Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Podobno dobre uczynki wracają do nas po stokroć.
Dlaczego więc tak bardzo o nie trudno? Zwłaszcza, gdy uwagę zaprzątają własne sprawy: zdrowie, rodzina, praca czy miłość. Nawet mieszkańcy Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą muszą się zmierzyć z nowymi wyzwaniami. Dla Heleny nie jest to łatwy rok: boryka się z problemami zdrowotnymi, kłopotami z mydlarnią i sytuacją rodzinną. Na jaw wychodzi szokująca tajemnica, która już na zawsze odmieni los bohaterki. Zbliża się moment próby dla wszystkich lokatorów – czy wyjdą z niego zwycięsko? Na pewno odkryją prawdę o sobie, której wcześniej nawet się nie spodziewali.
„Dobre uczynki” to pełna magii opowieść o sile rodzinnych więzi, sąsiedzkiej pomocy i odzyskanej przyjaźni. A także o miłości, która cierpliwie czeka na swój czas, by rozświetlić nam życie.
Drugi tom sagi „Uśmiech losu", opisującej perypetie lokatorów Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 479
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Helena ocknęła się i przez chwilę nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Potem zobaczyła nad sobą bladą twarz Inki Plechy, a właściwie – doktor Balbiny Lewińskiej.
Jestem w szpitalu, a Inka obcięła mi cycek – przemknęło jej przez myśl i natychmiast wykonała nerwowy ruch dłonią, żeby się upewnić. Lekarka przytrzymała jej rękę.
– Nie ruszaj się. Wszystko jest w porządku. Operacja przebiegła zgodnie z planem, wykonałam zabieg oszczędzający i przesłałam już wycinek do badań.
– Akurat. Na pewno przy okazji urżnęłaś mi nogę. Słyszało się o różnych wybrykach chirurgów, wy to podobno lubicie – mruknęła pacjentka, a ulga zalała ją niczym fala ciepłego oceanu. Pozbyła się tego świństwa raz na zawsze. Już żaden obcy nie będzie w nieproszony sposób penetrował jej organizmu.
– Tak, oczywiście. Obcięłam ci jedną, ale na jej miejsce przyszyłam inną, tylko zgrabniejszą, albo od razu dwie, bo co sobie będę żałować – prychnęła Balbina, odgarniając blond grzywkę z oczu. – Jak się czujesz?
– Dobrze, zważywszy na okoliczności – westchnęła koleżanka, usiłując poprawić się na łóżku, ale było to niemożliwe. – Jestem słaba jak pluskwiak – poskarżyła się.
– To normalne po narkozie i operacji, musisz dojść do siebie. Porozmawiamy o wszystkim później, na razie wypoczywaj. Ofelia chce wejść na chwilę…
– Jasne, wpuść ją, na pewno zachowywała się niemożliwie i próbowała cię pouczać.
– Absolutnie nie. Po prostu niepokoiła się o ciebie, to chyba całkiem zrozumiałe.
Lekarka wyszła na korytarz i po chwili wróciła z Felą. Siostra miała przestraszoną, poszarzałą twarz i pełne lęku oczy. Helenie zrobiło się jej bardzo żal.
– Wszystko gra – uspokoiła ją. – Wciąż mam wrażenie, że doświadczam świata zza warstwy grubej waty, ale da się wytrzymać. Doktor, który mnie usypiał, był znakomity – cały czas żartował.
– Mamy świetnych anestezjologów – potwierdziła Inka.
– Dusicieli – uzupełniła pacjentka.
Siostra spojrzała na nią z przyganą.
– Hela, co ty w ogóle mówisz! Chyba wciąż bredzisz po narkozie.
– No co? To on tak powiedział. W ogóle facet w dechę. Nawet się nie zdążyłam przestraszyć.
– Właśnie o to chodzi. Zostawiam was, ale, Ofelio, nie siedź za długo, Lena musi odpocząć – poinstruowała Balbina. Starsza siostra skinęła głową. Chwilę wpatrywała się w młodszą z troską.
– Już dobrze? – spytała, a Helena potwierdziła.
– Mam wrażenie, że pozbyłam się tego dziadostwa, czuję taką lekkość, choć to może wyda ci się dziwne – przyznała z pewnym zażenowaniem. Jej rozmówczyni pokręciła głową na znak, że rozumie doskonale.
– Inka mówi, że wszystko się udało i nie było żadnych niespodzianek. Jest bardzo zadowolona. – Pocieszająco dotknęła dłoni chorej.
– Nie oszukujesz mnie? – Pacjentka zmierzyła ją wzrokiem.
– No coś ty!
Siostra wyglądała na zmęczoną. Oczy miała podkrążone, a twarz ściągniętą jakimś nerwowym grymasem.
– Ty też powinnaś odpocząć – rzuciła Lena. – Nie zamartwiaj się o mnie, najgorsze mamy już za sobą.
– Oby – mruknęła Fela i od razu ugryzła się w język, ale młodsza kobieta puściła to mimo uszu. Myślała o ciągłych bólach głowy starszej siostry i że właściwie powinna ją namówić, żeby poszła z tym do lekarza, a nie brała jakieś dziwne ziółka od zakonników z Podgórza. Zachciało się jej jednak spać i przymknęła oczy. To stanowczo nie był moment na takie rozmowy.
Ofelia poklepała ją dziarsko po ręce.
– Prześpij się teraz. Ja zadzwonię do mamy i Mirandy, bo na pewno tam już chodzą na rzęsach. Wszystko będzie dobrze. Jesteś dzielna dziewczyna.
– Teraz tak mówisz – odparła sennie pacjentka. – A jutro będziesz mnie sztorcować jak dawniej… Pamiętasz, Fela? Kiedy byłam mała, to jak chorowałam, zawsze byłaś dla mnie taka miła…
Helena zasnęła, a siostra chwilę jeszcze wpatrywała się w nią ze zmarszczonymi brwiami. Potem westchnęła i wyszła z sali zatelefonować do domu.
***
– Mirandziu, podaj mi krople! – zarządziła Sylwia zaraz po zakończeniu rozmowy. – Albo nie, moje dziecko. Lepiej otwórz kredens, tam na dole, i wyjmij koniak.
– Koniak, babciu? – zdumiała się dziewczyna.
– Tak, kochanie, to znakomicie wzmacnia serce. Nalej mi kieliszek. I sobie też przy okazji. Jesteś bardzo mizerna.
– Nigdy w życiu! Nie znoszę samego zapachu koniaku, nie mówiąc o piciu go. No i gdyby kierowniczka poczuła ode mnie alkohol… Wolę nie myśleć, co by się stało.
Miranda grzebała z zaangażowaniem w przepaścistym kredensie, ale mimo wysiłków nie mogła znaleźć trunku.
– Chyba nie ma – stwierdziła z rezygnacją, jednak zanurkowała raz jeszcze.
– Jest, jest. Kupiłam kiedyś na święta, więc na pewno został – zapewniała ją babcia.
Wnuczka wyciągnęła wreszcie butelkę, a wraz z nią wypadło jakieś pudełko. Była to stara bombonierka na okolicznościowe czekoladki, bo na wieczku widniał przewiązany odświętną wstążką bukiet czerwonych róż i napis: „Z powinszowaniem imienin”. Kartonik otwarł się, a jego zawartość wysypała na dywan. Młoda kobieta natychmiast zaczęła ją zbierać. Gdy tylko wzięła do ręki to, co wypadło z opakowania, spojrzała na babcię zdumionym wzrokiem.
– Listy? Do mamy? Wszystkie nieotwarte? – Chwilę obracała koperty w rękach, gdy Sylwia dopadła do niej i z niespotykaną energią wyrwała dokumenty.
– Zostaw to w tej chwili! Nie ruszaj! Znalazłaś ten koniak? To przynieś kieliszek, przecież prosiłam – strofowała babcia gderliwym tonem, zupełnie do niej niepodobnym.
Miranda posłusznie ruszyła w stronę witryny, w której przechowywały szkło, ale odwróciła się jeszcze. Starsza pani nerwowymi ruchami pakowała zawartość pudełka i chowała wszystko w głąb kredensu.
– Babciu… – zaczęła dziewczyna, ale Sylwia od razu się najeżyła.
– Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. Nic tam nie było! Zrozumiałaś?
Nawet Miranda wiedziała, że lepiej nie drążyć tematu. Obiecała sobie jednak przy najbliższej nadarzającej się okazji dokładnie przetrząsnąć kredens i obejrzeć tę bombonierkę. Co to były za listy i od kogo? Koperty wyglądały na strasznie stare i na pewno nigdy nierozcinane.
Babcia zmierzyła ją wzrokiem.
– Nawet nie próbuj mi tu grzebać. Zrozumiano? – powiedziała groźnie, a wnuczka potulnie kiwnęła głową, ustawiając na stole kryształowy kieliszek obok butelki. Sylwia opadła na krzesło i nalała sobie sporą lampkę.
– Postaraj się dzisiaj wcześniej wyjść z pracy. Pojedziemy do Helenki – poprosiła.
Miranda przytaknęła z zaangażowaniem. Bardzo chciała zobaczyć ciotkę. Poczuła niesłychaną ulgę, gdy matka zadzwoniła, że operacja się udała. W głębi duszy dziewczyna miała trochę żalu do Ofelii, że trzymała je z dala od szpitala. Obie z Sylwią tak się denerwowały i siedziały w domu jak na szpilkach. Miranda wyrywała się wprost z Gwiaździstej, gotowa warować pod drzwiami sali operacyjnej, byle tylko być na miejscu. Mama jednak kazała jej czekać i opiekować się babcią. Oczywiście, seniorka rodu miała problemy ze zdrowiem i należało oszczędzać jej wzruszeń, ale Ofelia zachowywała się tutaj zbyt kategorycznie. Przecież nic by się nie stało, gdyby wszystkie zjawiły się w szpitalu.
Dziewczyna westchnęła. Dyskusje z matką prowadziły donikąd. W niektórych sprawach (a może lepiej byłoby powiedzieć – w większości?) nie warto się było z nią spierać. Lepiej zrobić tak jak chciała, niż wdawać się w męczące awantury.
Sylwia zinterpretowała to westchnienie po swojemu.
– Mnie też bardzo ulżyło – stwierdziła, gładząc wnuczkę po dłoni. – Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam, kochanie. Nie jestem dzisiaj do końca sobą.
– Nic się nie stało. – Miranda zbagatelizowała sprawę. Chciała jeszcze coś dodać, ale rozległo się ciche stukanie do drzwi. Gdy je otwarła, ze zdumieniem ujrzała na progu matkę Zuzy.
Łucja Lorenc mieszkała w kamienicy przy Gwiaździstej od niedawna, a już zdążyła wzbudzić zainteresowanie prawie wszystkich lokatorów. Była kobietą, obok której nie dało się przejść obojętnie. Dystyngowana i piękna, o osobowości gwiazdy sceny, przyciągającej w sposób magnetyczny. Nawet Jacek Nowacki uległ jej urokowi i schlebiał na każdym kroku. Łucja miała w sobie coś zniewalającego, a jednocześnie jakąś władczość, która zmuszała innych do folgowania jej zachciankom. W każdym razie Nowacki poddał się całkowicie bez walki. Wystarczyło, że Lorenc spojrzała na niego swoim wymownym wzrokiem, a topniał jak wosk i był już na każdy rozkaz. Jak wyjaśniła Zuza zdumionej Mirandzie, matka tak właśnie działa na mężczyzn – owija ich sobie wokół palca, gdy oczywiście ma taki kaprys.
Nawet niezwykle krytyczna wobec wszystkich Ofelia musiała niechętnie przyznać, że Łucja jest nietuzinkową osobą. Z klasą i światowym obyciem.
– Przepraszam, że przychodzę o tej porze – powiedziała tymczasem matka Zuzanny z najmilszym ze scenicznych uśmiechów. – Wyłączyli chyba prąd. Czy mogłaby pani sprawdzić, co się dzieje?
Młoda kobieta pstryknęła kontakt i wszystko działało.
– Może to korki? – zastanowiła się głośno. – Zobaczę u pani na piętrze.
– Byłabym zobowiązana. Zuzia poszła na lekcje, a ja się kompletnie na tym nie znam.
– Babciu! Wychodzę na chwilę na górę – rzuciła Miranda do wnętrza mieszkania i ruszyła po schodach na poddasze. Pracownia profesora Stanisławskiego, byłego męża Łucji i ojczyma Zuzanny, wyglądała po remoncie naprawdę przytulnie. Sąsiadka nie mogła się napatrzeć na zmiany, jakie tutaj zaszły. Rafał Grudziński, współpracownik profesora w firmie budowlanej, dołożył wszelkich starań, żeby młodej matce z bliźniętami mieszkało się tu wygodnie i komfortowo. Niewielki lokal przerobiono więc funkcjonalnie i ze smakiem. Profesor, znany architekt i wykładowca uczelni, robiąc projekt, zostawił wszystkie elementy, które nadawały pracowni jej niepowtarzalny styl, a więc ozdobne belki podtrzymujące sufit i prześliczny kominek otoczony metalową kratownicą, ale znacznie unowocześnił wnętrze.
– Ależ śliczne miejsce – zachwyciła się jak zwykle Miranda.
– To prawda – z pewnym ociąganiem przyświadczyła Łucja. – To mieszkanko ma swój charakter. Ja co prawda wolę bardziej nowoczesne budownictwo, takie stare kamienice zawsze kojarzą mi się z grzybem, liszajem i wieczną wilgocią. No, ale tutaj jest naprawdę uroczo.
Mówiła tak, ale widać było, że nie jest przekonana do lokum córki. Miranda przysięgłaby, że artystka nie nawykła do takiego stylu życia. Adaptowany stryszek, choćby i najpiękniejszy, nie był spełnieniem jej marzeń. Ona na pewno gustowała w obszernych apartamentach w industrialnym stylu, gdzie nie ma ani jednego niepotrzebnego sprzętu czy kurzącego się bibelotu. Tak właśnie widziała nową sąsiadkę – jako kobietę wymagającą pewnych standardów, pobłażliwie podchodzącą do zachwytów innych, a przy tym nieco zimną i pozbawioną uczuć.
Już sobie wyobrażam, co powiedziałaby na nasze mieszkanie – pomyślała z humorem młoda kobieta i odwróciła się w kierunku skrzynki z korkami. Szybkim ruchem wcisnęła bezpiecznik i w kuchni rozległ się szum czajnika.
– O, już działa – ucieszyła się Łucja. – Naprawiła pani. Bardzo dziękuję.
– Nie było nic do naprawiania. Po prostu korek wyskoczył – wyjaśniła sąsiadka.
– Bardzo pani zdolna. Ja zupełnie się nie orientuję w tych sprawach. Kiedy mieszkałam w Gdańsku, musiałam zawsze wołać portiera. Wie pani, w moim budynku była recepcja i zawsze można było skorzystać z fachowej pomocy. Tutaj to co innego…
– Tutaj ma pani sąsiadów – podkreśliła Miranda. – To co prawda nie to samo co portier, ale także służymy wsparciem.
Widać było, że Łucji zrobiło się trochę nieprzyjemnie, ale nie skomentowała słów sąsiadki. Miranda ponownie rozejrzała się po pracowni.
– Przyjechała pani na dłużej? – spytała, jak to ona, mało dyskretnie, a śpiewaczka się obruszyła.
– Jeszcze nie wiem, nie skonkretyzowałam swoich planów. Chcę pomóc Zuzi.
– Dostała taką świetną propozycję pracy. Uważam, że to bardzo ładnie z pani strony – zapewniła młoda sąsiadka. – Zuza bardzo panią kocha – dodała po chwili, a Łucja aż uniosła głowę ze zdziwieniem.
– Tak powiedziała? – spytała niepewnie, a Miranda przytaknęła z zaangażowaniem.
– Często o pani mówi. Myślę, że jest do pani bardzo przywiązana.
– Przywiązana… – powtórzyła śpiewaczka i zerwała się od stołu, jakby sobie o czymś nagle przypomniała.
– Może napije się pani ze mną herbaty? Albo kawy?
– Nie, nie. Przepraszam, ale będę już lecieć. Może innym razem. Moja ciotka, Helena, miała dzisiaj operację i chcemy jechać z babcią do szpitala. Muszę iść jeszcze do pracy, zwolnić się na popołudnie i wszystko pozałatwiać.
– Operację? Czy to coś poważnego? Nie chcę naciskać, ale może mi pani powiedzieć, jestem dyskretna.
– To nie jest tajemnica, Zuza wie o wszystkim. Hela miała operację guza piersi. Lekarze zapewniają, że wszystko się udało bez powikłań. Teraz trzeba tylko czekać na wyniki badania wycinka, to z pewnością będzie nerwowy czas.
– O, nie miałam o tym pojęcia. Cieszę się jednak, że zabieg zakończył się powodzeniem. Trzymam kciuki, żeby było dobrze. Proszę pozdrowić ciocię.
– Dziękuję. Może pani przekazać Zuzi, jak wróci, że Helena już jest po zabiegu i dobrze się czuje. Jesteśmy pozytywnie nastawione.
– Słusznie. Nie należy do siebie nawet dopuszczać myśli o porażce – stwierdziła Łucja, a Miranda spojrzała na nią bystro.
Dlaczego w takim razie Lorenc przestała śpiewać? Skoro ma na zawołanie takie znakomite recepty, czemu sama ich nie stosuje? – przemknęło przez głowę dziewczyny, ale się nie odezwała. Uśmiechnęła się tylko miło i zeszła na dół.
Matka Zuzanny zaparzyła sobie mocną kawę i zapaliła papierosa. Niby wiedziała, że nie powinna tego robić w domu, ale szybko się rozgrzeszyła. Dzieci przebywały w żłobku, a do ich powrotu zdąży wywietrzyć. To mieszkanie naprawdę jest absurdalne – ani tarasu, ani nawet porządnego balkonu. Zaledwie jedno okno z dużym przeszkleniem. Ciemna nora. Nie przywykła do takich spartańskich warunków. Trzeba będzie stanowczo coś z tym zrobić.
Rozmowa z gadatliwą i dosyć bezceremonialną sąsiadką uzmysłowiła jej, że pora podjąć ważne decyzje. Sytuacja, jaką zastała w Krakowie, przerosła jej oczekiwania. Przyjechała tu z postanowieniem, że pomoże Zuzi, bo jest jej coś winna. Nie spodziewała się jednak, że tak to wygląda.
Przede wszystkim, w Centrum Koncertowym dyrektorem był Leon Dworak, o czym nie miała wcześniej pojęcia. Łucja nie na żarty obawiała się, czy córka nie przyjęła tej propozycji ze względu na byłego kochanka. Jeżeli będzie chciała do niego wrócić? Śpiewaczka wykorzystała swoje kontakty w branży artystycznej i zdołała ustalić, że mężczyzna nie rozwiedzie się z angielską żoną. Taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Łucja nie przyznała się do tego swej jedynaczce, ale spotkała się z nim w tajemnicy, by wybadać sytuację. Leon nie pozostawił złudzeń w tej kwestii. Będzie łożył na dzieci, ale jego sytuacja rodzinna pozostanie bez zmian. To Belinda Carson jest jego żoną. Artystce ciarki chodziły po plecach na myśl o tym, że jej latorośl mogłaby drugi raz wplątać się w równie okropną historię. Miała prosty plan – namówić Zuzannę do rzucenia tej pracy i przeprowadzki z dziećmi do Gdańska. A jeśli nie do Gdańska, to może do Warszawy? Matka zaczęła już badać grunt w stolicy. Może dałoby się załatwić dla młodej pianistki jakieś miejsce w zespole? Najwyraźniej dojrzała już do tego, żeby wrócić do pracy, do koncertowania. Dla dzieci można by wziąć opiekunkę, jeżeli Dworak dotrzyma słowa i będzie pokrywał część kosztów, na pewno uda się to wszystko załatwić. Łucja także dysponuje sporym majątkiem, no i przecież znajdzie zajęcie w Warszawie…
Tak to sobie obmyśliła i liczyła, że młoda kobieta, po pewnych wahaniach i delikatnych perswazjach, w końcu się zgodzi. Bo to przecież była najlepsza opcja. Zamierzała jednak przeprowadzić wszystko przebiegle i chytrze, aby dziewczyna nie czuła się do niczego przymuszana, a wręcz przyjęła ten plan jak swój. Śpiewaczka nauczyła się już bowiem – i było to dla niej nowe doświadczenie, bo rzadko brała pod uwagę zachcianki innych – że Zuza jest uparta jak osioł. Nie znosi żadnych nacisków, gorliwego namawiania i rozkazów.
Niestety, wyglądało na to, że jej cudowny pomysł spalił właśnie na panewce. Wynikła bowiem sprawa tego dobrego uczynku. Idiotycznego dobrego uczynku – jak podkreśliła w myślach Łucja.
Cała historia wydawała się jej absurdalna. Jak z jakiegoś filmu czy powieści. Wprost nie mogła uwierzyć, że jest prawdziwa, ale zobaczyła dokumenty, które podpisała Zuza, no i Edmund. Właśnie to wydało się jej najdziwniejsze – że były mąż wyraził zgodę na coś tak groteskowego.
Dobre uczynki! Po prostu śmieszne. Śpiewaczka zaciągnęła się papierosem i po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, jak to właściwie ma wyglądać. Lokatorzy kamienicy przy Gwiaździstej – jej były mąż i córka, te biedne kobiety z pierwszego piętra (w tym ta nieszczęśnica chora na raka), bufonowaty gburek z parteru, zwariowana starowinka oraz para zarozumialców z pieskiem – będą na wyścigi szukać jakichś ofiar losu, dla których zrobią coś dobrego? Wątpliwe, czy ktoś im w ogóle za to podziękuje. Takie wymuszone szlachetne czyny raczej nie spotykają się z miłym przyjęciem. Temu donatorowi chyba brak piątej klepki – podsumowała, gasząc papierosa i biorąc do ręki filiżankę z kawą.
Ja bym się nigdy na to nie zdecydowała, nawet gdybym miała dostać w zamian mieszkanie – powiedziała do siebie. Obrzuciła pracownię krytycznym spojrzeniem i po raz kolejny przyznała, że dziwi się Edmundowi. Zgodził się chyba wyłącznie dlatego, że to miejsce miało związek z jego opozycyjną przeszłością. Nie potrafiła sobie tego inaczej wytłumaczyć.
Ciekawe, jaki szczytny postępek zamierza zrobić jej były mąż? Ogromnie ją to intrygowało. Nie żeby uważała Stanisławskiego za złego człowieka. Uczciwie musiała przyznać, że był szlachetny i dobry. Przez cały czas trwania ich małżeństwa czuła jednak jakąś pustkę. Trudno jej właściwie było stwierdzić, co tak naprawdę tworzyło tę barierę między nimi, która nie pozwalała im się zbliżyć. Brak ciepła? Wspólnych zainteresowań i dążeń? Może to straszne, ale Łucja uświadomiła sobie, jak niewiele ich łączyło, jak mało o sobie wiedzieli. Nie dbali o swoje potrzeby, każde miało własny świat. Smutne.
Chyba po raz pierwszy w życiu, na strychu dawnej pracowni byłego męża, śpiewaczka zdała sobie sprawę, jak jałową pustynią było do tej pory jej życie. Niby pełne ludzi, blasku sławy i podziwu tłumu, a jednak miałkie. Gdy podsumowała wszystkie dotychczasowe chwile, nie zostało z nich wiele. Jak woda przepływająca przez palce. Garstka mało istotnych wspomnień, które już właściwie zacierały się w pamięci, nie pozostawiając żadnych pozytywnych odczuć. Adoracja widowni, oklaski i pochwalne recenzje to nie jest coś, z czego można czerpać – uświadomiła sobie. To są sprawy ulotne i krótkotrwałe. Przynoszą dumę i zadowolenie, owszem, ale nie trwają wiecznie. Nie można na nich budować swego szczęścia i poczucia spełnienia. Tak naprawdę nie miała nic i przeraziło ją to.
Pomyślała, że właściwie rozumie pomysłodawcę tego dziwnego wyzwania. A jeśli i on także zrozumiał, że niczego nie posiada? I w tej ostatecznej chwili zapragnął zrobić coś znaczącego. Zapoczątkować łańcuch dobra? Od jednego dobrego uczynku narodzi się drugi, a od niego inny i w ten sposób powstanie sztafeta, która przebiegnie przez świat. Może to zapełni próżnię i da ludziom radość? Sklei się pęknięte naczynie, którego naprawy zaniedbało się we właściwym czasie. Bo nigdy nie jest za późno, aby zrobić coś szlachetnego?
Zmiany w świecie należy zacząć do siebie – mruknęła Łucja nad resztką kawy. – Ile razy to powtarzałam innym, ale sama w to nie wierzyłam. Chyba wreszcie czas zacząć żyć wedle własnych maksym. Łatwo jest dawać dobre rady innym. Trudniej samemu je zastosować, a najtrudniej – przekonać się do nich, uwierzyć, że mają sens.
Westchnęła. Szlachetne postępki… Czy to wszystko nie okaże się bardziej uciążliwe, niż się z pozoru wydawało? Gra, w którą wciągnął mieszkańców kamienicy tajemniczy dobroczyńca, mogła tak naprawdę okazać się groźną pułapką. Niebezpieczną, bo odsłaniającą prawdę o nich samych, taką, której nie chcieli wcale znać. I nie byli na nią gotowi.
– Listy? Jakie listy? – Helena nie rozumiała. Po trzech dniach została wypisana ze szpitala. Jak wyjaśniła jej przy wyjściu Balbina, musiała teraz czekać na wynik badania histopatologicznego i przygotować się do radioterapii. Najpierw miała mieć tomografię z udziałem fizyków medycznych, których zadaniem było obliczenie rozkładu dawki promieniowania. Mogło minąć nawet kilka tygodni, zanim zaczną się napromienienia. Na razie trzeba było więc uzbroić się w cierpliwość. A Lena się denerwowała, że w tym momencie nic się nie dzieje. Chciała rozpocząć leczenie już, natychmiast, żeby nowotwór nie powrócił. Balbina uspokajała ją, że harmonogram, który jej przedstawiła, to normalna i standardowa procedura.
Po operacji oszczędzającej niepotrzebna była nawet rehabilitacja ręki, Helena mogła więc zająć się wyłącznie rekonwalescencją i zbieraniem sił przed dalszą terapią. Siedziała jednak jak na szpilkach, kreśląc w myślach najróżniejsze scenariusze. Dlatego właśnie Miranda powiedziała ciotce o dziwnym znalezisku. Żeby oderwać jej myśli od choroby, rokowań i kolejnych etapów działania.
– Leżały w bombonierce – tłumaczyła.
– Co ty w ogóle gadasz? – obruszyła się rozmówczyni.
– Wypadły, gdy szukałam koniaku. Były tutaj. Pudełko miało na wieczku róże. Przetrząsnęłam potem kredens wzdłuż i wszerz, gdy babcia poszła spać, ale kamień w wodę. Musiała zabrać, gdy byłam w pracy. Schowała je przede mną.
– Zaraz, zaraz. – Helena zmarszczyła brwi. – Jakie listy? Do Ofelii? Dobrze widziałaś?
– Znakomicie. Wypadł cały plik listów do mamy, bardzo starych. Koperty były już pożółknięte. Nikt ich nie otwierał, sprawdziłam dokładnie, bo odwróciłam ten pakiet, zanim babcia mi wyrwała.
– Mama wyrwała ci te listy? – zdumiała się ciotka.
– No właśnie. Była zdenerwowana jak nigdy. Ona się w ogóle tak nie zachowuje. Potem mnie nawet przepraszała.
– Dziwne. A nie wiesz przypadkiem, skąd była ta korespondencja? – Helena zmarszczyła brwi.
– Nie miałam czasu się przyjrzeć, ale znaczki na pewno były zagraniczne. I powiem ci coś jeszcze… – Urwała niespodziewanie.
Helena wlepiła w nią ciekawe spojrzenie.
– No! – popędziła. – Strzelaj!
– Moim zdaniem one pochodziły z Francji. Zorientowałam się po znaczkach właśnie, bo stempli nie zdążyłam odczytać.
– Ciekawe – mruknęła ciotka.
– Prawda? Tylko dlaczego te koperty były zaklejone? Mama nie chciała przeczytać listów?
– Jesteś pewna, że wszystkie były zalepione? Może skleiły się przypadkiem, ze starości – zastanawiała się starsza z kobiet. Siostrzenica gwałtownie pokręciła głową.
– Na pewno nikt ich nie otwierał. Dobrze widziałam. One były nietknięte. Ciekawe, dlaczego babcia trzymała je tyle lat i czemu zareagowała tak gwałtownie, gdy wypadły?
Na to pytanie właścicielka mydlarni nie znalazła odpowiedzi, więc obie milczały chwilę.
– Interesuje mnie co innego – powiedziała ciotka po pauzie. – Pamiętasz, jak Ofelia wypytywała notariusza, czy nasz dobroczyńca mieszka w Paryżu?
Miranda zmarszczyła brwi.
– Tak! Faktycznie, pytała o to. Też byłam zdziwiona, skąd przyszedł jej do głowy taki pomysł. Czemu akurat Paryż.
– Może dlatego, że Tymon Ilnerski osiadł w tym mieście, a ona podejrzewa, że to właśnie on jest naszym tajemniczym donatorem.
– Myślisz, że to mogą być listy od niego? – wtrąciła siostrzenica podekscytowanym głosem. – Też o tym pomyślałam! Ale w takim razie, czemu nie były otwarte? – Kręciła głową w zdumieniu.
– Może o nich nie wiedziała? – rzuciła Helena.
Ta oczywista prawda była jedynym wytłumaczeniem i podświadomie obie skłaniały się do takiego rozwiązania. Korespondencja była zatajana przed Ofelią, a listy w jakiś sposób przejmowane, zanim trafiły do jej rąk.
– No, ale… – zaczęła Miranda.
– To oznacza, że ktoś je przed nią chował. Mama lub ojciec – uzupełniła Lena. – Pytanie tylko – dlaczego to robił?
– Bo była już mężatką? I nie chcieli jej komplikować życia? Sama słyszałaś, że Ilnerscy wyjechali w stanie wojennym – podrzuciła siostrzenica.
– Uciekli – uściśliła druga z kobiet. – Tak, mogło o to chodzić. Tymon przypomniał sobie o dawnej sąsiadce i zaczął do niej pisać, a mama uznała, że to może zamieszać Feli w głowie. W sumie dziwna historia, nie przeczę. I straszliwie niepodobna do mamy…
– Myślisz, że powinnyśmy to ujawnić? – zapytała Miranda, a ciotka wzruszyła ramionami.
– A mamy jakieś dowody? Gdzie są te listy? Poza tym tylko domyślamy się, że to Tymon Ilnerski jest nadawcą.
– Oczywiście, że to wyłącznie spekulacje, zdaję sobie sprawę. Ale korespondencję można odzyskać. Pewnie babcia schowała ją gdzieś u siebie. Gdybyśmy poszukały… – kusiła młoda kobieta.
Lena spojrzała na nią z niespotykaną surowością. Siostrzenica aż skurczyła się pod tym karcącym wzrokiem.
– Mirando, są pewne granice. Nie będziemy robiły rewizji we własnym domu – oświadczyła twardo.
– Helu, nie rozumiem, dlaczego babcia jej po prostu nie odda tych kopert. Może pogadajmy z nią o tym? – prosiła dziewczyna, ale jej rozmówczyni nie była przekonana do pomysłu.
– Już próbowałaś to robić, prawda? Ale jasne, nie zabraniam ci tego, byle jej tylko nie zdenerwować jeszcze bardziej. – Ciotka wzruszyła ramionami.
Miranda nie rozumiała.
– Chcesz to tak zostawić?
– A co nam innego pozostaje? Jeżeli mama nie będzie chciała nic z tym zrobić, to w jaki sposób możemy ją zmusić? Wyobrażasz sobie, jaka byłaby afera, gdybyśmy wywlekły tę historię przy niedzielnym obiadku? Mama ukrywa jakieś stare listy, Fela dostaje szału. A może to wcale nie ma znaczenia?
– A jeśli ma? – Siostrzenica się upierała.
– Tego przecież nie wiesz. – Helena zachowywała się tak, jakby chciała zbagatelizować całą sprawę. Zdumiało to Mirandę, uważającą ciotkę za osobę ciekawą świata, która nie spocznie, zanim nie rozwiąże zagadki.
– Naprawdę ci na tym nie zależy? – zdziwiła się więc głośno.
Kobieta westchnęła.
– Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale odkąd zachorowałam, widzę pewne rzeczy inaczej. Nie chcę uszczęśliwiać ludzi na siłę. Rozumiem, że mamą kierują jakieś osobiste racje. Nie wiem, jakie, ale nie zamierzam ich tak ostro oceniać, skoro nie znam kontekstu. Zaczekajmy, niech się same ujawnią. Liczę na to, że mama zechce jakoś zareagować, skoro ty już znalazłaś tę bombonierkę i mleko się samo wylało.
– Wcale nie jestem pewna. Jeśli przez tyle lat utrzymywała tajemnicę, to może nie chcieć tego wyciągać na światło dzienne. Myślę, że w związku z tym trzeba powiedzieć mamie. A w każdym razie spróbować namówić babcię…
– To namawiaj – przerwała Helena. – Ale odradzam grzebanie w jej rzeczach. Jeśli zadała sobie trud i przeniosła to pudełko, to widać ma powód. Zapewne lepiej nie ruszać całej tej sprawy.
– Nie poznaję cię, Hela. Ty, zawsze taka bezkompromisowa, nagle chowasz głowę w piasek – zirytowała się siostrzenica.
– Chowam głowę w piasek? Z powodu kilku starych listów z bombonierki? Co ty w ogóle mówisz? Bo nie chcę prowadzić jakiegoś dziwnego dochodzenia?
– Normalnie byś chciała. Ciekawiłoby cię to. Wyskakiwałabyś ze skóry, dociekając, o co właściwie chodzi. – Miranda patrzyła na nią zawiedzionym spojrzeniem.
Helena się zawahała. Jak miała wyjaśnić młodej krewnej to, co było tak oczywiste? Ona sama ukrywała swoją przypadłość przed rodziną. Bała się ich reakcji, ocen, a także – i może przede wszystkim – dobrych rad. Nie chciała jeszcze i z tym się zmagać, skonfrontowana z ciężką dolegliwością. A przecież nie wstydziła się choroby, nie bała się o niej mówić. Pragnęła jedynie przejść to po swojemu, bez niepotrzebnych wzruszeń, i dlatego zwlekała. Może matka ma podobne opory? Nauczona własnym doświadczeniem, przyrzekła sobie nie oceniać zbyt szybko innych, nie komentować krytycznie ich wyborów.
Westchnęła teraz i powiedziała pojednawczo:
– Nie ukrywam, że jestem ciekawa, dlaczego mama ukryła przed Felą te listy. Czy uważała tę znajomość za niestosowną i o co właściwie chodziło. Ale, Mira, minęło już tyle lat. Wydaje ci się to w tej chwili tak istotne?
– Uważam, że owszem. A jeżeli to Ilnerski jest właścicielem naszego domu? – przekonywała siostrzenica.
– To co? Łatwiej będzie spełnić szlachetny uczynek? Znajdziesz w tych nierozpieczętowanych listach jakąś wskazówkę? Poza tym w jaki sposób Ilnerski może być właścicielem? Oni mieszkali tutaj na takich samych zasadach jak my – mieli przydział od miasta – tłumaczyła spokojnie ciotka, ale Miranda nie przyjmowała tego do wiadomości.
– A jeżeli pochodzili z rodziny tego kuzyna, o którym mówił stary Blajerski? Tego, który miał przechować w czasie wojny dziecko Mincerów w zamian za dom. – Wstała i zaczęła chodzić wokół stołu, wymachując rękami, co czyniła zawsze w zdenerwowaniu.
Helena pokręciła głową w zadumie.
– Czy ty nie formułujesz zbyt daleko idących wniosków na podstawie kilku listów, które przypadkiem wypadły ze starego pudełka? Nie masz wrażenia, że to naciągane domysły?
– A ja wciąż nie rozumiem, czemu ciebie to kompletnie nie interesuje. – Młodsza kobieta zirytowała się nie na żarty.
– Bo nabrałam wstrętu do wsadzania nosa w nie swoje sprawy. Mówiąc otwarcie, nie chcę bardziej martwić mamy. Obawiam się, że jeśli zaczniemy ją wypytywać o te listy, drążyć sprawę, to się zdenerwuje i będzie się zadręczać. Nie wiem, jak mogłybyśmy to zrobić dyskretnie, a przeszukiwanie jej pokoju nie wchodzi moim zdaniem w grę. To jest granica, której ja nie przekroczę, Mirando, i tobie też nie radzę.
– Nie zamierzam tego robić – zapewniła ją siostrzenica. – Myślałam, że może leżą tam gdzieś, no wiesz, na wierzchu…
Ciotka popatrzyła na nią przeciągle.
– Mira, mamy mnóstwo zmartwień. Moja choroba, ta sprawa z kamienicą. Powiem ci szczerze – nie chcę, żeby mama przypłaciła to zdrowiem albo i życiem. Z tego, co opowiadałaś, wynika, że bardzo się przejęła, gdy te koperty wypadły z bombonierki, a ty zaczęłaś wypytywać…
– Chcesz udawać, że nic się nie stało? – Siostrzenica była niesamowicie rozczarowana, a Helena przytaknęła.
– No dobrze – powiedziała z ociąganiem Miranda. Postanowiła jednak nie odpuszczać. Miała swój plan i chciała wprowadzić go w życie.
– O czym tak dyskutujecie? – spytała Sylwia, wchodząc do salonu, jakby na zawołanie.
– Obgadujemy Olesińskich – wypaliła natychmiast wnuczka. – Marta podała mi rano grafik prac ogrodowych. Proszę, tutaj jest. – Wyciągnęła kartkę w kierunku babci.
– Pokaż no – zażądała Helena, zanim starsza pani zdążyła się przyjrzeć. – Może to i dobrze, że mamy jakiś harmonogram. Ja się w sumie na tym nie znam, ale takie zajęcia wymagają systematyczności.
Sylwia spojrzała na nią spod oka, jakby chcąc zauważyć: „i kto to mówi?”, bo Lena raczej dotąd nie grzeszyła konsekwencją. Nie odezwała się jednak. Córka uważnie badała plan sporządzony przez sąsiadkę.
– Choć nie lubię Olesińskiej i sądzę, że ma źle w głowie, to trzeba uczciwie przyznać, że rozdzieliła wszystko sprawiedliwie – oceniła Helena. – Nikt nie jest poszkodowany.
– Za chwilę ty będziesz poszkodowana – mruknęła Miranda. – Słyszałam od Klary Pieniążkiewicz, że do rejenta Zawilskiego wpłynęło kilka podań o lokal w podwórku.
– Aż kilka? – zaniepokoiła się zagadnięta. – Myślałam, że tylko Marta i Jacek się zgłosili.
– A ty napisałaś, córeczko? – zatroskała się Sylwia, która dobrze wiedziała, jak młodej kobiecie zależy na tym pomieszczeniu.
– No tak, wysłałam pismo, zanim poszłam do szpitala. Cóż ja mogłam więcej w nim zawrzeć, poza tym, co oczywiste. Czarno widzę moje szanse, mamo. Nie jestem w stanie zaoferować czynszu poza opłaceniem zwykłych rachunków, remontu też jakiegoś szalonego nie zrobię. Gdy zastanawiałam się, co umieścić w tym podaniu, w sumie wyszło mi, że jedyne, co jestem w stanie uczciwie napisać, to obietnica, iż wszyscy będą się dzięki mnie dobrze bawić i stworzę tam urocze miejsce. Nic więcej.
– Moim zdaniem to bardzo dużo – uznała matka.
– Nie pocieszaj mnie. To raczej kiepski biznesplan – westchnęła właścicielka mydlarni.
– Przynajmniej wyraziłaś się szczerze i od serca – poparła babcię Miranda. – Oni będą sadzić jakieś banialuki o niewiarygodnych zyskach dla właściciela i perspektywach dla okolicy, które są moim zdaniem iluzoryczne. Swoją drogą, jestem ciekawa, jak ten nasz donator się do tego odniesie. Czy jest łasy na zyski i daje się nabrać na takie słodkie i przymilne słówka.
– Nie wiemy, czy usiłują go podejść pochlebstwami – westchnęła Helena. – W każdym razie Szarotka obiecał, że spróbuje znaleźć mi inny lokal. Pewnie nie będzie tak korzystnie finansowo, ale mówił, że to się da podciągnąć pod jakąś działalność przynoszącą umiarkowany zysk i koszty spadną. Zobaczymy, może wszystko się ułoży.
Jej myśli automatycznie popłynęły w kierunku kolegi z klasy. Mikołaj chciał ją odwiedzić w szpitalu, lecz była tam tak krótko, że nie miał nawet okazji. Postanowiła się z nim spotkać i podziękować za troskę. Naprawdę wykazał się szlachetnością i dobrymi chęciami. Należała mu się wdzięczność. Jak to mówią: „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”, i to był właśnie ten przypadek.
– Muszę iść do pracowni – stwierdziła, a Miranda także zaczęła się zbierać. Miała popołudniową zmianę w bibliotece. Wyszły razem. Helena chciała jeszcze raz przestrzec siostrzenicę przed myszkowaniem w rzeczach Sylwii, ale w ostatniej chwili się powstrzymała, nie zamierzała moralizować niczym Fela.
– Nawet cię nie zapytałam, jak stoją sprawy z bankiem czasu Szarotki? Przez ten pobyt w szpitalu całkiem o tym zapomniałam – zagadnęła na schodach.
Siostrzenica wyraźnie się rozchmurzyła i zaczęła z zaangażowaniem opowiadać o tworzącym się właśnie pomyśle.
– Mikołaj mówił, że jest już trochę zgłoszeń. Wiesz, taka wymiana dobrosąsiedzka: cerowanie za drobną naprawę, korepetycje za przewiezienia mebla… W każdym razie moim zdaniem idea chwyciła i będzie się rozwijać – mówiła z wielkim entuzjazmem.
Ciotka przytaknęła z uśmiechem. Tak, ważne, że w okolicy działo się coś dobrego. Była szansa na zmiany, a to ją cieszyło.
Rozstały się przed bramą. Helena przeszła przez podwórko, wspólne dla obu sąsiadujących kamienic, gdzie od razu natknęła się na Blajerskiego. Postanowiła wykorzystać okazję.
– Dzień dobry, panie Henryku – zaczęła przyjacielsko, a stary woźny spojrzał na nią podejrzliwie.
– Podobno była pani w szpitalu – zaczął od razu zaczepnie, jak to miał w zwyczaju. – Ale, jak widzę, to chyba nic poważnego, skoro już pani śmiga jak ta młoda kozica.
– Mam nadzieję. To rutynowy zabieg. – Właścicielka mydlarni nie zamierzała wtajemniczać go w swoje sprawy, zdziwiona, że tak się to rozniosło. No, ale cóż – kto, jeśli nie dawny woźny ze szkoły miałby tu wszystko wiedzieć? To nawet dobrze rokowało dla jej osobistego planu.
– Chciałam o coś pana zapytać – zagaiła łagodnym tonem, a on się od razu najeżył.
– Jeżeli o Mincerów, to już mówiłem, że nic nie wiem. Mały byłem i nie pamiętam. Nic nie wiem – podkreślił z naciskiem, a ona postanowiła bardziej już nie drążyć i odezwała się pojednawczo:
– Panie Blajerski, mnie zupełnie o coś innego chodzi, niech się pan nie denerwuje.
– O coś innego? Niby o co? – Henryk nie wyglądał na uspokojonego, a wręcz przeciwnie.
– O rodzinę Ilnerskich, pamięta pan, oni tu na parterze mieszkali…
– Wiem doskonale. Ale nie byłem przy tym, jak uciekli. Wyjechałem wtedy na Śląsk do pracy, ale mi się nie spodobało, robota ciężka, to wróciłem. Mamusia mi tylko mówiła.
– Rozumiem. A kojarzy pan tego chłopaka, Tymona Ilnerskiego? On się przyjaźnił z moją siostrą, chodzili razem do klasy w podstawówce.
Blajerski spojrzał na nią spod oka.
– A tak, lubili się z pani siostrzyczką, ale chłopaka mam pamiętać? Jego ojca doskonale znałem! To był pistolet. Ludzie różne rzeczy o nim opowiadali. Że za Niemca wyroki wykonywał, kolaborantom w łeb strzelał. Niektórzy się tu go bali. Myślałem, że przez to uciekli. Zresztą to dawne dzieje. Po co to pani? Najpierw ta rodzina Mincerów, teraz Ilnerscy. Czemu to ruszać, rozdrapywać? Nie lepiej zostawić jak jest? Żeby ludzie w spokoju żyli i w spokoju umarli? Zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie mącił i problemy robił – zaczął gderać i się irytować. Helena zrozumiała, że więcej od niego nie wyciągnie. Próbowała jeszcze udobruchać starego, ale on naburmuszony ruszył do swego mieszkania. Młoda kobieta weszła do pracowni i usiadła przy stole.
Dlaczego to wszystko szło jak po grudzie? Czemu nie mogła się niczego dowiedzieć? Najpierw o Sarze Mincer, a teraz o Ilnerskich. To drugie wydawało się jej dużo łatwiejsze. Tymon chodził do klasy z Ofelią, mogła zapytać o niego choćby siostrę. Miała jednak opory. Bała się, że Miranda wywlecze przy okazji sprawę zapieczętowanych listów, a tego tematu na razie nie chciała poruszać. Był jeszcze w końcu Bartek Szarocki, który się z nim przyjaźnił, no i Anna Mrowińska. Nauczycielka, która przekreśliła szkolną karierę Tymona i zmusiła go do wyjazdu wraz z całą rodziną. Na wspomnienie tego faktu Helenę przechodził dreszcz. Jakaż ta sprawa musiała być koszmarna. Jak się dowiedzieć, co właściwie się wtedy stało? Czy brat Mikołaja to jeszcze dokładnie pamięta? Czy zna szczegóły? I czy będzie chciał opowiedzieć, skoro wszyscy są w tej historii tacy tajemniczy? A może istnieją jakieś akta, do których da się dotrzeć? Lena od razu pomyślała o dawnym koledze ze szkoły, czyli prokuratorze Mierczyńskim. Kiedyś wyrzucał co prawda szkielety przez okno, ale może teraz zechce udzielić jakichś wskazówek. Dokonała szybkich obliczeń. No tak, od tej sprawy minęło już ponad trzydzieści pięć lat. Na pewno uległa przedawnieniu i jak to się mówi – zatarciu. Może nawet przejęło ją jakieś archiwum, kto to wie. Nie znała się zupełnie na takich kwestiach. Chyba to nie jest żadna tajemnica i takie dane są po prostu dla historyka? Zresztą można zwyczajnie zapytać. Jeżeli akta są tajne, nie otrzyma dostępu, a jest szansa na rozwiązanie tej zagadki. Co tu się właściwie stało te trzydzieści pięć lat temu? Mało brakowało, a sama uczestniczyłaby w tych wydarzeniach, bo urodziła się niedługo później. Uśmiechnęła się na samą myśl o idiotyzmie, który przyszedł jej do głowy: niemowlę biorące udział w całej tej sprawie.
Mama musiała chyba to przeżywać – pomyślała. Nie wiedziała, jak bardzo zaangażowana była Ofelia w akcję z ulotkami, ale na pewno był to niezwykle nerwowy czas. Zatrzymanie sąsiada, potem ta ucieczka. A przecież Sylwia spodziewała się wówczas dziecka. Trudne chwile dla całej rodziny.
No i tata jakiś czas później zachorował, a potem umarł, a ja nawet nie zdążyłam go poznać – powiedziała do siebie ze smutkiem. Fela była bardzo związana z ojcem i po jego śmierci się kompletnie załamała. Musiała zmienić szkołę i leczyła się u psychologa. To był niełatwy czas, ale jakoś sobie poradziły. Teraz też musimy wziąć się w garść – podsumowała.
Obrzuciła spojrzeniem swoje małe królestwo. Wiedziała, że niedługo może je stracić, ale nie zamierzała się poddawać. Wręcz przeciwnie, poczuła chęć do walki. Przypomniała sobie słowa lekarki z ośrodka, te, że w życiu na wszystko trzeba mieć plan. Musiała sobie stworzyć plan na tę pracownię. Tajemniczy donator powinien w najbliższym czasie zwołać zebranie w sprawie tego lokalu, a ona będzie przygotowana. Przekona komisję od dobrych uczynków, że w pralni na podwórku powinna być manufaktura mydła.
– Choćbym miała stanąć na głowie, udowodnię im, że żadna inna działalność nie ma tutaj racji bytu – powiedziała na głos. Od razu poczuła się lepiej. Wiedziała, co ma robić, i wszystko zaczęło się układać.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Agnieszka Krawczyk, 2018
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2018
Zdjęcia na okładce: © TommL/Getty Images
© image_jungle/iStock (kwiat)
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Agnieszka Czapczyk
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8075-578-9
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl