Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy niewinna halloweenowa impreza zmienia się w prawdziwy koszmar, tylko Herkules Poirot jest w stanie zdemaskować mordercę.
Podczas nocnych towarzyskich zabaw Joyce Reynolds przechwala się, że kiedyś była świadkiem morderstwa. Nikt jej nie wierzy, lecz wkrótce… dziewczynka zostaje znaleziona martwa, z twarzą zanurzoną w wiadrze pełnym jabłek.
Herkules Poirot i Ariadna Oliver muszą się spieszyć, by ujawnić zło odpowiedzialne za to upiorne morderstwo.
Duchy w Wenecji to filmowa adaptacja wybitnej powieści Agathy Christie pt. Wigilia Wszystkich Świętych. Film wyreżyserował i zagrał w nim główną rolę Kenneth Branagh.
Niniejsze wydanie specjalne zostało opatrzone wstępem autorstwa scenarzysty filmu, Michaela Greena, który wyjaśnia, dlaczego wybrał akurat tę powieść królowej kryminału i dlaczego zaproponował interpretację dość daleką od oryginału.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 280
WSTĘP
Wyznaję: popełniłem morderstwo.
Możliwe, że było to morderstwo usprawiedliwione. Niemniej na podłodze ewidentnie leży ciało. I to ciało wygląda bardzo podobnie do książki, którą trzymacie w dłoniach.
Miałem motyw. Miałem okazję. Miałem nawet przyzwolenie. Co nie zmienia faktu popełnienia czynu ani nie uzasadnia ułaskawienia. Fani Agathy Christie, zagorzali i liczni, będą domagać się mojej głowy. I słusznie. Pisząc scenariusz, dobrowolnie i celowo zmieniłem fabułę ich ukochanej powieści Agathy Christie dla osobistych korzyści.
Pozwólcie, że wyjaśnię.
Jedną z wielu zalet bycia scenarzystą zatrudnionym do adaptacji wspaniałych książek Christie o Herkulesie Poirocie jest to, że jeśli ładnie poprosisz, wyślą ci wszystkie tomy. Ja poprosiłem ładnie.
Przyszły w wielkim pudle od wydawcy i teraz na półce w moim biurze stoi elegancki rząd około trzech tuzinów powieści i opowiadań. Cała kolekcja Poirota. Kiedy utknę nad jakimś wierszem lub, co zdarza się częściej, próbuję znaleźć jakieś fragmenty do wycięcia, wpatruję się w nie i to mnie podnosi na duchu.
Pewnego razu wydarzyło się coś osobliwego. Wigilia Wszystkich Świętych zaczęła wpatrywać się we mnie.
Sięgnąłem po nią i przeczytałem. Podobała mi się, ale nawet gdy ją pochłaniałem strona za stroną, miałem poczucie, że w takiej formie, w jakiej została napisana, to mało prawdopodobny kandydat na film. Nie jest to bynajmniej ocena jakości książki. Genialne powieści często nie nadają się do wiernej adaptacji. Wymagania filmu w zakresie metrażu, konstrukcji i dynamiki są po prostu inne.
Mimo to książka nie dała mi o sobie zapomnieć.
To było jesienią 2019 roku, na krótko przed wyjazdem do Londynu na zdjęcia do Śmierci na Nilu, drugiej z adaptacji Christie, nad którą miałem szczęście pracować dla 20th Century Studios, z Kennethem Branaghem w podwójnej roli: reżysera oraz aktora przyprawiającego sobie wąsy, by wcielić się w postać wybitnego belgijskiego detektywa, Herkulesa Poirota. Zarówno Śmierć na Nilu, jak i nasze Morderstwo w Orient Expressie z 2017 roku były wiernymi adaptacjami doskonałego materiału źródłowego. W ich przypadku czułem, że moją zasadniczą rolą przy tworzeniu scenariuszy jest uplastycznić postacie i wzmocnić wymowę poszczególnych scen. W kwestiach fabularnych trzymaliśmy się zasady: „Nigdy nie próbuj prześcignąć Christie”. Nikt tego nie kwestionował.
Kilka tygodni później, kursując po pokładzie „Karnaka” podczas kręcenia Śmierci na Nilu i fantazjując o tym, jak wspaniale byłoby nakręcić trzeci film z naszej serii – a jeśli tak, to którą książką z Poirotem należałoby się teraz zająć – wciąż jednak czułem na sobie tamto spojrzenie. Pomyślałem, że film, którego akcja rozgrywa się podczas przerażającej nocy Halloween, byłby dla Poirota okazją do zmierzenia się z nowymi demonami. Może nawet duchami.
Jedyne, co musiałem zrobić, to zaplanować morderstwo.
W Wigilii Wszystkich Świętych przyjęcie dla dzieci kończy się tragicznie. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że ktoś ginie. Przyznaję, że ukradłem tę genialną koncepcję – morderstwo na imprezie Halloween – a resztę... uśmierciłem.
Owocem mojej zbrodni jest nasz trzeci film z Poirotem – Duchy w Wenecji. Intryga, scenografia i postacie zostały wykorzystane i uhonorowane w nowym wcieleniu. W rękach Kennetha Branagha jako reżysera oraz dzięki aktorskim kreacjom jego i całej obsady scenariusz wyewoluował w coś niesamowitego i wstrząsającego. Coś nowego. Nie umniejsza to jednak w niczym Wigilii Wszystkich Świętych. Powieścią nadal można i należy się delektować do woli.
Christie, jak wynika z jej zapisków, zaczęła pisać tę książkę 1 stycznia 1969 roku, nie tracąc nawet dnia po obowiązkowej świątecznej przerwie. (Za mało uwagi poświęca się etyce pracy Christie. W wieku 78 lat, po prawie sześciu dekadach pisarskiej twórczości, „zwolniła” do jednej książki rocznie, od czasu do czasu uzupełniając swój dorobek wierszem, sztuką teatralną czy opowiadaniem. Porównajmy to z jej gorączkowym 1934 rokiem, w którym wydała Morderstwo w Orient Expressie, Tajemnicę lorda Listerdale’a, Dlaczego nie Evans?, Parker Pyne na tropie i, jako Mary Westmacott, Niedokończony portret). Zakończenie pracy nad tekstem obwieściła 7 lipca. Po sześciomiesięcznym wysiłku – najpierw przy dyktafonie, potem z ołówkiem nad maszynopisem swojej stenotypistki, pani Jolly – trzymała, jak Wy teraz, w rękach książkę. Dla wielu jej fanów jest ona tą ulubioną, jeśli nie najulubieńszą. Nie bez powodu.
Przede wszystkim to szokująca lektura. Wybór ofiary może przyprawić o zimny dreszcz, a późniejsze komplikacje – w miarę rozwoju śledztwa Poirota – mrożą krew w żyłach. Dominuje atmosfera niepokoju, napędzanego zachodzącymi wówczas przemianami w Wielkiej Brytanii, która dotarła do burzliwych późnych lat sześćdziesiątych (choć Poirot sprytnie zachował ten sam wiek). Bohaterowie z obawą i poczuciem rezygnacji mierzą się z liberalnymi poglądami na temat seksu i egzekwowania prawa. Nic już nie było takie jak kiedyś.
Niezmienne pozostaje to, że po raz kolejny Poirot musi udać się do małego, sennego miasteczka – tutaj Woodleigh Common – aby rozwiązać zagadkę morderstwa. (Można odnieść wrażenie, że większość ludzi, gdy znajdzie się sama choćby na pięć minut w małym, sennym miasteczku, kończy martwa. Jeśli zdarzy ci się znaleźć w powieści kryminalnej osadzonej w małym, sennym miasteczku, natychmiast łap pierwszy autobus do dużego, obskurnego miasta, gdzie jest bezpieczniej).
Pomoc nadciąga w formie cudnych występów gościnnych. Christie przywraca dwie znajome postacie: nadinspektora Spence’a z Pani McGinty nie żyje – leciwego, emerytowanego znajomka (nie ważcie się jednak lekceważyć go z racji wieku i przejścia na emeryturę) – oraz Ariadnę Oliver, energiczną autorkę i starą przyjaciółkę zarówno czytelnika, jak i Poirota, która dzwoni doń za każdym razem, gdy trafi się jakiś trup. Wywiady, jabłka, nierozwiązane sprawy kryminalne, kodycyle, ogrody, szantaż, herbata i płonące rodzynki. Same dobre rzeczy.
Jednak nie wszystkie pojawiają się w naszym filmie. Spróbujcie mi to wybaczyć.
Prawdziwi miłośnicy twórczości Christie raczej nie będą dla mnie tacy łaskawi i uwielbiam ich za to. Kochają Christie na zabój. Poświęcili jej mnóstwo czasu. Nie tylko wracają raz za razem do jej książek, ale czytają te same egzemplarze w tym samym fotelu, popijając tę samą herbatę z tego samego wyszczerbionego kubka. Jej książki przynoszą im specyficzne ukojenie, dlatego każde odstępstwo stanowi dla nich niemiły zgrzyt.
Łatwo zrozumieć dlaczego. Kiedy czytasz książkę, masz w głowie obraz tego, co przekazują słowa. Oczyma wyobraźni widzisz, jak na przykład loki danej postaci opadają w określony sposób. Jej szalik jest w ulubionym odcieniu błękitu twoich starych zasłon w sypialni. Bezwiednie ustawiasz kamerę w konkretnym rogu pokoju na wysokości oczu. W pewnym sensie widziałeś już filmową wersję podczas czytania. Kiedy więc usiądziesz do obejrzenia filmu opartego na przeczytanej wcześniej książce – filmu z własnymi fryzurami, kolorem szalika i punktami widzenia kamery – nieuchronnie i podświadomie konfrontujesz pierwszą wersję z drugą.
Najlepiej, gdy wówczas następuje szybki rozejm. Kiedy jednak uwielbiasz książkę, kiedy ubóstwiasz jej autorkę, której tak wiele zawdzięczasz, trudno o bezstronność. Niełatwo odpuścić.
Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że to rozumiem. Naprawdę. Zawdzięczam Agacie Christie więcej niż większość z Was. Ja też kocham tę książkę. Otwieram ją na tej czy innej stronie, zanurzam się w fabułę i zastanawiam się, czy w ogóle zasługuję na ułaskawienie.
Przekonajcie się sami.
Michael Green
Lot JetBlue 458, z Burbank na JFK
2 kwietnia 2023
Wstęp przełożył z angielskiego Tomasz Szlagor