Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
II Rzeczpospolita trwała zaledwie 20 lat, ale wciąż budzi fascynację. Nic dziwnego – w historii Polski niewiele było okresów tak wielkiej kreatywności i mobilizacji we wszystkich możliwych dziedzinach. Pozbawiony państwa naród po 123 latach musiał wymyślić je na nowo. I zrobił to, począwszy od państwowej symboliki, publicznych gmachów, szkolnych podręczników i masowych organizacji poprzez mundury i broń dla wojska aż po najdrobniejsze przedmioty codziennego użytku.
Polacy w dwudziestoleciu żyli, kochali, bawili się i pracowali jak inni ludzie tej epoki, ale robili to we własnym, niepowtarzalnym i niespotykanym gdzie indziej stylu. Świadectwem tego okresu w dziejach Polski są towarzyszące im przedmioty. Zwyczajne i niezwyczajne zarazem. Każdy z nich opowiada bowiem historię, którą trudno zrozumieć bez właściwego kontekstu. Dlatego książka ta nie jest zwykłym albumem ze zdjęciami. To nowy sposób opowiedzenia dziejów społecznych, politycznych, wojskowych, technicznych i kulturalnych II Rzeczypospolitej poprzez przedmioty, które identyfikują ją jako odrodzone, niepodległe i pełne młodzieńczej energii państwo.
Polscy projektanci z czasów dwudziestolecia przebojem wdarli się do światowej elity. Jak nikt potrafili łączyć modne wówczas trendy modernizmu czy art deco z motywami oddającymi wielokulturowy charakter młodego państwa. Dlatego przedstawione w tej książce przedmioty są nie tylko „kamieniami milowymi” historii II Rzeczypospolitej – potrafią zachwycać do dziś.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Okładka, strony tytułowe, projekt graficzny, fotoedycja, skład i łamanie
Fahrenheit 451
Współpraca graficzna
PointPlus
Redakcja i korekta
Anna Wolf
Dyrektor projektów wydawniczych
Maciej Marchewicz
ISBN 9788380794832
Copyright © by Andrzej Fedorowicz
Copyright © by Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2019
Wydawca
Fronda PL, Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
Zródła ilustracji wg. numeracji książki drukowanej
Narodowe Archiwum Cyfrowe: 15, 33, 34, 35, 36, 37, 43, 43, 48-49, 50, 52, 54,55, 61, 68-69, 70, 75, 76, 78, 81, 88, 89, 100, 101, 102, 103, 106, 112, 113, 114, 115, 123, 124, 125, 126, 132, 132, 133, 134, 141, 142, 143, 145, 146, 147, 156, 159, 163, 164, 165, 170, 171, 173, 179, 180, 181, 182-183, 184, 185, 188, 190, 191, 193, 195, 196-197, 202, 204, 205, 211, 217, 218, 230, 232, 233, 236, 238, 241, 242, 244-245, 246, 247, 256, 257, 258, 260 261, 262, 264, 265, 270, 271, 273, 277, 278, 280, 281, 282, 285, 287, 288, 291, 292, 294, 297, 299, 301, 304, 305, 308-309, 311, 314, 316-317, 318, 319, 321, 322, 323, 326, 326, 333, 335, 341, 342, 343, 344, 345, 346, 349, 348, 359, 360, 361, 362, 363, 364-365, 368, 369, 370, 371, 375, 376-377, 378, 379, 380-381, 382, 384, 385, 387, 389, 393, 397, 398-399, 403
Wikipedia: 12, 13, 14, 16, 18, 20, 22, 23, 24, 26, 27, 28, 29, 30, 31, 38, 39, 40, 42, 45, 47, 55, 57, 58, 59, 60, 62, 64, 65, 66, 71, 72, 73, 74, 76, 78, 82, 84, 85, 86, 89, 90, 93, 94, 95, 96, 97, 98, 104,105, 107, 108, 110, 111, 116, 117, 118, 120, 126, 129, 131, 136, 137 138, 139, 141, 142, 148, 149, 150, 152-153, 155, 160-161, 166, 167, 168, 169, 174, 175, 177, 178, 186, 187, 194, 195, 198, 199, 200, 201, 206, 210, 211, 212, 213, 214, 215, 216, 217, 221, 222, 223, 224, 226, 227, 228, 229, 230, 231, 232, 233, 234, 235, 240, 248, 249, 250, 251, 252, 253, 254, 255, 258, 260, 266, 268, 269, 279, 280, 288, 289, 290, 294, 295 299, 300, 302, 303, 305, 306, 307, 310, 312, 315, 320, 324, 325, 327, 331, 332, 336, 337, 338, 339, 340, 342, 343, 348, 350, 353, 354, 355, 356, 357, 359, 368, 372, 375, 378, 385, 386m 387, 388, 391, 392, 394, 396, 40, 402, 405
Biblioteka Naukowa i Archiwum im. Heleny i Olgierda Cumftów,
Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie: 283, 284
Polona: 17, 18, 45, 47, 109, 203, 328, 373
Muzeum Wojska Polskiego: 350
Bundesarchiv: 122, 330, 405, 407
Fahrenheit 451: 32. 225
Kolekcja Autora: 41, 80, 88, 90, 152, 275, 389, 392
Andrzej Mikiciak: 10, 11, 25
AGAD: 53, 277, 312
Konwersja
Monika Lipiec
II Rzeczpospolita trwała zaledwie 20 lat, ale wciąż budzi fascynację. Nic dziwnego – w historii Polski niewiele było okresów tak wielkiej kreatywności i mobilizacji we wszystkich możliwych dziedzinach. Pozbawiony państwa naród po 123 latach musiał wymyślić je na nowo.
Zrobił to, począwszy od państwowej symboliki, publicznych gmachów, szkolnych podręczników i masowych organizacji poprzez mundury i broń dla wojska aż po najdrobniejsze przedmioty codziennego użytku. Polacy w dwudziestoleciu żyli, kochali, bawili się, konsumowali i pracowali jak inni ludzie tej epoki, ale robili to we własnym, niepowtarzalnym i niespotykanym gdzie indziej stylu.
Świadectwem tego okresu w dziejach Polski są towarzyszące im przedmioty. Zwyczajne i niezwyczajne zarazem. Każdy z nich opowiada bowiem historię, którą trudno zrozumieć bez szerszego kontekstu. Dlatego książka ta nie jest po prostu albumem ze zdjęciami. To nowyw sposób opowiedzenia dziejów społecznych, politycznych, wojskowych, technicznych i kulturalnych II Rzeczypospolitej poprzez rzeczy, które identyfikują ją jako odrodzone, niepodległe i pełne młodzieńczej energii państwo.
Nic nie jest tu tak proste, jak się wydaje. Większość Polaków wie, jak wygląda kolejka linowa na Kasprowy Wierch. Ale ilu zdaje sobie sprawę, że ta niezwykła inwestycja powstawała zaledwie 227 dni czyli nieco ponad 7 miesięcy, licząc od wbicia pierwszej łopaty po wjazd na szczyt pierwszego wagonika? Oraz że zbudowano ją systemem gospodarczym, bo żadna firma w Polsce ani w Europie nie chciała podjąć się nad szalonego przedsięwzięcia?
Takich „ułańskich szarż” inżynierowie, artyści, architekci i działacze społeczni II RP wykonali dziesiątki. Co jednak charakterystyczne dla przedmiotów określających tę epokę, to ich niezwykła jakość. Nie bez powodu polscy projektanci z czasów dwudziestolecia uważani byli za światową elitę. Jak nikt potrafili łączyć modne wówczas trendy modernizmu czy art deco z motywami oddającymi wielokulturowy charakter młodego państwa. Dlatego przedstawione w tej książce przedmioty są nie tylko „kamieniami milowymi” historii II Rzeczypospolitej – one są po prostu piękne.
Zależało mi, by przedstawić niebanalne spojrzenie na naszą historię. Takie, które nie jest pisane na polityczne zamówienie tej czy innej opcji o której, umówmy się, za 20 lat nikt nie będzie pamiętał. Odejdźmy więc od banału oraz schematów i zobaczmy historię tego niezwykłego okresu dziejów Polski poprzez „twarde fakty” – przedmioty, które stworzyli nasi nie tak bardzo odlegli przodkowie.
(1918)
Ta sfatygowana prosta czapka z daszkiem, uszyta z szaro-niebieskiego sukna, należała kiedyś do Józefa Piłsudskiego. Ozdobiona orłem strzeleckim bez korony, wspartym na tzw. tarczy amazonek, stała się symbolem odzyskanej niepodległości. Czapka maciejówka towarzyszyła Marszałkowi do końca życia.
Wrzeczywistości tego typu czapki nie były polskim wynalazkiem. Zdobyły popularność wśród młodzieży w Niemczech po Wiośnie Ludów w 1848 r., jako wyraz wolnomyślicielstwa i oporu wobec ustalonego porządku. Jego symbolem były wysokie nakrycia głowy – cylindry i pruskie hełmy. Ponieważ czapki z okrągłym, nieutwardzonym denkiem, półokrągłym skórzanym daszkiem i paskiem do regulacji były praktyczne oraz tanie w produkcji, zaczęły być noszone także przez chłopów, robotników, woźniców i nocnych stróżów. Jako wyraz solidarności z ludem od początku XX w. zakładali je również członkowie organizacji rewolucyjnych.
Naczelny Wódz Józef Piłsudski zatwierdził mundur 1 listopada 1919 r., ale sam pozostał wierny szarej „strzeleckiej” barwie i maciejówce.
Na polskie ziemie czapki te przywędrowały razem z powracającymi z emigracji zarobkowej chłopami oraz handlarzami bydłem. Szybko stały się najpopularniejszym nakryciem głowy na wsi, zdobywając nazwę maciejówki, czyli czapki „pana Macieja”. Kiedy w 1908 r. powstał we Lwowie Związek Walki Czynnej – polska tajna organizacja wojskowa założona przez działaczy Organizacji Bojowej PPS, lecz o charakterze ponadpartyjnym, mająca przygotować walkę zbrojną o wyzwolenie Polski – znakiem rozpoznawczym jego członków były właśnie maciejówki.
Kierowana przez Józefa Piłsudskiego i Kazimierza Sosnkowskiego organizacja w 1912 r. przekształciła się w związek polskich paramilitarnych stowarzyszeń strzeleckich. Pojawiła się wówczas kwestia jednolitego umundurowania. Pierwszy szarą maciejówkę jako nakrycie głowy dla wszystkich członków wprowadził krakowski Strzelec. Opracowano też mundur, jednak jego koszt – 40 koron – był dla niektórych zbyt wysoki.
Po wybuchu wojny w sierpniu 1914 r. złożona z członków galicyjskich organizacji strzeleckich Kompania Kadrowa z Józefem Piłsudskim na czele przekroczyła granicę zaboru rosyjskiego, by doprowadzić do wybuchu powstania w Kongresówce. Plany spełzły na niczym, a niechęć społeczeństwa do wspierania polskiego wojska spowodowała, że wielu żołnierzy „kadrówki” nie miało regulaminowych mundurów. Starano się więc, by każdy żołnierz otrzymał przynajmniej maciejówkę.
Gdy 27 sierpnia 1914 r. ukazał się rozkaz o utworzeniu Legionów Polskich, Austriacy zgodzili się, by ich żołnierze nosili szare mundury organizacji strzeleckich. Zamiast maciejówki forsowali jednak rogatywki. Przystała na nie II Brygada Legionów, ale I Brygada stawiła opór. Dla brygadiera Józefa Piłsudskiego „strzeleckie” nakrycie głowy stało się kwestią politycznej niezależności Legionów.
Umundurowanie wszystkich brygad ujednolicono dopiero w kwietniu 1916 r. Całe Legiony wzorem I Brygady przyjęły wówczas maciejówkę.
Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, w grudniu 1918 r. pojawiła się kwestia jednolitego umundurowania dla armii, uwzględniającego zarówno potrzeby nowoczesnego pola walki, jak i nawiązującego do narodowej tradycji. Po wielu sporach między zwolennikami a przeciwnikami maciejówek Komisja Ubiorcza przy Ministerstwie Spraw Wojskowych zdecydowała ostatecznie, by wprowadzić mundur w kolorze khaki (szaro-brunatno-zielony) oraz rogatywkę jako nakrycie głowy.
Naczelny Wódz Józef Piłsudski zatwierdził mundur 1 listopada 1919 r., ale sam pozostał wierny szarej „strzeleckiej” barwie i maciejówce. W ten sposób Marszałek Polski był jedyną osobą w wojsku, która nosiła nieregulaminowy mundur. Do dziś zachowały się trzy kurtki mundurowe Piłsudskiego oraz czapka maciejówka, wykonana w zakładzie Stanisława Wojczkowskiego przy ul. Marszałkowskiej 119 w Warszawie.
Maciejówki , czyli czapki „pana Macieja” szybko stały się najpopularniejszym nakryciem głowy na wsi.
Portret chłopapędzla Jana Rembowskiego.
(1918)
Charakterystycznym odgłosem na ulicach miast odradzającego się państwa był stukot drewnianych podeszw o bruk. „Na ulicach Lublina daje się zauważyć coraz większa ilość pań, noszących drewniane sandały na bosych nóżkach.
Praktyczna ta nowość, aczkolwiek nie pozwala stąpać lekko uroczym Lubliniankom, przynosi jednak znakomitą ulgę kieszeniom, wobec niedostępnych cen obuwia i wyrobów pończoszniczych. Należałoby jak najbardziej rozpowszechnić ten praktyczny wynalazek wojennej mody” – pisał w 1918 r. dziennikarz gazety „Ziemia Lubelska”.
Wielka wojna całkowicie zmieniła damską modę. Delikatne, zwiewne tkaniny inspirowane przedwojenną fascynacją Bliskim Wschodem zastąpiły cięższe i bardziej praktyczne materiały, często nawiązujące kolorystyką do umundurowania. Wynikało to częściowo z konieczności – innych tkanin po prostu brakowało – częściowo z potrzeby solidaryzowania się z walczącymi na frontach mężczyznami. Kiedy więc znoszone zostały ostatnie przedwojenne suknie i spódnice, nastąpiła radykalna zmiana wyglądu kobiet.
Konieczność zastąpienia mężczyzn w wielu pracach spowodowała, że nowy strój musiał być bardziej funkcjonalny. Spódnice zostały skrócone do wysokości pomiędzy łydką a kostką oraz poszerzone, uzupełniała je zaś często sięgająca bioder marynarka.
Wbrew pozorom kreacji tych nie uważano wcale za bezstylowe. Francuzka Coco Chanel już w 1915 r. rozpoczęła rewolucję w damskiej modzie, lansując ubrania o prostych sportowych fasonach oraz pozbawione ozdób krótkie suknie. Z powodu wojennych trudności z zaopatrzeniem w materiały w 1916 r. zaprezentowała kolekcję kostiumów z miękkiego dżerseju, uważanego dotychczas za dzianinę bieliźnianą. Nowe stroje uzupełniała krótka fryzura „na chłopczycę”, którą wymyślił już w 1909 r. i wylansował w czasie wojny urodzony w Sieradzu paryski fryzjer Antoni „Antoine” Cierplikowski. Zwiastunem nowych trendów w damskim ubiorze z początków niepodległości były też duże, zgeometryzowane kołnierze bluzek i dekolty, zapowiadające nowy styl art déco, który zdominuje wkrótce modę całego dwudziestolecia.
Makijaż Polek inspirowany był wówczas charakteryzacją aktorek kina niemego, takich jak Pola Negri. Modne były ciemna oprawa twarzy i bardzo mocny makijaż oczu. Taki styl, wynikający w dużym stopniu z niedoskonałości ówczesnej techniki filmowej, nadawał kobietom u progu niepodległości nieco demoniczny wygląd.
Największe problemy były jednak z obuwiem. Zdobycie skóry na buty graniczyło z cudem lub była ona bardzo droga. Kiedy więc znoszone zostały przedwojenne trzewiki, rozwiązaniem – przynajmniej na cieplejsze dni – stały się buty z drewna i płótna. Polki wkraczały więc w międzywojenne dwudziestolecie, stukając o bruk drewnianymi sandałami na bosych nóżkach.
Triumfyświęciły fryzury projektowane przez urodzonego w Sieradzu paryskiego fryzjera Antoniego „Antoine’a” Cierplikowskiego.
(1918–1920)
Niewielu ludzi miało taki wpływ na kształt odrodzonej Rzeczypospolitej jak lwowski profesor geografii Eugeniusz Romer. Chociaż trudno przecenić wkład Ignacego Paderewskiego czy Romana Dmowskiego, którzy na konferencji pokojowej w Paryżu niestrudzenie przekonywali mężów stanu zwycięskich mocarstw do konieczności powstania niepodległej Polski, to wpływ na jej kształt na mapie miał przede wszystkim Romer.
Chodziło bowiem o odpowiedzi na pytania, których po 123 latach rozbiorów nie znał nikt: Jak daleko sięgają Polacy? Na jakich terenach stanowią dominującą gospodarczo, kulturowo i politycznie siłę? Jakie ośrodki miejskie i szlaki komunikacyjne mają kluczowe znaczenie dla odrodzonego państwa? Gdzie znajdują się zasoby mineralne i ziemie uprawne niezbędne do jego funkcjonowania?
Aż do wybuchu I wojny światowej jedyne informacje na ten temat – niepełne i zafałszowane – pochodziły od zaborców. Pierwszym Polakiem, który przeprowadził własne, niezależne badania i przedstawił je w postaci map, był urodzony we Lwowie Eugeniusz Romer. Co ciekawe, był Polakiem niejako „z odzysku”. Chociaż Romerowie byli związani z Polską co najmniej od XVII w., ojciec Eugeniusza, Edmund, uległ germanizacji. Matka, węgierska szlachcianka z pogranicza rumuńsko-serbskiego, wywodziła się z rodu Körtvelyessy de Asguth. W domu Romerów rozmawiało się po francusku i niemiecku, jednak Eugeniusz i jego brat Jan wybrali bycie Polakami.
Gruntownie wykształcony na europejskich uniwersytetach w dziedzinie geografii, historii, geologii, meteorologii, a nawet glacjologii Eugeniusz Romer przebojem wszedł do międzynarodowej elity kartografów. Na początku XX w. wziął udział w wyprawach do Japonii, Chin, Indii, w Himalaje i na Alaskę, gdzie prowadził badania naukowe. Ich wyniki przedstawił m.in. w postaci 10 kolorowych map z izohipsami w różnych kolorach, wydanych w Wiedniu w 1908 r. Była to światowa sensacja – dotąd nikt nie przedstawił takiej syntezy kuli ziemskiej w jednolitej projekcji.
Przełomem był rok 1915, gdy z 44-letnim Eugeniuszem Romerem spotkał się 54-letni Franciszek Stefczyk – ekonomista i działacz społeczny ruchu ludowego, inicjator zakładania spółdzielczych kas oszczędnościowo-pożyczkowych, znanych później jako Kasy Stefczyka. To on namówił profesora do stworzenia atlasu przedstawiającego pełny obraz ziem polskich pod względem geograficznym, demograficznym i statystycznym. Stefczyk był gotów sfinansować tę publikację, wierząc, że wojna, która właśnie wybuchła, może być początkiem odrodzenia Polski. Eugeniusz Romer rozpoczął przygotowywanie atlasu w Wiedniu, dokąd ewakuował się po zajęciu Lwowa przez Rosjan. W 1916 r. praca została zakończona i wydrukowana w kilkudziesięciu egzemplarzach z opisami po polsku, niemiecku i francusku.
O ile Austriacy nie zwrócili uwagi na znaczenie atlasu Romera, o tyle jego pojawienie się wzbudziło popłoch w Berlinie. Niemcy natychmiast się zorientowali, do czego zmierzają Polacy, i rozpoczęli polowanie na publikację. Przed konfiskatą udało się ocalić tylko dwa egzemplarze, które potajemnie wywieziono do Stanów Zjednoczonych. Tam zostały zreprodukowane i przywiezione do Paryża, gdzie rozdano je uczestnikom konferencji pokojowej. W grudniu 1918 r. trafił tam również Eugeniusz Romer, który wspólnie z Janem Czekanowskim, etnografem, statystykiem i językoznawcą, stał się czołową postacią zespołu ekspertów pracujących nad kształtem terytorialnym nie tylko Polski, lecz również Europy. W sumie wziął udział w ponad 70 konferencjach mających kluczowe znaczenie dla przyszłych granic Rzeczypospolitej i całego kontynentu.
Podobną rolę Eugeniusz Romer odegrał w 1920 r. na konferencji w Rydze, gdzie polski rząd negocjował z sowiecką Rosją kształt granicy wschodniej. Co ciekawe, przygotowane przez Romera mapy przewidywały warianty granic sięgające o wiele dalej na wschód niż ta ostatecznie przyjęta. Zdecydowały jednak względy polityczne. W II Rzeczypospolitej profesor poświęcił się rozwijaniu założonego przez siebie instytutu kartograficznego Atlas, który w 1924 r. przekształcił w Zjednoczone Zakłady Kartograficzne i Wydawnicze Książnica-Atlas. Działalność naukową Eugeniusz Romer prowadził także po wojnie, przygotowując m.in. pierwsze mapy Polski w nowych granicach.
Przełomembył rok 1915, gdy z 44-letnim Eugeniuszem Romerem spotkał się 54-letni Franciszek Stefczyk. Namówił on profesora do stworzenia atlasu przedstawiającego pełny obraz ziem polskich.
(1918)
9 listopada 1918 r. wracający pociągiem z Magdeburga do Warszawy Józef Piłsudski zauważył na jakiejś małej stacji człowieka w ciemnych okularach, prawdopodobnie niewidomego, który otoczony gronem słuchaczy grał na skrzypcach i śpiewał: „Pierwsza Brygada, strzelecka gromada”.
„Tekilka słów dodało mi nadzwyczajnej otuchy” – zwierzał się później Naczelnik. „Pomyślałem sobie, że widocznie praca moja przetrwała i żyje, skoro trafiła do repertuaru wędrownego grajka”.
Historia pieśni, która w II Rzeczypospolitej stała się drugim, nieoficjalnym hymnem państwowym, była równie burzliwa jak dzieje Pierwszej Brygady.
12 sierpnia 1914 r. do Kielc wkroczył 400-osobowy oddział strzelców, nazwany później Pierwszą Kadrową, dowodzony przez Józefa Piłsudskiego. Tego samego dnia w parku miejskim koncertowała orkiestra ochotniczej straży ogniowej pod batutą 37-letniego kapelmistrza Andrzeja Brzuchali-Sikorskiego. Grała utwór, który w zbiorze nut nosił nazwę „Marsz nr 10”. Była to przerobiona wersja popularnego w armii carskiej marsza „Walecznym za ojczyznę”, często granego w Kielcach, gdy stacjonował tam syberyjski pułk piechoty.
Melodia natychmiast wpadła w ucho krakowskim strzelcom i gdy orkiestra z kapelmistrzem na czele zgłosiła się pod komendę Piłsudskiego, wyparła inne, popularne dotąd pieśni. W rytm „Marsza kieleckiego” żołnierze wyruszyli w pole. Grano go w czasie bitew pod Nowym Korczynem, Krzywopłotami i Łowczówkiem, a po powstaniu I Brygady Legionów Polskich stał się jej nieoficjalnym hymnem.
Brakowało mu jednak słów. Ich pierwsza wersja powstała, paradoksalnie, w II Brygadzie, walczącej na froncie rumuńskim. Początek tekstu, śpiewany tam do innej melodii, brzmiał:
Legiony to – są Termopile,
Legiony to – zza świata zew.
Zejdzie słońce choćby na mogile,
Gdy za Polskę swą przelejem krew.
Tekst trafił do I Brygady w sierpniu 1915 r. i zaczął być masowo przepisywany przez jej żołnierzy oraz śpiewany do melodii „Marsza kieleckiego” w zmienionej wersji, bardziej pasującej do jego rytmu:
Legiony to – są Termopile,
Legiony to – zza świata zew.
Polska już nie będzie skuta,
Legiony to – wolności śpiew.
Stanisław Kaczor-Batowski „Wejście strzelców Józefa Piłsudskiego do Kielc” 12 sierpnia 1914 r.
Zaczęło się pojawiać coraz więcej przeróbek tekstu i przez kolejne dwa lata nie istniała żadna spójna wersja. Ta powstała dopiero po kryzysie przysięgowym i internowaniu części legionistów w obozie w Szczypiornie oraz wysłaniu pozostałych na front włoski. Rozgoryczeni żołnierze, przekonani, że społeczeństwo nie rozumiało decyzji Piłsudskiego i odwróciło się od nich, zaczęli śpiewać bardziej ponurą wersję „Marsza kieleckiego”, który stał się wtedy znany jako „Pierwsza Brygada”:
Legiony to – żebracza nuta,
Legiony to – ofiarny stos,
Legiony to – żołnierska buta,
Legiony to – straceńców los.
My, Pierwsza Brygada,
Strzelecka gromada,
Na stos rzuciliśmy
Swój życia los,
Na stos, na stos!
Nie chcemy już od was uznania
Ni waszych mów, ni waszych łez!
Już skończył się czas kołatania
Do waszych serc, jebał was pies!
Zwrotek powstało kilkanaście, ale najbardziej znanych było kilka pierwszych. Autorstwo, szczególnie pierwszej zwrotki i refrenu, budziło wiele sporów przez niemal cały okres II Rzeczypospolitej. Jedna z wersji mówiła, że słowa napisał żołnierz I Brygady Tadeusz Biernacki w czasie podróży legionistów pociągiem z Modlina do obozu internowania w Szczypiornie, w nocy z 17 na 18 lipca 1917 r.
Według drugiej wersji słowa miał napisać wcielony do armii austro-węgierskiej i wysłany na front włoski legionista Andrzej Hałaciński. Stało się to w październiku 1917 r. w okolicach miejscowości Spormaggiore w północnych Włoszech, gdy żołnierze szli krętą drogą do gospody w wąwozie di Rocketa. Bezpośrednim impulsem do stworzenia tej wersji tekstu miała być informacja o odcięciu się Rady Regencyjnej od uwięzionego w Magdeburgu Józefa Piłsudskiego. Słowa pieśni miały dotrzeć do kraju wraz z masowo dezerterującymi z armii austro-węgierskiej legionistami; w marcu 1918 r. zrobił to również Hałaciński.
Ważnebyło, by każdy powstaniec miał opaskę, rozetę, kokardę albo wstążkę w biało -czerwonych kolorach, przypiętą do marynarki lub munduru.
Chociaż po odzyskaniu niepodległości to Tadeusz Biernacki określał się jako autor słów „Pierwszej Brygady”, ostatecznie więcej dowodów i świadków przedstawił Andrzej Hałaciński. Jego też zresztą legionowe bractwo fetowało jako twórcę najpopularniejszej pieśni dwudziestolecia. Formalnie spór rozstrzygnęła dopiero w 1939 r. komisja Wojskowego Biura Historycznego, przyznając autorstwo dwóch pierwszych zwrotek i refrenu Hałacińskiemu, a kolejnych sześciu – Biernackiemu. Pozostałe przypisano anonimowym twórcom.
W międzyczasie, w marcu 1937 r., minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Wojciech Świętosławski ustalił zmieniony nieco tekst „Pierwszej Brygady” dla szkół. Ta wersja, o złagodzonej i bardziej optymistycznej wymowie, jest obecnie najczęściej wykonywana.
Według JEDNEJ Z wersjisłowa miał napisać wcielony do armii austro-węgierskiej i wysłany na front włoski legionista Andrzej Hałaciński. (Na zdjęciu z żoną)
GenerałDowbór-Muśnicki w powstańczym mundurze.
(1918/1920)
27 grudnia 1918 r., po patriotycznych manifestacjach Polaków pod poznańskim hotelem Bazar, wywołanych przyjazdem do miasta Ignacego Paderewskiego i brytyjskiej misji wojskowej, rozpoczęły się niemieckie prowokacje.
Poostrzelaniu hotelu nastąpiła zbrojna odpowiedź Polaków – około godziny 17.00 wybuchło w Poznaniu powstanie, które szybko rozszerzyło się na całą prowincję.
Początkowo każdy walczył w takim ubraniu, jakie miał, różniły się też symbole. Po 125 latach pruskiej niewoli w Wielkopolsce nie obowiązywał żaden jednolity wzór orła. Kobiety szyjące proporce dla powstańców sięgały więc po wzory, jakie miały pod ręką: z książek, obrazów, rodzinnych pamiątek. Ważne było, by każdy powstaniec miał opaskę, rozetę, kokardę albo wstążkę w biało-czerwonych kolorach, przypiętą do marynarki lub munduru.
Tę spontaniczną eksplozję symboli narodowych próbowała uporządkować kierująca powstaniem Naczelna Rada Ludowa. Wzorem dla wojskowych chorągwi stał się orzeł z pieczęci NRL, zaprojektowanej na wzór królewskiej pieczęci z XIV w. Ale były też inne, jak orzełek w otwartej koronie, noszony na czapkach przez żołnierzy Armii Wielkopolskiej, do której utworzenia został wezwany gen. Józef Dowbor-Muśnicki. Dla niego wzorem było godło I Korpusu Polskiego w Rosji, którym wcześniej dowodził.
Dla Armii Wielkopolskiej został zaprojektowany szaro-zielony mundur, uważany za jeden z najbardziej udanych w ówczesnych polskich siłach zbrojnych. Mimo że korzystano z poniemieckich sortów wojskowych, nawiązywał on mocno do polskiej tradycji. Jego charakterystycznym elementem była wysoka rogatywka ze sznurkową pętlą w kształcie trefla po lewej stronie. Pętla była też elementem munduru i szarżę żołnierza odczytywano z rękawa oraz właśnie z trefla, gdyż kolory obrączek i ich liczba określały stopień. Walczono w rogatywkach – niemieckie hełmy nie były przez powstańców używane z uwagi na możliwość pomyłki i ogólną niechęć do tego elementu wyposażenia.
28 czerwca 1919 r., po podpisaniu przez Niemcy traktatu wersalskiego, niemal cała Wielkopolska została formalnie przyłączona do państwa polskiego, a dwa miesiące później nastąpiło włączenie Armii Wielkopolskiej w struktury Wojska Polskiego. Jej żołnierze zostali wówczas skierowani do walk o wschodnią granicę Polski. Zachowali jednak swoje mundury i charakterystyczne rogatywki. To właśnie z powodu tych czapek bolszewiccy i ukraińscy żołnierze nazywali Wielkopolan „rogatymi diabłami”. Widok takiej czapki na polu bitwy oznaczał zwykle duże kłopoty.
Ignacy Jan Paderewski przemawiający z balkonu hotelu Bazar.
Przysięga1 pułku Strzelców Wielkopolskich, Poznań, 26.01. 1919.
orzełeknoszony na czapkach żołnierzy Powstania Wielkopolskiego.
(1918)
Pierwszymi obiektami przejmowanymi przez władze polskie jeszcze przed formalnym ogłoszeniem niepodległości były urzędy pocztowe. Wiązało się to z koniecznością zapewnienia korespondencji między trzema byłymi zaborami i z rozpoczęciem unifikacji kraju.
Chociaż po utworzeniu w listopadzie 1916 r. zależnego od Niemiec i Austro-Węgier Królestwa Polskiego przeprowadzono w nim konkurs na projekt nowych znaczków pocztowych, a następnie wydrukowano je w berlińskiej Reichsdruckerei, nigdy nie weszły one do obiegu. Na przejmowanych przez Polaków terenach wykorzystywano więc stare znaczki państw zaborczych, nanosząc na nie napis „Poczta Polska” i nowe nominały.
Ponieważ urzędy pocztowe działały początkowo niezależnie, serie przedrukowanych znaczków pojawiały się w dziesiątkach miejsc. Na obszarze byłej okupacji niemieckiej własne emisje przeprowadziły m.in. Kalisz, Konin, Łęczyca, Łowicz, Ostrołęka, Płońsk i Skierniewice. Podobnie zrobiły na obszarze okupacji austriackiej Jędrzejów, Olkusz, Zwierzyniec, Baranów i Mielec. Z uwagi na to, że w kraju wciąż obowiązywały waluty okupantów, znaczki były nominowane w markach, koronach, fenigach i halerzach.
Dopiero 18 listopada 1918 r. na stanowisko ministra poczt i telegrafów powołany został Tomasz Arciszewski. Był jednak szefem bez resortu – ten dopiero musiał zostać stworzony. Tymczasem przedrukowanych znaczków przybywało. Wiele z emisji inspirowali lokalni… filateliści, zdający sobie sprawę z przyszłej wartości unikatowych kolekcji. I tak na przykład za znaczki z jednej z przedrukowanych w Krakowie serii, liczącej jedynie 55 sztuk, trzeba było wkrótce płacić stukrotną wartość ich nominału. Również w tym mieście sprytny urzędnik pocztowy nazwiskiem Müller sprowadził z Wiednia tysiące znaczków z podobizną cesarza, które po upadku monarchii nie miały już żadnej wartości. Następnie ukradł zestaw czcionek do oryginalnego nadruku, wykonał nielegalny przedruk w Cieszynie i wprowadził znaczki do obiegu. Od kary ciężkiego więzienia za fałszerstwo na szkodę poczty uratowało go tylko wycofanie prowizorycznych znaczków z obiegu.
Pierwszą centralną emisję znaczków na obszar całej dawnej okupacji austriackiej przeprowadziła na początku grudnia 1918 r. Dyrekcja Poczt i Telegrafów w Lublinie. Przedruk wykonano na tzw. znaczkach dobroczynnych K. und K. Feldpost w liczbie 192 tys., ale wystarczyły one jedynie na 10 dni.
Ministerstwo Poczt i Telegrafów powołane zostało ostatecznie dekretem Naczelnika Państwa na początku 1919 r., a 27 stycznia przeprowadziło pierwszą centralną emisję znaczków. Dekret określał też zasady funkcjonowania poczty w Polsce – miała być odtąd instytucją użyteczności publicznej.
Działania te nie zmieniały jednak faktu, że w wielu miejscach wciąż pojawiały się przedruki. Latem 1919 r. na ziemiach objętych powstaniem wielkopolskim, jeszcze przed formalnym przyłączeniem ich do Polski, działająca tam administracja przeprowadziła własne emisje, wykonując przedruki na niemieckich znaczkach Germania. Po wybuchu wojny polsko-ukraińskiej na zajętym przez Polaków Wołyniu lokalny komisarz zarządził przedrukowanie znaczków Ukraińskiej Republiki Ludowej przez umieszczenie na nich napisu „Poczta Polska”. Z kolei na Warmii, Mazurach i Śląsku, gdzie miały się odbyć plebiscyty, własne emisje znaczków prowadziły powołane przez Ligę Narodów Komisje Międzysojusznicze.
Z pocztowego chaosu, jaki panował w pierwszych miesiącach niepodległości, mogli się cieszyć jedynie filateliści. Dziś wiele przedruków z tamtego okresu osiąga na kolekcjonerskich aukcjach wysokie ceny.
(1918)
Pierwszym filmem, który wszedł na ekrany kin w niepodległej już Polsce, była „Sezonowa miłość” – dramat psychologiczny będący ekranizacją powieści Gabrieli Zapolskiej. Opowiada on historię żony urzędnika, która dla podratowania zdrowia wyjeżdża do Zakopanego, gdzie nawiązuje romans z przystojnym aktorem.
Główną rolę męską zagrał sławny już wówczas na ziemiach polskich gwiazdor teatru i kina niemego, 38-letni Kazimierz Junosza-Stępowski. Niezwykle popularny wśród kobiet, znany był z licznych romansów. Gdy w 1915 r. na zawał serca zmarła jego żona, aktor szybko znalazł pocieszenie w ramionach 17-letniej studentki, z którą spędził sześć lat.
Mimo trwającej wojny w znajdującej się pod niemiecką okupacją Warszawie kręcono wiele filmów, a kina były jednymi z najpopularniejszych miejsc rozrywki. Przed „Sezonową miłością” Junosza-Stępowski zagrał w dziewięciu takich produkcjach. W czterech z nich jego partnerką była Pola Negri, czyli urodzo na w Lipnie Apolonia Chałupiec, późniejsza wielka gwiazda Hollywood.
Produkowano głównie dramaty psychologiczne i filmy kryminalne, inspirowane często prawdziwymi zbrodniami, jak w filmie „Tajemnica Alei Ujazdowskich”, który wszedł na ekrany 25 lutego 1917 r. Opowiadał on historię podstępnego mordu w jednym z podrzędnych hoteli w centrum Warszawy. W czasie niemieckiej okupacji kręcono także filmy sensacyjno-demaskatorskie o wymowie antyrosyjskiej. Junosza-Stępowski zagrał w dwóch takich produkcjach – „Ochrana warszawska i jej tajemnice” z 1916 r. oraz „Carat i jego sługi” rok później.
Producentem większości tych dzieł była wytwórnia filmowa Sfinks założo naw 1911 r. przez Aleksandra Hertza. Pierwszym zrealizowanym przez nią filmem fabularnym był „Meir Ezofowicz” według powieści Elizy Orzeszkowej. W 1914 r. w filmie „Niewolnica zmysłów” zadebiutowała u Hertza 18-letnia Apolonia Chałupiec.
Po wyjeździe Poli Negri do Berlina w 1917 r., gdzie zaczęła się jej wielka międzynarodowa kariera, główną filmową partnerką Kazimierza Junoszy-Stępowskiego została młodsza od niego o 14 lat Halina Bruczówna. Zagrali razem w pięciu kolejnych filmach, z których ostatnim była „Sezonowa miłość”, wprowadzona na ekrany warszawskich kin 20 listopada 1918 r.
Pierwszym filmem, do którego zdjęcia powstawały już w niepodległej Polsce, był „Książę Józef Poniatowski” z Józefem Węgrzynem w roli głównej. Jego reżyserem i producentem był Aleksander Hertz. W kolejnych latach polska kinematografia szybko nabierała rozpędu. Początkowo dominowały w niej produkcje patriotyczne, lekkie komedie i melodramaty. Przez pierwsze 12 lat II Rzeczypospolitej były to wyłącznie filmy nieme.
Pierwszym polskim filmem dźwiękowym z nagranymi dialogami była „Moralność Pani Dulskiej” z 1930 r., natomiast komedia „Każdemu wolno kochać” z 1933 r. stała się pierwszym filmem udźwiękowionym bezpośrednio. W 1937 r. zrealizowany został pierwszy polski film w kolorze – „Piękno Księstwa Łowickiego”, a rok później „Wesele księżackie w Złakowie Borowym” Tadeusza Jankowskiego. Były to produkcje oświatowe, które zdobyły wiele nagród, m.in. nafestiwalach filmowych w Paryżu i Budapeszcie.
Głównąrolę męską zagrał sławny już wówczas na ziemiach polskich gwiazdor teatru i kina niemego, 38-letni Kazimierz Junosza- -Stępowski.
W czterech filmachpartnerką Junosza-Stępowskiego była Pola Negri, czyli urodzona w Lipnie Apolonia Chałupiec, późniejsza wielka gwiazda Hollywood.
Pierwszym filmem, który wszedł na ekrany kin w niepodległej już Polsce, była „Sezonowa miłość”.
Afisz filmu „Sezonowa miłość”
Pierwszym filmem, do którego zdjęcia powstawały już w niepodległej Polsce, był „Książę Józef Poniatowski” z Józefem Węgrzynem w roli głównej.
Po wyjeździe Poli Negri, główną filmową partnerką Kazimierza Junoszy-Stępowskiego została Halina Bruczówna.
(1918)
Polska Organizacja Wojskowa została powołana w sierpniu 1914 r. w Warszawie z inicjatywy Józefa Piłsudskiego. Jej zadaniami były walka z rosyjskim zaborcą, prowadzenie działalności dywersyjnej na Kresach Wschodnich, a także rekrutacja żołnierzy do polskich formacji zbrojnych – zarówno Legionów, jak i organizowanych na Kresach korpusów.
Liczebność POW szybko rosła. W czerwcu 1915 r. organizacja liczyła tysiąc członków, podzielonych między cztery komendy – w Warszawie, Krakowie, Kijowie i Lublinie. Rok później było to już ponad 5 tys. ludzi, a w styczniu 1917 r. – ponad 11 tys. 29 kwietnia pod Wawrem koło Warszawy zostały przeprowadzone wielkie ćwiczenia członków POW, dowodzone przez Stefana Pomarańskiego, które obserwowali Józef Piłsudski i inni członkowie Komendy Naczelnej. Na porośniętej obecnie lasem wysokiej wydmie, z której przyglądano się manewrom, znajduje się obecnie kamień upamiętniający to wydarzenie.
Wielu członków POW wstępowało do Legionów. Komendantem głównym organizacji do lipca 1917 r. był Józef Piłsudski. Po kryzysie przysięgowym część kierownictwa POW została aresztowana i osadzona razem z legionistami w obozach w Szczypiornie oraz Głodówce. Reszta peowiaków przeszła do konspiracji, zaciekle tropiona przez niemiecką oraz austro-węgierską żandarmerię. Po internowaniu Józefa Piłsudskiego komendantem głównym POW został najstarszy stopniem pośród pozostałych na wolności oficerów I Brygady Legionów płk Edward Śmigły-Rydz.
Jesienią 1918 r. komendy POW w Warszawie i Lublinie liczyły kilkanaście tysięcy członków, w Krakowie i Kijowie – kilka tysięcy. Najbardziej niebezpieczna była wówczas praca peowiaków podlegających komendzie KN-3 w Kijowie. Działali oni na terenie, na którym musieli stawiać czoła zarówno bolszewikom, jak i wojskom Ukraińskiej Republiki Ludowej. Szczególne znaczenie miała na tym odcinku praca wywiadowcza. Na Kresach brało w niej udział niemal 200 kobiet, z których wiele zapłaciło za to życiem. W sumie wywiadowczyniom z KN-3 przyznano 26 Orderów Virtuti Militari na 44 kobiety odznaczone nimi za lata 1914–1921. Niestety większość pośmiertnie.
Niewielkie, ale aktywne komórki POW działały także na terenach objętych powstaniem wielkopolskim, a nawet w Moskwie. 11 listopada 1918 r. Komendant Główny wydał ostatni rozkaz, rozwiązujący organizację. Działające wciąż na Kresach, w Wielkopolsce i na Śląsku komórki Polskiej Organizacji Wojskowej zostały podporządkowane Sztabowi Głównemu Wojska Polskiego.
W listopadzie ustanowiono także pamiątkową odznakę Polskiej Organizacji Wojskowej. Mosiężny, oksydowany i posrebrzany krzyż o wymiarach 32 x 32 mm zaprojektował żołnierz Legionów Wojciech Jastrzębowski, późniejszy profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Na ramionach odznaczenia umieszczono litery „POW”, „JP” (inicjały Józefa Piłsudskiego) oraz datę „1918”. Przypinane do klapy munduru, marynarki lub żakietu krzyże, których wykonano w sumie ponad 20 tys., produkowane były m.in. w pracowniach grawerskich J. Michrowskiego i W. Miecznika w Warszawie przy ul. Nowy Świat 15 oraz Świętokrzyskiej 20.
Kamień Piłsudskiego w Wesołej i legitymacja Krzyża POW.
(1918/1939)
Ten wyprodukowany przez zakłady Norblina mlecznik należał do wyposażenia legendarnej cukierni Ziemiańska przy ul. Mazowieckiej 12 w Warszawie. Lokal zwany też „Małą Ziemiańską” w latach 20. XX w. zyskał miano „kwatery głównej polskiej literatury”.
Jednym z najbardziej elitarnych miejsc w Polsce stał się dobudowany salonik na półpiętrze, gdzie znajdował się tylko jeden stolik.
Dostęp do niego miały wyłącznie gwiazdy ówczesnej literatury i poezji: Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski oraz Jan Lechoń, i wąskie grono ich znajomych. Miejsca pilnował przesiadujący godzinami na półpiętrze Lechoń, odpędzając nieproszonych gości morderczym dowcipem. Przysiąść mogli się jedynie goście zaakceptowani przez poetów lub osoby im towarzyszące.
Częstym gościem przy stoliku na półpiętrze był płk Bolesław Wieniawa-Długoszowski, jedna z najbarwniejszych postaci II Rzeczypospolitej, peowiak, legionista i adiutant marszałka Piłsudskiego. Znany z zamiłowania do kobiet, koni, pojedynków i hucznej zabawy, z wykształcenia był lekarzem, ale miał talent literacki i umiejętność tworzenia efektownych bon motów. „Skończyły się żarty, zaczęły się schody” czy „W dyplomacji można czasem robić świństwa, ale nigdy głupstw. W kawalerii jest odwrotnie” – to tylko niektóre z jego słynnych powiedzonek, cytowanych potem szeroko w całym kraju.
Dla Ireny Krzywickiej, znanej międzywojennej dziennikarki, feministki i skandalistki, wizyta na półpiętrze Ziemiańskiej, gdzie wprowadził ją kochanek, Tadeusz Boy-Żeleński, stała się początkiem wielkiej przemiany i literackiej kariery. Gdy wiosną 1928 r. znalazła się przy słynnym stoliku, nie mogła ochłonąć z wrażenia. Najpierw dosiadł się do nich Słonimski, potem Wierzyński, Iwaszkiewicz, Jaracz… Jeden wieczór zmienił jej życie: została zaakceptowana w tym towarzystwie i uwierzyła, że sama może się stać częścią warszawskiej elity. Niedługo potem ścięła włosy à la Coco Chanel, kupiła modne ubrania i dodatki, z dnia na dzień przeistaczając się z mało znanej dziennikarki w „warszawską osobistość”. Taka była siła Ziemiańskiej.
Kobiet przy stoliku na półpiętrze nie widywano jednak zbyt często. Poza Krzywicką dosiadały się tam siostry Kossakówny – Maria i Magdalena. Większość pań mogła sobie co najwyżej popatrzeć na słynny stolik z głównej sali kawiarni.
Ziemiańska została uruchomiona jeszcze przed zakończeniem I wojny światowej i odzyskaniem przez Polskę niepodległości – 14 kwietnia 1918 r. Cukiernię w kamienicy należącej do Salomona Neumana otworzyli wówczas Karol Albrecht i Jan Skępski. Nazwa pochodziła prawdopodobnie od położonego w sąsiedztwie, na ulicy Kredytowej, Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego. Niewykluczone, że właściciele sami uzyskali tam pożyczkę na uruchomienie lokalu, nazwa byłaby więc swego rodzaju reklamą. Po otwarciu w Warszawie kilku dużych filii cukierni lokal na ul. Mazowieckiej zaczął być potocznie nazywany, dla odróżnienia od innych, „Małą Ziemiańską”. Funkcjonował również w czasie okupacji, aż do powstania warszawskiego.
(1919/1939)
Wywodzący się ze średniowiecza zwyczaj pojedynków powrócił w czasach romantyzmu. Mimo że kodeksy państw zaborczych zabraniały dochodzenia sprawiedliwości na drodze prywatnej, pod koniec XIX w. w Warszawie, we Lwowie i w Krakowie ukazało się kilka zbiorów zasad regulujących sposoby żądania zadośćuczynienia honorowego.
Najpopularniejszy okazał się jednak wydany w 1919 r. „Polski Kodeks Honorowy” 33-letniego Władysława Boziewicza. Autor był jednocześnie kapitanem Wojska Polskiego i absolwentem wydziału prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Boziewicz precyzyjnie skodyfikował i unowocześnił prawo zwyczajowe, jakim były pojedynki. Uważał, że są one wciąż niezbędne w sytuacji, gdy – jak pisał we wstępie – „pokąd kultura prawna naszych społeczeństw karać będzie czynną zniewagę gentelmana 24-godzinnym aresztem, zamienionym na 5 koron grzywny – tak długo istnieć będzie ten rodzaj współrzędnego sądownictwa honorowego, uzupełniającego państwowy wymiar sprawiedliwości”. Podstawowym założeniem kodeksu było to, że człowiek honoru na zniewagę nie odpowiada zniewagą, ale żąda satysfakcji w drodze pojedynku.
Liczący 27 rozdziałów i 404 artykuły kodeks Boziewicza ceniono za precyzję. W rozdziale mówiącym o broni i amunicji autor pisał np., że różnica długości luf pistoletów nie może przekraczać 3 cm, muszą mieć one jednakowy kaliber i nie mogą być gwintowane, a kule winny mieć taką samą wagę. Przy broni białej nakazywał dezynfekowanie kling, co było obowiązkiem sekundantów.
Jednocześnie kodeks precyzyjnie definiował pojęcie „osoby honorowej”, która mogła stanąć do pojedynku. Z tego grona zostali wyłączeni m.in. denuncjatorzy, autorzy anonimów, homoseksualiści, dezerterzy, dziennikarze „pism paszkwilowych” oraz mężczyźni „przyjmujący utrzymanie od kobiet nie będących ich krewnymi”. Jednocześnie rozszerzał to pojęcie na ludzi niewywodzących się ze szlachty, ale „z powodu wykształcenia i stanowiska społecznego wznoszących się ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”. Artykuł 5. mówił, że „należy udzielić satysfakcji honorowej wieśniakowi, który jest posłem na Sejm”.
Prawdziwa epidemia pojedynków „z Boziewiczem w ręku” nastąpiła w latach 1926–1929. Związane było to m.in. z ostrymi politycznymi podziałami po przewrocie majowym oraz rozliczeniami z przeszłością. W 1926 r. gen. Włodzimierz Zagórski wyzwał na pojedynek gen. Gustawa Orlicza-Dreszera za to, że ten na procesie wytoczonym redaktorowi Wojciechowi Stpiczyńskiemu potwierdził jako świadek agenturalną działalność Zagórskiego dla austriackiej służby bezpieczeństwa w czasie internowania legionistów w Szczypiornie. Orlicz-Dreszer jednak odmówił dania mu, jako denuncjatorowi, satysfakcji honorowej.
Z przyjmowania wyzwań na wszystkie pojedynki słynął adiutant marszałka Piłsudskiego, gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski. W 1926 r., po głośnym starciu na szable „do pierwszej krwi” z dziennikarzem Wacławem Drozdowskim, został on w końcu postawiony przed sądem wojskowym i skazany na karę aresztu. Na dobre jednak zaprzestał tej aktywności dopiero po mianowaniu go komendantem garnizonu warszawskiego, gdzie jednym z jego obowiązków była walka z… „plagą pojedynkomanii”. Odtąd Wieniawa-Długoszowski kierował już kolejne zniewagi do rozpatrzenia przez oficerskie sądy honorowe. Orzekały one na podstawie statutu zatwierdzonego przez Józefa Piłsudskiego 16 grudnia 1918 r. Należała do nich m.in. ocena, czy honor oficera został rzeczywiście naruszony, czy też nie.
Większość pojedynków kończyła się niczym lub niegroźnymi ranami po oddaniu strzałów na chybił trafił z i tak mało celnych pistoletów albo uderzeniem tępą klingą szabli. W Warszawie pojedynkowano się zwykle w Lasku Bielańskim lub na ujeżdżalni 1. Pułku Szwoleżerów przy ul. Husarskiej. Zyskała ona miano „ujeżdżalni śmierci”, gdy w odstępie zaledwie kilku dni jesienią 1928 r. doszło tam do dwóch śmiertelnych zdarzeń. W pierwszym z nich por. Jan de Rosset zabił płk. Henryka Budkowskiego, w drugim dziennikarz Stanisław Strumpf-Wojtkiewicz śmiertelnie ranił wicedyrektora Powszechnego Banku Kredytowego, dr. Aleksandra Ostoję-Zawadzkiego.
Obaj sprawcy sądzeni byli na podstawie rosyjskiego kodeksu z 1903 r., według którego pojedynek uważany był za występek zagrożony karą twierdzy powyżej dwóch tygodni. Niskie wyroki dla de Rosseta i Strumpf-Wojtkiewicza spowodowały ożywioną dyskusję. W zwalczanie pojedynków zaangażowały się prawnicze autorytety z sędzią Sądu Najwyższego prof. Januszem Jamonttem na czele. Po 1929 r. ich liczba spadła, jednak uchwalony w 1932 r. nowy Kodeks karny za zabójstwo w pojedynku przewidywał jedynie do pięciu lat więzienia lub karę aresztu. Pojedynki trwały więc przez cały okres II Rzeczypospolitej. Kodeks Boziewicza doczekał się w tym czasie dziewięciu wydań i wywarł ogromny wpływ na kształtowanie postaw w międzywojennej Polsce.
kodeksprecyzyjnie definiował pojęcie „osoby honorowej”, która mogła stanąć do pojedynku. Z tego grona zostali wyłączeni m.in. denuncjatorzy, autorzy anonimów, homoseksualiści, dezerterzy, dziennikarze „pism paszkwilowych” oraz mężczyźni „przyjmujący utrzymanie od kobiet nie będących ich krewnymi”.