Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Darkfever to pierwszy tom wielokrotnie nagradzanego cyklu Fever Karen Marie Moning w nowym tłumaczeniu.Ma w sobie wszystko czego oczekujecie od doskonałego urban fantasy z gatunku new adult: bohaterkę, która potrafi stawić czoła przeciwnościom, romans slow-burn oraz poczucie humoru przyprawione nutami ironii i sarkazmu. Pozycja obowiązkowa dla fanów twórczości Kerri Maniscalco, Sarah J. Maasi Ilony Andrews.
Kiedy jej siostra zostaje zamordowana, MacKayla znajduje tajemniczą wiadomość na poczcie głosowej – to wskazówka od zmarłej. Dziewczyna wyrusza do Dublina, by odkryć, kto odpowiada za śmierć najbliższej jej osoby. Wkrótce stanie przed jeszcze większym wyzwaniem: musi pozostać przy życiu wystarczająco długo, by opanować moc, o której istnieniu nie miała pojęcia. Ten dar lub przekleństwo pozwala jej przejrzeć iluzję świata ludzi i dostrzec niebezpieczne królestwo Tuatha Dé Danaan. Zamieszkuje je zwodniczo piękna, ale i budząca obrzydzenie rasa. Gdy ściany między tymi dwoma wymiarami zaczynają się kruszyć, Mac trafia w sam środek wojny pomiędzy Seelie i Unseelie, która toczy się także na ulicach ludzkich miast. Jej zadaniem jest odnalezienie zabójczej księgi Sinsar Dubh, zanim zrobi to ktoś inny. Ta Mroczna Relikwia daje bowiem ogromną moc – ten, kto będzie trzymał ją w dłoniach, zapanuje nad obydwoma światami. W poszukiwaniach towarzyszy jej Jericho Barrons, enigmatyczny kolekcjoner antyków...
Książka przeznaczona dla czytelników 18+.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 359
Cykl Fever:
• Darkfever
• Bloodfever (w przygotowaniu)
• Faefever (w przygotowaniu)
Tytuł oryginału: Darkfever
Projekt okładki i ilustracje: Piotr Sokołowski
Rewizja przekładu: Kalina Konarzewska
Konsultacja historyczna: Elżbieta Libera
Redakcja: Sandra Popławska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Beata Kozieł, Sandra Popławska
Drogi Czytelniku/Droga Czytelniczko!
Ta książka zawiera zachowania i porusza tematy, które mogą urazić odbiorców lub wywołać niepokój, dlatego zalecamy ostrożność podczas czytania.
Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.
Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, trauma, wulgarny język, przemoc seksualna, psychiczna i fizyczna.
© 2006 by Karen Marie Moning. A Note about the Fever Series copyright © 2010 by Karen Marie Moning, LLC. This edition published by arrangement with Delacorte Press, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023
© for the Polish translation by Agnieszka Bonisławska
ISBN 978-83-287-2590-4
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
Ta jest dla Neila.
Za to, że trzymał mnie za rękę
i wkroczył do Ciemnej Strefy wraz ze mną.
…kiedy mury się walą,
kiedy ściany się kruszą, kruszą…
JOHN COUGAR MELLENCAMP[1]
Moja filozofia jest całkiem prosta – dzień, w którym nikt nie próbuje mnie zabić, to dobry dzień.
Nie miałam ostatnio zbyt wielu dobrych dni.
Nie od momentu, gdy runęły mury między Światem Ludzi a Królestwem Fae.
Prawdę mówiąc, nie ma ani jednego żywego sidhe-seer, który miałby dobry dzień od tamtego czasu.
Przed Porozumieniem zawartym pomiędzy ludźmi a fae (czyli mniej więcej cztery tysiące lat p.n.e. – to dla tych, którzy nie znają historii fae) Łowcy Unseelie tropili nas i zabijali jak zwierzęta. Ale Porozumienie zabroniło fae przelewania ludzkiej krwi, więc przez następne sześć tysięcy lat, plus minus kilka wieków, ci posiadający Prawdziwy Wzrok – czyli ludzie tacy jak ja, którzy nie poddają się urokowi i magii fae – byli brani do niewoli w Królestwie Fae i trzymani w niej, dopóki śmierć ich nie uwolniła. Wielka mi różnica: umrzeć od razu lub zgnić w więzieniu! Znam takich, którzy są nimi zafascynowani, ale to nie ja. Radzenie sobie z fae jest jak radzenie sobie z uzależnieniem – poddasz się, to zawładną tobą; będziesz się opierać, to nigdy nie przestaną cię kusić.
Teraz, gdy mury runęły, Łowcy powrócili, by znów nas zabijać. Tępić nas tak, jakbyśmy to my byli plagą tej planety.
Aoibheal, Królowa Światła Seelie, nie jest już u władzy. W zasadzie nikt już nie wie, gdzie ona jest, a niektórzy nawet wątpią, czy w ogóle jeszcze jest. Od czasu jej zniknięcia Seelie i Unseelie prowadzą swoją cholerną wojnę w każdym zakątku naszego świata – i chociaż niektórzy mogą powiedzieć, że jestem pesymistką, sądzę, że Unseelie zyskują przewagę nad swoimi bardziej sprawiedliwymi braćmi.
Co jest naprawdę, ale to naprawdę złą wiadomością.
To nie tak, żebym Seelie lubiła bardziej. Nie lubię. Według mojej filozofii dobry fae to martwy fae. Chodzi o to, że Seelie nie są tak bezlitosne jak Unseelie. Nie zabijają nas w okamgnieniu, tylko najpierw wykorzystują. Mają dla nas zastosowanie.
Seks.
I choć ledwie przypisują nam, ludziom, jakiekolwiek znaczenie, to lubią mieć nas w łóżku.
Po czymś takim kobieta jest emocjonalnym wrakiem. Uczucie pożądania zniewala ją doszczętnie, dostaje się do jej krwiobiegu. Niezabezpieczony niczym seks z fae sprawia, że kobietę ogarnia szał, wręcz seksualny głód czegoś, czego nigdy nie powinna poznać i czego nigdy nie będzie w stanie zapomnieć. Dojście do siebie zajmuje jej bardzo dużo czasu, ale przynajmniej nadal żyje.
A to oznacza szansę na walkę o kolejny dzień. Na to, by wreszcie znaleźć sposób przywrócenia świata do stanu, który pamiętamy. I by odesłać tych drani fae z powrotem do piekła, skąd przybyli. Ale niepotrzebnie wyprzedzam fakty.
Ta historia zaczęła się tak jak wiele innych. Nie w ciemną, burzową noc. Nie poprzedziła jej też złowieszcza muzyka zapowiadająca nadejście nieprzyjaciela ani śmiercionośne wróżby na dnie filiżanki czy ostrzegawcze znaki na niebie.
Ta historia zaczęła się niepozornie, jak większość katastrof. Motyl zamachał gdzieś skrzydłami i zmienił się wiatr, a ciepły front starł się z zimnym na wybrzeżu zachodniej Afryki. Ledwo się obejrzysz, a huragan już bierze cię w swoją władzę. Wtedy jest już za późno na ucieczkę – nie pozostaje nic innego, jak tylko uszczelniać luki i kontrolować falę uszkodzeń.
Nazywam się MacKayla. Zdrobniale Mac. Jestem sidhe-seer, z czym pogodziłam się całkiem niedawno i bardzo niechętnie.
Było nas znacznie więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał. I była to cholernie dobra wiadomość.
Bo to właśnie my jesteśmy tymi kontrolującymi uszkodzenia.
Rok wcześniej…
Dziewiąty lipca. Ashford w Georgii.
Trzydzieści pięć stopni. Dziewięćdziesiąt siedem procent wilgotności powietrza.
Lato na Południu jest szalenie gorące, ale za to zimy są krótkie i łagodne. Lubię praktycznie wszystkie pory roku i właściwie każdy klimat. Mogę przeżyć pochmurny, dżdżysty jesienny dzień (świetny, żeby z dobrą książką zawinąć się w koc), tak jak bezchmurny i letni, ale nigdy nie przepadałam za śniegiem i lodem. Nie wiem, jak mieszkańcy Północy wytrzymują jedno i drugie. Ani dlaczego w ogóle to znoszą. Ale chyba dobrze, że jednak próbują. Inaczej musielibyśmy zrobić im tutaj miejsce.
Przywykła już do parnego południowego gorąca, rozsiadłam się przy basenie w ogrodzie moich rodziców, mając na sobie ulubione bikini w kropki, które genialnie pasowało do nowego różowego lakieru do paznokci o nazwie Tak-naprawdę-to-wcale-nie-jestem-kelnerką. Leżałam tak rozłożona na dmuchanym leżaku, pochłaniając słońce, a moje długie blond włosy spięłam w węzeł na czubku głowy. Była to jedna z tych fryzur, w których wolisz, żeby nikt nigdy cię nie zobaczył. Mama i tata wybrali się w rejs od jednej tropikalnej wyspy do drugiej, by uczcić swoją trzydziestą rocznicę ślubu. Wypłynęli dwa tygodnie temu z Maui, a w przyszłym tygodniu przypłyną do Miami.
Podczas ich nieobecności z oddaniem pracowałam nad swoją opalenizną, zanurzając się co jakiś czas w chłodnej błękitnej wodzie, a potem pozwalając słońcu osuszać kropelki na skórze. Pragnęłam, by moja siostra Alina była w pobliżu, bym mogła spędzić z nią czas i – być może – zaprosić kilku przyjaciół.
Mój iPod, który leżał niedaleko mnie na stoliku, był podłączony do głośników taty. Sączyły się z nich radosne piosenki, które przygotowałam specjalnie z myślą o wygrzewaniu się przy basenie. Na liście było ponad sto hitów pochodzących z minionych dekad – bezmyślnie szczęśliwa muzyka, by zabić bezmyślnie szczęśliwy czas. Akurat leciała stara piosenka Louisa Armstronga What a Wonderful World. Mimo że urodziłam się w czasach, kiedy bycie cynicznym i pozbawionym złudzeń uchodziło za coś fajnego, to czasem schodziłam z tej utartej ścieżki. No cóż.
Szklankę mrożonej herbaty miałam na wyciągnięcie ręki, a telefon znajdował się w pobliżu, na wypadek gdyby mama i tata zadzwonili wcześniej, niż się spodziewałam. Wprawdzie według planu do kolejnej wyspy mieli przybić dopiero następnego dnia, ale już dwukrotnie zdarzyło im się wcześniej zejść na brzeg. Odkąd kilka dni temu niechcący upuściłam komórkę do basenu, taszczyłam ze sobą bezprzewodową słuchawkę od telefonu stacjonarnego. Nie chciałam przegapić ich połączenia.
Tęskniłam za rodzicami jak wariatka.
Na początku, gdy wyjechali, cieszyłam się, że spędzę trochę czasu sama ze sobą. W domu rodzinnym czasami jest jak na Grand Central Station, przesiadują tu przyjaciółki mamy i kumple od golfa taty, od czasu do czasu wpadają panie z kościoła, a dzieciaki sąsiadów przychodzą z byle wymówką, zawsze przebrane w kostiumy kąpielowe… Rany, nie mogliby przynajmniej poczekać na zaproszenie?
Ale po dwóch tygodniach ta wytęskniona samotność zaczęła mnie męczyć. Gwarny zazwyczaj dom wydawał się boleśnie cichy, zwłaszcza wieczorami. W porze kolacji czułam się samotna i zagubiona. A poza tym głodna. Mama wspaniale gotuje, a ja tylko robię coś na szybko, najczęściej pizzę, frytki albo makaron z serem. Nie mogłam się doczekać jej smażonego kurczaka z puree ziemniaczanym, surówką i ciastem brzoskwiniowym na deser. Kupiłam już nawet produkty, których mogła potrzebować.
Uwielbiam jeść. Na szczęście tego po mnie nie widać. Mam, co prawda, czym oddychać i na czym siedzieć, ale jestem szczupła w pasie i mam smukłe uda. Mój metabolizm jest świetny, chociaż mama powtarza: „Ha, poczekaj do trzydziestki. A potem do czterdziestki i pięćdziesiątki”. Tata dodaje wtedy: „Będzie więcej do kochania, Rainey”. A gdy to mówi, rzuca mamie spojrzenie, które zawsze sprawia, że muszę szybko skupić swoje myśli na czymś innym. Na czymkolwiek innym niż ta dwójka. Uwielbiam moich rodziców, ale istnieje coś takiego jak ZDI. Zbyt dużo informacji.
Podsumowując, miałam świetne życie, o ile nie tęskniłam za rodzicami i nie odliczałam dni do powrotu Aliny z Irlandii, ale zarówno jedno, jak i drugie było tymczasowe i wkrótce wszystko miało wrócić do normy. A moje życie znów miało być idealne.
Czy będąc zbyt szczęśliwą, można kusić los? Narazić się na karę pozbawienia jednej z najważniejszych części twojego życia?
Kiedy telefon zadzwonił, myślałam, że to moi rodzice.
Ale to nie byli oni.
To zabawne, jak taka nic nieznacząca rzecz, którą wykonujesz codziennie wiele razy, może tak wiele zmienić w twoim życiu.
Odebranie telefonu i wciśnięcie guzika.
Zanim go wcisnęłam, z tego, co wiedziałam, moja siostra Alina żyła. Gdy to zrobiłam, moje życie rozpadło się na dwie części: Przed telefonem i Po telefonie. Między nimi powstała linia demarkacyjna.
Przed telefonem rzadko używałam słowa demarkacja – był to jeden z tych wyrazów, które znałam tylko dlatego, że byłam zapaloną czytelniczką. Przed płynęłam przez życie od jednego szczęśliwego momentu do drugiego. Przed myślałam, że wiem wszystko. Myślałam, że wiem, kim jestem, gdzie pasuję i co dokładnie przyniesie moja przyszłość. Przed myślałam, że wiem, jak będzie ona wyglądała.
Po zaczęłam odkrywać, że tak naprawdę nie wiem niczego.
Od dnia, kiedy dowiedziałam się, że moja siostra została zamordowana, czekałam dwa tygodnie na to, żeby ktoś w końcu coś zrobił – cokolwiek – poza umieszczeniem jej w grobie po uroczystości pogrzebowej z zamkniętą trumną, przykryciem go kwiatami i opłakiwaniem.
Rozpacz nie przywróci jej życia i na pewno nie spowoduje, że poczuję się lepiej, kiedy pomyślę, że ten, kto ją zabił, chodzi sobie gdzieś tam, żywy, wolny i szczęśliwy na swój chory, psychopatyczny sposób, kiedy moja siostra leży zimna sześć stóp pod ziemią.
Te tygodnie na zawsze pozostaną dla mnie mgliste. Płakałam cały czas, wspomnienia zostały zamazane przez łzy. Płakałam nawet wtedy, gdy wydawało mi się, że tego nie robię. Moja dusza cierpiała. Alina nie była tylko moją siostrą, była też moją najlepszą przyjaciółką. Chociaż mieszkała daleko, bo przez ostatnie osiem miesięcy studiowała w Trinity College w Dublinie, przez cały czas pisałyśmy do siebie i rozmawiałyśmy raz w tygodniu, dzieląc się wszystkim i nie mając przed sobą żadnych sekretów.
Tak przynajmniej mi się wydawało. Ogromnie się jednak myliłam.
Planowałyśmy wynająć razem mieszkanie, kiedy wróci do domu. Planowałyśmy przenieść się do miasta, gdzie miałam zamiar poważnie pomyśleć o studiach, a Alina pracować nad swoim doktoratem na tym samym uniwersytecie w Atlancie. Nie stanowiło żadnej tajemnicy, że to właśnie moja siostra była tą ambitniejszą w rodzinie. Odkąd skończyłam liceum, byłam zadowolona z pracy barmanki w Brickyard. Pracowałam cztery, pięć nocy z rzędu, mieszkałam w domu, oszczędzając większość pieniędzy i od czasu do czasu uczestnicząc w niektórych zajęciach lokalnego uniwersytetu w Podunk. W czymś typu: Jak korzystać z internetu czy Etykieta turystyczna, co raczej nie zachwycało mojej rodziny, ale dawało mamie i tacie nadzieję, że któregoś dnia zdobędę dyplom i będę miała Prawdziwą Pracę w Prawdziwym Świecie. Nadal, z powodu ambicji lub też jej braku, planowałam naprawdę zabrać się za siebie i wprowadzić w moje życie kilka dużych zmian, kiedy tylko Alina wróci do domu.
Gdy kilka miesięcy temu żegnałam się z nią na lotnisku, nie przyszło mi do głowy, że nigdy więcej jej nie zobaczę. Jej obecność w moim życiu była tak pewna, jak to, że słońce wschodzi i zachodzi. Moja siostra była urocza. Miała dwadzieścia cztery lata, a ja dwadzieścia dwa. Miałyśmy żyć wiecznie. Trzydziestka była odległa o jakiś milion lat świetlnych. Czterdziestka nie była nawet w tej samej galaktyce. Śmierć? Ha. Śmierć zdarza się tylko naprawdę starym ludziom.
Nieprawda.
Po dwóch tygodniach łzawa mgła zaczęła się podnosić. Nie przestałam cierpieć. Sądzę, że w końcu wydaliłam ostatnią kroplę wilgoci z mojego ciała, która nie była absolutnie niezbędna do tego, by utrzymać mnie przy życiu. Wściekłość zalała moją wysuszoną duszę. Chciałam odpowiedzi. Chciałam sprawiedliwości.
Chciałam zemsty.
Wydawało się, że tylko ja jedna.
Kilka lat wcześniej uczęszczałam na krótki kurs z psychologii, na którym była mowa o tym, że ludzie radzą sobie ze śmiercią, przechodząc przez różne fazy żałoby. Nie było mi dane zanurzyć się w odrętwieniu fazy zaprzeczenia, która podobno była pierwsza. Przeszłam od razu z odrętwienia do bólu, i to w ciągu jednego uderzenia serca. Mama i tata byli daleko, więc to ja byłam tą osobą, która musiała zidentyfikować ciało Aliny. To nie było przyjemne, a ja w żaden sposób nie mogłam po tym zaprzeczyć, że Alina jest martwa.
Po dwóch tygodniach znajdowałam się w samym środku fazy gniewu. Faza depresji powinna nadejść jako następna. Po niej, jeśli ktoś był zdrowy, faza akceptacji. W zasadzie widziałam już ślady akceptacji wokół mnie, tak jakby wszyscy przeszli bezpośrednio z odrętwienia do pogodzenia się ze stratą. Rozmawiali o różnych aktach przemocy. O tym, że życie toczy się dalej. Mówili, że sprawa jest w dobrych policyjnych rękach.
Nie czułam się dobrze. Nie miałam też zaufania do policji w Irlandii.
Zaakceptować śmierć Aliny?
Nigdy.
– Nie jedziesz, Mac, to moje ostatnie słowo! – Mama stała przy kuchennym blacie, z żółtą ścierką przewieszoną przez ramię, w fartuchu w radosne czerwone, żółte i białe magnolie, z dłońmi oprószonymi mąką.
Piekła. Gotowała. Sprzątała. Piekła więcej. Stała się istnym diabłem tasmańskim domowego zacisza. Urodzona i wychowana na głębokim Południu, tak właśnie radziła sobie z sytuacją. Kobiety tutaj zachowują się jak kwoki, gdy ktoś umiera. Tak po prostu tutaj jest.
Kłóciłyśmy się przez ostatnią godzinę. Zeszłej nocy dublińska policja powiadomiła nas, że bardzo im przykro, ale z braku dowodów oraz w świetle tego, że nie mają najmniejszej poszlaki ani świadka, nic więcej nie mogą zrobić. Oświadczyli, że nie mają więc wyboru i w związku z tym przenoszą sprawę do sekcji spraw niewyjaśnionych. Każdy z choć połową mózgu wiedział, że nie była to żadna sekcja, tylko zwykła szafka na akta w słabo oświetlonym i w dużej mierze zapomnianym przez wszystkich magazynie. Pomimo zapewnień, że ponownie zbadają sprawę i wykażą się należytą starannością, gdyby pojawiły się nowe dowody, wiadomość była jasna: Alina była martwa, a jej ciało odesłano do kraju. Nie była już ich problemem.
Poddali się.
Czy to nie był jakiś rekord? Trzy tygodnie. Marne dwadzieścia jeden dni. Niewyobrażalne!
– Mogę się założyć, że gdybyśmy tam mieszkali, nie odpuściliby tak szybko –powiedziałam gorzko.
– Tego nie wiesz, Mac. – Mama odsunęła popielatoblond grzywkę, pozostawiając smugę mąki na czole. Jej niebieskie oczy miały czerwone obwódki od płaczu.
– Daj mi szansę to sprawdzić.
Jej usta zacisnęły się w cienką linię.
– Nie ma mowy. Już straciłam jedną córkę w tamtym kraju. Nie stracę kolejnej.
Impas. Tak było od śniadania, kiedy to obwieściłam rodzicom decyzję, że biorę trochę wolnego, by polecieć do Dublina i dowiedzieć się, co tak naprawdę zrobiła policja w sprawie morderstwa Aliny.
Zażądałabym kopii akt i zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby kontynuowali śledztwo. Nadałabym sprawie twarz i głos – donośny i, miejmy nadzieję, bardzo przekonujący – członka rodziny ofiary. Wierzyłam w to, że jeśli tylko moja siostra miałaby reprezentanta w Dublinie, dochodzenie zostałoby potraktowane poważniej.
Próbowałam porozmawiać z tatą i poprosić go, by to on pojechał, ale nie mogłam w żaden sposób do niego dotrzeć. Zatracił się w żalu. Ja i Alina nie byłyśmy do siebie podobne, ani z twarzy, ani z figury, miałyśmy jedynie ten sam kolor włosów i oczu. Żałowałam, że nie jestem niewidzialna, kiedy tata kilka razy na mnie spojrzał, po czym jego twarz przybrała bolesny wyraz. Albo że nie jestem brunetką z brązowymi oczami, podobną do niego, tylko słoneczną blondynką z zielonymi tęczówkami.
Początkowo, zaraz po pogrzebie, napędzała go niespotykana energia, dzięki której wykonywał tysiące telefonów, kontaktując się, z kim tylko mógł. W ambasadzie uprzejmie skierowali go do Interpolu. Interpol zajął go na kilka dni, podobno przyglądając się sprawie, zanim dyplomatycznie odesłano go tam, gdzie zaczął, czyli do dublińskiej policji. Jednakże policja w Dublinie pozostała niewzruszona. Żadnych dowodów. Żadnych poszlak. Nic, co pozwoliłoby na wznowienie śledztwa. „Jeśli ma pan z tym problem, sir, proszę skontaktować się ze swoją ambasadą”.
Zadzwonił na policję w Ashford. Nie, nie mogą pojechać do Irlandii, żeby przyjrzeć się sprawie. Ponownie skontaktował się z dublińską policją: Czy byli na sto procent pewni, że przepytali wszystkich przyjaciół, znajomych, studentów i profesorów Aliny? Nie musiałam słyszeć całej rozmowy, żeby wiedzieć, że dla policji w Dublinie sprawa morderstwa Aliny stawała się drażliwa.
W końcu zadzwonił do starego przyjaciela, jeszcze z czasów studenckich, który był kimś wysoko postawionym w rządzie. Cokolwiek powiedział mu ten przyjaciel, całkowicie go to zdołowało. Zamknął się w gabinecie i nie wychodził.
Nastrój w domu Lane’ów był niezmącenie ponury, mama szalała w kuchni, a tata pogrążył się w swoim świecie. Nie mogłam siedzieć i wiecznie czekać, aż któreś z nich w końcu wyrwie się z odrętwienia. Czas leciał, ślady z każdą minutą traciły świeżość. Jeśli ktoś miał coś zrobić, to musiało być zrobione już teraz, co z kolei oznaczało, że tym kimś musiałam być ja.
Oznajmiłam więc:
– Jadę i nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba, czy nie.
Mama zalała się łzami. Trzepnęła ciastem, które gniotła na ladzie, i wybiegła z kuchni. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi od jej sypialni.
To była jedyna rzecz, której nie mogłam znieść: łez mojej mamy. Nie dość, że ostatnio się napłakała, to teraz znów doprowadziłam ją do płaczu. Wymknęłam się z kuchni i zaczęłam skradać się po schodach do swojego pokoju, czując się jak najgorsza z najgorszych szumowin chodzących po ziemi.
Wyskoczyłam z piżamy, wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i ubrałam się, a potem stałam tak, tracąc poczucie rzeczywistości i gapiąc się w zamknięte drzwi pokoju Aliny.
Jak wiele razy wołałyśmy się w ciągu dnia, szeptałyśmy w nocy, budząc się nawzajem, kiedy miałyśmy koszmary?
Teraz byłam sama ze swoimi koszmarami.
Weź się w garść, Mac. Otrząsnęłam się. Postanowiłam pojechać na uczelnię. Jeśli zostanę w domu, to ta czarna dziura może wciągnąć i mnie. Nawet teraz czułam, jak się poszerza.
Po drodze do centrum przypomniałam sobie, że upuściłam komórkę do basenu.
– Boże, czy to naprawdę było kilka tygodni temu?
Zdecydowałam więc, że zatrzymam się w centrum handlowym i kupię nową, na wypadek gdyby rodzice chcieli się ze mną skontaktować.
Jeśli w ogóle zauważyliby, że mnie nie ma.
Kupiłam najtańszą nokię, jaką mieli. Dezaktywowałam starą, a kartę SIM włożyłam do nowej.
Miałam czternaście nowych wiadomości, co było rekordem jak na mnie. Nie jestem zbyt towarzyska. Nie należę do tych osób, które zawsze nadążają za nowinkami technicznymi. Możliwość bycia namierzoną w tak łatwy sposób trochę mnie przeraża. Nie mam telefonu z aparatem ani umiejętności szybkiego pisania esemesów. Nie mam w telefonie internetu czy radia satelitarnego, tylko podstawowe funkcje. Dziękuję, to mi w zupełności wystarczy. Jedyny gadżet, którego potrzebuję, to mój wierny iPod – muzyka to moja ucieczka.
Wsiadłam do samochodu, włączyłam silnik, żeby klimatyzacja mogła zadziałać w niesłabnącej gorączce lipca, i zaczęłam przesłuchiwać wiadomości. Większość z nich była sprzed kilku tygodni, od przyjaciół ze szkoły albo znajomych z Brickyarda, z którymi nie rozmawiałam od pogrzebu.
Przez chwilę myślałam, że wśród wiadomości będzie też jakaś od Aliny – przecież straciłam telefon na kilka dni przed jej śmiercią. Miałam nadzieję, że może zadzwoniła i była szczęśliwa, zanim zmarła. Może powiedziała coś, co pomogłoby mi zapomnieć o żalu, choć na krótką chwilę. Rozpaczliwie chciałam usłyszeć jej głos jeszcze ten jeden raz.
Kiedy faktycznie go usłyszałam, prawie upuściłam telefon. Buchnął z małego głośnika, pełen szaleństwa i przerażenia.
Mac! O Boże, Mac, gdzie jesteś? Muszę z tobą porozmawiać! Od razu przerzuciło mnie na twoją pocztę! Dlaczego masz wyłączony telefon? Musisz do mnie oddzwonić, jak tylko to odsłuchasz! Mówię poważnie, natychmiast! To bardzo ważne!
Pomimo letniej gorączki nagle zrobiło mi się lodowato, a moją skórę pokryła gęsia skórka.
Och, Mac, wszystko poszło nie tak! Myślałam, że wiem, co robię. Myślałam, że on mi pomaga, ale… Boże, nie mogę uwierzyć, jaka byłam głupia! Sądziłam, że jestem w nim zakochana, ale on jest jednym z nich, Mac! On jest jednym z nich!
Mrugałam, nic nie rozumiejąc. Jednym z nich? Kim w ogóle był ten on, który był jednocześnie jednym z nich? Czy Alina była w kimś zakochana? Niemożliwe! Mówiłyśmy sobie wszystko!
Oprócz kilku facetów, z którymi spotykała się okazjonalnie podczas swoich pierwszych miesięcy pobytu w Dublinie, nie wspominała o żadnym innym mężczyźnie. A już na pewno nie o takim, w którym była zakochana!
Jej głos przeszedł w szloch. Moje ręce zacisnęły się na telefonie, tak jakbym mogła jej dotknąć przez słuchawkę i zachować przy życiu, bezpieczną. Zapadła kilkusekundowa cisza, a później, gdy znów przemówiła, zniżyła głos, jakby obawiała się, że zostanie przypadkiem podsłuchana.
Musimy porozmawiać, Mac! Jest tyle rzeczy, o których nie wiesz. Mój Boże, nawet nie wiesz, czym jesteś! Jest tak wiele spraw, o których powinnam była ci powiedzieć, ale myślałam, że mogę trzymać cię od tego z dala, do czasu aż będzie bezpiecznie. Spróbuję wrócić do domu…
Przerwała i zaśmiała się gorzko, zjadliwy dźwięk, zupełnie niepodobny do Aliny.
Ale wątpię, że pozwoli mi wyjechać z kraju, zadzwonię do ciebie, jak tylko…
Gwałtowny wdech.
Mac, on wraca.
Jej głos przeszedł w pośpieszny szept.
Posłuchaj mnie, musimy znaleźć…
Jej następne słowa były zniekształcone albo oznaczały coś w obcym dla mnie języku – coś jak shi-sadu.
Wszystko od tego zależy. Nie możemy pozwolić, żeby oni to dostali! Musimy dotrzeć do tego pierwsze! On mnie cały czas okłamywał. Teraz już wiem, co to jest, i wiem, gdzie…
Cisza. Połączenie zostało zerwane.
Usiadłam oniemiała, próbując zrozumieć coś z tego, co właśnie usłyszałam. Wydawało mi się, że mam rozdwojenie jaźni i że były dwie Mac: jedna wiedziała o tym, co się wokół niej dzieje, a druga ledwie mogła zmusić się rano do ubrania i włożenia buta na odpowiednią stopę. Mac, która wiedziała, musiała umrzeć wraz z Aliną, ponieważ ta Mac najwyraźniej nie wiedziała nic o swojej siostrze.
Alina była zakochana i ani razu nic mi o tym nie wspomniała! Ani razu! A teraz wydaje się to tylko jedną z wielu rzeczy, których mi nie powiedziała. Byłam oszołomiona. Czułam się zdradzona. Okazało się, że moja siostra ukrywała przede mną sporą część swojego życia, i to od miesięcy.
W jakiego rodzaju kłopoty się wpakowała? Od czego próbowała trzymać mnie z dala? Do czasu aż będzie to dla nas bezpieczne? Co musiałyśmy znaleźć? Czy zabił ją mężczyzna, w którym – jak sądziła – była zakochana? Dlaczego, Boże, dlaczego nie zdradziła mi jego imienia?!
Sprawdziłam datę połączenia – było to popołudnie, kiedy utopiłam telefon w basenie. Poczułam mdłości. Potrzebowała mnie, a ja ją zawiodłam. W momencie kiedy Alina próbowała tak desperacko się ze mną skontaktować, ja opalałam się leniwie w ogródku, słuchając głupiutkich, wesołych piosenek. Komórka leżała zapomniana na stole w jadalni.
Ostrożnie wcisnęłam przycisk zachowaj, po czym wysłuchałam reszty wiadomości, w nadziei, że może zadzwoniła jeszcze raz, ale niczego więcej nie było. Według policji Alina zmarła mniej więcej cztery godziny po próbie skontaktowania się ze mną, chociaż jej ciało znaleziono dopiero dwa dni później.
Trudno mi się było uwolnić od myśli, że dzwoniła do mnie, a ja nie odebrałam telefonu. Zamknęłam oczy i próbowałam nie roztrząsać tego, że zmarnowałam ostatnią szansę, by z nią porozmawiać. Próbowałam nie myśleć o tym, że gdybym odebrała telefon, to może mogłabym zrobić coś, żeby ją uratować. Takie myśli doprowadziłyby mnie do szaleństwa.
Ponownie odsłuchałam wiadomość. Co to było to shi-sadu? I o co jej chodziło z tym tajemniczym: „Nawet nie wiesz, czym jesteś”? Co Alina mogła mieć na myśli, wypowiadając te słowa?
Po trzecim przesłuchaniu znałam jej wiadomość na pamięć. Wiedziałam również, że nie było mowy, abym puściła ją mamie i tacie. Nie tylko jeszcze bardziej pogrążyłoby ich to w rozpaczy (jeśli w ogóle było to możliwe, biorąc pod uwagę stan, w jakim się teraz znajdowali), ale prawdopodobnie zamknęliby mnie w pokoju i wyrzucili klucz. Nie mogłam sobie wyobrazić, że podjęliby ryzyko utraty jedynego dziecka, które im pozostało.
Ale… gdybym pojechała do Dublina i puściła to nagranie policji, musieliby ponownie otworzyć sprawę, nieprawdaż? To był w końcu konkretny trop. Jeśli Alina była w kimś zakochana, musiała być z nim gdzieś widywana. Na uczelni, w mieszkaniu, w pracy, gdziekolwiek. Ktoś musiał wiedzieć, kim on był.
A jeśli ten tajemniczy mężczyzna nie był jej zabójcą, to na pewno stanowił klucz do odkrycia, kto nim był. W końcu to jeden z nich.
Zmarszczyłam brwi.
Kimkolwiek lub czymkolwiek byli ci oni.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] fragment piosenki Johna Mellencampa Crumblin’ Down, 1983 (przyp. tłum.).
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz