Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aesleen ma siedem dni, aby książę wyznał jej dozgonną miłość. Kirian niestety nie czuje do niej tak wiele. Tymczasem na horyzoncie jawi się nowa przeszkoda – Syncietta, narzeczona księcia. Skrywana przez nią tajemnica może odmienić bieg wydarzeń...
Wsłuchajcie się w szum fal i poznajcie alternatywne losy małej syrenki w najdłuższym opowiadaniu powstałym do "Baśniowej przystani".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 83
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dwa życzenia
Copyright © Marta Gidyńska
Copyright © Przystań z Książką
Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.
Wydanie pierwsze, 2023
Redaktor prowadząca: Barbara Granops
Redakcja i korekta: Marta Ołpińska
Projekt okładki: Marta Gidyńska, Marlena Sychowska
Skład i łamanie tekstu: Marlena Sychowska (Akuszerki Wydawnicze)
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Zawiązałam supeł na kolejnym frędzlu zdobiącym poduszkę i przeliczyłam te, które już oznakowałam. Nie musiałam tego robić, ale chciałam się upewnić.
Dwadzieścia trzy. Czyli zostało mi tylko siedem dni do końca miesiąca. Siedem dni, aby książę odwzajemnił miłość, siedem dni, abyśmy wymienili pierścienie z metalu, w tym dziwnym ludzkim zwyczaju, którego zupełnie nie rozumiałam. Metal jest przecież najdalszy miłości – zimny, odbijający tylko cudzy obraz, pusty i gotów zabijać.
My, syreny, miałyśmy inny obrządek. Wymieniałyśmy wisiory z muszlami. Muszle to moim zdaniem zdecydowanie lepszy symbol – kruche, ale wystarczająco silne, by ochronić małża, piękne z zewnątrz, ale jeszcze piękniejsze w środku, gdzie mienią się zaklętą w bieli tęczą, a czasem nawet rodzą perły.
„Nieważne, czy to będą te ich obręcze, nieważne, czy będą to nasze muszle. Masz zdobyć męża, nim miesiąc minie, to mój warunek” – niemal słyszałam miękki, zwodniczo piękny głos czarownicy. Wspomnienie wydawało się straszniejsze z każdym kolejnym dniem, z każdym węzłem na poduszce.
Spróbowałam westchnąć, ale z mojego gardła wydobywał się jedynie troszkę głośniejszy oddech. Przełknęłam ślinę, tę dziwną substancję, która nadal wydawała mi się czymś obcym i nienaturalnym. Musiało się udać. Nie było innej opcji. Nie zamierzałam przecież zmieniać się w pianę.
Wstałam, strzepując koszulę nocną. Plątała się przy nogach, czułam się przez nią tak, jakbym nieustannie płynęła przez wodorosty, ale i tak była o niebo lepsza od dziennej sukni, którą powinnam wkrótce włożyć. Spałam pod drzwiami księcia i już w pierwszych dniach dano mi do zrozumienia, że kiedy tylko zaczyna się ruch na korytarzach, mam stamtąd zniknąć.
Zrobiłam pierwszy krok i natychmiast ból przeszył mi stopy. Może jeszcze na moment mogłam się położyć, nie cierpieć, nie myśleć o przyszłości, po prostu zasnąć… Nie, nie mogłam. Nie miałam czasu na nagany od służby i dam dworu, musiałam wymyślić coś, by Kirian w końcu zechciał mnie poślubić.
Gdy usłyszałam o nowej sukni, ani trochę się nie zdziwiłam – Kirian lubił sprawiać mi nowe stroje. Ta jednak się wyróżniała. Błękitna, haftowana białą nicią i ozdobiona perłami, przypominała mi o domu tak bardzo, że na jej widok aż ścisnęło mnie w gardle. Czy Kirian w końcu zaczynał rozumieć to, co próbowałam przekazać mu przez te wszystkie dni? Czy zaczął rozumieć mnie?
– Podoba ci się? – spytała służąca.
Kiwnęłam głową.
– Pomogę ci ją założyć. Tylko prędko, książę chce się z tobą spotkać w ogrodzie, a ja mam jeszcze jego koszule do pocerowania, nie wiem, dlaczego wy ciągle włazicie w kolce. – Służąca przewróciła oczyma, po czym znów zaczęła trajkotać.
Serce podskoczyło mi w piersi. Spotkanie, suknia… Czyżby wreszcie los się do mnie uśmiechnął? Starałam się zdusić w sobie ekscytację i pokiwałam jeszcze raz głową na znak, że rozumiem. Ostatnio nieustannie tylko kiwałam i kiwałam. „Tak” przerażająco często wystarczało za wszystkie słowa.
Wkrótce wyszłam z komnaty w nowej sukni, z kilkoma zebranymi razem warkoczykami zaplecionymi we włosach. Podejrzewałam, że ktoś nowy na dworze pewnie wziąłby mnie za jedną z jego dam. Złudne pozory.
Złapałam się mocno poręczy przed wejściem na stopnie. Nienawidziłam schodów. Może dlatego, że kiedyś uwielbiałam pływać w górę i w dół po zamku ojca, niczym wir, ledwo unikając innych syren. To był zupełnie inny ruch, gładki, pełen gracji, prędki.
Bezbolesny.
Zeszłam jak po kobiercu z rozgrzanych do czerwoności węgli. Żałowałam, że książę postanowił wyjść na spacer. To będą kolejne kroki, kolejne noże przeszywające moje stopy. Dlaczego nie mógł zdecydować się na przejażdżkę? Albo przesiadywanie w bibliotece? Przecież to lubił, a mnie naprawdę nie przeszkadzało spędzanie całych godzin na przypatrywaniu się, jak czyta, odgarniając co jakiś czas niesforny kosmyk i mamrocząc niezrozumiale pod nosem, kiedy jakiś fragment go szczególnie poruszył.
Gdyby tylko wiedział, gdyby tylko się chociaż domyślał… Niestety, nawet gdy próbowałam pokazać, jak bolą mnie stopy wyglądało to zbyt sztucznie.
Uśmiechając się w odpowiedzi na powitania, dotarłam do drzwi do ogrodu. Jeden ze służących otworzył je, a świeże, lekko słone powietrze wdarło się do korytarza, rozwiewając mi włosy. Otworzyłam usta, chciałam się zaśmiać, ale usłyszałam tylko swój oddech. Przygryzłam lekko wargę i przyspieszyłam kroku, choć pogarszało to nieustanną torturę. Ale nie powinnam się ociągać, gdy Kirian chciał się ze mną spotkać.
Znałam już jego ulubione miejsce: starą altankę, ukrytą w głębi ogrodu między mitrami i oleandrami. Ścieżka do niej już powoli się niszczyła, musiałam stawiać na niej kroki częściej i, mimo że zwolniłam, ból się tylko nasilał. W głowie kręciło mi się już od niego i od oszałamiającego, duszącego wręcz zapachu roślin. Drzewa kwitły, otaczały je zioła, w tym tymianek, rozmaryn, mięta, wszystkie pachnące intensywnie a ja nadal się nie przyzwyczaiłam, że w ogóle istnieją zapachy.
Na kolejnym zdradliwym, ruchomym kamieniu omal się nie wywróciłam. Pochwyciły mnie mocne ręce.
– Stąpaj ostrożniej, kochanie.
Kochanie.
Czyżby…?
Serce zabiło mocniej, jak bęben. Obróciłam się w stronę Kiriana, uśmiechnęłam i kiwnęłam głową.
– Mówię poważnie. Gdyby coś ci się stało, nie masz jak wezwać pomocy, moje ty nieme biedactwo. Powinnaś uważać.
Przytaknęłam mu znowu. Grzałam się w jego trosce niczym salamandra w promieniach słońca. W spojrzeniu jego czekoladowych oczu, w uśmiechu, w tym, jak trzymał dłoń na moim biodrze, a drugą odgarniał mi włosy.
– Ślicznie wyglądasz. – Jego wzrok na moment się zamglił. Nie patrzył na mnie, patrzył… Też na mnie, na dziewczynę, która ocaliła go przed utonięciem. To było najgorsze. – Przypominasz ją.
Nie musiał już mówić, kogo. Oboje wiedzieliśmy, choć on wiedział zbyt mało.
Jęknęłam w duchu. Tamta ja kojarzyła mu się z oceanem. Stąd pewnie suknia. Ze względu na dawną mnie, nie tą, która stała przed nim. Nadal nie skojarzył. Mimo wszystko przylgnęłam policzkiem do jego wyciągniętej ręki. Zaśmiał się, chciałam zaśmiać się wraz z nim, to pragnienie aż mnie kłuło.
– Jesteś słodka. Gdybyś miała głos, pewnie byłby słodki jak miód.
Miałam kiedyś taki. Gdybym mogła mu to powiedzieć! Teraz potrafiłam tylko zerwać gałązkę oleandra i połaskotać Kiriana po nosie. Ponownie się zaśmiał.
– Albo jak woń kwiatu, racja.
Urwał końcówkę gałązki i wsunął mi ją we włosy.
– Uważaj też ze zrywaniem kwiatów, słodka, niema znajdko. Jeszcze zły bóg podziemi porwałby mi cię do swojego królestwa. Wsunąłby granat w te słodkie usteczka – musnął palcami moje wargi – I te śliczne ciemnozielone oczęta już nigdy nie zobaczyłyby słońca.
Przekrzywiłam głowę. Mit, który ostatnio mi opowiadał, brzmiał trochę inaczej.
– Perseis wystarczyła mu na pół roku, ale ty jesteś tak słodka, że chciałby cię pewnie całą, na cały rok.
Gorzka myśl przeszła mi przez głowę. Gdyby tak się stało, bóg podziemia uratowałby mi życie. Klątwa wiedźmy nie precyzowała, kogo mam poślubić. Lepiej było nigdy nie widzieć słońca, niż zmienić się w morską pianę, nie widzieć i nie czuć nic.
Nie miałam jednak zakochanego we mnie króla podziemi, jedynie ziemskiego księcia. Stuknęłam go palcem w pierś.
– Ach, ja? A cóż może uczynić śmiertelnik przeciw bogom?
Objął mnie, jakby chciał mnie ochronić przed wszystkimi bóstwami tego świata.
– Choć właściwie jest i taka historia. O Orfeo, który piękną pieśnią wywalczył sobie drogę do podziemi i próbował wyrwać stamtąd swoją ukochaną. Nie udało mu się. Pan śmierci wymagał, by w drodze powrotnej Eurydea szła za Orfeem, a on patrzył tylko przed siebie. Niestety, chłopak nie zdołał się powstrzymać, obejrzał się i… – Książę zawiesił głos, spoglądając mi prosto w oczy. – Dziewczyna odeszła do królestwa śmierci. Na zawsze.
Zadrżałam.
Od losu Eurydei dzieliło mnie ledwie siedem dni, jeżeli nie zdarzy się cud. Jeżeli mój Orfeo nie przejrzy na oczy.
– Och, nie martw się, moje słodkie, nieme biedactwo. – Pogłaskał mnie po głowie uspokajająco. – To tylko stare opowieści, głupie i bez znaczenia. I całe szczęście! Okropnie śpiewam, nawet gdybym chciał, nie miałbym jak wyrwać cię z podziemia.
Uśmiechnęłam się słabo.
– Choć, może… Może wszyscy rozstępowaliby się, byle nie słyszeć mojego śpiewu.
Mój uśmiech stał się szerszy, starałam się wynagrodzić mu fakt, że nie mogę odpowiedzieć śmiechem.
– Lecz i wtedy nie byłoby nadziei. Bóg śmierci powstałby z tronu… – Kirian puścił mnie i odszedł o krok. – Po czym rzekłby… – Spojrzał na mnie z góry, dumnie i władczo, zupełnie inaczej niż zazwyczaj. – O, biedny, naiwny chłopcze. Ona już jest moja i ani mi się śni zwracać ci ten piękny kwiatuszek. Miałbym ci oddać to spojrzenie, za które zabijałyby boginie? Miałbym ci oddać te dłonie, których dotyk jest łagodniejszy niż anielskie muśnięcia? Miałbym ci oddać to milczenie, słodsze niż najwspanialsze pieśni?
Przymknęłam oczy. Kochał mnie. Przecież mnie kochał.
– Już dałem jej granaty, wsuwałem kolejne ziarna do czerwonych usteczek, by związać ją z królestwem śmierci kajdanami cięższymi niż żelazo. Wiem, że nie zapomnisz o niej: o niej się nie da zapomnieć. Cierp więc, chłopcze. Jedyne, co mogę ci dać, to śmierć, by ukoić ten ból. – Ostatnie słowa Kirian wyszeptał, ledwo je dosłyszałam, zagłuszane ptasimi trelami.
O co mu chodziło? Czemu bawił się w to udawanie?
– A potem podszedłby do ciebie, moje słodkie biedactwo.
Zbliżył się. Grając, objął mnie mocniej niż kiedykolwiek. Jego palce zaciskały się na moich nadgarstkach jak kajdany. Jedną dłoń puścił, by unieść mój podbródek.
Spojrzałam mu w oczy, w których duma i władczość mieszały się z łagodnością i dobrocią. Gdyby Kirian nie był księciem, mógłby zostać aktorem.
– Nie patrz na mnie tak smutno, kwiatuszku. Dostaniesz ode mnie diadem z brylantów, kolczyki z szafirów, naszyjnik z akwamarynami, choć wszystkie te kamienie mizernieją przy twych oczętach. Dostaniesz łoże z miękkimi poduszeczkami, wierną służkę i złote spinki do spięcia tych cudnych loków.
Postanowiłam grać razem z nim. Spróbowałam spuścić wzrok.
– Kapryśna z ciebie znajdka! Nie uśmiecha się za brylanty, nie przytula za szafiry. Czyżbyś dalej tęskniła za tym swoim chłoptasiem, jego kwiatami oleandra i głupimi historiami?
Kiwnęłam głową, energicznie. Kirian udawał ponurą minę, choć w jego oczach czaiło się rozbawienie. Jednak nie był tak dobrym aktorem.
– Ten chłopiec kocha cię, lecz niestety, to nie wystarczy. Bo ja jestem los, ja jestem przeznaczenie. I ja jestem twój los, twoje przeznaczenie.
Zgromiłam go wzrokiem. Zaśmiał się.