Déjà vu - Jolanta Kosowska - ebook + książka

Déjà vu ebook

Jolanta Kosowska

4,2

Opis

Tajemnicza Wenecja, okrutna klątwa i wieczna miłość.

Rafał Wroński, lekarz i wykładowca etyki zawodowej, po latach emigracji próbuje na nowo ułożyć sobie życie w Polsce. Na Akademii Medycznej obejmuje stanowisko po uwielbianym przez studentów, niedawno zmarłym wykładowcy, Marcu Brzezińskim. Nieświadomie wynajmuje piętro domu, w którym jego poprzednik mieszkał wraz ze swoją ukochaną, Anią. W mieszkaniu Wroński zastaje kota o imieniu Murano, szafę pełną sukienek, albumy wypełnione zdjęciami oraz pamiętnik. Ten ostatni szczególnie przykuwa jego uwagę.

Czytając go, coraz częściej ma wrażenie, że żyje równolegle życiem swoim i poprzednich lokatorów. Pamięta wydarzenia, w których nigdy nie brał udziału, miejsca, jakich nie odwiedził, a nawet obcych sobie ludzi.

Tajemnicza wenecka legenda wkracza w jego codzienność i powoli zamienia ją w koszmar…

Ta książka porywa, uwodzi, czaruje. Należy do gatunku nieodkładalnych. Ma w sobie wszystko, co potrzebne, by zachwycić: bogatą w historię i legendy Wenecję, tajemnicę, która umyka logice i zmysłom oraz miłość nie tylko tę romantyczną, ale również niezwykle cenną i unikatową: do wszystkich ludzi. Polecam całym sercem.
Katarzyna Kielecka, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (23 oceny)
13
5
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Choć w myśl znanej piosenki lubimy wracać tam, gdzie już byliśmy, to jednak zdarza się, że takie powroty bywają bardzo trudne. Wynika to z faktu, iż powrót po latach może w bardzo dojmujący, a zarazem bolesny sposób uświadomić nam, że życia, które pamiętamy z czasów przed opuszczeniem danego miejsca, za którym tęskniliśmy już nie ma. Czas podczas naszej nieobecności się nie zatrzymał i tak wiele się zmieniło. Kiedy zdamy sobie z tego wszystkiego sprawę, może zrodzić się w nas poczucie rozczarowania, zawodu i, co najbardziej odczuwalne poczucie osamotnienia. Mało tego odnalezienie się w nowych realiach życia w tylko pozornie starym miejscu może okazać się nie lada wyzwaniem. Już wkrótce, choć jeszcze o tym nie wie, o prawdzie płynącej z tego, co dotychczas wam napisałam, przekona się główny bohater książki Jolanty Kosowskiej „Deja Vu” - Rafał Wroński, której premierę wznowienia już wkrótce będziemy świętować. Mężczyzna jest lekarzem powracającym po kilku latach z emigracji do Polski. Zb...
20
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
Czytagi

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem zauroczona opowieściami Jolanty. Widać w nich wielkie serce. Opisy miejsc sprawiają, że chce się tam być i to zobaczyć.
00
Zulander241

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka za każdym razem zachwyca ♥️
00
Adaaga

Całkiem niezła

dziwna, inna, niespotykana historia. po latach Rafał wraca do Polski, zaczyna pracę na uczelni, którą kiedyś wykonywał. przez przypadek dowiaduje się że wynajął mieszkanie gdzie mieszkała pewna para, on umarł na stole operacyjnym ona wyjechała, co ciekawsze pracę też ma po nim. historia tych dwojga bardzo go ciekawi ...... może za bardzo.
00

Popularność




Jolanta Kosowska

Déjà vu

Dziękuję wszystkim,

którzy towarzyszyli mi

w wędrówkach po Wenecji.

Zamiast wstępu

Pomysł napisania tej książki zrodził się jakiś czas temu. Pojechałam ze znajomymi kolejny raz do Wenecji. Odpoczywałam, siedząc na schodach przy Canal Grande. Nagle wydało mi się, że to sen, że nic nie dzieje się naprawdę. Nie ma miasta na dziesiątkach wysp, nie ma wąskich uliczek i kanałów, tramwajów wodnych i gondoli. Głos tenora śpiewającego O sole mio był czymś zupełnie nierealnym. Most Akademii wyglądał jak teatralna dekoracja, a pałace nad Canal Grande jak atrapy z papieru. Miałam wrażenie, że to nierealny świat, pełen iluzji, aktorów zmieszanych z tłumem, przygodnych widzów, sprytnie wciąganych w wymyślony przez kogoś, jeszcze niezrozumiały i nielogiczny scenariusz.

Pomyślałam, że jest to miasto z pogranicza snu i rzeczywistości, tak nierealne i wyjątkowe, że aż teatralne i sztuczne. Czas tu biegnie jakby zupełnie niezależnie, setki lat splatają się ze sobą, tworząc niesamowitą atmosferę tego niepowtarzalnego miejsca. I nagle przyszło mi na myśl, że w tym mieście może wydarzyć się wszystko. Tak zrodził się pomysł na powieść Déjà vu.

Rafał

– I jak tam po powrocie? – Konrad rozsiadł się wygodnie w fotelu. Raz po raz spoglądał w moją stronę.

Przysunąłem szklankę z piwem, odruchowo przetarłem ręką zroszone szkło. Milczałem. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Kiedyś, przed laty, byliśmy kumplami z jednej klasy w ogólniaku, później przyjaciółmi ze studenckiej grupy. Łączyło nas wiele. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Mieliśmy wspólnych znajomych. Podobały nam się te same dziewczyny. Gustowaliśmy w tych samych trunkach. Podobnie patrzyliśmy na życie. Może ja trochę poważniej niż on.

Po studiach przez krótki czas pracowaliśmy razem w Zakładzie Etyki Zawodowej naszej uczelni. Potem wyjechałem na roczne stypendium, które później już tylko przedłużałem kolejnymi kontraktami. On został we Wrocławiu. Nasza przyjaźń wyblakła w natłoku codziennych spraw. Teraz wróciłem i poczułem się równie obco wśród swoich, jak tam wśród obcych. Wróciłem do czegoś, czego już nie było.

– Rozczarowany ojczyzną? – Konrad nie dawał za wygraną. – Żałujesz?

– Żałować nie żałuję, ale powroty są tak samo trudne jak wyjazdy – odpowiedziałem.

Przełknął kolejny łyk piwa i czekał.

– W pracy w porządku – powiedziałem z ociąganiem. – Jestem trochę jak powiew świeżego powietrza z zewnątrz.

– Zawodowo to wiem: jesteś na fali – przerwał mi. – A tak niezawodowo?

– Tak niezawodowo, to nie miałem jeszcze czasu – odpowiedziałem zupełnie szczerze. – Dawni znajomi rozjechali się po świecie. Nowi zachowują się z rezerwą. Ja też jestem odrobinę sztywny, mało spontaniczny. Odwykłem od prywatnych kontaktów z ludźmi z pracy.

– Nie tak sobie to wszystko wyobrażałeś? – dociekał.

– Odrobinę inaczej – przyznałem niechętnie. – Najwięcej kłopotów miałem ze znalezieniem odpowiedniego mieszkania. – Nareszcie udało mi się zmienić temat. – Ten nagrany przez ciebie pokój przestał mi już wystarczać. Zacząłem szukać.

– W tym mieście nie jest to łatwe – wtrącił.

– Chciałem, żeby mieszkanie było w miarę blisko uczelni i kliniki – zacząłem wyliczać. – Nie za duże, ale też nie klaustrofobiczne, gwarantujące niezależność, ciche, z garażem. Marzyłem o odrobinie zieleni.

– Ależ masz wymagania! – Przyglądał mi się rozbawiony. – Takich mieszkań nie ma. W każdym razie nie tutaj.

– Na początku też tak myślałem. Ale dwa dni temu coś znalazłem.

– Naprawdę? Miałeś fart.

– Rewelacyjne miejsce. Jedno piętro w domu ze sporym ogrodem. Mieszkanie ma cztery pokoje. No, właściwie trzy, bo jeden pozostaje zamknięty – opowiadałem. – Ma szokujący wystrój. Stylowe meble z innej epoki, obrazy w ciężkich ramach, stare lampy… Po właścicielach odziedziczyłem kota. Dachowiec, prążkowany jak tygrys. Wczoraj prychał na mnie wrogo. Dzisiaj miałem dla niego gęstość powietrza. Może z czasem się jakoś dogramy.

Reakcja Konrada była zaskakująca. Nagle się wyprostował, spiął się w sobie. Dziwny grymas przebiegł po jego twarzy.

– Masz w tym mieszkaniu werandę? – zapytał.

Zaskoczył mnie. W pierwszej chwili pomyślałem, że mu się coś stało w głowę.

– Duży taras położony na dachach dwóch przylegających do siebie garaży.

– Znam ten dom – powiedział nieoczekiwanie.

– Naprawdę?

– Tak. Znam go bardzo dobrze. Na brzegu balustrady stoi rząd skrzynek na kwiaty – zaczął opisywać, jakby uważał, że mu nie wierzę. – W rogu jest stary stół z metalowym blatem, rzeźbionym w postacie z mitów. Przy nim stoją dwa ratanowe fotele. Nad stołem wisi duża miedziana lampa z abażurem, na którym kapłanki bogini Westy pilnują ognia domowego. Tak naprawdę to nie jest lampa a lampion. Jeżeli włożysz do niego zapaloną świecę, to zobaczysz cienie postaci westalek przesuwające się po ścianie drzew rosnących w ogrodzie.

Słuchałem go w osłupieniu. Nie patrzył w moją stronę. Nagle zamilkł. Pił piwo. Bawił się bezmyślnie długopisem. Unikał mojego spojrzenia.

– Skrzynki na kwiaty są teraz puste – powiedziałem.

– Te kwiaty były do niedawna chlubą Anki. Tworzyły gęsty dywan, który wylewał się ze skrzynek i sięgał prawie do ziemi. Justyna twierdziła, że to są surfinie.

Nie patrzył na mnie. Przymknął oczy.

– Tam wszędzie było mnóstwo roślin. Na tarasie stały gliniane donice z drzewkami pomarańczowymi, oliwnymi i bugenwillami. Te ostatnie rosły w donicach ustawionych rzędem przy ścianie przylegającej do wejścia do domu. Bugenwille, jak i całą resztę, przywiózł Marco z Włoch od swojej babci. To było coś niesamowitego. Jakby śródziemnomorski ogród, który ktoś przeniósł do środkowej Europy.

– Teraz tylko w jednej donicy rośnie drzewko oliwne.

Chyba niepotrzebnie mu przerwałem, bo znowu zamilkł. Po chwili dopił piwo.

– Przepraszam, stary, spieszę się. – Widziałem, że skłamał. – Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia. Muszę się zwijać. Czas mnie goni.

– Czyj to dom? – próbowałem go zatrzymać.

Nie odpowiedział.

– Pogadamy kiedy indziej, dzisiaj muszę już lecieć. – Nawet się nie starał, żeby zabrzmiało to wiarygodnie.

Przywołał ręką kelnera. Zapłacił rachunek. Ruszył w kierunku wyjścia. Nagle się zatrzymał.

– Ten kot nazywa się Murano, jak wyspa nieopodal Wenecji. Uwielbia sardynki.

Obserwowałem go, jak przepycha się pomiędzy gęsto ustawionymi stolikami, co rusz potykając się o niedbale pozostawione krzesła. Miałem wrażenie, że ucieka przed wspomnieniami o tamtym domu.

***

Nagle ten dom wydał mi się zupełnie inny. Nie był już zimny i bezosobowy. Wcześniej mieszkała tu jakaś Anna. Ten wychudzony dachowiec to Murano. Mieszkanie wypełniło się zapachem wędzonych sardynek, a na werandzie, w lampionie zawieszonym nad stołem zapłonęła świeca. Na drzewach w ogrodzie zobaczyłem cienie dziewczęcych postaci. Długie, powiewne, sięgające do kostek szaty, wysoko upięte włosy, uniesione ramiona… Nagle delikatny wiatr poruszył lampionem, cienie ożyły, zaczęły przesuwać się i tańczyć, wirować wokół mnie coraz szybciej i szybciej, coraz radośniej. Miałem wrażenie, że pęd uniósł brzegi ich szat, że dziewczyny podały sobie ręce, że słyszę ich śmiech.

Śmiech westalek splótł się z cichym dźwiękiem pozytywki. Wsłuchałem się w te dźwięki. Skądś to znam – pomyślałem. Znajome tony układały się w dobrze znaną melodię. Słyszałem to już wiele razy. Tylko że wtedy to na pewno nie była pozytywka. Ta melodia kojarzyła mi się raczej z barokowymi balkonami, z ciężkimi lampami, z grubą, purpurową kurtyną, tapicerowanymi głębokimi fotelami i orkiestrą. Już wiem, pamiętam, opera Giuseppe Verdiego Rigoletto, tenorowa aria księcia Mantui z trzeciego aktu opery, La donna è mobile, Pavarotti.

Dziwne – pomyślałem. – Trzeci akt opery? Pavarotti? Przecież ja nie chodzę do opery.

Świeca w lampionie syknęła i zgasła. Ogród nagle zamarł w bezruchu. Wokół zapanowała ciemność. Melodia pozytywki stawała się coraz cichsza, aż w końcu zlała się z dalekim szumem miasta.

Konrad powiedział, że tu mieszkała Anna. Musiała być kimś wyjątkowym. To jakaś dziwna historia. Konrad też zachowywał się dziwnie. Pożegnał się tak niespodziewanie. Wyszedł pospiesznie. Takiego Konrada nie znałem.

Długo nie mogłem zasnąć. Zimny blask księżyca sączył się przez nie do końca opuszczone rolety. W jego świetle wszystko wyglądało jeszcze bardziej tajemniczo. Stare, mahoniowe biurko z blatem inkrustowanym kością słoniową, mosiężna lampa z witrażowym abażurem, dwa duże fotele, których oparcia wieńczyły drewniane postacie skrzydlatych lwów. Mały stolik ustawiony pod oknem, z blatem z kawałków drewna, układających się w nieostrą, lekko rozmazaną postać uskrzydlonego lwa. W rogu duża, mahoniowa szafa z szybami z kryształu, pełna książek. Okrągły księżyc odbijał się w jej drzwiach.

Przesunąłem się lekko i wtedy w krysztale ożyły dziesiątki księżycowych blasków. Zimne, srebrzyste światło kładło tajemnicze cienie, oświetlało siedzącego na parapecie kota. Murano przeciągnął się leniwie, ułożył wygodnie, oparł głowę na przednich łapach i zasnął. Ja długo nie mogłem zasnąć.

Świtało, kiedy zmorzył mnie sen. Żałuję, że zasnąłem. Męczyły mnie koszmary, w których główną rolę odgrywało to mieszkanie. Nie mogłem się obudzić. Słyszałem dźwięk budzika, ale nie potrafiłem otworzyć oczu. Jeszcze raz La donna è mobile, jeszcze raz cienie przesuwające się po drzewach w ogrodzie, dziwny chichot westalek.

Zbudziłem się zlany potem. Usiadłem na łóżku i nie mogłem uspokoić myśli. Jedna z nich wydała mi się zaskakująca. Byłem pewien, że Anna miała jasne włosy opadające na ramiona. Anna miała jasne włosy?! Przeraziła mnie ta myśl. To jakieś brednie – pomyślałem. – To tylko moja wyobraźnia. Skąd niby miałbym to wiedzieć? Przecież nie znałem Anny.

***

Konrad nie spieszył się do naszej przerwanej rozmowy. Udawał, że o niej zapomniał. Każdego dnia widywaliśmy się na uczelni. Konrad kipiał nowymi pomysłami, chciał w pracy wykorzystać jak najwięcej moich zachodnich doświadczeń. Tak było zawsze. Owładnięty jakąś ideą, parł do przodu. Realizacja jakiegoś pomysłu wypełniała mu cały czas, stawała się jego jedynym celem, na krótko przysłaniała mu wszystko. A po paru miesiącach potrafił o tym pomyśle zupełnie zapomnieć. Pojawiały się nowe koncepcje i nowe idee, o wiele ważniejsze od poprzednich. Pod tym względem Konrad się nie zmienił. Nadal był sobą.

Podobnie było u niego z dziewczynami. Jak coś robić, to całym sobą – mówił w przeszłości. – Jak kochać, to bezgranicznie, do utraty tchu – stwierdził po raz pierwszy w maturalnej klasie. Jego życie biegło w cykliczny sposób. Od jednego zauroczenia do drugiego, od jednej miłości do drugiej i od jednego do drugiego rozczarowania.

U Konrada każde kolejne uczucie było pierwszym prawdziwym, każda wybranka była tą wyjątkową, dla każdej gotów był zrobić wszystko, nawet wyrzec się samego siebie. Targała nim burza niesamowitych uczuć i namiętności, która cichła tak szybko, jak wybuchała, a potem przechodziła w nudę, monotonię i rutynę. Przez parę miesięcy sprawy toczyły się jeszcze jakby siłą rozpędu, ale coraz więcej było już szarości i znużenia. Aż któregoś dnia pojawiał się ktoś nowy i wszystko rozpoczynało się od początku. Pierwsze przelotne spojrzenia, niby przypadkowe muśnięcia dłoni, pierwsze pocałunki, motyle w brzuchu, marzenia senne. Znowu wzloty i upadki, szał namiętności, potem ponownie nuda, monotonia i gorycz kolejnego rozczarowania – może nią, a może samym sobą. Konrad się nie zmienił, był taki sam jak przed laty. Jego obecny związek z Justyną przechodził powoli w okres stabilizacji, a więc trwał co najwyżej od wczesnej wiosny. Bywali razem u Anny. To musiało być zupełnie niedawno, najwyżej parę miesięcy temu. Pośrednik, który wynajął mi mieszkanie, twierdził, że właścicielka wyjechała przed paroma tygodniami.

Z dnia na dzień coraz bardziej mnie to intrygowało – zamknięty na głucho pokój, osierocony Murano, stare meble, wiszące wszędzie obrazy. Każdy z nich był niesamowity.

Najbardziej fascynował mnie obraz wiszący w kuchni nad stołem. W pierwszej chwili myślałem, że to półotwarte okno. Wszystko wydawało się takie realne, jakby czuło się powiew rozgrzanego, napływającego z zewnątrz powietrza. Za tym oknem rozciągał się widok na taras ze stojącymi w olbrzymich donicach drzewkami pomarańczowymi. Taras kończył się kamienną balustradą, na której brzegu stała postać Madonny o dziewczęcych rysach twarzy, która trzymała na rękach Dzieciątko. Gdzieś w oddali górował nad wszystkim barokowy kościół z okrągłą kopułą. Kościół Santa Maria della Salute, Matki Boskiej Uzdrawiającej. Nie miałem pojęcia, skąd to wiem, ale byłem tego pewny.

Z każdym dniem coraz więcej rzeczy w tym domu nie dawało mi spokoju. Musiałem dowiedzieć się czegoś więcej. Postanowiłem zaprosić Konrada i Justynę na kolację.

***

Konrad przyjechał sam. Z lekkim ociąganiem wszedł do środka. Rozejrzał się niepewnie po mieszkaniu.

– Gdzie Justyna? – zapytałem zaskoczony.

– Nie chciała. – Nie szukał żadnych wymówek.

– Nie przepada za mną? – zapytałem.

– Nie o to chodzi.

– Nie zna mnie dostatecznie? – dopytywałem.

– Nie w tym rzecz.

– W takim razie, dlaczego nie przyszła z tobą?

Przyglądałem mu się z zainteresowaniem.

– Nie chodzi o ciebie, tylko o to mieszkanie – powiedział krótko. – Za dużo jest wspomnień, które są z nim związane.

Usiadł przy stole w kuchni, wyciągnął odruchowo paczkę papierosów, wygrzebał z kieszeni zapalniczkę.

– Nie pal tutaj!

– Nigdy tutaj nie paliłem. Muszę czymś zająć ręce. To mnie uspokaja.

Zamilkł. Rozglądał się dookoła.

– Kuchnia jest taka, jaka była – Nie wiem, dlaczego zacząłem się tłumaczyć. – Nic tu nie zmieniałem. Prawie jej nie używam.

Zastanawiałem się, co jest takiego w tej kuchni, że on się jej tak przyglądał. Kuchnia, jak kuchnia – pomyślałem. – Może odrobinę staromodna – drewniane, jasne meble z szybami koloru miodowego, zielone blaty, mosiężne lampki, oświetlające wszystko zbyt jasnym światłem.

– I jak? Jest tak, jak pamiętasz? – spytałem.

– Nie, zupełnie inaczej – zaprzeczył. – Dom to nie pomieszczenia, to ludzie. – Zamyślił się na chwilę. – Uwielbiałem tę ich kuchnię. Marco przywiózł te meble spod Wenecji. Zrobił to po śmierci swojej babci – rozgadał się niespodziewanie. – Transport tych mebli do Polski kosztował go majątek. Pamiętam, że zapytałem go wtedy, czy warto to robić. Był bardzo zaskoczony moim pytaniem. Odpowiedział, że te meble to historia jego rodziny, jakby kawałek jego samego. Zrozumiałem to dopiero wtedy, kiedy je zobaczyłem. Marco wynajmował dwupokojowe mieszkanie na starym mieście. Sprzęty wylądowały u Ani − stare weneckie meble, koronki z Burano, kolorowe szkło z Murano.

Nagle zamilkł i zaczął się przechadzać po kuchni.

– Ten dom miał niesamowitą atmosferę.

– To znaczy?

– Po przekroczeniu jego progu pojawiały się inne zapachy, inne kolory, czuło się na twarzy powiew ciepłego powietrza. To było jak magia południa Europy. Rozumiesz?

– Staram się to sobie wyobrazić.

– Magia południa Europy i do tego oni. Wchodziłeś do ich domu i nagle wszystko cichło i powolniało, jak gdyby czas płynął tu inaczej. Dwoje ludzi jakby przeniesionych z innych czasów, z innej przestrzeni. Nie znałeś ich, nie masz nawet szansy zrozumieć – mówił cicho i spokojnie. – Dom to ludzie.

Nie przerywałem mu. Zamarłem w bezruchu. Starałem się nie uronić ani słowa, by choć trochę zrozumieć.

– Bardzo lubiłem ich kuchnię. Na parapecie stały tu zawsze doniczki z ziołami. Obok nich wylegiwał się Murano. Za oknem widać było kwiaty, a na stole stały misy z owocami i słoje pełne oliwek. Kot na powitanie ocierał się o nogi, a w całym domu rozchodził się zapach świeżo parzonej kawy. Magiczna oaza szczęścia i spokoju. Tu było tak zawsze – powtórzył. – Nawet wtedy, kiedy przyszedłem tutaj po raz ostatni. – Na chwilę zamilkł. – Chodź, zjemy coś na mieście! – zmienił temat. – Tutaj nic nie przejdzie mi przez gardło.

Ale nie zbierał się do wyjścia. Usiadł. Bawił się pudełkiem papierosów. Raz po raz wysuwał papierosa, żeby po chwili wsunąć go do środka. To zajęcie pochłonęło go całkowicie, jakby nagle w tym wszystkim ono stało się najważniejsze. Wiedziałem, że chce mi jeszcze coś powiedzieć.

– Kiedy widziałem Marca po raz ostatni, też siedzieliśmy w tej kuchni – odezwał się cicho. – Wpadłem do nich wtedy niespodziewanie. Ani nie było jeszcze w domu. Miała za chwilę skądś wrócić. Marco zachowywał się tak, jakby się gdzieś spieszył. Co chwilę spoglądał na zegarek. Poczułem się niezręcznie. Miałem wrażenie, że mu przeszkadzam.

Wspomnienia Konrada

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Zamiast wstępu
Rafał
Wspomnienia Konrada
Wspomnienia Konrada
Z pamiętnika Ani
Wspomnienia Konrada
Z pamiętnika Ani
Rafał
Z pamiętnika Ani
Paolo. Lato
Z pamiętnika Ani
Rafał
Sen Rafała

Déjà vu

ISBN: 978-83-8373-152-0

© Jolanta Kosowska i Wydawnictwo Zaczytani 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Wioletta Cyrulik

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://zaczytani.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek