Czekoladowa dynastia. Czas Jana (1874–1960/1975/2024) - Teresa Monika Rudzka - ebook
NOWOŚĆ

Czekoladowa dynastia. Czas Jana (1874–1960/1975/2024) ebook

Teresa Monika Rudzka

4,5

Opis

Czas Jana Wedla, który doprowadził rodzinną firmę do potęgi i największego rozkwitu, a któremu potem wichry historii zabrały wszystko. Opowieść o porządnym człowieku i jego nie zawsze miłym sposobie bycia, a także barwna gawęda o jeszcze barwniejszej epoce. Dwudziestolecie międzywojenne to czas kawiarni Mała Ziemiańska, rozwoju wszelkiej sztuki i dyskusji nad jej kondycją. Czas artystów, wiary w postęp i w ludzki rozum. Czas rozwoju wielkiego przemysłu, czas oświeconego kapitalizmu. Wreszcie powojenna rzeczywistość. Relacje międzyludzkie, przyjaźnie, sympatie i antypatie, życie rodzinne... No i umiłowanie piękna w każdym aspekcie. Czy generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski rzeczywiście wjechał na koniu na pierwsze piętro lokalu Adria? Czy z samolotu należącego do firmy Jana Wedla sypano czekoladki ludziom opalającym się na bałtyckich plażach? Dlaczego ładne i sympatyczne siostry Wedla czuły niechęć do jego wybranki? Z jakiego powodu Jan Wedel odżegnywał się od współpracy z Zofią Stryjeńską? Dlaczego?...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Dobrze spędzony czas

"Czekoladowa Dynastia. Czas Jana" Teresy Moniki Rudzkiej to książka pełna historii, smaków i emocji, która przenosi nas do świata Jana Wedla, jego rodziny, i firmy, którą wywindował na szczyt w międzywojennej Polsce. Autorka maluje obraz człowieka ambitnego, który przyczynił się do rozwoju przemysłu czekoladowego w Polsce, lecz także ukazuje jego skomplikowaną osobowość,wszak był człowiekiem o twardym charakterze, nie zawsze łatwym w relacjach międzyludzkich. Nawet ukochana Misia często miała problem z jego zrozumieniem. "Ży­cie trwa, do­póki trwa pa­mięć o czło­wieku". Akcja rozgrywa się w fascynującym okresie kiedy to Warszawa tętniła życiem artystycznym, intelektualnym i towarzyskim. Autorka oddaje klimat tamtej epoki – czasy kawiarni, dyskusji nad sztuką, wiary w postęp i rozwój kapitalizmu.  Wątki relacji międzyludzkich – przyjaźni, sympatii i antypatii – wnoszą do opowieści dodatkowe emocje. Wybory i relacje Jana Wedla z otoczeniem i rodziną pokazują realizm tego znanego czł...
00

Popularność




Copyright © Teresa Monika Rudzka Copyright © 2024 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Źródło obrazu: Awais, Евгений Логвиненко (stock.adobe.com)
Skład i łamanie: Michał Bogdański
Redakcja i korekta: Halina Bogusz
Wydanie I
Radom 2024
ISBN 978-83-68261-19-6
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Pamięci mojej kochanej Żywenki, Żywii, Żywusi

Zbeletryzowana historia rodziny Wedlów, Polaków z wyboru, została oparta na źródłach i faktach, szczególnie w kwestii powstania, rozwoju i rozkwitu firmy E.Wedel. Poza tym należy do obszaru zwanego fikcją literacką. To wytwór mojej wyobraźni i wiedzy o tamtych czasach spisany w celu dobrego i interesującego opowiedzenia dziejów tych wspaniałych ludzi. Wiele z opisywanych wydarzeń mogło się zdarzyć, ale nie musiało :)

Ta historia jest prawdziwa, poza częścią, która została w pełni zmyślona.

Najważniejsze osoby „Czekoladowej dynastii”

Karol Ernest Henryk Wedel (właśc. Karl Ernst Heinrich Wedel [Vedel]) – ur. 7 lutego lub jak chcą inne źródła – 7 stycznia 1813 roku w Ihlenfeldzie (dziś część gminy Neuenkirchen w Niemczech), zm. 7 czerwca 1902 roku w Warszawie – niemiecki cukiernik, założyciel przedsiębiorstwa E. Wedel (część 1 i 2).

Eleonora Wedel – siostra Karola. Wyszła za mąż za Aleksandra Banseemera. Najpierw zamieszkali w Warszawie, później przenieśli się do Lublina. Jednym z ich dzieci była Emilia Banseemer (1861–1926), której mężem został Adolf Miller (1853–1925). Mieli dwanaścioro pociech, z których najmłodsi to: Aleksander Miller (1895–1970), Julia (Julja) Miller (1896–1920) po mężu Paucha (Pausch) (część 1 i 2) oraz:

Olga Miller – ur. w 1900. Występuje głównie w trzeciej części „Czas Jana”. Jej szkolną koleżanką jest Marysia Filipowska, znana jako Wróbel. Olga i Marysia w „Czasie Jana” przyjeżdżają często do Warszawy i razem z Wandą Maliszewską-Chmiel oraz Michaliną Czernecką, późniejszą Wedlową, spędzają czas, przede wszystkim odwiedzając firmę Wedel i wedlowską pijalnię czekolady.

Karolina Wedel – pierwsza żona Karola i matka jego syna Emila. Niektóre źródła przypuszczają, że pierwszą żoną Karola Wedla była Dorothea Schirmer, poślubiona i zmarła w 1837 roku, a drugą została rok później Johanne Charlotte Emilie Assmann i ona właśnie miała być matką Emila Wedla (część 1).

Karolina Augusta Wiśniowska (Wisnowska) Wedel (1819–1883) – druga żona Karola Wedla i matka jego córek: Eleonory Józefy i Marii Karoliny (zmarła w dzieciństwie), córka Gustawa i Rozalii z Hessów (część 1 i 2).

Emil Albert Fryderyk Wedel – ur. 15 czerwca 1841 roku w Berlinie, zm. 16 listopada 1919 roku w Warszawie – syn Karola Wedla i jego pierwszej żony, cukiernik i przemysłowiec (część 1 i 2).

Eleonora (Eli) Józefa Wedel, później Angerstein – ur. w 1852 roku (lub, jak podają inne źródła, w 1856) – córka Karola Wedla i Karoliny Augusty Wiśniowskiej. Umiera w 1926 roku (część 1 i 2).

Eugenia (Gina) z Böhmów (1853–1923) – córka Eugeniusza i Augusty z Wiśniowskich (Wisnowskich), siostrzenica Karoliny, drugiej żony Karola Wedla (część 1 i 2, trochę również 3). Żona Emila Wedla i matka jego czworga dzieci:

Jana Józefa – (ur. 4 lipca 1874 roku, zmarłego 31 marca 1960 roku). Jan Józef Wedel występuje w części 1 i 2, ale pierwszoplanowym bohaterem jest w części 3 „Czas Jana”);

Karola – (1877–1881 – część 2);

Eleonory (Nory) Józefy – (ur. 31 grudnia 1884 roku zmarłej 15 kwietnia 1956 roku – część 2 i 3) i:

Zofii Joanny – (ur. w 1893, zmarłej 6 września 1944 roku – część 2 i 3).

Nora poślubia w 1906 roku Anglika, przemysłowca z Marek Charlesa Whiteheade’a. Mają siedmioro dzieci: Franciszka (ur. w 1907), Jerzego (ur. w 1908), Richarda (ur. w 1910), Alfreda (ur. w 1912), Karola (ur. w 1913), Jana (ur. w 1918) i Małgorzatę (Margaret) (ur. w 1919). Występują w 2 i 3 części.

Wilhelm Piotr Angerstein (1848–1928) – długoletni pastor parafii św. Jana w Łodzi, mąż Eleonory Józefy (część 1 i 2).

Edward (Mecio) Angerstein (1888–1965) – jedno z dziesięciorga dzieci Eleonory i Wilhelma Angersteinów, adwokat, siostrzeniec Emila Wedla (część 2).

Skibiński – adorator, później narzeczony i pierwszy mąż Zofii Wedlówny. Prawnik (część 2 i 3).

Jerzy Żochowski – drugi mąż Zofii Wedel (część 3 „Czas Jana”).

Michalina Czernecka – ur. 24 września 1885 roku w Warszawie, zmarła 6 czerwca 1966 roku w Warszawie. Podobno najpierw garderobiana, później baletnica, prywatnie długoletnia partnerka Jana Wedla, a od 27 stycznia 1945 roku jego żona (część 2, ale głównie część 3 „Czas Jana”).

Lucyna Messal – ur. 16 października 1886 roku w Warszawie, zmarła 10 grudnia 1953 roku w Warszawie. Polska aktorka, śpiewaczka i tancerka operetkowa, primadonna Operetki Warszawskiej. Przyjaciółka Michaliny Czerneckiej (część 3).

Robert Wiśniowski (Wisnowski) – brat Karoliny Wedlowej, cukiernik (część 1).

Maria Wiśniowska – żona Roberta (część 1 i 2).

Antoś Wiśniowski – ich syn (tom 1 i 2).

Helena Maliszewska – młodsza siostra Marii Wiśniowskiej, wdowa po Jerzym Maliszewskim. Szwagierka Roberta Wiśniowskiego, przyjaciółka Karola Wedla, później żona Andrzeja Dąbrowskiego, inżyniera. Poczytna pisarka żyjąca na przemian we Francji i w Polsce (część 1 i 2).

Władyś Maliszewski – ur. w 1871, syn Heleny i kolega Jana Wedla z dzieciństwa. W 1896 roku poślubia młodszą o rok Adelkę Dąbrowską, córkę swojego ojczyma z pierwszego małżeństwa (część 1 i 2). Jednym z dzieci Władysia i Adelki jest:

Wanda Maliszewska-Chmiel – (ur. w 1903), która odziedziczyła po babce zdolności literackie i spisuje historię rodziny Wedlów (część 2, ale głównie część 3 „Czas Jana”).

Zbigniew Chmiel – inżynier, współpracownik Jana Wedla, mąż Wandy od 1933 roku (część 3).

Agnieszka (Jagódka) Chmiel-Chmielewska – ur. w 1934 roku córka Wandy i Zbyszka Chmielów, nauczycielka historii (część 3).

Marek Chmielewski – historyk, asystent na uniwersytecie, mąż Jagódki (część 3).

Magdalena Chmielewska – ur. w 1955 roku, córka Jagódki i Marka, wnuczka Wandy Maliszewskiej-Chmiel (część 3). Magda Chmielewska przekazuje Renacie wiadomości o swojej babce i jej spuściźnie.

Pelagia Chmielewska – matka Marka Chmielewskiego i teściowa Jagódki (część 3 „Czas Jana”).

Patricia (Patsy) Miller – Mulatka, była niewolnica. Wieloletnia, wierna i platoniczna przyjaciółka Emila Wedla (część 1 i 2).

Johanna z domu Miller, zwana Joanką – ur. w 1824, córka Polki Marianne i niemieckiego stolarza Kurta. Od siedemnastego roku życia pracuje w domu Wedlów. Poślubia Mariana Kowalskiego i rodzi syna Bolusia (w 1850) (część 1 i 2).

Klementyna Rozbicka – guwernantka Emila i jego siostry Eli (część 1 i 2).

Józefa – kucharka w domu Wedlów (część 1 i 2).

Kasia – siostrzenica Józefy, podkuchenna (część 1 i 2).

Matylda i Weronka Woroniec – córki Kasi (część 2).

Konstancja – kucharka Wedlów, następczyni Józefy. Wychodzi za mąż za Antoniego, jednego z dostawców firmy Wedel (część 2).

stary Szlangbaum i jego syn Henryk – warszawscy przedsiębiorcy i finansiści (część 1 i 2).

Marcysia – służąca Michaliny Czerneckiej-Wedlowej (część 3 „Czas Jana”).

Marianna – kucharka Michaliny Czerneckiej-Wedlowej (część 3 „Czas Jana”).

Pani Lodzia – służąca Wandy Maliszewskiej-Chmiel (część 3 „Czas Jana”).

porucznik Marcin Ładyszkiewicz – twierdzi, że brał udział w powstaniu styczniowym.

Kinga Karczewska – znana współczesna blogerka, miłośniczka książek i czekolady, koleżanka Renaty (część 3).

Renata – współczesna pisarka, pisząca o Wedlach z perspektywy Heleny Dąbrowskiej, a później Wandy Maliszewskiej-Chmiel, a później...

1975

Olga

Krakowskie Przedmieście, główna ulica Lublina, w marcu 1975 roku wyglądała niezbyt okazale, wręcz nijako. Była przesiąknięta zapachem starych kamienic i skromnych sklepów, gdzie codziennie ściągały tłumy mieszkańców. Pośród tego szarego krajobrazu, niedaleko hotelu Lublinianka, wyróżniał się przybytek ze słodyczami, rozsiewający upojną woń czekolady wymieszanej z kawą. Tego dnia uformowała się pod nim spora kolejka ludzi zwabionych wieścią o dostawie. Wbrew wszelkiej logice zdawała się stać w miejscu i nawet wydłużać. Ten czas mijał coraz wolniej Oldze Radzkiej, przystojnej, zażywnej kobiecie po siedemdziesiątce. Olga nie znosiła tłumów i kolejek, ale dziś karnie zajęła miejsce pod sklepem powodowana wyższą koniecznością. Zirytowana długim oczekiwaniem i rozmyślaniem o coraz większych kłopotach rodzinnych zaczęła już odwracać się na pięcie, gotowa odejść, gdy nagle ludzie poczęli się rozchodzić i Olga mogła wejść do środka.

– Poproszę trzy kilogramy mieszanki wedlowskiej rozważone na trzy torebki po kilogram każda – wydyszała do ekspedientki. Ta wzruszyła ramionami i spojrzała z politowaniem.

– Nie ma, pani Olu. Nie ma, przed chwilą się skończyły.

– Pani Krysiu, poznała mnie pani! – ucieszyła się Olga. – Pani żartuje, to nie może być prawda. Ja jeszcze chciałam nabyć moje ulubione pralinki.

– Pani Olga taka rozumna kobieta, a czasem nie pojmuje oczywistych rzeczy. Zwłaszcza gdy coś sobie postanowi – komentowała ekspedientka na wpół zirytowana, na wpół rozbawiona.

– Pani Krystyna powinna wiedzieć, że nie potrzebuję tych czekoladek dla siebie. Dla lekarza muszę, dla pewnego urzędnika, wreszcie synowej obiecałam się odwdzięczyć za załatwienie ważnej sprawy, a ona komuś – Olga otarła pot z czoła. – Syna przyjęli do chirurga poza kolejnością i operacja ma wkrótce być. Życia pani nie zna?

– Lepiej niż się pani wydaje. Tylko co ja mogę...

– Pani Krysiu, w piątek ma być u mnie baba z cielęciną. Może i schab przywiezie. To ja bym odłożyła dla pani – Olga wpadła ekspedientce w słowo.

– W takim razie odstąpię moje czekoladki. Zdrowie najważniejsze – sprzedawczyni poszła na zaplecze. – Proszę, a tutaj tabliczka Jedynej, tylko dla pani.

– Bóg pani w dzieciach wynagrodzi! Co ja bym poczęła bez pani Krysi. Mięso przyniosę w sobotę rano, może być?

– Dzieci mam troje i wystarczy. Każde jeść woła, więc z nieba mi pani spadła. Aha, jeśli mogę coś doradzić, to lekarzom i urzędnikom koniaki dołączyć. W delikatesach, tych przy rogu Krótkiej, rzucili i nawet nie ma kolejki. Koleżanka mówiła. I bułgarskie winiaki są, niedrogie, a ponoć bardzo smaczne.

Olga Radzka wyszła z opustoszałego, choć pachnącego sklepu, patrząc dumnie na przechodniów, którzy z kolei spoglądali z zawiścią na jej pakunki. Dobrze, że mam niedaleko do domu, bo gotowi mnie ukatrupić za te czekoladki – pomyślała Olga ze strachem. Taka czapka niewidka by się przydała – szepnęła jeszcze w duchu, przyspieszając kroku. – Prawda, jeszcze delikatesy – rzekła całkiem głośno, gdy nagle spostrzegła kobietę, której postać wydała się jej znajoma. Podeszła bliżej i rozpoznała swoją dawną szkolną koleżankę Marię.

– Maria, to ty? Marysia Wróbel?

– Wróblówna z domu, po mężu Filipowska – odparła z godnością zagadnięta, a w jej oczach widniała mieszanka zaskoczenia i nieufności. Tak samo jak w spojrzeniu Olgi. – To ja. Widzę, że w zakupach miałaś większe szczęście, mnie niczego nie udało się zdobyć – ciągnęła smętnie, a Olga pomyślała, że Marysia nigdy nie grzeszyła sprytem.

Dawniej, gdy obie były młodsze, panowała między nimi pewna niechęć, rywalizacja o adoratorów i wywyższanie się jednej nad drugą. Olga zawsze podkreślała swoje pokrewieństwo z rodziną Wedlów, a Maria, choć równie dumna ze swojego pochodzenia, nieco z boku obserwowała to popisywanie się. Olga, wtedy jeszcze Millerówna, bardzo dbała o powierzchowność, a już swoje bujne włosy nosiła często rozpuszczone lub związane w ciężki węzeł. Marysia miała czuprynę rzadką i nijakiego koloru, w ubiorze była skromna, nawet niedbała. Przygadywała Oldze o próżności, rzucając uwagi, że nie wygląd się liczy, lecz charakter. I po tym Bóg ocenia ludzi.

– Tak mówią tylko lenie i bezguścia. Pan Bóg w tym celu dał nam ciała, abyśmy o nie dbali. A z ciebie, Marysiu, to istotnie wróbel – odcinała się Olga. Koleżanki, poszeptawszy kilka razy między sobą, przyznały jej rację i nikt nie nazwał Marysi inaczej niż „Wróbel”.

– Bo przy tym niewysoka, okrągła i jakaś skulona – podsumowała jedna z uczennic.

Marysia dzielnie znosiła docinki, lecz któregoś razu nie wytrzymała.

– Olu, zadzierasz nosa bez przyczyny! Wedlowie to twoi kuzyni? Zmyślasz! Masz dowody? Słyszałam, że twoja matka wcale nie była z domu Wedel! A twoja wiara to jakaś kocia czy co? Luteranie? Naginają prawdę, kłamią i w ogóle... – Marysia Wróbel w tym momencie zachrypła. W samą porę, bo i nauczycielka położyła jej rękę na ramieniu, nakazując spokój.

– Co też panienka Wróblówna wygaduje? Urąga koleżance i jeszcze wiarę miesza w awantury.

– Proszę pani, jedynie katolicka wiara jest prawdziwa, każdy to wie – odparła z przekonaniem Marysia.

– Pan Bóg rozsądzi, a tymczasem macie się wzajemnie szanować. Moim zdaniem żadne wyznanie nie chce u siebie awanturnic i złośników. Na ten temat nie chcę więcej słyszeć. Nauką się zajmijcie. Ty, Olu, upinaj włosy do szkoły. A Marysia niech pozapina równo guziki sukienki. – Nauczycielka umilkła i na wszelki wypadek wpisała w dzienniczkach obu uczennic uwagi o niewłaściwym zachowaniu.

Od tego czasu Olga i Marysia rzadko ze sobą rozmawiały, jednocząc siły, kiedy na przykład trzeba było zorganizować jakąś szkolną uroczystość, do czego obie miały chęci i zdolności. Do końca nauki Maria była znana jako Wróbel, więc kiedy później wyszła za urzędnika Franciszka Filipowskiego, Olga kpiła z pośpiechu koleżanki.

– Pewnie chciała pozbyć się nieszczęsnego nazwiska. Nadto szczyci się szlacheckim pochodzeniem tego gryzipiórka – mówiła.

– No ba, mój Franio jest kimś i zajdzie jeszcze wyżej. A Ola do końca życia zostanie kelnerką. Cóż, skoro rodzina niezaradna i nie posłała jej na dalszą naukę – odgryzała się Maria.

Wkrótce Olga Miller poślubiła Lubomira Radzkiego i zrezygnowała z pracy w kawiarni, rozsiewając wieści o swoim szczęściu i dobrobycie, gdyż jej mąż, właściciel warsztatu wyrabiającego narzędzia ślusarskie, zarabia więcej od niejednego pana na urzędzie. A potem obie pochłonęło życie rodzinne, czas leciał nie wiadomo kiedy, mężowie wciąż sprawiali jakieś kłopoty, dziećmi trzeba się było zajmować, wreszcie wybuchła wojna, po niej nastąpiła nowa Polska i nowe problemy. Olga i Maria praktycznie się już nie spotykały. Wreszcie dopadła je starość.

Wspomnienia z młodości przemykały Oldze przez myśl, lecz nie czuła już dawnej arogancji. Stara niechęć, dawna rywalizacja, pamiętam, tylko czy to ma znaczenie? Niekoniecznie – pomyślała. Może to był czas, żeby porzucić przeszłość i odkryć, co nowego może przynieść im spotkanie?

– Cóż za niespodziewane wydarzenie – zauważyła banalnie. – Chodźmy na chwilę do kawiarenki, jest niedaleko, porozmawiamy.

W małej cukierence, gdzie zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z aromatem niedawno upieczonych ciastek, Olga i Maria znalazły stolik w zacisznym kącie. Siadając naprzeciwko siebie, nadal były nieco nieufne, ale równocześnie ciekawe, co druga ma do powiedzenia. Zamówiły kawę, próbując złapać nitkę rozmowy wśród ogólnego szumu panującego w lokalu.

– Pamiętasz czasy szkolne? – zaczęła Maria, przerywając krótką ciszę. – Byłyśmy jak ogień i woda, nieprawdaż?

– Tak, nie zawsze się zgadzałyśmy. Ale teraz... Teraz widzę, jak wiele nas łączy, nawet jeśli na początku myślałam inaczej – uśmiechnęła się lekko Olga.

– Tak, życie ma tę zdolność, by nas zbliżać nawet w najmniej oczekiwanych momentach – odpowiedziała Maria.

Zaczęły rozmawiać, wracając pamięcią do dawnych czasów. Odkryły, że mają o wiele więcej wspólnych wspomnień, niż się spodziewały. Przez chwilę zapomniały o dawnych nieporozumieniach i złych uczuciach, skupiając się na miłych przeżyciach z dzieciństwa i młodości. Później opowiadały o swoich rodzinach, o stratach, które obie poniosły w ostatnich latach.

– Mój młodszy syn zmarł trzy lata temu, a od prawie roku mąż mocno niedomaga i licho wie, co będzie – oznajmiła Olga.

– Ja urodziłam troje dzieci, ale oprócz Wojtka pomarły w dzieciństwie. Dziesięć lat temu zostałam wdową – stwierdziła Maria.

– Musiało ci być ciężko. Mnie było. Mąż to mąż, ale dzieci szkoda.

– Takie życie... Czasem nie chce mi się wstać z łóżka, ale staram się dla syna, dla wnuczek.

– Rozumiem cię – westchnęła Olga.

Gdy siedziały wzruszone, delektując się słodkościami i kawą, czuły podświadomie, że chociaż ich relacja nie zawsze była idealna, to teraz mają szansę na nowy początek. Może czas leczy rany i przynosi nowe możliwości pojednania. Warto spróbować, zaczynając od spraw, które nas obie interesowały. Z pożytkiem dla wszystkich zainteresowanych – rozważała Olga w duchu. Jednak w miarę jak rozmowa się rozwijała, w umysłach dawnych koleżanek budziły się stare uprzedzenia i przyzwyczajenia. Maria wciąż czuła się trochę zastraszona przez pewność siebie Oli, podczas gdy Olga, pomimo chwilowego pojednania, nadal myślała, że Maria jest nieco zbyt prostolinijna.

– Muszę już lecieć, Olgo. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia – rzekła nagle Marysia, spoglądając na zegarek.

– Tak, tak. Nie ma sprawy. Zawsze byłaś zabiegana – westchnęła zirytowana lekko Olga, konstatując cicho, że Marysia Wróbel, teraz Filipowska, w ogóle się nie zmieniła i nadal strasznie zaniedbuje wygląd. Dostrzegła grymas na twarzy Marii.

– Powiedz mi jeszcze, co słychać u Wandzi? Zawsze tak często o niej wspominałaś.

– Kiedyś obie się z nią spotykałyśmy, pamiętasz? Jeździłyśmy nawet do Warszawy. Wanda miała tyle do powiedzenia.

– W innym życiu, Olu – odpowiedziała smętnie Maria. – Nadal korespondujecie ze sobą?

– Wiesz, już od jakiegoś czasu nie utrzymujemy tak bliskiego kontaktu. Wanda ostatnio ma problemy ze zdrowiem. Słyszałam, że jest coraz bardziej schorowana. – Olga skinęła głową, patrząc na kawałek ciasta przed sobą.

– To smutne. Ona była tak oddana waszej rodzinie i historii Wedlów – Maria westchnęła współczująco.

– Tak, to prawda – potwierdziła Olga. – Ale niestety, życie czasami potrafi rozdzielić nawet najbliższych.

Zamilkły na chwilę, wspominając czasy, kiedy Wandzia Maliszewska była częścią ich życia i jak wiele pracy włożyła w spisywanie historii ich rodzin.

– Nie sposób zaprzeczyć, że Wanda była niezwykle zdolną osobą – kontynuowała Olga. – Kiedyś, gdy była młodsza, zawsze wydawało się, że nie do końca wie, czego chce w życiu. Ale patrząc teraz wstecz, widzę, jak wiele osiągnęła. Stała się cenionym historykiem, pisała nie tylko na użytek służbowy, lecz również prywatnie o kilku znanych rodzinach, w tym naszej.

– Pamiętam jej pasję do historii. Zawsze była tak zachwycona, gdy opowiadała o przeszłości – przyznała Maria.

– I wtedy, gdy rozmawiała o historii Wedlów, mogła mówić godzinami bez przerwy. To były czasy. – Olga wpadła jej w słowo, a koleżanka spojrzała na nią z porozumiewawczym uśmiechem.

– Zawsze podziwiałam determinację Wandzi – ciągnęła Olga. – Pamiętasz, że wyszła za mąż dość późno, ale jej związek okazał się naprawdę udany. To rzadkość w dzisiejszych czasach.

– Wanda była prawdziwym przykładem siły charakteru – Maria skinęła głową z aprobatą.

– Teraz, gdy o tym myślę, to cieszę się, że córka poszła w jej ślady. Skończyła historię i uczy w warszawskim liceum. Naprawdę robi wrażenie – dodała Olga z uśmiechem.

– A co u wnuczki Wandzi? – zainteresowała się Maria.

– Wiesz, ostatnio słyszałam, że wzięła urlop dziekański i wyjechała na saksy do Szwecji. Podobnie jak jej babka chyba jeszcze nie wie do końca, czego chce w życiu – westchnęła Olga.

– Pewnie to geny po Wandzi – podsumowała Maria trochę ironicznie. – Zagadałyśmy się, a ja naprawdę muszę lecieć!

– Marysiu, skoro już się spotkałyśmy, to może nawiążemy kontakt z Wandą? Napiszemy do niej i...

– Napisz pierwsza, zobaczymy, czy odpowie. Masz, tu jest mój numer telefonu – Maria podała Oldze karteczkę wyrwaną z notatnika.

– To co, za tydzień w tym samym miejscu? Pod sklepem Wedla?

– Zawsze byłaś prędka, Olu. Nie wiem, co będzie za tydzień, czasu też mam mało. Zadzwoń, wtedy postanowimy. A ten sklep... nie to, co było dawniej. Takie coś stanowczo nie wywołuje miłych wrażeń.

– Weź, to Jedyna. Smakuje jak kiedyś, to się nie zmieniło – Olga nieoczekiwanie dla siebie samej wcisnęła Marii do ręki tabliczkę czekolady.

* * *

– Reniu, spotkałam dziś dawną koleżankę ze szkoły. Niezbyt się lubiłyśmy, ale przez pamięć dawnych czasów i nowe plany... No, w kolejce po czekoladki wpadłam na nią. Na Maryśkę Filipowską – oznajmiła dwie godziny później Olga swojej wnuczce, studentce polonistyki.

– Babciu, masz dla mnie coś słodkiego? Chwila, w liceum przyjaźniłam się z Basią Filipowską, mówiła do swojej babci „ty Wróblu”. Poznałam ją zresztą, bardzo sympatyczna pani – trzepała Renia Radzka, podczas gdy jej babka zaśmiewała się w duchu. No proszę, Marysia pozostała Wróblem, nie muszę szukać dowodów, że chodzi o tę samą osobę – punktowała w duchu.

– A babcia Basi nie złościła się o Wróbla? – spytała dla porządku. – Nie, Reniu, następnym razem. Dziś trudno kupowało się słodycze.

– Może lepiej, bo przecież się odchudzam. Tamta babcia nie miała nic przeciwko Wróblowi. Co znowu za plany?

– Pamiętasz Wandzię Maliszewską? Chmiel po mężu. Spróbuję odświeżyć naszą znajomość. Napiszę, pojadę do Warszawy, Marysia z pewnością pomoże.

– Babcia zawsze szybka, a mnie uczy, że trzeba być cierpliwym – zaśmiała się Renia.

– Moja kochana, cierpliwość to ja mam, tylko czasu już nie. I sił coraz mniej. Zdecydowałam, że na razie nie odwiedzę koleżanki w Opolu, tylko jak już gdzieś jechać, to do Wandy.

– Wanda sporo publikowała. Pisała o rodzinie Wedlów. I o wielu innych – przypomniała sobie Renata.

– Dużo pisała, ale nie wszystko publikowała. Raz, że cenzura często wydziwiała. Dwa, że Wandzia to perfekcjonistka, nie chciała puszczać w świat czegoś, czego nie była pewna. Trzy, że pewne rzeczy chciała zostawić tylko do wiadomości zainteresowanych.

– Oj tam, wydziwianie. Tym bardziej że sporo fantazjowała, sama mi mówiłaś, babciu – przerwała bezceremonialnie wnuczka.

– Wedlowie to w końcu moja rodzina. Daleka, ale zawsze – rzekła uroczyście Olga. – No, w rzeczy samej, nie wiadomo, jak czuje się Wanda, czy da radę. Zatem możesz pomóc. Ty będziesz kiedyś pisać, Reniu.

– W życiu! Wystarczy, że wciąż coś na studiach, a to praca semestralna, a to roczna. Muszę czytać głupie lektury i marzę jedynie, by zrobić dyplom. Mieć wreszcie spokój od pisania i od książek. Wedlowie to nasza rodzina? Babciu, z całym szacunkiem, ale...

– Jak ci mówię, to tak jest. Jedna krew. Nie podpisali folkslisty za Niemca, my też.

– Właśnie! Przeszli swoje i po co? A rodzinę babci Niemcy wyrzucili z mieszkania! Można było podpisać i po cichu robić swoje. Babcię by oficjalnie uznano za Niemkę, więc teraz mogłabym dostawać paczki z RFN-u z ubraniami, z kosmetykami – wyliczała Renia.

– Polką się czuję! Tak samo jak oni! Sprzedać się dla jakichś szmatek? Nie poznaję cię, Reniu! – Olga Radzka pomyślała, że rozumie wnuczkę, która w obecnych czasach nie bardzo miała w co i jak się ubrać. Że tamtego mieszkania faktycznie szkoda, tylko cóż mogła zrobić?

– Co babcia tak patrzy i myśli o mnie? Najgorsza jestem?

– Najgorsza nie, tylko całe wasze pokolenie ma w głowach jedynie stroje i zabawę. Materializm wami rządzi – mruknęła Olga, przywołując w pamięci nieznaną wnuczkę Wandzi, która zamiast uczęszczać na uniwersyteckie zajęcia, wolała stać za barem w Szwecji.

– Młodość jest raz w życiu – odpowiedziała Renia, a babka przyznała jej w duchu rację.

– Zgoda, tylko nie mów więcej o podpisywaniu folkslisty, bo mnie diabli biorą. Masz dość pisania, ale pomóż mi, proszę, ułożyć list do Wandzi. Zdobędę dla ciebie czekoladę. Wedlowską, pani Krysia mi odłoży.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki