Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Lubimy historie, które dobrze znamy. Tę pokochacie!" - Ałbena Grabowska, pisarka
Pewnego dnia w wypadku zginęła kobieta, a wcześniej matka straciła syna. Rodziny zmarłych przeżywając żałobę, egzystują na miarę swoich charakterów i możliwości. Radca Fabian Jurek straciwszy żonę w nietypowych okolicznościach, rozmyśla nad własnym życiem, uciekając w pracę. Nie może dojść do porozumienia z córką Justyną, anorektyczką, podchodzącą kolejny raz do matury. Starsza kilka lat od Fabiana Mira, poetka i redaktorka, wszystkie swoje uczucia, pragnienia i nadzieje scedowała na syna Marlona i na kotkę Bożenkę.
Oboje poznają się zupełnie przypadkowo, aby natychmiast zapałać do siebie niechęcią. Mira i Fabian mają trudne charaktery, bagaż złych przeżyć, utrwalone przyzwyczajenia i nawyki, ale ich wzajemna antypatia przechodzi ewolucję. Wkrótce wyznają sobie uczucie, później dochodzą do wniosku, że nie są w stanie żyć razem, ponieważ zbyt wiele ich dzieli. Następnie…
Równolegle obserwujemy losy Justyny, córki Fabiana, i syna Miry – Marlona. Ona jest rozpieszczona, samowolna, lubi zawsze stawiać na swoim. Zakochuje się w porządnym, odpowiedzialnym Marlonie, który nie może ścierpieć nachalności Justyny, więc ich znajomość szybko wygasa – podobnie jak u rodziców. Do czasu…
Zabawna, słodko-gorzka opowieść o perypetiach uczuciowych, romans i historia codziennego życia. „Mogło być gorzej”, czyli: jak iść za głosem serca, czy i jak można się otworzyć na drugiego człowieka oraz co w tym wszystkim robią kotka Bożenka i pies Lolo. Sarkazm i nieco czarnego humoru. To książka dla każdego. Będziecie zachwyceni!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 256
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Teresa Monika Rudzka, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek
Korekta II: Aneta Krajewska
Zdjęcie na okładce: © by Eugene Partyzan/Shutterstock
Projekt okładki: Adam Buzek
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-49-5
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
1 Mira
2 Fabian
3 Marlon i trochę o Mirze
4 Marlon
5 Mira
6 Fabian
7 Justyna
8 Mira
9 Fabian
10 Marlon
11 Justyna
12 Mira
13 Fabian
14 Marlon
15 Justyna
16 Mira
17 Fabian
18 Marlon
Pamięci mojej kochanej Żywenki, Żywii, Żywusi
Faktem jest, że każdy pisarz czerpie inspirację z otoczenia, lecz bohaterowie i wydarzenia tej powieści należą do obszaru zwanego fikcją literacką, a wszelkie podobieństwa do rzeczywistych są przypadkowe. To wytwory mojej wyobraźni, powstałe w celu dobrego i ciekawego opowiedzenia niniejszej historii. Jeśli jednak przypadkiem kogoś niechcący uraziłam, to z góry przepraszam :).
1 Mira
Moja matka zapadłaby się pod ziemię ze wstydu. Nie, powiedziałaby swoje, żeby później zwyczajnie posprzątać po psie, a wreszcie nasypać świeżego żarcia do miski – myślała zirytowana i zarazem rozbawiona Mira, często zwana przez przyjaciół Mimi alboMiriam.
Co prawda, jej rodzicielka – nieżyjąca od kilku miesięcy – prychała, odbierając telefon, jeszcze stacjonarny, gdy słyszała, żeby zawołaćMimi.
– Toż to imię dla kota, ostatecznie dla psa. Dorosła, poważna kobieta i Mimi? A czemu Miriam? Przecież nie jesteśŻydówką?
– Papierów na to nie ma, lecz wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że w jakimś tam procencie jestem. W takim kraju jak Polska wszystko jest możliwe. Wojny, zabory, najazdy Tatarów – wykłócała sięMira.
– Tatarzy ostatni raz zjawili się wieki temu, zatem…
– Niczego nie da się wykluczyć, a ja nie cierpię swojego imienia! Mirosława ciężko brzmi, tak można najwyżej nazwać krowę. Mimi pasuje do lekkiej części mojej osobowości, Miriam zresztą też, nadto kocham żydowską kulturę z całym dobrodziejstwem inwentarza – odpowiadała Mira i wdawała się w dalszą dyskusję z matką, nigdy nie umiejąc przekonać jej do swoichracji.
Do czasu, ponieważ od kilku lat takie i inne rozmowy kończyły się nieuchronną awanturą, po której mama uderzała w płacz, wymyślając córce od najgorszych, następnie demonstracyjnie chowała głowę wpoduszkę.
Marlon, młodszy syn Miry, z niepokojem zaglądał wtedy do pokoju służącego jego babci za sypialnię i mrugałporozumiewawczo.
– Wyluzuj, nie bierz do głowy, to demencja. Zresztą sama wiesz, że nic już nie maznaczenia.
Nie musiał tego powtarzać, gdyż Mirze też się odechciewało. Po każdej kłótni czuła się, jakby walec parowy przejechał ją kilka razy. Zacięła się więc w milczeniu, które dało matce powód do narzekań, jak to rodzona córka ją lekceważy. Mira udawała, że nie słyszy. Udawała tak znakomicie, iż w końcu nieprzychylne uwagi istotnie przestały do niejdocierać.
Łaska boska, że mamusia w końcu opuściła ten padół – pomyślała zawzięcie Mira, skupiając całą uwagę na tym, co musizrobić.
Nigdy nie przypuszczała, że przyjdzie jej porządkować rzeczy osoby nie dość, że nieznajomej, to zmarłej kilka miesięcy temu. Kseni się jednak nieodmawiało.
– Dlaczego ty nie możesz? To była twoja bliska koleżanka? – spytała niedawno Mirka przyjaciółki z urazą w głosie, ponieważ myśl, że Ksenia mogła zawrzeć bliską znajomość z obcą babą, nie byłamiła.
Miriam lubiła mieć wszystko na wyłączność, a w obecnej sytuacji jeszcze bardziej niżzwykle.
– Spokojnie, Mimi. Kumpela z pracy, internistka. Nawet jej dobrze nie znałam, tyle że kiedy urządzała imprezy, to zapraszała całą przychodnię i pół swojej dzielnicy. Lubiła się bawić i dbała, by nikt z towarzystwa się nie nudził. No to poczułam się w obowiązku… kiedy jej mąż przyszedł do nas i wciąż żalił się rejestratorkom, że do zabawy to byli chętni, ale nikt nie ma zamiaru zająć się tym, co zostało pośmierci…
– Z tego, co mi wiadomo, takimi sprawami zajmuje się najbliższa rodzina, czyli mąż właśnie. A te imprezy gdziebyły?
– Ewa urządzała je w lokalach, często się na nie składaliśmy, ale warto było, bo wcześniej znałam takie rzeczy z opowieści babci. Tłumy przychodziły, no mówię ci, Mimi. Coprawda…
– Gadaj, co takiego? Seks na żyrandolu i dzikie wielbłądy? Basen napełniony szampanem? – drążyłaMira.
– Oj tam, aż tak to nie. Choć gdyby Ewka miała więcej kasy, to kto wie. Fantazji jej nie brakowało, a w domu nie lubiła siedzieć. W poniedziałki już myślała, co będzie robić w weekend. Fajnie było, bo na tych spędach każdy bawił się z każdym, a ona przyprowadzała różnych ludzi, przeważnie facetów – odparła wtedyKsenia.
Po chwili dodała, że o wierności lub raczej niewierności zmarłej koleżanki krążyły legendy, choć większość z nich to zapewne plotki, gdyż ludzie z definicji uwielbiają sensację, nawet wymyśloną. Gdyby świętej pamięci Ewa miała tylu kochanków, ilu przypisywały języki znajomych, to dawno by jej nie było. Dopiero wypadek samochodowy w jednej chwili zabrał ją z tego świata, a że wdowiec zawracał głowę w rejestracji, czego mu zresztą nie miała za złe, to zaoferowała swojąpomoc.
– Którą scedowałaś na mnie, ale co mi tam – odpowiedziała Mira. – No dobra, co mamrobić?
– Mimi, chcę wreszcie skończyć temat, tymczasem niespodziewanie wypadła mi konferencja. Mąż Ewki wie, że ktoś przyjdzie. Po prostu wyjmiesz z szafy ubrania i powkładasz do worków, są przygotowane w garderobie, ten pokój na wprost wejścia. Nie musisz ich nawet segregować. Zamówisz taksówkę bagażową i wywieziesz wszystko do schroniska dla samotnych matek. Na pewno się ucieszą, Ewunia bowiem lubiła ciuchy markowe i dobrejjakości.
Miała rację – myślała z uznaniem Mirka, oglądając odzież zmarłej tragicznie internistki. Ale nic z tego nie odkupię, ponieważ kobieta była ode mnie niższa i szczuplejsza. W dodatku sądząc po palecie kolorów, reprezentowała typ określany jako zima. Barwami Kseni by pasowały, tylko z niej znowu gidia, więc nic z tego. No i rodzina nieboszczki mogłaby się sprzeciwić takiemu rozdysponowaniu jej rzeczy. Jasne, krewni często ze sobą nie rozmawiają, w skrajnych przypadkach spotykają się tylko na pogrzebach, za dużo o sobie nie wiedzą, ale kiedy ktoś z ich grona odchodzi do innego wymiaru, to zlatują się do schedy po nim niczym stado sępów, którym błyskawicznie wyrastają kły ipazury.
Miriam spojrzała z niemym żalem na cyklamenową suknię, myśląc, że przynajmniej to cudo mogłoby być o dwa rozmiarywiększe.
Cóż, gdyby nawet, to rodzina właścicielki pragnie, żeby ono również trafiło do domu samotnych matek, czyli jakby raczej do nikogo niż do konkretnej osoby, jak na ten przykład ja – dywagowała w myślach. Poproszę kierowcę taksówki, żeby zaniósł te wory. Pomoc pomocą, ale na to się nie umawiałam – dumała, sięgając potelefon.
Odłożyła go niemal natychmiast, gdyż jej uszu dobiegło rozpaczliweujadanie.
Ksenia nic nie wspomniała o psie, skąd zresztą zwierzę w garderobie? Nic, przekonamy się, co jest grane – pomyślała.
– Cicho, diable jeden, cicho bądź! – wołała, idąc w kierunku miejsca, gdzie przypuszczalnie znajdował siępies.
Istotnie, zza rozsuniętych bocznych drzwi ściennej szafy wyskoczyło małe, pokraczne coś, które na widok Miry poczęło się dławić wydawaniem coraz głośniejszego szczekania. Następnie zakręciło się w kółko, podniosło tylną łapę, żeby obsikać jeden z worków, po czym usiadło, rozglądając się bezradnie. Za jakieś dwie minuty wstało i zwymiotowało częściowo na butyMiry.
– Ksenia, tu jest pies. No, w szafie się zadekował, ja nic nie wiem kiedy i jak. Okaz z tych, które pańcie noszą w torebkach, york albo coś. Moja kocica jest trzy razy większa od tego pokurcza! – wykrzyczała Mira dosłuchawki.
– Mimi. Miriam kochana. Ciszej. Konferencję mam. Referat za chwilę wygłaszam, a nie wiem dobrze, co w nim jest. Mówiłam, żeniespodziewanie…
– Mogłaś wyłączyć telefon. I co po waszych konferencjach? Zapłacą uczestnikom z naszych podatków, a nic istotnego do życia nie wniesiecie. Kasa tylko krąży za bezdurno – zaperzyła sięMirka.
– Każdy pieniądz w obiegu kiedyś do ciebie trafi, takie jest prawo natury. Czy ekonomii. To już coś. Weź, zajmij się psem, to nie tygrys przecież, ja się rozłączam. Już, już, panieprezesie!
Ksenia zamilkła, natomiast jej przyjaciółka spojrzała na nieforemne stworzenie, które znowu otworzyło pysk, aby szczekać jak ktoś głupi. Mirka wspomniawszy swoją matkę, westchnęła i otworzyła torebkę. Wyjęła z niej paczkę nawilżanych chusteczek dla dzieci, po czym wyczyściła nią worek. Trzy następne chustki poświęciła na zebranie psich wymiocin. Nie uśmiechało jej się ich zabieranie, więc rozejrzała się za jakąś torebką bądź pojemnikiem. W końcu wrzuciła zawiniątko do płaskiego ni to flakonika, ni misy z rżniętego szkła, choć chwilę później pomyślała, że należałoby nalać do niej wody i dać psu pić. Nie jego wina, że wyglądał, jak wyglądał, ale z pewnością by nie pogardził równieżjedzeniem.
Tylko gdzie schowali psie żarcie i dlaczego właściwie zakładam, że mam nie wychodzić z pokoju? Garderobyniby?
W dwupoziomowym apartamencie coś się znajdzie, a ja umyję ręce w łazience jak Bóg przykazał – zdecydowała Mira, wychodząc nakorytarz.
Tak jak przypuszczała, obok garderoby znajdowała się duża kuchnia połączona z jadalnią, ta z kolei łączyła się z salonem, z którego było wyjście na taras. Za następnymi drzwiami była łazienka jak się patrzy. Drugi salon, westchnęła Mimi, lustrując wzrokiem wannę, prysznic, oraz bidet sąsiadujący z sedesem. Umywalka chyba z marmuru, ręczniki puchate i pod kolor, szafki… całość na bogato, choć w dobrym guście. Prosta, współczesna elegancja, do tego kilka drobiazgów sprzed wojny chyba, jak na przykład fikuśny wieszak i regał na kosmetyki. Glazura udaje też starszą, niż jest, ale dobrze udaje. Piękna, biała… Mirka wspomniała swoją łazienkę wyłożoną błękitnymi kafelkami. Owszem, była przytulna, lecz wielkości jednej czwartej tej oglądanej przeznią.
I pralkę musiałam do niej wstawić, bo gdzie indziej nie byłomiejsca.
I pod umywalką kocia kuweta. No nic, to i tak już nie ma znaczenia – westchnęła.
– A pani co tu właściwie robi? To bezczelność myszkować w cudzym mieszkaniu! Wzywam policję, im się pani będzietłumaczyć!
Niespodziewanie obok Miry wyrósł facet o ponurym spojrzeniu i nieogolonych policzkach. Dres, który miał na sobie, był zmięty oraz wydzielał niezbyt przyjemnyzapach.
– Chwila moment, mogłabym zapytać o to samo! Wygląda pan jak kloszard, powiem więcej, cuchnie pan jak kloszard. Bezdomny alkoholik, co? Włamanie chcieliśmy uskutecznić?! – krzyknęłaMira.
Dzięki Bogu, tym razem nie zapomniała języka w gębie, lecz trudno nie było, zważywszy, jak bardzo nie znosiłachamstwa.
– Kobieto, mieszkanie od lat jest moją własnością, jednak nie muszę pani pokazywać aktu notarialnego. Przyjedzie policja i… Boże, dziwiłem się znajomym pomstującym na Ukraińców, lecz widzę, że mieli trochę racji. Zuchwali, grubiańscy ludzie, którzy tylko patrzą, jak urwać coś dlasiebie.
– Jak każdy, proszę szanownego pana, jak każdy. Rasizm w czystej postaci… no nie… najlepsza dzielnica w mieście, tylko komuś tu słoma z butów wychodzi. Ksenia, koleżanka pani Ewy miała zabrać jej rzeczy. Nie mogła przyjść, więc przysłała mnie, proszę jejzapytać.
– Musiała akurat Ukrainkę? – jęknął nieogolony typ, na co Mimi z godnością odparła, że jest rodowitą Polką i ma na imięMiriam.
– Pewnie Żydów pan również nie znosi? – zapytałakpiąco.
– Nie cierpię arogancji i złego wychowania, a narodowość nie ma tu nic do rzeczy – odparłmężczyzna.
Mira właściwie nie podjęła dyskusji, tylko zapytała ironicznie, co w tym układzie ze zwierzętami. Hasła, piękne slogany, zachowanie na pokaz, a kto jaki jest naprawdę, widać po tym, jak traktuje bezbronne stworzenia, zależne odczłowieka.
Ten york czy coś w tym stylu jest głodny i być możechory.
– W dodatku uznał za stosowne pojechać do Rygi na moich butach, ale mniejsza o to. Proszę sobie wzywać policję, wtedy od razu powiem, że pan się znęca nad psem. Co prawda, kojarzy mi się z małpą martyszką. Albo makakiem, jednak…
– Pleciesz, kobieto, jak potłuczona, Lolo należał do mojej żony i wariuje z tęsknoty. Jedzenie… Justa! Justyna! Karmiłaś dzisiajpsa?
Mirka zdążyła pomyśleć, że Lolo to całkiem dobre imię dla psa tej postury, bo byłoby idiotycznie, gdyby się wabił na przykład Cezar lub Maks, gdy nagle ze schodów zbiegła czarnowłosa, przeraźliwie chudadziewczyna.
– Weź się, ojciec, nie czepiaj. Zaraz mu dam jeść. A ta agentka, co to za jedna? Do sprzątania? – zapytałanieprzyjaźnie.
Ba, jej głos miał w sobie coś niemile kłującego, wzbudzającego w słuchaczu chęć ucieczki. Przynajmniej wzbudzało ją wMirze.
– Ty myślisz, że jak sama nie jesz, to pies też może? Ty sobie pójdziesz do terapeuty, żeby cię jakoś trzymał przy życiu, ale Lolo nie da rady – warczał nieogolony typ, tym razem nacórkę.
– Oj, wrzuć na luz, nie umrze z głodu, zajmij się raczej… chwila, pani jest może z agencji towarzyskiej? Nie, nie sądzę. Za stara i przede wszystkim za gruba. Czyli jednak sprzątaczka z lepszej firmy, konserwacja powierzchni płaskich, co? – gadała chuda Justyna, a w Mirce wzbieraławściekłość.
Pomyślała, że czarne włosy są na bank ufarbowane i to kiepsko, sposobem gospodarczym; że niedaleko pada jabłko od jabłoni; że panna przypominająca szkielet cierpi na anoreksję i że warto tym dwojgu przyłożyć solidnie z liścia. I że ciekawe, co by na jej miejscu zrobiła Ksenia, w tej chwili obijająca się na jakiejśkonferencji.
– Pani za to jest młoda i szczupła, ale takiego stracha na wróble nie wzięliby do żadnej agencji. Do sprzątania również. Do niczego się pani nie nadaje, ewentualnie, gdyby zainwestować w dobrego fryzjera… A to ubranie? Klon klonów klonów. Bluza, spodnie Adidasa, buty New Balance, najordynarniejsze ze wszystkich. Logo aż krzyczy. Osobiście wolę Pumę – rzekła jadowicie, a wtedy Justyna otworzyła szerokooczy.
– Wyrzuć tę babę, no proszę, no weź, nienawidzę, jak obcy ludzie łażą mi podomu.
– Justa, spokojnie, to znajoma znajomej mamy, tak się złożyło, że zgodziła się zrobić porządek z jej garderobą, zabrać gdzieś – tłumaczył mężczyzna w nieświeżymdresie.
– Ja myślę, ona by się nie zmieściła w te ciuchy, pozatym…
– …poza tym kolory są dla mnie za ostre. Pani za to mogłaby brać przykład z matki. Ubierała się głównie w sukienki jak prawdziwa kobieta. Nie jakieś nie wiadomo co – wtrąciłaMira.
– Ponoć tak się noszą również dziwki, a pani jest starej daty. Nie ma obowiązku dbania o siebie czy ładnego wyglądania. Feministką się nie jest, od razuwidać.
– Obowiązku może nie ma, ale na ten przykład dobrze by pani zrobiło trochę ukłonu w stronę tego, co się rozumie jako kobiecość, droga panno Justyno. Tak przy okazji to mam na imię Mira, zdrobniale Mimi lub Miriam. MiraSawicka.
– Mimi? Dla kota obleci – mówiła to samo, co świętej pamięci matkaMirki.
– Zresztą, nie będziemy przecież utrzymywać stosunków towarzyskich, ale co tam. Fabian Jurek. No, to zamiast policji przyjedzie taksówka, uiszczę należność i żegnam. A pani Kseni powiem, comyślę.
– Jurek? Ma pan na imię Jerzy? Fabian tonazwisko?
– Odwrotnie, kobieto. Moje nazwisko brzmi Jurek. Choć, tak czy owak, nic już nie ma znaczenia – rzekł posmutniałym i nieco pojednawczym głosem gospodarz apartamentu w najlepszej dzielnicymiasta.
2 Fabian
Justyna po swojemu przesadziła, ale trudno mieć jej za złe. Z matką darła koty, ze mną darła, z całym światem też, może jedynie z psem nie, za to systematycznie zapominała go karmić o określonych porach, a już wyprowadzanie na spacer praktycznie sobie darowała. Przyuczyła Lola do korzystania z kuwety i to szybko. Pies wydawał się zadowolony, ponieważ odpadało brudzenie sobie łap i moknięcie na deszczu, czego organicznie nie znosił. Należał do stworzeń zdecydowanie pokojowych, kanapowych oraz kochających luksus i wygodę. Jeszcze świętej pamięci Ewa chodziła z nim na spacery, miała bowiem pretekst, żeby urwać się z domu – wywnioskował po czasie FabianJurek.
Gadała o chodzeniu dla zdrowia, o tym, iż nie dopuści do tego, by Lolo przybrał na wadze, a i tak przybierał co nieco. Czyli ruchu w sumie było niewiele; Ewka po prostu wkładała psiaka do dużej torby, a potem obwoziła w samochodzie gdzie popadło lub raczej gdzie wypadała jej kolejna randka. Lolo był ich niemym świadkiem, choć czasem obszczekiwał wesoło lub groźnie mężczyzn zjawiających się na imprezach, w których urządzaniu zmarła małżonka Fabiana słynęła na całą okolicę. On, czyli mąż, owszem, zjawił się kilka razy, ale generalnie nie przepadał za tego rodzaju spędami, na których rozmawiano o niczym, plotkowano za to smacznie o ludziach, a co najmniej połowa zgromadzonych się nie znała. Nie widział w tym sensu, chociaż Ewcia wzruszała ramionami, słysząc zdumione słowamęża.
– Ludzie okropnie zdziczeli. Nawet nie pamiętają, że jeszcze za czasów ich dziadków spotykano się w celach towarzyskich. Ceniono dobrą zabawę, przyjaźń i relacje międzyludzkie. Obecnie niby wszyscy są na wyciągnięcie ręki przez Internet, tylko co z tego. Niby wielka komputerowa wspólnota, a nie ma do kogo buzi otworzyć – perorowała, dodając, że wcześniej istniało jeszcze coś takiego jak salony kulturalne, gdzie w określony dzień tygodnia spotykało się zebrane z wybranych towarzystwo w celu inteligentnych rozmów oraz dobrego posiłku. Że wspomni Francuzów z oświecenia, a także czwartkowe obiady królaStasia…
– To se ne vrati1, kobieto – odpowiadał Fabian. – Osobiście mam wyżej uszu służbowych spotkań i lunchów, jakichś durnych wyjazdów integracyjnych i rozmów zklientami.
– Cóż, trudno oczekiwać, że będzie inaczej, jeśli prywatna przestrzeń z jej przyjemnościami zamieniła się w przymus. Też muszę codziennie gadać z pacjentami, ale nie łączę pracy z życiem osobistym – tłumaczyła żona. – Mimo wszystko duch rozrywki w narodzie nie zginął, bo nie tylko przychodzą, lecz się składają na lokal, na jedzenie, pytają również, kiedy następnaimpreza.
W ten sposób dyskutowali na początku, później Fabianowi się odechciało. Przyjąłby punkt widzenia Ewy, gdyż w rzeczy samej brzmiał logicznie, ale zaczęły dochodzić do niego pogłoski o jej niewierności. Owszem, wypytywał żonę, ile w nich prawdy, lecz słyszał w odpowiedzi, że nic, a gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą i gdyby człowiek brał sobie wszystko do serca, wtedy by w ogóle nie wychodził z domu. Też bez gwarancji, jeśli bowiem mają komuś obrobić tyłek, toobrobią.
A jeszcze później zaczęli żyć każde w swoim świecie. Ewa zajmowała się Justyną o tyle o ile. Bo już do prowadzenia domu i sprzątania wynajmowało się siły fachowe, czyli przeważnie Ukrainki. Ewa od czasu do czasu gotowała i piekła, nie omieszkając przypomnieć, że narobiła się w pracy, dziś przyjęła czterdziestu pacjentów! Czy mąż to sobie wyobraża? Poza tym od początku mówiła, że dzieci nie chce i nie lubi, Fabian się zgodził, lecz przy sprzyjającej okazji wrobił ją, a przecież ona jest pozbawiona instynktu macierzyńskiego. To głupi mit, że wszystkie kobiety pragną zostaćmatkami.
– Przecież kochasz Jusię – mówił Fabian, pamiętając wspólne rozmowy matki z córką, ich wyprawy na zakupy i przymierzanieubrań.
Komitywa w najlepsze – myślał, choć pamiętał również lamenty Ewy po porodzie. To był jeden wielki koszmar, a przedtem straciła figurę, piersi jej sflaczały, więc czuje się jak krowa. Zdaniem męża takie słowa były co najmniej dziwne w ustach lekarza medycyny nauczonego już na studiach, z czym łączą się ciąża i poród. Cóż, natura ludzka nie musi być konsekwentna, o czym przypominała rozpacz żony nad utraconą urodą, rzucanie ponurych spojrzeń na niemowlę i wreszcie przejście do rzucania nim o ścianę. Na szczęście Fabian znajdował się zawsze w pobliżu, więc nie doszło dotragedii.
– Pogięło cię, Ewka? Żywy człowiek i w dodatku rodzone dziecko? – pytał retorycznie, wyjmując jej z rąk zawiniątko z Justyną. – Gdyby coś jej się stało, wtedy miejsca byś sobie nieznalazła!
– Nienawidzę jej, żebyś wiedział jak bardzo! To twoja wina! Nie chciałam mieć dziecka! Dobra, nic nie będę robić, może umrze sama. We śnie! – krzyczałażona.
Sceny tego rodzaju powtarzały się często, więc Fabian zasięgnął porady znajomego psychiatry, który stwierdził szok poporodowy, czemu Ewa nie zaprzeczała. Do tego przyplątała się kilkumiesięczna depresja, zatem niemowlę praktycznie było zdane na opiekę ojca. Matka po jakimś czasie doszła do siebie i do dawnej formy, a ciesząc się szczupłą figurą i patrząc na odbicie w lustrze, na oczy pełne blasku, zaczęła stopniowo spoglądać łaskawie na córkę. Justyna chowała się dość bezproblemowo, czyli przesypiała noce, nie chorowała i z rzadka płakała. Zdaniem Fabiana, dziecko podświadomie wyczuwało nastroje w domu i niechęć rodzicielki, więc starało się nie przeszkadzać, bo a nuż coś się zmieni? Istotnie, żona Fabiana zaczęła wychodzić z małą na spacery, a nawet karmiła ją i przewijała. Co prawda, w mieście najczęściej lądowała z wózkiem w jakiejś galerii handlowej, zbywając wzruszeniem ramion napomknienia męża o potrzebie świeżegopowietrza.
– Nie wiesz, że zanieczyszczenia przekroczyły normę? Pewnie wkrótce będziemy zmuszeni do życia w schronach i piwnicach. W centrum handlowym jest czysto, na łeb się nie leje, wiatru nie ma. W każdej chwili mogę usiąść na ławce i poprosić personel z sali zabaw o pomoc – mówiła Ewcia, wyjmując z toreb kolejne zakupy. – A przy okazji trafiłam na superpromocje! Zobacz, koszula dla ciebie, kombinezon dlaJusi…
Przede wszystkim mnóstwo damskich ciuchów, kosmetyków chyba trzy kilogramy – pomyślał Fabian Jurek, lecz darował sobie komentarze. Najważniejsze, że Ewka wychodzi na prostą, że niedługo wszystko się ułoży. Przestała krzyczeć o nienawiści, o tym, że małżeństwo i macierzyństwo to meganieporozumienia, tkwienie w okowach patriarchatu, przecież sama w to weszła, ogłupiona odwieczną ideologią, a także wierząc w miłość. Tylko co to za miłość, do której człowiek zmusza człowieka? Dziecko zagnieździło się w niej z powodu działania męża, niczym jakiś obcy, robiąc z jej ciałem, co mu się żywniepodobało.
Skończyły się również próby rzucania Justyną o ścianę, choć co prawda, mała nabrała tuszy i podrosła, więc tak czy owak, byłoby to trudne do zrealizowania. Jusia robiła się coraz ładniejsza, więc matka zaczęła ją stroić i chwalić się nią przed znajomymi i przed obcymi na spacerach. W opinii Fabiana traktowała dziecko jak lalkę albo coś cennego, jakieś trofeum, którym trzeba się szczycić. Ale lepiej niż gdyby jej wcale nie zauważała, przebąkując o oddaniu smarkatej do adopcji, jak miało to miejsce wcześniej. Gdyby nie obawy przed tym, co ludzie powiedzą, to z pewnością Ewa zrzekłaby się dziecka; kiedy sobie coś postanowiła, zapiekając się w emocjach, wówczas nie istniała siła, która odwiodłaby ją od powziętegozamiaru.
Na razie zabierała małą na te spacery połączone z zakupami, już mniejsza z tym, że kiedyś zapomniała zabrać dzieciaka z jakiegoś kąta galerii, ale dogoniła ją jakaś przytomna niewiasta. Pchając wózek z wrzeszczącą Jusią, mówiła do jej matki, że miewa podobnie, bo taka liczba sklepów działa magnetycznie, dzieciaki zaś bywają męczące, każdy to wie. Z oczu kobiety wprost biła chęć zaprzyjaźnienia się z Ewą, lecz ta podziękowała zdawkowo, następnie wyszła. Nie przepadała za towarzystwem kobiet, szczególnie tych stojących niżej w drabinie społecznej, a ta tutaj sprawiała właśnie takie wrażenie. Innym razem pomyliła Justynę z obcym dzieckiem i już, już pakowała je do wózka, ale na szczęście spostrzegła to pracownica salizabaw.
W końcu nadszedł upragniony moment powrotu do pracy; Ewunia, często narzekająca na upierdliwych, gadatliwych pacjentów, przebierała nogami, odliczając dni do momentu, gdy znajdzie się wprzychodni.
„Najdurniejszy dorosły reprezentuje sobą jaki taki poziom intelektualny i można z nim porozmawiać, w przeciwieństwie do bachorów” – powtarzała.
– Jesteś niesprawiedliwa i nie myślisz logicznie. Każdy przecież… – zaoponował mąż, lecz szybko mu weszła wsłowo.
– …musi przez to przejść. No i co z tego? Wolę funkcjonować w innych rejonach. Tyle dobrego, że Justyna rośnie, więc może będzie z niej partnerintelektualny…
– Nie kombinuj, nie wychowujesz członka Mensy! Justyna jest twoją i moją córką. Dzieci się kocha bez względu na wszystko – odpowiadałFabian.
Wtedy Ewa wzruszała ramionami i milkła. Justyna została zapisana do prywatnego, kameralnego żłobka na osiedlu, gdzie szybko się zaaklimatyzowała, co nie przeszkodziło jej łapać infekcji za infekcją. Jej matka brała kilkudniowe zwolnienie, wyrzekając na niską odporność dziecka, bądź co bądź, lekarki. Jeśli choroba się przedłużała, wtedy Ewka udawała się do przychodni, zabierając małą ze sobą. Justyna siedziała w dyżurce pielęgniarek albo w kącie rejestracji w specjalnym kojcu. Fabian załamywał ręce nad taką niefrasobliwością, lecz żona twierdziła, że nic złego się nie dzieje i nie będzie, jedynie córka otrzaska się w ten sposób z wszelkimi bakteriami iwirusami.
– Pragnę zauważyć, iż personel medyczny to ludzie rzadko chorujący dlatego właśnie! Gdyby byli podatni na byle co, wtedy nie miałby kto leczyć pacjentów – kończyła beztrosko, choć całkiemrozsądnie.
Choroby Justyny skończyły się szybko, jakby na potwierdzenie owej tezy. Zdawało się, że rodzina Jurków okrzepła wewnętrznie i ustabilizowała się, wypracowując stopniowo swój model życia. Fabian pracował jako radca prawny w dużej kancelarii będącej filią jeszcze większej z główną siedzibą w Warszawie. Ewa przykładnie leczyła pacjentów, przymierzając się do drugiego stopnia specjalizacji, a popołudnia najczęściej spędzała w domu, zajmując się wreszcie dzieckiem i kuchnią. Justyna po zakończeniu edukacji przedszkolnej rozpoczęła szkolną. Kiedy była w połowie podstawówki, Fabian Jurek kupił pokaźny apartament w rozbudowującej się dzielnicy aspirującej do najlepszej w mieście. W lecie wyjeżdżali razem nad morze, a kiedy córka miała ferie, to lecieli na którąś z Wysp Kanaryjskich, na Dominikanę czy do Egiptu. Ewa jednak coraz częściej narzekała na monotonię życia codziennego, na nudę, która ją wprost dobija. Jej frustracja wyrażała się także złośliwymi docinkami i kpinami z domowników. Mężowi wymyślała od pracusiów, którzy powinni poślubić swoją pracę, gdyż w domu są tylko przelotnymigośćmi.
– Nie przesadzaj, kobieto. Miałem zostawić klienta w pół słowa? Sprawa się przeciągnęła nie z naszej winy. Czasem się zdarza, ale po godzinach pracy wracam najczęściej do domu – zaprzeczałFabian.
– Tatuś codziennie mi czyta na dobranoc i rozmawiamy – dodała Justyna. – To ty, mamusiu, wracasz późno iwyjeżdżasz…
– Na szkolenia służbowe! Co tam wiesz, smarkata! Ciesz się, że masz w ogóle matkę, ponieważ zostałam wrobiona w tę rolę, więc jesteś na tym świecie z wpadki – odgryzła sięEwa.
Justyna pobladła, a jej twarz przybrała dziwnygrymas.
– Cóż, ja się na świat nie prosiłam – odparła standardowo iprawdziwie.
– Bardzo oryginalnie, nie ma co! Na twoim miejscu zadbałabym o figurę, zamiast się kłócić. Spójrz na siebie, wyglądasz niczym pączek z cukierni lub jeden z racuchów mojejbabci.
– Ewka, weź, przestań. Dziewczyna rośnie, rozwija się, jej sylwetka dopiero nabiera przyszłych kształtów – bronił córkiFabian.
Jusia z kolei zaczerwieniła się po korzonki włosów, aby po chwili wybuchnąć płaczem. Ojciec bezradnie pogłaskał ją po głowie, podczas gdy pani domu wykrzykiwała słowa o trudach macierzyństwa i gdyby córka wiedziała, jak to jest być w ciąży, rodzić, przytyć na kształt wieloryba, a później z wielkim trudem dojść do normalnego wyglądu, utrzymywać się w formie, wtedy by nie traktowała lekkosprawy.
– Ustawa wyszła w tym temacie? Jest obowiązek pięknego wyglądania? Czy może o czymś nie wiem? – rzekła kąśliwie Justyna, gdy już trochę otrząsnęła się zpłaczu.
– Masz jeszcze czas na takie rzeczy – wtrącił poczciwie Fabian Jurek, lecz matka z córką rzuciły mu urażonespojrzenie.
– Jak tak dalej pójdzie, to nikogo sobie nie znajdziesz – powiedziała na koniec Ewa, a wtedy córka demonstracyjnie poszła do kuchni, gdzie również demonstracyjnie otworzyła lodówkę i zaczęła się głośnoposilać.
– Mam gdzieś wygląd! – wrzasnęła.
Nad ranem ojciec przyłapał ją na wymiotowaniu w łazience, a potem postanowił zrobić po pracy duże zakupy, gdyż Jusia znowu mogła być przy apetycie, no i oni też jeść musieli. Od tej pory Justyna pochłaniała wszystko, co znalazła w kuchennych szafkach oraz w lodówce, w nocy zwracała to do sedesu, natomiast Ewa poweselała. Zaczęła organizować swoje słynne imprezy z licznymi gośćmi. Czuła się po nich kompletnie zresetowana, więc przestawała się czepiać męża i córki. Od czasu do czasu rzucała w przestrzeń słowa o dziwnej dyscyplinie; Justyna jest bulimiczką, lecz lepsza taka dbałość o siebie niż żadna. Urodą wdała się, niestety, w ojca, toteż wspaniale, że coś ze sobą robi. Fabian usiłował przemówić córce do rozsądku i bąkał coś o wizycie u psychiatry, choć żona go wyśmiewała, wspominając o daremnym trudzie; owszem, można iść do specjalisty, nawet do wielu, tylko święty Boże nie pomoże, jeśli człowiek sam się nie weźmie zasiebie.
– Ja zrzuciłam prawie trzydzieści kilogramów nadwagi, a gimnastyka pomogła mi odzyskać dawną formę. Nadal ćwiczę, biegam bez nadzoru psychiatry. Jako lekarka dodam, że to najbardziej porąbaniludzie.
Ewa po takiej przemowie najczęściej znikała z domu do późna. Przeważnie był to przedłużony weekend w tłumie zaproszonych gości. Jednakże z rozmów znajomych wynikało, że gospodyni się ulatnia z własnych imprez w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Czasami oznajmiała, że ma ważną konferencję, w której musi uczestniczyć. Mąż sprawdził parę razy, czy była tam obecna, lecz przeważnie nie była. Nie miał pojęcia, co począć z tą wiedzą, ponieważ po takiej przerwie w życiu rodzinnym Ewka wracała dosłownie cała w skowronkach, a dobroć i miłe słowa wręcz z niej kipiały. Z własnej woli gotowała, sprzątała i wypytywała Justynę, jak idzie jej w szkole, bo może trzeba w czymś pomóc? Zabierała córkę na zakupy, do kawiarni, proponowała wspólne kino, a także snuła plany wakacyjne. Wobec męża była słodka niczym miód, a on, będąc człowiekiem nieznoszącym kłótni i awantur, przyjmował to zulgą.
Od dość dawna nie sypiali ze sobą, gdyż w chwili szczerości Ewa powiedziała, że po fizycznych i psychicznych udrękach macierzyństwa seks źle jej się kojarzy i jest zdecydowanie przereklamowany. Jest oziębła z natury, jak zresztą większość kobiet, tylko żadna się do tego nie przyznaje, gdyż to obciach. Urażony Fabian najpierw znalazł pocieszenie w objęciach przelotnych kochanek, lecz szybko dał sobie spokój. Szczęście dałaby mu prawdziwa i odwzajemniona miłość, skoro jednak los tego nie przewidział, to niech przynajmniej w domu panuje spokój, a matka z córką żyją wzgodzie.
Kochał Justynę, więc słusznie się obawiał zgubnego wpływu niedobrej atmosfery na psychikę dorastającej dziewczyny. Jusia zrobiła się na przemian uległa i krnąbrna. Mówiła uprzejmie albo dla odmiany podnosiła bez powodu głos, wykrzykując ironiczne słowa i złośliwości nie gorsze od tych wymyślanych przez matkę. Kiedy poszła do liceum, skończyło się pochłanianie stert jedzenia, aby je za chwilę zwymiotować. Zaczęła się odchudzać i to z dobrym skutkiem, albowiem mając sto siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu, ważyła w pewnym momencie czterdzieści kilogramów. Z bulimiczki stała się anorektyczką, zatem do Fabiana błyskawicznie dotarła konieczność skorzystania z pomocyspecjalisty.
Córka specjalnie nie protestowała, gdy poszedł z nią do psychiatry, a następnie zapisał na sesje u dobrego terapeuty. Pomogło o tyle o ile, po jakimś czasie bowiem Justyna wprawdzie nadal dbała o linię, lecz przestała się wiecznie głodzić; owszem, od czasu do czasu coś nawet zjadła. Ewa żyła już wtedy swoimi sprawami, więc kłopoty jedynego dziecka specjalnie jej nie obeszły. Resztki wolnego czasu poświęcała dziwacznemu psiakowi, którego nazwała Lolo. Życie by się nadal toczyło w dotychczasowych koleinach, gdyby nie wypadek samochodowy Ewy, w którym poniosła śmierć na miejscu. Samochód prowadził mężczyzna, a w trakcie jazdy żona Fabiana zabawiała go seksem oralnym. Nagły skręt kierownicą spowodował wylądowanie auta na poboczu, kilkakrotne dachowanie i wreszcie utknięcie w rowie, lecz w tym momencie kochankowie byli jużmartwi.
A teraz jeszcze to – pomyślał Fabian Jurek, budząc się ze wspomnień, ponieważ w domu zrobiło się dziwniecicho.
Ta baba, Mira, zrobiła na nim okropne wrażenie i wyglądało, że niestety, musi się z nią znowu zobaczyć. Westchnął z niechęcią, lecz wybrał numer doKseni.
1To już się nie powtórzy (tłum.)
3 Marlon i trochę o Mirze
Ponowna wizyta w domu Fabiana
Marcin, syn Miry, od dzieciństwa znany był jako Marlon, matka bowiem krzywiła się na pospolite imię, powtarzając, iż Marcinów jest jak psów. Starszy syn miał na imię Mateusz, co również nie wzbudzało jej entuzjazmu. Ceniła nieszablonowość i oryginalność, ale ojciec chłopców puszczał mimo uszu wydziwiania. Naturalnie, imiona synów przypadkowo wpisują się w aktualny trend mody, jednak kierowała nim chęć upamiętnienia własnego dziadka oraz ojca. Podkreślał rolę tradycji rodzinnych, a także piękne brzmienie obu imion, ponadczasowych bez względu na wszystko. Chłopcy nie protestowali, bo zaraz po urodzeniu z definicji nie mogli, później zaś cieszyli się, że nie odstają od gruprówieśniczych.
Mateusza szybko zaczęto wołać Mati, za to Marcin został Marlonem, ponieważ wydymał nieco pucułowate policzki zupełnie jak znany aktor Marlon Brando, czemu towarzyszyła nadąsana mina tak samo jak u Brando. Młodego Brando, gdyż syn Miry i Tadeusza nie przypominał Ojca Chrzestnego, którą to rolę Brando zagrał, będąc w średnimwieku.
Tego wieczora Marlon opuścił swoją kawalerkę, otrzymaną w spadku po babci i udał się do mieszkania matki w sąsiedniej klatce schodowej. Przyszedł z zamiarem zjedzenia kolacji, aczkolwiek brał pod uwagę fakt, że najpierw będzie musiał ją przygotować, w zależności od nastroju, w jakim była Mira. Jeśli akurat wpadła w dołek, czemu się w sumie nie dziwił, to mógł liczyć tylko na siebie. Rozumiał matkę, choć zarazem miewał momenty żalu i urazy. Zupełnie jakby sam był z kamienia i nie przeżywał tego, coona.
Powszechnie się sądzi, że faceci nie mają uczuć – wzdychał Marlon, lecz istotnie nie potrafił ichokazywać.
No, może czasem, naprawdę to nie ma sensu, gdyż ludzie najwyżej powiedzą, by wziąć się w garść, a pomóc nie pomogą, zwyczajnie się nie da – rozważał w duchu Marlon, otwierając drzwi mieszkania matki własnymkluczem.
Tak jak przeczuwał wcześniej, Mira przebywała w sypialni; słyszał westchnienia i cichy płacz. Na szafce w przedpokoju stała skórzana, duża torba mamy, co wskazywało na silne wzburzenie właścicielki. Pedantyczna i schludna Mimi lubiła mieć osobiste rzeczy w pobliżu, naturalnie, starannie uporządkowane i poukładane. Teraz nawet bardziej niż kiedyś; Marlon miał wrażenie, że to pomaga jej w jakim takim utrzymaniu się w ryzach. Ustawiczne sprzątanie daje złudzenie kontroli życia i otoczenia, jak przeczytał w jakimś gazetowym poradniku psychologii. Z dwojga złego dobrze, że Mira nie utonęła w odmętach chaosu i niechlujstwa. Chociaż piła, jego zdaniem, trochę za dużo, to na razie sprawa była pod kontrolą, więc Marlon nie poczuwał się do interwencji. Może do dyskretnego czuwania, zresztą, przyganiał kocioł garnkowi, on z kolei lubił napić się piwa. Torba na szafcedrgnęła.
Padłem ofiarą złudzenia, tego browca dziś było za wiele – przemknęło Marlonowi przez głowę, ale gdy torba prawie zeskoczyła na podłogę, a z jej wnętrza usłyszał wyraźne szczekanie, natychmiast pojął, że trzeba stawić czołorzeczywistości.
Odsunął zamek błyskawiczny i oto jego oczom ukazał się pies w wersji mini, nawet bardzo mini. Marlon popatrzył z niejakim obrzydzeniem na kudłate stworzenie, gdyż jako człowiek wyznający w wielu kwestiach tradycyjne poglądy był zdania, iż pies będąc psem, powinien mieć posturę owczarka podhalańskiego, ostatecznie z niewielkimi odchyleniami. Zachowywać się jak na psa przystało, czyli walecznego obrońcę domu, a nie jak stworzenie, które czort wie jakim cudem dostało się do torby jego matki, żeby teraz piszczeć z przerażenia, a także trząść się na całymciele.
Przecież nasza Bożenka dałaby temu radę, już jej wygląd wzbudza w ludziach respekt – dumał Marlon, kierując się do pokoju Miry, należało bowiem wyjaśnićsprawę.
Tak jak przypuszczał, leżała na łóżku, spoglądając w telefon i dopijając soplicę o smaku orzecha laskowego z małejflaszki.
Przycupnęła skromnie z boku, ponieważ większą część schludnie pościelonego i nakrytego kapą legowiska zajmował norweski kot leśny, czyli kocica Bożenka. „Bogini, tak się nazywa” – powiedziała w swoim czasie koleżanka Kseni, poprzednia właścicielka norweżki, którą z powodu ostrej alergii musiała z bólem serca oddać w dobreręce.
Ksenia polecając Mirę, zapowiedziała, że lepszego domu Bogini nie znajdzie i w rzeczy samej, domownicy od początku postawili ją w centrum świata, nie szczędząc pieszczot oraz dogadzając jej na wszelkie sposoby. Kot prezentował się dumnie i dostojnie, zatem imię Bogini wydało się całkiem na miejscu, ale nie sprawdziło się w codziennymużytkowaniu.
Mati łapał się za głowę, wołając żartobliwie „Bogini, Bogini? Bożka? Bożenka! Boże, Bożenka”, naśladując powiedzenie występujące w jego ukochanym „Lubiewie” Michała Witkowskiego. Marlon podchwycił to z radością, a matka lubująca się w oryginalności przestała wyrzekać na imię niczym dla starej ciotki, lecz szybko orzekła, że na całym świecie nie ma kota norweskiego o imieniu Bożenka, jedynie unich.
– Mamo? Mimi? Czyżbyś postanowiła, że mamy mieć jeszcze psa? Ale jak to, Bożenka przecież nie toleruje innychzwierząt?
– Skądże, dlaczego…? – Mira przerwała, gdyż syn nurknął na moment za drzwi, a po chwili wrócił, trzymając na rękach kudłategopokurcza.
– No a co tojest?
– Wabi się Lolo – odpowiedziała matka przy wtórze piskliwegoujadania.
Ba, wręcz rozpaczliwego, ponieważ Bożenka zastrzygła uszami podobnymi do tych, jakie mają rysie, wyprężyła grzbiet i zeskoczyła z łóżka, śmigając w kierunku Marlona. W tym momencie psiak zeskoczył z jego rąk i truchtał popokoju.
– Skoro wiesz, jak się nazywa, to jest nasz? Mamo, peron ci chyba odjechał, nie mam nic do psów, ale czasu na spacery też nie posiadam, studia kończę, no! Pracuję w dwóch miejscach! A kot… widzisz?
Bożenka z gracją lwa zagoniła Lola w kąt obok fotela i najwyraźniej chciała go skonsumować, na co wskazywały drapieżne błyski jej oczu, którym towarzyszyło oblizywaniesię.
– Marlon, nie czepiaj się! Lolo dostał się tutaj niechcący i na gapę, a należy do ludzi mających nierówno pod sufitem. Dziś ich niestety poznałam, lecz stało się tak przypadkiem. PrzezKsenię.
– Jasne, jej przytrafiają się różne dziwne rzeczy, identycznie jak tobie. Pogadam znią.
– Weź, zrób coś, zanim nasza Bożenka zje Lola na obiad. Pies jest, jaki jest, ale musi wrócić do właściciela. Prawnika zresztą, a tacy puszczali człowieka w skarpetkach z głupszego powodu niż zwierzę. Cała ta grupa zawodowa ma nieźle za uszami. – Mimi wstała złóżka.
– Zaraz powiesz, że kłamią jak najęci, podobnie jak politycy – przekomarzał się jej syn, chwytając znowu Lola. Bożenka spojrzała na niego ponuro. – Mamo, w każdym środowisku są różni ludzie, nie można uogólniać. Trzeba zadzwonić do Kseni, załatwi sprawę i pokrzyku.
– Tak byłoby najprościej, tylko wariatka pojechała na jakąś konferencję, ale może odbierze i poda kontakt do pana tego Lola. – Mira wybrała numer przyjaciółki, lecz w odpowiedzi przyszedł esemes. – „Nie mogę teraz rozmawiać. Czego? Pisz, tylko się streszczaj” – przeczytałagłośno.
Odpisała jednak bardzo szczegółowo, gdyż inaczej nie potrafiła. Zwrotna wiadomość Kseni zawierała trzy wykrzykniki, numer telefonu plus komentarz: „Działajsama”.
– Jak chcesz, to zadzwonię do tego faceta, pojadę i oddam mu psa – powiedział Marlon, przeczytawszy wymianękorespondencji.
– Byłoby cudownie, zwłaszcza że mam tyle roboty – rozpromieniła sięmatka.
– Prawdę mówiąc, każde zajęcie robi dobrze na duszę. Jednak ty wolisz całymi dniami przewalać się po sypialni, siedzieć w Internecie, kota głaskać, a potem masz wszystko na wczoraj i narzekasz. Kto mnie uczył, że nie zostawia się niczego na ostatniąchwilę?
– No ja, ja i Mati… ale to było w innym życiu… daruj sobie ten mentorski ton, teraz nie mogę się sprężyć – chlipnęłaMira.
– Dobra, dawaj. Jak się nazywa ten bubek? Fabian Jurek? Rzeczywiście, z takim imieniem i nazwiskiem można zgłupieć – pocieszał niezgrabniematkę.
– I kto tu mówi o uogólnianiu, o stereotypach? – zakpiła Mimi. – Dzwoń, im prędzej, tym lepiej, ten cały Lolo może być głodny, a licho wie czym totokarmić.
– Mamo, miałaś rację. Facet podejrzewa, że chciałaś ukraść psa. Krzyczał coś o policji i nieproszonych gościach. Nie posądzałem Kseni o takie znajomości – policzki Marlona poczerwieniały z oburzenia, co ostatni raz mu się zdarzyło w szkoleśredniej.
– To mąż jej koleżanki z pracy, niespecjalnie bliskiej. Zginęła niedawno w wypadku i na skutek pewnego zbiegu okoliczności… – zaczęła wyjaśniać Mira, lecz słysząc zniecierpliwione psyknięcie syna, przerwała. – Co mupowiedziałeś?
– Kazałem skakać na drzewo. Uświadamiałem, że takiej cudacznej kreatury za darmo byśmy nie wzięli. To on zaperzony jak nie wiem co. Nie chciało mi się dalej kłócić, więc obiecałem, że odwieziemy Lola. Ja prowadzę, bo ty już trochę wypiłaś. Będziesz trzymać tego drania nakolanach.
– Ależ psa można zapakować do kontenerka Bożenki… choć nie, to nie jest dobry pomysł. Później kocica wyczuje obcy zapach i zacznie rzygać. Dobra, zostanę w samochodzie, choć jak chcesz, to oboje wejdziemy do domu, zawsze raźniej. – Mimi wkładała kurtkę ibuty.
Powąchała wnętrze torby, lecz na szczęście pies nie uznał jej za toaletę. Za to teraz… spojrzała z obrzydzeniem na kałużę w kącie przedpokoju, myśląc, że Bogini zawsze w tym celu korzystała zkuwety.
– Choć, matka, im prędzej załatwimy, tym lepiej. Nienawidzę podobnych typów, skończyło toto studia, dochrapało się kasy, więc robi brexit. Król dzielnicy, za to w pracy pada na kolana przedszefem.
– Daj jakiś stary ręcznik dla tego królewicza, bo gotów mi załatwić sukienkę. – Mira uniosła Lola, a on warknął niespodziewanie, usiłując wbić zęby w jejdłoń.
– O weź, wygląda super. Pan Fabian Jurek ma willę? Prawda, wspominałaś, że apartament w tym jakby segmencie. Nie powiem, żeby mnie to usposobiło przychylniej do niego – gadałMarlon.
– Ależ wchodźcie, tata nie mógł się doczekać! – krzyknęła przyjaźnie chudaJustyna.
Opryskliwość i rezerwę gdzieś schowała na dnie duszy, bo z pewnością nie wyrzuciła. Ludzie w zasadzie się nie zmieniają – myślała szybko Mira, patrząc z rozbawieniem, jak dziewuszysko robi słodkie oczy do jej syna. Zęby połkniesz, lecz jego nie dostaniesz, Marlonowi podobają się dziewczyny bardziej przy kości i kulturalne z natury, nie na pokaz, podsumowała w duchu, słysząc, by się rozgościli, usiedli przy stole, zaraz będzie herbata, ciasto również poda, choć może goście woleliby przedtem zjeść coś konkretnego? Jakieśkanapki?
– Jusia? Nie sadź się tak, skąd u nas jedzenie? Chyba że jak zwykle z cateringu? Ale to ja do nich najczęściej dzwonię – rzekł ponuro Fabian Jurek, stając nagle obokcórki.
Zarost ma większy, choć tylko trochę czasu minęło – pomyślała Mira, wyczuwając silny zapach potu gospodarza. Nienawidziła niechlujstwa i rozmamłania, jakkolwiek rozumiała ich istnienie w pewnych okolicznościach. Sama, będąc na dnie rozpaczy, a także całkowitego otępienia i obojętności na świat, nie miała siły wykąpać się w wannie lub choćby stanąć pod prysznicem. Wtedy brała paczkę chusteczek nawilżanych dla niemowląt, aby przemyć nimi ciało. Służyły jej również do wycierania blatów i mebli w kuchni, czyszczenia butów oraz innychrzeczy.
Ten, kto wymyślił coś takiego, zasługuje na jakiegoś Nobla czy coś – myślała Mira z uznaniem i wdzięcznością. Nawilżane chusteczki sprawdzały się w wielu okolicznościach, Marlon na ten przykład zużywał je do czyszczenia płyt nagrobnych, a poza tym… skup się, kobieto, im prędzej to się skończy, tym lepiej dla wszystkichzainteresowanych.
– Za poczęstunek dziękujemy, nie skorzystamy. Przywieźliśmy psa, osobiście za darmo nie wzięłabym czegoś takiego. Tym bardziej że mamy kota, a Lolo nasiusiał na podłogę. Chyba dawno nie byłwyprowadzany.
– Ależ, no też! Lolo praktycznie nie wychodzi na spacery, bo nie lubi, jak mu się łapy kurzą czy mokną. Korzysta z kuwety, jak koty – wtrąciłaJusia.
– Kot? Ja z kolei obchodzę toto szerokim łukiem, wszyscy wiedzą, że koty są fałszywe! – huknął gospodarzdomu.
Mira w tym momencie pomyślała o Bożence, swojej przecudnej urody norweżce leśnej, schludnej i co chwila myjącej sobie futerko. Fabian Jurek, który tak chamsko przerwał jej wypowiedź, mógł uczyć się czystości od Bożenki i w zasadzie od każdego innegokota.
Co za prymityw, koty są fałszywe, też! – wściekała się w duchuMira.
– Tata, no weź, koty po prostu chodzą własnymi drogami i chcą, żeby wszystko było, jak sobie umyślą – zabrzmiał przymilny głosik Justyny, nadal wpatrzonej w Marlona. – Nie ma sensu się kłócić o bzdety, napijmy się lepiej herbaty i zjedzmy coś. Wspólne posiłki łagodzą obyczaje – prawiłarozsądnie.
Mimi pomyślała, jak często zmienia się zachowanie ludzi w zależności od sytuacji. Panna Jekyll i miss Hyde – punktowała Mira, mając w pamięci poprzednią wizytę w tym domu. Syn puścił do niej oko, uśmiechając się lekko. Jednocześnie przyglądał się czarnowłosej Jusi zzainteresowaniem.
– To już wypijmy tę herbatę – powiedziała Mimi, czyli Mirosława Sawicka, bo w rzeczy samej poczuła pragnienie oraz chęć na małe co nieco. – Poproszę zwykłą, czarną, dobrze zaparzoną. Jeśli nie będzie w imbryczku, to należy zalać liściewrzątkiem.
– Tata, idź się trochę ogarnij, dres mógłbyś zmienić na czysty. My pijemy wyłącznie herbaty z torebek, nie mogą być? – gadała córkadomu.
Mimi westchnęła, ponieważ miała swoje zdanie o zawartości herbacianych saszetek, żeby choć smaczne były! Spojrzała trochę złośliwie na syna, wiedząc doskonale, iż w tym punkcie oboje się zgadzają. Marlon podobnie jak ona cenił dobre rzeczy i nie brał byle czego do ust. Tym razem jednak wrodzony smak walczył w nim z chęcią przypodobania się Justynie. Tak, nie była w jego typie, ale który mężczyzna oprze się damskiemu podziwowi i uwielbieniu? Świadomości, że ktoś się w nim zakochał od pierwszego spojrzenia? Nawet jeśli były to przelotne uczucia… męska próżność zostaje wtedy bardzo mocnopołechtana.
Mirka nie wierzyła, żeby Marlon zainteresował się poważnie Justyną Jurek, za to była święcie przekonana, iż jeśli dziewczyna zdecydowała się go zdobyć, to szybko nie odpuści. Sprawiała wrażenie mocno ukierunkowanej na cel, czyli skoro coś postanowiła, wtedy musiała mieć. Marlon był poważny i od lat bardziej rozsądny, niż wskazywał jego wiek, niemniej facet zawsze pozostaje facetem, a z tego, co wiedziała, syn nie był w żadnymzwiązku.
Lepiej mieć ich na oku – pomyślała, sadowiąc się nakrześle.
Sączyła lurę zwaną przez domowników herbatą, jadła czerstwe ciastka, patrząc krzywo, jak Jusia prowadzi Marlona do łazienki, żeby mógł zobaczyć Lola korzystającego zkuwety.
Cóż, metoda podrywu dobra jak każda inna, powiedzmy, bardziej oryginalna, ale chyba na to go nie złapie – myślała, usiłując z grzeczności rozmawiać z gospodarzem, co szło, prawdę mówiąc, bardzoniemrawo.
Fabian Jurek przebrał się i nawet ogolił, lecz patrzył na nią protekcjonalnie, wręcz zwyższością.
– Żonie pewnie okazywał pan uczucia w nadmiarze, jak należy. Ale pański kapitał emocjonalny się przez to wyczerpał – wypsnęło się Mirze, zanim zdążyłapomyśleć.
– Co takiego? Jak pani śmie? Co pani wie o mojej żonie, o nas? – zaperzył sięgospodarz.
– Zginęła w wypadku i z tego powodu bardzo panu współczuję. W obliczu takiego nieszczęścia trudno zachowywać się jak należy, mieć jakieś maniery, świetnie torozumiem.
– Do tej pory nie posądzałem pani o głębsze myślenie, tymczasem proszę! – zadrwił FabianJurek.
Mira poczuła ochotę, aby mu wyrwać jęzor i wydrapać oczy albo przynajmniej wymierzyć policzek. Pohamowała się jednak, pamiętając, że zawsze gdy się, mówiąc językiem syna, „podpaliła”, wtedy leciała gdzie i jak popadnie. I że działanie w emocjach wychodziło jej późniejbokiem.
– Nie jest pan jedynym człowiekiem, który stracił kogoś bliskiego – rzekła z udawaną godnością, choć zawyła w niej nagłarozpacz.
– Jasne, takie jest życie, prawda? Co pani o nim wiadomo, fruwa sobie pani po nim z tym idiotycznym imieniem Mimi i z myślą, żeby ładnie wyglądać, żeby torebka pasowała do butów, mamrację?
– Wiadomo mi o tyle o ile, gdyż całkiem niedawno zmarł mój syn, starszy brat Marlona. Ale to pewnie dla pana za mało? Torebka akurat nie ma tu nic do rzeczy, natomiast podobnej arogancji i napastliwości jak u pana to ze świecą szukać – gadała Mirka i w końcu wybuchnęłapłaczem.
4 Marlon
Laski na mnie leciały tak jak na każdego przystojnego, młodego i