Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Droga do Wyraju to lekka i przyjemna lektura pełna słowiańskiej magii, pradawnych bogów i krwiożerczych demonów. Oczarowała mnie całkowicie, kolejne strony przewracałam z zainteresowaniem, a czasem uśmiechem na ustach.
Paulina Hendel
Wąpierz Elgan wiódł w miarę spokojne życie, do czasu, gdy na jego drodze stanął Smęt. Pokraczny, śmierdzący demon, sprowadzony przez samozwańczego szamana, powoli popada w obłęd, który mogą ujarzmić tylko bogowie. Aby zapobiec katastrofie, jaką zwiastuje coraz gorszy stan niesfornego demona, wąpierz Elgan wyrusza na poszukiwanie lasu Czarnoboga, by oddać mu w opiekę istotę odrzuconą przez innych bogów.
Do wyprawy rychło dołącza piękna szamanka Dorada, dla której podróż okaże się prawdziwą lekcją życia, a nieco później rudowłosy Mirosław, skrywający niejedną tajemnicę. Elgan wraz z towarzyszami przemierza ziemie, na których ludzie wyprawiają uczty zaduszne, by przywołać dziady, a wiejskie baby i chłopi stoją w kolejkach po wróżby.
Podczas wędrówki Elgan i Dorada próbują rozwikłać zagadkę znikających z wiosek dzieci. Wszystko wskazuje na to, że w zbrodnie zamieszane są potężne siły z zaświatów. Im bliżej rozwiązania znajduje się Elgan, tym większe niebezpieczeństwo grozi Doradzie.
Czy Elgan zdąży odprowadzić Smęta do Czarnoboga, zanim demon oszaleje? Czy odkryje, kto stoi za porwaniami? Czy przy okazji uda mu się dowiedzieć czegoś o sobie? Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, wystarczy wyruszyć w drogę do Wyraju!
Znakomity debiut polskiej autorki, idealny dla fanów Olgi Gromyko i Aleksandry Rudej!
Ależ się ubawiłam! Kamila Szczubełek z polotem i figlarnością Olgi Gromyko podchodzi do słowiańskich wierzeń, rozśmieszając i zaskakując czytelnika na każdym kroku. Czegóż chcieć więcej? Kapitalna książka, polecam z całego serca!
Justyna „Dizzy” Sikora, www.naszksiazkowir.blogspot.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kły same wysunęły się spod górnej wargi, gotowe do ataku. Gdy tylko zobaczył mężczyznę skradającego się do chałupy Lidy, wąpierz podszedł bliżej i skrył się za skalnym posągiem Świętowita. Nie było go w wiosce tylko kilka miesięcy, a już pierwszej nocy po powrocie nadarzyła się okazja, by przypomnieć ludziom o swoim istnieniu.
Przez chwilę obserwował, jak złodziej bada drzwi wejściowe i czai się, jakby niepewny, czy w ogóle chce się włamać. Ostatecznie chciał. Wąpierz nie zastanawiał się długo. Dopadł złoczyńcy i zanurzył kły w jego szyi, gdy tylko włamywacz przekroczył próg domu. Zatopił zęby głębiej i skrzywił się, czując kwaśny posmak alkoholu we krwi mężczyzny. Nie obawiał się skutków ubocznych. Mocny trunek działał na wąpierza nie bardziej niż na ludzi krowie mleko, ale smak gorzałki wywoływał w nim mdłości. Elgan nie zamierzał całkiem osuszyć złodzieja, chciał go tylko nastraszyć, dać mu nauczkę, którą zapamięta do końca życia.
Ze stanu euforycznego upojenia wyrwały go dwie rzeczy. Najpierw przeraźliwy krzyk Lidy, a po chwili ból głowy, kiedy oberwał czymś okrutnie ciężkim, czym kobieta zamachnęła się z impetem godnym Peruna. Później w ciemnym kącie izby zakwiliło dziecko. Płacz był słaby, łagodny. Musiało mieć najwyżej tydzień, może dwa.
Jak mogłem nie wyczuć dziecka? – pomyślał wąpierz.
Oszołomiony obecnością niemowlaka, rozwarł szczęki. Trysnęła krew. I rozpętał się chaos.
– Na wszystkich bogów, Elgan, coś ty zrobił?! – załkała Lida, po czym rzuciła w niego rondelkiem i uklękła przy mężczyźnie.
Niedoszły oprawca, cały blady, błądził wzrokiem i jąkał coś pod nosem, dygocząc z przerażenia. Niemowlę rozwrzeszczało się na dobre i w całej tej kakofonii dźwięków wąpierz najgłośniej słyszał tylko jedno dudniące w jego głowie pytanie.
Jak mogłem nie wyczuć dziecka?
Chciał podejść do niemowlaka, dowiedzieć się, co takiego jest w malcu, co stłumiło niezwykle silny zapach początku ludzkiego życia, ale na widok wściekłych oczu Lidy wycofał się do wyjścia. Już miał zamiar zapytać, dlaczego nie wyczuł dziecka, powstrzymała go jednak lawina wyzwisk tocząca się z ust kobiety. I dobrze. Lidzie raczej by nie ulżyło, gdyby dowiedziała się, że istoty ciemności wyczuwają niemowlęta z odległości dwóch stajań. Z pewnością taka wiadomość wywołałoby panikę w całej wiosce.
– Jak mogłeś?! Elgan! To mój mąż! – krzyczała, szukając w panice czystej ścierki, którą mogłaby zatamować płynącą po szyi krew swego wybranka.
– Lida… Wybacz, nie wiedziałem… Gdy opuszczałem wioskę, byłaś jeszcze panną – tłumaczył się wąpierz, rozcierając pulsującą bólem skroń. Unikał patrzenia na krew, której zapach szumiał jeszcze w jego głowie. – Skradał się. Gdyby jeszcze wchodził zwyczajnie… Ale on się skradał!
– Bo jest niewidomy, ty ciemny demonie!
Wąpierz przyjrzał się mężczyźnie i zamarł. Miała rację. Dopiero teraz, gdy Lida postawiła obok męża świecę, Elgan zauważył, że oczy mężczyzny były nienaturalnie blade i nie skupiały się w jednym punkcie.
– Niechby cię licho kołkiem przekłuło, durniu z zaświatów! Wynoś się!
– Lido…
– Ale już!
Elgan wyszedł z izby i spojrzał na koszulę. Była chłodna jesienna noc i w słabym świetle księżyca można było nie poznać, że materiał jest zmoczony świeżą krwią.
– Ratowanie świata wybitnie mi dzisiaj nie wyszło – westchnął. – Jak mogłem nie wyczuć dziecka?
To dziecko… – Odwrócił się i oparł dłoń na drzwiach do chałupy. Wahał się przez chwilę. Jeśli teraz tam wejdę, Lida znów zacznie wrzeszczeć. Ktoś prędzej czy później ją usłyszy ipobiegnie po starą, ata, jak tylko zwęszy okazję, to przegna mnie zwioski, zanim zdążę się przebrać. Westchnął zrezygnowany i pokręcił głową. Zbadam to, jak sprawa ucichnie.
Chciał pomóc, a tymczasem zamiast nazwać go bohaterem, jutro okrzykną go diabelskim pomiotem ciemności lub czarnym wysłannikiem Welesa z zaświatów. Stara zielarka, która i tak nie pałała do niego sympatią, nie zapłaci mu i nie podziękuje za czuwanie nad bezpieczeństwem mieszkańców wioski. Wypędzi go jutro z szerokim uśmiechem na pomarszczonej twarzy. Elgan nie mógł liczyć na to, że i tym razem ludzie się za nim wstawią. A wydawało mu się, że znalazł już swoje miejsce.
Spojrzał na posąg Świętowita, którego cztery twarze ogarniały spojrzeniem cały świat. Oblicza boga starannie wyrzeźbione w skale kryły się przed gwiazdami w cieniu drewnianego dachu, wspartego na czterech kolumnach.
– Niełatwy jest ten świat dla wąpierza – powiedział Elgan, patrząc bogu w kamienne oczy, niewzruszone jego problemem.
Minął karczmę Pod Wysokim Dębem, niedaleko której znajdował się jego dom. Już z daleka mógł bezbłędnie wyrecytować jadłospis. Skrzywił się i zakrył wrażliwy na zapachy nos. O ile powszechne wyobrażenia, jakoby wąpierze chodziły w pelerynach i unikały słońca, były wierutną bzdurą, o tyle zapach czosnku był dla większości nie do wytrzymania. Tej nocy w Pod Wysokim Dębem królowały kasza jaglana ze skwarkami i napój jęczmienny suto doprawiony chmielem, którego gorzki aromat nikł pod kwaśnym zapachem kapusty z grochem i… czosnkiem.
Wąpierzów było wśród żywych niewielu, a jeśli już decydowali się wyjść z Nawii, królestwa Welesa, to raczej nie w celu bratania się z ludźmi, lecz aby ich zabijać. Próbowali oczywiście nie rzucać się w oczy, więc ubierali się jak wszyscy. Elgan, ku uciesze mieszkańców wioski, którzy kochali legendy i zabobony, nosił długą pelerynę, a za dnia skrywał się w cieniu, narzekając na bladą karnację wrażliwą na podrażnienia. Prawda była jednak zgoła inna. Unikał słońca, by nie straszyć ludzi błękitnymi oczami, które za dnia stawały się jeszcze jaśniejsze, niemal bezbarwne. Ludzie mieli problem z akceptowaniem tak nagłych zmian i nie byli odporni na działanie magii ciemności, kłębiącej się w wąpierzych źrenicach.
Elgan wolał mieszkać wśród żywych, a niełatwo było wąpierzowi zyskać ich przychylność. Dlatego właśnie, by zadowolić i udobruchać wieśniaków, nosił ciemną pelerynę, długą do kostek, podkreślającą jego czarne włosy i nadającą należny księciu ciemności wizerunek osoby, której należało się bać. Ludzie lękali się go, ale tolerowali w wiosce, gdyż mogli się chwalić wędrowcom i handlarzom własnym wąpierzem. Strasznym i groźnym wąpierzem, który mieszkańcom Wioski za Bukowym Lasem krzywdy nie zrobi, za to będzie ich bronić przed obcymi lub swoimi. Ostatni argument Elgan zamierzał wykorzystać w rozmowie ze starą zielarką, od której zależało czy zostanie w wiosce. Nie łudził się jednak, że stara tak po prostu przyjmie do wiadomości, że zamierzał wyssać życie z ojca noworodka, męża szanowanej i lubianej Lidy.
Zatrzymał się, gdy usłyszał za plecami piskliwy chłopięcy głos.
– Panie! Niech pan wąpierz poczeka.
– Ja? – Elgan odwrócił się i uniósł brwi na widok pędzącego w jego stronę chłopaka.
Zdziwiło go to z dwóch powodów. Po pierwsze, był wąpierzem i dzieci się go bały. Po drugie, zrobiło się już późno i chłopiec powinien trzymać się blisko domu. Do głowy przychodziły mu różne myśli. Stało się coś złego, z czym nawet stara zielarka sobie nie poradziła, albo ktoś ma do niego interes i hojnie zapłacił za wezwanie go w nocy.
– Dobrodziejka nasza, pani Jana, żona miłego pana Blizbora, wzywa pana wąpierza. Mówi, że pilnie trzeba jej pomóc – wyrecytował zdyszany chłopak.
– Jana?
To nie wróży nic dobrego − pomyślał.
– Na pewno o mnie chodzi?
Chłopak wpatrywał się w Elgana z głupim wyrazem twarzy.
– Jeden wąpierz, panie, we wiosce jest. To mówię do pana wąpierza. Jeden jest, prawda? – Rozejrzał się, jakby sam zaczął wątpić w swoje słowa.
– Jeden, jeden – potwierdził Elgan. – Pójdę się przebrać i przyjdę.
– Nie. Nie może pan wąpierz. – Chłopiec skłonił się, przepraszając. Trochę przez dobre wychowanie, które Jana i Blizbor zapewniali dzieciom swoich pracowników, trochę pewnie z obawy przed złością i zemstą wąpierza. – Pani Jana wyraźnie nakazała. Natychmiast pan wąpierz musi się zjawić w domu na wzgórzu.
Zapewne to moja ostatnia noc wwiosce − pomyślał Elgan. Jak już znajdę, oile wogóle znajdę, nowe miejsce, dużo czasu minie, nim ktoś żywy zechce ze mną rozmawiać. Nawet zpobudek egoistycznych.
– Nie zwlekajmy więc. Prowadź, chłopcze.
Dom Jany i Blizbora wznosił się na niewielkim wzgórzu. Pod ich włościami wiły się liczne tunele prowadzące do podziemnych komnat, w których najemnicy Blizbora wydobywali drogocenne kruszce. Sprzedaż kamieni, w większości przeznaczonych do wyrobu amuletów, zapewniła im pozycję najbogatszych ludzi w okolicy.
Chłopiec otworzył drzwi i wycofał się, robiąc mu miejsce.
– Elgan! – zawołała wysoka kobieta z końca korytarza. – Chodź tutaj, proszę.
Bez zbędnej wymiany uprzejmości Jana zaprowadziła go do przestronnej komnaty z kominkiem. Zaczynała się jesień i noce bywały chłodne. Gdyby Elgan odczuwał różnice temperatur, z pewnością próbę zaimponowania ilością palonego drewna uznałby za trafioną.
– Po co mnie wezwałaś? – zapytał, stając przy ścianie, do której docierało najmniej światła.
– Obiecaj, że mi pomożesz.
– Jak się dowiem, o co chodzi…
– Nie – przerwała mu i oddaliła się w stronę kominka. – Wybacz. To bardzo ważne. Musisz obiecać, a ja zapłacę tyle, ile sobie zażyczysz.
– Jano, czy ja wyglądam na utopca, któremu woda zalała rozum?
− Elganie, skądże znowu, jesteś najinteligentniejszym… – urwała, przez chwilę się wahając – …najinteligentniejszą istotą, jaką znam.
– Dlaczego więc zakładasz, że wezmę na siebie robotę, nie wiedząc, o co chodzi?
Na twarzy Jany pojawił się perfidny uśmieszek. Stała w bogato zdobionej sukni, pewna siebie i bawiła się perłowym naszyjnikiem, jakby od niechcenia.
– Chodzą słuchy, że cierpisz ostatnimi czasy niedostatek.
Wąpierza zirytowała bezczelna satysfakcja, która biła z jej oczu.
− Wróciłem do wioski dziś rano, a ty już zdążyłaś się zorientować, jak się ma moja sakiewka? Jeśli dowiem się, że któryś z twoich ludzi był u mnie w domu…
− O co ty mnie podejrzewasz? – spytała z wyuczonym do perfekcji oburzeniem zamożnej kobiety. − Nie muszę wysyłać ludzi, by wiedzieć, że potrzebujesz srebra. Każdy go potrzebuje.
– Jestem wąpierzem. Nie muszę jeść. Nawet jeśli nie mam zbyt wiele grosza, z głodu nie umrę.
– Ale musisz, a może należałoby raczej powiedzieć, że lubisz mieszkać wygodnie. Nieprawdaż?
Znowu się uśmiechnęła, lecz tym razem ośmieliła się nawet zachichotać. Wyprostowała się jeszcze bardziej i zadarła brodę, pokazując, że jest tak pewna siebie, że nie boi się narażać wąpierzowi. Elgan jednak widział niezauważalne dla ludzkiego oka drgania jej policzków i kącików oczu.
Sprytna iwygadana, ale przerażona − pomyślał. Co takiego mogła nabroić, że nie boi się igrać zwąpierzem? Mógłbym wmgnieniu oka doskoczyć do niej iwyssać zniej życie, azwłoki wrzucić do tego ogromnego kominka. Tylko po co?
– Na pewno jest cena, która cię przekona. – Usiadła w fotelu z wysokim oparciem i wsparła podbródek na dłoni.
– Wstawiennictwo.
– Słucham?
Elgan usiadł po przeciwnej stronie stołu.
– Wstawisz się za mną u starej – powiedział, odgarniając leżące przed nim płatki kwiatów.
– U zielarki?
– Tak. Opowiesz się za mną, jeśli zechce mnie wygnać z wioski.
– Ale… – zaczęła, marszcząc nos – …stara zielarka ma swoje zdanie i nie zwykła się mnie radzić.
– Ciebie nie zignoruje – stwierdził i rzucił w jej stonę zgniociony płatek róży.
– Nawet jeśli… Dlaczego miałabym się za tobą wstawiać? Co zrobiłeś?
Wąpierz spojrzał na trzaskające w kominku płomienie.
– Elganie?
– Dowiesz się po zawarciu umowy.
– Sprytnie. – Jana uśmiechnęła się, mrużąc powieki.
Elgan nachylił się ku niej i jego oczy zalśniły błękitem w świetle ognia. Zauważył, że włoski na ramionach Jany uniosły się, kobieta oddychała szybciej niż przed chwilą. Nie był pewien, czy ze strachu, czy z podniecenia.
Jana odchrząknęła i chwyciła za pióro.
– Czas więc podpisać umowę.
Podsunęła mu przygotowany pergamin. Elgan przeczytał go uważnie i dopisał postanowienie o wstawiennictwie u starej zielarki.
– Gotowe – oznajmił, stawiając ostatnią kropkę.
– Jeszcze podpis.
Elgan wysunął kły i nakłuł kciuk. Odcisnął czerwoną plamę na dole dokumentu, po czym podsunął go Janie.
– Ty też podpiszesz krwią – zarządził, gdy zbliżyła pióro.
– Będziesz tak miły?
Wyciągnęła dłoń, która zawisła przed jego ustami.
– Jesteś pewna? Nie masz jakiegoś ostrza?
– Ufam ci, Elganie – wyszeptała i zamknęła oczy.
Wąpierz nie wiedział, czego się spodziewała, ale po rozczarowaniu na jej twarzy, poznał, że nie spełnił oczekiwań. Nakłuł opuszek szybko i precyzyjnie, zanim magia ciemności zdążyła ją choćby połaskotać.
– No dobrze – powiedziała, zwijając pergamin. – Chodź za mną.
Zaprowadziła go do komnaty sypialnej. Już przed wejściem czuł magię ciemności, która miała wyjątkowo intensywny i nieprzyjemny zapach. Pomieszczenie było przestronne i mroczne. Elgan zatrzymał wzrok na pokaźnym drzeworycie, na którym artysta uwiecznił wizerunek Welesa, zdaniem wąpierza nietrafiony. Oblicze władcy Nawii i podwodnego świata okazało się zbiorem wszystkich strasznych cech boga, o jakich opowiadali sobie przesądni ludzie przy ogniskach. Wielkie, spiczaste rogi przebijały się przez czoło, a czerwone oczy i czarna, pomarszczona skóra błyszczały w blasku nielicznych świec zawieszonych na ścianach.
Weles nie byłby zadowolony − pomyślał wąpierz. Ale może to lepiej, że ludzie tak go widzą? Strach powinien wybić im zgłowy chęć na igranie zmagią ciemności.
Przeniósł wzrok na łóżko, które stało pod wielkim obliczem Welesa i nabrał pewnych wątpliwości co do ludzkiego rozsądku. Kto jak kto, ale Blizbor z całą pewnością nie zniechęcił się groźnym obliczem boga. Na czerwonej pościeli unosiła się bezbarwna mgła w kształcie gospodarza.
– Co to ma być? – Wąpierz wskazał na widmo.
– Blizbor zniknął dziś wieczorem. Tutaj, w tym łóżku.
– Zniknęło jego ciało. Dusza leży tu w najlepsze i z tego, co widzę, nigdzie się nie wybiera.
– Dusza? – Jana zakryła usta dłońmi.
No tak, śmiertelni ich nie widzą.
– Opowiadaj – nakazał Elgan, a kły wysunęły się same. I choć nie chciał wywołać dodatkowej paniki, w chwilach złości trudno mu było w pełni nad sobą panować. – Dokładnie i ze szczegółami. Jeśli mam odnaleźć jego ciało, muszę wiedzieć, co Blizbor zamierzał osiągnąć.
– Wiesz, jak bardzo chciał zostać szamanem…
– Mówiłem mu setki razy, że się do tego nie nadaje.
– Tak, ja też mu powtarzałam – zapewniała Jana, choć z tonu jej głosu Elgan wnioskował, że było wręcz przeciwnie. – Powtarzałam mu. I to ile razy ja mu powtarzałam, ale on się uparł.
– Pięknie… No i…?
– Trzy dni temu przyjechał do nas szaman.
– Kto? Skąd?
– Nie wiem.
Wąpierz pokiwał głową i westchnął.
– Był niski – ciągnęła Jana − i miał długie jasne włosy. I brodę. Zwykły szaman. – Wzruszyła ramionami. – Długo rozmawiali. Szaman szeptał, a Blizbor miał tak piskliwy głos, jakby mieli go ogłosić samym królem. Podsłuchałam trochę. – Policzki kobiety zarumieniły się lekko. – Mówili o nieśmiertelności.
– Tego sam się domyśliłem. Co dokładnie?
– Gdy szaman wyszedł, Blizbor wygrzebał ze skrzyni czarny amulet i chodził z nim po całym domu, mrucząc coś nieustannie pod nosem.
– Korzystał z jakiejś księgi?
– Nie, ale… – zza wstążki, którą się przepasała, wyjęła zwinięty pergamin – …szaman dał mu to.
Elgan wyrwał jej świstek, powąchał, a gdy upewnił się, że ze środka nie wystrzeli w niego żadne zaklęcie, rozwinął zwój.
– Co za bzdury! – prychnął i zaniósł się śmiechem. – Właśnie dlatego Blizbor nie nadaje się na szamana. Bo szaman nie może być tępakiem, który uwierzy w pierwszą lepszą bajkę.
– Da się go odnaleźć? – spytała Jana, wyraźnie urażona.
Elgan doceniał wysiłek, z jakim starała się powstrzymać przed kłótnią. Na nic zdałaby się radość z wygrania słownej potyczki z wąpierzem, skoro ten odmówiłby spełnienia jej prośby.
− Da się? – powtórzyła zniecierpliwiona.
– Tak, ale… – Wąpierz zmarszczył brwi – To daleko.
– Zapłacę, ile chcesz.
– Jego ciało jest u Welesa.
– Na potężnego Peruna! – Kobieta zbladła i ukryła twarz w dłoniach. – To niemożliwe. Niemożliwe. Czy on już nie żyje?
– To zależy, jak na to spojrzysz. Czy ja żyję?
– Och, Elganie, wiesz, o co mi chodzi.
– Jego dusza jest tu, na ziemi, żaden bóg jej do siebie jeszcze nie przyjął. Blizbor, wypowiadając te bzdury, zgodził się dobrowolnie na przekazanie swego ciała Welesowi. Błąka się pewnie gdzieś w podziemiach Wyraju. – Wąpierz zachichotał, gdy wyobraził sobie przerażoną twarz Blizbora. Widział tego nieudacznika, błądzącego we mgle po rozległym lesie prowadzącym do Nawii. Z jednej strony było mu go trochę żal, z drugiej zaś – cieszył się, że dostał nauczkę. Może to go przekona, że nie nadaje się na szamana.
– Dobrze – powiedział, gdy przestał się śmiać. – Pójdę po niego. Potrzebuję tego czarnego amuletu na wymianę. Ja dam go Welesowi, a on zwróci mi ciało.
– Och, Elganie! – Jana podbiegła do niego z wyciągniętymi ramionami, ale w porę powstrzymała się przed uściskaniem wąpierza. – Sowicie ci to wynagrodzę.
– I wstawisz się za mną u starej – przypomniał, na co z twarzy Jany uleciało zadowolenie.
Nagle coś trzasnęło. Zza ściany dochodziły odgłosy tłuczenia, jakby kilkanaście szklanych fiolek spadło i rozbiło się o kamienną posadzkę. Elgan spojrzał na Janę, która cofnęła się kilka kroków i spurpurowiała na twarzy.
– Chodźmy już. Przed tobą długa droga, Elganie.
– Zaraz. – Podszedł do półki z księgami. – Co tam jest?
– Księgi. O historii, tradycjach, magii…
– Daruj sobie, Jano. Zapach magii ciemności wyczułem jeszcze przed drzwiami. Ofiarowanie ciała Welesowi tak nie śmierdzi. Zgaduję, że to tajemne przejście, które zaprowadzi mnie do źródła tego aromatu. Otworzysz, czy sam mam to zrobić?
Spuściła głowę i podeszła do ściany. Oparła ręce na półce, napięła wątłe mięśnie i zacisnęła usta, ale szafa ani drgnęła.
– Może jednak sam to zrobię.
Przesunął półkę jednym pchnięciem i od razu zasłonił nos.
– O bogowie, co on tu sprowadził?!
Smród, jaki wdarł się do sypialni, można było zrównać z tym unoszącym się za murami Villperuny, gdzie urządzono wielką latrynę, do której wrzucano wszystko, co godziło w wyperfumowane nosy mieszkańców królewskiego miasta.
– Wywołał to miesiąc temu – wyznała, unikając wzroku rozmówcy, i zakryła nos różaną chusteczką.
– Czy on do reszty postradał rozum?! Wywoływać demona? Mógł sprowadzić licho nie tylko na wasz dom, lecz także na całą wioskę.
– Demon? Na bogów! Demon?!
– Ciesz się, że go nie widzisz… Jak mogłaś pozwolić Blizborowi na coś takiego?
– Próbowałam wybić mu to z głowy, ale się uparł.
– Słabo ci idzie wybijanie mu głupot z głowy – skomentował zirytowany. − Mam nadzieję, że nie jest za późno.
Wszedł do pomieszczenia, w którym walały się skrzynie, księgi i fiolki wypełnione podejrzanymi płynami. W rogu kulił się skarlały demon. Wyglądem przypominał zmiętego człowieka, któremu powyciągano uszy i nos, tak że sterczały pokracznie z pomarszczonej skóry. Ostrożnie podszedł do niego i wysunął kły.
– Spokojnie, jestem wąpierzem. Zaprowadzę cię do domu.
Demon skulił się i pisnął żałośnie.
– Słyszę go – szepnęła za jego plecami Jana. – O Perunie, tu naprawdę jest demon!
– Nie wchodź – warknął Elgan i podszedł bliżej, z trudem powstrzymując mdłości.
Po latach obcowania z istotami ciemności przywykł do widoku obślizgłych czy zgniłych ciał demonów. Pamiętał doskonale pierwsze spotkanie z topielicą. Miała zaropiałą, szarą skórę, a w oczach smutek i zawiść. Jakby tego było mało, z uszu i nosa zwisały wodorosty i próżno było szukać na jej ciele kawałka skóry nieporośniętego pleśnią. Raz nawet, mimo odrazy, której nie sposób było się wyzbyć, pomógł jednej zmorze wydostać się z jaskini, a ta z wdzięczności chciała wydłubać mu oczy. Widział już wiele, ale takiego śmierdzącego pokurcza jeszcze nigdy.
– Nie możesz tu zostać – oznajmił. – Jeśli zostaniesz zbyt długo, oszalejesz i zaczniesz robić ludziom krzywdę. Chcesz robić im krzywdę?
Demon zaprzeczył energicznie i zawył tak żałośnie, że Elgan zastanowił się, co musiało się wydarzyć, że stał się tak brzydki i cuchnący.
– Zaprowadzę cię do Wyraju.
Demon znów potrząsnął głową.
– Nie chcesz tam wracać?
Karzeł wybuchnął płaczem i skulił się jeszcze bardziej.
– Ty nie pochodzisz z Wyraju… – wyszeptał Elgan, czując kiełkujące gdzieś w trzewiach złe przeczucie. – Nie jesteś pod opieką Welesa?
Stwór jęknął, kilkakrotnie uderzył pięściami w skronie i pociągnął nosem.
– No pięknie… Dokąd więc mam cię zaprowadzić?
Demon schował głowę między wystającymi kolanami i zamilkł.
– Nie mogę cię tu zostawić. Musisz mi powiedzieć.
Przywołaniec milczał, a w Elganie narastały zmęczenie i złość. Zaczynało być tego zbyt wiele. Stara zielarka, która nawet ze wstawiennictwem Jany będzie robiła wszystko, by wygnać go z wioski, wędrówka do Wyraju po ciało Blizbora, a teraz jeszcze zamknięty w sobie cuchnący łajnem demon, który płacze na myśl o powrocie do domu.
Czy coś może jeszcze bardziej zrujnować mi dzisiejszą noc?
– Chodź ze mną, demonie. Przecież cię tu nie zostawię…
Na wozie trzęsło niemiłosiernie. Nawet gdyby Elgan mógł dosiadać konia, nie zrobiłby tego z demonem cuchnącym łajnem. Koń, jak każde zwierzę, ma na tyle wrażliwy węch, że prędzej zamieniłby się z krową na umaszczenie, niż woził na grzbiecie demoniczną latrynę. Woźnica przez całą drogę klął na wszystkie znane mu istoty ciemności, które według niego sprowadziły na ten świat wszelką niedolę, choroby i smród.
Do Villperuny dotarli tuż przed zmierzchem, co Elgan uznał za bardzo korzystne. Nocą wąpierzowi było dużo łatwiej poruszać się wśród ludzi. Ciemność zmniejszała ryzyko zbyt intensywnego kontaktu wzrokowego, który zazwyczaj kończył się tym, że człowiek, zobaczywszy w oczach Elgana niebezpieczną magię, krzyczał, płakał lub wił się z przerażenia. Kiedyś takie widowisko go nawet bawiło, ale teraz pragnął tylko w spokoju ustalić, skąd wziął się w jego wiosce śmierdzący demon.
– Masz iść za mną – powiedział do pokurcza. – Nie dosłownie! Zachowaj rozsądną odległość. Wystarczy, że ludzie zobaczą wąpierza, aby chcieli mnie wygnać. Efekty zapachowe możemy sobie darować.
Demon skulił się i spuścił głowę.
Przynajmniej tym razem się nie rozpłakał − pomyślał Elgan i odetchnął z ulgą. Płaczący demon jest jak czosnek wdiecie: nie powinien się zdarzać.
Przy bramie do królewskiego miasta stało trzech strażników: dwóch na dole i jeden na wyżce bramnej.
– Dokąd to? – zagrzmiał głos najgrubszego.
– Sprawę mam do Arsa.
– Kogo?
– Nadwornego szamana – wyjaśnił Elgan i zatupał kilka razy w miejscu, próbując naśladować rytualny taniec swego przyjaciela.
– Tfu! My tu żadnych demonów przywoływać nie chcemy.
− Ale szamana w Villperunie macie? – chciał wiedzieć wąpierz.
− Mamy, ale tylko w wyjątkowych przypadłościach można się do niego zwracać.
− Właśnie o to mi idzie.
− A ja go poznaję! – krzyknął chudy z wyżki bramnej. – Toć to wąpierz Elgan!
− Po coś tu przylazł? – spytał strażnik i wycofał się dwa kroki do bramy. – Mów, bo jak nie z rozkazu króla, to nie wpuszczę.
− Zaraz jakie plugastwo sprowadzi na naszą Villperunę – warknął drugi strażnik i splunął.
– O! Już coś śmierdzi – pisnął chudy.
Wąpierz odwrócił się i zobaczył przy rąbku swojej szaty Smęta. Nazwał tak demona tymczasowo, dopóki Ars nie wyjaśni, kim jest i skąd pochodzi.
– I to jak! Cuchnie jak portki Piotomira, co się obsrał, nim mu łeb na placu ucięli! – Strażnik zagrzmiał basowym śmiechem przy akompaniamencie pluskającego brzucha. – Pozwolenie jest?
– Od kiedy to do Villperuny pozwolenia trzeba?
– A odkąd król rozumu nabrał.
– Król pozwolenie dać musi – zawołał strażnik z wieży.
Co to ulicha za przedstawienie?! –pomyślał Elgan i powoli wypuścił powietrze, by opanować wzbierającą złość.
– Jak ma mi dać pozwolenie, skoro nie mogę wejść, żeby o nie poprosić? – wytknął wąpierz, starając się z całych sił nie pokazywać kłów, które powoli wysuwały się spod górnej wargi.
– Trzeba było prosić, jakżeś ostatnim razem tu bałagan zrobił – odparł najgrubszy. – Może i żeś wąpierz, ale wśród żywych my za księcia ciebie uznawać nie będziem.
Strażnicy wybuchli śmiechem.
Takich jak ty, grubasku, widziałem już setki razy − pomyślał Elgan. Chcesz pokazać, że ci wąpierz niestraszny, apóźniej przez trzy dni będziesz latał zrozwolnieniem za mur.
Podszedł bliżej, ukazał kły, a strażnicy od razu cofnęli się tak szybko, że młodszy omal nie przewrócił się o własne nogi.
– Straszyć nas będziesz?
Najstarszy strażnik stał wyprostowany, jedną rękę trzymając na rękojeści miecza. Elgan widział, jak ogromny wysiłek królewski sługa wkłada w opanowanie drżenia wielkiego cielska. Drugi stał przy murze i zaciskał kurczowo dłonie na halabardzie, dzięki której jeszcze trzymał się na nogach.
– Na razie tylko rozmawiamy – powiedział wąpierz.
− Nie masz pozwolenia na wejście, to nie mamy o czym rozmawiać.
Wyjął miecz do połowy, ściskając mocniej rękojeść.
– Cóż – westchnął wąpierz. − Nie dajecie mi wyboru.
Strażnicy spojrzeli po sobie.
Wąpierz podszedł wolnym krokiem do pochodni wbitych przed murami Villperuny. Wziął jedną, zawahał się, zamyślił, po czym wziął jeszcze dwie i zbliżył do twarzy. Ogień wzburzył się i zamigotał czerwienią. Oczy Elgana pojaśniały i z głębokiego błękitu przeszły w brudną biel. Po chwili stały się jakby przezroczyste, zamglone. Najgrubszy, chcąc dać przykład towarzyszowi, spojrzał wąpierzowi w oczy i zadrżał. Jąkał się i dygotał, wstrząsany spazmami paniki niczym niechciany wianek niesiony porywistym nurtem w Noc Kupały.
Światło odsłoniło mrok, który czaił się w wąpierzu. Istota ciemności, czy tego chciała, czy nie, była zespolona z zaświatami wieczną otchłanią wypełnioną magią ciemności. Większość demonów emanowała mrokiem w całej okazałości. U wąpierzów zaś ciemność kryła się w środku, a dostrzec można ją było tylko w jasnym świetle. Elgan minął strażników, którym nieśpieszno było za nim gonić. Rzucił pochodnie na brukowaną drogę i dał znać Smętowi, żeby trzymał się z daleka.
Ścieżki stolicy znał bardzo dobrze. Odwiedzał to miejsce jeszcze zanim piorun uderzył w skałę i sprawił, że trysnęło z niej źródło czyste jak lista dobrych uczynków króla Villperuny. Krystaliczna woda, której rzekome właściwości lecznicze Elgan podawał w wątpliwość, zapewniła miastu rozgłos. Niegdyś malutka wioska zaludniła się i rozrosła na tyle, że stała się początkiem wielkiego królestwa. Święte miejsce, naznaczone przez błyskawicę Peruna, boga niebios, zrodziło tętniące życiem państwo, poprzecinane licznymi szlakami handlowymi i rzekami, uczęszczanymi nawet przez kupców z odległych Zjednoczonych Królestw Nadmorskich, czy skutej lodem Wyspy Chorsa. Władca ukochał sobie Villperunę do tego stopnia, że królestwo i stolica nosiły od samego początku tę samą, dumnie brzmiącą nazwę: Villperuna.
Plan był prosty. Wąpierz miał zaprowadzić Smęta do najlepszego szamana, który ustali miejsce pochodzenia demona. Odprowadzi karła na jego ziemie, po czym uda się prosto do Wyraju po ciało Blizbora. Zakładał, że z Welesem większych problemów nie będzie, bo amulet też był niczego sobie i sam bez wahania oddałby za niego ciało niedoszłego szamana. Po wszystkim wróci do swojej małej, pełnej zabobonów Wioski za Bukowym Lasem i dowie się, dlaczego nie wyczuł dziecka Lidy.
Plan wydawał się prosty do czasu, gdy usłyszał czyjeś rzewne błagania o litość bogów. Nie zwróciłby szczególnej uwagi na szloch jednej ze zrozpaczonych kobiet, których w tej części Villepruny było na pęczki. Nie zaprzątałby sobie tym głowy, gdyby nie zapach magii ciemności, której niewidoczna dla ludzkiego oka linia wyznaczała drogę prowadzącą do istoty nie z tego świata. I choć doświadczenia ostatniej nocy krzyczały w jego głowie, żeby odpuścić, wąpierz nie posłuchał głosu rozsądku. Wytężył wszystkie zmysły i skierował się w stronę żałosnego szlochu oraz zapachu welesowej magii. Odwrócił się tylko na chwilę, by zrugać Smęta za to, że trzyma się zbyt blisko. Zbiegł po kamiennych schodach i zagłębił się w gąszcz ciasnych uliczek najbiedniejszej części miasta. Na obrzeżach cuchnęło tak okrutnie, że wąpierz sam nie wiedział, czy to śmierdzi miasto, czy jednak Smęt.
Przedarł się przez tłum biedoty i ujrzał kobietę, najpewniej matkę, która klęczała przed chałupą, trzymając w ramionach niemowlę. Ludzie zebrali się wkoło i lamentowali wraz z nią. Tym razem Elgan już z daleka wyczuł ludzkie dziecko, a także magię, która się nad nim kłębiła. Bezbarwna mgła unosiła się nad niemal nieruchomą piersią malca.
– Mogę mu pomóc – odezwał się Elgan.
Wszyscy jakby dopiero teraz dostrzegli nieznajomego. Większość odsunęła się na bezpieczną odległość, a reszta pouciekała do chałup. Nie uciekł ani nie odsunął się jedynie rudy, piegowaty chłopak. Był wysoki i tak chudy, że pod przyciasną koszulą rysowały się kości. Stał za plecami kobiety z zaciśniętymi ustami i co rusz rozglądał się zniecierpliwiony, jakby na kogoś czekał.
– To wąpierz! Ja go już tu widziałem!
– O bogowie! Wąpierz!
Chór przerażonych głosów piszczał i wrzeszczał, ludzie miotali się w popłochu. Ci odważniejsi, którzy jeszcze nie uciekli, doradzali zrozpaczonej matce, by skryła się w domu i zaryglowała drzwi. Elgan tylko pokręcił głową, zniesmaczony głupotą ludzi. Gdyby chciał jej coś zrobić, zamknięte drzwi nie stanowiłyby najmniejszej przeszkody.
– Mogę mu pomóc – powtórzył. – Ale najpierw każ im stąd iść, bo nie ręczę za siebie.
Kobieta spojrzała na umierające dziecko, a później na wąpierza, mądrze unikając jego wzroku.
– Idźcie stąd – powiedziała łamiącym się głosem i zrezygnowana podała mu dziecko.
Wąpierz, nie zwracając uwagi na wyzwiska i krzyki przerażonych ludzi, wszedł do izby. Ostrożnie położył malca na słomianym posłaniu, przysunął świecę i kazał matce wyjść. Ta niechętnie spełniła jego prośbę. Wąpierz zdawał się jej ostatnią nadzieją. Była biedna, nie stać jej było na zielarkę czy szamana. Zamykając powoli drzwi, spoglądała na niemowlę, jakby miała go więcej nie zobaczyć.
Elgan pochylił się nad dzieckiem. Bezbarwna mgła, która wiła się wokół małego ciałka, zafalowała.
– Ukaż się. Rozkazuję ci!
Coś syknęło, zacharczało i kula przeźroczystego dymu zadrżała.
– Nie możessssz – syknął demon.
– Ależ mogę.
Elgan wysunął kły.
– Welessssowy kssssiążę. – Mgła zawirowała i poczerniała, przybierając wyraźniejszy kształt.
– Ukaż się. Mówię po raz ostatni.
Powietrze wokół zgęstniało od magii ciemności i po chwili Elgan ujrzał zmorę. Wbijała długie pazury w pierś dziecka i dyszała ciężko. Czarna, poszarpana skóra lśniła zielonofioletowymi refleksami, a ciemne, oleiste oczy łypały wściekle na wąpierza.
– Rozkazuję ci zostawić to dziecko w spokoju.
– Nie możessssz. – Zmora zarechotała.
– Mogę. Ja słucham Welesa, wy słuchacie mnie. Mam prawo ci rozkazywać.
Zmora zaśmiała się chrapliwie i oblizała ostre zęby.
– Wiem, co możesssz, wąpierzu.
– Doskonale. Złaź.
– Nie zejdę. Prawo zemssssty.
Wąpierz zmarszczył brwi.
– Jak takie małe dziecko mogło wyrządzić komuś krzywdę, że powołujesz się na prawo zemsty? Przestań kpić i złaź. To moje ostatnie słowo.
– Matka. Jego matttka. Ukradła! – Zmora zagłębiła pazury i zadygotała. – Ukradła chłopca. Ukradła chłopca mamunie! Piękny był. Piękny, rumiany z ognistymi włosssami. Mamuna cierpiała… Mamuna płakała, szukała ognissstego chłopca. A ja znalazłam – zachichotała. – Ognissstego chłopca wziąć już nie mogę, ale zemsstę ponieść musi złodziejka. Musi! Jessstem wyssssłanniczką mamuny. Mam prawo! Nie zabronisssz mi, wąpierzu.
Jeśli to prawda, to faktycznie ma do tego prawo − zasępił się wąpierz. Inawet sam Weles tu nie pomoże.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do izby wbiegła młoda kobieta. Zobaczyła kły i zatrzymała się w połowie drogi, ale nie zlękła się, gdy wąpierz spojrzał w jej zielone oczy.
Widocznie magia ciemności nie jest jej obca − pomyślał. Wiatr, który wpadł do izby rozwiał jasne włosy dziewczyny i odsłonił ozdobione błyszczącymi wisiorkami drobne uszy oraz szyję. Szamanka? Raczej nie demon. Demon? Zbyt ładna na demona inie otacza jej aura magii ciemności. Może to jakiś twór Peruna? Nie, nie, na pewno bym otym wiedział. Weles od razu by wypaplał, gdyby Perun eksperymentował na ziemi. Chyba, że ta zielonooka panna została sprowadzona na ziemię potajemnie…
– Długo się tak będziesz gapił? – spytała i trzasnęła drzwiami.
Co prawda było na co się gapić, bo dekolt miała taki, że wąpierz bał się myśleć, co by się stało, gdyby podskoczyła, ale w tamtej chwili bardziej zaciekawiło go to, że patrzyła mu w oczy bez lęku.
– Zwą cię jakoś? – spytała.
– Elgan – wymamrotał.
– Może być. Cokolwiek. Księciem nazywać cię nie będę. – Uniosła zadarty nos.
Następna − westchnął w duchu Elgan. Co się porobiło ztymi ludźmi wVillperunie? Gdzie się podziali trzęsący portkami wieśniacy? Gdzie uciekające niewiasty, piszczące na mój widok? Kto to widział, żeby mi strażnik pyskował? Jeśli jeszcze raz ktoś mi dzisiaj powie, że mu prędzej język uschnie, niż nazwie mnie księciem, to im tego Smęta wVillperunie zostawię. Co za czasy…
– Co widzisz?
– Słucham?
– Słuchasz. Bardzo dobrze. – Kobieta podciągnęła żółtą suknię i uklękła przed niemowlęciem. – To teraz popatrz na dzieciaka i powiedz mi, co widzisz.
– Zmorę – odparł.
– To każ jej sobie pójść.
Elgan przyjrzał się uważnie dziewczynie.
Wie, że mogę jej rozkazywać. Dużo wie. Bardzo dużo. Może jednak jest demonem?
– Próbowałem. Nie pójdzie.
– Przecież musi.
Kobieta oparła dłonie na biordach. Brzęk licznych bransolet wypełnił skromną izbę, w której jedynie świst wpadającego przez szczeliny wiatru akompaniował cichej wojnie ich spojrzeń.
– W tym przypadku nie musi – powiedział po chwili Elgan. − Zmora jest nietykalna. Przysługuje jej prawo zemsty.
– To znaczy?
Więc nie wie wszystkiego − skonstatował, nie mogąc zdecydować, czy to go uspokoiło, czy rozczarowało.
– Mówi, że jego matka ukradła mamunie dziecko. Jest wysłannikiem poszkodowanej mamuny i ma prawo do zemsty.
– Bzdura! – prychnęła z oburzeniem kobieta. − Nawet jeśli powołuje się na mamunę, to mamuna też musiała najpierw komuś to dziecko ukraść, o ile wiem.
– Tak – odchrząknął – ale tego prawo zemsty już nie uwzględnia.
– Bardzo sprawiedliwe to wasze prawo. – Kobieta potrząsnęła głową i znów rozległ się brzęk licznych ozdób, które nosiła w uszach i na szyi.
– Trochę skostniałe – przyznał. – Brakuje w zaświatach powiewu świeżości. Zawsze możesz się dogadywać z Welesem.
Obserwował ją, ale na jej twarzy dostrzegł jedynie zdziwienie i politowanie.
Czyli zWelesem raczej nie ma nic wspólnego.
– To chyba niezbyt dobra pora na żarty – odparła, wstając.
– Nic się nie da zrobić.
– Nie zostawimy dziecka na pastwę zmory. Co ta mamuna sobie wyobraża?
− To demon, i to bardzo stary demon. Trudno stwierdzić, co siedzi w głowach mamun. – Wąpierz milczał przez chwilę, rozważając możliwości. – Czy kobieta ma inne dzieci?
– Ma.
– Chłopca z ognistymi włosami?
Nieznajoma wbiła w niego wzrok.
– Mirosław – wyszeptała. – To jej pierworodny.
– Najwidoczniej kradziony.
– Ale mąż Eleny też był rudy. Zmora mogła to zmyślić.
– Mogła, ale szczerze w to wątpię. Nie ośmieliłaby się mnie okłamać. Zbyt sroga kara by ją czekała.
– No i co teraz? – Kobieta otworzyła szeroko zielone oczy i wydawało się, że ich nie zamknie, dopóki wąpierz czegoś nie wymyśli.
– Nic. Zadarła z mamuną. Musi ponieść konsekwencje.
– Taki z ciebie książę ciemności? Potężny wąpierz, władający…
– Daruj sobie – przerwał jej. Usiadł na rozpadającym się stołku i machnięciem dłoni rozpalił marny ogarek na stole. – Mam już tyle lat, że tego typu sztuczki na mnie nie działają.
– Widocznie zbyt mało masz lat i umiejętności, by uporać się z byle zmorą.
– Wiem, jak się uporać ze zmorą – oburzył się.
– Yhm.
– Wiem, ale dzięki doświadczeniu wiem też, że w tym wypadku nie należy tego robić.
Dziecko zakwiliło, poruszyło rączkami i zastygło.
– To koniec? – Kobieta nachyliła się nad malcem.
– Nie. Ale niewiele już w nim zostało.
– Zrób coś, na Peruna!
– Wykluczone.
– Zrób. – Podeszła do niego i usiadła obok tak blisko, że mógł policzyć jasne piegi na jej twarzy. – Bo jak nie, to rozpowiem, że ty go zabiłeś.
− O nie, nie, nie, nie, nie. W to mnie nie wplączesz!
– Powiem. W całej Villperunie. I córce królowej też powiem, a ta… ta rozpowie już wszystkim, którzy odwiedzą królewski dwór.
Co do tego, że królewska córka rozpowie całemu światu, nie miał wątpliwości. Ta żywa demonica znała najświeższe plotki każdej warstwy społecznej. Dla pikantnych nowinek zniżyłaby się nawet do rozmowy z pijanym żebrakiem. Królewna zrobiłaby wszystko dla zaspokojenia żądzy swojej zgłodniałej pikantnych nowin pustej głowy.
– Nie zrobisz tego – powiedział, szczerząc kły.
– Zrobię.
– Mogę wyssać z ciebie krew i wypędzić duszę.
– To pogrążyłoby cię jeszcze bardziej – odcięła się, odchylając głowę. Wisiorki na jej szyi zagrzechotały, wypełniając pełną napięcia ciszę.
Nawet jeśli nie jest demonem, ma na demona zadatki… Amiałem iść prosto do Arsa. Dowiedzieć się, skąd jest Smęt. Jakie licho podkusiło mnie, żeby zboczyć zdrogi?
– Kim jesteś, dziewczyno?
– Dorada. – Wstała i skłoniła się na podobieństwo dworskich dam. – Córka szamana Arsa. – Uśmiechnęła się, a jej wielkie oczy zamigotały zielenią.
I wszystko stało się jasne.
Ars jest mistrzem wswoim fachu. Wyszkolił dziewczynę tak, żeby mogła patrzeć ciemności woczy. Nie zapomniał też owpojeniu jej wzmożonego zadufania iniebezpiecznie dużej dawki pewności siebie.
– Skoro jesteś wychowanką Arsa – zaczął, wstając − to powinnaś doskonale wiedzieć, że nie należy igrać z demonami.
Przez chwilę milczeli, patrząc sobie w oczy. Stali nieruchomo i gdyby nie migotliwy płomień świeczki na ich twarzach, przechodzący obok człowiek pomyślałby, że świat się zatrzymał.
– To dziecko zaraz umrze – odezwała się w końcu Dorada. Tym razem zdawało mu się, że zamiast groźby, słyszy w jej głosie uniżoną prośbę i smutek.
– Takie jest jego przeznaczenie.
– Jak chcesz. Jeszcze dziś zacznę rozpowiadać, jak łapczywie wyssałeś z niego krew.
No isię skończyła pokorna Dorada. Mam jej tak serdecznie dosyć, że zmiłą chęcią popatrzyłbym, jak się pogrąża, ale Ars mi tego nie zapomni.
– Pogłaskać. Musi pogłaskać zmorę – zapiszczało coś zza drzwi.
Oboje spojrzeli na wejście do chałupy. Wąpierz wyprostował się i zacisnął zęby. Powoli otworzył drzwi, starając się stłumić narastający w nim gniew. Nie chciał wybuchnąć przy córce przyjaciela.
– Smęt?! – syknął równie zdziwiony, jak i wściekły. – Czyli potrafisz mówić? I to w dodatku w najmniej odpowiednim momencie! Niech was wszystkich strzygonie pożrą!
Wąpierz trzasnął drzwiami wściekły na wszystkie światy. Nim zdążył wykląć tych, którzy narazili mu się w ciągu ostatnich dwóch dni, dziewczyna głaskała już zmorę, a raczej mgłę, która czerniała z każdym dotknięciem. Elgan znieruchomiał, jakby nagle krew w nim zamarzła, przemieniając go w lodowy posąg. Nie mógł już nic zrobić. Nie spodziewał się, że kobieta jest do tego zdolna. Po chwili zmora ukazała się w całej swej niedoskonałości. Dorada odskoczyła z krzykiem i malującą się na twarzy odrazą. Upokorzony demon zawył chrapliwie, kuląc się w kłębek.
– Jak śśśśmiałaś! – pisnęła zmora, łypiąc na Doradę smolistymi oczami. – Nie zapomnę ci tego, szamańssska córko. Nie zapomnę!
Gdy wydawało się, że istota z zaświatów straciła już siły, zmora nagle skoczyła na Doradę, wczepiając pazury w jej suknię. Demon zamachnął się i ciął na oślep szponem. Kobieta pisnęła, kiedy krew pociekła z cienkiej linii na jej policzku. Elgan w ostatnim momencie odwrócił wzrok. Zdążył. Gdyby popatrzył chwilę dłużej na tak silną krew, mógłby się nie powstrzymać i wbić kły w córkę szamana.
– Vastili – wyszeptał wąpierz.
Zmora zawyła przeraźliwie, rażona zaklęciem. Spęczniała, zabulgotała, po czym spadła z hukiem na podłogę i poturlała się do wyjścia. Dziecko zakwiliło, jakby wyrwane z koszmarnego snu. Drzwi uchyliły się i do środka wbiegła jego matka, która nie zauważyła rozwścieczonej demonicznej kuli, pędzącej między jej nogami.
– Moje dziecko! – Podbiegła do malca i wzięła go w ramiona. Kątem oka spojrzała w stronę wąpierza. Elgan nie miał wątpliwości, że kobieta podsłuchiwała ich rozmowę. – Jak ja ci się, Dorado, odwdzięczę? Niech cię dobrzy bogowie wynagrodzą, bo ja nie będę w stanie takiej ceny zapłacić.
– Zrobiłam, co było trzeba, Eleno – powiedziała, spoglądając na wąpierza. – Każdy by tak postąpił.
– Mówiłem, matko, że Dorada nam pomoże – odezwał się wysoki rudzielec, łamiącym się głosem typowym dla chłopców w jego wieku.
To musi być ten kradziony Mirosław − pomyślał wąpierz.
– Dorado, co ci się stało? – spytał chłopak.
– Wypadek przy pracy.
Uśmiechała się, ale jej głos drżał.
Mówiłem jej. Tłumaczyłem. Nie zadziera się zdemonami. Zmora nie odpuści, póki nie zmaże plamy na honorze. Na bogów… Dorada znieważyła ją, ito na moich oczach… To nie było ugodowe rozwiązanie problemu. To było proszenie się ośmierć.
Elgan patrzył na córkę szamana, podziwiając jej opanowanie. Ujrzała zmorę zapewne po raz pierwszy. Zmorę, która skaleczyła jej policzek szponem i zapowiedziała zemstę. Jak na tak intensywne pierwsze starcie, dziewczyna wyglądała wyśmienicie. Widział już wiele razy ludzi, którzy na widok demona sikali pod siebie, wpadali w panikę i mdleli. Ci o słabszym sercu czasem nie wytrzymywali i odchodzili w zaświaty. Przyglądał się jeszcze chwilę radości, która wybrzmiała w izbie. Spoglądał na ludzi, którzy nie zwracali uwagi na ciągle unoszące się w kątach opary magii ciemności. Wyszedł, przypomniawszy sobie, że na zewnątrz stoi Smęt. Choć bardzo chciał wierzyć w to, że demon wystraszył się i uciekł, wąpierz nie łudził się, że ma go już z głowy. Rzeczywiście, gdy tylko oddalił się o kilka kroków od chałupy Eleny, poczuł swąd przymusowego towarzysza. Demon wyszedł zza rogu ze spuszczoną głową.
– Zabrałem cię ze sobą – zaczął wąpierz, cedząc przez zęby – chciałem ci pomóc, a ty tak mi się odwdzięczasz? Masz pojęcie, co narobiłeś?! O, nie, nie, nie, nie. Nie zaczynaj płakać!
Demon nie posłuchał. Zawył piskliwie niczym chór skrzypiących drzwi. Jazgoczący wrzask rozpaczy co chwila przerywało głośne czknięcie.
– Jeśli nie przestaniesz, uciszę cię siłą – zagroził Elgan, jednak bez powodzenia. − Rozkazuję ci zamilknąć!
Wąpierz nie mógł mu rozkazywać. Smęt nie był pod opieką Welesa i demon zdawał się o tym wiedzieć, bo szlochanie tylko się wzmogło. Jakie to byłoby piękne, gdyby tak po prostu mógł kazać mu wyjawić, skąd pochodzi, i zażądać, by Smęt wyjaśnił, dlaczego tak okrutnie cuchnie łajnem! Na próżno pytał już o miejsce spoczynku demona przy okazji ich pierwszego spotkania w tajemnej komnacie Blizbora. Nie mógł liczyć na współpracę. Rozważał więc inne wyjścia. A wyjścia, jak to zwykle bywa, były dwa. Albo zmusi go do mówienia mocą zaświatów, albo zaprowadzi w końcu do Arsa. Elgan nie lubił używać magii ciemności, a w szczególności tej, która sprawiała ból. Był jednak tak zmęczony i wściekły, że w tym przypadku zrobiłby wyjątek. Wyciągnął dłoń, wokół której zawirowała bezbarwna mgła.
– Ostrzegam. Będzie bolało. Bardzo.
Demon umilkł. Skulił uszy i pociągnął nosem. Wąpierz zacisnął pięść i kłęby magii ciemności zniknęły.
– Idziemy. No już. Szybko! Ty idziesz dziesięć kroków za mną. I przestań siąkać tym nosem!
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12
tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21
e-mail: [email protected]
www.papierowyksiezyc.pl