Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Chrześcijanie od wieków podejmowali wysiłek towarzyszenia Jezusowi w strasznych godzinach Jego męki, bo przecież, „gdy się kogoś kocha, to się go nie porzuca, gdy cierpi”. A może Chrystus nie życzy sobie naszego współczucia? Czy On, Niewinny, który idzie drogą krzyżową, tocząc wewnętrzną walkę, może znaleźć jakiekolwiek pocieszenie w miłości winnych Jego cierpienia? Przecież tak bardzo różnimy się od Niego, a nasze przeżywanie zła jest całkowicie inne niż Jego — my jesteśmy oswojeni ze złem, a On go nie zna.
Ta książka, poprzez naśladowanie postawy Jezusa, uczy podejścia z podniesioną głową i nadzieją – także do naszego cierpienia. Zaprasza do refleksji i inspiruje do nawiązania jeszcze głębszej relacji z Chrystusem. Koniec końców uczy towarzyszyć jedynemu prawdziwie Niewinnemu w drodze cierpienia, która okazuje się drogą tryumfu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 228
Droga cierpienia
Niewinnego
Maria Szamot
Droga cierpienia
Niewinnego
wydawnictwo w drodze, poznań 2021
© Copyright for the text by Maria Szamot, 2021
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2021
Redaktor prowadząca – ewa kubiak
Redakcja – paulina jeske-choińska
Korekta – agnieszka czapczyk, paulina jeske-choińska
Skład i łamanie – pilcrow studio
Redakcja techniczna – józefa kurpisz
Projekt okładki i layoutu – krzysztof lorczyk op
ISBN 978-83-7906-450-2 (wersja drukowana)
ISBN 978-83-7906-469-4 (wersja elektroniczna)
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I
ul. Kościuszki 99
61-716 Poznań
tel. 61 852 39 62
www.wdrodze.pl
Wstęp
Co ja wiem o cierpieniu fizycznym? Parę ropnych zębów, niewielkie złamanie kości, jedna czy druga operacja chirurgiczna, doznania towarzyszące macierzyństwu… a wszystko to złagodzone przez środki przeciwbólowe, znieczulenie, narkozę, otulone ludzkim współczuciem i staraniem… Jak z takim dorobkiem postępować za Jezusem w Jego drodze cierpienia? Jak patrzeć na to, czego doznaje, i pozostać w wewnętrznej prawdzie? Nie wymyślać, nie konfabulować, nie wyobrażać sobie, ale rozumieć, wiedzieć, razem z Nim w tym być?
Od wieków chrześcijanie podejmowali wysiłek towarzyszenia Jezusowi w tych strasznych godzinach Jego męki. Rozmyślanie, praktyki ascetyczne, nabożeństwo drogi krzyżowej, adoracja, ofiarowanie własnej boleści to wypróbowane sposoby na bliskość z Panem. Sposoby oczywiste, bo gdy się kogoś kocha, to się go nie porzuca, gdy cierpi. Żyjemy jednak w świecie o zaokrąglonych kantach, w którym już nie podzielamy trudnych doświadczeń poprzednich pokoleń. Wynaleziono dziś remedia na większość zwyczajnych bolączek trapiących ludzkość od zawsze, a kalectwo, śmierć, cierpienie usunięto z widoku, zamykając je – o ile się da – w ścianach rozmaitych instytucji medycznych i opiekuńczych. Dzięki tym zabiegom mamy dziś inne poczucie powagi losu, nie tak srogie, nie tak dojmujące. Rynek miasta już nie jest miejscem publicznej kaźni. Okrucieństwo wprawdzie nie wyparowało z ludzkiego świata, ale przybrało mniej widowiskową postać. Publiczna chłosta, biczowanie wyszły z mody, choć pastwienie się nad bezbronnym nadal pozostaje największą uciechą motłochu. Szyderstwo rozkwita bujnie, jakże jednak stało się wyrafinowane. Te same zjawiska co wtedy, ale pod istotnie zmienioną postacią. Czy więc bazując na współczesnym doświadczeniu, potrafimy jeszcze odnaleźć drogę do bliskości z Jezusem w godzinach Jego męki? Czy na przykład potrafimy zgłębić torturę wstydu, jaką Mu zadano, skoro żyjemy w świecie, z którego wstyd się ulotnił? Czy zatem dla nas ten sposób towarzyszenia Mu w cierpieniu – poprzez wmyślenie się i współodczuwanie – jest jeszcze dostępny?
A może Pan sam tego od nas nie chce? Nie życzy sobie naszego współczucia? Odrzucony przez swój naród i wyszydzony, gani płaczące nad Nim niewiasty jerozolimskie. Istoty owszem: grzeszne, niedoskonałe, ale jedyne, które w swej poczciwości pochylały się nad Nim ze współczuciem. „…nie płaczcie nade Mną: płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23,28)1. Przedziwne są to słowa. Nigdy tak nie postępował. Nigdy nie deptał, nie odrzucał nawet okruchu dobra, rozumiejąc, jak nieporadną istotą jest człowiek. Nigdy też nie kierowało Nim poczucie wyższości, doniosłości misji przerastającej wszelkie ludzkie dokonania. „Szymonie, mam ci coś powiedzieć”… (Łk7,40). „Co sądzicie o Mesjaszu? Czyim jest synem?” (Mt 22,42). „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze?” (Mt 11,7). „Skąd pochodził chrzest Janowy: z nieba czy od ludzi?” (Mt 21,25). To była Jego metoda: wejść w domknięty obszar utrwalonych emocji, pojęć i przekonań, tych najbardziej niepodważalnych, tych, które leżą u fundamentu postawy, i pokazać, jak je przekroczyć, jak stamtąd się wydostać. „Uważajcie, jak słuchacie”, notuje św. Łukasz (Łk 8,18). Może więc faktycznie źle „słuchamy”, niewłaściwie patrzymy na Jego cierpienie.
A może te słowa skierowane do niewiast nie są naganą, ale słowami Zwycięzcy świadomego ceny i miary swego zwycięstwa, który wie, co ono znaczy dla człowieka? I wie, że bez tych Jego tak nieprawdopodobnie kosztownych zwycięstw, odnoszonych na kolejnych etapach męki, „opłakany” byłby los ludzkości? Może Pan pragnie, byśmy byli z Nim właśnie w tych Jego zwycięstwach, a nie tylko w krzywdzie i kaźni, której doznaje? Prościej jest nam iść za tym, co narzuca się oczom, co podpowiada serce, ale może On chce, byśmy raczej oczyma duszy wpatrywali się w światło, które od Niego bije, i towarzyszyli Mu w tej drodze tryumfu? Tryumfu, któremu wszystko zdaje się przeczyć. Ta myśl stanowi pierwszą przesłankę dla tej książki.
A drugą podpowiada prorok Izajasz (Iz 52–53). Na osiem wieków przed narodzeniem Chrystusa Pana opisuje on cierpienia, jakie czekają Sługę Jahwe i jednoznacznie oznajmia ich odkupieńczy i zbawczy sens. Podsumowuje zaś ten opis słowami: „Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci” (Iz 52,11), a w innym miejscu: „Jeśli on wyda swe życie na ofiarę za grzechy”… ( Iz 53,10). „Jeśli…”, a więc istniała możliwość, że nie „wyda swego życia”, że do tej ofiary nie dojdzie. Co więcej, choć w proroctwie mowa o chłoście, ranach, o niemal odczłowieczającym cierpieniu fizycznym, to nie mniej istotnym elementem tej ofiary albo wręcz jej rekapitulacją są „udręki duszy”, które ustąpią dopiero wraz z pojawieniem się „światła”. Ale najpierw Sługa Jahwe musi cierpieć w ciemności i z powodu ciemności. Wiadomo, jakie rzeczywistości i kto kryje się pod biblijnymi symbolami światła i ciemności. „To jest wasza godzina i panowanie ciemności” (Łk 22,53), mówi Jezus do kohorty, którą wysłano, by Go pojmać, a my zaczynamy rozumieć, z kim tu sprawa. Oto nastało „panowanie ciemności”, innymi słowy szatan uzyskał teraz dostęp do Jezusa – Syna Człowieczego (!) i zamierza poddać Go ostatecznej próbie. A Jezus musi się na to zgodzić, „jeśli” gotów jest „wydać swe życie na ofiarę za grzechy”. Nie ma cienia przesady w słowach proroka o „udrękach duszy”, których zazna od tego przeciwnika.
A więc kuszenie. Droga na krzyż, męka i śmierć jako tytaniczna walka duchowa. Kontynuacja tego, co miało miejsce na pustyni po chrzcie w Jordanie. Tam niczego nie zyskawszy, „diabeł odstąpił od Niego aż do czasu” (Łk 4,13). Teraz wrócił i będzie atakował z największym impetem, bo to jest dla niego walka o wszystko. Każda sytuacja graniczna jest w jakiejś mierze próbą duchową. Ale tutaj walka z szatanem nie stanowi ubocznego aspektu męki Jezusa, ale jej rdzeń. Dla tej walki i tego zwycięstwa Chrystus Pan przyszedł na świat. Cierpienie jest zaś jej widomym znakiem. To cierpienie narasta, bo rośnie intensywność szatańskiej napaści, a ta się wzmaga, bo Jezus na każdym kolejnym etapie tej walki pozostaje zwycięzcą. Na Golgocie Jego cierpienie sięgnie zenitu. A jednak zbawiło nas nie cierpienie, a niewinność Ofiary. Cierpienie było ceną, niewinność zaś tarczą i orężem.
„Śledząc przebieg tej walki, musimy mieć świadomość, że stąpamy po »świętej ziemi«. Musimy »zdjąć sandały z nóg«” (Wj 3,5) jak Mojżesz, gdy ujrzał krzak gorejący, bo nie wolno zbliżać się do Boga, nie okazując Mu czci. My zaś nie tylko chcemy być w miejscu, gdzie On jest, ale wdzieramy się w obszar najściślej intymny: w Jego ból, zmaganie, poniżenie, śmierć. Jeśli coś nas usprawiedliwia, to właśnie pragnienie oddania Mu w tym czci. Nie wpatrujemy się w Jezusowe zmaganie z szatanem po to, by zaspokoić ciekawość, lecz by uwielbić Go w prawdzie.
Spotkałam się z twierdzeniem, będącym niewątpliwie wyrazem najszczerszej pobożności, że Chrystus Pan był jedynym człowiekiem, który umarł z bólu. Że historia nie zna cierpienia większego niż to, którego On doznał podczas męki. Jakkolwiek myśl się trwoży przed ogromem zadanego Mu bólu, ludzka wyobraźnia w tej materii jest jednak nieskończenie bogatsza. Przychodzą mi tu na myśl osiągnięcia francuskiego wymiaru sprawiedliwości (Francja – kraj wysublimowanej kultury), na przykład, ale nie tylko, kaźń François Ravaillaca, który dokonał zamachu na króla HenrykaIV, pierwszego Burbona. Po serii wymyślnych tortur zastosowanych w trakcie śledztwa spalono mu publicznie prawą rękę, tę, którą zadał królobójcze ciosy, aż do zwęglenia kości, następnie rozpalonymi szczypcami szarpano całe jego ciało, potem zdarto skórę z ramion, nóg i klatki piersiowej, a rany zalewano wrzącym olejem, siarką, żywicą i roztopionym ołowiem. Na koniec zaś przywiązano go do czterech przeciwstawnych zaprzęgów końskich i rozerwano na strzępy. Ta wymyślna egzekucja jest dodatkowym argumentem przemawiającym za sformułowaną wcześniej tezą. Gdyby o odkupieniu ludzkości decydowała skala cierpienia, to rzeczywiście musiałoby to być cierpienie absolutnie wyjątkowe, przewyższające wszystkie inne. A choć owemu francuskiemu królobójcy zafundowano straszliwą kaźń, nikt chyba nie sądzi, że jego cierpienia miały moc odkupieńczą dla ludzkości.
Tak oto w centrum myślenia o odkupieniu staje niewinność Chrystusa Pana. Niewinność, która jest dla nas oczywista i niepodważalna i która sprawia, że do głębi oburza nas skandal procesu, wyroku, poniżenia i męki. Ale to zbyt mało. Chociaż nazywa się tak samo, jest to jednak inna niewinność niż ta, która wynika z braku winy, z nieobciążenia grzechem. I jest też inna od niewinności, z którą przychodzimy na świat i która nie mając jeszcze doświadczenia zła – trochę tak jak pierwsi rodzice w raju – nie potrafiłaby oprzeć się szatańskiej opresji. Niewinność Jezusa jest nie tylko wspaniałym przymiotem Jego Osoby. Jest kluczem. Jest warunkiem sine qua non odkupienia, to znaczy zwycięstwa nad szatanem. To doskonała niewinność sprawia, że Jezus udręczony i sponiewierany jest ciągle niedosiężny dla swego wroga. Jeśli więc chcę iść za Dźwigającym Krzyż, jeśli chcę być jak najbliżej Niego, to muszę przynajmniej próbować wejrzeć w tę Jezusową niewinność, by rozumieć, jakiego rodzaju zmaganie dla nas podjął i jaka jest natura Jego zwycięstwa.
Te trzy wymienione tu wątki: zwycięstwa, przeciwnika i niewinności stanowią kanwę, na której osnuta została cała książka. Jak można przypuszczać, nie usatysfakcjonuje ona postępowych chrześcijan. Pisałam ją bowiem z myślą o tych mniej widocznych, którzy po prostu „łakną i pragną sprawiedliwości” (Mt 5,6). Oni „nie siadają w kole szyderców” (Ps 1,1), a widok niegodziwości jest dla nich autentyczną udręką. To ci, którzy nadzieję złożyli w Baranku i w ten sposób towarzyszą Mu w Jego drodze cierpienia.
1 Cytaty biblijne pochodzą z Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. III poprawione, Pallottinum, Poznań–Warszawa 1990.