­ścioro po­ciech, z któ­rych naj­młodsi to: Alek­san­der Mil­ler (1895–1970), Ju­lia (Julja) Mil­ler (1896–1920), po mężu Pau­cha (Pausch), Olga Mil­ler (ur. w 1900).

Ka­ro­lina We­del – pierw­sza żona Ka­rola i matka jego syna Emila. (Nie­które źró­dła przy­pusz­czają, że pierw­szą żoną Ka­rola We­dla była Do­ro­thea Schir­mer, po­ślu­biona i zmarła w 1837 roku, a drugą zo­stała rok póź­niej Jo­hanne Char­lotte Emi­lie As­smann i ona wła­śnie miała być matką Emila We­dla).

Ka­ro­lina Au­gu­sta Wi­śniow­ska (Wi­snow­ska) We­del (1819–1883) – druga żona Ka­rola We­dla i matka jego có­rek: Ele­onory Jó­zefy i Ma­rii Ka­ro­liny (zmarła w dzie­ciń­stwie), córka Gu­stawa i Ro­za­lii z Hes­sów.

Emil Al­bert Fry­de­ryk We­del – ur. 15 czerwca 1841 roku w Ber­li­nie, zm. 16 li­sto­pada 1919 roku w War­sza­wie – syn Ka­rola We­dla i jego pierw­szej żony, cu­kier­nik i prze­my­sło­wiec.

Ele­onora (Eli) Jó­zefa We­del, póź­niej An­ger­stein – ur. w 1852 roku (lub, jak po­dają inne źró­dła, w 1856) – córka Ka­rola We­dla i Ka­ro­liny Au­gu­sty Wi­śniow­skiej. Umiera w 1926 roku.

Eu­ge­nia (Gina) z Böh­mów (1853–1923) – córka Eu­ge­niu­sza i Au­gu­sty z Wi­śniow­skich (Wi­snow­skich), sio­strze­nica Ka­ro­liny, dru­giej żony Ka­rola We­dla. Żona Emila We­dla i matka jego czworga dzieci: Jana Jó­zefa (ur. w 1874), Ka­rola (1877–1881), Ele­onory (Nory) Jó­zefy (ur. w 1884) i Zo­fii Jo­anny (ur. w 1893). Nora po­ślu­bia w 1906 roku An­glika, prze­my­słowca z Ma­rek Char­lesa Whi­te­he­ade’a. Mają sied­mioro dzieci: Fran­ciszka (ur. w 1907), Je­rzego (ur. w 1908), Ri­charda (ur. w 1910), Al­freda (ur. w 1912), Ka­rola (ur. w 1913), Jana (ur. w 1918) i Mał­go­rzatę (Mar­ga­ret) (ur. w 1919).

Wil­helm Piotr An­ger­stein (1848–1928) – dłu­go­letni pa­stor pa­ra­fii św. Jana w Ło­dzi, mąż Ele­onory Jó­zefy.

Edward (Me­cio) An­ger­stein (1888–1965) – jedno z dzie­się­ciorga dzieci Ele­onory i Wil­helma An­ger­ste­inów, ad­wo­kat, sio­strze­niec Emila We­dla.

Ski­biń­ski – ad­o­ra­tor, póź­niej na­rze­czony Zo­fii We­dlówny. Praw­nik.

Mi­cha­lina Czer­necka – ur. 24 wrze­śnia 1885 roku w War­sza­wie. Ba­let­nica, pry­wat­nie part­nerka Jana We­dla.

Ro­bert Wi­śniow­ski (Wi­snow­ski) – brat Ka­ro­liny We­dlo­wej, cu­kier­nik.

Ma­ria Wi­śniow­ska – żona Ro­berta.

An­toś Wi­śniow­ski – ich syn.

He­lena Ma­li­szew­ska – młod­sza sio­stra Ma­rii Wi­śniow­skiej, wdowa po Je­rzym Ma­li­szew­skim. Szwa­gierka Ro­berta Wi­śniow­skiego, przy­ja­ciółka Ka­rola We­dla, póź­niej żona An­drzeja Dą­brow­skiego, in­ży­niera. Po­czytna pi­sarka, ży­jąca na prze­mian we Fran­cji i w Pol­sce.

Wła­dyś Ma­li­szew­ski – ur. w 1871, syn He­leny i ko­lega Jana We­dla z dzie­ciń­stwa. W 1896 r. po­ślu­bia młod­szą o rok Adelkę Dą­brow­ską, córkę swo­jego oj­czyma z pierw­szego mał­żeń­stwa. Jed­nym z dzieci Wła­dy­sia i Adelki jest Wanda Ma­li­szew­ska (ur. w 1903), która odzie­dzi­czyła po babce zdol­no­ści li­te­rac­kie i spi­suje hi­sto­rię ro­dziny We­dlów.

Pa­tri­cia (Patsy) Mil­ler – Mu­latka, była nie­wol­nica. Wie­lo­let­nia, wierna i pla­to­niczna przy­ja­ciółka Emila We­dla.

Jo­hanna z domu Mil­ler, zwana Jo­anką – ur. w 1824, córka Po­lki Ma­rianne i nie­miec­kiego sto­la­rza Kurta. Od sie­dem­na­stego roku ży­cia pra­cuje w domu We­dlów. Po­ślu­bia Ma­riana Ko­wal­skiego i ro­dzi syna Bo­lu­sia (w 1850).

Kle­men­tyna Roz­bicka – gu­wer­nantka Emila i jego sio­stry Eli.

Jó­zefa – ku­charka w domu We­dlów.

Ka­sia – sio­strze­nica Jó­zefy, pod­ku­chenna.

Ma­tylda Wo­ro­niec i We­ronka Wo­ro­niec – córki Kasi.

Kon­stan­cja – ku­charka u We­dlów, na­stęp­czyni Jó­zefy. Wy­cho­dzi za mąż za An­to­niego, jed­nego z do­staw­ców firmy We­del.

stary Szlang­baum i jego syn Hen­ryk – war­szaw­scy przed­się­biorcy i fi­nan­si­ści.

po­rucz­nik Mar­cin Ła­dysz­kie­wicz – twier­dzi, że brał udział w po­wsta­niu stycz­nio­wym.

Re­nata – współ­cze­sna pi­sarka, pi­sząca o We­dlach z per­spek­tywy He­leny Dą­brow­skiej.

2022

Re­nata ko­lejny już raz oglą­dała zdję­cia na in­sta­gra­mo­wym pro­filu @pa­ri­sien­sin­pa­ris, chło­nąc de­tale sty­li­za­cji i sta­ra­jąc się wy­ło­wić te, które mo­głyby pa­so­wać do niej.

„Wą­skie rurki, leg­ginsy i tu­niki w za­sa­dzie wy­szły z mody, Fran­cuzki pre­fe­rują obec­nie spodnie o szer­szych no­gaw­kach, wide leg i szwedy, ale ja wy­glą­dam w nich fa­tal­nie. Dzwony są na­wet do przy­ję­cia, choć mają tę wadę, że nie wi­dać w nich bu­tów, które są na to­pie i które chcia­łoby się po­ka­zać. Do prze­my­śle­nia. Spodnie «mar­chewki» też już były, te­raz na­zywa się je mom fit lub baggy fit. Od­po­wied­nio wy­sty­li­zo­wane ujdą. Ale te o kroju stra­ight – bingo! Pro­ste no­gawki, na dole lekko roz­sze­rzane, koń­czą się przed kostką, naj­czę­ściej wi­duje się je na pa­ry­skich uli­cach. Sne­akersy prze­waż­nie marki New Ba­lance, choć są rów­nież inne. Twa­rzowe i wdzięczne jest no­sze­nie apa­szek na gło­wie, zwłasz­cza za­wią­zy­wa­nych z tyłu. Można przy­kryć włosy, je­śli się nie zdą­żyło ich umyć lub je­śli mimo wy­sił­ków nie chcą się ukła­dać, czyli ma to aspekt prak­tyczny. Fran­cuzki słyną ze zdro­wego roz­sądku i dą­że­nia do wy­gody, a także z oszczęd­no­ści, choć może nie w przy­padku, gdy cho­dzi o to­rebki. Kla­syczne «cha­nelki», Lo­uis Vu­it­ton, Prada... Wi­dać, że nie pod­róbki i mu­siały kosz­to­wać ma­ją­tek, nie­które tyle, co do­bry sa­mo­chód. Daw­niej ko­biety z to­wa­rzy­stwa stro­iły się na po­tęgę, tylko czy z to­reb­kami w pa­kie­cie? Na przy­kład pod ko­niec XIX wieku? Dziś można wyjść w sta­rym worku i w chu­ści­nie po babci, ale mar­kowa to­rebka zrobi cały look.

Faj­nie, że pa­ry­żanki ubie­rają się tak non­sza­lancko,na lu­zie, bez względu na swoje lata. U nas pa­nie w słusz­nym wieku wciąż są na­ra­żone na iro­niczne spoj­rze­nia pełne nie­skry­wa­nej dez­apro­baty, je­śli spodo­bało im się odziać mod­nie i w nie­co­dzien­nym stylu. Zda­rza się to co­raz rza­dziej, lecz się zda­rza...

Czy z modą nie po­winno być tak jak z je­dze­niem cze­ko­lady? Czy nie po­winna przy­wo­ły­wać wspo­mnień, od­świe­żać daw­nych ob­ra­zów? Na przy­kład roz­pły­wa­jąca się w ustach kostka pta­siego mleczka – wy­wo­łuje falę wzru­sze­nia, smak pianki z dzie­ciń­stwa, wspo­mnie­nie de­seru u babci... Tak samo wi­dok to­rebki – przy­po­mi­na­ją­cej to­rebkę babci i ją samą: jej suk­nie, far­tu­chy, za­pach i głos... Ech... Czy na pod­sta­wie tego, jak dziś ubie­rają się i co je­dzą lu­dzie, można po­wie­dzieć coś o ich hi­sto­rii?”.

Re­nata po­rzu­ciła te roz­wa­ża­nia i za­sia­dła do spi­sy­wa­nia hi­sto­rii He­leny: BYŁ ROK 1895...

Był rok 1895. He­lena Dą­brow­ska, primo voto Ma­li­szew­ska, szczę­śliwa mał­żonka wzię­tego in­ży­niera imie­niem An­drzej oraz au­torka po­czyt­nych ro­man­sów naj­pierw od ręki przyj­mo­wa­nych przez wy­daw­ców, a póź­niej sprze­da­wa­nych na pniu w księ­gar­niach, wyj­rzała przez okno, spo­dzie­wa­jąc się zo­ba­czyć ko­lejne oznaki roz­kwi­ta­ją­cej wio­sny, która tu, w Ni­cei, szybko prze­cho­dziła w lato. Kra­jo­braz zmie­niał się nie­mal w oczach i sta­wał się co­raz pięk­niej­szy. Ja­kie to szczę­ście, że osie­dlili się we Fran­cji – nie tylko z po­wodu kli­matu. W tym kraju na każ­dym kroku czuło się luz oraz swo­bodę; w za­sa­dzie można było ro­bić, co się chciało – pod wa­run­kiem da­wa­nia in­nym prawa do tego sa­mego i nie­wtrą­ca­nia się w ich sprawy. He­lena miała świa­do­mość, że u pod­staw to­le­ran­cji Fran­cu­zów, czy jak chcieli nie­któ­rzy: li­ber­ty­ni­zmu, le­żały nie ja­kieś nad­zwy­czajne ce­chy cha­rak­teru, tylko naj­zwy­klej­szy ego­izm. Miesz­kańcy tego kraju kie­ro­wali się mak­symą „żyj i daj żyć in­nym”, co bar­dzo jej od­po­wia­dało. Na­sy­ciw­szy się wi­do­kiem, He­lena usia­dła na ka­na­pie w bu­du­arze, aby cie­szyć oczy no­wym na­byt­kiem. Była to to­rebka ze srebr­nej siatki, za­koń­czona ta­ki­miż ramką i łań­cusz­kiem. Wy­ko­nana w warsz­ta­cie ju­bi­ler­skim sta­no­wiła luk­su­sowe do­peł­nie­nie wyj­ścio­wej gar­de­roby. „Naj­lep­szy ar­ty­sta w Ni­cei” – my­ślała z uzna­niem He­lena. Nie­dawno mąż przy­wiózł jej z Pa­ryża ko­per­tówkę ku­pioną w domu mody Lo­uis Vu­it­ton, mo­gła więc no­sić na zmianę raz jedną, raz drugą, w za­leż­no­ści od ka­prysu oraz wło­żo­nej sukni i ka­pe­lu­sza. He­lena Dą­brow­ska za­mie­rzała za­bie­rać je na spo­tka­nia z pol­skimi czy­tel­nicz­kami we Fran­cji i Pol­sce, do­kąd jeź­dziła od czasu do czasu po­słuszna ży­cze­niom wy­daw­ców. Twier­dzili oni, że na­dobne damy chęt­niej ku­pują jej książki, je­śli mają za­szczyt po­znać au­torkę. He­lena bar­dzo lu­biła ta­kie wy­da­rze­nia, po­nie­waż schle­biały jej próż­no­ści i sta­wały się in­spi­ra­cją do wy­my­śla­nia ko­lej­nych opo­wie­ści. Nie­raz wy­star­czyło wy­słu­cha­nie hi­sto­rii opo­wia­da­nych przez czy­tel­niczki, aby wie­dzieć, o czym bę­dzie na­stępna po­wieść. Do sa­mych wy­jaz­dów do Pol­ski oraz dłuż­szych po­by­tów w pod­war­szaw­skim ma­ją­teczku męża He­lena ży­wiła mie­szane uczu­cia; ko­ja­rzyły się jej z wie­loma nie­mi­łymi spra­wami, któ­rych do­świad­czyła w oj­czy­stym kraju. Uro­dzona w po­rząd­nej, lecz nie­bo­ga­tej ro­dzi­nie czuła się gor­sza od za­moż­niej­szych ko­le­ża­nek. We znaki da­wały jej się brak wy­gód i nie­do­sta­tek, nadto w domu naj­wię­cej do po­wie­dze­nia miała Ma­ria, star­sza sio­stra He­leny. Przed apo­dyk­tycz­nym cha­rak­te­rem Ma­ryni i jej cię­tym ję­zy­kiem re­spekt czuli na­wet świę­tej pa­mięci ro­dzice, a cóż do­piero ona, dużo młod­sza sio­stra. Póź­niej Ma­ria zdo­była świetną par­tię – wy­szła za cu­kier­nika Ro­berta Wi­śniow­skiego. O to już mniej­sza, gdyby nie to, że star­sza sio­stra nie prze­sta­wała się tym nad­mier­nie cheł­pić, a w miarę upływu czasu po­częła jesz­cze na­zy­wać He­lenę nie­wy­da­rzoną starą panną, za­miast ra­czej po­szu­kać dla niej męża. A kiedy w końcu na po­waż­nie za­in­te­re­so­wała się lo­sem sio­stry, przed­sta­wiała jej róż­nych kan­dy­da­tów, z któ­rych je­den był gor­szy od dru­giego. Gdy He­lena pró­bo­wała to sio­strze uświa­do­mić, Ma­ria wy­rzu­cała jej nie­wdzięcz­ność, przy­po­mi­na­jąc na każ­dym kroku, iż dziew­czyna w jej sy­tu­acji nie bawi się w gry­ma­sze­nie ani szu­ka­nie księ­cia z bajki, tylko bie­rze, co los da.

– Zo­sta­niesz na ko­szu, moja droga. Z czego bę­dziesz żyła, gdy nasi ro­dzice za­mkną oczy? Spójrz na mnie – po­wta­rzała.

He­lena wie­działa, że jest o wiele ład­niej­sza od nie­po­zor­nej Ma­rii, któ­rej w zna­le­zie­niu mał­żonka po­mo­gła nad­zwy­czaj szczo­dra For­tuna, za­pew­nia­jąc go­dziwy byt oraz sza­cu­nek oto­cze­nia, lecz czy istot­nie tra­fiła ide­al­nie? Wró­ble na da­chu nie bez po­wodu ćwier­kały o trud­nym cha­rak­te­rze Ro­berta Wi­śniow­skiego. Wpraw­dzie on rów­nież chy­lił głowę przed oso­bo­wo­ścią żony i li­czył się z jej zda­niem, wpraw­dzie tylko ona umiała uśmie­rzyć wy­bu­chy złego hu­moru i zło­śli­wo­ści męża, ale lam­part nie zmie­nia swo­ich cę­tek. Ma­ria mu­siała być nie­ustan­nie czujna, by w domu pa­no­wał spo­kój i by za­cho­wa­nie Ro­berta nie od­stra­szało ro­dziny, zna­jo­mych ani kon­tra­hen­tów.

– A gdzie w tym uczu­cie, gdzie ra­dość i har­mo­nia? – ma­wiała czę­sto He­lena, gdy zo­sta­wała sama.

Mi­jały lata, lecz jej los się nie zmie­niał; ro­dzice zmarli i mu­siała chwy­tać się mar­nych po­sad, bo z cze­goś trzeba było żyć. Naj­czę­ściej po­ma­gała na za­ple­czach cu­kierni, któ­rych wła­ści­cie­lami byli zna­jomi Ro­berta. Ro­biła to po ci­chu i ukrad­kiem, po­nie­waż wsty­dziła się swo­jego ży­cia, a poza tym Ma­ria nie ży­czyła so­bie, aby do po­wszech­nej wia­do­mo­ści do­tarło, czym zaj­muje się młod­sza sio­stra.

– Wpraw­dzie pra­cu­jesz ciężko i uczci­wie, ale obie wiemy, jak świat na to pa­trzy. Trzeba za­cho­wać po­zory, He­lenko, z uwagi na ho­nor ro­dziny. Może z cza­sem twoje ży­cie zmieni się na lep­sze – mó­wiła, choć bez prze­ko­na­nia.

– Ro­bert pra­cuje, ty mu po­ma­gasz. Twoja szwa­gierka też nie sie­dzi w sa­lo­nie, lecz udziela się w ro­dzin­nej fir­mie – opo­no­wała He­lena.

– Ach, We­dlo­wie to zu­peł­nie inna kwe­stia. Cu­dzo­ziemcy, ory­gi­nały... Wresz­cie mają ka­pi­tał. Można ro­bić wszystko, je­śli czło­wiek po­siada ku temu środki.

He­lena mil­kła, gdyż w du­chu przy­zna­wała sio­strze ra­cję. Zre­zy­gno­wana w końcu uznała, że przej­dzie przez ży­cie ci­cho i nie­po­strze­że­nie, byle tylko nie cier­pieć głodu i od czasu do czasu za­znać nieco roz­rywki. To ostat­nie za­pew­niała jej Ma­ria, gosz­cząca ją nie­raz na po­po­łu­dnio­wych pro­szo­nych her­bat­kach; na­dal li­czyła na to, że sio­stra po­zna ko­goś od­po­wied­niego i po­roz­ma­wia z go­śćmi po fran­cu­sku. Skoro He­lenka co­raz czę­ściej prze­bą­ki­wała o pracy gu­wer­nantki, na­le­żało jej re­ali­za­cję tego za­miaru uła­twić. A pod­czas nie­obec­no­ści Ro­berta można udo­stęp­nić smar­ka­tej for­te­pian, niech się wpra­wia w mu­zyce, niech so­bie przy­po­mni, czego się na­uczyła w dzie­ciń­stwie. Gu­wer­nantka po­winna znać przy­naj­mniej pod­stawy gry. He­lena po­słusz­nie pod­da­wała się woli Ma­ryni, czer­piąc na­wet za­do­wo­le­nie z mi­łych, choć rzad­kich chwil w na ogół mo­no­ton­nym ży­ciu. I tak mi­jały lata.

W końcu los He­leny się od­mie­nił, choć nie tak, jak wy­obra­żała to so­bie Ma­ria. Za­częło się bo­wiem nie w no­bli­wym sa­lo­nie Wi­śniow­skich, tylko nie­malże na ulicy. A do­kład­nie wtedy, gdy He­lena po ca­łym dniu pracy wy­cho­dziła z cu­kierni i zo­ba­czyła do­brze ubra­nego męż­czy­znę, który rzu­cił ja­kiś pa­pier na tro­tuar.

– Za prze­pro­sze­niem, cóż sza­nowny pan robi? Nie go­dzi się za­śmie­cać chod­nika – rze­kła roz­złosz­czona.

– Naj­moc­niej prze­pra­szam! Nie mia­łem ta­kiego za­miaru... To akt urzę­dowy, do­ku­ment z pracy, upadł mi nie­chcący, już pod­no­szę – su­mi­to­wał się je­go­mość.

Pod­niósł nie tylko pa­pier, lecz i oczy – na He­lenę – i onie­miał, wi­dząc jej urodę.

– Ju­nona! – szep­nął za­chwy­cony.

– Pro­szę so­bie da­ro­wać te kom­ple­menty, nie znam pana. – He­lena za­uwa­żyła jego ciemne oczy o przy­jem­nym wy­ra­zie, lecz chciała się już od­da­lić. Jesz­cze tego bra­ko­wało, aby ktoś zna­jomy zo­ba­czył, jak roz­ma­wia na ulicy z ob­cym czło­wie­kiem. Może ban­dytą lub zło­dzie­jem, li­cho wie.

– Pani po­zwoli, że się przed­sta­wię – od­parł, jakby czy­tał jej w my­ślach. – Je­rzy Ma­li­szew­ski, urzęd­nik z ma­gi­stratu.

Wzru­szyła tylko ra­mio­nami i czym prę­dzej po­spie­szyła w kie­runku domu.

Nie do­ce­niła jed­nak Je­rzego Ma­li­szew­skiego. Przez ko­lejne dni wie­czo­rami krę­cił się obok cu­kierni, lecz He­lena uda­wała, że go nie wi­dzi. Ale któ­re­goś so­bot­niego po­po­łu­dnia, kiedy była aku­rat u Ma­rii na her­ba­cie, w drzwiach sa­lonu sta­nął pan domu, a obok niego nie kto inny, jak wła­śnie Je­rzy Ma­li­szew­ski.

– Po­zwól­cie, Ma­ry­niu i ty, He­lenko – ode­zwał się Ro­bert – że przed­sta­wię wam go­rą­cego wiel­bi­ciela na­szych sło­dy­czy. Pan wiesz, co do­bre, cu­kier­nia w Do­li­nie Szwaj­car­skiej ucho­dzi bo­wiem za naj­lep­szą w War­sza­wie.

„Nie­zu­peł­nie... Wszak jest Lo­urse, jest i Se­ma­deni, a nade wszystko – We­del” – prze­mknęło He­le­nie przez głowę. Tym­cza­sem Je­rzy Ma­li­szew­ski po do­ko­na­niu ofi­cjal­nej pre­zen­ta­cji i wy­po­wie­dze­niu kilku mi­łych słów zwró­cił się bez­po­śred­nio do niej:

– A my mie­li­śmy chyba już przy­jem­ność – za­czął mało dy­plo­ma­tycz­nie. Na jego czole po­ja­wiły się kro­pelki potu, a na po­licz­kach ru­mieńce.

„Bar­dziej udaje świa­to­wego czło­wieka, niż jest nim w isto­cie” – skon­sta­to­wała w du­chu He­lena, wie­dząc, że spodo­bała się panu Ma­li­szew­skiemu i że całe to przed­sta­wie­nie jest dla niej.

– Myli mnie pan z kimś – od­parła, wi­dząc, jak sio­stra i szwa­gier wzno­szą oczy do su­fitu, a na ich twa­rzach po­ja­wia się dziwny gry­mas.

– He­lenko, czyżby to była prawda? – spy­tała su­rowo Ma­ria.

– Sza­nowna pani – Ma­li­szew­ski zwró­cił się do go­spo­dyni – sprawa wy­gląda zgoła ina­czej, niż pani są­dzi. Spo­strze­głem pannę He­lenę w zna­nej pań­stwu cu­kierni, lecz nie pró­bo­wa­łem na­wią­zać zna­jo­mo­ści, wie­dząc, że mam do czy­nie­nia z po­rządną osobą z po­rząd­nej ro­dziny. Po­nie­waż jed­nak sio­stra pani przy­pa­dła mi do gu­stu, po­sta­ra­łem się o spo­sob­ność, by zo­stać jej przed­sta­wio­nym.

– Do­brześ pan uczy­nił, pod wa­run­kiem że stoją za tym uczciwe za­miary. He­lenka jest sie­rotą i spra­wuję nad nią opiekę – wy­ja­śnił Ro­bert Wi­śniow­ski. – Niech broń Boże na myśl panu nie przyj­dzie ba­ła­mu­ce­nie nie­win­nej dziew­czyny, a póź­niej ucieczka. Lu­dzie by ją wzięli na ję­zyki.

Zdu­miona He­lena po­my­ślała, że Ro­bert po raz pierw­szy w ży­ciu za­trosz­czył się o nią, na­wet je­śli były to tylko po­zory. Cho­ciaż nie, jego słowa brzmiały szcze­rze, w końcu cho­dziło o ho­nor domu. O mał­żeń­stwie jego sio­stry opo­wia­dano różne rze­czy. Że było nie­le­galne, że za­warte póź­niej, niż wy­pa­dało, że szwa­gier Ro­berta to ci­cha woda, ale sku­tecz­nie czyni, co mu wy­god­nie.

– Wła­śnie, co pan za­mie­rzasz? – Ma­ria przy­szła w su­kurs mę­żowi.

– Po­znać się bli­żej z panną He­leną – Je­rzy skło­nił ku niej głowę. – Je­śli i ona tego pra­gnie, a je­śli i ja się jej spodo­bam, wtedy po­pro­szę pań­stwa o jej rękę. Tym­cza­sem pro­szę o moż­li­wość by­wa­nia u pań­stwa.

– He­lenko? – Ma­ria spoj­rzała na sio­strę, a wi­dząc, że ta się uśmie­cha i kiwa po­ta­ku­jąco głową, wy­ra­ziła zgodę.

– Czyś przy­pad­kiem nie była zbyt zu­chwała i sa­mo­wolna, moja droga? – spy­tała póź­niej, kiedy zo­stały same. – Obcy czło­wiek i tak się wpy­cha do na­szego domu!

– Naj­pierw musi być ob­cym, aby póź­niej zo­stać swoim. Daj po­kój, Ma­ry­niu! Sama nie pra­gniesz ni­czego wię­cej, niż że­bym wy­szła za mąż. Przy­po­mnij so­bie tych pa­nów, któ­rych mi przed­sta­wia­łaś.

– A lata mi­jały, bo wciąż gry­ma­si­łaś. Lu­dzie plot­ko­wali...

– Nie prze­sa­dzaj i te­raz sama nie gry­maś. Za­in­te­re­so­wa­nie pana Je­rzego bar­dzo mi po­chle­bia, ale wy­pada po­znać się le­piej. – He­lena już, już wi­działa, że Ma­ria otwiera usta, za­pewne po to, by rzec coś w ro­dzaju „byle nie za długo”, lecz sio­stra ści­snęła ją za rękę.

He­lena istot­nie miała za­miar do­wie­dzieć się wię­cej o cha­rak­te­rze ewen­tu­al­nego męża, za­kła­da­jąc, że po­trwa to mi­ni­mum pół roku. Pra­gnęła od­miany losu, czuła po­trzebę, by ko­chać i być ko­chaną, lecz nie za­mie­rzała ku­po­wać kota w worku. Wszak mał­żeń­stwo to nie sam miód, wy­star­czyło przyj­rzeć się temu, czego do­świad­czała Ma­ria w po­ży­ciu z Ro­ber­tem. Może się chwa­lić, może opo­wia­dać nie wia­domo co, lecz He­lena od dawna wie­działa swoje.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki