Dwór okrutny i piękny - Stark Stacia - ebook + książka

Dwór okrutny i piękny ebook

Stark Stacia

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

34 osoby interesują się tą książką

Opis

Pierwsza część cyklu „Królestwo kłamstw”. Dla czytelników i czytelniczek romansów fantasy, którzy kochają Raven Kennedy, Jennifer L. Armentorut i Carissę Broadbent.

Prisca jest obdarzona darem, który oznacza dla niej wyrok śmierci. W królestwie Eprotha każdy noworodek przechodzi rytuał, którego zadaniem jest pozbawienie go mocy, przynależnej wyłącznie bogom. Z niewiadomych powodów Prisca jednak zachowała swoją moc, lecz musi ją starannie ukrywać, by uniknąć śmierci na stosie. Pewnego dnia nadzwyczajny dar wymyka jej się jednak spod kontroli. Prisca musi ratować się ucieczką; rozstając się z matką poznaje sekret, który na zawsze odmieni jej życie. Pełna niebezpieczeństw wędrówka, w trakcie której poznaje Loriana, przywódcę najemników poprowadzi ją przez bezwzględny świat, w którym ludzie, fae i hybrydy toczą zawziętą walkę, w którym podstęp jest czymś naturalnym, zdrada – normą, a granicę między życiem i śmiercią trudniej określić niż tę między dniem i nocą.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 517

Oceny
4,4 (127 ocen)
76
35
10
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dadzia121

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, serio książka jest super nie mogłam się oderwać. Dużo akcji, fajnie zbudowany świat oraz całkiem dużo zaskoczeń. Napisane fajnym językiem dobrze się czytało. Czekam na więcej !
AlicjaAmi
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Zacznę od tego co mi się w tej książce podobało i dzięki czemu czytałam z przyjemnością pomimo pewnych braków.Są to rozmowy i interakcje pomiędzy głównymi bohaterami.Gdy tylko pojawiali się razem robiło się i ciekawie i zabawnie.Niestety z resztą nie było tak dobrze. Autorce zabrakło wyobraźni na bardziej wiarygodną i rozbudowaną intrygę.O ile całkiem sensownie wyglądała wspólna podróż Priski z najemnikami,to już pobyt na zamku wręcz przeciwnie.Dziewczyna która dotychczas skrywała swoje sekrety przed wszystkimi poza najbliższą rodziną,nie wiedzieć czemu staje się beztroska i zwierza się komu popadnie.Jej genialne plany polegają na " a nuż się uda i Lorian poratuje".Przy tej akcji z więźniami absurd gonił absurd.Druga rzecz która mi przeszkadzała w tej historii to zbyt szybko i powierzchownie rozwinięta relacja miłosna i spicy sceny.Dla mnie to było śmieszne,że bohaterowie rozmawiają normalnie, choć w tym swoim zaczepnym stylu,po czym w jednej sekundzie Lorian ma już głowę pomiędzy jej ...
10
Paulina1229

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!!!
10
sinkevot

Nie oderwiesz się od lektury

To było coś innego i bardzo ciekawego. Czekam niecierpliwe na kolejne części!
00
Juskaa07

Z braku laku…

Niestety, ale książka bardzo mnie zawiodła. Bardzo mnie irytowała główna bohaterka, fabuła jest dziurawa, autorka chyba sama się gubiła w tym co pisze.
00

Popularność




Tytuł oryginału: A Court This Cruel and Lovely

Projekt okładki: © Moonpress, www.moonpress.co (//www.bbordianudesign.com)

Ilustracje: © samaiya.art

Mapa: Sarah Waites of The Illustrated Page Design

Redaktorka prowadząca: Agata Then

Redakcja: Justyna Techmańska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła, Marta Stochmiałek

© 2023 by Bingeable Books LLC. All rights reserved.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Emilia Niedzieska

ISBN 978-83-287-3243-8

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Mamie.

Dziękuję, że we mnie uwierzyłaś.

1PRISCA

Niewiele rzeczy wzbudzało większy niepokój niż widok popielatej twarzy Abusa, stojącego na wysokiej platformie na placu w naszej wiosce, i kilku królewskich strażników tuż za nim.

– Dziesięć miedziaków, że zaraz zwymiotuje.

Wbiłam łokieć w brzuch mojego brata.

– Cicho.

Tibris posłał mi rzadko goszczący na jego twarzy uśmiech. Dzięki tej próbie odwrócenia mojej uwagi od strażników zaciskające mi pierś imadło zmniejszyło nieco nacisk.

– Przyjmuję zakład – mruknął jego przyjaciel Natan, który stał po mojej prawej stronie. Chłodny wiatr zaszumiał w gałęziach drzew nad nami. Chłopak skulił się z zimna, wkładając ręce do kieszeni płaszcza.

– Obaj jesteście okropni – skarciła ich Asinia, ale jej usta drgnęły w uśmiechu.

Pokryta szronem ziemia błyszczała w słabym zimowym słońcu. Nasze oddechy zamieniały się w obłoczki pary w lodowatym powietrzu. Abus skończył dwadzieścia pięć zim i dzisiaj otrzyma z powrotem cząstkę swojej mocy.

Stojąc bardziej z tyłu, mogłam się wszystkim dobrze przyjrzeć. Ubranym na bordowo-złoto strażnikom, rozproszonym wśród mieszkańców wioski. Kapłance w niebieskich szatach, puszącej się jak paw pod naszym spojrzeniem. Królewskiemu asesorowi w czerni, z dużą srebrną broszą symbolizującą jego moc.

Nasze twarze prawdopodobnie zlewały się im w jedną masę biednych, niedouczonych wieśniaków odzianych w zgrzebne, prostego kroju stroje.

Abus był chudy i milczący. Wykręcał sobie palce, wyraźnie zdenerwowany. Większość magii zostaje nam odebrana kilka dni po narodzinach i oddana bogom. Cząstka mocy, która dziś wróci do Abusa, może sprawić, że okaże się on przydatny dla wioski.

Stojący za nim królewski strażnik wyglądał na znudzonego, jego uniform był pokryty kurzem po odbytej podróży. Trzej inni otaczający rodzinę naszego przyjaciela opierali dłonie na rękojeściach swoich mieczy. Gdyby uznano, że w jakikolwiek sposób przeciwstawił się bogom, jego matka, ojciec i siostra zostaliby natychmiast zabici. Zaraz potem zabrano by Abusa do miasta, aby spalić go na stosie w Dniu Bogów. Przeszedł mnie dreszcz. Żałowałam, że nie założyłam grubszego płaszcza.

Jeden ze strażników zerknął w stronę naszej grupy i dreszcze zamieniły się w drżenie. Serce na chwilę zamarło mi w piersi, oddech stał się płytki.

– Aż tak zimo to nie jest, Prisca. – Natan spojrzał na mnie gniewnie. Ale jego twarz była blada. Każdy, kto miał choć odrobinę oleju w głowie, bał się królewskiej straży.

Tibris, który stał obok, milczał. Jego oczy zasnuł smutek. Rzadko rozmawialiśmy o tym, co się stanie, gdy za kilka lat przyjdzie mi zniknąć. Musiałam coś wymyślić w kwestii przyszłości – i to szybko.

Ponieważ to królestwo oznaczało dla mnie śmierć.

Królewski asesor wystąpił naprzód, jego ciemne oczy zwęziły się na grubo ciosanej twarzy. Ostro zarysowane kości policzkowe, zacięte usta i szerokie ramiona czyniły z niego potężnego, onieśmielającego mężczyznę – takiego, o którym wiadomo, że czerpie ogrom­ną radość z wykonywanej pracy.

Jego zadanie polegało na sprawdzeniu, czy Abus przez te wszystkie lata ukrywał w sobie magię. Dzięki swoim umiejętnościom asesor – i jemu podobni – był dla króla niebywale cenny.

Mężczyzna wpatrywał się w Abusa, trzymając dłonie blisko jego twarzy i uśmiechając się niemrawo.

Pokręcił głową. Trzeba było być ślepym, żeby nie zauważyć rozczarowania w jego oczach. Abus istotnie był pozbawiony mocy – jego ofiara została przyjęta przez bogów, gdy był noworodkiem. Coś rozluźniło się w mojej piersi i nagle znacznie łatwiej mi się oddychało. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby podczas ceremonii obdarowywania w naszej wiosce asesor znalazł zdeprawowanych. Zwykle odkrywano ich, kiedy byli jeszcze dziećmi – kiedy przypadkowo po raz pierwszy użyli swoich mocy. Albo kiedy ich łapano podczas próby ucieczki przed ukończeniem dwudziestu pięciu zim.

Za Abusem na swoją kolej czekało trzech innych mieszkańców wioski – cała trójka niedawno świętowała dwadzieścia pięć zim, a każdy z nich prezentował różny poziom podniecenia i przerażenia. Jaelle wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć, natomiast twarz jej brata bliźniaka Wilkina nie wyrażała żadnych uczuć. Lina przestępowała z nogi na nogę, zdecydowanie nie mogąc się doczekać nadania mocy. Skinęła głową dziadkom, którzy stali na przodzie tłumu i przepełnieni dumą, uśmiechali się do niej.

Królewski asesor się cofnął. Kapłanka podniosła rękę, a my pochyliliśmy głowy.

– Jako niemowlęta oddajemy magiczną moc bogom, chcąc, by ta ofiara zapewniła nam ich łaskę i mogła wzrastać pod ich opieką. Dzisiejszego dnia Abus zostaje wynagrodzony, bogowie uznają złożoną przez niego ofiarę, będą nad nami czuwać i chronić nas przed tymi, którzy zagrażają porządkowi naszego życia.

Kapłanka praktycznie wypluła ostatnie słowa, jej nienawiść do fae była aż namacalna. To te magiczne istoty zrodziły potrzebę takiego poświęcenia. Potwory, które polowałyby na nas, gdyby nasz król nie znalazł sposobu na ochronę królestwa przed ich okrucieństwem.

Następnie uniosła drugą rękę, prezentując oceartusa, niebieski kamień jarzący się mocą. Odwróciła się do Abusa.

– Twoja ofiara zsyła na nas wszystkich szczęście. Teraz bogowie zwrócą to, co było twoje, co pobłogosławili. I będą ci dalej błogosławić za twoje poświęcenie, kiedy wyruszysz w świat.

Kamień zaczął świecić coraz mocniej. Abus zesztywniał, jego policzki się zarumieniły. I wtedy kamień zrobił się ciemny. Wy­gasły. Pusty.

Nie byłam w stanie powstrzymać uśmiechu. Abus otrzymał z powrotem swój dar.

Kapłanka przyłożyła dłoń do jego skroni. Chwilę później niebieski krąg naznaczył go jako osobę, która osiągnęła dwadzieścia pięć zim i uczestniczyła w ceremonii obdarowywania. Ten niebieski znak symbolizował wolność. Od strony mieszkańców wioski otaczających Abusa rozległo się kilka radosnych okrzyków.

Następne w kolejności były bliźniaki. Jaelle i Wilkin stali na wysokiej platformie, czekając na ocenę asesora. Spojrzałam na drewniane budowle postawione specjalnie dla królewskiej straży. Na tych okalających plac konstrukcjach, z dachami krytymi strzechą, stało kilku strażników z kuszami w dłoniach.

Wzbierała we mnie wściekłość, gwałtownie i szybko.

Buzowało mi w piersi, mrowiło w palcach, świerzbiło skórę.

Zwykle zapobiegała temu głęboko skrywana, smutna akceptacja naszego życia. Dziś poddałam się temu z radością, jakbym witała ukochanego.

Bogowie potrzebowali naszej magii, aby chronić nas przed fae. Ale dlaczego do tego doszło?

Dlaczego ofiara naszego królestwa musiała oznaczać także terror i śmierć?

Tibris szturchnął mnie łokciem. Wzięłam głęboki wdech, ponownie skupiając się na ceremonii i przyjmując obojętny wyraz twarzy. Jakiekolwiek dziwne zachowanie mogło doprowadzić do niespodziewanej wizyty asesora. A wtedy oboje bylibyśmy martwi.

Wilkin i Jaelle zeszli z platformy, ich drobina mocy została im przywrócona. Lina minęła ich, praktycznie w tanecznych podskokach, najwyraźniej bardziej niż gotowa na swój dar. Strażnicy odstąpili od rodziców bliźniaków i otoczyli babcię i dziadka Liny.

Kapłanka sięgnęła po oceartus. Królewski asesor trzymał dłoń nad głową dziewczyny.

I uśmiechnął się.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Stojący obok mnie Tibris zesztywniał, powoli przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i zaczął się rozglądać. Szukał drogi ucieczki z placu. Ale strażnicy nad nami wypatrzyliby każdego, kto próbowałby się oddalić.

– Magia szczęścia – oznajmił asesor. – Tutaj, dokładnie w miejscu, gdzie nie powinno jej być.

Lina zmarszczyła czoło.

– Ja nie… Nie jestem…

– Cisza!

Zamknęłam oczy. Szczęście było mocą pasywną. Rodzajem tej magii, z której posiadania Lina mogła nawet nie zdawać sobie sprawy, tak samo jak z tego, że z niej korzysta.

Jej dziadkowie zaczęli błagać wysokimi, zdesperowanymi głosami.

Otworzyłam oczy w chwili, gdy ich głowy potoczyły się na ziemię.

Królewska straż rozprawiła się z nimi w mgnieniu oka. Ktoś za mną zwymiotował. Kobieta po lewej wydała z siebie piskliwy wrzask. Patrzyłam, ale umysł nie był w stanie zaakceptować tego, co właśnie zarejestrował.

Lina się zachwiała. A potem zaczęła wrzeszczeć.

Krzyk przeszył ciszę. Tłum natychmiast zareagował.

Ktoś wpadł na mnie z prawej strony. Ktoś inny uderzył w lewy bok. Czysta panika. Jakieś dziecko upadło na kolana, wydzierając się wniebogłosy za swoją matką. Tibris podniósł je, pociągając za koszulę na plecach.

Strażnicy ruszyli w kierunku Liny. Wtedy przestała krzyczeć i zaczęła cofać się jak najdalej w głąb drewnianej platformy.

Z klatki na skraju placu wyswobodziło się kilka kurczaków i trzepocząc skrzydłami, wpadło między nogi strażników. Potknęli się i upadli.

Dar szczęścia.

Wioskowy rzeźnik odwrócił się i podjął próbę ucieczki. Pierwsza strzała trafiła go między łopatki. Druga i trzecia prosto w kręgosłup i wtedy upadł na ziemię.

– Nie ruszać się! – ryknął nad nami strażnik.

Cały tłum zastygł. Widziałam tylko szeroko otwarte oczy i zdziwione twarze. Gdy przeniosłam wzrok z powrotem na platformę, do gardła podeszła mi żółć.

Asesor odwrócił się i uderzył Linę w twarz. Upadła na kolana, a wtedy kopnął ją w plecy, po czym skinął na jednego ze strażników. Ten wszedł po schodach, postawił dziewczynę na nogi i skuł jej nadgarstki ciężkim żelastwem.

Lina zwiesiła głowę, wyraźnie odrętwiała. Jej rodzina nie żyła. Nie miała męża, który stanąłby w jej obronie. Nie bez powodu małżeństwo można było zawrzeć dopiero, mając dwadzieścia pięć zim.

Asesor zwrócił się do zgromadzonych na placu.

– Zdeprawowani, którzy albo zostali odrzuceni przez bogów, albo uniemożliwiają bogom przejęcie ich mocy, czyli ci, którzy wybierają bluźnierstwo zamiast prawdy, zostaną skazani na spalenie za swoje grzechy. Naszemu władcy leży na sercu ochrona tego królestwa przed fae tak bardzo, że niedawno wyznaczył nagrodę.

Kapłanka skinęła głową.

– Sto złotych monet dla każdego, kto wskaże zdrajcę.

Z prawej strony, kilka piędzi od nas, jakaś kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze. Nie mogłam jej winić. Sto złotych monet i już nigdy nie będzie musiała pracować.

Asesor przyglądał się tłumowi rozpalonym, przepełnionym pasją wzrokiem. Tak jakby był w stanie wypatrzyć magię tam, gdzie nie powinno jej być.

Byłam pewna, że słyszał bicie mojego serca. Poczułam woń potu i strachu oblepiającą moją skórę. Świat zaczął się kurczyć, aż w końcu jedynym, co widziałam, była twarz asesora.

Wszedł w tłum, który się przed nim rozstąpił. Miałam wrażenie, jakby zmierzał prosto do mnie, jakby wiedział.

Tibris stanął pomiędzy mną a asesorem. Manewr wydawał się swobodny, jakby Tibris był podekscytowany możliwością pogratulowania Abusowi. Niestety cofając się, nadepnęłam na brzeg swojego płaszcza, potknęłam się i uderzyłam w twardą męską pierś.

Pochwyciły mnie silne ramiona. Mężczyzna uniósł mnie lekko i trzymał tak przez dłuższą chwilę. Oboje zamarliśmy, wpatrując się w asesora.

Ale ten przeciskał się już przez tłum, prawdopodobnie szykując się do podróży do następnej osady.

Kiedy spojrzałam na mężczyznę, oddech uwiązł mi w gardle.

Słońce raziło go w błyszczące irytacją oczy. Resztę twarzy zakrywał czarny wełniany szal, włosy przysłaniał kaptur. Nie potrafiłam określić jego wieku, zobaczyć, czy ma zarost.

Ale znałam go.

Przynajmniej raz w miesiącu śnił mi się mężczyzna o zielonych oczach. Nie, nie zwyczajnie zielonych. To nawet w części nie opisywało ich barwy. Te oczy były nieustępliwe. Ciemna, a jednocześnie wyrazista zieleń z drobinkami srebra, które odbijały światło. W snach mężczyzna patrzył na mnie, jakby w cierpliwym oczekiwaniu. Czasem sny te budziły we mnie niepokój. Innym znowu razem ogarniało mnie przemożne zadowolenie – coś prawie jak… poczucie bezpieczeństwa.

– Patrz, gdzie leziesz – warknął właściciel żelaznych ramion, stawiając mnie z powrotem na ziemi.

– Uroczo – mruknęłam. – Cóż, dziękuję za…

Odwrócił się i już go nie było.

Patrzyłam za zimnym, gburowatym brutalem, dopiero po chwili udało mi się otrząsnąć z oszołomienia. Oczywiście nie znałam go. Wydarzenia dzisiejszego poranka musiały pomieszać mi w głowie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Tibris obserwuje strażników schodzących z okalających plac dachów.

– Pris? Wszystko w porządku? – Asinia ścisnęła mnie za ramię. Wzrok miała chmurny, twarz białą, a usta pobladłe.

Prawdopodobnie wyglądałam na równie wstrząśniętą. Chociaż zawsze istniała możliwość, że zostanie znaleziony jakiś zdeprawowany, to jednak nikt się nie spodziewał zobaczyć tego, co dzisiaj.

– Tak, nic mi nie będzie – odpowiedziałam. – A ty dobrze się czujesz?

Skinęła głową. Wpatrywałyśmy się w siebie przez jakiś czas. Nagle ktoś się roześmiał, przebijający się przez ponury tłum dźwięk był zupełnie nie na miejscu. Asinia się wzdrygnęła. Obie się odwróciłyśmy.

Zarumieniony Abus przytulał się do swojej rodziny. Jego matka się uśmiechała, a ojciec klepnął go po plecach. Teraz rodzina odbierze pięć srebrnych monet – prezent od króla. Tradycja nakazywała, aby na odbywającą się na placu uroczystość przybyła cała wioska – każdy jej mieszkaniec przynosił tyle jedzenia, ile tylko mógł.

Ojcu Abusa udało się nawet wytrzasnąć skądś świnię, która od wczesnych godzin porannych piekła się na rożnie. Zapach mięsa unosił się w całej wiosce, wślizgując się przez otwarte okna i szczeliny zamkniętych drzwi.

Miałam żołądek ściśnięty ze strachu.

Tibris spojrzał na mnie i otworzył usta. Ale nie zdążył nic powiedzieć, bo w naszą stronę przeciskał się Natan.

– No więc… To było straszne. Kto zostaje? Ja muszę się napić.

Słońce ledwo wzeszło, ale założę się, że do południa połowa wioski będzie pijana w sztok po tym, co się właśnie wydarzyło.

Tibris patrzył na Natana zmierzającego w stronę wina. Potem przekierował wzrok na mnie.

– Powinnaś sprawdzić, co u mamy – zasugerował ostrożnie. – Ja zostanę.

Wiedziałam, o co tak naprawdę mu chodziło. Nie chciał zostać i świętować. Wolał być sam. Ale jedno z nas musiało tu być i udawać, że świętuje, inaczej zwrócilibyśmy na siebie uwagę. Prawdę mówiąc, trudno było pojąć, jak ktoś mógł siedzieć i napychać sobie brzuch zaledwie stopę od miejsca, w którym dopiero co zabito dziadków Liny. Oboje byli lubiani w wiosce, a mimo to ich ciała zostały natychmiast usunięte, krew zmyta, jakby nigdy nie istnieli. Wkrótce większość naszych sąsiadów będzie głośno dziękować bogom za odnalezienie i usunięcie z ich wioski zdeprawowanej.

Tibris chciał mi tego oszczędzić. Przepełniła mnie wdzięczność.

– Masz rację. Sprawdzę, jak się czuje.

Trudno było uzyskać zwolnienie z ceremonii obdarowywania i odbierania. Mojej matce udało się to tylko dlatego, że w każdej chwili mogła mieć wizje i zakłócić spokój.

– Odprowadzę cię do domu. Tylko powiem mojej mamie – zaproponowała Asinia i zniknęła.

Mój wzrok napotkał spojrzenie Thola. Stał obok rodziny Abusa i jak zawsze był zabójczo przystojny. Uśmiechnął się do mnie i pomimo skrętów żołądka poczułam, jak na policzki występują mi rumieńce. Nigdy wcześniej obecność mężczyzny nie krępowała mnie aż w takim stopniu. Tymczasem za każdym razem, gdy patrzyłam na Thola, w mojej piersi jakby trzepotały skrzydła. Jego siostra Chista nachyliła się do niego i szepnęła mu coś do ucha. Odwróciłam się, nakazując sobie przestać się gapić.

Znajdujący się niedaleko nas Kreilor praktycznie krzyczał, rozmawiając z grupką przyjaciół, zapewne po to, aby wszyscy mogli go usłyszeć.

Tibris pokręcił głową i odszedł, prawdopodobnie po to, żeby się napić. Nigdy nie lubił Kreilora. Wcale mu się nie dziwiłam.

Wszyscy mężczyźni w naszej wiosce musieli nauczyć się walczyć – musieli być gotowi na wezwanie do wymarszu przeciwko fae, gdyby tym udało się przekroczyć granice. Chłopców szkolono od najmłodszych lat i jedynym sposobem, aby tego uniknąć, było wybranie ścieżki wiodącej ku bogom. Kreilor zdecydował się na tę opcję i uczył się na akolitę u miejscowej kapłanki.

– A potem kapłanka pokazała mi wewnętrzne sanktuarium – oznajmił Kreilor z zadowolonym uśmiechem na twarzy.

Zamurowało mnie, całkowicie.

Skoro Kreilor mógł wejść do wewnętrznego sanktuarium, to miał dostęp do pustych oceartusów. Może mogłabym za nim pójść i… pożyczyć jeden kamień.

Znałam na pamięć pieśń kapłanki. A gdybym tak wykorzystała kamień? Mój puls przyspieszył, a myśli krążyły w stu różnych kierunkach.

Jeden z przyjaciół przyszłego akolity prychnął.

– Pozwolili ci wejść do tak świętego miejsca?

Pierś Kreilora napęczniała z dumy.

– Oczywiście, że pozwolili. Przecież już za trzy lata będę odprawiał ceremonie.

Wzdrygnęłam się na samą myśl. Kreilor terroryzował nas, odkąd byliśmy dziećmi. Szydził z żebrzących. Nie było w nim krztyny miłosierdzia, a akolitą zdecydował się zostać dlatego, że tylko w ten sposób mógł uniknąć szkolenia z osobami, które uważał za gorsze od siebie. Wykorzystywał bogactwo i reputację swojej rodziny, aby osiągnąć cel.

Obok przeszedł Thol, z łatwością odciągając moją uwagę od Kreilora.

Obaj szczerze się nie znosili. Za to ich ojcowie byli dobrymi przyjaciółmi. Thol i Kreilor korzystali z wszelkich przywilejów, jakie były dla nich dostępne. Z tym że ten pierwszy pozostał życzliwy, a tym drugim zawładnęła obsesja na punkcie udowadniania swej wyższości.

Podeszła do mnie Asinia i objęła ramieniem.

– Robi się dziwnie – mruknęła. Thol zupełnie zignorował Kreilora. – Lepiej chodźmy już do twojej mamy. – Pociągnęła mnie i ruszyłyśmy w stronę mojego domu. Powłócząc nogami, próbowałam wyrzucić z pamięci kałuże krwi dziadków Liny na bruku.

Ciekawe, jak zareagowałaby Asinia, gdybym jej powiedziała, że jeśli nie uda mi się wydostać z tego miejsca, pewnego dnia to ja znajdę się na tej platformie i będę patrzeć, jak zabijają Tibrisa i mamę – jak ich ciała są wleczone przez strażników po bruku, jakby to były nic niewarte rzeczy?

Gdyby asesor się dowiedział, że Asinia nikomu nie zdradziła mojej tajemnicy, ona też by zginęła.

Przez większą część drogi do domu szłyśmy w milczeniu. Aż wreszcie moja przyjaciółka zrobiła głęboki wdech i powiedziała:

– Między tobą a Tholem aż iskrzyło.

Próbowała mnie pocieszyć. Zrobiłabym dla niej to samo.

– Tylko się do siebie uśmiechnęliśmy. Przy nim tracę zdolność mówienia.

– Jesteś beznadziejna we flirtowaniu. Zapominasz, że w odróżnieniu od ciebie opanowałam tę umiejętność do perfekcji. I wiem, kiedy facet jest zainteresowany.

– Przestań się tak ze mną cackać. Robi się przez to jeszcze bardziej przygnębiająco.

Ścisnęła moje ramię.

– Nie cackam się. Sama się przekonasz.

Szłyśmy naszą stałą trasą, mijając duże, przestronne i ciepłe domy za masywnymi metalowymi bramami oddzielającymi je od reszty wioski. Jak by to było żyć w jednym z takich domów? Jak by to było nie musieć liczyć się z każdym groszem, a zimą nie kulić się przy kominku, bo szyby w oknach sypialni były stłuczone?

– Prisca?

– Przepraszam. Trochę się rozmarzyłam. Co będziesz robić po ceremonii?

– Pomogę mamie w pracy.

Mama Asinii była doskonałą krawcową, a jej córka najwyraźniej odziedziczyła po niej talent.

Spojrzałam na Asinię. Miałyśmy tak odmienne marzenia. Niczego bardziej nie pragnęłam, niż móc tu zostać, tymczasem ona śniła o życiu w wielkim mieście. Niezależnie od tego, ile magii przypadnie jej w udziale, kiedy już za dwie zimy w końcu osiągnie pełnoletność, liczyła, że informacja o tym, jak dobrze potrafi pracować, będzie przekazywana z ust do ust, aż dotrze do kogoś w mieście, a ten zjawi się tu i ją zatrudni.

I tak się stanie. Nikt nie szył ani nie projektował tak dobrze jak ona.

Gdziekolwiek wyląduję, znajdę sposób, by poinformować ją, że jestem bezpieczna. Może gdyby zdołała mi wybaczyć, mogłybyśmy nawet pisywać do siebie listy. Na myśl, że nie będę się z nią codziennie widywać, poczułam ból w piersi. Czy to możliwe, by wybaczyła mi taką nielojalność?

– Powinnaś wpaść jutro wieczorem do nas na kolację – zaproponowała.

Udało mi się nie skrzywić. Asinia i jej matka nie były tak biedne jak my, ale na pewno też nie cierpiały na nadmiar jedzenia. A mimo to obie ciągle starały się mnie podkarmiać.

– Asinia.

– Moja mama cię kocha, Prisca. Wie, jak u was jest, odkąd umarł twój ojciec.

– Zastanowię się.

Asinia uniosła brwi, jak robiła zawsze, kiedy doskonale wiedziała, co myślę.

– Twoja mama zrobiłaby dla mnie to samo.

Pomachała mi i skierowała się z powrotem w stronę głównego placu. Ruszyłam zakurzoną ścieżką, a następnie wsunęłam klucz do zamka i otworzyłam drzwi.

– Mamo?

W domu było cicho.

Nienaturalnie cicho. Upiornie cicho.

Wbiegłam do pokoju mamy i przyklękłam obok niej. Oczy miała wywrócone i z trudem łapała powietrze.

Moja matka miała wizję.

2LORIAN

To mi wygląda na pułapkę – mruknął Rythos, poprawiając się na koniu. Promienie słońca migotały na jego ciemnej skórze. Pochylił głowę, ledwo mijając wyjątkowo nisko zwisającą gałąź. Na wschodzie wznosiły się góry, ich postrzępione, ośnieżone szczyty dźgały niebo.

– Oczywiście, że to pułapka. – Marth się skrzywił, szczelniej otulając się płaszczem i nieufnie spoglądając na ruiny przed nami.

Przeklęte Miasto było niegdyś stolicą Eprothy. Wieki temu, kiedy ludzie najechali tereny znane obecnie jako Jałowy Kontynent, nie byli przygotowani na opór, z jakim przyjdzie im się zmierzyć.

Teraz stolicą było Lesdryn – leżące po drugiej stronie kró­lestwa.

Po tylu dniach nudnej podróży większości z nas przydałaby się jakaś bitka. Ale nie było czasu do stracenia. Już na to spotkanie musieliśmy gnać na złamanie karku z wioski na wschodzie.

Skórę miałem napiętą jak na bębnie. Tak, to bez wątpienia pułapka.

Cavis jak zwykle milczał. Jego żona właśnie urodziła ich pierwsze dziecko, tęsknił za domem. Ale się nie skarżył. Podobnie jak my wszyscy, wiedział, jak ważne są nadchodzące tygodnie.

– A ty, Cavis? – zapytałem. – Myślisz, że kamienne wiedźmy choć raz zachowają się honorowo?

Cavis posłał mi sardoniczny uśmiech.

– Nawet ludzie tacy jak my powinni mieć się na baczności, jeśli chodzi o Przeklęte Miasto. I stworzenia, które się tam błąkają.

Nieliczni wiedzieli, że Przeklęte Miasto było zamieszkane. Niewielu też kręciło się w pobliżu tej części królestwa. A jednak, oto jesteśmy, w miejscu, które niegdyś było bramą do tego obecnie zrujnowanego miasta.

– Wyłazić, wiedźmy! – wykrzyknąłem.

– Weeejdźcie – odpowiedział głos.

Pokręciłem głową. Mamy wejść do miasta pełnego gruzów, którymi mogłyby się posłużyć kamienne wiedźmy i pogrzebać nas żywcem?

– Zawarliśmy umowę. Złamcie ją, a poniesiecie konsekwencje.

Uwolniłem cząstkę mocy. Głównie dlatego, że pozostała mi właśnie tylko cząstka. Zacisnąłem zęby i podniosłem rękę, magia iskrzyła w świetle słońca. Już niedługo. Już niedługo moja moc zostanie mi zwrócona w całości.

– Śmieszzzz nam groziiiiić?

Koń Rythosa poruszył się niespokojnie, jego właściciel zeskoczył z siodła i wyciągnął miecz.

– Nie zmuszajcie nas, żebyśmy tam weszli.

– One chcą, żebyśmy tam weszli – mruknął Marth. – O to im chodzi.

Nie mieliśmy na to czasu. Skierowałem swoją moc w najbliższą stertę gruzu – która prawdopodobnie pełniła funkcję strażniczej wieży. Z wrzasku, jaki przeszył moje uszy, wynikało, że jedna z kamiennych wiedźm używała jej do szpiegowania. Uśmiechnąłem się. Miejmy nadzieję, że skróci to czas spędzony w tym miejscu.

Spod gruzów wyłoniło się kilka wiedźm. Wszystkie poruszały się powoli, ich szara skóra była pomarszczona i sucha jak pergamin. Ta znajdująca się pośrodku nosiła koronę z czarnych turmalinów.

Zsiadłem z konia i czekałem, aż do nas podejdą. Zawsze odnajdywałem siłę w ciszy. Rythos leniwie wymachiwał trzymanym w dłoni mieczem. Kiedy posłałem mu ostrzegawcze spojrzenie, jego usta wykrzywił drapieżny uśmiech. Minęło tyle lat, a ja nadal nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo nienawidził wiedźm.

– Nastąpiły pewne zmiany – syknęła królowa. – Będziemy potrzebować więcej złota.

Galon zeskoczył z konia i stanął obok mnie, jego oblicze wyrażało żywą obrazę majestatu. Zawartych umów nie wolno było zrywać. Marth i Cavis ochraniali tyły, chociaż znałem ich obu na tyle dobrze, że wiedziałem, iż są gotowi na potyczkę.

– I myślicie, że spełnimy wasze żądania?

Królowa się uśmiechnęła, ukazując kruszące się kamienne zęby. Widok zaiste groteskowy.

– Chyba wiem, dlaczego potrzebujecie tego małego składnika. – Podniosła fiolkę zawierającą dokładnie ten mech, którego szukaliśmy. – I jeśli się nie mylę, dyskrecja jest tutaj wskazana. Bo jeśli król dowie się o waszych planach, wszyscy spłonie­cieeee.

Wpatrywałem się w oczy królowej, aż ta spuściła wzrok. Natychmiast podniosła go na powrót, ale było już za późno. Oboje wiedzieliśmy, kto był dominującą stroną.

Uśmiechnąłem się.

– I myślicie, że jesteście tutaj bezpieczne, w tym przeklętym miejscu, które niegdyś było miastem? Myślicie, że Sabium nie wyśle tutaj swoich strażników, z całą magią, jaką ma do dyspozycji, aby obrócić to miejsce w pył?

Wpatrywała się we mnie. Jedna z wiedźmowych sióstr szepnęła jej coś do ucha. Usiłowałem zachować beznamiętny wyraz twarzy pomimo niepokoju, którego swędzenie czułem w dole kręgosłupa. To była najsłabsza część naszego planu. Jeśli nie dogadamy się z wiedźmami i nie zdobędziemy mchu znajdującego się w dłoni królowej, moja zemsta nigdy się nie dopełni.

– Zostańmy przy pierwotnych ustaleniach – rzekła w końcu królowa.

– To po co marnujecie nasz czas? – mruknął Rythos. Wiedźma go zignorowała. Dosiadł konia, cały czas trzymając w dłoni miecz, i zbliżył się do niej.

Marth dołączył do niego. Rythos wystawił dłoń po mech. Marth wyciągnął rękę z sakiewką z monetami. Wszyscy czekaliśmy w pełnej napięcia ciszy. Jeden nieodpowiedni ruch i ziemię zaścielą trupy. Nie przeszkadzało mi specjalnie to, że musiałbym wyjąć fiolkę z zimnej, martwej dłoni kamiennej wiedźmy. Prawdę mówiąc, część mnie pragnęła stoczyć z nimi bój. Królowa spojrzała mi w oczy i skinęła na swoją sługę. Mech wylądował w dłoni Rythosa, sakiewka została wyszarpnięta z ręki Martha. Wymiana się dokonała.

Wiedźmy zaśmiały się szyderczo i wróciły do kamiennego miasta. Pierwsza część planu została zrealizowana. Zawrzała we mnie ponura determinacja. Gdybym mógł, w tej chwili rozpocząłbym wojnę. Ale czekał nas następny etap, który wymagał więcej czasu.

Nad naszymi głowami przeleciał sokół. Mój brat nalegał, aby wyszkolić dzikiego ptaka do wysyłania wiadomości. Miejmy nadzieję, że skrawek pergaminu, jaki ma ze sobą, zawiera dobre wieści i będziemy mogli przejść do kolejnej części planu.

Ptak wylądował na ramieniu Martha, wplątując się pazurami w jego blond włosy. Mój kompan, krzywiąc się, odwiązał karteczkę z wiadomością.

– Nasz kontakt twierdzi, że musimy się z nim spotkać na granicy z Gromalią.

Całkowite przeciwieństwo dobrych wieści. Zamarłem.

– To w odwrotnym kierunku. Oznacza to, że będziemy musieli przejść przez miasto.

Marth westchnął.

– Wiem. Ale według twojego brata kontakt uważa, że nie może teraz ryzykować podróży do Eprothy. Wzmożono środki bezpieczeństwa. Mysz się nie prześlizgnie.

– Będzie nas to kosztować co najmniej dwa dni podróży. – Dłuższa droga sprawi, że mniej czasu spędzimy w mieście i na poszukiwaniu tego, co nam odebrano. A szukać należało starannie. Metodycznie. Tylko że bez drugiej fiolki nie uda nam się zbliżyć do zamku.

Musieliśmy zaryzykować.

Westchnąłem ciężko. Byłem już tak blisko dokonania ostatecznej zemsty, wszystkie kawałki układanki zaczęły ładnie się ze sobą łączyć. Jeśli to było najgorszym nieszczęściem, jakie miało nas dosięgnąć w nadchodzących tygodniach, byłbym szczęśliwy.

Marth podał mi drugi skrawek papieru, który trzymał w dłoni.

Rozwinąwszy pergamin, przebiegłem po nim wzrokiem.

Drogi L,

moje źródła donoszą, że w celu odebrania przesyłki będziesz zmuszony udać się z powrotem na granicę. Już słyszę, jak zgrzytasz zębami, ale nie ma wyjścia. Jeśli będziesz jechać dostatecznie szybko, jeszcze zdążysz na umówione przeze mnie spotkanie.

Riniana pytała o ciebie. Mam jej powiedzieć, że o niej myślisz? Twój starszy, niezwykle cierpliwy brat.

C

Kręcąc głową, wziąłem od Martha pióro i nabazgrałem odpowiedź.

Drogi C,

przypuszczam, że uważasz sytuację z Rinianą za zabawną. Nie wszystkim dane jest być szczęśliwym i obrzydliwie zakochanym żonkosiem. Chociaż ja i reszta chłopaków nie chcieli­byśmy doświadczyć czegoś podobnego.

Pojedziemy po przesyłkę. Następnym razem, gdy będziesz organizować podobne spotkanie, sugeruję, abyś dobrze się zastanowił, z kim mamy do czynienia.

Twój młodszy, o wiele przystojniejszy brat.

L

– Wyruszamy od razu – zakomenderowałem. – Nie możemy pozwolić sobie na dalszą zwłokę.

Czekała nas całonocna jazda bez przerwy, żeby nadrobić stracony czas. Zmierzaliśmy w kierunku, z którego przybyliśmy. Zacisnąłem zęby na myśl o zmarnowanych godzinach.

Marth kiwnął głową. Rythos zmrużył oczy, patrząc na kupę kamieni za nami.

– Lepiej przemierzać najgęstszy las, niż choćby zbliżyć się na piędź do tego miejsca tutaj.

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz