Dobrze, bracie - Peter Markus - ebook
NOWOŚĆ

Dobrze, bracie ebook

Peter Markus

2,0

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Bohaterami opowiadań Petera Markusa są przede wszystkim dwaj bracia mieszkający w zakurzonym miasteczku nad błotnistą rzeką. Łowią ryby. I niewiele więcej. Ale Markus z tego fabularnego minimum buduje opowieść w taki sposób, jak nie robił tego nikt przed nim. Autor nieustannie przearanżowuje scenerię, korzystając z tych samych elementów: rzeka, dom, podwórko, ryby. Jednak wciąż poznajemy jakby inne wersje historii – powtarzające się zdarzenia zyskują nowy wymiar, bo pojawiają się nowe informacje, które wpływają na bieg zdarzeń i nastrój opowieści. Język tej prozy sprawia, że nie tylko widzimy błotnistą rzekę i braci łowiących w niej ryby – dzięki ograniczonemu słownictwu, licznym powtórzeniom i uwodzicielsko splątanym zdaniom brodzimy z braćmi w rzece, rzece opowieści.

 

***

Nie wiem, jak to możliwe, ale kolejny tom prozy Petera Markusa podoba mi się jeszcze bardziej niż poprzedni, również wydany przez Ha!art, czyli Bob albo mężczyzna na łodzi. Kto poznał tamten świat, popłynie i tym razem, przez błoto i rzeczny muł, śledzony oczyma martwych ryb i księżyca. Kto nie poznał, niech da się zaprosić do tej rzeczywistości, w której jest więcej wody niż nieba, chłopięce zabawy trwają przez stulecia, a rzecznemu bogu można odgryźć łeb. To proza rozgrywająca się w obrazach i języku - mantrującym o rybach i rzece, Braciach i rodzicach, nazywającym rzeczy tak, jakby dotąd nie były nazwane. Eksperymentalną, poetycką w swoim duchu prozę Markusa ponownie otrzymujemy w znakomitym przekładzie Piotra Siweckiego, który pozwala temu tekstowi błyszczeć także w polszczyźnie. 

Joanna Wilengowska

 

"Dobrze, bracie" to nie tylko książka. To błotnisty sen, który wciąga i nie pozwala się obudzić.  Czy to bajka? Czy to horror? Nie wiem, ale wciąż czuję zapach rzeki i słyszę śpiew ryb.

Paweł Biegajski, Melancholia Codzienności

 

***

Fascynujące, z jak niewielu słów można ułożyć tak fascynującą opowieść. Jakie bogactwo można uskładać z samych drobniaków. Jak głęboki obraz ludzi i świata można stworzyć bez ani jednego słowa psychologizującej paplaniny. (Powinienem napisać tak: to jest dobra książka, dobrego amerykańskiego pisarza i dobrze ją przeczytać, ale nie potrafię się aż tak przypilnować, jak Markus).  

Adam Kaczanowski 

 

***

Oto teksty, które pozwalają mi zadać po raz kolejny pytanie o sens pisania. To jedno najważniejsze: a ty, jak to powiesz? Ale to nie wszystko: te opowiadania są jak płyta, do której lubię wracać. Tak po prostu. Bo jest w nich kojący i niepokojący szum. Bo jest w nich rzeka, do której mogę wejść wiele razy. Te teksty potrafią kiwać ze zrozumieniem głową i grozić ostrzegawczo palcem… Ktoś powie, że są bardziej przystępne od tekstów Gertrudy Stein, ale to nie tak, że te teksty są przystępne. Mamy kilka wersji tej samej opowieści, a właściwie to jej fragmentów – to może męczyć, bo nie ma pewności czy opowieść ma koniec. Ale ta niepewność może zamienić się w radość z tego powodu, że nie ma końca opowieści.

Piotr Siwecki, tłumacz


***

Peter Markus – urodzony w 1966 roku amerykański pisarz i wykładowca w programie InsideOut Literary Arts Project. Autor powieści Bob, Or Man on Boat (2008), kilku tomów opowiadań (Good BrotherThe Singing FishWe Make MudThe Fish and the Not Fish) oraz tomu wierszy When Our Fathers Return to Us as Birds (2021). W 2022 roku Wydawnictwo Ha!art opublikowało jego powieść  Bob albo mężczyzna na łodzi w tłumaczeniu Piotra Siweckiego. Mieszka w Trenton na przedmieściach Detroit.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 164

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
haniap87

Z braku laku…

nie jestem w stanie czytać przez te powtórzenia "my bracia" w każdym zdaniu.
00

Popularność




Pe­ter Mar­kus, Do­brze, bra­cie prze­ło­żył Piotr Si­wecki, Kra­ków 2025
Co­py­ri­ght © Pe­ter Mar­kus, Good, Bro­ther (Ca­la­mari Ar­chive Press, 2006),The Sin­ging Fish (Ca­la­mari Ar­chive Press, 2005) and We Make Mud (Dzanc Bo­oks, 2011) Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Piotr Si­wecki, 2025 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2025
Re­dak­tor pro­wa­dzący · Piotr Ma­recki
Re­dak­cja · Ju­styna Ada­mus
Pro­jekt okładki · Mi­cha­lina Jur­czyk
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny · Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie · By Mo­use | www.by­mo­use.pl
Książka uka­zuje się w Se­rii Prze­kła­dów
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67713-57-3
552. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

SE­RIA PRZE­KŁA­DÓW pro­wa­dzona przez Alek­san­drę Ma­łecką i Pio­tra Ma­rec­kiego

· Na­pitki & li­te­ra­tura. An­to­lo­gia opo­wia­dań ho­len­der­skich i fla­mandz­kich, pod re­dak­cją Bar­bary Kalli i Bo­żeny Czar­nec­kiej, prze­ło­żyły Bar­bara Kalla, Bo­żena Czar­necka i Ewa Dy­na­ro­wicz

· Am­brose Bierce, Dia­bli dyk­cjo­narz, prze­ło­żył Ma­te­usz Ko­pacz

· An­thony Jo­seph, Afry­kań­skie ko­rze­nie UFO, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ro­bert Bur­ton, Ana­to­mia me­lan­cho­lii, wy­brał i prze­ło­żył Mi­chał Ta­ba­czyń­ski

· Jean Ray, Mal­per­tuis, prze­ło­żył Ja­kub Po­lasz­czyk

· Niña We­ijers, Kon­se­kwen­cje, prze­ło­żyła Ja­dwiga Ję­dryas

· Ish­mael Reed, Mambo dżambo, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ka­ta­rína Kuc­be­lová, Cze­piec, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Du­dzic-Gra­biń­ska

· Pe­ter Mar­kus, Bob albo męż­czy­zna na ło­dzi, prze­ło­żył Piotr Si­wecki

· An­to­lo­gia opo­wia­dań. Ru­ska kla­syka, ze­sta­wił i prze­ło­żył Da­niel Maj­ling, prze­pi­sała We­ro­nika Go­gola

· Ka­thy Ac­ker, Krew i flaki w szkole śred­niej, prze­ło­żył An­drzej Woj­ta­sik

· Ju­dith Scha­lan­sky, Spis paru strat, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Łeś Be­łej, Plan na­prawy Ukra­iny, prze­ło­żyli Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek

· Ni­col Ho­ch­hol­cze­rová, Tego po­koju nie da się zjeść, prze­ło­żył Ra­fał Bu­ko­wicz

· Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

· Ice­berg Slim, Al­fons. Hi­sto­ria mo­jego ży­cia, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ser­giej Ser­gie­je­wicz Saj­gon, Brud [*khaki], prze­ło­żyła Alek­san­dra Brzuzy

· Ka­tja Go­re­čan, Ksią­żeczka ma­cie­rzyń­ska, prze­ło­żył Mi­łosz Bie­drzycki

· Jo­ost de Vries, Re­pu­blika, prze­ło­żył Jan Pę­dziń­ski

· Harry Jo­se­phine Gi­les, Port hwjezdny To­pjo, prze­ło­żył Krzysz­tof Bart­nicki

· Ju­dith Scha­lan­sky, Szyja ży­rafy, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Pe­ter Mar­kus, Do­brze, bra­cie, prze­ło­żył Piotr Si­wecki

KO­LEJNE KSIĄŻKI W SE­RII

· Ivan Me­đeši, Je­dze­nie, prze­ło­żyły Olga Sta­wiń­ska i Mag­da­lena By­strzak

· Ka­thy Ac­ker, Im­pe­rium po­stra­da­nych zmy­słów, prze­ło­żył Pa­trick Le­ftwich

· Mi­ro­slava Ku­ľkova, Ho­tel Bal­kan, prze­ło­żył Ra­fał Bu­ko­wicz

Do­brze, bra­cie

Do­brze, bra­cie

Ryby, zło­wione przez nas w tej brud­nej rzece, która pły­nie przez to brudne, nad­rzeczne mia­sto, zwy­kli­śmy za­bie­rać ze sobą, od­ci­nać ich wciąż błysz­czące, po­kryte srebrną łu­ską głowy i przy­bi­jać je gwoź­dziami do im­pre­gno­wa­nego kre­ozo­tem słupa na ty­łach na­szego po­dwórka za do­mem. Wbi­ja­li­śmy młot­kiem gwoź­dzie w te głowy o zim­nych, wod­ni­stych oczach, two­rząc w ten spo­sób nasz węd­kar­ski za­ką­tek, jak zwy­kli­śmy na­zy­wać to miej­sce na po­dwórku za do­mem. Ło­wi­li­śmy ryby i przy­bi­ja­li­śmy ry­bie głowy do słupa aż do dnia, kiedy to nasz oj­ciec po po­wro­cie z pracy oznaj­mił, że wy­jeż­dżamy. Kiedy po­wie­dział nam, że wy­jeż­dżamy, mó­wił po­waż­nie. Wy­jeż­dżamy na do­bre. Opusz­czamy na­szą brudną rzekę, na­sze brudne mia­sto. Mój brat i ja – my nie chcie­li­śmy wy­jeż­dżać. Nie chcie­li­śmy opusz­czać ani tego mia­sta, ani tej rzeki, ani tego te­le­fo­nicz­nego słupa, do któ­rego przy­bi­ja­li­śmy ry­bie głowy. Nie chcie­li­śmy opusz­czać tego miej­sca na ty­łach na­szego po­dwórka, które my obaj, my, bra­cia, za­mie­ni­li­śmy w nasz węd­kar­ski za­ką­tek tuż za drew­nianą szopą, gdzie nasz oj­ciec trzy­mał swoje młotki, piły, do po­łowy opróż­nione bu­telki whi­skey i pu­dełka po cy­ga­rach, wy­peł­nione za­rdze­wia­łymi, po­gię­tymi gwoź­dziami, na­kręt­kami, śru­bami i wkrę­tami.

W nocy z okna na­szej sy­pialni mój brat i ja mo­gli­śmy wy­glą­dać i pa­trzeć w te ry­bie oczy o mar­mu­ro­wym spoj­rze­niu, które ze­zo­wały z obu stron od­cię­tych ry­bich głów. Naj­więk­sze z wiel­ko­war­gich ryb wy­glą­dały tak, jakby mo­gły wy­chy­lić się z wody i ugryźć rękę zwi­sa­jącą z ło­dzi. Każ­dej z ry­bich głów da­li­śmy imię. Było tych ry­bich głów do­kład­nie sto pięć­dzie­siąt i każda miała swoje imię. Żad­nej z głów nie na­zwa­li­śmy Jimmy albo John. Jimmy i John to były mo­jego Brata i moje praw­dziwe imiona. Sie­bie na­zy­wa­li­śmy Braćmi.

Nasz oj­ciec na­zy­wał nas, braci, Sy­nami. Kiedy nasz oj­ciec wo­łał Synu, obaj z bra­tem od­wra­ca­li­śmy ku niemu głowy. Obaj wie­dzie­li­śmy, że przez tę rzekę prze­cho­dzimy ra­zem.

Na­sza matka obu nas na­zy­wała swo­imi brud­nymi, ma­łymi chłop­cami. My, chłopcy – jak lu­biła mó­wić na­sza matka – je­ste­śmy do­kład­nie tacy jak oj­ciec. Nie­zbyt lu­bi­li­śmy, kiedy na­sza matka ka­zała nam, bra­ciom, zmy­wać błoto z na­szych bu­tów. Lu­bi­li­śmy błoto i te brudne za­pa­chy rzeki – za­pach ryb i ro­ba­ków. Nie lu­bi­li­śmy, kiedy na­sza matka zmu­szała nas, by­śmy zmyli z rąk te ry­bie za­pa­chy rzeki. Lu­bi­li­śmy, jak srebrne, ry­bie łu­ski błysz­czały przy­kle­jone do na­szych rąk. W nocy lu­bi­li­śmy wy­sta­wiać je ku księ­ży­co­wemu świa­tłu przez okno w sy­pialni. Wy­glą­dało to tak, jakby na­sze ręce były uma­czane w gwiaz­dach.

Ale nasz oj­ciec i na­sza matka, oboje, mieli dość ży­cia w tym mie­ście, przez które pły­nie brudna rzeka – byli zmę­czeni tym wia­trem od rzeki, który za­wsze za­la­ty­wał rybą. Na­sza matka po­wie­działa, że chce gdzieś wy­je­chać. Mó­wiła, że chce wy­je­chać do­kąd­kol­wiek, a do­kąd­kol­wiek zna­czyło na za­chód stąd. Na za­chód, ale do­kąd? – do­py­ty­wał się nasz oj­ciec. A matka mó­wiła: Na za­chód od tej błot­ni­stej wody. Gdzieś, mó­wiła matka, gdzie nie ma tyle błota i po­rdze­wia­łego że­la­stwa. Gdzieś, gdzie jest wię­cej nieba, które chciała nam po­ka­zać. Niebo ist­nieje, mó­wiła na­sza matka. Ist­nieje niebo bez fa­brycz­nych ko­mi­nów i dymu. Nie mo­gli­śmy wy­obra­zić so­bie nieba in­nego niż niebo na ty­łach na­szego po­dwórka. Nie chcie­li­śmy wy­obra­zić so­bie mia­sta bez brud­nej rzeki, ku któ­rej mo­gli­by­śmy biec, by ło­wić ryby. My, bra­cia, nie chcie­li­śmy ucie­kać ani wy­pro­wa­dzać się stąd, gdzie dym, gdzie woda i błoto.

Nie wie­dzie­li­śmy, co bę­dziemy ro­bić ani jak żyć bez tych ryb.

Ry­bie głowy pa­trzyły na nas otwar­tymi oczyma, pa­trzyły otwar­tymi py­skami i było tak, jakby śpie­wały dla nas, Braci. Wy­szli­śmy na po­dwórko przez okno na­szej sy­pialni.

Tylko księ­życ i gwiazdy wi­działy, jak idziemy do szopy ojca, jak wy­cią­gamy pu­dełka z po­rdze­wia­łymi, po­gię­tymi gwoź­dziami. Każdy z nas wziął pełną garść gwoź­dzi i mło­tek, a po­tem po­szli­śmy do na­szego węd­kar­skiego za­kątka. Bra­cie, po­wie­dzia­łem do Brata, ty pierw­szy.

Daj mi rękę, po­wie­dzia­łem. Przy­ci­śnij rękę do słupa.

Brat zro­bił, jak mu po­wie­dzia­łem.

By­li­śmy braćmi. Je­den był gło­sem dru­giego.

To może za­kłuć, ostrze­głem, unio­słem mło­tek i wbi­łem za­rdze­wiały gwóźdź w dłoń mo­jego Brata.

Brat na­wet nie drgnął, nie cof­nął się ani też nie wy­dał ze swych chło­pię­cych ust od­głosu krzy­czą­cego brata.

Do­brze, Bra­cie, po­wie­dzia­łem.

Wbi­ja­łem ko­lejny gwóźdź w drugą dłoń Brata, kiedy nasz oj­ciec wy­szedł na po­dwórko.

Synu – za­wo­łał nasz oj­ciec.

My, sy­no­wie na­szego ojca, sły­sząc jego głos, od­wró­ci­li­śmy ku niemu głowy. Cze­ka­li­śmy na to, co jesz­cze chce nam po­wie­dzieć.

To było kilka dłu­gich se­kund. Niebo nad rzeką – w miej­scu, gdzie huta że­laza stała jak wrak statku – było ciemne i ci­che. Gdzieś tam, by­łem tego pe­wien, świe­ciło słońce.

Chłopcy, pa­mię­taj­cie, żeby po­sprzą­tać po so­bie, za­nim wró­ci­cie – po­wie­dział nasz oj­ciec.

Oj­ciec od­wró­cił się.

My, bra­cia, spoj­rze­li­śmy na sie­bie.

Pod­nio­słem mło­tek.

Wbi­łem ko­lejny za­rdze­wiały gwóźdź.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki