Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tajemniczy Anglik i niezwykła przygoda na małej brytyjskiej wysepce
Po krótkiej trasie koncertowej w Anglii Basia i Jaśmina odwiedzają Wyspę Man, gdzie zmarły dziadek jednej z nich pozostawił dom. Basia postanawia wykorzystać ten czas na spotkanie z poznanym niedawno na wakacjach tajemniczym mężczyzną. Czy rodzące się między nimi uczucie przetrwa próbę związaną z niepokojącymi wydarzeniami mającymi miejsce na wyspie?
„Człowiek z wyspy” to pełna zabawnych zwrotów akcji komedia kryminalna opowiadająca o dalszych losach bohaterek powieści „Miłość na wybojach”.
Aga Szczepańska – pisarka, scenarzystka, producentka, wielbicielka pomidorów, podróży pociągami i muzyki, szczególnie brazylijskiej. Warszawianka, mieszkająca jakiś czas w Chorwacji, Brazylii, Szwecji i Moskwie, ostatnio osiadła w Wielkiej Brytanii, usidlona na dobre przez artystę sztuk pięknych. Jest autorką powieści „Miłość na wybojach” oraz serii książek przygodowych dla dzieci i młodzieży Patka i Pepe, a także współautorką (wraz z Katarzyną Gacek) poczytnych komedii kryminalnych: „Zabójczy spadek uczuć”, „Zielony trabant”, „Dogrywka”, „Mag i Diabeł”, „Wisielec i Księżyc”, „Moc i Cesarzowa”. Jest również autorką wielu scenariuszy do seriali „Sędzia Anna Maria Wesołowska” i „Przeznaczenie”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Rok wydania: 2024
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Oficynka & Aga Szczepańska, Gdańsk 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.
Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2024
Opracowanie redakcyjne: zespół
Skład: Dariusz Piskulak
Projekt okładki: Studio KARANDASZ
Zdjęcia na okładce: © gsshot// Adobe Stock, sosiukin/Adobe Stock
ISBN 978-83-67875-57-8
www.oficynka.pl
e-mail:[email protected]
ROZDZIAŁ 1
Słońce przypiekało tak mocno, że Barbara musiała zmienić pozycję. Przekręciła się na brzuch, przytuliła policzek do szorstkiej plażowej maty i zapatrzyła na turkusowe wody zatoki z widoczną w oddali wyspą. Delikatny wiatr muskał jej plecy, świerszcze na piniach cykały jak szalone, z pobliskich ogrodów dolatywała słodko-gorzka woń ziół i dojrzewających owoców. Wygrzana chorwackim słońcem i zakonserwowana morską solą, powoli dochodziła do siebie po doznanym niedawno rozczarowaniu. Tym razem wcale nie chodziło o zawód miłosny. Po nieudanym romansie z przygodnie poznanym perkusistą na początku lata odstawiła bowiem facetów na bok. Sprawa była o wiele poważniejsza. Dotyczyła czegoś, na czym Barbara opierała cały szacunek do siebie, całą w siebie wiarę. I to właśnie ta podwalina jej osobowości została ostatnio boleśnie podważona, powodując spadek nastroju oraz napady łaskoczącego niepokoju gdzieś między sercem a żołądkiem. Codziennie rano budziła się ze straszną myślą, że jest muzyczną niedołęgą.
Dwa tygodnie wcześniej nagrały z Jaśminą trzy swoje piosenki. Marzyły o tym od czasu wspólnej trasy koncertowej na początku czerwca, kiedy to niezadowolone ze swojego losu postanowiły z muzycznej pasji uczynić nowy sposób na życie. Wbrew pozorom nie było to całkiem szalone. Jaśmina z wykształcenia i krótkiej praktyki scenicznej była wokalistką z intrygującym kontraltem, którym łapała nie tylko przeboje, ale i operowe arie. Zaś Baśka, wieloletnia nauczycielka muzyki, lecz w rzeczywistości utalentowana pianistka i gitarzystka, latami produkowała piosenki do szuflady. Miały więc bazę do realizacji swojego planu. I faktycznie, po początkowych potknięciach nieźle się odnalazły w nowym, muzycznym żywiole. Trasa koncertowa po kilku polskich miastach dodała im skrzydeł. Wydawało się, że to już ten moment, aby nagrać singiel – jest to przecież logiczny, kolejny krok w karierze każdego muzyka. W studiu nagraniowym dały z siebie wszystko, podobnie inżynier dźwięku, ale mimo całego wysiłku, gotowe nagrania nie zachwyciły. Czegoś w nich brakowało.
Tak były tym obie zestresowane, że natychmiast się pokłóciły. A konkretnie to Baśce puściły nerwy i zaczęła mieć pretensje do kuzynki. Było to głupie i zupełnie niepotrzebne. Zaraz potem uciekła na adriatyckie wybrzeże leczyć rozczarowanie. Bo przecież na możliwość nagrania swoich piosenek czekała od zawsze. Od czasów, kiedy jako mała dziewczynka, zamiast biegać z innymi dzieciakami po podwórku, męczyła się nad klawiaturą pianina. Bolały obtłuczone palce, bolały plecy od siedzenia sztywno całymi godzinami. Bolała duma, bo jakoś nigdy nie była najlepsza. W zasadzie nie miała przez to normalnego dzieciństwa. Może również dlatego, że mieszkała z babcią, zaś matka – europejskiej sławy pianistka – rzadko bywała w domu, a kiedy już zawitała, to albo spała, albo ćwiczyła zaciekle grę, albo panikowała przed kolejnym wielkim występem. Poczucie, że nigdy nie będzie tak doskonała jak ona, nieważne jak długo będzie ćwiczyć, dopadło Baśkę zaraz po szesnastych urodzinach, kompletnie rujnując i tak nie najlepszy stan wiary w siebie. Śmierć matki rok później w tajemniczym wypadku samochodowym gdzieś na włoskim wybrzeżu wstrząsnęła dogłębnie Barbarą, choć jednocześnie… aż strach przyznać – przyniosła odrobinę ulgi. Nie musiała już więcej dawać odporu tej uciążliwej presji sięgnięcia gwiazd, która nie pozwalała jej swobodnie odetchnąć. Ani odpierać narastającego rozczarowania rodzicielki jej zbyt małymi postępami, a w zasadzie brakiem geniuszu. Czy była to jej wina, że nie była aż tak uzdolniona jak matka? Starała się z całych sił ją dogonić, ale nie mogła. Mimo wszystko dokończyła muzyczną edukację, kończąc z wyróżnieniem warszawską Akademię Muzyczną w klasie fortepianu. A potem przyjęła posadę nauczycielki. Nigdy nie zdecydowała się na występy, panicznie bojąc się, że mogłaby się okazać nie dość dobra. Jednocześnie bardzo ciągnęło ją na scenę. Ten dziwny dysonans gniótł ją latami, powodując rosnącą frustrację. Dopiero działalność estradowa z Jaśminą przyniosła wyzwolenie.
Było to przykre, że tak bardzo nie powiodło im się podczas nagrań. Baśka miała przekonanie, że to jej wina. Od kiedy usłyszała te nieszczęsne nagrania, czuła się niedobrze, jakby cały czas zbierało jej się na wymioty. Mdliło ją na samą myśl, jak spieprzyły swoją szansę. A jednocześnie rozpierał ją gniew. Nie przeszło jej nawet po wyjeździe na urlop. Naburmuszona leżała na plaży i obrażona zażywała adriatyckich kąpieli. Jednak chorwackie wakacje były najlepszym plastrem na zbolałą duszę. Nagle zamiast kariery muzycznej najważniejsze stały się najprostsze rzeczy – co zjeść, kiedy wskoczyć do morza i czy leżeć wciąż na słońcu, czy raczej schować się w przyjaznym cieniu piniowych drzew. Powoli dochodziła do siebie. Jeszcze tylko po obudzeniu dopadało ją ukłucie rozczarowania. Ta pierwsza myśl, szept poranka: „Zawaliłaś, kochana”.
– Excuse me, I’m terribly sorry for bothering you, however for my dismay I might have lost my book here earlier on. Have you by any chance seen it?1
Głos był męski, głęboki, z wytwornym angielskim akcentem znanym jej z brytyjskich seriali o arystokracji, toteż zaciekawiona Baśka natychmiast uniosła głowę, spodziewając się co najmniej potomka książęcego rodu. Byłaby to przyjemna niespodzianka z rodzaju tych, które jej się nigdy nie przydarzały. I faktycznie, czekało ją rozczarowanie. Nagabujący ją facet wyglądał bowiem na regularnego obdartusa. Jakim cudem wysławiał się z tak wytwornym akcentem, było mocno tajemnicze. Poinformowała go, najlepiej jak umiała swoim szkolnym angielskim, że nie znalazła żadnej książki na tej niedużej plaży w maleńkiej wiosce na końcu wyspy Krk.
– What a loss – użalił się nad sobą obdartus i nieproszony przysiadł nieopodal, wprost na kamienistej ziemi, dodając dla pokrycia swego natręctwa grzecznościowe angielskie: – Do you mind?2
Wypadało nawiązać z nim rozmowę, ale Baśce bardzo się nie chciało. Było zbyt gorąco na pogawędki z nieznajomym. Szczególnie że nie wyglądał interesująco. Ubrany w utytłaną kurzem koszulkę rugby w czerwono-granatowe pasy z podwiniętymi rękawami i postawionym, niegdyś białym kołnierzykiem, miał do tego równie nieświeżo prezentujące się płócienne szorty. Nieogolony i z pozlepianymi od potu ciemnymi przydługimi włosami. Mimo zaawansowanej trzydziestki na karku, wyglądał jak wyrośnięty uczeń, który po szkolnym meczu urwał się matce. Klasyczny wieczny chłopiec. Kompletnie nie w jej typie. Nawet czysty i odprasowany nie przyciągnąłby jej spojrzenia.
– Przyjemnie na tej plaży – zagaił obdartus, a kiedy Baśka chrząknęła coś niezachęcającego w odpowiedzi, dodał uroczyście: – Jestem Rupert.
– Baśka – przedstawiła się zrezygnowanym głosem i usiadła na swojej macie.
– Baszka, zupełnie jak ta miejscowość – ucieszył się. Faktycznie miejscowość nosiła taką właśnie nazwę.
– Baśśka – poprawiła go odruchowo, bo duch nauczycielski jeszcze w niej nie zaginął. – Śśśśś… Baśśśśka!
– No przecież mówię, Baszka! – potwierdził Rupert radośnie i było oczywiste, że nic go nie przekona o istniejącej w języku polskim różnicy w wymowie tych dźwięków.
– Jesteś tu na wakacjach? – zmieniła temat na bezpieczniejszy. Nie bardzo ją obchodziło, że nie wymawia poprawnie jej imienia, przecież go więcej nie spotka.
– Otak! Rozbiłem obóz na górze. Jest cudownie! Budzę się i cała przyroda moja. Jaki widok! Jakie dźwięki! Słucham ptaków, dotykam nagrzanych słońcem kamieni. Wącham, jak pachnie trawa. Zbieram zioła w górach, ptasie jaja. Wczoraj łowiłem jeżowce. Potrawka z jeżowców jest wyśmienita.
Barbara słuchała z coraz mniejszym zainteresowaniem. Nie dość, że mało interesujący gaduła, to jeszcze najwyraźniej ledwo wiązał koniec z końcem. Pewnie dosiadł się do niej, żeby wprosić się na obiad. Ile można jeść jeżowce?
– Ciekawie spędzasz czas – zauważyła uprzejmie.
Na szczęście nie wychwycił ironii w jej głosie, bo obdarzył ją uśmiechem i stwierdził:
– Pięknie tu, nie uważasz?
Przytaknęła chętnie, bo przecież miał absolutną rację. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, zapatrzeni na niebieskość Adriatyku. Słońce wyiskrzało na jego tafli miliony diamentowych mrugnięć. Migotały, co kilka sekund zmieniając swój odcień. Nie było lepszego widoku. W oddali przepływał nieduży statek. Przyjemnie było na to patrzeć we dwójkę. Nawet milczenie nie wydawało się ciężkie, wprost przeciwnie – było rodzajem porozumienia.
– Na mnie już czas – poderwał się nagle Rupert. – Jestem umówiony z jedną z tutejszych gospodyń, że da mi trochę podwiędłej sałaty z ogródka. Kto wie, może dorzuci kilka przejrzałych pomidorów, jeśli się do niej uśmiechnę?
Mrugnął okiem do Baśki, a oczy miał nawet ładne. Ciemnoniebieskie. W zasadzie to był również wysoki i barczysty. Dopiero teraz to dostrzegła.
– Na pewno – uśmiechnęła się do niego. Może i był dziwny, ale sympatyczny. A najlepsze było to, że kompletnie nie było szansy, żeby się w nim zakochała.
Niestety miała tę nieznośną lekkość w zadurzaniu się, do tego nieszczęśliwie w najmniej odpowiednich delikwentach. Rupert był pod tym względem bezpieczny, tego była pewna na sto procent. Pogadali, popatrzyli razem na zatokę. Odkurzyła trochę angielski. Dobry przerywnik podczas leżenia plackiem na plaży.
– Miło się rozmawiało… Do zobaczenia! – Ukłonił się szarmancko, nadział na głowę pomięty płócienny kapelusz w stylu odkrywców Amazonii i oddalił się, chrzęszcząc butami na tysiącach małych kamieni, które wypełniały plażę.
Baśka położyła głowę na macie i podjęła trud zrelaksowania się. Popołudniowe, wczesno wrześniowe słońce traciło powoli na swej intensywności, w oddali przepłynęła motorówka, wywołując fale. Rozbijały się rytmicznie o kamyki na plaży. Szum wody koił i uspokajał. Wkrótce zapadła w popołudniową drzemkę.
Kiedy się ocknęła, w pierwszej chwili zupełnie nie mogła się zorientować, gdzie się znajduje. Dlaczego w lewej dłoni ściska mały kamyk, co to za wysokie drzewa podobne trochę do sosen, czemu usnęła na powietrzu? Dopiero dźwięk przepływającej motorówki i pokrzykiwania w obcym języku uprzytomniły jej, że oto jest na plaży w chorwackiej Bašce. Z pobliskiej pizzerii, umiejscowionej na skarpie za rzędem wysokich pinii, doleciał kuszący zapach. Mieli tam najlepszą na świecie pizzę, którą jadło się na tarasie pośród gaju oliwnego. Baśka poczuła uderzenie głodu. Przecież od skromnego śniadania nic w zasadzie nie jadła. Dźwignęła się ze swojej maty, przeciągnęła jak kotka i zaczęła zbierać porozrzucane rzeczy to torby. Czas był na kolację. Kiedy wyrwała swój ugrzęzły wśród kamyków klapek, zauważyła coś połyskującego. Zaciekawiona, wydobyła znalezisko. Była to złotawa zapalniczka z licznymi grawerowaniami. Pewnie ktoś zgubił, czyżby Rupert? Aż się roześmiała, tak było to nieprawdopodobne. Każdy, tylko nie on. Wrzuciła zapalniczkę do torby i ruszyła w stronę restauracji.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ
1Przepraszam, niezwykle mi przykro, że przeszkadzam, ale zdaje mi się, że na swoje nieszczęście gdzieś tu wcześniej zagubiłem książkę. Czy gdzieś ją może widziałaś?
2Cóż za strata! Można?
Spis treści
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30