Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najpiękniejsza świąteczna opowieść, jaką przeczytasz tej zimy!
W domu dziecka przy ulicy Zimowej trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Opiekunki dokładają wszelkich starań, by dzieci choć przez te kilka dni czuły się tam jak w prawdziwym domu. Placówka boryka się jednak z poważnymi problemami finansowymi – funduszy brakuje nawet na prezenty dla wychowanków. By zmienić tę trudną sytuację, Marzena – dyrektorka domu dziecka – organizuje bożonarodzeniowy jarmark, a Klaudia, jedna z opiekunek, za własne pieniądze kupuje każdemu z podopiecznych kalendarz adwentowy.
Nikt nie wie, że w upominkach dla dzieci znajdują się nie tylko czekoladki, ale także... tajemnicze liściki od nieznanego nadawcy, które wywrócą tegoroczne święta do góry nogami. Nadchodzi czas pełen magii i niespodzianek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 234
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jolanta Kosowska Marta Jednachowska
Kalendarz adwentowy
Tym wszystkim, którzy przestali wierzyć w magię świąt.
listopada
Monika i Grażyna siedziały w kuchni i dopijały dawno zimną herbatę. Dochodziła dwudziesta pierwsza. Już za parę minut obie kończyły pracę. Nie miały siły rozmawiać. Dzisiejszy dzień wykończył obie kobiety. Podopieczni byli wyjątkowo nieznośni.
Grażyna musiała przeprowadzić stanowczą rozmowę ze swoją siedemnastoletnią podopieczną. Siedemnastoletnią jeszcze tylko przez parę tygodni, jak sama dziewczyna dobitnie powtarzała, codziennie – od paru miesięcy. Kobieta dyskutowała z nią przez ponad pół godziny o tym, że nie ma możliwości, żeby dyrektorka wydała zgodę na jej sylwestrowy wyjazd z koleżankami do Karpacza na narty. Nawet jeśli jedna z tych koleżanek jest już pełnoletnia. Pełnoletnia od dwóch tygodni. Justyna nie chciała tego zrozumieć, co skończyło się zatrzaśnięciem drzwi od pokoju dziewczyny tuż przed twarzą opiekunki.
– Jestem za stara na humory tych dzieciaków – stwierdziła kobieta, która odliczała dni do końca roku, kiedy w końcu będzie mogła nazywać siebie szczęśliwą emerytką. Myśl, że do tej chwili pozostało jedynie trzydzieści jeden dni, trzymała ją przy życiu.
Monika miała za to przeżycia zupełnie innego rodzaju. Jej podopieczni byli młodsi, co wiązało się z innymi problemami. Najpierw siedmioletnia Marcelina w sklepie z ubraniami wpadła w histerię, że ona będzie chodzić tylko w różowych bluzeczkach, najlepiej z nadrukiem z kolorowymi kucykami. Wprawiła tym w osłupienie Monikę, która w krzyczącej i awanturującej się dziewczynce z trudem rozpoznawała swoją kochaną Marcelinkę, którą opiekowała się już od czterech lat. Uwielbiała ją od samego początku, kiedy dziewczynka w wieku trzech lat trafiła do domu dziecka. Lecz najwyraźniej w każdym aniołku tkwi też mały diabełek. Następnie kobieta musiała udać się do podstawówki, do której uczęszczał Telemach, jej dziesięcioletni podopieczny. Rano, jeszcze przez rozpoczęciem dyżuru, dostała informację, że dzwoniła dyrektorka szkoły i prosiła ją o niezwłoczne przyjście na rozmowę. To oznaczało, że jeszcze dzisiaj musiała się z nią spotkać.
Zbliżająca się do emerytury dyrektorka podstawówki patrzyła na Monikę tak, jakby ta nie miała czterdziestu lat na karku, a była jedną z jej niesfornych uczennic.
– Muszą państwo więcej uwagi poświęcić Telemachowi – mówiła wyniośle. – To bardzo zdolne dziecko, ale nie może się tak zachowywać. To, że jest inteligentny, nie znaczy, że może inne dzieci wyzywać od głupich i doprowadzać je do łez. Dzisiejsza sytuacja przekroczyła już wszelkie granice. Kiedy Damian wstawił się w obronie dziewczynki, którą Telemach nazwał pozbawioną mózgu amebą, bo pomyliła się w trakcie rozwiązywania zadania z matematyki, pani podopieczny go uderzył!
– Telemach kogoś uderzył? – Monika nie dowierzała.
Jak na dziesięciolatka chłopiec był bardzo drobny i w domu dziecka zawsze stronił od konfliktów.
– Niestety tak – potwierdziła pani dyrektor. – Kiedy Damian go zaatakował w obronie Marysi, to Telemach uderzył go w twarz i rozciął mu wargę.
Monika przeanalizowała w myślach słowa dyrektorki. Jej podopieczny bronił się i dlatego oddał Damianowi. Nie polepszało to za bardzo sytuacji, ale zawsze trochę.
– Rozumiem, że w domu dziecka nie są państwo w stanie poświęcić każdemu podopiecznemu tyle czasu, ile on potrzebuje…
– Nie ma pani racji. Myli się pani – przerwała jej Monika. Nienawidziła takich zarzutów. Były niesprawiedliwe i wyssane z palca. – Każde dziecko otrzymuje tyle uwagi i opieki, ile wymaga. W każdym razie staramy się tak postępować.
– Nieistotne – stwierdziła kobieta. – Proszę porozmawiać z Telemachem. Nie wiem, jak długo będzie mógł jeszcze pozostać w naszej szkole, jeśli nie zmieni swojego zachowania. Rodzice Damiana nie żywią urazy, bo znają swojego syna. Twierdzą, że jest bardzo porywczy i zapewne jeszcze nieraz wda się z kimś w bójkę. Proszę mimo wszystko porozmawiać ze swoim podopiecznym. Nie będziemy na terenie naszej szkoły tolerować agresji.
Monika wyszła z rozmowy z dyrektorką zła i zniesmaczona. Miała wrażenie, że niepotrzebne były jej starania, żeby Telemach uczęszczał do szkoły podstawowej dla dzieci uzdolnionych. Włożyła w to mnóstwo wysiłku, a teraz żałowała. Gdyby chodził do zwykłej podstawówki, w której uczy się reszta dzieci z domu dziecka, nie byłoby takich problemów, a nawet jeśliby się pojawiły, to dyrekcja szkoły byłaby bardziej wyrozumiała. W tej szkole każde dziecko było swoistą mimozą o bardzo mocno wygórowanym mniemaniu o sobie, a rodzice uważali, że ich pociechy zdobędą w przyszłości nagrodę Nobla. W najgorszym razie będą do niej nominowane.
Dzisiaj Monika musiała porozmawiać z Telemachem. Czuła się tym przytłoczona. Uwielbiała zajmować się dziećmi, ale nie lubiła takich rozmów. Zawsze obawiała się, że podopieczny zrozumie ją opacznie i poczuje się zaatakowany. Nie zrozumie, że ona nie krytykuje jego, tylko zachowanie. Tym razem też nie poszło jej najlepiej. Chłopiec powiedział, że nie pojmuje, dlaczego nie może mówić innym, że się mylą i gadają głupoty. Powiedział również, że on nikogo nie obraził, a jedynie stwierdził fakt, że stojąca przy tablicy Marysia nie potrafi nawet dodawać pisemnie. Za sukces wychowawczy uznała Monika to, że chłopiec przyznał, że nie będzie już mówił innym dzieciom na głos tego, co myśli o ich inteligencji, a raczej jej braku. Do przeproszenia Damiana nawet nie próbowała go namawiać. Nie znała tego chłopca osobiście, ale niestety miała okazję poznać jego rodziców we wrześniu, na pierwszym zebraniu w nowej szkole Telemacha. Kiedy tylko się dowiedzieli, że do klasy dołączył nowy chłopiec, który jest z domu dziecka, zaczęli dopytywać, czy takie dziecko nie wpłynie negatywnie na poziom nauczania w klasie. Teraz dopiero musieli być zdziwieni, że Telemach jest najlepszym uczniem w tej klasie, a nauczyciel matematyki zastanawia się, czy nie warto byłoby przenieść chłopca do klasy wyżej, żeby uniknąć frustracji reszty grupy.
Po dzisiejszym dniu zarówno Grażyna, jak i Monika czuły się wyczerpane i zmęczone. Teraz, za pięć dziewiąta, obie czekały jedynie na moment, w którym pojawi się obejmująca nocny dyżur koleżanka i w końcu będą mogły opuścić miejsce pracy. Minutę przed czasem drzwi wejściowe uchyliły się i do kuchni zajrzała młoda kobieta z burzą loków na głowie, czyli Klaudia.
– Jesteście same? Nie ma dzieci? – zapytała, odrzucając z twarzy rude włosy.
– Wszystkie dzieciaki są już u siebie – powiedziała Grażyna, dopijając ostatni łyk herbaty.
– Bardzo dobrze, miałam nadzieję, że nikogo nie będzie o tej porze w kuchni.
Mówiąc to, Klaudia otworzyła szerzej drzwi. Z trudem zmieściła się we framudze, bo taszczyła dwie ogromne torby.
– Co to jest? – Monika spojrzała na reklamówki.
– W zeszłym roku przed świętami Maurycy opowiadał, że w szkole omawiali, jak w różnych krajach Europy obchodzi się Boże Narodzenie. Z największym zafascynowaniem mówił wtedy o tradycji, szczególnie popularnej w Niemczech, gdzie ludzie cieszą się bardzo, oczekując na święta, i w specjalny sposób celebrują czas Adwentu – opowiadała. – Wtedy dzieci dostają kalendarze adwentowe z dwudziestoma czterema okienkami, po jednym na każdy dzień. Kiedy dzisiaj zobaczyłam w sklepie kalendarze adwentowe z czekoladkami, to nie mogłam się powstrzymać! Maurycy tak bardzo o nim marzył.
– Maurycy już na pewno zapomniał o tych kalendarzach, a ty się tak przejęłaś – rzuciła oschle Grażyna.
– Dlaczego tak uważasz? – obruszyła się Klaudia.
– Z nimi jest tak zawsze. Coś im się spodoba, jest najważniejsze na świecie, a dwa dni później już o tym nie pamiętają i podoba im się coś zupełnie innego. To jest normalne, nie trzeba się tym przejmować.
– W każdym razie, kiedy już zobaczyłam te kalendarze, nie mogłam się powstrzymać – kontynuowała Klaudia, ignorując kąśliwe uwagi Grażyny. Pracowała z nią już ponad piętnaście lat i dawno zdążyła się przyzwyczaić do specyficznych uwag koleżanki. – Kupiłam po kalendarzu dla każdego z naszych dzieci. Na szczęście nie były drogie.
– Kupiłaś dwanaście kalendarzy?! – Monika ze zdziwieniem uniosła brwi. – Jesteś szalona! – stwierdziła.
– Od razu szalona. – Kobieta się zaśmiała.
Wyjęła z torby jeden z kalendarzy. Było to duże, płaskie pudełko z rysunkiem świętego Mikołaja stojącego obok pokaźnych sań wypełnionych prezentami. Sanie zaprzężone były w dziewięć reniferów, z których pierwszy, z dużym czerwonym nosem, kojarzył się z bajkowym Rudolfem Czerwononosym. W różnych miejscach obrazka widniały małe okienka do otwierania z liczbami od jeden do dwadzieścia cztery.
– Wiem, wiem – rzuciła Klaudia. – Trochę przesłodzone, ale mają swój świąteczny urok.
– Za bardzo ich rozpieszczasz – rzekła chłodno Grażyna. – Taka ilość czekolady jest niezdrowa. Poza tym przecież pod choinkę dostaną prezenty, a szóstego grudnia przyjdzie Mikołaj. Nie wystarczy tych podarunków? – zapytała poirytowana.
I tym razem uwaga Grażyny została zignorowana przez koleżanki, które oglądały kalendarze adwentowe.
– Myślę, że to cudowny pomysł – stwierdziła Monika.
– Prawda? – Uśmiech nie schodził z twarzy Klaudii. – Która z was ma dyżur pierwszego grudnia? Chodzi o to, żeby rozdać je dzieciom.
– A nie chcesz zrobić tego sama? – zapytała Monika.
– Pojutrze nie ma mnie w pracy. Mam dzisiaj nockę, a potem przychodzę dopiero na dniówkę w poniedziałek. Muszę pojechać do mojej mamy na weekend. Nie chcę, żeby dzieci musiały tak długo czekać. W niedzielę jest pierwszy grudnia. Która z was ma wtedy dyżur?
– Zajmę się tym – stwierdziła Monika. – To mój dyżur.
Grażyna wstała od stołu, zabrała z szafki swoją torebkę i mrucząc pod nosem niezrozumiałe pożegnanie, opuściła kuchnię. Niech one nadal ekscytują się kalendarzami adwentowymi – pomyślała. Ona cieszyła się z końca długiego dnia w pracy.
grudnia
Czternastoletnia Jagoda zwlekła się z łóżka dopiero z dźwiękiem trzeciego budzika. Była już siódma i dziewczyna wiedziała, że jak nie pojawi się w ciągu paru minut na śniadaniu, albo chociaż nie da znać, że wstała, kierując się do łazienki, to opiekunka zaraz zacznie pukać do drzwi. Szczególnie że jej współlokatorka, o dwa lata młodsza Zosia, ostatnio stała się małym kapusiem i na pewno powiedziała już w kuchni, że Jagoda nie chce wstać.
Dziewczyna usiadła na łóżku i próbowała się rozbudzić. Była w tym wieku, że najchętniej spałaby do południa, a wstawanie w ciemne, grudniowe poranki kojarzyło jej się z horrorem. Szczególnie jeżeli była to niedziela. Nie miała pojęcia, kto wymyślił to niedzielne spotkanie z kapelanem ich domu dziecka. Tym bardziej, że miało się ono odbyć już o ósmej. Usłyszała pukanie do drzwi.
– Jagoda, jest ciepłe śniadanie. Za piętnaście minut wszyscy spotykamy się w jadalni. – Nie czekając na odpowiedź dziewczyny, Grażyna wparowała do jej pokoju.
– Już idę! – odwarknęła opryskliwie nastolatka.
– Nawet się jeszcze nie ubrałaś! – zauważyła opiekunka. – Dziewczyno, zbieraj się! Jak zawsze jesteś ostatnia.
– Już idę – powtórzyła Jagoda. Wstała i ruszyła w stronę łazienki.
Nie miała ochoty słuchać dalszych uwag kobiety. Nie lubiła pani Grażyny, jak chyba wszystkie dzieci. Często, kiedy opiekunowie nie słyszeli, podopieczni domu dziecka rozmawiali o tym, jak bardzo się cieszą, że pani Grażyna od nowego roku ma przejść na emeryturę. Pozostałe opiekunki były dużo młodsze, milsze i bardziej wyrozumiałe. To pani Grażka, jak zwały ją dzieci, zawsze krzyczała i rzadko była z czegoś zadowolona.
Jagoda bardzo nie lubiła, kiedy na nią krzyczano. Kojarzyło jej się to z domem, z którego zabrali ją, kiedy miała pięć lat. Mało z tego domu pamiętała. Wszystkie wspomnienia były związane z krzykiem i awanturami wiecznie pijanego ojca. Dziewczyna nie tęskniła za domem i nie żałowała, że jej biologiczna rodzina nie stara się o możliwość kontaktu z nią. Jej domem był dom dziecka przy ulicy Zimowej i tutaj czuła się dobrze. Oczywiście jeśli się na nią nie krzyczało.
Chwilę później Jagoda, wciąż mocno zaspana, weszła do jadalni. Rzuciła Zośce wrogie spojrzenie. Ta jak zwykle udawała, że nie wie, o co chodzi. Doigra się kiedyś, oj, doigra – pomyślała Jagoda. Usiadła na swoim miejscu i posmarowała kromkę chleba ulubionym truskawkowym dżemem.
– Najpierw zjedz coś porządnego – skarciła ją pani Grażyna. – Dopiero na koniec śniadania powinno się jeść coś na słodko.
Jagoda postanowiła zignorować jej uwagę. Nie miała ochoty na poranne dyskusje. Zastanawiała się tylko, czemu przy śniadaniu towarzyszy im właśnie Grażka, a nie pani Monika, która była wpisana w grafik. Czyżby była chora? Wczoraj wieczorem wyglądała jeszcze zdrowo. Jagoda najbardziej z wszystkich opiekunek lubiła Monikę, która była też jej bezpośrednią opiekunką. Nie przyznawała się do tego przed innymi dziećmi, ale czasami wolała spędzać czas z nią niż z rówieśnikami.
– Dobrze, że w końcu wszyscy zaszczycili nas swoją obecnością przy stole – zaczęła pani Grażyna, patrząc wymownie na Jagodę. – Pani Klaudia, zainspirowana opowieściami Maurycego, postanowiła dodatkowo umilić wam przedświąteczny czas.
Kobieta otworzyła szafkę stojącą w rogu kuchni i wyjęła z niej dwie reklamówki.
– Każdy z was dostanie kalendarz adwentowy. Kalendarze są podpisane waszymi imionami.
– Taki z czekoladkami? – zapiszczał Maurycy.
– Tak, Maurycy, taki z czekoladkami. Pamiętajcie jednak, że cały sens kalendarzy adwentowych polega na tym, żeby się powstrzymać i jeść tylko po jednej czekoladce dziennie, w ten sposób celebruje się okres zbliżania się do świąt. Dzisiaj trzeba otworzyć okienko z numerem jeden i zjeść znajdującą się tam czekoladkę.
– Prawdziwy kalendarz adwentowy! – cieszył się chłopiec.
– Teraz musicie już pójść do świetlicy, bo jest późno. Jak wrócicie, to w pokojach będą na was czekać kalendarze od pani Klaudii. Rozłożę je, kiedy was nie będzie.
Przez twarz pani Grażyny przebiegł uśmiech, a przynajmniej tak wydawało się Jagodzie. Nie, to niemożliwe – pomyślała. – Grażka nigdy się nie uśmiecha, a jeżeli już, to tylko do najmłodszych, na pewno nie do wszystkich, przy wspólnym posiłku.
Jagoda w ferworze przedpołudnia szybko zapomniała o kalendarzu adwentowym. Cały czas myślała tylko o tym, że o dwunastej pójdzie na łyżwy. Był to jej niedzielny rytuał. Oczywiście nie w każdą niedzielę udawało jej się iść na lodowisko, nie miała aż tyle kieszonkowego, ale dni, w które mogła pojeździć, zawsze były dla niej małym świętem. Dziewczyna nie lubiła zimy, ale była to jedyna pora roku, kiedy mogła się oddawać swojej pasji, a dla niej była w stanie znieść nawet sto ciemnych poranków i mroźnych dni.
Poszła na lodowisko, usiadła na ławce i zaczęła zawiązywać na nogach stare, zużyte łyżwy, które wypożyczyła.
– Wczoraj były ostrzone. Mam nadzieję, że będzie ci się dobrze w nich jeździło – powiedział parę lat starszy od niej chłopak, kiedy podawał jej łyżwy.
Jagoda uśmiechnęła się do niego i odeszła bez słowa. Kojarzyła już chłopaka, mówił jej to samo za każdym razem, kiedy pożyczała łyżwy i za każdym razem była pewna, że będą one tępe. Pomimo to zawsze się do niego uśmiechała i tłumaczyła sobie, że chłopak nie mówi tego w złej wierze, tylko łyżwy, w których jeździło tysiąc stóp, nie mogą być już porządnie naostrzone. Przyciągnęła mocno zużyte sznurówki i westchnęła.
Cudownie byłoby mieć nowe, własne łyżwy – pomyślała. – Jednak gdybym oszczędzała na nie, to nie mogłabym chodzić na lodowisko, bo nie starczyłoby mi kieszonkowego.
Przestała myśleć o wymarzonych damskich łyżwach figurowych i weszła na taflę lodu. Od tej chwili na najbliższą godzinę cały świat przestał dla niej istnieć.
Kiedy w porze obiadowej dotarła do domu dziecka, była zmęczona, ale dumna z siebie. Całą godzinę ćwiczyła jazdę tyłem. W zeszłym tygodniu obserwowała, jak instruktor uczył tego jedną dziewczynę w podobnym do niej wieku. Dzisiaj sama spróbowała swoich sił. Zaliczyła trzy upadki, ale na koniec treningu udało jej się przejechać tyłem kilka metrów. Upadki i siniaki przestały się liczyć. Osiągnęła cel.
– Zjedz swoją czekoladkę! – przywitała ją w pokoju Zosia.
– Jaką czekoladkę? – zapytała Jagoda.
– Z kalendarza adwentowego! Moja była tak pyszna, że zaraz ukradnę ci twoją.
Jagoda zupełnie zapomniała o kalendarzu adwentowym, który czekał na biurku. Wzięła go do ręki i odnalazła cyferkę jeden. Okienko z tym numerem znajdowało się na prawym bucie świętego Mikołaja. Odsunęła papierową klapkę. W pojemniczku nie było czekoladki. Poczuła się oszukana.
– Zośka, ja cię uduszę! – warknęła. – Jak mogłaś zjeść moją czekoladkę?!
– O co ci chodzi? – zapiszczała dziewczynka, zaskoczona nagłym atakiem.
– Już nie udawaj, zjadłaś moją…
Jagoda nie skończyła. Z pustego pojemniczka na czekoladkę wypadła mała, zwinięta karteczka. Rozwinęła ją pośpiesznie. Była coraz bardziej zdenerwowana. Jeśli to jakiś głupi żarcik jej współlokatorki i napisała jej na kartce: Było smaczne albo Jutro pośpiesz się bardziej, to Jagoda nie ręczy za siebie.
Jednak treść kartki była zupełnie inna. Ktoś napisał ją schludnym, zupełnie niedziecięcym pismem.
Droga Jagodo,
dzisiaj, w pierwszy dzień Adwentu, wyjątkowo nie dostaniesz czekoladki, ale nie martw się, poznasz jej słodki smak już jutro. Nie będziesz żałować. Dzisiaj dostaniesz coś wyjątkowego. Zajrzyj, proszę, do pudełka, które znajdziesz pod swoim łóżkiem.
Już niedługo święta, a święta to czas cudów.
Niech otuli Cię magia zbliżających się świąt.
– Co tam masz? – zainteresowała się od razu Zośka.
Jagoda spojrzała pod łóżko i wyjęła sporych rozmiarów pudełko, owinięte w świąteczny papier w złote gwiazdki. Rozerwała go z radością, co, o czym wie każdy człowiek, jest najprzyjemniejszą częścią rozpakowywania prezentu.
– Nie wierzę – wyszeptała, kiedy zobaczyła zawartość.
Zosia podbiegła do Jagody i spojrzała jej przez ramię.
– Dostałaś łyżwy figurowe?! – krzyknęła. – Od kogo?
– W kalendarzu była karteczka. Wskazała mi miejsce z pudełkiem – powiedziała dziewczyna, zupełnie zapominając o złości na koleżankę.
– To niemożliwe! Ja miałam tylko czekoladkę! – dziwiła się Zosia. – To niesprawiedliwe!
Jagoda wyjęła łyżwy z pudełka i przymierzyła je. Pasowały idealnie, jakby były robione na zamówienie. Wykonano je z białej skóry ze złotymi zdobieniami i sznurówkami. Dokładnie o takich marzyła. Całe zmęczenie po treningu minęło jak ręką odjął i najchętniej już teraz znowu wbiegłaby na lodowisko. Wiedziała jednak, że musi poczekać przynajmniej do jutra. Pomimo to nie zdejmowała wymarzonego prezentu z nóg.
– Są piękne – stwierdziła z nutą zazdrości młodsza koleżanka.
– Będę musiała bardzo mocno podziękować pani Klaudii – oznajmiła Jagoda.
– Ale dlaczego dała ci je w taki dziwny sposób? Dlaczego nie dostałaś ich dopiero pod choinkę?
– Nie wiem – odparła dziewczyna.
Mało ją w tej chwili obchodziło, dlaczego opiekunka postanowiła w ten dziwny sposób dać jej prezent, i to pod swoją nieobecność. Liczyło się tylko to, że na stopach miała swoje własne, wymarzone łyżwy.
grudnia
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała sie również:
ISTNIEJĄ RZECZY, KTÓRYCH NAWET NIE POTRAFIMY SOBIE WYOBRAZIĆ
Oliwia, młoda autorka powieści romantycznych, odczuwa coraz większe niezadowolenie ze swojego życia. Problemy rodzinne i brak sukcesów literackich to tylko część jej zmartwień.
Najwięcej frustracji przysparza jej relacja z Czarkiem, która zupełnie nie przypomina ognistych romansów, jakie Oliwia opisuje w swoich książkach. W ich sypialni od dawna wieje chłodem, a Czarek zdaje się robić wszystko, by każdą chwilę spędzać w zaciszu własnego biura.
Szukając ucieczki od codziennych problemów, Oliwia zaczyna eksperymentować ze świadomym śnieniem. Fantastyczne, szalone sny przynoszą jej zapomnienie i ulgę. W każdym z nich pojawia się jednak tajemniczy mężczyzna o imieniu Miron, który z biegiem czasu staje się zadziwiająco realny. Wkrótce rzeczywistość zaczyna się niebezpiecznie mieszać z wytworami kobiecej wyobraźni…
Kalendarz adwentowy
ISBN: 978-83-8373-445-3
© Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Paulina Górska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek