Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tej jesieni Przystań została opanowana przez wiedźmy. Miotły, kociołki, szpiczaste kapelusze i przeplatająca się w tle magia... To wszystko i wiele więcej znajdziesz w trzeciej antologii grupy literackiej Przystań z Książką.
Co można odziedziczyć z dobrodziejstwem inwentarza? Czego dowie się uczennica dawnych wiedźm? Co mają ze sobą wspólnego Kamienny sen i wiedźma kwiatów? Jaką tajemnicę skrywają dębowe diabły?
Poznaj cztery urokliwe opowiadania, poznaj Wiedźmy z Przystani.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 147
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WIEDŹMYZPRZYSTANI
antologia
Justyna Sosnowska
Barbara Granops
Marta Gidyńska
Paulina Piontek
Redaktor prowadzący: D.A. Dziedzic (Instagram @okiemredaktora)
Korekta: Patrycja Dajos
Projekt okładki: Justyna Sosnowska
Skład i łamanie: Marta Ołpińska
Copyright © by Justyna Sosnowska, Barbara Granops, Marta Gidyńska, Paulina Piontek, 2024
Copyright © by Przystań z Książką, 2024
ISBN 978-83-969-0940-4
Wydawnictwo Przystań z Książką
Instagram @przystanzksiazka
Wydanie pierwsze, 2024
JUSTYNA SOSNOWSKA
Z DOBRODZIEJSTWEM INWENTARZA
W moim magicznym domu
Wszystko się zdarzyć może
Same zmyślają się historie
Sam się rozgryza orzech
Magdalena Czapińska
W życiu często bywa tak, że tracimy jedne rzeczy, ale los obdarowuje nas innymi. Oczywiście, nie zawsze sprawiedliwie i tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Profesorowi Słotawskiemu nie został na głowie ani jeden włos, ale w zamian mógł pochwalić się sporą nadwagą. W połączeniu z siwymi wąsami, które sterczały w dwóch kępach niczym kły, i wyłupiastymi oczami, bacznie taksującymi studentów, przypominał Milenie ubranego w garnitur morsa. Może gdyby wydawał podobne temu zwierzęciu odgłosy, choć na chwilę zdołałaby utrzymać skupienie i posłuchać wykładu z prawa rzeczowego i spadkowego? Zsunęła się niżej na siedzisku. Gdyby tylko mogła przymknąć oczy, zdrzemnąć się niepostrzeżenie i chociaż tak wykorzystać czas, który tu marnowała. Nic z tego. Zaraz zostałaby na tym przyłapana i tylko najadłaby się wstydu. W dodatku w nowej, półleżącej pozycji wcale nie było jej wygodniej, więc wyprostowała się na siedzeniu. Jak już miało ją coś boleć, niech będzie to jedna część ciała.
Chwyciła długopis i udając, że notuje słowa wykładowcy, rysowała na kartce abstrakcyjne wzory. Po co właściwie tu przyszła? Ba! Po co w ogóle studiowała prawo? Już po pierwszym semestrze przekonała się, że uparcie podsuwany przez rodziców kierunek zupełnie jej nie interesuje. Ale czy zaspokajanie cudzych ambicji miało jakąkolwiek szansę powodzenia? Przynajmniej będzie mogła znaleźć dobrą pracę, zapewni sobie przyszłość… i inne tego typu frazesy, którymi przekonywała ją matka. Ta, ciekawe. Bez znajomości? Niczego nie znajdzie, niczego nie osiągnie, kolejny raz będzie wysłuchiwać, jak bardzo wszystkich zawiodła. Ale spokojnie. Od tego dzieliły ją aż cztery lata. W międzyczasie wiele się mogło zmienić. W Ziemię uderzy asteroida, wybuchnie superwulkan, ludzkość zdziesiątkuje pandemia albo świat pogrąży się w trzeciej wojnie światowej… Z drugiej strony nie najgorzej pozdawała egzaminy i przetrwała pierwszy rok. Może jeszcze się przekona do kierunku? Może coś ją zachwyci? Wzdrygnęła się. Kogo chciała oszukać? Całe ciało, a umysł już w szczególności, krzyczało, że nie chce tu być. Jak w takim razie miała wytrzymać do magistra? Zwariuje do tego czasu na pewno! I ci ludzie. Rozejrzała się po sali. Skupione twarze, aroganckie uśmieszki, notatki pisane zielonym długopisem, żeby nie dało się ich skserować, garnitury i garsonki. Już teraz bawili się w wyścig szczurów, więc co to będzie po skończeniu studiów?
Otrząsnęła się z zamyślenia. Bezwiednie zdążyła pobazgrać całą kartkę. Przewróciła ją na drugą stronę, gdzie znalazła jeszcze trochę niezapisanego miejsca. Przycisnęła długopis i zostawiła kropkę na środku kratki. Zamachała nim w powietrzu. Rysowanie szlaczków przestało ją bawić. Zerknęła w stronę rzędu okien. Przez nie widziała tylko drugi budynek uczelni i kawałek nieba. Jeszcze czystego i błękitnego, ale zanim skończy zajęcia, zrobi się ciemno – jak to w październiku.
Profesor zaczął mówić głośniej, więc Milena pośpiesznie skierowała na niego wzrok. Uff! Całe szczęście, że nie skupiał uwagi na tej część sali, w której siedziała. Widać nie tylko ona się nudziła. Dwójka przysypiających chłopaków wyprostowała się, gdy Słotawski na nich chrząknął. Milena mogła wrócić do podziwiania widoków za oknem. Zaraz! Zmrużyła oczy, gdy dostrzegła drobny, czarny kształt spoczywający na wysuniętym gzymsie starszego z budynków uczelni. Tego tu wcześniej nie było. Dyskretnie wychyliła się mocniej na siedzeniu. To chyba… Tak! Czarny kot. Na pewno nie siedział tam wcześniej. Chybaby go zauważyła. Tylko jak mu się udało wdrapać tak wysoko? Uciekł komuś? Może przeskoczył po sąsiednich dachach? Budynki na starówce przylegały do siebie jak dobrze wyrośnięte bułeczki drożdżowe w piekarniku. Zaburczało jej w brzuchu. Na tyle głośno, że kilka najbliżej siedzących osób stłumiło śmiech. W torebce została jej ostatnia kanapka, ale musiała poczekać na przerwę. Wytrzyma.
Ponownie odszukała kota. Siedział teraz dokładnie na wprost okna, przez które się mu przyglądała. Idealnie! Złapała długopis i przybliżyła sobie kartkę. Delikatnie nakreśliła podstawowe kształty. Trójkątny łeb, grzbiet, ogon, zwisający poza krawędź gzymsu, czujnie nastawione uszy i błyszczące z daleka ślepia. Ślepia wpatrujące się w nią z nieopisaną intensywnością. Niemal przewiercały ją na wylot. Wzdrygnęła się, ale to nie pomogło w pozbyciu się głupiego wrażenia, że kot obserwuje ją równie bacznie co ona jego. Omal nie pisnęła, gdy poczuła szturchnięcie w bok. Zerknęła w lewo na siedzącą obok Judytę. Nie odzywała się, ale poruszała brwiami i zezowała na profesora. Milena natychmiast poprawiła się na siedzeniu i wbiła spojrzenie w tablicę. Słotawski przyglądał się rozlokowanym po całej sali studentom, to wydymając usta, to je oblizując, jakby lustrował ławicę w poszukiwaniu najsmakowitszej rybki do upolowania.
Przełknęła ślinę. Bała się sprawdzić, czy miała rację, ale czuła, że wzrok mężczyzny zatrzymał się dłużej na jej twarzy. O, nie!
– Mhm… Jak już wspominałem, spadkobierca stoi przed trzema możliwościami wyboru, co może uczynić ze spadkiem. Po pierwsze może przyjąć cały spadek bez ograniczenia odpowiedzialności za długi, ewentualnie przyjąć spadek z dobrodziejstwem inwentarza bądź odrzucić spadek. Kto może mi powiedzieć, jakie są skutki każdej z tych decyzji? O! Może, może…
Milena zacisnęła mocno dłonie. Uparcie unikała spojrzenia Słotawskiego, jakby mogło jej to w czymkolwiek pomóc. Oby tylko jej nie wybrał. Oby tylko jej nie wybrał. Wybierz kogoś innego! Tyle tu studentów. Tylko nie ją. O! Zapytaj tę durną Olkę. Ona chętnie odpowie. Proszę, proszę… Pobladła, a pot skroplił się na jej czole. Uderzyła ją fala gorąca. Trudno. Powie, że nie wie, a Słotawski wybałuszy oczy, chrząknie z dezaprobatą i rzuci tekstem, jak to dzisiejsi młodzi ludzie nie potrafią się na niczym skupić. Otwierała usta, by już przyznać się do niewiedzy, gdy wykładowca zrobił kilka kroków w prawo i zatrzymał się tuż przed siedzącą w pierwszym rzędzie Olką.
– O! Może pani nam powie.
Milena odetchnęła z ulgą. Nawet nie słuchała odpowiedzi dziewczyny, zapewne prawidłowej, bo Słotawski tylko pokiwał głową i powrócił do kontynuowania nudnego monologu.
– Jak to zrobiłaś? – zapytała szeptem Judyta.
– Ale co? – odparła równie cicho Milena. Nie odważyła się przekręcić głowy w stronę koleżanki.
– No przekonałaś do wybrania Olki. On widział, że go nie słuchasz, a wiesz, jak nie lubi być ignorowany. Ewidentnie to ciebie chciał wziąć do odpowiedzi.
– Po prostu zmienił zdanie. – Milena wzruszyła ramionami.
– Zaczarowałaś go.
Tym razem się odwróciła. Poważny ton i mina Judyty omal nie doprowadziły jej do wybuchnięcia śmiechem, a taki numer już nie uszedłby jej na sucho. Pokręciła tylko głową i udała, że nagle zaczęły ją interesować notatki.
– Widziałam twoje spojrzenie. Nic a nic nie mrugałaś, a z oczu jakby ci iskry leciały…
– Daj spokój. I skup się na wykładzie, bo jeszcze znowu będzie chciał kogoś odpytywać.
Judyta prychnęła urażona, ale nie odezwała się więcej. Milena nieraz widziała, jak dziewczyna zaczytuje się w horoskopach, sprawdza algorytmy miłosne dla nowo poznanych chłopaków, którzy wpadli jej w oko, czy układa pasjanse, ale nie podejrzewała, że naprawdę wierzy w magię.
Ha! Zaczarowała kogoś? Westchnęła w myślach. Po prostu miała szczęście. Zerknęła przez okno. Kot zniknął. Zabazgrała jego niedokończony rysunek.
***
Milena z utęsknieniem czekała, aż wskazówki zegara wskażą piątą i tym samym zakończą się ostatnie zajęcia. Jeszcze jeden pełen obrót i… Piątek! Weekend! Wolność! Przeżyła pierwszy tydzień trzeciego semestru, ale dopadło ją poczucie, jakby od rozpoczęcia roku akademickiego minęły wieki. Z ulgą opuściła kampus uczelni. W głowie aż huczało jej od natłoku informacji. Co z tego, skoro o wszystkim pewnie zapomni, nim dotrze do mieszkania? Te studia to naprawdę jedna wielka pomyłka! Już widziała miny rodziców, gdy im to oświadczy i doda, że je rzuciła. Aha. Powodzenia.
Po drodze wstąpiła do spożywczaka, bo w jej lodówce zostało już tylko światło. Wychodząc z zakupami, omal nie wpadła na czarnego kota siedzącego na sklepowych schodach. Wpatrywał się w nią niesamowicie zielonymi ślepiami. Cofnęła się i uderzyła łokciem w poręcz. Niejednemu psu Burek, ale nie zdziwiłaby się, gdyby spotkała to samo zwierzę, które obserwowało ją z gzymsu. Roztarła bolące miejsce. Kot ani drgnął. Chyba nawet nie mrugnął przez ten czas. Milena zacisnęła usta. Ale się wygłupia! Przecież nie boi się byle kota!
– Psik! – Machnęła ręką, w której trzymała wypchaną zakupami reklamówkę.
Kocur nadal nie ruszył się z miejsca. Przechylił za to łeb na bok, a zielona tasiemka, którą miał przewiązaną na karku, przekrzywiła się przy tym ruchu. W spojrzeniu zwierzaka dostrzegła teraz coś na kształt zażenowania. Czekaj! Co? Jakie zażenowanie? Nie bądź niemądra! No tak. Chyba wariuje. Za dużo prawa. Wakacje pozwoliły jej na chwilę oddechu, ale wystarczył tydzień na uczelni, by dopadło ją przemęczenie. Tak! To musi być to. Zwykłe zmęczenie.
Ostrożnie schodziła stopień po stopniu, omijając dziwacznego kota. Skierowała się na pasy, by dojść do przystanku po drugiej stronie ulicy. Dla pieszych wciąż świeciło się czerwone światło, kiedy podjechał autobus. Nie zdąży! Szybciej, szybciej… Pasażerowie wsiedli do środka i drzwi pojazdu się zamknęły. Zaraz ruszy i będzie musiała sterczeć przynajmniej dwadzieścia minut, nim nadjedzie kolejny. No nie! Niech jeszcze stoi przez chwilę! Co mu szkodzi zaczekać na nią sekundkę? Niech na nią poczeka. Niech poczeka! Autobus nadal nie odjeżdżał, jakby rzeczywiście na nią czekał, i gdy zapaliło się zielone światło, pędem przebiegała przez jezdnię. Kierowca otworzył ponownie drzwi. Wpadła do środka. Od razu wypatrzyła ostatnie wolne miejsce siedzące. Idealnie! Zajęła je, ulokowała reklamówkę na kolanach i odetchnęła głęboko.
W mieszkaniu nie zastała żadnej ze współlokatorek. Raczej skończyły już zajęcia, więc pewnie włóczyły się jak zwykle po mieście. Milena lubiła ich towarzystwo, ale czasem przez żywiołowość, gadulstwo i bezpośredniość potrafiły przytłoczyć. Zwłaszcza po ciężkim dniu. Dzisiaj wyjątkowo potrzebowała chwili spokoju. Zaniosła zakupy do kuchni i zabrała się za rozpakowywanie. Podłączyła opiekacz do kontaktu. Wyciągnęła chleb, ser i pomidory, a następnie je pokroiła. Będą pyszne tosty. Napełniła wodą czajnik bezprzewodowy, a do ulubionego kubka wrzuciła torebkę herbaty. Zostawiła piekące się tosty oraz gotującą się wodę i poszła się przebrać w wygodniejsze ubranie. Zatrzymała się w progu pokoju z rękami rozpinającymi pierwszy guzik koszuli. Na samym środku jej łóżka siedział kocur. Ten sam. Co do tego nie było żadnych wątpliwości. O ile czarnych kotów nie brakowało, o tyle nie każdy mógł się pochwalić zieloną tasiemką zawiązaną na szyi.
– Jak tu wlazłeś? I czemu się mnie uczepiłeś? – zapytała retorycznie. – Szukasz miejsca, żeby się ogrzać?
– No nie do końca…
Potrząsnęła głową. Przesłyszała się. Tak. Na pewno. Schowała twarz w dłoniach, kolistymi ruchami rozmasowała skronie. Opuściła ręce. Zwierzę siedziało nieruchomo w stercie poduszek. Zwykły kot, który po prostu szukał wygodnego kącika dla siebie. Będzie musiała go delikatnie złapać, oby tylko jej nie podrapał, i poszukać opiekuna zguby. Tu nie mógł zostać. Właściciel mieszkania wyrzuciłby ją razem z futrzakiem na bruk.
– Ech, ten dzień był naprawdę ciężki.
– Och, przykro mi to słyszeć, Miauleno.
Kot znów otworzył pyszczek, jakby po prostu chciał zamiauczeć, ale Milena wyraźnie słyszała swoje imię. Yyy… Co? Skąd kot znałby jej imię? I co ważniejsze, jakim cudem potrafiłby mówić? Zaraz… O czym ona w ogóle myślała?! Przecież to niedorzeczne. Rozmawiała z kotem, a on jej odpowiadał. Tak, jasne! Ugh! To tylko się jej śniło. Tak, tak, to tylko dziwny sen.
W całkowitej ciszy rozległo się pstryknięcie przełącznika na czajniku. Z kuchni dotarł też do niej intensywny zapach przypiekanych tostów.
– O, kolacja gotowa! Śmiało, idź. Zjedz sobie na spokojnie. Ja poczekam – poinstruował ją cierpliwe kocur. – Mną się nie przejmuj. Zjadłem przed wyjściem miauklerę.
Stała i wpatrywała się w niego, otwierając i zamykając usta jak pacynka, której ktoś zapomniał podłożyć głos.
– Yyy…
– Chyba że też masz, to nie pogardzę drugą.
– Yyy…
– Nie szkodzi.
Zwinął się w kłębek. Przymknął ślepia. Wyglądał teraz jak całkowicie normalny kot.
Mileną wstrząsnął dreszcz. Stopniowo odzyskiwała władzę nad ciałem. Machnęła ręką na nieproszonego gościa.
– Poczekaj tu, zaraz wrócę.
Zwierzak uniósł łebek, pokręcił nim, westchnął i znów się skulił. Milena pobiegła do kuchni. Wyciągnęła tosty i wyłączyła opiekacz. Nie zamierzała jednak jeść czy pić. Nie potrafiłaby niczego przełknąć. We śnie się chyba i tak nie naje. Bo śni? Musi. Albo to stres. Gorzej, jeśli objawy potwierdzające, że jednak zwariowała. Przecież nie może rozmawiać z kotem!
Z ociąganiem wracała do pokoju. To tylko się jej przywidziało. Tylko przywidziało. Weszła do środka z zamkniętymi oczami, ostrożnie unosiła powieki i… Uff! Łóżko puste. Żadnego kota! A zwłaszcza takiego gadającego. No tak. To po prostu przemęczenie. A do przerwy semestralnej jeszcze tak daleko…
– Szybka jesteś, Miauleno. Ja to się wolę delektować.
– Aaaa!
Kot stał tuż przed jej nogami. Cofnęła się i uderzyła plecami w drzwi, a klamka boleśnie wbiła się w miejsce nad biodrem. No ładnie. Pewnie będzie drugi siniak, za którego mogła mu podziękować.
– Oj! Wystraszyłem cię? Tego się mogłem spodziewać. Taaak. Chyba źle to sobie obmyśliłem – dodał sam do siebie. – Zacznijmy od początku. Witaj, Miauleno! Pamiętasz mnie? Jestem Mrucek, chowaniec…
– Chowaniec?
– Yhym, czyli magiczny towarzysz twojej babci Eugenii.
– Babci Eugenii?
Jak przez mgłę pamiętała twarz kobiety. Bystre, szare oczy, zdecydowana, ale pogodna mina, ciepłe dłonie… Tak dawno jej nie widziała. Ostatnio chyba, nim rozpoczęła podstawówkę. Potem przestali ją odwiedzać, a pytania o nią rodzice zbywali krótko. Praktycznie zapomniała, że ma jeszcze jedną babcię.
– Zaraz! To przysyła cię moja babcia? – Skrzywiła się, gdy dotarło do niej, jak idiotycznie to brzmiało.
Mrucek opuścił smętnie pyszczek i pokręcił łbem.
– Z przykrością zawiadamiam, że zmarło się jej kilka dni temu.
– Och!
Co za dziwne uczucie! Nie zdążyła się nacieszyć odzyskaną babcią, a znów ją utraciła. Powinna wcześniej sobie o niej przypomnieć. Co z niej za wnuczka?! Zaraz! Przecież to tylko głupi sen. Może podświadomość próbowała jej przekazać, że powinna odnowić kontakt? Tak! Obudzi się, zadzwoni do rodziców i poprosi o namiary do babci. Musiało być jej pewnie bardzo przykro, że została zapomniana i opuszczona…
– Ekhem! – chrząknął Mrucek, a gdy odzyskał uwagę Mileny, kontynuował: – Sama rozumiesz, miaugiczna chatka została bez opieki, a okoliczni miauszkańcy pól i lasu nie mają się do kogo zwracać o pomoc. Potrzeba nam nowej wiedźmy, a że jesteś jedyną wnuczką wiedźmy Eugenii, no to kto inny, jak nie ty?
– Ja? Wiedźmą?
Z wrażenia opadła na łóżko. Dlaczego nie królową elfów? Ten sen robił się coraz bardziej absurdalny.
– Ty naprawdę nic nie pamiętasz. Przecież bawiłem się z tobą, jak byłaś miaulutka.
Co ten kot opowiadał?! Co niby miała pamiętać? Nie zapomniałaby przecież takiego dziwaka.
– Widocznie umysł wyparł z głowy wszelkie wspomnienia o miaugii – mruknął bardziej do siebie niż Mileny. – Cóż, tak mogło się zdarzyć, ale nic straconego. Po śmierci wiedźmy Eugenii chatka sama powinna się o ciebie upomnieć. Zauważyłaś może ostatnio, że przypadkiem używasz miaugii?
Magii? Czy nie o tym mówiła Judyta? Że niby zaczarowała profesora Słotawskiego? Przypadek? Nie, bo to wszystko jej się śniło. Judyta musiała zaszczepić w jej głowie niepokój tymi swoimi bzdurami. To nie działo się naprawdę i zaraz się o tym przekona. Wyciągnęła rękę i musnęła kota. Jak na wytwór wyobraźni miał bardzo miękkie futerko.
– Ej! Nie po grzbiecie! – Odskoczył za największą poduszkę. – Najpierw mnie nie pamiętasz, a teraz się tak spoufalasz?
– Jesteś tylko bardzo realistycznym snem.
– Snem? – Kocur pokręcił ze zrezygnowaniem łebkiem, ale zaraz uniósł wysoko pyszczek, a ślepia błysnęły jadowitą zielenią. – Udowodnię ci, że mówię prawdę! Możemy zaraz polecieć do chatki.
– Nigdzie z tobą nie idę.
– Jak to nie? I tak prędzej czy później będziesz musiała tam zamieszkać.
– Co?!
– No przejąć schedę po babci. Dostaniesz chatkę w spadku.
Ale że co? Chowańce, wiedźmy, magia i magiczne chatki? Nie za dużo na raz? Rany, sny potrafią być naprawdę zwariowane. I po co narzekała na nudne prawo? A właśnie!
– Mogę odrzucić spadek… – mruknęła, przypominając sobie wykład Słotawskiego.
– Nie! Tak nie można! Najpierw musisz ją zobaczyć.
Okno samo się otworzyło na oścież. Impet omal nie wyrwał skrzydeł z zawiasów. Na szczęście szyby również ocalały. Do środka razem z powiewem chłodnego, nocnego powietrza wleciała stara miotła, wykonana z wierzbowych witek. Zmierzała prosto na Milenę. Celowała w środek brzucha. Dziewczyna złapała za drewniany trzonek i próbowała zatrzymać w miejscu dziwaczny pocisk.
Mrucek wskoczył na witki i usadowił się na nich. Miotła uniosła się niemal pod sufit. Milena wciąż trzymała się trzonka i teraz majtała nogami w powietrzu. Stłumiła jęk. To ostatnia chwila, by się puścić, spaść na podłogę i co najwyżej nieco się poobijać. Musi tylko rozchylić palce. No, dalej! Ręce nie chciały jej słuchać. Strach, że połamie sobie nogi, przejął nad nią kontrolę. Obudź się! To nie działo się naprawdę!
– No, to w drogę!
Miotła jakby tylko czekała na polecenie chowańca. Wystartowała w stronę okna. Milena próbowała jeszcze zaprzeć się nogami o framugę, ale zabrakło jej siły i tylko uderzyła się w łydkę. Los obdarzył ją za to trzecim siniakiem do kolekcji. Wylecieli w ciemną noc. Instynktownie spojrzała w dół na oświetlające ulicę latarnie. Krzyknęła, ale jej głos gubił się w uderzających w nią podmuchach zimna. Zginie! Zabije się! Ciężka gula utworzyła się w jej żołądku i wędrowała do gardła i z powrotem. Dobrze, że nie zjadła kolacji.
– Masz natychmiast wylądować! – wrzeszczała, nie będąc pewna, czy chowaniec dosłyszy ją przez huczący wiatr. – Albo puszczę miotłę!
– Po pierwsze nie puścisz! – dotarł do jej uszu lekko zniekształcony głos Mrucka. – Po drugie jak puścisz, to wtedy zginiesz i gdzie ja znajdę nową wiedźmę?! A po trzecie przecież to tylko bardzo realistyczny sen!
Mimo dudniącego w uszach wiatru wyłapała cichy śmiech chowańca. W sumie miał rację. To tylko sen. Co jej szkodziło polatać? Z niemałym wysiłkiem zdołała podciągnąć się na kijku i oprzeć o niego łokcie. Machała zawzięcie lewą nogą, aż po którymś razie udało się ją przerzucić. Milena sapnęła z wysiłku i usiadła na miotle okrakiem. Cóż za niekomfortowy środek transportu! Że też we śnie tak wszystko realistycznie się odczuwało. Zawierciła się i usadowiła wygodniej. Wzrok mimowolnie skierował się w dół, gdzie mijane samochody wyglądały jak zabawkowe, a budynki – jak domki dla lalek. Razem z palącymi się latarniami ulicznymi stanowiły kolorowe punkciki światła. Minęli miasto i teraz otaczał ich niemal całkowity mrok. Po dłuższej chwili i przy wysileniu oczu Milena zdołała jednak rozróżniać od siebie ciemne plamy. Tę największą, w której stronę wciąż się zbliżali, wzięła za ogromny las.
Niedługo potem wylądowali na skraju polany. Gdy dotknęła stopami ziemi, niemal rozpłakała się ze szczęścia. Co za ulga! Potwornie zmarzła, a palce tak bardzo zdrętwiały, że chwilę zajęło, nim udało się je rozewrzeć i puścić miotłę. Z trudem się wyprostowała, czemu towarzyszyło nieprzyjemne strzyknięcie w kręgach. Rozejrzała się dokoła. Chmury rozwiały się na niebie, odsłaniając księżyc w pełni. Oświetlił olbrzymie drzewo, jedyne na sporej polanie pośrodku lasu. Dopiero po chwili zorientowała się, że jaśniejące punkciki w koronie nie pochodzą od gwiazd przebijających się przez gałęzie, ale zapalonego światła wydostającego się z okien. Na potężnych konarach zbudowano domek! Domek na drzewie! Marzyła, że bawi się w podobnym, gdy była dzieckiem. A może nie marzyła? Może Mrucek mówił prawdę i po prostu zapomniała, że już tu kiedyś była? Może to wcale nie sen? Chyba nie… To musiało dziać się naprawdę.
Z szeroko otwartymi oczami i ustami pochłaniała majestatyczny widok. Zawiał wiatr. Liście poruszyły się delikatnie, a ich szum dotarł do jej uszu. Wzdrygnęła się i roztarła ramiona.
– Witamy w Staroborze! – Mrucek machnął łapką, wskazując na otaczające ich strzeliste sylwetki drzew. – Zimno ci? – zauważył. – Wejdź do środka. Zaraz napalimy w piecu.
O nie, nie, nie! Tak łatwo nie da się wrobić. Nie będzie brała udziału w tym wariactwie. Sen czy nie, miała zwyczajnie dość atrakcji.
– Obejdzie się. Proszę mnie natychmiast odstawić do domu.
– Przecież jesteś w domu!
Prychnęła i uściśliła:
– Do mieszkania, z którego mnie uprowadziłeś.
– Dopiero co przylecieliśmy. Jesteś pewnie zmiauczona, głodna i zmiaurznięta. Odpoczniesz, najesz się, ogrzejesz i wrócisz.
Złożył przednie łapki razem i wybałuszył ślepia, przez co wyglądał jak słodki kociak z reklam. I chyba miał trochę racji. Nie czuła się gotowa na ponowny lot na miotle, ale jak wejdzie do środka, to pewnie Mrucek szybko jej stamtąd nie wypuści.
– Sama nie wiem…
– Chodź! Zobaczysz, jakie to fajne miejsce!
– No… No dobrze.
W końcu chatka należała do jej babci. Powinna ją zobaczyć. Ze zwykłej przyzwoitości chociażby. Tylko jak się tam wspiąć? Nie dostrzegała żadnych schodów czy drabiny. Miotła też gdzieś odleciała. Typowe! Milena posłała Mruckowi zagubione spojrzenie, a on mrugnął do niej zawadiacko. Phi! Podszedł do drzewa i zapukał w pień. Zabawne. Ktoś mu otworzy? Jakiś mieszkający w środku elf, skrzat czy inne stworzenie? Zamarła i omal się nie przewróciła, gdy drzewo się zatrzęsło i na jej głowę spadło kilka liści. Strzepnęła je i zastygła z uniesionymi rękami. Kora pękła z trzaskiem na pniu. Odsłoniło się puste wnętrze. No nie do końca takie puste. Milena wsunęła do niego głowę. Pień drzewa wypełniały spiralne schody, a zamontowana na ich szczycie lampa oświetlała wnętrze pomarańczowym blaskiem. Mrucek wyprzedził Milenę w wejściu i wesoło podskakując, zaczął wspinaczkę. Ruszyła za nim. Schody zakończono klapą z uchwytem. Mrucek za niego pociągnął, otworzyło się kolejne wejście i gestem wskazał Milenie, by przez nie przeszła. Ciemno. Nic nie widać. Jeszcze to zimne powietrze… Może się wycofać? Zerknęła przez ramię. Wejście do dębu się zasklepiło. Ha! Czego innego mogła się spodziewać? Zacisnęła mocniej usta. Pokonała kilka ostatnich stopni i wyszła na niewielki ganek dobudowany do chatki. Uwagę Mileny od razu przykuła drewniana tabliczka, muśnięta światłem pochodzącym z wnętrza.