Dlaczego medytujemy. Nauka i praktyka jasności i współczucia - Daniel Goleman, Tsoknyi Rinpoche - ebook

Dlaczego medytujemy. Nauka i praktyka jasności i współczucia ebook

Daniel Goleman, Tsoknyi Rinpoche

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Praktyczny, inspirujący poradnik medytacji - doskonałe antidotum na codzienny stres.

Wszyscy doświadczamy czasem negatywnych emocji, ale w dzisiejszym świecie bywa ich zbyt wiele. Zaburzają one zdrowe więzi z własnym umysłem, uczuciami, ciałem oraz z innymi ludźmi.

Dlaczego medytujemy jak żadna inna książka pozwala poznać i zrozumieć, czym jest medytacja. Łącząc tradycję Wschodu z zachodnimi odkryciami z dziedziny neuronauki, psycholog Daniel Goleman i tybetański nauczyciel medytacji Tsoknyi Rinpocze pomogą ci nie tylko zrewolucjonizować swoje życie na poziomie emocjonalnym, umysłowym i fizycznym, ale też zaakceptować siebie i innych.

Dzięki tej książce, idealnej zarówno dla osób zaawansowanych w medytacji, jak dla nowicjuszy - odmienisz swoje zdrowie, relacje z innymi i duszę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 213

Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wandola

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura. Wnikliwa i przystępna jednocześnie.
00
bigagus

Nie oderwiesz się od lektury

To książka, trochę podręcznik, do której chyba powinno się często powracać.
00

Popularność




Dla wewnętrz­nego spo­koju, ładu na świe­cie i dla dobra wszyst­kich

1

CO MOŻE DAĆ CI TA KSIĄŻKA

TSOKNYI RINPOCZE

Dora­sta­łem na wsi oto­czony mnó­stwem miło­ści i tro­ski. Wciąż mam żywo w pamięci, jak – mały brzdąc – wska­ki­wa­łem z roz­pędu na kolana mojemu dziad­kowi ubra­nemu w dagam, obszerny, cie­pły kaftan słu­żący do medy­ta­cji. Dzia­dek nie­prze­rwa­nie medy­to­wał i mru­czał man­try, pozwa­la­jąc łobu­zia­kowi przy­bie­gać i umy­kać. Biło od niego cie­płem, miło­ścią i spo­ko­jem, cokol­wiek się działo dookoła.

Uro­dzi­łem się w Kat­mandu: moim ojcem był tulku Urgyen Rin­po­cze, znany tybe­tań­ski mistrz medy­ta­cji, a matką Nepalka, któ­rej przod­ko­wie także prak­ty­ko­wali medy­ta­cję – zali­czał się do nich pewien słynny król Tybetu, któ­rego potom­ko­wie osie­dlili się w nepal­skiej doli­nie Nubri, w cie­niu Mana­slu, ósmej z kolei naj­wyż­szej góry na świe­cie. Całe wcze­sne dzie­ciń­stwo spę­dzi­łem w tym odle­głym górzy­stym rejo­nie.

Prak­ty­ku­ją­cych medy­ta­cję z odda­niem i wprawą w moim rodzie było wielu, w tym mój ojciec, jego babka oraz jej ojciec, słynny mistrz medy­ta­cji swo­ich cza­sów. Powie­dzieć o kimś, że ma doko­na­nia w dzie­dzi­nie medy­ta­cji, zazwy­czaj ozna­cza, że prze­szedł wiele eta­pów tre­ningu umy­słu i osią­gnął sta­bil­ność w mądro­ści i współ­czu­ciu. Dla­tego więc uwa­żam się za czło­wieka uprzy­wi­le­jo­wa­nego, bo od dziecka nauczano mnie medy­ta­cji i wycho­wy­wano w medy­ta­cyj­nej atmos­fe­rze.

Kiedy skoń­czy­łem trzy­na­ście lat, wysłano mnie do wspól­noty tybe­tań­skiej w pół­noc­no­in­dyj­skiej doli­nie Kan­gra, gdzie mia­łem otrzy­mać for­malne wykształ­ce­nie bud­dyj­skie. Uczy­łem się tam prak­ty­ko­wać medy­ta­cję u kil­ku­na­stu mistrzów tej sztuki, wśród któ­rych byli jogini prak­ty­ku­jący w odosob­nie­niu. Mia­łem szczę­ście kon­ty­nu­ować nauki pod kie­run­kiem niektó­rych z głów­nych mistrzów medy­ta­cji naszych cza­sów.

Bud­dy­zmu zaczą­łem nauczać jako dwu­dzie­sto­pa­ro­la­tek i od tego czasu podró­żuję po świe­cie, wpa­ja­jąc taj­niki medy­ta­cji dzie­siąt­kom tysięcy uczniów na kilku kon­ty­nen­tach. Oczy­wi­ście wciąż sam się uczę i zgłę­biam też, co na temat ludz­kiego umy­słu mówi nauka. Uczest­ni­czy­łem w kilku semi­na­riach Mind & Life Insti­tute, na któ­rych do naukow­ców prze­ma­wiał Dalaj­lama, i nauczam medy­ta­cji na let­nich kur­sach orga­ni­zo­wa­nych przez ten insty­tut dla dok­to­ran­tów i uczest­ni­ków stażu post­dok­to­ranc­kiego.

Od początku, kiedy zają­łem się naucza­niem medy­ta­cji, wro­dzona cie­ka­wość spra­wiła, że zain­te­re­so­wa­łem się szcze­gól­nie zachod­nią psy­cho­lo­gią, dzi­siej­szym życiem i wyjąt­ko­wymi wyzwa­niami, z jakimi przy­szło się mie­rzyć współ­cze­snym ludziom. Bycie nauczy­cie­lem podró­żu­ją­cym ozna­cza, że moje życie to cią­gły ruch. W odróż­nie­niu od wielu zna­nych azja­tyc­kich nauczy­cieli medy­ta­cji wolę podró­żo­wać w poje­dynkę i ano­ni­mowo, dzięki czemu mogę przy­glą­dać się ludziom i nawią­zy­wać z nimi spon­ta­niczne, szczere roz­mowy. Sporo czasu spę­dzam na lot­ni­skach, czę­sto prze­mie­rzam ulice miast na całym świe­cie i prze­sia­duję w kawiar­niach jako, mówiąc ogól­nie, obser­wa­tor ludzi.

Od lat spo­ty­kam się z eks­per­tami z dzie­dziny psy­cho­lo­gii, naukow­cami, przy­ja­ciółmi i uczniami na całym świe­cie, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć ich umy­sło­wość, ich zma­ga­nia i napię­cia kul­tu­rowe. Paru cenio­nych psy­cho­te­ra­peu­tów, mię­dzy innymi Tara Ben­nett-Gole­man i John Wel­wood, obda­ro­wali mnie pod­ręcz­ni­kami. Z Tarą (żoną Daniela Gole­mana) wspól­nie zgłę­bia­li­śmy pro­blemy natury psy­cho­lo­gicz­nej, a zwłasz­cza czę­sto wystę­pu­jące dys­funk­cyjne wzorce emo­cjo­nalne, takie jak poczu­cie emo­cjo­nalnej depry­wa­cji albo lęk przed opusz­cze­niem, o któ­rych Tara pisze w książce Alche­mia emo­cji i w innych tek­stach. Dzięki Joh­nowi Wel­wo­odowi, spe­cja­li­ście od tera­pii mał­żeń­skiej i pisa­rzowi, dowie­dzia­łem się, czym są wzorce rela­cyjne, i pozna­łem kon­cep­cję „ducho­wego eska­pi­zmu”, czyli ten­den­cji do wyko­rzy­sty­wa­nia prak­tyk ducho­wych, mię­dzy innymi medy­ta­cji, w celu unik­nię­cia nie­za­go­jo­nych ran natury psy­cho­lo­gicz­nej oraz przy­tła­cza­ją­cych, męczą­cych emo­cji. Mnó­stwo się też nauczy­łem od swo­ich uczniów, z któ­rymi roz­ma­wia­łem o ich życiu, związ­kach i prak­tykach ducho­wych.

Z tych źró­deł uczy­łem się o zabu­rze­niach ner­wi­co­wych, wzor­cach nawy­ko­wych i emo­cjach zarówno swo­ich, jak i moich uczniów – to narzu­ciło ton mojemu podej­ściu do naucza­nia, ponie­waż wiele się dowie­dzia­łem o wyzwa­niach emo­cjo­nal­nych i psy­cho­lo­gicz­nych, z jakimi dziś się mie­rzymy. Zauwa­ży­łem na przy­kład, że ludzie potra­fią ucie­kać przed pro­ble­mami psy­cho­lo­gicz­nymi poprzez odda­wa­nie się prak­ty­kom ducho­wym, wyczu­łem też ukrytą moc wzor­ców emo­cjo­nal­nych i traum rela­cyj­nych. Wła­śnie tego typu spo­strze­że­nia ukształ­to­wały instruk­cje zawarte w tej książce.

Moja metoda naucza­nia wyra­sta nie tylko z uwraż­li­wie­nia na współ­cze­sne wyzwa­nia w sfe­rze emo­cjo­nal­nej i psy­cho­lo­gicz­nej, ale także z tego, że wciąż pozo­staję oddany moż­li­wo­ści trans­for­ma­cji i prze­bu­dze­nia. Sta­ram się być wierny tra­dy­cyj­nej, głę­bo­kiej mądro­ści, na któ­rej grun­cie wyro­słem, a zara­zem iść z duchem czasu i wymy­ślać nowe rze­czy. Dla­tego sta­wiam na otwar­tość w bez­po­śred­nich inte­rak­cjach z uczniami, a jed­no­cze­śnie poświę­cam uwagę ich wewnętrz­nym napię­ciom, trau­mom i zagu­bie­niu.

Z początku uczy­łem bar­dziej tra­dy­cyj­nymi meto­dami, sku­pia­jąc się na teo­rii i pod­kre­śla­jąc sub­telne róż­nice na pod­sta­wie kano­nicz­nych tek­stów. Więk­szość moich uczniów była zna­ko­mi­cie wykształ­cona, dla­tego radzili sobie inte­lek­tu­al­nie i byli docie­kliwi. Myśla­łem wtedy: Oj, ależ oni są bystrzy! Na pewno będą robić postępy. A jed­nak po jakichś dzie­się­ciu latach poczu­łem, że coś jest chyba nie tak. Ucznio­wie niby „łapali to”, a jed­nak lata mijały, a oni wciąż tkwili w tych samych wzor­cach emo­cjo­nal­nych i nawy­ko­wych. To spra­wiało, że nie byli w sta­nie robić postę­pów w prak­tyce medy­ta­cyj­nej.

Zaczą­łem powąt­pie­wać, czy podej­ście tak bar­dzo cenione przez moją tra­dy­cję prze­ma­wia do moich uczniów zgod­nie z zamie­rze­niem. Gło­wi­łem się, dla­czego ucznio­wie na całym świe­cie rozu­mieją prze­kaz zawarty w naucza­niu, ale nie potra­fią go urze­czy­wist­nić i przejść głę­bo­kiej prze­miany.

Przy­pusz­cza­łem, że kanały komu­ni­ka­cyjne w ich umy­słach, emo­cjach i cia­łach są albo zablo­ko­wane, albo nad­mier­nie obcią­żone, a tym­cza­sem z tybe­tań­skiego punktu widze­nia wszyst­kie te kanały powinny być połą­czone i cał­ko­wi­cie drożne. Widzia­łem, że moi ucznio­wie nie mogą połą­czyć w całość tego, co rozu­mieli inte­lek­tu­al­nie, ponie­waż nie dawali sobie rady na pozio­mie ciała i uczuć. I w końcu dotarło do mnie, że powi­nie­nem zmie­nić metodę naucza­nia medy­ta­cji.

Obec­nie sku­piam się przede wszyst­kim na uzdra­wia­niu i otwie­ra­niu kanału łączą­cego umysł ze świa­tem uczuć, na przy­go­to­wy­wa­niu całego jeste­stwa ucznia. Tech­niki opi­sane w tej książce odzwier­cie­dlają to nowe podej­ście, które cyze­lo­wa­łem przez lata. Mimo że zro­dziły się z dzie­się­cio­leci szko­le­nia się u wiel­kich mistrzów, z moich medy­ta­cji i doświad­czeń w naucza­niu, to jed­nak nie są prze­zna­czone wyłącz­nie dla wyznaw­ców bud­dy­zmu czy też poważ­nych adep­tów sztuki medy­ta­cji. Wręcz prze­ciw­nie, zostały tak pomy­ślane, aby przy­dały się każ­demu.

Nie są one też lekiem wyłącz­nie na zabu­rze­nia ner­wi­cowe – ofe­rują prak­tyczne metody radze­nia sobie z wszel­kiego typu stre­su­ją­cymi myślami i emo­cjami, które wie­lo­krot­nie nami owła­dają. Oprócz stra­chu może być wśród nich agre­sja, zazdrość, nie­okieł­znana żądza i wszel­kie inne prze­szkody na dro­dze do wewnętrz­nego spo­koju.

Uwiel­biam dzie­lić się medy­ta­cją w spo­sób psy­cho­lo­gicz­nie i emo­cjo­nal­nie istotny, prak­tyczny i przy­stępny dla ludzi, któ­rych pochwy­cił w swe sidła dzi­siej­szy świat. Mamy bar­dzo nie­wiele czasu na pracę z naszymi umy­słami i ser­cami, dla­tego liczę, że poniż­sze tech­niki przy­niosą nam wiele korzy­ści tu i teraz.

DAVID GOLEMAN

Dora­sta­łem w kali­for­nij­skim mie­ście Stock­ton poło­żo­nym około pół­to­rej godziny jazdy od zatoki San Fran­ci­sco. Wtedy była to tchnąca spo­ko­jem, typowa ame­ry­kań­ska mie­ścina, jak z obra­zów Nor­mana Roc­kwella. Ostat­nimi czasy jed­nak Stock­ton doro­biło się zupeł­nie innej sławy: jest to pierw­sze mia­sto w USA, które zban­kru­to­wało, prze­pro­wa­dzany jest też w nim eks­pe­ry­ment pole­ga­jący na tym, że jego zubo­ża­łym miesz­kań­com wypłaca się comie­sięczną rentę. Jest to rów­nież wylę­gar­nia gan­gów.

Już we wcze­snym dzie­ciń­stwie zauwa­ży­łem, że w domach moich kole­gów nie ma ksią­żek, pod­czas gdy w moim na pół­kach stały ich tysiące. Rodzice byli wykła­dow­cami aka­de­mic­kimi i cenili edu­ka­cję jako naj­lep­szą ścieżkę do suk­cesu w życiu. Tak jak oni przede mną – trak­to­wa­łem szkołę poważ­nie i pil­nie się uczy­łem.

Dosta­łem się na stu­dia do col­lege’u na Wschod­nim Wybrzeżu, a stam­tąd na Harvard, gdzie stu­dio­wa­łem psy­cho­lo­gię kli­niczną. Na mojej ścieżce edu­ka­cyj­nej jed­nak zna­lazł się ostry zakręt, kiedy przed roz­po­czę­ciem stu­diów dok­to­ranc­kich dosta­łem się do pro­gramu sty­pen­dial­nego, dzięki któ­remu spę­dzi­łem dwa lata w Indiach, stu­diu­jąc – jak wyja­śni­łem moim spon­so­rom – psy­cho­et­no­lo­gię czy też „azja­tyc­kie modele umy­słu”. W rze­czy­wi­sto­ści nie wie­dzieć kiedy całą duszą odda­łem się nauce medy­ta­cji.

Medy­to­wać zaczą­łem już na początku stu­diów i w Indiach z entu­zja­zmem bra­łem udział w dzie­się­cio­dnio­wych odosob­nie­niach medy­ta­cyj­nych. Odna­la­złem stan wewnętrz­nego spo­koju, a po powro­cie do kraju na­dal prak­ty­ko­wa­łem. Przez te wszyst­kie lata pozna­łem wielu zna­ko­mi­tych nauczy­cieli i dzi­siaj uwa­żam sie­bie za ucznia Tsok­ny­iego Rin­po­cze.

Roz­prawa dok­tor­ska, którą pisa­łem na Uni­wer­sy­te­cie Harvarda, była poświę­cona medy­ta­cji jako tech­nice radze­nia sobie ze stre­sem i od tego czasu uważ­nie śle­dzi­łem bada­nia naukowe prak­tyki kon­tem­pla­cyj­nej. Ścieżka kariery zawio­dła mnie do dzien­ni­kar­stwa nauko­wego, a osta­tecz­nie do redak­cji „New York Timesa”, gdzie pra­co­wa­łem w dziale „Nauka”. Moją główną umie­jęt­no­ścią w tej dzie­dzi­nie na­dal jest prze­szu­ki­wa­nie donie­sień publi­ko­wa­nych na łamach cza­so­pism nauko­wych i prze­kła­da­nie ich na język zro­zu­miały i inte­re­su­jący dla prze­cięt­nego odbiorcy bez spe­cja­li­stycz­nego wykształ­ce­nia.

To wszystko z kolei spra­wiło, że napi­sa­łem książkę o nauko­wych odkry­ciach zwią­za­nych z medy­ta­cją do spółki z przy­ja­cie­lem jesz­cze z cza­sów stu­denc­kich, Richar­dem David­so­nem, obec­nie świa­to­wej sławy spe­cja­li­stą z dzie­dziny neu­ro­nauki zwią­za­nym z Uni­ver­sity of Wiscon­sin. Nasza książka Trwała prze­miana. Co nauka mówi o tym, jak medy­ta­cja zmie­nia twoje ciało i umysł czer­pie z naj­po­waż­niej­szych badań nad prak­tyką medy­ta­cyjną. Jako jej współ­au­tor powró­ci­łem do tej kry­nicy nauki kon­tem­pla­cyj­nej, doko­nu­jąc prze­glądu odkryć nauko­wych prze­ma­wia­ją­cych za tech­ni­kami, któ­rymi Tsok­nyi Rin­po­cze dzieli się w każ­dym roz­dziale.

Co może dać ci ta książka

Prak­tyka uważ­no­ści (mind­ful­ness) zdo­była już sporą popu­lar­ność w naszych miej­scach pracy, szko­łach, cen­trach jogi, ośrod­kach medycz­nych i wciąż zagar­nia nowe tery­to­ria, wni­ka­jąc do naj­roz­ma­it­szych enklaw spo­łe­czeń­stwa Zachodu. O ile ta odskocz­nia od życio­wych trosk z oczy­wi­stych powo­dów prze­ma­wia do wielu ludzi, o tyle należy pamię­tać, że uważ­ność to tylko jedno z wielu narzę­dzi przy­dat­nych do bar­dziej roz­wi­nię­tej prak­tyki medy­ta­cji. Ścieżka prak­tyki, którą oma­wiamy szcze­gó­łowo w tej książce, obej­muje pod­stawy uważ­no­ści, ale także wycho­dzi daleko poza jej ramy. Kiedy już roz­pocz­niesz prak­ty­ko­wa­nie uważ­no­ści, powiemy ci, co robić dalej – a także co robić na samym początku, aby roz­broić głę­boko zako­rze­nione nawyki emo­cjo­nalne, które do tej pory czę­sto tobą ste­ro­wały.

Niniej­sza książka pomoże ci pora­dzić sobie z pro­ble­mami, z jakimi w naszym nowo­cze­snym życiu mie­rzymy się dzi­siaj wszy­scy – mówię nie tylko o wszech­obec­nych tele­fo­nach i coraz bar­dziej prze­peł­nio­nych roz­kła­dach dnia, ale także o zale­wie destruk­cyj­nych myśli, jak choćby zwąt­pie­nie w sie­bie i cynizm, oraz o utrud­nia­ją­cych życie nawy­kach emo­cjo­nal­nych, na przy­kład o dokucz­li­wej skłon­no­ści do samo­kry­tyki. Począt­kowe roz­działy pomogą czy­tel­ni­kowi upo­rać się z dwoma pro­ble­mami, na które skarży się więk­szość zaczy­na­ją­cych swoją przy­godę z medy­ta­cją: 1) Mój umysł sza­leje, nie potra­fię się uspo­koić i 2) Moje naj­bar­dziej nie­po­ko­jące myśli stale wra­cają. Sta­ra­jąc się dosto­so­wać swoje naucza­nie w taki spo­sób, aby przy­nio­sło efekty pomimo tych dwóch prze­szkód, Tsok­nyi Rin­po­cze zaczyna od „zrzu­ca­nia” (ang. drop­ping) pole­ga­ją­cego na tym, że medy­tu­jący prze­bija się przez uparty stru­mień myśli, oraz „poda­wa­nia ręki”, kiedy to medy­tu­jący uczy się zaprzy­jaź­niać z nęka­ją­cymi go wzor­cami umy­sło­wymi.

Te prak­tyki – zazwy­czaj bra­kuje ich w stan­dar­do­wym naucza­niu uważ­no­ści – są bez­cenne. Wielu roz­po­czy­na­ją­cych tre­ning uważ­no­ści zarzuca tę metodę, bo mimo sta­rań nie potra­fią sobie pora­dzić z natło­kiem nie­przy­jem­nych, iry­tu­ją­cych myśli. Ta książka opo­wiada o tym, jak trak­to­wać takie myśli z miło­ścią i akcep­ta­cją.

Dzie­limy się tutaj także kil­koma nowymi meto­dami. Są już znane uczniom Rin­po­cze, ale nie szer­szemu odbiorcy.

Ta książka jest dla cie­bie, jeśli:

zasta­na­wiasz się, czy zacząć medy­to­wać, ale nie masz pew­no­ści, czy powi­nie­neś to robić albo od czego zacząć;

jeśli medy­tu­jesz, ale nie bar­dzo wiesz, dla­czego to robisz, albo jak prak­ty­ko­wać dalej, żeby zro­bić postępy;

jeśli już się prze­ko­na­łeś do upra­wia­nia medy­ta­cji i teraz pra­gniesz zachę­cić do tego osobę, na któ­rej ci zależy, poprzez ofia­ro­wa­nie jej tej książki.

2

RZUĆ TO!

Po co się przej­mo­wać, jeżeli nie możesz cze­goś zmie­nić?

I po co się przej­mo­wać, jeśli możesz coś zmie­nić?

PORZE­KA­DŁO TYBE­TAŃ­SKIE

TSOKNYI RINPOCZE: WYKŁADNIA

W latach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, kiedy dora­sta­łem, tempo życia w Nepalu i Indiach pół­noc­nych nie było szcze­gól­nie szyb­kie. Więk­szość ludzi uwa­żała sie­bie za przy­ku­tych do miej­sca. Mie­li­śmy roz­luź­nione ciała i zasia­da­li­śmy do her­baty, kiedy nam się podo­bało. Uśmie­cha­li­śmy się bez przy­musu. Oczy­wi­ście mie­rzy­li­śmy się z licz­nymi wyzwa­niami, takimi jak ubó­stwo i brak moż­li­wo­ści, ale w tym kra­jo­bra­zie miej­sca na stres i pośpiech raczej nie było.

A jed­nak także te kraje się roz­wi­jały i tempo życia powoli się roz­pę­dzało. Na dro­gach przy­by­wało samo­cho­dów, mno­żyły się miej­sca pracy pod­po­rząd­ko­wane wyzna­czo­nym ter­mi­nom i ocze­ki­wa­niom. Wielu ludzi zoba­czyło, na czym polega życie klasy śred­niej, i pra­gnęło doświad­czyć tego cho­ciaż tro­chę. A ja zauwa­ży­łem, że zaczy­nają mieć objawy stresu, fizycz­nego i umy­sło­wego. Byli nie­spo­kojni, kolana pod­ska­ki­wały im ner­wowo pod sto­łem. Mieli też roz­bie­gane spoj­rze­nia i uśmie­chali się z lek­kim przy­mu­sem.

Sam odczu­łem to na wła­snej skó­rze, kiedy zaczą­łem pra­co­wać nad róż­nymi skom­pli­ko­wa­nymi pro­jek­tami. Na przy­kład zaini­cjo­wa­łem wie­lo­letni pro­gram kon­ser­wa­cji tek­stów moich przod­ków, a tym­cza­sem moje biuro znaj­do­wało się po dru­giej stro­nie mia­sta. Budzi­łem się i byłem tam już myślami, a mój świat uczuć bom­bar­do­wał mnie roz­ka­zami: Idź, no idź! Raz prze­jedź szczo­teczką po zębach i wypluj, co tam masz! Wsadź od razu całe śnia­da­nie do ust, prze­żuj raz i połknij! Nie masz na to wszystko czasu!

Po dro­dze do biura ruch samo­cho­dowy na uli­cach Kat­mandu był nie­malże nie do znie­sie­nia. Trzy­maj nogę na gazie! Nie przej­muj się, że możesz spo­wo­do­wać kraksę – to nie ma zna­cze­nia! Jedź do biura i na nic się nie oglą­daj! Gdy zajeż­dża­łem na miej­sce, czu­łem się już wypa­lony. Pospiesz­nie się z wszyst­kimi wita­łem, nie zwal­nia­jąc i nie tra­cąc czasu na zbędne ruchy. Chcia­łem czym prę­dzej się stam­tąd wydo­stać.

Wymy­ka­łem się, a potem sze­dłem dokądś, byle gdzie – na przy­kład do kawiarni. Sie­dzia­łem tam, nie mając nic szcze­gól­nego do roboty, i pró­bo­wa­łem się wyci­szyć, ale na­dal czu­łem się roz­trzę­siony. Mia­łem wra­że­nie, że cały jestem wielką brzę­czącą klu­chą – z nie­wia­do­mych przy­czyn moje ciało, uczu­cia i umysł były opa­no­wane przez stres.

Któ­re­goś dnia jed­nak posta­no­wi­łem wziąć się w garść. Zaczą­łem sza­no­wać ogra­ni­cze­nia pręd­ko­ści wła­ściwe mojemu ciału, zamiast pod­po­rząd­ko­wy­wać się nachal­nej, wypa­czo­nej ener­gii pośpie­chu. Powie­dzia­łem sobie: Będę robić wszystko nor­mal­nie, we wła­ści­wym tem­pie. Będę dojeż­dżał do biura w swoim cza­sie. Nie pozwolę, żeby ten wewnętrzny nie­po­kój mnie poga­niał.

Ran­kami krzą­ta­łem się teraz roz­luź­niony, poru­sza­jąc się w dogod­nym dla mnie tem­pie. Przed wsta­niem prze­cią­ga­łem się w łóżku. Sta­ran­nie, nie­spiesz­nie myłem zęby. Kiedy ener­gia pośpie­chu usi­ło­wała mnie poga­niać – Pospiesz się, natych­miast ruszaj w drogę! Złap coś na śnia­da­nie i zjedz to w samo­cho­dzie! – po pro­stu tego nie słu­cha­łem.

Sza­no­wa­łem limit pręd­ko­ści mojego ciała. Zasiadł­szy do śnia­da­nia, prze­żu­wa­łem jak należy, sma­ku­jąc posi­łek. Do biura jecha­łem z pra­wi­dłową pręd­ko­ścią, bez poczu­cia, że muszę pędzić na łeb na szyję. Ta jazda spra­wiała mi nawet przy­jem­ność. Za każ­dym razem, kiedy ener­gia pośpie­chu kazała mi jechać prę­dzej – No jedź tam już – uśmie­cha­łem się i krę­ci­łem głową. Osta­tecz­nie docie­ra­łem nie­malże o tej samej porze co wcze­śniej.

Kiedy wcho­dzi­łem do biura, czu­łem się świeży i odprę­żony, a zna­jome wnę­trza spra­wiały wra­że­nie jak ni­gdy spo­koj­nych i pięk­nych. Sia­da­łem i piłem her­batę z moim zespo­łem, patrząc każ­demu w oczy, i praw­dzi­wie roz­gasz­cza­łem się w pracy. Nie czu­łem pra­gnie­nia, by wyjść.

Ugruntowanie

Chciał­bym zacząć od pod­staw. W mojej tra­dy­cji lubimy budo­wa­nie róż­nych obiek­tów – świą­tyń, klasz­to­rów, mona­sty­rów, stup. Być może to w ramach kom­pen­sa­cji naszej noma­dycz­nej prze­szło­ści. W każ­dym razie w naszych meta­fo­rach czę­sto poja­wiają się budowle. I wiemy, jak każdy budow­ni­czy, że ważne są solidne fun­da­menty. W medy­ta­cji także ważne są zdrowe, solidne fun­da­menty, by móc zacząć.

Surow­cem są nasze ciała, umy­sły i uczu­cia. Pra­cu­jemy z naszymi myślami i emo­cjami – z naszym szczę­ściem i smut­kiem, z tym, co spra­wia nam trud­ność i z czym się zma­gamy. W wypadku medy­ta­cji solidne fun­da­menty ozna­czają, że jeste­śmy obecni, połą­czeni, ugrun­to­wani w ciele. W dzi­siej­szych cza­sach z wielu powo­dów może to być dość trudne. Dla­tego lubię roz­po­czy­nać wła­sną prak­tykę, a także prak­tykę moich uczniów od ćwi­cze­nia ugrun­to­wu­ją­cego, pole­ga­ją­cego na znaj­do­wa­niu ciała, osia­da­niu w ciele i łącze­niu się z cia­łem. Nasze myślące umy­sły pra­cują, jak się zdaje, bez chwili prze­rwy, co czę­sto spra­wia, że czu­jemy się zde­ner­wo­wani, zmę­czeni i nieugrun­to­wani. Dzięki tej meto­dzie prze­bi­jamy się przez wiru­jące myśli, ścią­gamy świa­do­mość do ciała i przez jakiś czas po pro­stu jeste­śmy tutaj. Na nowo łączymy nasze umy­sły z cia­łami, odnaj­du­jąc w ten spo­sób nasz grunt.

Technika z rzucaniem

Pierw­sza tech­nika, jaką chciał­bym się podzie­lić, czyli rzu­ca­nie (ang. drop­ping), służy zerwa­niu z nawy­kiem więź­nię­cia w naszych myślą­cych umy­słach – z zamy­śla­niem się – połą­czo­nemu ze zry­wa­niem kon­taktu z naszymi cia­łami. Rzu­ca­nie to jesz­cze nie medy­ta­cja, tylko raczej spo­sób na to, by w danej chwili móc prze­bić się przez rodzący napię­cie stru­mień myśli, trosk i pośpie­chu. Pozwala nam to osiąść w bie­żą­cej chwili, w ugrun­to­wa­niu i ucie­le­śnie­niu. I to nas przy­go­to­wuje do medy­ta­cji.

Rzu­ca­nie polega na robie­niu trzech rze­czy w tym samym cza­sie:

Pod­no­sisz ręce i swo­bod­nym ruchem opusz­czasz je na uda.

Robisz długi, gło­śny wydech.

Odry­wasz świa­do­mość od myśle­nia i rzu­casz ją w to, co czuje twoje ciało.

Pozo­stań w spo­czynku, świa­dom swo­jego ciała, bez żad­nego szcze­gól­nego posta­no­wie­nia. Poczuj swoje ciało i wszyst­kie jego dozna­nia: przy­jemne albo nieprzy­jemne, cie­pło albo chłód, ucisk, mro­wie­nie, ból, roz­kosz – wszystko, co tra­fia do two­jej świa­domości. Nie­ważne, co to za uczu­cia. Jeśli nic nie czu­jesz, to też dobrze – w takim razie trwaj w odrę­twie­niu.

A zatem w skró­cie: rzu­casz, a potem spo­czy­wasz i roz­luź­niasz się. Po pro­stu chcesz, by świa­do­mość ugrun­to­wała się w ciele. Nie szu­kasz jakie­goś szcze­gól­nego stanu lub szcze­gól­nego uczu­cia. Tego nie da się zro­bić źle, bo uczu­cia i dozna­nia nie są dobre albo złe; one po pro­stu są. A jako że mamy ten silny nawyk umy­słowy pole­ga­jący na wska­ki­wa­niu do głowy i tra­ce­niu łącz­no­ści z ugrun­to­wa­nym cia­łem, możesz pró­bo­wać rzu­ca­nia kolejny raz i następny, tyle razy, ile potrze­bu­jesz, aby prze­rwać stru­mień myśli.

Spró­buj to robić przez pięć minut: opuść ręce, zrób głę­boki wydech i rzuć myślący umysł w dozna­wa­nie swego ciała. Trwaj tak przez chwilę i potem znowu rzuć. Powta­rzaj to w razie potrzeby kil­ku­krot­nie.

Roz­luź­nij się wewnętrz­nie. Udziel sobie pozwo­le­nia na nic­nie­ro­bie­nie. Z początku będzie ci się to wyda­wało czymś obcym, ale dzięki wpra­wie sta­nie się bar­dziej natu­ralne.

Kiedy świa­do­mość umo­ści się w twoim ciele, zwróć uwagę na jego sta­bil­ność, na jego natu­ralne uzie­mie­nie, na cięż­kość i bez­ruch. Zwróć uwagę na miej­sce kon­taktu z pod­łogą albo krze­słem. Pozwól sobie poczuć pro­sty spo­kój ist­nie­nia: to tylko twoje ciało, zako­twi­czony w tym miej­scu zbior­nik tka­nek, ner­wów i kości, który tu sie­dzi, nic przez jakiś czas nie robiąc.

Nauka rozluźniania się

Roz­luź­nia­nie się jest zabawne. Wszy­scy chcemy osią­gać ten stan, a jed­nak jest to zaska­ku­jąco trudne. Na ogół myślimy o roz­luź­nia­niu się jako o prze­ci­wień­stwie czuj­no­ści. Bycie czuj­nym i świa­do­mym to nasz „tryb czu­wa­nia”, pod­czas któ­rego robimy różne rze­czy, nato­miast roz­luź­nia­nie się to spo­sób wyłą­cze­nia się i przy­ga­sze­nia naszych ukła­dów.

Kiedy myślimy o roz­luź­nia­niu się, praw­do­po­dob­nie wyobraź­nia pod­suwa nam obraz, jak padamy na kanapę z pilo­tem i prze­sta­jemy myśleć. Taki odprę­ża­jący stan otę­pie­nia przy­nosi nam tym­cza­sową ulgę, ale nie pomaga w pozby­ciu się przy­czyny stresu. Stres pozo­staje pod powierzch­nią i osta­tecz­nie wcale nie czu­jemy się tak odświe­żeni, jak na to liczy­li­śmy.

Rzu­ca­nie to po pro­stu inne podej­ście do roz­luź­nia­nia się, które w tym wypadku jest głęb­sze, wewnętrzne i powią­zane z naszymi cia­łami i uczu­ciami, zamiast próby ucie­ka­nia od nich i relak­so­wa­nia się gdzie indziej. Zamiast kul­ty­wo­wać stan otę­pie­nia, trak­tu­jąc je jako anti­do­tum na stres, uczymy się roz­luź­niać świa­do­mie i niwe­lo­wać główną przy­czynę stanu roz­chwia­nia zwią­za­nego z tym, że żyjemy zagu­bieni w swo­ich myślach.

Dla wielu począt­ku­ją­cych w dzie­dzi­nie medy­ta­cji nie­po­ko­jące myśli potra­fią spra­wiać wra­że­nie prze­szkód nie do poko­na­nia – czę­sto sły­szymy od nich jakąś wer­sję stwier­dze­nia: „Nie jestem w sta­nie zapa­no­wać nad swoim umy­słem. Nie dam rady tego zro­bić!”. Celem rzu­ca­nia jest wła­śnie ta bolączka – że nasze myśli nie­prze­rwa­nie nas nękają i że potra­fią zacią­żyć nad prak­ty­ko­wa­niem medy­ta­cji.

Dzięki tej tech­nice oczysz­czamy umysł z myśli, choćby tylko na kilka chwil, tak że możemy roz­po­cząć ćwi­cze­nie od nowa już w miej­scu ugrun­to­wa­nym i ucie­le­śnio­nym. Rzu­ca­nie prze­rywa two­rzący napię­cie stru­mień myśli, tro­ski i pośpie­chu i przy­go­to­wuje nas do kolej­nych ćwi­czeń medy­ta­cyj­nych, dla­tego roz­po­czy­namy od niego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Why We Medi­tate

Copy­ri­ght © 2022 by Tsok­nyi Rin­po­che. Publi­shed by agre­ement with Folio Lite­rary Mana­ge­ment, LLC and Graal Lite­rary Agency.

All rights rese­rved

Ori­gi­nally publi­shed in 2022 by Atria Books.

Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion and edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Dla­czego medy­tu­jemy, wyd. I, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-787-1

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer