Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niełatwo być synem sławnego ojca i spełniać oczekiwania nie tylko jego, lecz także miłośników wyrobów czekoladowych znanej firmy. Emil Wedel pragnie żyć po swojemu, szybko jednak dochodzi do wniosku, że kontynuowanie rodzinnej tradycji stanowi jego powołanie i sens bytu. Pobyt na praktyce w Paryżu, gdzie Emil zawiera znajomość z byłą niewolnicą Patsy Miller, pomaga sprecyzować kierunek własnego losu.
Po powrocie do Warszawy Emil zakochuje się w przyszywanej kuzynce Eugenii, poślubia ją i z zapałem rozwija spuściznę otrzymaną od ojca.
Życie prywatne państwa Wedlów przeplata się z losami ich służących. Czas mija, na scenie pojawia się nowe pokolenie jednych i drugich. Emil Wedel z żoną Eugenią wiodą szczęśliwą egzystencję, rodzą się im dzieci na czele z pierworodnym Janem, kolejnym właścicielem firmy. A ta przeżywa rozkwit. W jej progach goszczą m.in. Henryk Sienkiewicz, Karol Szymanowski, Władysław Tatarkiewicz i przyszły pisarz Jarosław Iwaszkiewicz.
W tle powstanie styczniowe, później wybuch pierwszej wojny światowej i odzyskanie przez Polskę niepodległości.
Wszystko opisuje powieściopisarka Helena Dąbrowska, wcześniej bliska przyjaciółka najstarszego z Wedlów, Karola. Później pałeczkę przejmuje jej wnuczka, wielka miłośniczka wedlowskiej czekolady.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pamięci mojej kochanej Żywenki, Żywii, Żywusi
Zbeletryzowana historia rodziny Wedlów, Polaków z wyboru, została oparta na źródłach i faktach, szczególnie w kwestii powstania, rozwoju i rozkwitu firmy E.Wedel. Poza tym należy do obszaru zwanego fikcją literacką. To wytwór mojej wyobraźni i posiadanej przeze mnie wiedzy o tamtych czasach, spisany w celu dobrego i interesującego opowiedzenia dziejów tych wspaniałych ludzi. Wiele z opisywanych wydarzeń mogło się zdarzyć, ale nie musiało ☺.
Ta historia jest prawdziwa, poza częścią, która została w pełni zmyślona.
Najważniejsze osoby
Karol Ernest Henryk Wedel (właśc. Karl Ernst Heinrich Wedel [Vedel]) – ur. 7 lutego (lub jak chcą inne źródła – 7 stycznia) 1813 roku w Ihlenfeldzie (dziś część gminy Neuenkirchen w Niemczech), zm. 17 czerwca 1902 roku w Warszawie – niemiecki cukiernik, założyciel przedsiębiorstwa E.Wedel.
Eleonora Wedel – siostra Karola, wyszła za mąż za Aleksandra Banseemera, najpierw zamieszkali w Warszawie, później przenieśli się do Lublina. Jednym z ich dzieci była Emilia Banseemer (1861–1926), której mężem został Adolf Miller (1853–1925). Mieli oni dwanaścioro pociech, z których najmłodsi to: Aleksander Miller (1895–1970), Julia (Julja) Miller (1896–1920), po mężu Paucha (Pausch), Olga Miller (ur. w 1900).
Karolina Wedel – pierwsza żona Karola i matka jego syna Emila. (Niektóre źródła przypuszczają, że pierwszą żoną Karola Wedla była Dorothea Schirmer, poślubiona i zmarła w 1837 roku, a drugą została rok później Johanne Charlotte Emilie Assmann i ona właśnie miała być matką Emila Wedla).
Karolina Augusta Wiśniowska (Wisnowska) Wedel (1819–1883) – druga żona Karola Wedla i matka jego córek: Eleonory Józefy i Marii Karoliny (zmarła w dzieciństwie), córka Gustawa i Rozalii z Hessów.
Emil Albert Fryderyk Wedel – ur. 15 czerwca 1841 roku w Berlinie, zm. 16 listopada 1919 roku w Warszawie – syn Karola Wedla i jego pierwszej żony, cukiernik i przemysłowiec.
Eleonora (Eli) Józefa Wedel, później Angerstein – ur. w 1852 roku (lub, jak podają inne źródła, w 1856) – córka Karola Wedla i Karoliny Augusty Wiśniowskiej. Umiera w 1926 roku.
Eugenia (Gina) z Böhmów (1853–1923) – córka Eugeniusza i Augusty z Wiśniowskich (Wisnowskich), siostrzenica Karoliny, drugiej żony Karola Wedla. Żona Emila Wedla i matka jego czworga dzieci: Jana Józefa (ur. w 1874), Karola (1877–1881), Eleonory (Nory) Józefy (ur. w 1884) i Zofii Joanny (ur. w 1893). Nora poślubia w 1906 roku Anglika, przemysłowca z Marek Charlesa Whiteheade’a. Mają siedmioro dzieci: Franciszka (ur. w 1907), Jerzego (ur. w 1908), Richarda (ur. w 1910), Alfreda (ur. w 1912), Karola (ur. w 1913), Jana (ur. w 1918) i Małgorzatę (Margaret) (ur. w 1919).
Wilhelm Piotr Angerstein (1848–1928) – długoletni pastor parafii św. Jana w Łodzi, mąż Eleonory Józefy.
Edward (Mecio) Angerstein (1888–1965) – jedno z dziesięciorga dzieci Eleonory i Wilhelma Angersteinów, adwokat, siostrzeniec Emila Wedla.
Skibiński – adorator, później narzeczony Zofii Wedlówny. Prawnik.
Michalina Czernecka – ur. 24 września 1885 roku w Warszawie. Baletnica, prywatnie partnerka Jana Wedla.
Robert Wiśniowski (Wisnowski) – brat Karoliny Wedlowej, cukiernik.
Maria Wiśniowska – żona Roberta.
Antoś Wiśniowski – ich syn.
Helena Maliszewska – młodsza siostra Marii Wiśniowskiej, wdowa po Jerzym Maliszewskim. Szwagierka Roberta Wiśniowskiego, przyjaciółka Karola Wedla, później żona Andrzeja Dąbrowskiego, inżyniera. Poczytna pisarka, żyjąca na przemian we Francji i w Polsce.
Władyś Maliszewski – ur. w 1871, syn Heleny i kolega Jana Wedla z dzieciństwa. W 1896 r. poślubia młodszą o rok Adelkę Dąbrowską, córkę swojego ojczyma z pierwszego małżeństwa. Jednym z dzieci Władysia i Adelki jest Wanda Maliszewska (ur. w 1903), która odziedziczyła po babce zdolności literackie i spisuje historię rodziny Wedlów.
Patricia (Patsy) Miller – Mulatka, była niewolnica. Wieloletnia, wierna i platoniczna przyjaciółka Emila Wedla.
Johanna z domu Miller, zwana Joanką – ur. w 1824, córka Polki Marianne i niemieckiego stolarza Kurta. Od siedemnastego roku życia pracuje w domu Wedlów. Poślubia Mariana Kowalskiego i rodzi syna Bolusia (w 1850).
Klementyna Rozbicka – guwernantka Emila i jego siostry Eli.
Józefa – kucharka w domu Wedlów.
Kasia – siostrzenica Józefy, podkuchenna.
Matylda Woroniec i Weronka Woroniec – córki Kasi.
Konstancja – kucharka u Wedlów, następczyni Józefy. Wychodzi za mąż za Antoniego, jednego z dostawców firmy Wedel.
stary Szlangbaum i jego syn Henryk – warszawscy przedsiębiorcy i finansiści.
porucznik Marcin Ładyszkiewicz – twierdzi, że brał udział w powstaniu styczniowym.
Renata – współczesna pisarka, pisząca o Wedlach z perspektywy Heleny Dąbrowskiej.
2022
Renata kolejny już raz oglądała zdjęcia na instagramowym profilu @parisiensinparis, chłonąc detale stylizacji i starając się wyłowić te, które mogłyby pasować do niej.
„Wąskie rurki, legginsy i tuniki w zasadzie wyszły z mody, Francuzki preferują obecnie spodnie o szerszych nogawkach, wide leg i szwedy, ale ja wyglądam w nich fatalnie. Dzwony są nawet do przyjęcia, choć mają tę wadę, że nie widać w nich butów, które są na topie i które chciałoby się pokazać. Do przemyślenia. Spodnie «marchewki» też już były, teraz nazywa się je mom fit lub baggy fit. Odpowiednio wystylizowane ujdą. Ale te o kroju straight – bingo! Proste nogawki, na dole lekko rozszerzane, kończą się przed kostką, najczęściej widuje się je na paryskich ulicach. Sneakersy przeważnie marki New Balance, choć są również inne. Twarzowe i wdzięczne jest noszenie apaszek na głowie, zwłaszcza zawiązywanych z tyłu. Można przykryć włosy, jeśli się nie zdążyło ich umyć lub jeśli mimo wysiłków nie chcą się układać, czyli ma to aspekt praktyczny. Francuzki słyną ze zdrowego rozsądku i dążenia do wygody, a także z oszczędności, choć może nie w przypadku, gdy chodzi o torebki. Klasyczne «chanelki», Louis Vuitton, Prada... Widać, że nie podróbki i musiały kosztować majątek, niektóre tyle, co dobry samochód. Dawniej kobiety z towarzystwa stroiły się na potęgę, tylko czy z torebkami w pakiecie? Na przykład pod koniec XIX wieku? Dziś można wyjść w starym worku i w chuścinie po babci, ale markowa torebka zrobi cały look.
Fajnie, że paryżanki ubierają się tak nonszalancko,na luzie, bez względu na swoje lata. U nas panie w słusznym wieku wciąż są narażone na ironiczne spojrzenia pełne nieskrywanej dezaprobaty, jeśli spodobało im się odziać modnie i w niecodziennym stylu. Zdarza się to coraz rzadziej, lecz się zdarza...
Czy z modą nie powinno być tak jak z jedzeniem czekolady? Czy nie powinna przywoływać wspomnień, odświeżać dawnych obrazów? Na przykład rozpływająca się w ustach kostka ptasiego mleczka – wywołuje falę wzruszenia, smak pianki z dzieciństwa, wspomnienie deseru u babci... Tak samo widok torebki – przypominającej torebkę babci i ją samą: jej suknie, fartuchy, zapach i głos... Ech... Czy na podstawie tego, jak dziś ubierają się i co jedzą ludzie, można powiedzieć coś o ich historii?”.
Renata porzuciła te rozważania i zasiadła do spisywania historii Heleny: BYŁ ROK 1895...
Był rok 1895. Helena Dąbrowska, primo voto Maliszewska, szczęśliwa małżonka wziętego inżyniera imieniem Andrzej oraz autorka poczytnych romansów najpierw od ręki przyjmowanych przez wydawców, a później sprzedawanych na pniu w księgarniach, wyjrzała przez okno, spodziewając się zobaczyć kolejne oznaki rozkwitającej wiosny, która tu, w Nicei, szybko przechodziła w lato. Krajobraz zmieniał się niemal w oczach i stawał się coraz piękniejszy. Jakie to szczęście, że osiedlili się we Francji – nie tylko z powodu klimatu. W tym kraju na każdym kroku czuło się luz oraz swobodę; w zasadzie można było robić, co się chciało – pod warunkiem dawania innym prawa do tego samego i niewtrącania się w ich sprawy. Helena miała świadomość, że u podstaw tolerancji Francuzów, czy jak chcieli niektórzy: libertynizmu, leżały nie jakieś nadzwyczajne cechy charakteru, tylko najzwyklejszy egoizm. Mieszkańcy tego kraju kierowali się maksymą „żyj i daj żyć innym”, co bardzo jej odpowiadało. Nasyciwszy się widokiem, Helena usiadła na kanapie w buduarze, aby cieszyć oczy nowym nabytkiem. Była to torebka ze srebrnej siatki, zakończona takimiż ramką i łańcuszkiem. Wykonana w warsztacie jubilerskim stanowiła luksusowe dopełnienie wyjściowej garderoby. „Najlepszy artysta w Nicei” – myślała z uznaniem Helena. Niedawno mąż przywiózł jej z Paryża kopertówkę kupioną w domu mody Louis Vuitton, mogła więc nosić na zmianę raz jedną, raz drugą, w zależności od kaprysu oraz włożonej sukni i kapelusza. Helena Dąbrowska zamierzała zabierać je na spotkania z polskimi czytelniczkami we Francji i Polsce, dokąd jeździła od czasu do czasu posłuszna życzeniom wydawców. Twierdzili oni, że nadobne damy chętniej kupują jej książki, jeśli mają zaszczyt poznać autorkę. Helena bardzo lubiła takie wydarzenia, ponieważ schlebiały jej próżności i stawały się inspiracją do wymyślania kolejnych opowieści. Nieraz wystarczyło wysłuchanie historii opowiadanych przez czytelniczki, aby wiedzieć, o czym będzie następna powieść. Do samych wyjazdów do Polski oraz dłuższych pobytów w podwarszawskim mająteczku męża Helena żywiła mieszane uczucia; kojarzyły się jej z wieloma niemiłymi sprawami, których doświadczyła w ojczystym kraju. Urodzona w porządnej, lecz niebogatej rodzinie czuła się gorsza od zamożniejszych koleżanek. We znaki dawały jej się brak wygód i niedostatek, nadto w domu najwięcej do powiedzenia miała Maria, starsza siostra Heleny. Przed apodyktycznym charakterem Maryni i jej ciętym językiem respekt czuli nawet świętej pamięci rodzice, a cóż dopiero ona, dużo młodsza siostra. Później Maria zdobyła świetną partię – wyszła za cukiernika Roberta Wiśniowskiego. O to już mniejsza, gdyby nie to, że starsza siostra nie przestawała się tym nadmiernie chełpić, a w miarę upływu czasu poczęła jeszcze nazywać Helenę niewydarzoną starą panną, zamiast raczej poszukać dla niej męża. A kiedy w końcu na poważnie zainteresowała się losem siostry, przedstawiała jej różnych kandydatów, z których jeden był gorszy od drugiego. Gdy Helena próbowała to siostrze uświadomić, Maria wyrzucała jej niewdzięczność, przypominając na każdym kroku, iż dziewczyna w jej sytuacji nie bawi się w grymaszenie ani szukanie księcia z bajki, tylko bierze, co los da.
– Zostaniesz na koszu, moja droga. Z czego będziesz żyła, gdy nasi rodzice zamkną oczy? Spójrz na mnie – powtarzała.
Helena wiedziała, że jest o wiele ładniejsza od niepozornej Marii, której w znalezieniu małżonka pomogła nadzwyczaj szczodra Fortuna, zapewniając godziwy byt oraz szacunek otoczenia, lecz czy istotnie trafiła idealnie? Wróble na dachu nie bez powodu ćwierkały o trudnym charakterze Roberta Wiśniowskiego. Wprawdzie on również chylił głowę przed osobowością żony i liczył się z jej zdaniem, wprawdzie tylko ona umiała uśmierzyć wybuchy złego humoru i złośliwości męża, ale lampart nie zmienia swoich cętek. Maria musiała być nieustannie czujna, by w domu panował spokój i by zachowanie Roberta nie odstraszało rodziny, znajomych ani kontrahentów.
– A gdzie w tym uczucie, gdzie radość i harmonia? – mawiała często Helena, gdy zostawała sama.
Mijały lata, lecz jej los się nie zmieniał; rodzice zmarli i musiała chwytać się marnych posad, bo z czegoś trzeba było żyć. Najczęściej pomagała na zapleczach cukierni, których właścicielami byli znajomi Roberta. Robiła to po cichu i ukradkiem, ponieważ wstydziła się swojego życia, a poza tym Maria nie życzyła sobie, aby do powszechnej wiadomości dotarło, czym zajmuje się młodsza siostra.
– Wprawdzie pracujesz ciężko i uczciwie, ale obie wiemy, jak świat na to patrzy. Trzeba zachować pozory, Helenko, z uwagi na honor rodziny. Może z czasem twoje życie zmieni się na lepsze – mówiła, choć bez przekonania.
– Robert pracuje, ty mu pomagasz. Twoja szwagierka też nie siedzi w salonie, lecz udziela się w rodzinnej firmie – oponowała Helena.
– Ach, Wedlowie to zupełnie inna kwestia. Cudzoziemcy, oryginały... Wreszcie mają kapitał. Można robić wszystko, jeśli człowiek posiada ku temu środki.
Helena milkła, gdyż w duchu przyznawała siostrze rację. Zrezygnowana w końcu uznała, że przejdzie przez życie cicho i niepostrzeżenie, byle tylko nie cierpieć głodu i od czasu do czasu zaznać nieco rozrywki. To ostatnie zapewniała jej Maria, goszcząca ją nieraz na popołudniowych proszonych herbatkach; nadal liczyła na to, że siostra pozna kogoś odpowiedniego i porozmawia z gośćmi po francusku. Skoro Helenka coraz częściej przebąkiwała o pracy guwernantki, należało jej realizację tego zamiaru ułatwić. A podczas nieobecności Roberta można udostępnić smarkatej fortepian, niech się wprawia w muzyce, niech sobie przypomni, czego się nauczyła w dzieciństwie. Guwernantka powinna znać przynajmniej podstawy gry. Helena posłusznie poddawała się woli Maryni, czerpiąc nawet zadowolenie z miłych, choć rzadkich chwil w na ogół monotonnym życiu. I tak mijały lata.
W końcu los Heleny się odmienił, choć nie tak, jak wyobrażała to sobie Maria. Zaczęło się bowiem nie w nobliwym salonie Wiśniowskich, tylko niemalże na ulicy. A dokładnie wtedy, gdy Helena po całym dniu pracy wychodziła z cukierni i zobaczyła dobrze ubranego mężczyznę, który rzucił jakiś papier na trotuar.
– Za przeproszeniem, cóż szanowny pan robi? Nie godzi się zaśmiecać chodnika – rzekła rozzłoszczona.
– Najmocniej przepraszam! Nie miałem takiego zamiaru... To akt urzędowy, dokument z pracy, upadł mi niechcący, już podnoszę – sumitował się jegomość.
Podniósł nie tylko papier, lecz i oczy – na Helenę – i oniemiał, widząc jej urodę.
– Junona! – szepnął zachwycony.
– Proszę sobie darować te komplementy, nie znam pana. – Helena zauważyła jego ciemne oczy o przyjemnym wyrazie, lecz chciała się już oddalić. Jeszcze tego brakowało, aby ktoś znajomy zobaczył, jak rozmawia na ulicy z obcym człowiekiem. Może bandytą lub złodziejem, licho wie.
– Pani pozwoli, że się przedstawię – odparł, jakby czytał jej w myślach. – Jerzy Maliszewski, urzędnik z magistratu.
Wzruszyła tylko ramionami i czym prędzej pospieszyła w kierunku domu.
Nie doceniła jednak Jerzego Maliszewskiego. Przez kolejne dni wieczorami kręcił się obok cukierni, lecz Helena udawała, że go nie widzi. Ale któregoś sobotniego popołudnia, kiedy była akurat u Marii na herbacie, w drzwiach salonu stanął pan domu, a obok niego nie kto inny, jak właśnie Jerzy Maliszewski.
– Pozwólcie, Maryniu i ty, Helenko – odezwał się Robert – że przedstawię wam gorącego wielbiciela naszych słodyczy. Pan wiesz, co dobre, cukiernia w Dolinie Szwajcarskiej uchodzi bowiem za najlepszą w Warszawie.
„Niezupełnie... Wszak jest Lourse, jest i Semadeni, a nade wszystko – Wedel” – przemknęło Helenie przez głowę. Tymczasem Jerzy Maliszewski po dokonaniu oficjalnej prezentacji i wypowiedzeniu kilku miłych słów zwrócił się bezpośrednio do niej:
– A my mieliśmy chyba już przyjemność – zaczął mało dyplomatycznie. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, a na policzkach rumieńce.
„Bardziej udaje światowego człowieka, niż jest nim w istocie” – skonstatowała w duchu Helena, wiedząc, że spodobała się panu Maliszewskiemu i że całe to przedstawienie jest dla niej.
– Myli mnie pan z kimś – odparła, widząc, jak siostra i szwagier wznoszą oczy do sufitu, a na ich twarzach pojawia się dziwny grymas.
– Helenko, czyżby to była prawda? – spytała surowo Maria.
– Szanowna pani – Maliszewski zwrócił się do gospodyni – sprawa wygląda zgoła inaczej, niż pani sądzi. Spostrzegłem pannę Helenę w znanej państwu cukierni, lecz nie próbowałem nawiązać znajomości, wiedząc, że mam do czynienia z porządną osobą z porządnej rodziny. Ponieważ jednak siostra pani przypadła mi do gustu, postarałem się o sposobność, by zostać jej przedstawionym.
– Dobrześ pan uczynił, pod warunkiem że stoją za tym uczciwe zamiary. Helenka jest sierotą i sprawuję nad nią opiekę – wyjaśnił Robert Wiśniowski. – Niech broń Boże na myśl panu nie przyjdzie bałamucenie niewinnej dziewczyny, a później ucieczka. Ludzie by ją wzięli na języki.
Zdumiona Helena pomyślała, że Robert po raz pierwszy w życiu zatroszczył się o nią, nawet jeśli były to tylko pozory. Chociaż nie, jego słowa brzmiały szczerze, w końcu chodziło o honor domu. O małżeństwie jego siostry opowiadano różne rzeczy. Że było nielegalne, że zawarte później, niż wypadało, że szwagier Roberta to cicha woda, ale skutecznie czyni, co mu wygodnie.
– Właśnie, co pan zamierzasz? – Maria przyszła w sukurs mężowi.
– Poznać się bliżej z panną Heleną – Jerzy skłonił ku niej głowę. – Jeśli i ona tego pragnie, a jeśli i ja się jej spodobam, wtedy poproszę państwa o jej rękę. Tymczasem proszę o możliwość bywania u państwa.
– Helenko? – Maria spojrzała na siostrę, a widząc, że ta się uśmiecha i kiwa potakująco głową, wyraziła zgodę.
– Czyś przypadkiem nie była zbyt zuchwała i samowolna, moja droga? – spytała później, kiedy zostały same. – Obcy człowiek i tak się wpycha do naszego domu!
– Najpierw musi być obcym, aby później zostać swoim. Daj pokój, Maryniu! Sama nie pragniesz niczego więcej, niż żebym wyszła za mąż. Przypomnij sobie tych panów, których mi przedstawiałaś.
– A lata mijały, bo wciąż grymasiłaś. Ludzie plotkowali...
– Nie przesadzaj i teraz sama nie grymaś. Zainteresowanie pana Jerzego bardzo mi pochlebia, ale wypada poznać się lepiej. – Helena już, już widziała, że Maria otwiera usta, zapewne po to, by rzec coś w rodzaju „byle nie za długo”, lecz siostra ścisnęła ją za rękę.
Helena istotnie miała zamiar dowiedzieć się więcej o charakterze ewentualnego męża, zakładając, że potrwa to minimum pół roku. Pragnęła odmiany losu, czuła potrzebę, by kochać i być kochaną, lecz nie zamierzała kupować kota w worku. Wszak małżeństwo to nie sam miód, wystarczyło przyjrzeć się temu, czego doświadczała Maria w pożyciu z Robertem. Może się chwalić, może opowiadać nie wiadomo co, lecz Helena od dawna wiedziała swoje.