Droga na cmentarz. Tom I - Wojciech Kowalski - ebook

Droga na cmentarz. Tom I ebook

Wojciech Kowalski

3,0

Opis

Wstrząsająca opowieść o ludziach, którzy zostali wychowani, by mieć wszystko

Mały Natan nie rozumie znaczenia słowa „miłość”, za to doskonale wie, jak ważne są w życiu pieniądze. Dorastając w domu, w którym relacje rodzinne dawno zmieniły się w układy biznesowe, tworzy w swojej głowie przyszłą hierarchię wartości. Na jej szczycie jest on sam i wszystkie jego potrzeby, kaprysy oraz fanaberie.

Bogaty chłopak z luksusowej rezydencji początkowo budzi wśród rówieśników podziw i respekt. Wkrótce jednak Natan boleśnie przekonuje się, że świat nie został stworzony po to, by nieustannie spełniać jego zachcianki, a bajkowe życie nie zawsze kończy się jak w bajce…

„Droga na cmentarz” to nie tylko historia o bogatym chłopcu, który od urodzenia miał to, czego zapragnął. To ostrzeżenie dla wszystkich ludzi żyjących w swojej własnej bańce.

Natanek nie mógł się doczekać powrotu Fathera. Ciągle siedział przed telewizorem i czekał na kolejną reklamę swojego wymarzonego nowego iPhone’a, którego premiera była właśnie dziś. Równie dobrze mógł obejrzeć wymarzony telefon w sieci, ale chwilowe podniecenie i omamienie reklamą wyłączyło mu myślenie. Żył jutrem. Już widział siebie na szkolnym korytarzu z nową, koniecznie złotą komórką w ręku, dzięki której nie będzie mógł się odgonić od ciekawskich kolegów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (4 oceny)
2
0
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
autsajderka

Nie oderwiesz się od lektury

"Droga na cmentarz" jest to debiutancka opowieść Wojciecha Kowalskiego. Uważam go za bardzo dobry debiut! Natan - główny bohater opowieści. Chłopak urodzony w bogatej rodzinie, mający wszystko czego dusza zapragnie. Ojciec - prawnik mający własną kancelarię, matka - żona ojca, widząca tylko czubek własnego nosa, nie pracująca, nigdy nie ma czasu dla syna, już od pierwszych dni życia zatrudniła opiekunkę. Ojciec na każdym kroku zdradza matkę, udają idealną rodzinę. Najważniejsze w ich życiu są pieniądze a nie dziecko. W związku z powyższym Natan nie jest nauczony szacunku do ludzi i rzeczy, dostaje wszystko czego dusza zapragnie jednak nie dostaje tego co jest najważniejsze - rodzicielskiej miłości. Od małego uważa, że jest we wszystkim najlepszy i wszystko mu się należy, niestety jego towarzystwo jest takie same, liczy się dla nich jedynie impreza, alkohol, seks oraz narkotyki. Czy wychowanie w przeświadczeniu, że jest się najlepszym i wszystko się należy wyjdzie na dobre w życiu d...
10
czytelnicz_ka

Nie polecam

Bardzo slaba
00
Werbook

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść na miarę dzisiejszych czasów. Specyficzny zarazem oryginalny styl pisania - niespotykany. Autor w przemyślany sposób przedstawia poszczególne wydarzenie z życia głównego bohatera Natana. Książka niesie przekaz, nie pozostawi odbiorcy bez refleksji. Tytuł pozostanie w głowie na dłużej. Odnoszę wrażenie że książka czytana przez rodzica, wstrząśnie i uświadomi, jeśli zaś odbiorcą będzie młody dorosły, zaciekawi i przestrzeże. Nie jest to kolejna książka pisana na jedno kopyto w celach zarobkowych. Wydawnictwo Novae Res ewidentnie dostrzegło tu coś ważniejszego. Książka wstrząsnęła mną trzykrotnie, pierwszy raz podczas czytania lektury. Drugi, gdy zapoznałam się z informacją o autorze i podziękowaniami. Trzeci raz, gdy dowiedziałam się że to debiut! Ta książka to coś więcej niż zwykła powieść… Osobiście polecam. Długo szukałam takiego kopniaka. Czekam na Tom II!
00
bookczystakartka
(edytowany)

Nie polecam

Pełna niczemu nie służących wulgaryzmów, banalna i kiepsko napisana opowieść o młodzieży i ich imprezach. Kilkanaście stron suchego dialogu z momentu seksu, typu ah,oh, wolniej, szybciej itp.to już bylo przecięcie. To nie jest nawet erotyk, ciezko sklasyfikowac tę książke. Mam wrażenie ze pisał ją gimnazjalista lub ktos kto 20 lat temu nim był, sądząc po przestarzalej mowie potocznej mlodziezy. Nazywanie Natankiem nastolatka tez nie jest dobrym pomysłem. Zawiodłam się, bo liczyłam na coś lepszego.
00

Popularność




Wojciech Kowalski

Droga na cmentarz

Tom I

Gdynia, Podgórska

Gdynia, Morska

Zamość, Łabuńki

Francja, Beaumont de Lomagne

Warszawa, Żeglugi Wiślanej

Warszawa, Koszykowa

2014–2021

I. Narodziny

1.

– Wiki rodzi! – krzyknęła do słuchawki telefonu Sara, gdy jej jedyna siostra uściskiem dłoni miażdżyła z bólu poręcz szpitalnego łóżka.

– To dziś? Teraz? Już po wszystkim czy poród jeszcze trwa? Dlaczego nikt nie zadzwonił wcześniej? Jak Wiki? Mam syna? – zasypał ją pytaniami kilkuminutowy ojciec. Pewnie i tak nie moje – zaświtała mu w głowie pierwsza myśl.

– Wszystko jest w porządku. Wiki właśnie urodziła. Słyszę płacz dziecka! Z tego, co mi wiadomo, jest to jej pierwsze i ostatnie dziecko – zażartowała Sara. – A czterokilogramowy syn, tyle wiem, chciałby pewnie zobaczyć się z tatą.

– O Chryste! Cztery kilogramy?! – odparł dumny. – Chciałbym przyjechać natychmiast, ale jestem na ważnym spotkaniu, postaram się wyjść wcześniej. Do zobaczenia za kilka godzin. Powiedz Wiki, że już jadę.

– Dobrze, pa. Muszę kończyć! – Sara jeszcze przed wybraniem numeru wiedziała, że nie zjawi się natychmiast. – Cały on – szepnęła, rozłączając rozmowę, i pobiegła do Wiki.

– I co? Przyjedzie? – zapytała osłabionym głosem świeżo upieczona mama.

– Spotkanie. Nieważne. – Chciała dać jej do zrozumienia, żeby teraz nie przejmowała się mężem. – Jak mały?! Pokaż! Żyjesz, Wiki?! – dopytywała podekscytowana.

– Dobrze – odparła zmęczona i uśmiechnęła się delikatnie.

Informacja o przyjściu na świat pierwszego syna trafiła do ucha początkującego Fathera, ale nie dotarła w pełni do głowy. W danej chwili myślał zupełnie o czym innym. Może dlatego, że był na spotkaniu, tyle że z piękną, piwnooką, osiemnastoletnią blondynką w mieszkaniu jej ojca poza miastem. Z jednej strony chciał pojechać do żony i syna, lecz nietuzinkowa uroda Blondi i jej osobista broń w postaci latynoskich bioder, które były odzwierciedleniem internetowej definicji big booty, przekonały Fathera, aby zrobić to później. Blondi nie było przy rozmowie i nic nie wiedziała o narodzinach. Wyszła na chwilę do łazienki po to, po co wychodzą kobiety przed. A jeśli nawet przypadkiem nowina wpadłaby w obszar jej słyszalności, nic by sobie z tego nie zrobiła. Interesowało ją tylko to, co dziś się wydarzy, co dostanie od partnera i gdzie ją zabierze swoją błyszczącą, luksusową gwiazdą. Wszystko inne miała gdzieś.

Pokój. Olbrzymie, bajkowe łoże. Zasłonięte firany, nastrojowa ciemność. Mrok rozświetlały jedynie ustawione po rogach pomieszczenia świece oraz przedostające się przez drzwi światło łazienkowe. On leżał na plecach na obrzeżu łóżka, stopy twardo spoczywały na ziemi. Czekał. Drzwi otworzyły się niczym bramy niebios. Pojawiła się ona. Oparła się w progu półnaga. Widział tylko rozpuszczone, długie, jasne włosy, biały stanik i delikatne stringi w takim samym kolorze. Anioł. Ten widok – widoczny obrys linii jej ciała – podniecił go, pobudził wyobraźnię. Jego penis został jakby muśnięty napięciem elektrycznym, jednorazowo się poruszył, drgnął. Father wstał z łóżka. Powolnym krokiem podszedł do niej. Złapał ją mocno za tyłek i przyciągnął do siebie. Ściskał. Ręce wędrowały od ud, przez pośladki i plecy aż do piersi, gdzie zatrzymał się na chwilę. Całował ją namiętnie w usta i delikatnie pieścił po szyi. Ona najpierw powoli rozpięła mu koszulę, którą potem zrzuciła, a następnie pomogła mu zdjąć spodnie. On mocno złapał ją za biodra, zdecydowanym ruchem odwrócił ją tyłem do siebie i mocno przycisnął. Odgarnął jej włosy i zaczął całować po barkach i plecach. Rozpiął stanik i zrzucił go na podłogę. Wciąż namiętnie wciskając się w Blondi i ją pieszcząc, złapał od tyłu za jej piersi. Chciała mu powiedzieć: „Zróbmy to już! Teraz!”, lecz on jeszcze nie uległ. Całując ją i pieszcząc, zjechał jedną ręką w dół. Wsunął delikatnie dłoń pod białe stringi. Delikatnym, okrągłym ruchem koniuszków palców rozpoczął pieszczoty. Przeszło przez nią tornado dreszczy. On już prawie eksplodował. Ona robiła się coraz bardziej mokra. Przerwał. Odwrócił ją do siebie. Zdjął z niej ostatnią osłonę. Ona zrobiła z nim to samo. Całując go, zeszła w dół i uklękła. Jedną ręką trzymała jego centrum, a drugą położyła na pośladku. Całowała, lizała i ciągnęła tam, gdzie lubił. Był w innym świecie. Podtrzymywał jej włosy, położył dłonie na jej głowie, gdy ona prawie połykała to, co jej dał. Po kilku minutach położył ręce na jej ramionach i podciągnął ją na proste nogi. Stanęła przed nim. Złapał ją za uda i podniósł. Oplotła się na nim nogami, a on zaniósł ją na łoże. W trakcie drogi czuła coś twardego między nimi, czuła to na udzie, czuła to tam, gdzie miała mokro, czuła lekkie otarcia na brzuchu. Położył ją delikatnie na plecach. Zaczął całować. Usta, szyja. Powoli schodził w dół. Piersi, brzuch. Był coraz niżej, coraz bliżej. Ona złapała go za głowę i popchała w kierunku swego krocza, unosząc biodra. Spełnił jej zachciankę. Zaczął lizać i muskać pocałunkami jej uda. Powoli zbliżał się tam, gdzie na niego najbardziej czekała. W końcu dotarł. Język i usta pieściły całe krocze. Ona tylko jęknęła ze szczęścia. Radował się chwilą, radował się wonią czystości, radował się wonią soków i wilgocią. Jego język zwiedził wszystko, był wszędzie. Robił to dłuższą chwilę, lecz sam już nie mógł się doczekać. Podniósł głowę i czule pieszcząc jej ciało, kącikiem ust wspinał się na nią. Gdy ich twarze się spotkały, ona zaprosiła go, rozchylając uda, i chciała dłonią pomóc mu wejść. Nie musiała pomagać. Był tak sztywny, a ona tak mokra, że finał rozpoczął się sam. Zamknęła oczy i odpłynęła. Poruszał się bardzo delikatnie. Ona trzymała go mocno za ręce i pracowała płynnie biodrami. On robił to coraz szybciej i szybciej. Całował ją. Nagle przerwał. Wstał i kazał jej się odwrócić. Wypięła się namiętnie i oparła na zaplecionych dłoniach. Złapał ją za włosy i wszedł w nią. Zaczął poruszać się bardzo szybko. Jedną dłonią trzymał za włosy, drugą pieścił pośladki i plecy. Odgłosy seksu słyszane były za oknem. Ona jęczała jak nigdy dotąd. On, skupiony na jej pośladkach jak na zagadce, poruszał się, ile tylko miał sił. Pot oblał ich ciała. Obudziła się w nim bestia. Stał się brutalny. Robił to tak mocno, że zaczęła odczuwać ból. Dla niej to był piękny ból. Nie chciała powiedzieć przestań. Ciągnął za włosy. Wbijał się w nią coraz mocniej. Usłyszała jego krzyk. Krzyk spełnienia! Skończył w niej. Obolała zsunęła się na łóżko i położyła na piersiach. Nie wychodząc z niej, zrobił to samo i leżał na jej plecach. Ona otarła łzy seksu, które kochała. Czuła się spełniona, lecz nie do końca – niestety, o swój finał jedynie się otarła, zabrakło kilku sekund. Ich ciała się stykały. Myśli uleciały. Było słychać tylko głębokie oddechy zmęczenia. Wyszedł z niej i położył się tuż obok z zamyślonym półuśmiechem.

– Och, ty moja blondyneczko… Było cudownie, prawda? – ledwo wyksztusił pytanie zdyszany.

– Masz rację, w życiu piękne są tylko chwile – zanuciła i podkreśliła słowo „chwile”. – Gra wstępna trwała dłużej niż cała akcja.

– Co? Tak to się bawić nie będziemy! – Podniósł głos lekko zdenerwowany. – To nie moja wina, że twoja dupa tak na mnie działa, tak szybko działa – starał się tłumaczyć.

– Ach, to moje cudne ciało, nie pierwszy mi to mówisz. Pamiętaj, trening czyni mistrza. Wpadaj częściej – odparła dumnym głosem. – Jesteś jakiś zamyślony czy mi się tylko wydaje?

– Nie pierwszy i nie ostatni, latawico – wypluł pogardę przez zamknięte usta.

– Słucham? – Sądziła, że się przesłyszała.

– Nic, nic, wszystko jest ok. Dawno tego nie robiłem, po prostu cieszę się chwilą – wybrnął. – Chyba już czas wychodzić? Twój staruszek nie wpadnie?

– Skąd! Rodzice są w stolicy na jakimś bardzo ważnym spotkaniu, możemy robić, co chcemy i gdzie chcemy do północy – powiedziała z nadzieją.

– Na ważnym spotkaniu powiadasz… – odparł, myśląc nad swoim spotkaniem. – Wiesz co, muszę się już zbierać. Też mam spotkanie.

– What? Zostań jeszcze – poprosiła ciągle napalona. Złapała go za ręce, popatrzyła maślanymi oczami, nachyliła się nad nim i wzięła do buzi to, co odpoczywało na jego nodze, to, co było zmęczone, bo było już po.

– Naprawdę muszę uciekać, daj spokój. – Złapał ją za głowę i odciągnął przyssawkę.

– Tobie tylko na jednym zależy! – Położyła się oburzona obok na plecach, mając nadzieję na jeszcze jedno podejście.

– Jutro się widzimy. Wszystko ci wynagrodzę. Przecież wiesz, że cię kocham – powiedział, a pomyślał: „Spierdalaj, szmato”.

Gdy Blondi rozwinęła w głowie pojęcie „wynagrodzę”, ważniejsze dla niej niż „kocham”, puściła wolno swojego kochasia marzeń i już czuła jutrzejszy boski zapach nowych najdroższych perfum Coco Chanel.

Father po namiętnym spotkaniu pozostawił swoją przygodę tak, jak ją Bóg stworzył. Prawie jak ją stworzył, teraz z niej skapywało. Ubrał się i cichym krokiem opuścił mieszkanie, jakby jej rodzice byli w środku, a on chciał pozostać niezauważony. Wsiadł do swojej luksusowej eski i wyruszył na pierwsze spotkanie z synem. Gdy wyszedł, ona wstała z łoża namiętności, aby się odświeżyć i wyrzucić z siebie pozostałości, które zostawił w niej partner. Gdy szła do łazienki, zadzwonił do niej chłopak:

– No cześć, kochanie.

– Hej, cukiereczku.

– Widzimy się?

– No jasne. Bądź u mnie za trzydzieści minut.

– Będę. Kocham. Bez odbioru.

Chłopak, nie mając o niczym pojęcia, prawdopodobnie będzie mógł poprawić. Nadrobi sekundy, których zabrakło podczas maratonu z poprzednikiem. Tym sposobem Blondi dostanie drugą upragnioną rundę.

Father przed drzwiami do szpitala spotkał Sarę. Raczyła się cienkim marlboro w gronie przyszłych matek z brzuchami, które wskazywały na porody jeszcze tego dnia. Widok piękny niczym milion dolarów w banknotach, tylko że fałszywych.

– Cześć, Sara. – Ucałował ją na dzień dobry, mając ciągle na ustach smak soków Blondi.

– Cześć. Jesteś w końcu. – Zawiało lekkim oburzeniem.

– Przedłużyło się, ale dotarłem. – Robił to, co umiał najlepiej, czyli kłamał.

– To zapraszam pana – odparła arogancko, mierząc go wzrokiem. On też ją zmierzył, ale w inny sposób. Skupił się na jej figurze, twarzy, włosach i kroczu. Liczył, że odczyta spojrzenie i sama zaproponuje, wiadomo co. W niej też by z chęcią coś zostawił.

Sara podejrzewała, że świeży tatuś coś kręci, ale nie był to czas i miejsce na dochodzenie prawdy. Na razie jest obserwowany, a kłamstwa i wątpliwości są zapamiętywane.

Otworzył drzwi do sali, w której po dwugodzinnych mękach dochodziła do siebie młoda mama. Fatherowi ukazał się obraz śpiącej kobiety, która tuli w swych ramionach, tuż przy piersi, piękną malutką lalkę. Obraz żony i synka. Spoglądał na ten niecodzienny moment przez dłuższą chwilę. Nie mógł powstrzymać łez szczęścia. Jego twarz wręcz krzyczała: „Kocham was”. Czas stanął dla niego w miejscu. W jego myślach pojawiły się wszystkie najpiękniejsze chwile spędzone z żoną; chwile, gdy pierwszy raz ją zobaczył, zaloty, randki, pierwszy pocałunek, pierwszy wręczony kwiat, pierwsze słowa „kocham cię”, pierwszy powolny spacer za ręce, jej miłosne spojrzenie i piękny uśmiech. Milion myśli w jednym momencie, i to tak pięknym. Zbliżył się, nie mógł oderwać od nich wzroku. Przypadkowy przechodzień obserwujący zdarzenie z boku powiedziałby: „Cóż za piękna chwila, szczęśliwa rodzina, tyle miłości w jednym miejscu”.

To prawda, to wszystko w nich jest, zgadza się, lecz czasami w pędzie człowiek zapomina, gubi się, błądzi. W tym pięknym momencie ten życiowy klaun stał się zwykłym, prostym człowiekiem, takim, jakim być powinien. Zaczął czuć, troszczyć się, kochać. Jego myśli się oczyściły, czas zatrzymał się razem z nimi. Wspaniały moment. Niestety, co się stało, to się nie odstanie. Chwila zatrzymana we wspomnieniach prysła. Uleciało to, co mogło być piękne, co miało być piękne. W głowie pojawiło się tu i teraz. Podszedł do łóżka i przytulił swoją żonę i syna, swoją rodzinę. Przytulił tak naprawdę wszystko, co miał. Miał, lecz nie doceniał. Nastanie dzień, w którym doceni i zrozumie. Tylko czy nie będzie za późno? Przytulał, ale demony przypomniały wszystkie kłamstwa, wszystkie podłości, inne kobiety. Pierwsze łzy, które uronił, były to łzy szczęścia, lecz ostatnie zamieniły się w płonącą lawę. Były to łzy bezsilności, wstydu, znienawidzenia samego siebie, łzy wyrzutów. Niby było, niby minęło, ale w pamięci pozostało. Niemożliwe, aby wyplenić to wszystko tu i teraz. W głowie zabłysły mu postanowienia: Nigdy więcej tego nie zrobię, będę wierny, będę kochał, będę uszczęśliwiał. Zmienię się. Od dziś.

– Witaj, kochanie. Jak się czujesz? – zapytał żonę, która się przebudziła, a jemu wydawało się przez moment, że słyszała burzę jego myśli.

– Gdzie byłeś? – odparła łamiącym się, osłabionym, zaspanym głosem.

– Na spotkaniu. Nie mogłem wyjść – kłamał do końca.

– Boże, te twoje spotkania… – Znała to na pamięć.

– Jak się czujesz? – zapytał ponownie, bo tak wypadało.

– Och, nawet nie pytaj. Za kilka dni ci odpowiem. – Nie chciało jej się opowiadać o tym, co przeszła.

– Dobrze, odpoczywaj. Jest cudowny. To nasz syn! – oznajmił wpatrzony w niemowlę.

– Tak. Już jesteśmy pełną rodziną. – Rzuciła spojrzenie miłości do męża.

– To jakie imię wybieramy? – zmienił temat.

– Może Natanek? Natan? – wtrąciła Sara. – W rodzinie nie ma jeszcze Natana.

– Natan Bruner Oskava. Jak na przyszłego biznesmena, może polityka, brzmi doskonale. Ja się zgadzam – odparł dumny Father.

– Jeśli tobie się podoba, to i mama zgadza się dziś na wszystko. Jestem strasznie zmęczona. – Pragnęła snu.

– Dobrze. Odpoczywaj. Zostanę z wami – postanowił, siadając na krześle dla gości.

Jak powiedział, tak też zrobił. Został całą noc przy żonie i synku. Gdy personel poprosił go o opuszczenie sali, ponieważ odwiedzający nie mogą nocować w szpitalu, wyciągnął kilka papierowych banknotów i od razu usłyszał:

– Może przyniosę poduszkę?

Zrobił tak, aby odkupić swój grzech nieobecności. Gdy czuwał na fotelu, usnął.

Śnił. Zwykły słoneczny poranek. On i żona z dzieckiem na rękach przy wspólnym stole w ich rezydencji. W powietrzu unosi się rodzinne szczęście. Trzyma w ręku buteleczkę z mlekiem, aby nakarmić synka. Nagle słychać dźwięk dzwonka do drzwi. Wstaje. Podąża w kierunku wejścia. Im jest bliżej drzwi, tym staje się bardziej mrocznie. Łapie za klamkę. Parzy go. Otwiera. Za drzwiami noc. Oczom nie wierzy. W drzwiach widzi zapłakaną Blondi siedzącą na walizkach. Krzyczy: „Jestem w ciąży! To twoje dziecko!”. Odwraca się i widzi załamaną twarz Wiktorii. Wygląda niczym śmierć. Wszystko usłyszała. W jego głowie brzmią demoniczne słowa: „To twoje dziecko, to twoje dziecko, jestem w ciąży!”. Za oknem w ciągu minuty rozpętała się nieziemska burza.

Obudził się przerażony. Prawda z fikcją przez moment biły się w jego głowie. Otworzył oczy, zobaczył żonę i syna. Powiedział sam do siebie:

– To tylko sen, to tylko, kurwa, sen.

Nadszedł czwarty dzień pobytu Wiktorii i Natanka w szpitalu. Dzień, w którym rodzina ma wrócić do rezydencji. Father spędził noc we własnej sypialni. Obudził go ogrodnik, który z samego rana postanowił przyciąć krzew. Tak wczesna pobudka nie była w stylu Fathera. Zegarek wybił 8:31. Wstał, otworzył okno i krzyknął:

– Stanisław! Co ty odpierdalasz o ósmej rano?! Ja jeszcze śpię!

– Przepraszam, że obudziłem. Chciałem podciąć ulubiony krzew pani Wiktorii na jej przyjazd – odpowiedział ogrodnik, schylając głowę niczym zbity pies.

– W dupie mam ten krzew! Mogłeś zająć się czymś innym! Zamiataj liście z podjazdu! Wiki wraca o dwunastej, jeszcze zdążysz! – wykrzyczał i trzasnął oknem.

Wszystko wskazywało na to, że z powodu nieplanowanej pobudki Father będzie wściekły przez cały dzień. Stanisław nie odezwał się i zrobił tak, jak kazał gospodarz. Father udał się pod prysznic, aby troszkę ochłonąć. Zszedł do kuchni. Na stole czekała już kawa z rogalikiem podana przez nową gosposię, Krysię. Usiadł przy stole i popijając powoli kawę, rozglądał się po mieszkaniu. Sprawdzał, czy wszystko jest czyste i na swoim miejscu. Los chciał, że pani Krysia jako nowa pracownica bardzo się przykładała i gospodarz nie miał do czego się przypierdolić. „W pracy czy w domu ma być perfecto” – mawiała.

– Pani Krysiu!? – zawołał.

– Tak, proszę pana? – odezwała się grzecznie.

– Widzę, że mieszkanie posprzątane, tak?

– Tak, tak. Nie ma miejsca, które by nie lśniło – mówiła dokładnie tak, jak było.

– Cieszy mnie to niezmiernie. Pokój dla Natanka przygotowany? Zabawki rozstawione?

– Wszystko tak, jak pan kazał.

– Ubranka? Zapas pampersów?

– Na miejscu.

– Dobrze. Przed dwunastą pojawi się pani Ada, nasza opiekunka do dziecka, na próbę. Proszę jej otworzyć, gdybyśmy nie wrócili na czas. Niech się rozgości i poczeka.

– Oczywiście. Zadbam o nią.

– A, i jeszcze jedno. Ile łyżeczek cukru wsypała mi pani do kawy? – zapytał podejrzliwie.

– Półtorej łyżeczki. – Dała tyle, ile jej mówiono.

– Tak właśnie myślałem. Następnym razem poproszę pełne dwie. – Chciał, więc się przypieprzył.

– Dobrze. Przepraszam. – Zgłupiała w tym momencie.

Pomimo że kawa bardzo mu smakowała, musiał zwrócić uwagę pani Krysi, aby pokazać, że jedyną osobą w tym domu, która robi wszystko dobrze, jest wyłącznie on. Kilka dni przemęczy się, pijąc słodką kawę, a później znów zażyczy sobie półtorej łyżeczki cukru.

– Proszę jeszcze raz przejrzeć, czy o niczym pani nie zapomniała. Jadę po żonę i syna – rzucił, wychodząc z rezydencji.

– Dobrze. – Była pewna swoich starań, ale musiała wykonać polecenie.

Wyszedł z domu, nie patrząc nawet na pana Stanisława. Podszedł pod swojego białego mercedesa i zapytał, trzymając za klamkę:

– Umył mi pan wczoraj samochód?

– Oj, gospodarzu, nie umyłem, nic pan nie mówił – tłumaczył Stanisław.

– Czy ja, kurwa, wszystko muszę mówić?! Skoro samochód jest brudny, to jest to proste i logiczne, że trzeba umyć, tak?! Potrącę ci z wypłaty za moją dzisiejszą myjnię, zobaczysz! Nie po to cię zatrudniam, żeby, kurwa, jeszcze rano na myjnię jeździć! Nie mam na to czasu! Kurwa! – Wściekły do granic możliwości zrównał ogrodnika z błotem. Wsiadł nabuzowany do limuzyny. Trzasnął drzwiami i z piskiem opon ruszył w kierunku bramy. Zatrzymał się po kilku metrach, otworzył szybę i krzyknął do ogrodnika: – Jak wrócę, tych śladów gumy ma tu, kurwa, nie być! – Uśmiechnął się pogardliwie. Zamknął szybę i wystrzelił z posesji niczym pocisk z glocka. W oddali rozniósł się potworny ryk silnika.

Stanisław, przyzwyczajony do takiego traktowania, wyszeptał sam do siebie:

– Nigdy nikomu źle nie życzyłem, tobie też nie, mądry adwokaciku pierdolony. Dobre czyny powracają, wiem o tym doskonale. I wiem, że złe niestety też.

Pan życia i śmierci pędził limuzyną. Miał w planie wstąpić do swojej kancelarii, aby załatwić codzienne sprawy, odwołać dzisiejsze spotkania i poinformować o swojej dalszej nieobecności. Oczywiście przed wizytą wstąpił do nieszczęsnej myjni, która wzbudziła w nim tyle porannych emocji. Najpiękniejsza w mieście limuzyna błyszczała jak po wyjeździe z salonu. Na twarzy Fathera w końcu pojawił się uśmiech. Wiedział, że teraz może z dumą pojawić się przed kancelarią. Oczywiście dokładnie obejrzał paragon za usługę, zapamiętał wydaną kwotę, aby zrobić tak, jak powiedział, i potrącić ogrodnikowi z pensji.

Prosto z biura udał się do szpitala. Zaparkował blisko wejścia z myślą, żeby daleko nie musiał iść; żona zresztą też. Gdy wysiadł z samochodu, podszedł do niego młody ochroniarz.

– Przepraszam pana bardzo, ale tu nie można parkować – wydukał niepewnie.

– Słucham? – Wkurwiony Father nie spodziewał się, że ktoś zwróci mu uwagę.

– Zatrzymał się pan na miejscu dla niepełnosprawnych – wyjaśnił.

– Długo tu pracujesz, młody cieciu? – zapytał chamsko.

– Dokładnie cztery tygodnie – odpowiedział speszony ochroniarz.

– Jak nie chcesz, żeby ten tydzień był twoim ostatnim, to idź i sprawdź, czy cię nie ma po drugiej stronie budynku. Znam doskonale dyrektora i jeszcze dziś możesz być bezrobotny.

Zakłopotany młody ochroniarz patrzył ze zdumieniem na mężczyznę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu odwrócił się i nie oglądając się, poszedł w drugą stronę, jak gdyby nic nie zaszło. Dumny z załatwienia sprawy Father pewnym krokiem wszedł do budynku.

– Cześć, kochanie. Jak się macie? Jak Natanek? – zapytał z udawaną radością tatuś.

– Cześć! Wszystko dla nas przygotowane? – Mamie nie dopisywał humor.

– Tak, wszystkiego dopilnowałem – odpowiedział.

– No i fantastycznie. Opadam już z sił. Twój synek cały czas płacze! Boli mnie głowa. Zabierz nas do domu! Ta Ada czy Aga będzie dziś na czas? Muszę zregenerować siły…

– Ada. Tak, będzie. Już powinna być – powiedział to, co chciała usłyszeć.

– Ok. Zabierz nas stąd. Weź Natanka. – Miała już dość rodzicielstwa.

Tymczasem w domu pani Krysia biegała jak szalona ze ściereczką w poszukiwaniu niedociągnięć. Nie chciała, aby pierwszego dnia po powrocie Wiki na dzień dobry ujrzała kłęby kurzu. Stanisław, ostatkiem czasu dopieszczając krzew (ważniejszy od człowieka), zamienił się w Edwarda Nożycorękiego. Sam był w szoku, że potrafi tak szybko operować sekatorem.

Ada pojawiła się wpół do dwunastej. Rozmowa kwalifikacyjna odbyła się kilka dni wcześniej na mieście, więc gdy ujrzała rezydencję, w której ma pracować, jej dolna szczęka opadła i nie zamierzała powrócić do codziennego położenia. Po drodze zapoznała się z ogrodnikiem. Krysia przywitała ją jak we własnym mieszkaniu. Wszyscy biegali, a piękna, młoda Ada spacerowała i podziwiała rezydencję. Tak wykończone wnętrza widziała tylko w brazylijskich telenowelach. Jako jedyna w ogóle się nie stresowała, oczekując na wielki przyjazd, prawdę mówiąc, nie wiedząc dokładnie kogo.

W końcu przyjechali. W progu z wielkim uśmiechem stała pani Krysia. Nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć pierwszego potomka państwa Brunerów. Ogrodnik, otwierając drzwi samochodu, usłyszał płacz dziecka. Natanek płakał całą drogę. Stanisław, nie wahając się ani trochę, wyciągnął nosidełko z dzieckiem.

– A ty, maluchu… Jaki ty fajny jesteś… Co tam słychać? Jak się jechało? Jesteś już w domku, wiesz? Idź do mamusi… – szeptał monolog i strugał minki. Zadziałało! Spodobało się Natankowi i płacz ustał.

– Widzę, że pana polubił. Muszę odpocząć. Jak już pan go ma, to proszę zanieść opiekunce. Niech się nim zajmie. Idę wziąć prysznic, a potem od razu położę się spać do mojego łóżka. Wręcz konam. – Mamusia, ledwo stąpając, skierowała się w kierunku części sypialnianej rezydencji.

Stanisław kochał dzieci, a dzieci kochały Stanisława. W domu też miał Natana, ale swojego. Tylko dwa lata starszego. Zadowolony ogrodnik podszedł do Krysi, aby ta również się przywitała i zapoznała. Dziecko na widok Krysi rozpoczęło płacz wniebogłosy. Tuż za drzwiami malucha przejęła Ada. Stanisław wrócił do swoich obowiązków. Krysia, której zrobiło się głupio po reakcji nowego członka rodziny, pobiegła odebrać telefon, który tak naprawdę nie dzwonił. Tatuś zajął się wnoszeniem rzeczy Wiki do mieszkania.

Ada, zaoczna studentka, zgrabna, dwudziestodwuletnia, naturalna brunetka. Typ spokojnej dziewczyny z małej miejscowości, która potrzebowała pracy, aby pomóc rodzicom w opłaceniu jej życia studenckiego. Opiekowała się dziećmi, jak już sama była podlotkiem, więc zajmowanie się Natankiem nie stanowiło dla niej wyzwania. Ten atut podczas rozmowy kwalifikacyjnej z Fatherem miał znaczenie, ale w niewielkim stopniu. Tak naprawdę zadecydowało zdjęcie w CV.

Po pierwszych dniach wzorowej opieki nad dzieckiem, z przerwami na karmienie z dnia na dzień coraz rzadszymi, Ada została wezwana przez państwa Bruner na rozmowę.

– Słuchaj, Ada, masz boską dłoń do dzieci. Czy chciałabyś i czy mogłabyś zajmować się naszym dzieckiem dłużej? Od samego rana? A może nawet w nocy? – zapytała młoda mama z wielką nadzieją, że się zgodzi. Taki ktoś był jej potrzebny na już.

– Myślę, że mogłabym… Prawdę mówiąc, chciałabym… – odpowiedziała szczęśliwa Ada. – Ale w godzinach nocnych będę miała problem z dojazdem.

– O to się nie martw. Mój mąż zostanie twoim prywatnym szoferem – zażartowała – albo będziemy wysyłać pana Stanisława. To jest najmniejszy problem. Pytanie tylko, czy na pewno się zgadzasz na dłuższą współpracę?

– Tak, zgadzam się – odpowiedziała bez chwili namysłu.

– Albo słuchaj, Aduniu nasza kochana – sztucznie przymiliła się Wiki – a może z nami zamieszkasz? Miejsca mamy dużo. Pomieścimy się. Pokój możesz wybrać sobie sama. Jedzeniem nie musisz się martwić. Pani Krysia twierdzi, że czyni cuda. Będziesz cały czas przy dziecku. – Pani domu wpadła na genialny pomysł, aby wykręcić się od opieki nad synem.

Dla Ady pomysł Wiki był niczym szóstka trafiona na loterii. Nie liczyła, że sprawy tak się potoczą. Jeszcze tego samego dnia wybrała się z panem Stanisławem po swoje rzeczy do akademika.

Ada była szczęśliwa. Miała w końcu pracę, dach nad głową, nie musiała martwić się o jedzenie i jeszcze będzie otrzymywała za to wynagrodzenie. Wiki nie chciała zajmować się ciągle dzieckiem. Prawdę mówiąc, wychowanie syna ją przerosło. Gdy pojawiła się Ada, świeżo upieczona mama mogła powrócić do swojego wcześniejszego życia, które nosiło nazwę „leżę i pachnę”. Ale najszczęśliwszy był Father. Miał pod swoim dachem piękną, młodą dziewczynę. Każde spojrzenie na nią wywoływało u niego ogromny napływ śliny do ust. Myślał: Cicha. Skromna. Spokojna. Ze wsi. Kurwa, jak nic dziewica. Musiał się jednak hamować. Miał zasady – w domu, przy żonie, nie wypada.

Po kilku miesiącach nowa opiekunka stała się numerem jeden w życiu Natanka. Gdyby umiał mówić, wołałby do Ady „mamo”. Wiki mogłaby być co najwyżej ciocią. Gdyby maluch miał rozwinąć definicję „ojciec”, śmiało rzekłby: „Jest to taki pan, który z nami mieszka, wychodzi codziennie o świcie do pracy, czasami przychodzi dać mi buziaka, ale tak naprawdę przychodzi tylko po to, aby zobaczyć moją przyszywaną mamę, Adę. Gdy wieczorem wraca, a ja już śpię, zostawia mi w łóżeczku zabawkę, których mam cały pokój, a nawet dwa. Nie potrzebuję rzeczy. Potrzebuję osoby”.

II. Dzieciak

1.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
I. Narodziny
Rozdział 1
II. Dzieciak
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
III. Zabawka
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
IV. Miłość
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
V. Problem
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
VI. Marzenie

Droga na cmentarz. Tom I

ISBN: 978-83-8313-920-3

© Wojciech Kowalski i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Magdalena Czarnecka

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Michał Duława

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek