Drzewa mówią. Paradoksy życia - Miś Anna - ebook + książka

Drzewa mówią. Paradoksy życia ebook

Miś Anna

0,0

Opis

Anna Miś urodzona 5 października 1973 roku w Tarnowie. Od piątego roku życia mieszkanka Sosnowca. Z wykształcenia magister filologii angielskiej, studia ukończyła na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pasjonuje się rozwojem duchowym, ezoteryką, zjawiskami i umiejętnościami paranormalnymi oraz parapsychicznymi, a także fotografią przyrodniczą. Niezwykle związana z naturą, szczególnie wrażliwa na uzdrawiającą energię drzew. Długie lata aktywistka Amnesty International. „Drzewa mówią. Paradoksy życia” to jej pierwsza powieść, chociaż nie debiut literacki. Autorka wydała wcześniej na platformie Amazon dwie bajki dla dzieci („Hichuś Hichaczek i mała Emi” oraz „O jeżyku bez kolców”), a także zbiór wierszy pt. „Ja, inaczej”.

„Drzewa mówią. Paradoksy życia” to ezoteryczna powieść obyczajowa z elementami fantazji oraz wątkiem miłości homoseksualnej opisanej w sposób wyjątkowo ciepły i eteryczny.
Powieść przedstawia zawiłe losy niezwykłej kobiety, Ewy Pustelnik, opiekującej się olbrzymim obszarem leśnym i potrafiącej rozumieć mowę drzew. Pojawiające się na jej drodze istoty to zarówno ludzie, jak też duchy lasu i inne niezwykłe stworzenia, które nie zawsze mają dobre intencje. Głównym zadaniem bohaterki jednak nie jest odrzucać, lecz rozumieć i starać się pomóc. Szeroko rozumiana miłość zatem kieruje każdym jej krokiem, a co z tego wynika, niech czytelnik odkryje sam, na własny użytek.

„Drzewa mówią. Paradoksy życia” to powieść dla osób szukających lektury niebędącej tylko rozrywką. Czytelnicy lubiący powieści ezoteryczne, dotyczące rozwoju osobistego i poruszające wątki związane z naturą powinni być zadowoleni z sięgnięcia po tę niezwykłą książkę. Przygody Ewy oraz jej towarzyszy to nie jest błaha historia, to opowieść z niejednym mądrym przesłaniem. Uważny odbiorca znajdzie w niej prawdy dotyczące przyjaźni, wiary w siebie i swoje ideały. Oraz w to, że może podążać swoją ścieżką jak Ewa Pustelnik, czasami nawet wbrew i na przekór innym.
(z recenzji)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 194

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



LIST DO CZYTELNIKA

Drogi Czytelniku

Cieszę się bardzo, że wziąłeś tę książkę do ręki. Na pewno nie trafiła ona do Ciebie przypadkiem, nawet jeśli tak Ci się wydaje. Możesz ją potraktować jak bajkę albo opis innej rzeczywistości lub połączenia wymiarów. Dla mnie jest ona częścią prawdy o życiu na Ziemi. Ta historia jest tak rzeczywista jak Ty czy ja. Jednocześnie jednak poznajemy ją dopiero teraz, chociaż myślę, że powstała dawno temu. Spisałam ją dla siebie i dla Ciebie, ponieważ zrozumiałam, że są opowieści, którymi trzeba się podzielić, jak dziwnie by nie brzmiały.

Podobno idąc za sercem, nie możemy się pomylić. Jeśli Twoja pasja gdzieś Cię woła i nie przestaje dobijać się do Twoich zmysłów, w końcu musisz ją wpuścić. Chyba że całkiem zwątpisz i nie zrobisz nic. Tego, rzecz jasna, nie polecam, co nie znaczy, że nie masz wyboru. To jedno ma każdy z nas, każdego dnia. Ja wybrałam zapisać słowa, które do mnie przyszły, starając się nie myśleć o tym, że nie potrafię, że to głupie, że bez sensu i że ponownie zostanę oceniona albo po prostu źle zrozumiana.

W międzyczasie dotarło do mnie, że decydując się na tę podróż – bo pisanie jest dla mnie podróżą – zaczynam żyć swoim życiem. Zaczynam czuć radość i pragnę się nią dzielić. Otrzymałam ogromne wsparcie duchowe i zaufałam siłom Wszechświata, usilnie pracując nad tym, żeby dobrze nam znane „nie” codziennie zamieniać na „tak”. Tobie również tego życzę! Zwłaszcza że współczesny świat ofiaruje nam ogromne możliwości. Wystarczy tylko zechcieć żyć w prawdzie z sobą samym i w zgodzie z naturą.

Wierzę bowiem głęboko, że nie żyjemy osobno i zawsze istnieje coś, co nas łączy, nie dzieli. Coś takiego jak mosty, które łączą oddalone od siebie kawałki ziemi albo marzenia, które są wspólne dla większości. I nie ma nic lepszego niż bycie sobą. Nikt inny, chociaż na świecie są miliardy ludzi, nikt inny nie może być Tobą. Twoje życie samo w sobie jest najwyższą wartością i cokolwiek inni wymyślą na Twój temat, nie wymyślą Ciebie. Nikt inny nie jest w stanie zrozumieć w pełni Twojego bycia sobą, tylko Ty możesz to zrobić.

Takie podejście pozwala przyjmować oceny innych jak podmuchy wiatru – ulotne i zupełnie niedefiniujące tego, kim jesteś. I nawet jeśli czasem podmuch jest tak silny, że upadasz, możesz się podnieść i iść dalej, wiedząc, że cokolwiek powiedziano, to złudzenie. A że nikt nie jest sam, zawsze otrzymasz potrzebną Ci pomoc. (Wiesz, trochę jak w Hogwarcie. Tylko że na tę pomoc zawsze zasługujesz). Ja postanowiłam się na nią otworzyć i nie żałuję. Ty możesz zrobić to samo. Po swojemu i w swoim czasie, nikt Cię, wbrew pozorom, nie goni.

Ludzie zbyt często może wydają się pędzić, nie do końca wiadomo, gdzie i w jakim tak naprawdę celu. Szukają dowodów na to wszystko, czego nie mogą dotknąć, zobaczyć, spróbować albo zrozumieć. Czasami zupełnie po omacku, uderzając na oślep, raniąc innych lub uciekając przed własną twarzą. W pozornej samoobronie zabijają innych. A to wszystko ma jedno źródło – cierpienie i niechęć do znajdowania rozwiązań oraz prawdziwych odpowiedzi. Istnieje też możliwość, że może sami przyciągamy określone wydarzenia. Bo tak sobie myślę:

Jaki sens w ogóle ma życie?

Co się ze mną stanie, kiedy umrę?

Czy jeśli sprawiam ból, jestem zły?

Czy wypierając się winy, obwiniam niewinnego? Czy wina w ogóle istnieje?

Czy to grzech być transseksualną, homoseksualną, wysoko wrażliwą czy atypową osobą?

Czy jeśli Bóg istnieje, potępi mnie za to, że żyłem w związku z drugim człowiekiem bez ślubu kościelnego? A może za to, że kochałam się z mężem, nie myśląc o prokreacji?

Czy bawiąc się i relaksując, marnuję życie?

A co, jeśli odpowiedzi, rozwiązania i potrzebne dowody są dostępne od ręki? Dla każdego, bez wyjątku? I może wystarczy chcieć, żeby je objąć wzrokiem? Otworzyć nieznane drzwi, przekroczyć próg i wejść do środka?

Nie chciałbyś wtedy pociągnąć za klamkę? Chociaż raz?

A co, jeśli te drzwi stoją otworem? Albo wystarczy zrobić jeden krok i pchnąć je delikatnie do przodu?

To pole działania dla naszych wyborów. Pytania na każdy dzień, w którym zdarzy nam się chwila refleksji. Dzisiaj być może pozwolisz mi zaprowadzić się za jedne z takich drzwi, które otworzyły się przede mną.

Pamiętaj, że w tej wyprawie masz wspólnika i czeka Cię całkiem zwyczajna niezwyczajna przygoda.

 

Wspaniałych wrażeń!

Do następnego spotkania

Autorka

WSTĘP

W równoległym do naszego istnieje świat, w którym mową obdarzone są drzewa. Ich mądrość sięga gwiazd. W porównaniu do niej wiedza człowieka wygląda jak zasiane niedawno ziarno, które dopiero próbuje kiełkować. W przeciwieństwie do wielu z nas drzewa mają zdolność pamiętania wszystkiego, czego w swym długim życiu doświadczyły. Co więcej, komunikując się ze starszymi, poznają historie opisujące sam początek istnienia. Ich siłą są powolny wzrost, spokój, więzy rodzinne oraz otwartość na współpracę, zarówno międzypokoleniową, jak i międzygatunkową. Dzięki takiej współpracy dożywają wieku nieosiągalnego przez żadnego przedstawiciela gatunku ludzkiego.

Z tego też powodu potrafią szanować słowa, opowiadać tylko prawdziwe historie, nie zacierać faktów, nie oceniać i nie podnosić głosu. Mają również zdolność niesienia pomocy pod warunkiem, że okaże się im cierpliwość i gotowość, by je wysłuchać. To z pozoru proste zadanie, ale przynajmniej połowa osób w potrzebie zamyka się w trakcie rozmowy i odpycha od siebie w najdalsze zakątki umysłu wyciągniętą dłoń, niczym myśl o pracy w niedzielę, i musi odejść, często przeżyć kolejne rozczarowanie, kolejną stratę, dużo większy ból, aby następnie powrócić i spróbować jeszcze raz posłuchać, a właściwie – usłyszeć. Wtedy dopiero dzieją się cuda i na twarzy pojawia się prawdziwy uśmiech.

Drzewa, o których mowa, są niezapisanym życiem każdego z nas, żywym dowodem na to, co przeżywamy i co dzieje się wokół nas. Można powiedzieć, że rosną wraz z nami i cierpią podobnie do nas. Różnica polega na tym, że nie mają charakteryzującego ludzi poczucia winy, nie stosują kar ani nagród, nie walczą, nie ma w nich złości, z miłością natomiast dzielą się z młodym pokoleniem swoją mądrością i po prostu są.

Podobnie jak my chcą dać światu to, co mają najlepszego – siebie. Niektóre są nieśmiałe i rozsądne, a inne uwielbiają żartować, wiedzą bowiem, że humor i śmiech chronią przed chorobą i utrzymują energię na wysokim poziomie wibracji. Są i takie, które z pozoru poważne i srogie, zaskakują przechodnia, puszczając doń oko. Zdarzają się również spokojne i ułożone, jak też wyjątkowo kreatywne czy głęboko uduchowione, zapatrzone w dal lub wręcz nieobecne. Nigdy więc nie wiadomo, jaka osobowość przywita wędrowców na wybranej drodze. Łatwo zapamiętać te, które dla zabawy witają się z ludźmi korzeniem, podstawiając im nogę.

Przyglądając się całości, można zauważyć, że wiele gałęzi drzew szczególnie wrażliwych na osoby, które odbierają sobie życie, zastyga w bezruchu i marnieje. Ale reszta, pień i korzenie zachowują pamięć całego człowieka, od narodzin do gwałtownego odejścia. Są dowodem na to, że zaistniał, żył, zmienił coś dla kogoś i zrezygnował z dalszej części życia. Żal takich opuszczonych gałązek, mogłyby sięgać chmur, a w tej skróconej rzeczywistości ledwo zdołały odrosnąć od podłoża. Czasem ci, którzy zaczęli je rysować na płótnie Wszechświata, poprawiają swój szkic i dają im szansę na kolejną życiową przygodę. Nadzieja na taki hart ducha unosi się tutaj różanym zapachem w powietrzu, chociaż nie zawsze doznaje spełnienia.

W bajkowej, jak by się mogło wydawać, Krainie Mówiących Drzew o jak najdłuższe historie życia troszczy się niestrudzenie Pustelnik Ewa. Ta spokojna kobieta o ciemnych, długich włosach tańczących bezszelestnie na wietrze i oczach patrzących głębokim niebem, nie zawsze mieszkała w tym lesie. Tymczasem jednak woli zachować swoją historię w rozłożystym, potężnym Dębie, stojącym skromnie na samym krańcu falującego morza zieleni. Dlatego nikt do końca nie wie, gdzie wraz z Ewą rosną karbowane liście. Nikt też nie zadręcza jej pytaniami o powody, dla których ponad dwadzieścia lat temu zaczęła współopiekować się florą i fauną tej wiecznie zielonej krainy. Życie toczy się bowiem swoim biegiem i z czasem sprawy wymagające wyjaśnienia wychodzą na światło dnia. Powoli i niezdarnie, niczym małe niedźwiadki opuszczające jaskinię po rozbudzeniu mamy ze snu okrytego grubą pierzyną zimowej pościeli.

Dodać należy, że to, czego tutaj niedostatek, to strach, nienawiść, zazdrość i pogarda. Nie do końca wiadomo, dlaczego i jak to jest możliwe, ale fakty mówią same za siebie. Ewa przez te wszystkie lata nie spotkała się z żadnego rodzaju wrogością. Da się zupełnie łatwo zaobserwować, że drzewa naprawdę widzą więcej korzyści we współpracy i pozytywnym wzmocnieniu niż w wojnie. Niemal wszystkie żyją w końcu dłużej niż trwa jedno istnienie ludzkie. Mają tym samym świadomość niewyobrażalnie szerokiego obrazu historii, co najwyraźniej skutkuje wyborem innych rozwiązań socjalizacyjnych niż te znane pojedynczym generacjom homo sapiens.

Istnieje jednakże obszar lasu zwany Ciemnym Zagajnikiem. Wszyscy w zielonej części wiedzą, żeby się tam nie zbliżać. Atmosfera w pobliżu wydaje się gęsta jak czarna mgła. Ilekroć ktoś zdoła stamtąd uciec, ostrzega, że ciężko jest w tym miejscu oddychać, przed oczami zamazuje się obraz rzeczywistości i łatwo stracić przytomność, a nawet rozum. Zupełnie nie wiadomo, w którą stronę się udać, gdzie skręcić ani skąd się przyszło. Wydaje się, że ciemność przedostaje się jak pasożyt do wnętrza człowieka i wysysa go do ostatniej kropli życia. Opadłe z sił ciała wchłania jakimś cudem ziemia, a na niej wyrastają brudne, oszpecone karłowatością nagie łodygi, puste od środka. Nie mają zatem innej nazwy jak Badyle mroku, w skrócie Badylaki. Zagajnik karmi je, zagarniając każdą jasną istotę, która najczęściej nieświadomie wejdzie choćby czubkiem buta w zastawione podstępnie niczym sidła błoto.

Gdziekolwiek więc poniesie wędrowca fantazja, powinien on zabrać ze sobą przyjaciela i latarkę. Jak twierdzą drzewa, przyjaciel, stojąc z boku, może wcześniej zauważyć niebezpieczeństwo i zdołać mu zapobiec, a w ostateczności wyjąć i zaświecić latarkę, by rozproszyć podszyty smołą płaszcz mroku. Dodają, że we właściwym czasie każdy dla każdego może okazać się niezbędną deską ratunkową. Czas po mistrzowsku bowiem odgrywa swoją rolę. Szczególnie w niedokładnie opisanym świecie.

Rozdział 1SŁONECZNY DZIEŃ

Gdy kochasz, jest ci po prostu tak bardzo dobrze.

WERNER ABLASS(Przestań cierpieć, zacznij kochać)

Ewa wyjrzała z radością przez duże okno, skropione światłem promyków słońca, biegających nieśmiało pomiędzy listkami brzozy. Aż chciało się żyć. Wciągnęła więc na siebie szybko ulubioną parę spranych dżinsów, założyła za dużą koszulkę z prowokującymi zdjęciami Madonny. Nie dlatego bynajmniej, że były prowokujące, a raczej z powodu ich artyzmu, atmosfery i poszanowania różnorodności kolorów. Ewa od zawsze ceniła odwagę artystki w byciu sobą i podziwiała zarówno jej muzykę, jak też całą rewolucję miłości.

Na koszulkę zarzuciła czarny płaszcz z kapturem, gdyby miało się zrobić chłodniej, i wyszła na sosnowy taras założyć swoje najwygodniejsze buty marki Skechers. Przy lekko skrzywionym krześle, obok wiekowego już stołu z rzeźbionymi w stylu gotyckim nogami grzała się na słońcu jej ukochana puma, Hebe. Jedną łapą, która wielkością przestraszyłaby bawoła, klepnęła lekko przyjaciółkę w udo.

– Cześć, Hebuś! Jak się dzisiaj miewasz? Sądząc po widoku, całkiem błogi ten poranek. Słońce wydobywa twoje najpiękniejsze barwy, wiesz? Patrzę na ciebie i nie przestaję podziwiać! Czerń, róż i fiolet, przechodzące gładko jeden w drugi, jakby każdy z kolorów miał w sobie dwa inne, a jednocześnie był też sobą. Niezwykłe! Spałaś dobrze? – zapytała spokojnym i zarazem radosnym głosem Ewa.

– Dzień dobry! Dziękuję! Hmm, wiem, że urody mi nie brakuje, hi, hi – powiedziała żartobliwie Hebe. – Piękny dzień się zapowiada. I nie miałam koszmarów! Zrobisz mi coś do jedzenia? Proszę – zamruczała słodko wygłodniała kocica.

– Zaraz coś zjemy, obiecuję, porozmawiam tylko z Brzozą i pogłaskam Epika. Wiem, że czasem go nie widzisz, ale zawsze czujesz, musisz zatem wiedzieć, że siedzi tam niedaleko i macha do mnie radośnie swoim puchatym ogonem. Daj mi chwilę i jestem z powrotem! – dodała wesoło kobieta.

Sekundę później wtuliła się mocnym uściskiem w białą korę drzewa. Trwała w nim kilka dobrych chwil. Wydawała się wysyłać i odbierać wirującą wokół energię Wszechświata. Mówiła w myślach „kocham miłość” i czuła się szczęśliwa. Zaraz potem podbiegła do swojego niewidzialnego dla większości ludzi przyjaciela, który przywitał ją błyszczącymi jak małe węgielki oczami, po czym przewrócił na trawę, zamiatając ogonem dywan niezapominajek. Jej szczęście wciąż rosło. Głaskała czule swojego psa przewodnika i cieszyła się, że ma dla niej dzisiaj tylko uśmiech. Od czasu do czasu bowiem Epik opowiadał jej sny, które były ostrzeżeniem przed tym, co miało nadejść. Tego dnia jednak opiekunka lasu mogła oddychać swobodnie i zapomnieć o zmartwieniach.

Po zjedzeniu pożywnego śniadania z pumą i wypiciu gorącej kawy z mlekiem, bez cukru, Ewa postanowiła jak co dzień wybrać się na obchód kolejnej części lasu, żeby mieć pewność, że nikt nie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Zabrała ze sobą przyjaciół i ruszyła wesoło w stronę, którą wskazywało jej słońce. Hebe wiedziała, że jak tylko napotkają przechodnia, musi natychmiast ukryć się na największym drzewie, w innym razie bowiem z pewnością spowoduje przeraźliwy krzyk, strach i docelowo może nawet polowanie na jej życie. Rzadko kto bowiem potrafił przejść obok gigantycznej pumy, mrucząc pod nosem zwyczajowe „ale ładny kotek!”.

Tymczasem jednak ścieżka była pusta, jedynie bokiem, niemal niezauważone, maszerowały raźno Niktosie. Pierwszy Niktoś był wirtuozem gitary, drugi zawsze nosił przy sobie podręczny keyboard, a cała reszta uwielbiała śpiewać na różne głosy, przy czym nie zawsze trzymała się właściwej tonacji, ale kto by się tym przejmował. Trójka przyjaciół wysłała w ich stronę ciepłe uśmiechy, na które w odpowiedzi pracowite istotki zanuciły jedną z ulubionych piosenek Ewy. Przy każdym spotkaniu śpiewały dla niej inną, dzisiaj przyszła kolej na Malibu Miley Cyrus. Słowa szły mniej więcej tak:

 

Nigdy nie byłam na plaży

Ani nie patrzyłam na ocean

Nigdy nie siedziałam na brzegu

W słońcu, z nogami w piasku

 

Lecz ty przyprowadziłeś mnie tutaj

I cieszę się, że to zrobiłeś

Bo teraz czuję się wolna

Jak ptak łapiący w skrzydła wiatr …

Ewa nie powstrzymywała się od wspólnego śpiewu, czuła niemal morską bryzę i słyszała szum fal, gdy tylko rozbrzmiały pierwsze dźwięki instrumentów. Brodziła brzegiem słów, unoszących ją na wyższe poziomy radości. Niktosie wiedziały, co wprawia kobietę i jej towarzyszy w dobry nastrój, a takie przecież było ich główne zajęcie. Uzdrawiać i podnosić na duchu. Miały też bardziej przyziemne zadania, typu koszenie trawy, usuwanie chwastów czy robienie przetworów z opadłych owoców. Te maleńkie stworzonka, wielkości orzecha laskowego, przypominały trochę jeżyki na dwóch nogach. W dotyku jednak ich kolce były zaskakująco delikatne i miękkie jak aksamit, trudno było w to uwierzyć, kiedy patrzyło się na nie z daleka.

Pustelnik Ewa jakkolwiek zawsze wolała spojrzeć z bliska. Poznać lepiej, a nawet zrozumieć. Tak rodziły się jej długotrwałe i chwilami kontrowersyjne przyjaźnie. Bo kto normalny przyjaźni się z psem, którego nie widać, albo dzikim kotem wielkości średniego słonia? W kwestii Niktosi dodać trzeba, że najłatwiej zauważyć je wieczorami i w nocy. Niedorosłe maleństwa mienią się wtedy jaskrawo zielonym światłem, przechodzącym falami przez ich niewielkie ciałka od stóp do głów. Dojrzałe osobniki natomiast świecą na niebiesko, co sprawia, że późnym wieczorem odnosi się wrażenie, jakby gromady niezapominajek spacerowały po łące.

Sielankę słonecznego dnia przerwał nagle płacz, jak się wydawało, dorosłego człowieka. Rozglądając się więc uważnie dookoła, grupka trzech wędrowców dostrzegła młodego mężczyznę pod dwudziestkę siedzącego pod smukłą sosną z umęczoną, czerwoną od łez twarzą ukrytą w dłoniach. Ewa zagadnęła do chłopaka, nieśmiało pytając, czy może w jakiś sposób pomóc i co się stało. On siedział jednak nieruchomo i trwał w milczeniu. Zdawało się, że myślami odbiegał daleko od miejsca, w którym się znajdował. Nie pozostawało nic innego, jak zapytać drzewa.

Pustelnik dotknęła wysokiej sosny, o którą opierał się dwudziestolatek. Przylgnęła mocno do pnia i zaczęła słuchać. Pomiędzy nią a drzewem następowała wymiana energii, co można porównać do wymiany myśli. Kobieta ćwiczyła tę umiejętność, odkąd pamięta, i z czasem nauczyła się rozumieć zawarte w mowie drzew przesłania. Minęło może pół godziny, kiedy odsunęła się powoli od rośliny i powiedziała do młodego człowieka takie oto słowa:

– Słuchaj swojego serca, nie czuj się zmuszony do niczego, nikt poza tobą nie stoi ci na przeszkodzie, twój ojciec cię kocha. Możesz tego nie czuć, ale z całą pewnością cię kocha i chce dla ciebie jak najlepiej. Przyrzekam. Poproś go o pomoc.

Chłopak od razu podniósł wzrok i jego oczy spotkały się z dobrotliwym spojrzeniem Pustelnik. Nie mógł uwierzyć, że słowa otuchy są prawdziwe i, jak wyjaśniła Ewa, pochodzą od zwyczajnej sosny. Były jednak adekwatne do tego, co przeżywał. Miał dość chłodu ojca, braku czułości czy pochwał z jego strony. Wydawało mu się, że życie nie ma już sensu, że jest sam i że nikt go nie wspiera. Nie wiedział, co dalej zrobić. Czuł presję odniesienia sukcesu, zrobienia czegoś wyjątkowego, lecz nie mógł znaleźć w sobie siły choćby na dokończenie studiów. Poróżnił się też poważnie ze swoją dziewczyną, którą, jak twierdził, kochał. Nie zostało mu zbyt wiele sił, by dalej dźwigać ciężar wymagań, oczekiwań i osamotnienia.

– Kim jesteś? – spytał, ocierając łzy.

– Przyjacielem – odpowiedziała dobrotliwie Ewa.

– Ale jak to możliwe, że słyszałaś, co ona powiedziała? I skąd wiesz, kogo dotyczą te słowa? – dodał zaskoczony obrotem spraw chłopak.

– Uczę się tego od dziecka, to nie takie skomplikowane, jak się wydaje. Ty też możesz rozwinąć tę umiejętność. Myślę, że mogłabym ci w tym pomóc. Rozmowa z drzewem wzmacnia twoje siły życiowe i często przynosi spokój, który czujesz głęboko w środku. Przypomina trochę kąpiel w ciepłych falach oceanu oddychającego delikatnie porannym powietrzem. Przyjdź jeszcze kiedyś, jeśli się zdecydujesz. To wyjątkowo piękne przeżycie – powiedziała zachęcająco kobieta.

– Ja raczej nie chcę iść w tym kierunku, ale dobrze, że cię dzisiaj spotkałem. Już nie miałem na nic siły.

– Wiem, sosna odczuła twój ból i robiła, co mogła, żeby zabrać od ciebie negatywne emocje, więc też się cieszę, że się spotkaliśmy. Ja również byłam kiedyś w trudnej sytuacji i rozumiem, co przeżywasz, ale wierz mi, żadne wyjście nie jest lepsze od szczerej rozmowy z kimś, komu ufasz. A twój tata zasługuje na tę szansę. Nie bój się.

Młody mężczyzna wyprostował się teraz, uścisnął Ewie dłoń i podziękował, że pojawiła się na jego drodze. Obiecał też, że zastanowi się nad jej propozycją, chociaż mało prawdopodobne, żeby z niej skorzystał. Nie mieściło mu się w głowie, że drzewo mogło znać jego problemy, a na dodatek udzielać rad. Postanowił jednak dłużej się nad tym nie zastanawiać i po prostu porozmawiać z ojcem. Po czym odszedł z niewielką iskrą nadziei tlącą się już całkiem śmiało w jego duszy.

Trójka wędrowców poszła jednocześnie w swoją stronę, ciesząc się, że postawili kogoś na nogi. Ewa co prawda rozmawiała z drzewami samodzielnie, ale niezauważalna obecność jej bliskich sprawiała, że energia wokół niej była spokojna i czysta, falowała światłem, a tylko w takich warunkach mogła słyszeć wyraźnie, co szumią bijące życiem liście. Dlatego jej najbliżsi przyjaciele byli niemal niezbędni, kiedy prowadziła swoje leśne spotkania.

Sesje rozmów z florą wymagały dużego skupienia i ciepłej postawy, z tego też powodu Ewa musiała odpocząć po każdej z nich. Zajmowało to od dwóch do trzech godzin i znowu mogła słuchać uważnie, co mówią. Epik dbał o odpoczynek swojej przyjaciółki, więc teraz prowadził ją prosto na polanę, na której wszyscy mogli się wygodnie razem rozłożyć, przytulić i pooddychać świeżym wiatrem. No i skosztować soczystych jagód oraz najsłodszych, jak się wydawało, we Wszechświecie malin, które obrastały brzegi ciągnącego się bez końca, zielonego pola traw, skropionego miejscami bielą niewinnych stokrotek.

Och, jakże motywująco piękna była ta łąka miękkich traw i drobnych, delikatnych kwiatów. Natchnienie przypływało lekką, rześką bryzą! Dla relaksu można było nawet pisać wiersze. Motyle słów przysiadały bowiem niezauważenie na włosach, dłoniach (łapach), błyszczących liściach traw, a te bardzo kolorowe tańczyły wesoło na bielących łąkę jadalnych kapeluszach wspomnianych stokrotek.

Hebe zazwyczaj zajmowała się zbieraniem owoców, chociaż nigdy nie było wiadomo, ile przy tym zjadła, a ile uzbierała dla pozostałych. Nikt oczywiście nie żywił do niej pretensji. Po prostu miała apetyt i przy każdej okazji starała się go zaspokoić. Zawsze w końcu przynosiła jednak reszcie cały koszyk pełen wyraźnie dojrzałych jagód i malin. Taka już była jej przyjacielska rutyna bądź miły zwyczaj, a może w ten prosty sposób okazywała bliskim, że ich kocha?

Epik częściej wygrzewał się w promieniach głaszczącego sierść słońca, a Ewa zanurzała się w siebie, z wdzięcznością zamykając oczy i pozwalając przyrodzie brać w objęcia jej odpoczywające ciało. Później jednak, kiedy razem zaczynali jeść owoce, cała trójka tryskała radością i dzieliła się ze sobą swoimi doświadczeniami. Były to cudowne, rodzinne chwile, w których czuli, że naprawdę są razem i jest im z tym bardzo dobrze. Pod koniec wypoczynku każdy szedł jednak w odosobnienie, które przypominało im o tym, że potrzebują też czasu dla siebie i jest on równie ważny jak ten, który spędzają wspólnie. To wtedy właśnie zdarzało się Ewie pisać wiersze.

Tego, jakże ciepłego dnia napisała taki:

 

Cześć, wieczorze

Dziękuję, że otulasz mnie

swym chłodnym

i tak miłym oddechem.

Czekałam na ciebie cały dzień.

 

Czekałam, aż

zarumienisz się

w obliczu znikającego nieba,

w dolinie pokątnych myśli,

w uśmiechu bliskiego człowieka.

 

Dlaczego nie zostaniesz dłużej?

Co robisz, kiedy odchodzisz?

Umówiłeś się z nocą i dniem

na podział czasu na świecie?

 

Podzieliliście się nierówno.

Tobie przypadło tylko parę godzin.

 

Czyżbyś wiedział już wtedy,

że za tobą

tęsknić będę najmocniej?

 

Wróć jutro, proszę.

Uwielbiała tę porę, kiedy światło dnia tuli się do półmroku tak długo, aż zostają wspólnym wieczorem. Wtedy dobrze rozmawiało jej się ze swoją duszą. Był to jednak też czas, kiedy należało wrócić do domu, żeby nie zgubić wąskiej dróżki w tak rozległym lesie. Co prawda Epik razem z Hebe znaleźliby drogę w największej nawet ciemności, ale Pustelnik mogłaby się przecież potknąć i skręcić kostkę, a przyjaciele nie wyobrażali sobie narażać jej na jakiekolwiek niebezpieczeństwo czy ból. Dlatego po relaksie zawsze wracali szybko do domu, zanim zapadnie noc, lub innymi słowy – zanim karmazyn nieba okryje się czarnym kocem w gwiezdne kropki.

Zdążyli jak zwykle bez problemu. Zmęczeni drogą i dniem pełnym przeżyć, usiedli na tarasie, gdzie paliły się już rozgrzane do bieli światłem dnia lampki w kształcie świetlików, Dziesięć razy większe od rzeczywistych owadów. Może nawet piętnaście. Nikt tego nie sprawdzał. Ważne, że Pustelnik umieściła je pod zadaszeniem krużganku w różnych miejscach tak, że wyglądały na prawdziwe chrząszcze wabiące światłem partnerów.

Co zadziwiające, świetliki świętojańskie płci żeńskiej, jak twierdziła Pustelnik, przyciągają świeceniem płeć przeciwną. Podobnie jak u rodzaju ludzkiego, rolą kobiety jest zachwycić wybranego. Ciekawiło ją jednak, czy tak jak u ludzi, wybranek mimo wszystko nie musi być płci odmiennej. Cecha ta zawsze wprawiała Ewę w zachwyt nad tym wspaniałym gatunkiem (ludzkim, nie owadzim), do którego, jak by nie było, zaliczała się i ona. Miała nadzieję, że uda jej się to kiedyś doświadczalnie sprawdzić. Zawsze chciała wiedzieć coś, co w nikim innym nie budziło zainteresowania. A przyroda w swej różnorodności uczyła ją, że wszystko jest możliwe i we wszystkim tkwi ukryte piękno. Jednorodność bowiem brzmiała jak osłabiająca, monotonna praca na linii produkcyjnej.

– Hebuś i Epik, co powiecie na nocną opowieść przy smacznej kolacji, zanim pójdziemy do łóżek? – rzuciła z radością w głosie Ewa.

– No jeśli będzie jedzenie, może być – wymruczała zadziornie puma, a niewidzialny dla ludzkiego oka pies zamerdał ogonem i trzymając w zębach miskę, chociaż nie musiał jeść, usiadł dumnie przy stole, gotowy na kolejną historię.

– Świetnie, kochani, już przynoszę jedzenie i zaczynamy – ucieszyła się kobieta.

Na stole wkrótce pojawiły się pachnące lasem owoce, sałatka z dodatkiem zebranych kwiatów oraz kawał świeżego mięsa dla Hebe i lekko obgryziona już kostka dla Epikura (tak brzmiało pełne imię Epika).

– Historia, którą dzisiaj zacznę, jest prawdziwa, niezbyt wesoła, ale może pomożecie mi znaleźć jej dobre strony. Usłyszałam ją od bliskiej mi osoby, która latami przyjaźniła się z moją babcią i znała ją lepiej niż ktokolwiek z rodziny. Opowiedziała mi więc rzeczy, których nie dowiedziałabym się w żaden inny sposób. Podarowała mi też pamiętniki babci i chciałabym się podzielić nimi z kimś, komu naprawdę ufam. Jesteście więc do tego idealni. Mam nadzieję, że nie zaśniecie z nudów – zażartowała na koniec Ewa. – Będę mówić w pierwszej osobie, jakbym była babcią Idą.

– Dobrze, zaczynaj już, bo nie możemy się doczekać – mruknęła ze zniecierpliwieniem kocica, co zmotywowało Ewę do rozpoczęcia czytania. Wzięła więc w dłonie gruby notes oprawiony w skórę i wczuła się w rolę:

POCZĄTEK

Moje pierwsze wspomnienie jest raczej marnym odwzorowaniem rzeczywistości. Nie wiem nawet, ile miałam wtedy lat iile lat miał mój młodszy brat, Janek. Pamiętam, jak klęczałam na podłodze nowego mieszkania, do którego musieliśmy się przeprowadzić ze względu na pracę taty. Klęczałam, bo mój brat leżał na podłodze. Leżał wczymś, co przypominało kojec, ale było pewnie górą wózka dziecięcego, którą rodzice zdjęli zramy. Pamiętam, jak podeszłam do niego wtedy, kiedy nikt nie patrzył, usiadłam blisko ichciałam go pogłaskać po policzku. Wtym momencie jednak usłyszałam bardzo stanowcze: „Odejdź! Zostaw go! Co robisz?!”. Odeszłam więc, nie do końca rozumiejąc, co się wydarzyło. Zgaszono mnie jak zbędną lampkę nocną. Aprzecież dawałam łagodne światło. Na