Dziedzictwo Jadeitu. Saga o Zielonych Kościach. Tom 3 - Fonda Lee - ebook + książka

Dziedzictwo Jadeitu. Saga o Zielonych Kościach. Tom 3 ebook

Fonda Lee

4,7
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W Dziedzictwie jadeitu, niezwykle wciągającym ostatnim tomie Sagi zielonych kości, rodzeństwo Kaulów walczy z konkurencyjnych klanami o honor oraz władzę nad metropolią inspirowaną miastami Azji Wschodniej. Jadeit, tajemnicza magiczna substancja, ongiś dostępna wyłącznie dla wojowników zielonej kości z Kekonu, budzi obecnie zainteresowanie na całym świecie. Wszyscy pożądają niezwykłych możliwości, jakie daje – od tradycyjne zainteresowanych takimi sprawami rządów, najemników i królów zbrodni, aż po nowych uczestników tej gry, takich jak lekarze, sportowcy i studia filmowe. Walka o jadeit toczy się na wielu frontach i staje się coraz bardziej krwawa. Rodzina Kaulów nigdy już nie będzie taka sama. Zmęczeni wojną i licznymi tragediami Kaulowie muszą się borykać z resentymentami i starymi ranami. Ich przeciwnicy stają się coraz potężniejsi, a krajowi zagrażają walki frakcyjne oraz cudzoziemskie wpływy. Klan musi się nauczyć odróżniać przyjaciół od wrogów, zapomnieć o dawnych rywalizacjach i być gotowy na straszliwe poświęcenia… ale niezniszczalne więzy krwi i lojalności mogą nie wystarczyć, by ocalić klany zielonych kości oraz kraj, którego przysięgły bronić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 1012

Oceny
4,7 (66 ocen)
49
13
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
centner

Nie oderwiesz się od lektury

autorka dała radę z zakończeniem historii. ta seria zostanie ze mną na długo, rewelacyjna.
00
Kimchee1

Nie oderwiesz się od lektury

Zwlekałam ponad rok z ukończeniem trylogii. Niepotrzebnie. "Dziedzictwo Jadeitu" to godne ukoronowanie sagi rodziny Kaulów.
00
Bezdrozaliteratury

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobre zakończenie sagi
00
squirr

Nie oderwiesz się od lektury

Będę musiała trochę poprzeżywać to zakończenie.
00
nysanarysa

Nie oderwiesz się od lektury

O wow, to jest takie 5/5, że mam ochotę iść i poobniżać oceny innych książek z taką oceną. W pewnym momencie musiałam odstawić, bo to co się wydarzyło nie pozwoliło mi kontynuować, potem w weekend wróciłam i to jest najlepsza seria jaką czytałam. To jak ta historia się niesamowicie rozwinęła na przestrzeni tych trzech tomów to coś niesamowitego. Kapitalnie wykreowane postaci, w grze o stawki, które mają sens. Świat przedstawiony, to jak powoli dostajemy coś większe kawałki i te momenty gdzie wszystko się wskakuje na odpowiednie miejsca. Aj jestem bardzo ciekawa innych książek tej autorki
00

Popularność




Klany zielonych kości

Klany zie­lo­nych kości

A także ich współ­pra­cow­nicy i wro­go­wie

Klan Bez Szczy­tów

Kaul Hilo­shu­don – filar

Kaul Sha­elin­san – pro­gno­styczka

Emery Anden – Kaul przez adop­cję

Kaul Maik Wenru­xian – żona Kaul Hila, kamien­no­oka

Kaul Lan­shin­wan – były filar klanu, star­szy brat Hila; nie żyje

Kaul Nikoyan – syn Kaul Lana, adop­to­wany syn Hila i Wen

Kaul Rulin­shin – syn Hila i Wen, kamien­no­oki

Kaul Jay­alun – córka Hila i Wen

Juen Nurendo – róg

Juen Imrie­jin – żona rogu

Juen Ritto, Juen Din – bliź­nia­czy syno­wie rogu

Maik Tar­mingu – fila­rowy

Maik Keh­nugo – były róg; nie żyje

Maik Sho Lina­lin – wdowa po Keh­nie

Maik Camiko – syn Kehna i Liny

Lott Jinrhu – pięść klanu

Woon Papi­donwa – cień pro­gno­styka

Woon Ro Kiy­alin – żona Woon Papiego

Hami Tuma­shon – zakli­nacz desz­czu

Hami Yasuto – syn Hami Tumy

Terun Bin­tono – szczę­ścio­dawca

Luto Tagu­nin – szczę­ścio­dawca

Kaul Sening­tun – Pło­mień Kekonu, patriar­cha rodziny, nie żyje

Kaul Dushu­ron – syn Kaul Sena, ojciec Lana, Hila i Shae, nie żyje

Kaul Wan Ria­ma­san – wdowa po Kaul Du, matka Lana, Hila i Shae

Yun Doru­pon – były pro­gno­styk, zdrajca; nie żyje

Haru Eyni­shun – była żona Kaul Lana; nie żyje

Kyanla – gospo­sia w rezy­den­cji Kau­lów

Sulima – gospo­sia w rezy­den­cji Kau­lów

Inne pię­ści i palce

Vuay Yuduo – pierw­sza pięść Juen Nu

Iyn Roluan – pięść wyso­kiej rangi

Vin Solunu – pięść wyso­kiej rangi, mający talent do Postrze­ga­nia

Dudo, Tako – oso­bi­ści straż­nicy Kaul Maik Wen

Hejo, Ton, Suyo, Toyi – pię­ści z klanu

Kitu, Kenjo, Sim – palce z klanu

Przy­szłe zie­lone kości

Mal Ging – uczeń w Aka­de­mii Kaul Du, kolega z klasy Jai

Noyu Hanata – uczen­nica w Aka­de­mii Kaul Du, kole­żanka z klasy Jai

Noyu Kain­cau – star­szy brat Noyu Hany

Eiten Asha­san – córka byłej pię­ści, dzie­dziczka gorzelni Prze­klęte Piękno

Teije Inno – odle­gły kuzyn rodziny Kau­lów

Ważni latar­nicy

Pan Une – wła­ści­ciel restau­ra­cji Podwójne Szczę­ście

Pani Sugo – wła­ści­cielka Klubu dla Dżen­tel­me­nów Boski Bez

Fuyin, Tino, Eho – latar­nicy z branży deta­licz­nej

Klan Góra

Ayt Mada­shi – filar

Iwe Kalundo – pro­gno­styk

Nau Suen­zen – róg

Ayt (Koben) Ato­sho – bra­ta­nek Ayt Mady

Koben Yirovu – głowa rodziny Kobe­nów

Koben Tin Bet­tana – żona Koben Yira

Koben Ashi­tin – pięść, syn Yira i Bett

Koben Opo­nyo – latar­nik, wujek Ayt Ata

Sando Kin­ta­nin – pięść, kuzyn Ayt Ata

Aben Soro­gun – pięść wyso­kiej rangi

Niru Vononu – pięść niskiej rangi

Gont Aschentu – były róg klanu; nie żyje

Ven San­do­lan – były latar­nik klanu; nie żyje

Ayt Yugon­tin – Włócz­nia Kekonu, adop­cyjny ojciec Mady, Ima i Eoda; nie żyje

Ayt Immin­sho – adop­to­wany star­szy syn Ayt Yu; nie żyje

Ayt Eodoy­atu – adop­to­wany drugi syn Ayt Yu; nie żyje

Tanku Ushi­jan – były róg z cza­sów Ayt Yugon­tina; nie żyje

Tanku Din­gu­min – pięść, syn Tanku Ushi­jana

Pomniej­sze klany

Jio Wasujo – filar klanu Jed­ność Sze­ściu Dłoni

Jio Somu­sen – róg klanu Jed­ność Sze­ściu Dłoni

Tyne Retu­bin – pro­gno­styk klanu Jed­ność Sze­ściu Dłoni

San­gun Yentu – filar klanu Jo Sun

Icho Dan­jin – szwa­gier San­gun Yena

Icho Ten­n­suno – pięść z klanu Jo Sun

Durn Soshu­nur – filar klanu Czarny Ogon

Ruch Bez­kla­nowa Przy­szłość

Bero – prze­stępca

Gurino – czło­nek zało­ży­ciel RBP

Oto­nyo – czło­nek zało­ży­ciel RBP

Tadino – czło­nek RBP, wła­ści­ciel baru w klu­bie Mała Per­sy­mona

Ema – nowa człon­kini RBP

Vasti Eya Molo­vni – neko­lva, agent z Ygu­tanu

Inni na Keko­nie

Jim Sunto – były Anioł Mary­narki z Repu­bliki Espe­nii

Guim Enmeno – kanc­lerz Rady Ksią­żę­cej Kekonu, wierny Górze

Gene­rał Ronu Yasu­gon – główny doradca woj­skowy Rady Ksią­żę­cej

Canto Pan – prze­wod­ni­czący Kekoń­skiego Soju­szu Jade­ito­wego

Son Tomarho – były kanc­lerz Rady Ksią­żę­cej; nie żyje

Ren Jir­huya – arty­sta

Sian Kugo – pro­du­cent fil­mowy i współ­wła­ści­ciel Wybrzeża Kin

Toh Kitaru – pre­zen­ter pro­wa­dzący wia­do­mo­ści w Kekoń­skiej Sta­cji Pań­stwo­wej

Dano – stu­dent z Kró­lew­skiego Uni­wer­sy­tetu Jan

Lula – kur­ty­zana

Dok­tor Timo, Dok­tor Yon – leka­rze zie­lo­nej kości

Mistrz Aido – pry­watny nauczy­ciel jade­ito­wych dys­cy­plin

Wielki Instruk­tor Le – dyrek­tor Aka­de­mii Kaul Dushu­rona

Przed­sta­wi­ciele rządu espeń­skiego

Galo – agent wywiadu Repu­bliki Espe­nii

Ber­glund – agent wywiadu Repu­bliki Espe­nii

Ara Lonard – amba­sa­dor Repu­bliki Espe­nii w Keko­nie

Puł­kow­nik Jor­gen Basso – dowódca Bazy Mary­narki Wojen­nej na Euma­nie

W Espe­nii

Keko-Espeń­czycy

Dauk Losu­nyin – filar Połu­dnio­wej Pułapki

Dauk Sana­san – żona Dauk Losuna, jego „pro­gno­styczka”

Dauk Coru­jon – „Cory”, syn Losuna i Sany, praw­nik

Dauk Keli­shon – „Kelly”, sio­stra Cory’ego. Wice­se­kre­tarz Depar­ta­mentu Prze­my­słu

Sammy, Kuno, Tod – zie­lone kości z Port Massy

Remi Jon­ju­nin (Jon Remi) – przy­wódca zie­lo­nych kości w Resville

Migu Sun­jiki – przy­wódca zie­lo­nych kości w Ada­mont Capita

Hasho Bakuta – przy­wódca zie­lo­nych kości w Even­field

Pan i Pani Hian – rodzina gosz­cząca kie­dyś Emery Andena

Rohn Toro­gon – dawny „róg” Połu­dnio­wej Pułapki: nie żyje

Danny Sinjo – spor­to­wiec i aktor

Paczki

Wil­lum „Chu­dziak” Reams – szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Joren „Mały Jo” Gas­son – szef paczki z Baker Street

Ric­kart „Cwany Ricky” Slat­ter – szef paczki z Wor­min­gwood; sie­dzi w wię­zie­niu

Bla­ise „Byk” Krom­ner – były szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu; sie­dzi w wię­zie­niu

Inni w Espe­nii

Dok­tor Elan Mar­gen – star­szy rangą nauko­wiec w Cen­trum Badań Medycz­nych Dem­pheya

Rigly Hol­lin – współ­udzia­ło­wiec i wice­pre­zes WBH Focus

Wal­ford, Ber­rett – inni współ­udzia­łowcy WBH Focus

Art Wyles – pre­zes kor­po­ra­cji Anorco Glo­bal Reso­ur­ces

Depu­to­wany Blake Son­nen – prze­wod­ni­czący Naro­do­wej Rady Zdro­wia

Dok­tor Gil­spar – sekre­tarz Espeń­skiego Towa­rzy­stwa Lekar­skiego.

W innych miej­scach

Iyilo – prze­myt­nik jade­itu, szef Ti Pasu­iga; Wyspy Uwiwa

Gut­tano – kie­row­nik Stu­dia Fil­mo­wego Świa­tło Dia­mentu; Szo­tar

Choy­ulo – szef baru­kań­skiego gangu Fal­tów; Szo­tar

Batiyo – czło­nek baru­kań­skiego gangu Fal­tów; Szo­tar

Sel Luca­nito – poten­tat prze­my­słu roz­ryw­ko­wego, wła­ści­ciel Spek­ta­klu Numer Jeden; Mar­cu­cuo

Fal­ston – espeń­ski żoł­nierz

Hicks – espeń­ski żoł­nierz

Rozdział 1. Bezklanowi

ROZ­DZIAŁ 1

BEZ­KLA­NOWI

Poczwórna Wygrana – kasyno połą­czone z hote­lem – nie spra­wiała wra­że­nia naj­lep­szego miej­sca na roz­po­czę­cie rewo­lu­cji. Była dogod­nym celem wyłącz­nie dla­tego, że Bero tu pra­co­wał i wie­dział, jak omi­nąć straże. Cały Jan­loon drżał z zimna po nagłym nadej­ściu naj­chłod­niej­szej i naj­bar­dziej wil­got­nej zimy od dzie­się­cio­leci, ale jasne świa­tła i zgiełk kasyna bez chwili prze­rwy wabiły gra­ją­cych o wyso­kie stawki hazar­dzi­stów oraz zagra­nicz­nych tury­stów, a ich pie­nią­dze napeł­niały kufry klanu Bez Szczy­tów. Dzi­siaj jed­nak tak nie będzie.

Dzie­sięć minut przed połu­dniem Bero poja­wił się w kasy­nie z wóz­kiem baga­żo­wym z trzema waliz­kami i wepchnął go do windy. Było w niej trzech biz­nes­me­nów pogrą­żo­nych w oży­wio­nej roz­mo­wie.

– Góra ofe­ruje mi daninę niż­szą o pięt­na­ście pro­cent – mówił jeden z nich.

– Kau­lo­wie nie mogą temu dorów­nać – poskar­żył się łysy męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze. – A mimo to na­dal ocze­kują ode mnie, że będę w sta­nie kon­ku­ro­wać z zagra­nicz­nymi fran­czy­zami, które wyra­stają wszę­dzie jak chwa­sty z powodu umów han­dlo­wych, jakie narzu­cili kra­jowi.

Pierw­szy biz­nes­men skrzy­wił się z nie­za­do­wo­le­niem.

– Zatem wolisz pła­cić daninę Ayt Madzie?

– To żądna wła­dzy mor­der­czyni, ale co z tego? Wszy­scy oni tacy są. Zro­biła to, co musiała, żeby utrzy­mać kon­trolę nad Górą – wtrą­cił trzeci z nich, mocno opa­lony. – Przy­naj­mniej sta­wia na pierw­szym miej­scu inte­resy Kekonu, a teraz wresz­cie wybrała następcę. Myślę, że…

Drzwi windy, które zaczęły już się zamy­kać, otwo­rzyły się ponow­nie i do środka weszło dwóch cudzo­ziem­ców. Zajęli ostat­nie wolne miej­sce, obok wózka Bera. Byli ubrani po cywil­nemu, ale nie wyglą­dali na tury­stów. Biz­nes­meni umil­kli, spo­glą­da­jąc na obcych z uprzejmą podejrz­li­wo­ścią. W Jan­lo­onie roiło się ostat­nio od przed­sta­wi­cieli zagra­nicz­nych rzą­dów i kor­po­ra­cji.

Winda zje­chała na par­king. Gdy wszy­scy już z niej wyszli, Bero wyto­czył swój wózek wraz z jego zawar­to­ścią na zewnątrz i spoj­rzał na zega­rek. Zie­lone kości z klanu Bez Szczy­tów uważ­nie obser­wo­wały zyskowne kasyna na ulicy Dla Ubo­gich, ale w dziel­nicy nie było ich aż tak wiele. Eitena, który dał Berowi zatrud­nie­nie w Poczwór­nej Wygra­nej, nie było dziś w robo­cie. Bero przez wiele tygo­dni obser­wo­wał har­mo­no­gram pracy ochro­nia­rzy i wie­dział, że w samo połu­dnie w kasy­nie nie będzie żad­nego z jade­ito­wych wojow­ni­ków klanu Bez Szczy­tów. Rzecz jasna, gdy już zacznie się zamie­sza­nie, zaraz się zja­wią. Dla­tego szyb­kość miała klu­czowe zna­cze­nie.

Obok niego zatrzy­mała się fur­go­netka. Sie­dzący za kie­row­nicą Tadino wysko­czył z niej bły­ska­wicz­nie. Jadący z tyłu Oto­nyo i Guriho podą­żyli za nim. Bero raczej nie lubił trzech Oor­to­ka­nów, za ich cudzo­ziem­ski akcent i brzyd­kie ygu­tań­skie ubra­nia – zwłasz­cza Tadina, który miał ostry, szcze­kliwy głos oraz wąską twarz koja­rzącą się z polu­ją­cym na szczury terie­rem. Nie­mniej byli to jedyni znani mu ludzie, któ­rzy nie­na­wi­dzili kla­nów zie­lo­nych kości rów­nie mocno jak on i pra­gnęli ich cał­ko­wi­tego upadku.

– Nikt nas nie zatrzy­my­wał ani nie zada­wał żad­nych pytań – pochwa­lił się Tadino.

Nawet gdyby ktoś się nimi zain­te­re­so­wał, w fur­go­netce nie było broni ani żad­nych podej­rza­nych mate­ria­łów. Bero zdjął walizki z wózka i rzu­cił je na zie­mię. Guriho, Oto­nyo i Tadino wyjęli ich zawar­tość – maski gazowe, pojem­niki z farbą w aero­zolu, łomy, pisto­lety oraz pojem­niki z gazem łza­wią­cym.

Gdy już wypo­sa­żyli się w to wszystko, Bero otwo­rzył klu­czem dla pra­cow­ni­ków drzwi na schody bie­gnące przy szy­bie windy. Po wej­ściu na górę otwo­rzył kolejne drzwi. Za nimi znaj­do­wał się wyło­żony dywa­nami kory­tarz bie­gnący za kuch­nią kasyna.

Tadino uśmiech­nął się i wło­żył maskę gazową. Guriho oraz Oto­nyo klep­nęli się nawza­jem po ple­cach i podą­żyli za jego przy­kła­dem. Ten pierw­szy męczył się przez moment, nim zdo­łał wepchnąć do maski swą bujną brodę. Potem popę­dzili przed sie­bie, nie oglą­da­jąc się na Bera. Oto­nyo wto­czył do kuchni jeden z pojem­ni­ków z gazem łza­wią­cym, a Tadino rzu­cił drugi na pod­łogę kasyna. Jego zawar­tość zaczęła wydo­sta­wać się z sykiem na zewnątrz. Bero przy­ci­snął się do drzwi, by nikt go nie zauwa­żył. Roz­le­gły się krzyki, a potem odgłosy kaszlu i wymio­tów oraz tupot nóg.

Gdy padł strzał, hałasy zaczęły się na dobre – krzyki prze­ra­że­nia na górze, spa­da­jące na pod­łogę tale­rze i prze­wra­cane meble, brzęk tłu­czo­nego szkła, meta­liczny łoskot drzwi ewa­ku­acyj­nych oraz szybki fur­kot obro­to­wych drzwi wej­ścio­wych. Klienci Poczwór­nej Wygra­nej ucie­kali pośpiesz­nie przed gazem, wypa­da­jąc w panice z cie­płej, wygod­nej sali na ulicę Dla Ubo­gich.

Bero zasło­nił ban­daną nos i usta, a potem wyj­rzał zza rogu na klatkę scho­dową. Na­dal ota­czało go okrop­nie dużo hałasu, ale kłęby dymu utrud­niały mu obser­wa­cję. Tro­chę żało­wał, że nie sieje cha­osu razem z innymi – nie strzela w powie­trze, nie wyma­chuje łomem, tłu­kąc szyby, nie nisz­czy ścian ani mebli. Szkody się naprawi, ale koszty obciążą klan Bez Szczy­tów. Upo­ko­rzą go, a jed­no­cze­śnie przed­sta­wią swe sta­no­wi­sko w spo­sób, któ­rego nie można będzie zigno­ro­wać. Bero skrzy­wił się z nie­za­do­wo­le­niem. Był odważ­niej­szy od swo­ich towa­rzy­szy i miał gęst­szą krew. Robił rze­czy, na myśl o któ­rych te oor­to­kań­skie kun­dle zeszcza­łyby się ze stra­chu.

Cof­nął głowę na klatkę scho­dową i zamknął drzwi. Niczego nie udo­wodni, ster­cząc tu dłu­żej. Jeśli zie­lone kości się zja­wią, poła­mią nogi dur­niom, któ­rych uda im się zła­pać. Bero już zbyt wiele razy unik­nął podob­nego losu. Cenił wła­sne koń­czyny. Kie­dyś miał jadeit i tyle bły­sku, że mógł dobrze żyć z jego sprze­daży. Nie­stety te czasy minęły. Nie­na­wi­dził kla­nów, ale potrze­bo­wał tej roboty.

Drzwi otwo­rzyły się z hukiem i trzej męż­czyźni wypa­dli chwiej­nym kro­kiem na klatkę scho­dową. W ich oczach błysz­czało sza­leń­stwo, włosy mieli prze­po­cone i dyszeli ciężko. Bero popę­dził razem z nimi na par­king. Pierw­szy dotarł na dół i scho­wał się za rogiem, gdy otwo­rzyły się drzwi pobli­skiej windy i wybie­gła z niej szóstka ucie­ka­ją­cych pra­cow­ni­ków kasyna. Kiedy się odda­lili, naci­snął alarm, by winda nie mogła wró­cić na górę, po czym wypro­wa­dził swych towa­rzy­szy z klatki scho­do­wej. Zdjęli maski gazowe i wrzu­cili ekwi­pu­nek do wali­zek.

– Przez dwa tygo­dnie siedź­cie cicho. Potem spo­tkamy się w Małej Per­sy­mo­nie – przy­po­mniał im Guriho, gdy wsie­dli do fur­go­netki.

Pojazd opu­ścił par­king i Bero został sam.

Pod­je­chał wóz­kiem do zsypu i wrzu­cił do niego walizki z obcią­ża­jącą go zawar­to­ścią. Upew­nił się, że jego służ­bowy uni­form się nie pobru­dził, i udał się na codzienną prze­rwę śnia­da­niową. Wró­cił po trzy­dzie­stu minu­tach. Pod Poczwórną Wygraną stały dwa radio­wozy i samo­chód stra­żacki, a po chod­niku spa­ce­ro­wały trzy zie­lone kości z klanu Bez Szczy­tów. Zmu­szeni do opusz­cze­nia poko­jów goście hote­lowi mar­zli na chod­niku, cze­ka­jąc, aż pozwolą im wró­cić. Bero scho­wał ręce do kie­szeni i cze­kał razem z nimi, sta­ran­nie ukry­wa­jąc uśmiech. Po wewnętrz­nej stro­nie szkla­nych drzwi wej­ścio­wych kasyna napi­sano czer­woną farbą: PRZY­SZŁOŚĆ JEST BEZ­KLA­NOWA.

Rozdział 2. Zdrada

ROZ­DZIAŁ 2

ZDRADA

Szó­sty rok, pierw­szy mie­siąc

Kaul Hilo­shu­don przy­glą­dał się sze­ściu biz­nes­me­nom, jedzą­cym w jego towa­rzy­stwie kola­cję. Miał nadzieję, że nie będzie musiał zabić żad­nego z nich. Spo­tkali się w naj­więk­szej pry­wat­nej sali Podwój­nego Szczę­ścia. Na stole na­dal było mnó­stwo jedze­nia, ale Hilo nie miał ape­tytu. Wro­gom mógł odbie­rać życie bez chwili waha­nia, ale to byli ludzie z jego klanu. Znał ich wszyst­kich, lepiej czy gorzej, i od lat utrzy­my­wał z nimi kon­takty. Klan Bez Szczy­tów potrze­bo­wał lojal­nych człon­ków.

– Jak zdro­wie żony, Kaul-jen? – zapy­tał latar­nik Fuyin Kan. Nie­zo­bo­wią­zu­jące roz­mowy toczone przy stole ustą­piły miej­sca peł­nej zaże­no­wa­nia ciszy.

Hilo nie prze­stał się uśmie­chać, ale cie­pło znik­nęło z jego oczu, gdy spoj­rzał na sie­dzą­cego naprze­ciwko męż­czy­znę.

– Rekon­wa­le­scen­cja wymaga wiele czasu, ale jest lepiej niż było. Dzię­kuję, że o to zapy­ta­łeś.

– Sły­szę to z przy­jem­no­ścią – odparł Fuyin. – W końcu nie ma nic waż­niej­szego niż zdro­wie i bez­pie­czeń­stwo naszych rodzin. Niech bogo­wie opro­mie­nią klan Bez Szczy­tów swą łaską.

Wzniósł w toa­ście kie­li­szek hoji. Pozo­stali biz­nes­meni podą­żyli za jego przy­kła­dem.

Fuyin nie był typo­wym bez­ja­de­ito­wym latar­ni­kiem. Nosił dwa pier­ście­nie z jade­itami, jade­itowe kol­czyki w uszach, a do tego sprzączkę u paska. Był kie­dyś pię­ścią, ale przed pięt­na­stu laty opu­ścił mili­tarną stronę klanu, by kie­ro­wać rodzinną firmą zaj­mu­jącą się han­dlem deta­licz­nym. Słowa męż­czy­zny wyra­żały uprzejme zain­te­re­so­wa­nie, ale Hilo Postrze­gał jego jade­itową aurę jako gęstą, skłę­bioną chmurę pełną łatwych do roz­po­zna­nia resen­ty­men­tów oraz nie­uf­no­ści.

Odsu­nął talerz i oparł się wygod­nie, pod­czas gdy kel­ne­rzy zbie­rali tale­rze i napeł­niali fili­żanki her­batą. Nie patrzył na sie­dzącą obok Shae, lecz wyczu­wał w jej aurze ner­wo­wość. Jego sio­stra rów­nież nie jadła zbyt wiele. Nie dało się już dłu­żej odwle­kać roz­mowy.

– Zapro­si­łem was tutaj, ponie­waż pro­gno­styczka mówi mi, że są pewne kwe­stie, które musi­cie omó­wić bez­po­śred­nio ze mną jako fila­rem – zaczął Hilo. – Wszy­scy jeste­ście sza­no­wa­nymi i cenio­nymi latar­ni­kami naszego klanu i w związku z tym pra­gnę, rzecz jasna, poroz­ma­wiać z wami i roz­wią­zać wszel­kie pro­blemy, zanim staną się źró­dłem poważ­nych nie­po­ro­zu­mień.

Pierw­szym latar­ni­kiem, który się ode­zwał, nie był Fuyin, lecz łysy męż­czy­zna sie­dzący obok niego, pan Tino. Zali­czał się do star­szych człon­ków klanu i kie­dyś przy­jaź­nił się z nie­ży­ją­cym dziad­kiem Hila.

– Kaul-jen, bio­rąc pod uwagę obecny stan gospo­darki oraz fakt, że musimy kon­ku­ro­wać nie tylko z naszymi rywa­lami z klanu Góra, lecz rów­nież z zagra­nicz­nymi fir­mami, wie­lo­krot­nie pro­si­li­śmy Biuro Pro­gno­styka o obni­że­nie daniny. Jak z pew­no­ścią sobie przy­po­mi­nasz, klan Bez Szczy­tów pod­niósł ją, by móc toczyć wojnę kla­nową, ale nie obniża jej zna­cząco już od sze­ściu lat.

– Ta wojna trwa, tyle że w ukry­ciu – przy­po­mniał mu Hilo. – Góra zamie­rza prę­dzej czy póź­niej nas pod­bić. Sta­ramy się utrzy­mać daniny na roz­sąd­nym pozio­mie i wyko­rzy­stu­jemy pocho­dzące z nich pie­nią­dze do wzmoc­nie­nia klanu, jak pro­gno­styczka uzna za sto­sowne.

Shae wypro­sto­wała się, usły­szaw­szy te słowa.

– Musimy zwięk­szyć moż­li­wo­ści klanu Bez Szczy­tów, jeśli pra­gniemy poko­nać nie­przy­ja­ciół. Udo­sko­na­li­li­śmy naszą tech­no­lo­gię, powięk­szy­li­śmy Aka­de­mię Kaul Dushu­rona, by mogła szko­lić wię­cej zie­lo­nych kości. Otwie­ramy też biura i pro­wa­dzimy inte­resy za gra­nicą. – Szef sztabu pro­gno­styczki, Woon Papi­donwa, natych­miast wrę­czył jej aktówkę. Otwo­rzyła ją i wyjęła ze środka plik papie­rów. – Mogę was zapo­znać z budże­tem klanu na przy­szły rok i poka­zać, w któ­rych miej­scach dochody z daniny…

Kolejny latar­nik, opa­lony na brąz pan Eho, mach­nął nie­cier­pli­wie ręką.

– Nie wąt­pię, że wyda­je­cie te pie­nią­dze. Pro­blem w tym, na co je poświę­ca­cie. Klan Bez Szczy­tów cią­gle pró­buje pro­wa­dzić inte­resy w Espe­nii, co na dłuż­szą metę z pew­no­ścią zaszko­dzi naszemu kra­jowi. – Nie chciał patrzeć na pro­gno­styczkę, któ­rej nie­raz już oka­zy­wał dez­apro­batę. – Mło­dzież za bar­dzo ulega cudzo­ziem­skim wpły­wom. Dla­tego mamy teraz wyż­szą prze­stęp­czość i wię­cej pro­ble­mów spo­łecz­nych. Weźmy na przy­kład to, co wyda­rzyło się w zeszłym tygo­dniu w kasy­nie Poczwórna Wygrana. To był skan­dal. A odpo­wie­dzial­nych za atak chu­li­ga­nów na­dal nie zła­pano.

Hilo zmru­żył powieki, poiry­to­wany men­tor­skim tonem Eha.

– Jeśli chcesz kogoś oskar­żać o wzrost prze­stęp­czo­ści, pomyśl, jak wielu człon­ków baru­kań­skich gan­gów spro­wa­dziła do kraju Góra, by powięk­szyć swoje sze­regi. Ale to nie ma zna­cze­nia. Wiem, że Góra pró­buje nas podejść, pro­po­nu­jąc niż­sze daniny, w związku z czym nagle docho­dzi­cie do wnio­sku, że to nie­spra­wie­dliwe, że pła­ci­cie tyle co zawsze, pod­czas gdy wydaje się wam, że mogli­by­ście zna­leźć korzyst­niej­szą ofertę.

Pełna zaże­no­wa­nia cisza, która nagle zapa­dła, była wystar­cza­ją­cym potwier­dze­niem. Kilku latar­ni­ków sta­ran­nie uni­kało jego spoj­rze­nia.

Ale Fuyin Kan nie odwró­cił wzroku.

– Przej­ście do innego klanu byłoby trudną i dra­styczną decy­zją – oznaj­mił. – Wpły­nę­łoby nie tylko na sytu­ację finan­sową danego czło­wieka, lecz rów­nież na to, gdzie może miesz­kać, do któ­rej szkoły sztuk walki mogą uczęsz­czać jego dzieci, na jego życie towa­rzy­skie i na to, kto jest jego przy­ja­cie­lem, a kto wro­giem. Nie chcemy się posu­wać tak daleko. Dla­tego przy­by­li­śmy tu całą grupą, licząc na osią­gnię­cie poro­zu­mie­nia.

Pozo­stali latar­nicy prze­su­nęli się ku przo­dowi na znak popar­cia dla tych słów. Fuyin pozwo­lił, by inni prze­mó­wili przed nim, było jed­nak oczy­wi­ste, że to on jest ich przy­wódcą, zgod­nie z podej­rze­niami Hila.

To skoń­czy się źle, pomy­ślał, nie dał jed­nak za wygraną.

– Nie możemy w tej chwili obni­żyć daniny. Mogę dać ci słowo jako filar, że w miarę jak nasze inte­resy za gra­nicą będą się roz­ra­stać, zaczniemy dzie­lić się zyskami z całym kla­nem. Biuro Pro­gno­styka będzie stop­niowo zmniej­szało jej wyso­kość przez pięć naj­bliż­szych lat.

Nie miał poję­cia, czy mia­łoby to sens pod wzglę­dem finan­so­wym, ale brzmiało roz­sąd­nie. W aurze Shae nie zapło­nął nagły gniew na niego, uznał więc, że pora­dzi­łaby sobie z tym zada­niem.

Fuyin potrzą­snął głową.

– To nie jest żaden kom­pro­mis. Wszy­scy tu zgo­dzi­li­śmy się, że spra­wie­dli­wość wymaga, by klan Bez Szczy­tów dorów­nał ofer­cie Góry. Wie­rzymy też głę­boko, że musi zajść zmiana w poli­tyce klanu. Trzeba skoń­czyć z inwe­sto­wa­niem za gra­nicą i sku­pić się na obro­nie naszych inte­re­sów w domu.

W jade­ito­wej aurze Shae poja­wiły się fale kon­ster­na­cji.

– Jeśli obni­żymy daninę, a jed­no­cze­śnie zre­zy­gnu­jemy z dzia­łal­no­ści, która przy­nosi nam naj­szyb­ciej rosnące dochody, klan będzie tra­cił pie­nią­dze na dwóch fron­tach. To droga do zagłady.

Nie­któ­rzy latar­nicy wymam­ro­tali coś pod nosem, ale Fuyin tylko roz­po­starł dło­nie.

– Góra radzi sobie dobrze. Chcesz powie­dzieć, że klan Bez Szczy­tów nie potrafi jej dorów­nać? Jeśli tak, czy możesz mieć do nas pre­ten­sję, jeśli wspól­nie podej­miemy dzia­ła­nia dla zabez­pie­cze­nia naszej przy­szło­ści?

Te słowa mogły nie brzmieć jak groźba, ale nią były. Fuyin zgro­ma­dził kilku nie­za­do­wo­lo­nych latar­ni­ków i oznaj­mił, że jeśli klan Bez Szczy­tów nie spełni ich żądań, wszy­scy przejdą do Góry. Nawet Shae nie potra­fiła zna­leźć odpo­wie­dzi na ten bez­czelny szan­taż.

Hila wypeł­nił gniew mie­sza­jący się z roz­cza­ro­wa­niem.

– Fuyin-jen… – zaczął, kon­cen­tru­jąc całą uwagę na byłej pię­ści i igno­ru­jąc pozo­sta­łych sie­dzą­cych za sto­łem męż­czyzn – po co przy­by­łeś tutaj, by pro­sić mnie o cokol­wiek, skoro już prze­sze­dłeś na stronę Góry? Czy Ayt Mada roz­ka­zała ci, byś pocią­gnął tych ludzi ku zgu­bie razem ze sobą?

Twarz Fuy­ina stała się nie­prze­nik­nioną maską.

– O czym ty gadasz?

– Już od mie­sięcy pła­cisz daninę Górze. Mogę poka­zać wszyst­kim dowód zna­le­ziony przez Maik Tara, ale może lepiej sam się przy­znasz, zamiast kła­mać mi pro­sto w oczy. – Hilo zacho­wy­wał spo­kój, lecz w jego gło­sie pobrzmie­wała zimna, zło­wroga nuta. – Nie jesteś zwy­kłym latar­ni­kiem, jak twoi towa­rzy­sze. Jesteś zie­loną kością, która zła­mała kla­nowe przy­sięgi.

Przy stole zapa­dła cał­ko­wita cisza. Cichy szum gło­sów dobie­ga­jący z pozo­sta­łej czę­ści lokalu, znaj­du­ją­cej się za suwa­nymi drzwiami, brzmiał jak kako­fo­nia. Reszta latar­ni­ków sku­liła się na krze­słach. Z ich twa­rzy odpły­nęły wszel­kie barwy.

– Oskar­żasz mnie o zdradę klanu? Byłem pię­ścią wyso­kiej rangi, kiedy ty jesz­cze byłeś nie­grzecz­nym chło­pa­kiem w Aka­de­mii. To ty zdra­dzi­łeś nas wszyst­kich, Kaul Hilo­shu­don.

Gorycz, którą filar wyczu­wał w aurze Fuy­ina, prze­ro­dziła się w gwał­towną burzę. Cienka war­stewka uprzej­mo­ści, jaką do tej pory utrzy­my­wał, znik­nęła.

– Mój ojciec zbu­do­wał z niczego kwit­nący inte­res, mając tylko wła­sny pot, nie­ustę­pli­wość oraz patro­nat klanu. Dzięki bogom, że już nie żyje i nie musi patrzeć, jak jego firma jest wypy­chana z rynku, bo otwo­rzy­łeś nasz kraj przed cudzo­ziem­cami, jak kurwa roz­kła­da­jąca nogi przed każ­dym. – Głos Fuy­ina stał się ochry­pły i drżący. – Mój syn tak bar­dzo cię podzi­wiał. Chciał się stać taki jak ty. Miał tylko dwa­dzie­ścia lat, był pal­cem dopiero od sze­ściu mie­sięcy, kiedy zabito go bez powodu, w woj­nie kla­nów, do któ­rej ni­gdy by nie doszło pod rzą­dami two­jego brata albo dziadka. Masz czel­ność żądać ode mnie wier­no­ści? Nie, Kaul-jen, jesteś tylko szcze­nia­kiem, a nie fila­rem, a twoja sio­stra liże buty Espeń­czy­kom. Nie jestem ci nic winien.

Hilo nie odpo­wia­dał mu przez nie­ty­powo długą chwilę. Postrze­gał łomo­ta­nie serc i wstrzy­my­wane odde­chy wszyst­kich ota­cza­ją­cych go ludzi, zwłasz­cza Shae, był to jed­nak jedy­nie dro­biazg w porów­na­niu z naci­skiem wzbie­ra­ją­cym w jego dło­niach i gło­wie.

– Fuyin-jen… – zaczął wresz­cie – widzę, że trud­no­ści, któ­rych doświad­czy­łeś, wzbu­dziły w tobie nie­na­wiść do mnie, ale popeł­ni­łeś błąd, pozwa­la­jąc, by wyko­rzy­stała cię Ayt Mada. – Wstał i spoj­rzał byłej pię­ści pro­sto w oczy. – Jeśli czu­łeś się tak bar­dzo nie­szczę­śliwy, w każ­dej chwili mogłeś poroz­ma­wiać ze mną. Bez względu na to, czy to kło­poty w inte­re­sach spo­wo­do­wały, że pra­gniesz się wyrzec życia, czy nie możesz wyba­czyć mi śmierci swego syna, mogłeś popro­sić, bym pozwo­lił ci odejść z hono­rem, a być może nawet zało­żyć swój mały klan w jakiejś innej czę­ści kraju. Zgo­dził­bym się na to z uwagi na wysoką pozy­cję two­jej rodziny i dawne poświę­ce­nia. Nie musia­łeś sprze­da­wać się Górze ani wcią­gać innych w tę pier­do­loną farsę, która miała zaszko­dzić kla­nowi Bez Szczy­tów.

Fuyin sta­nął na pal­cach. Był wyż­szy niż filar, prze­kro­czył już czter­dziestkę, ale na­dal był w świet­nej for­mie fizycz­nej. Czę­sto ćwi­czył z innymi zie­lo­nymi kośćmi.

– Miał­bym cię bła­gać o pozwo­le­nie na opusz­cze­nie mia­sta, w któ­rym się uro­dzi­łem, by żyć na wygna­niu jak bez­war­to­ściowy wyrzu­tek? Mam obciąć sobie ucho i skom­leć o daro­wa­nie życia? Ni­gdy. – Jego twarz zamarła w wyra­zie strasz­li­wej deter­mi­na­cji. – Kaul Hilo­shu­don, fila­rze klanu Bez Szczy­tów, ofe­ruję ci czy­stą klingę. – W pokoju roz­le­gły się szepty zdu­mie­nia i lęku. Od lat nikt nie wyzwał Kaula Hilo na poje­dy­nek. – Wybierz miej­sce i broń…

– Odma­wiam. – Odpo­wiedź Hila zmro­ziła wszyst­kich w pokoju. Na twa­rzy filaru dostrze­gało się jego sławną furię. – Jesteś zdrajcą. Nie zasłu­gu­jesz na poje­dy­nek. Przy­kro mi z powodu śmierci two­jego syna i nie­po­wo­dzeń w inte­re­sach, ale wielu z nas prze­żyło strasz­liwe tra­ge­die, a mimo to nie zła­mało przy­siąg.

Fuyin dał się na moment zbić z tropu. Nawet Shae i Woon patrzyli na Hila z zasko­cze­niem. Ni­gdy dotąd nie sły­szano, by Kaul Hilo­shu­don odrzu­cił oso­bi­ste wyzwa­nie. Opadł z nie­do­wie­rza­niem na pięty.

– Jesteś tchó­rzem – wark­nął.

– Jestem fila­rem klanu – odparł Hilo. – Postą­pił­bym głu­pio, gdy­bym wąt­pił, że na­dal pozo­sta­jesz groź­nym wojow­ni­kiem. – Być może nie masz już po co żyć, ale ja nie mogę się nara­zić na obra­że­nia, które odcią­gnę­łyby mnie na pewien czas od rodziny i obo­wiąz­ków. – Zmarsz­czył brwi. Zro­zu­miał, że tłu­ma­czy przy­czyny odmowy raczej sobie samemu niż Fuy­inowi. – Jeśli pra­gniesz zacho­wać życie, możesz oddać wszystko, co posia­dasz, kla­nowi i zaak­cep­to­wać wygna­nie z Kekonu. W prze­ciw­nym razie przy­znam ci śmierć kon­se­kwen­cji, z bro­nią w ręku. To wszystko.

Gdy Hilo wypo­wie­dział te słowa, drzwi pokoju otwo­rzyły się nagle i do środka wszedł Juen Nu, róg klanu Bez Szczy­tów. Towa­rzy­szyli mu Maik Tar i Iyn Ro. Trzy zie­lone kości cze­kały na dole. Hilo roz­ka­zał im wejść do środka, gdy tylko Postrzegą jakieś zagro­że­nie ze strony któ­re­goś z obec­nych. Pan Tino i pan Eho odsu­nęli się od Fuy­ina, otwie­ra­jąc sze­roko oczy, jakby nagle stał się tyka­jącą bombą zega­rową. Oskar­żony o zdradę rzu­cał spoj­rze­nia na wszyst­kie strony. Ręce mu drżały. Juen, Maik i Yin ruszyli ku niemu, okrą­ża­jąc wielki stół z obu stron. Żaden z latar­ni­ków nie odwa­żył się wstać z krze­sła.

Shae zaczęła się pod­no­sić. Jej aura iskrzyła się nie­spo­koj­nie. Pro­gno­styczka wezwała tych latar­ni­ków na obiad, który miał dopro­wa­dzić do pojed­na­nia, a teraz wyglą­dało na to, że zakoń­czy się egze­ku­cją.

– Hilo – wysy­czała, na tyle gło­śno, żeby ją usły­szał. – Nie rób tego w tym miej­scu. Lepiej…

Nikt nie usły­szał reszty jej suge­stii, ponie­waż Fuyin wyszarp­nął mały pisto­let z ukry­tej pod paskiem wszy­wa­nym kabury i zaczął strze­lać.

Tar zare­ago­wał natych­miast, wzno­sząc Odbi­ja­nie przed fila­rem. Mało­ka­li­browe poci­ski pomknęły ku sufi­towi. Fuyin Kan odrzu­cił broń, wark­nął wście­kle i posił­ku­jąc się Lek­ko­ścią, prze­sko­czył nad sto­łem. Wycią­gnął karam­bit i spró­bo­wał ciąć w gar­dło Hila.

Filar odpo­wie­dział na atak. Wsko­czył na stół, rów­nież poma­ga­jąc sobie Lek­ko­ścią, i zła­pał prze­ciw­nika za łokieć, powstrzy­mu­jąc tra­jek­to­rię jego broni. Potem pchnął z całej siły jego śro­dek cięż­ko­ści, pozba­wia­jąc go rów­no­wagi, gdy tylko Lek­kość zaczęła opusz­czać Fuy­ina i jego stopy dotknęły blatu. Napast­nik zachwiał się, ale ude­rzył śmier­tel­nie groź­nym Prze­no­sze­niem. Stal Hila led­wie zdo­łała odbić atak. Filar obró­cił się bły­ska­wicz­nie, pocią­ga­jąc dru­giego męż­czy­znę za sobą. Stopa Fuy­ina wpa­dła w wazę na wpół wypeł­nioną sty­gnącą zupą. Męż­czy­zna pole­ciał na łeb na szyję ku skra­jowi stołu. Tale­rze, fili­żanki i jedze­nie wyska­ki­wały na wszyst­kie strony spod stóp wal­czą­cych.

Wiele lat temu, gdy Hilo był jesz­cze nasto­lat­kiem i uczył się w Aka­de­mii, ćwi­czył rów­no­wagę i Lek­kość, ćwi­cząc ze spa­ring­part­ne­rami na wąskich pół­kach i chwie­ją­cych się plat­for­mach. Wtedy uwa­żał, że te ćwi­cze­nia są głu­pie. Walki toczono na asfal­cie i beto­nie, nie na kło­dach nad wodo­spa­dami, jak na fil­mach. Teraz, gdy wal­czył na stole w restau­ra­cji, przy­po­mniał sobie na moment, jak instruk­to­rzy uczyli go, że zie­lone kości, choćby nawet naj­le­piej przy­go­to­wane, nie mogą liczyć na to, że zawsze będą miały szansę wyboru, w jakich warun­kach chcą wal­czyć. Szar­pali się ze sobą, obaj pochy­leni, aż Hilo wycią­gnął bły­ska­wicz­nie lewą rękę i oto­czył głowę prze­ciw­nika od tyłu, jakby była piłką szta­fe­tową. Uniósł karam­bit, który poja­wił się nagle w jego pra­wej dłoni, i wbił w szyję Fuy­ina. Zła­pał go za włosy i pocią­gnął jego twarz ku sto­łowi. Karam­bit wbił się głę­biej. Gdy męż­czy­zna opadł na kolana, roz­legł się trzask roz­bi­ja­nych tale­rzy. Hilo pocią­gnął nóż ku górze, uży­wa­jąc całej swej Siły, i prze­ciął tcha­wicę.

Fuyin mio­tał się jesz­cze przez kró­ciutką chwilę, zrzu­ca­jąc na pod­łogę kolejne przed­mioty. Wresz­cie znie­ru­cho­miał. Pod jego pod­bród­kiem utwo­rzyła się kałuża krwi, ciem­niej­sza plama na czer­wo­nym obru­sie, mie­sza­jąca się z roz­la­nym roso­łem oraz kawał­kami jedze­nia. Wszystko to trwało nie­spełna minutę. Hilo na­dal sły­szał słabo, lekko ogłu­szony hukiem wystrza­łów w zamknię­tym pomiesz­cze­niu. Kiedy zwró­cił się do pię­ciu pozo­sta­łych latar­ni­ków, któ­rzy pod­no­sili się już z pod­łogi, nie był pewien, czy krzy­czy, czy mówi nor­mal­nie.

– Czy jest tu ktoś jesz­cze, kto ma jakieś oso­bi­ste pre­ten­sje, albo czuje się tak nie­za­do­wo­lony, że jest gotowy pod­trzy­mać żąda­nia Fuy­ina?

Latar­nicy wstali z potul­nymi minami. Pan Eho spoj­rzał na ciało i prze­łknął gło­śno ślinę, po czym dotknął czoła sple­cio­nymi dłońmi i pokło­nił się nisko, odda­jąc honory fila­rowi.

– Kaul-jen, muszę ze wsty­dem wyznać, że ule­głem namo­wom Fuy­ina wyłącz­nie z powodu finan­so­wej inte­re­sow­no­ści. Z rado­ścią akcep­tuję zapro­po­no­wany przez cie­bie kom­pro­mis. To cał­ko­wi­cie mnie zado­wala.

– Mnie rów­nież, Kaul-jen – dodał pośpiesz­nie pan Tino, otrze­pu­jąc spodnie. – Wybacz mi moją głu­potę. Sądzi­łem, że Fuyin repre­zen­tuje inte­resy nas wszyst­kich, ale teraz widzę, że popeł­ni­łem błąd, ufa­jąc mu. Mamy szczę­ście, że natych­miast go przej­rza­łeś.

Pozo­stali latar­nicy poki­wali gło­wami, wyraź­nie zawsty­dzeni, i rów­nież zapew­nili, że są wierni kla­nowi.

Hilo miał ochotę stłuc wszyst­kich na kwa­śne jabłko, a potem zażą­dać, by obcięli sobie uszy, jeśli pra­gną zacho­wać patro­nat klanu, powstrzy­mał jed­nak ten impuls. Nie sądził, by ci biz­nes­meni mieli wystar­cza­jąco gęstą krew, żeby wytrzy­mać coś takiego. Leżące na stole ciało Fuy­ina było wystar­cza­ją­cym argu­men­tem. Dal­sze zastra­sza­nie ich nie dałoby mu nic poza oso­bi­stą satys­fak­cją. Odwró­cił się z nie­sma­kiem.

– Zabierz­cie ich stąd – roz­ka­zał swoim pię­ściom.

Iyn wypro­wa­dziła skar­co­nych latar­ni­ków z budynku. Odda­lili się z wielką ochotą, rzu­ca­jąc ner­wowe spoj­rze­nia za sie­bie. Nie­któ­rych z nich szczere wyrzuty sumie­nia albo strach mogły rze­czy­wi­ście skło­nić do powrotu z uchem w szka­tułce, ale Hilo o to nie dbał. Uwa­żał, że bez­ja­de­ito­wym latar­ni­kom ni­gdy nie można ufać. Chro­niła ich aisho i zale­żało im wyłącz­nie na pie­nią­dzach. Ocze­ki­wali od klanu siły i ochrony, ale z łatwo­ścią mogli prze­nieść swą wier­ność na inny, dla zysku albo z chęci prze­trwa­nia. Nie można było mieć pre­ten­sji do Ayt o to, że ze wszyst­kich sił sta­rała się ich ukraść.

– Lepiej pójdę poroz­ma­wiać z panem Une, żeby uspo­koić sytu­ację – ode­zwał się Juen.

Huk strza­łów i odgłosy prze­mocy z pew­no­ścią zakłó­ciły atmos­ferę w lokalu i prze­stra­szyły sta­rego restau­ra­tora. Była wła­śnie pora obia­dowa. Po wyj­ściu rogu Tar objął ramie­niem barki Hila.

– Za szybko go zała­twi­łeś, Hilo-jen. Jestem twoim fila­ro­wym, czy nie mogłeś mi pozwo­lić zdo­być choć odro­biny jego zie­leni?

Hilo łyp­nął z kwa­śną miną na zwłoki Fuy­ina. Nie odpo­wie­dział na uśmiech szwa­gra.

– Zabierz jego jadeit dla klanu – roz­ka­zał. – Nie czuł­bym się dobrze, nosząc go, bo wiem, że jego syn zgi­nął za klan Bez Szczy­tów, kiedy byłem rogiem.

Ruszył ku drzwiom, ale Shae zagro­dziła mu drogę. Jej jade­itową aurę wypeł­niało nie­za­do­wo­le­nie.

– Chcesz po pro­stu sobie pójść i nie powie­dzieć nic wię­cej? – zapy­tała.

Noz­drza Hila roz­sze­rzyły się, gdy usły­szał ton jej głosu.

– Co jesz­cze miał­bym powie­dzieć? Chcia­łaś, żeby ten obiad roz­wią­zał pro­blem uskar­ża­ją­cych się latar­ni­ków. Już się nie uskar­żają, prawda?

– Nie sądzisz, że jeśli zamie­rza­łeś zli­kwi­do­wać Fuy­ina na oczach wszyst­kich, to powin­ni­śmy poroz­ma­wiać o tym wcze­śniej? Dla­czego mi nie powie­dzia­łeś, że masz dowody na to, że płaci daninę Górze?

– Bo ich nie mia­łem – wark­nął. – Mia­łem prze­czu­cie. Kiedy zoba­czy­łem jego reak­cję, byłem już pewny. Już przed­tem miał do mnie pre­ten­sje, nic więc dziw­nego, że Ayt do niego dotarła. Był zde­ter­mi­no­wany zgi­nąć i zabrać mnie ze sobą do grobu.

Mimo że Hilo rozu­miał to wszystko, uwa­żał zdradę byłej pię­ści za sprawę oso­bi­stą. Zarzuty Fuy­ina na­dal nio­sły się echem w jego gło­wie. Pra­gnął wyjść stąd, odda­lić się od ciała.

Spró­bo­wał ode­pchnąć Shae na bok, ale ona ponow­nie zagro­dziła mu drogę.

– To nie jest żadne wyj­ście, Hilo – nie ustę­po­wała. – Egze­ku­cja zdrajcy może uspo­koić ludzi na pewien czas, ale nie roz­wiąże pro­ble­mów, z powodu któ­rych ci latar­nicy zwró­cili się prze­ciwko nam. Nie roz­ma­wia­li­śmy ze sobą o tych spra­wach jak filar z pro­gno­styczką.

Hilo odsło­nił zęby, pochy­la­jąc się ku sio­strze.

– Chcesz roz­ma­wiać ze mną jak pro­gno­styczka? W takim razie rób to, co należy do pro­gno­styczki. Powiedz mi, jak to, do chuja, moż­liwe, że Góra wydaje wię­cej i krad­nie nasze biz­nesy, mimo że pobiera tak niską daninę? Powiedz mi, jak możemy ich powstrzy­mać i wygrać. A jeśli nie potra­fisz, oszczędź mi swo­ich cho­ler­nych wykła­dów.

Otwo­rzyła usta, żeby mu odpo­wie­dzieć, a potem zamknęła je tak gwał­tow­nie, że Hilo usły­szał trzask zębów. Łyp­nęła na niego ze zło­ścią. Jej twarz poczer­wie­niała z iry­ta­cji. Woon, który stał obok, poło­żył dłoń na ramie­niu pro­gno­styczki i odcią­gnął ją do tyłu. Hilo wypadł ze zło­ścią z pokoju.

Juen na­dal roz­ma­wiał z zanie­po­ko­jo­nym panem Une, dzięki czemu Hilo nie był nara­żony na zała­my­wa­nie rąk i ocie­ra­nie czoła w wyko­na­niu sta­rego restau­ra­tora. Nie­któ­rzy ze sta­łych gości Podwój­nego Szczę­ścia ulot­nili się pod­czas krót­kiego wybu­chu prze­mocy, być może oba­wia­jąc się, że roz­leje się ona na resztę restau­ra­cji. Nie­wy­klu­czone też, że prze­stra­szył ich atak anar­chi­stów na kasyno Poczwórna Wygrana, do któ­rego doszło w zeszłym tygo­dniu. Inni jed­nak sie­dzieli sobie spo­koj­nie w restau­ra­cji. Na widok Hila wymam­ro­tali pełne sza­cunku słowa i dotknęli czół, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie zer­kać do pomiesz­cze­nia, w któ­rym znaj­do­wały się zwłoki. Wycią­gali szyje z cho­ro­bliwą cie­ka­wo­ścią, jaką widzi się pod­czas spek­ta­ku­lar­nych zde­rzeń samo­cho­dów albo poża­rów budyn­ków. Wie­czo­rem cały Jan­loon będzie wie­dział, że Fuyin Kana zabito za zdradę klanu.

Filar opu­ścił restau­ra­cję głów­nym wej­ściem i usiadł za kie­row­nicą duchesse signa. Miał w Podwój­nym Szczę­ściu zare­zer­wo­wane miej­sce na par­kingu i zawsze, gdy odwie­dzał lokal, pil­no­wano jego samo­chodu. Tar podą­żył za nim i zastu­kał w okno po stro­nie pasa­żera. Gdy tylko Hilo opu­ścił szybę, oparł się o okno, wsa­dza­jąc ręce do środka.

– Dokąd się wybie­rasz? – zapy­tał bur­kli­wym tonem. Mogło to zna­czyć, że boi się o bez­pie­czeń­stwo Hila albo po pro­stu jest zły, bo go pomi­nięto.

– Muszę się tro­chę prze­je­chać, żeby prze­wie­trzyć sobie głowę – odpo­wie­dział Hilo, wsu­wa­jąc klu­czyk do sta­cyjki. – Pomóż Juenowi i Iyn wszystko posprzą­tać. – Hilo chwi­lami oba­wiał się zle­cać kla­nowe zada­nia Maik Tarowi i Iyn Ro jed­no­cze­śnie, z uwagi na ich burz­liwy zwią­zek, cią­gle waha­jący się mię­dzy żarem a chło­dem. W tej chwili jed­nak doga­dy­wali się nie­źle. – Przy­go­tuj się na podróż do Port Massy. O tej porze roku jest tam zimno. Weź ze sobą cie­płe ubra­nie. Masz wszystko, czego potrze­bu­jesz? Bilety, pasz­port i tak dalej?

– Jasne – odparł jego szwa­gier.

– Będę w domu za parę godzin – dodał Hilo i ruszył, zosta­wia­jąc Tara na par­kingu. Spoj­rzał jesz­cze we wsteczne lusterko i zauwa­żył, że jego fila­rowy jest wyraź­nie smutny i zagu­biony.

***

Jeź­dził pół godziny, nie zmie­rza­jąc wła­ści­wie ni­gdzie. Włą­czył ogrze­wa­nie, by ode­pchnąć od sie­bie mroźne powie­trze, dzia­ła­jące na mia­sto jak zimny ręcz­nik przy­ci­śnięty do ciała. Ulice wywie­rały wyjąt­kowo przy­gnę­bia­jące wra­że­nie. Jaskrawe kolory Jan­lo­onu wybla­kły pod sza­rym, bez­chmur­nym nie­bem. Ludzie byli pod­eks­cy­to­wani wia­do­mo­ścią, że w górach spadł śnieg.

Zdał sobie sprawę, że, nawet się nad tym nie zasta­na­wia­jąc, poje­chał do Dziel­nicy Por­to­wej i zatrzy­mał się przed Klu­bem dla Dżen­tel­me­nów Boski Bez. W ostat­nich latach wiele w Jan­lo­onie się zmie­niło, ale Boski Bez na­dal był taki sam. Hilo pomy­ślał z iro­nią, że to pewny inte­res, któ­remu nie zaszko­dzą nowo­cze­sność ani zagra­niczna kon­ku­ren­cja. Odźwierny odpro­wa­dził jego samo­chód, a gdy tylko Hilo wszedł do środka, pani Sugo, latar­niczka będąca wła­ści­cielką klubu, przy­wi­tała go ewi­dent­nie fał­szy­wym uśmie­chem. Rzecz jasna, ni­gdy nie była dla niego nie­uprzejma i zawsze pil­no­wała, by jego wizyty prze­bie­gały dokład­nie tak, jak sobie tego życzył. Z pew­no­ścią jed­nak nie przyj­mo­wała z entu­zja­zmem rzad­kich, nie­za­po­wie­dzia­nych odwie­dzin filaru.

– Kaul-jen – przy­wi­tała go. Oddała mu honory i zapro­wa­dziła go do luk­su­sowo urzą­dzo­nego pokoju, w któ­rym znaj­do­wała się kanapa. – Cie­szę się, że znowu cię widzę. Mam posłać po Sumi? Albo po Vinę?

Hilo pokrę­cił głową.

– Po jakąś inną.

Przy­kle­jony do twa­rzy pani Sugo uśmiech osłabł nieco.

– Czy mogę zapy­tać, Kaul-jen, tylko po to, żeby świad­czyć ci lep­sze usługi, czy coś ci się nie podo­bało u któ­rej­kol­wiek z kobiet, z któ­rymi spę­dza­łeś tu czas?

– To kurwy – odpo­wie­dział. Nie było w tym zło­ści, po pro­stu czuł się zmę­czony. Rzu­cił mary­narkę na opar­cie kanapy i nalał sobie szklankę cytru­so­wej wody ze sto­ją­cego na stole dzbanka. – Tylko nie przy­sy­łaj mi żad­nej, z któ­rej korzy­stał mój brat. Ta myśl mi się nie podoba.

Pani Sugo zaci­snęła mocno usta, masku­jąc nie­za­do­wo­le­nie uprzej­mym ukło­nem, i wyszła z pokoju. Hilo klap­nął na kanapę, zamknął oczy i potarł kciu­kami ich kąciki. Nie potra­fił zro­zu­mieć, dla­czego Lan odwie­dzał ten lokal. Doszedł do wnio­sku, że jego brat z pew­no­ścią czuł się roz­pacz­li­wie samotny. Raczej zasmu­ciła go myśl, że sam zna­lazł się teraz w podob­nej sytu­acji. Był fila­rem klanu już od sze­ściu lat. Dłu­żej niż Lan. Bra­cia nie byli zbyt­nio do sie­bie podobni, ale być może pozy­cja filaru wpły­wała tak samo na każ­dego męż­czy­znę – izo­lo­wała go i męczyła, aż wresz­cie go zabi­jała, szybko albo powoli.

Nie mógł się powstrzy­mać przed zada­wa­niem sobie pyta­nia, czy Ayt Mada, która zamor­do­wała wielu człon­ków wła­snego klanu, kie­dy­kol­wiek czuła się rów­nie głę­boko roz­cza­ro­wana i zra­niona jak on w tej chwili. Sam bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał ją zamor­do­wać, posłu­gu­jąc się rodziną Venów z klanu Góra, nie powi­nien się więc dzi­wić, że ona rów­nież w podobny spo­sób wyko­rzy­sty­wała nie­za­do­wo­le­nie czy słabe punkty w jego kla­nie. Shae miała rację, choć przy­zna­wał to z wielką nie­chę­cią. Zdrada Fuy­ina nie była izo­lo­wa­nym przy­pad­kiem, a jego śmierć nie roz­wiąże praw­dzi­wego pro­blemu. Po wielu nie­uda­nych zama­chach na życie Hila Góra roz­po­częła dłu­go­trwałą kam­pa­nię, mającą znisz­czyć eko­no­micz­nie klan Bez Szczy­tów.

Roz­le­gło się ciche puka­nie. Hilo wstał z kanapy, otwo­rzył drzwi i zna­lazł za nimi piękną kobietę. Miała ciem­niej­szą skórę i wię­cej krą­gło­ści niż ta, która usłu­gi­wała mu pod­czas poprzed­niej wizyty, jakieś dwa czy trzy mie­siące temu. Przy­nio­sła heba­nową tacę z butelką hoji i cia­stecz­kami dak­ty­lo­wymi uło­żo­nymi na deli­kat­nym gli­nia­nym tale­rzyku.

– Kaul-jen – rze­kła. Jej głos był pełen tro­ski, ale pobrzmie­wała w nim ner­wowa nuta, suge­ru­jąca, że pani Sugo i pozo­stałe dziew­czyny ostrze­gły ją, czego ma się spo­dzie­wać. – Czy mogę wejść?

Hilo przy­trzy­mał jej drzwi.

Posta­wiła tacę na niskim sto­liku przed kanapą, uklę­kła przed nim i sta­ra­nie pod­wi­nęła rękaw, po czym otwo­rzyła butelkę hoji i napeł­niła dwa kie­liszki. To był dobry, stary tru­nek o sil­nym, skom­pli­ko­wa­nym bukie­cie.

Hilo wypił kie­li­szek.

– Chodź do łóżka – zażą­dał.

– Kaul-jen – odparła kobieta suge­styw­nym, uspo­ka­ja­ją­cym tonem. – Ni­gdzie się nam nie śpie­szy. Możesz tu zostać całą noc. Czemu nie odprę­żysz się na moment i nie pozwo­lisz, bym dała ci wię­cej rado­ści? Z pew­no­ścią potrze­bu­jesz chwili ulgi od trud­nych zadań filaru. Wypijmy jesz­cze jedną kolejkę i będziesz mógł mi opo­wie­dzieć, jak ci minął dzień.

Hilo wykrzy­wił usta w iro­nicz­nym gry­ma­sie.

– Mam w domu żonę i dzieci. Nie potrze­buję roz­mów. – Wstał. – Jeśli będziesz współ­pra­co­wać, to nie potrwa długo.

Wle­piła w niego spoj­rze­nie. Otwo­rzyła usta, jakby chciała pod­jąć kolejną próbę prze­ko­na­nia go, ale potem z obu­rze­niem posta­no­wiła dać sobie z tym spo­kój. Skoń­czyła z uda­wa­niem, wypiła hau­stem kie­li­szek hoji, wypro­sto­wała się, roz­wią­zała pasek jedwab­nej szaty i pozwo­liła, by opa­dła na pod­łogę. Poło­żyła się nago na kana­pie z gry­ma­sem rezy­gna­cji na twa­rzy. Hilo pomy­ślał, że wygląda to atrak­cyj­niej niż jej wystu­dio­wany uśmiech, bo przy­naj­mniej jest auten­tyczne. Miała gładką skórę i zna­mię na brzu­chu, obok pępka.

Roze­brał się. Dziew­czyna otwo­rzyła sze­roko oczy, ujrzaw­szy plamy krwi na ręka­wach oraz karam­bit, który odpiął i poło­żył na sto­liku obok tacki. Potem otwo­rzyła je jesz­cze sze­rzej na widok błysz­czą­cych kawał­ków jade­itu na jego oboj­czy­kach, piersi i wokół pępka.

– Nie doty­kaj ich, a nic ci się nie sta­nie – uspo­koił ją Hilo, widząc strach w jej oczach. Pod­niósł jedną z dar­mo­wych pre­zer­wa­tyw leżą­cych na sto­liku.

– Odwróć się i oprzyj na rękach i kola­nach.

Kiedy skoń­czył z nią i poszła do łazienki, ubrał się, zabrał mary­narkę i nóż, a potem zjadł dwa cia­steczka z tacki. Zosta­wił na sto­liku hojny napi­wek. Kur­ty­zany z Nie­biań­skiego Bzu zara­biały przede wszyst­kim na sta­łych klien­tach, któ­rzy czę­sto kupo­wali im pre­zenty i pła­cili dodat­kowo za wyłączny dostęp. Ponie­waż nie spo­dzie­wał się, by miał jesz­cze kie­dyś ją zoba­czyć, uznał, że powi­nien dodat­kowo zapła­cić za jej zmar­no­wany czas.

Na dole pani Sugo życzyła mu dobrej nocy, uśmie­cha­jąc się kwa­śno. Rozu­miał jej iry­ta­cję. Nie­biań­ski Bez był przy­byt­kiem wyso­kiej klasy. Tutej­sze kur­ty­zany potra­fiły grać na róż­nych instru­men­tach, recy­to­wały poezję i towa­rzy­szyły klien­tom na ele­ganc­kich galach, a on zacho­wy­wał się jak w tanim bur­delu. Przed budyn­kiem cze­kała na niego duchesse. Odźwier­nemu nie chciało się zapar­ko­wać samo­chodu gdzie indziej. Poprzed­nie wizyty nauczyły go, że Hilo nie zosta­nie tu długo. Filar okrą­żył swój cenny samo­chód, pochy­lił się i zaj­rzał do środka. Odkąd Maik Kehn, jego szwa­gier i były róg, zgi­nął w zama­chu bom­bo­wym, Hilo z wielką ostroż­no­ścią pod­cho­dził do rodzin­nych samo­cho­dów i ich kie­row­ców, wystrze­ga­jąc się zagro­że­nia, któ­rego nie Postrzeże dzięki jade­ito­wym zmy­słom.

– Czy spu­ści­łeś go z oczu cho­ciaż na sekundę? – zapy­tał.

Odźwierny przy­siągł na swoje życie, że nie.

Usa­tys­fak­cjo­no­wany tymi sło­wami Hilo wsiadł do pojazdu, obró­cił klu­czyk w sta­cyjce i ruszył do domu.

***

Dotarł do rezy­den­cji przed kola­cją. Jego matka i Kyanla roz­ma­wiały w kuchni. Czuł zapach sma­żo­nych jarzyn. Na kana­pie sie­dział Niko. Wcze­śnie nauczył się czy­tać i tylko na moment ode­rwał wzrok od komiksu, by powie­dzieć:

– Cześć, wujku.

Nato­miast Ru i Jaya wybie­gli mu na spo­tka­nie, prze­krzy­ku­jąc się nawza­jem, by przy­cią­gnąć jego uwagę i coś mu opo­wie­dzieć. Hilo poca­ło­wał syna w głowę, pozwo­lił córce wdra­pać się na swoje plecy i zaniósł ją po scho­dach na górę.

– Tato, pokaż mi nowy jadeit! – zażą­dał Ru, idąc tuż za ojcem.

Hilo odwró­cił się na szczy­cie scho­dów i spoj­rzał z góry na chłopca.

– Jaki nowy jadeit?

– Ten, który zdo­by­łeś – nie ustę­po­wał Ru. Sta­nął na pal­cach i objął Hila w pasie – Wujek Tar mówił, że zabi­łeś dzi­siaj kogoś, kto kie­dyś był w kla­nie, ale stał się zły. Gdzie jest twój nowy jadeit?

Hilo wydał z sie­bie cichy, pełen dez­apro­baty pomruk. Jego szwa­gier z pew­no­ścią wró­cił do domu wcze­śniej i zdą­żył już opo­wie­dzieć dzie­ciom uprosz­czoną wer­sję tego, co się dziś wyda­rzyło. Tar ni­gdy nie ukry­wał przed sio­strzeń­cami i sio­strze­nicą, jak naprawdę wygląda życie zie­lo­nych kości. Uwa­żał, że powinny zro­zu­mieć, że Hilo jest nie tylko ich tatą, lecz rów­nież przy­wódcą wiel­kiego i potęż­nego klanu. Dla­tego czę­sto był zajęty i nie było go w domu. Miał wro­gów, któ­rzy chcieli go zabić, i cza­sami musiał pierw­szy ode­brać im życie, by móc wró­cić wie­czo­rem do rezy­den­cji i utu­lić ich do snu.

Hilo nie twier­dził, że się z nim nie zga­dza, nie chciał jed­nak, by chło­pa­kowi wypeł­niano głowę opo­wie­ściami o zie­lo­nych kościach. Przez nie będzie tylko gryzł się tym, czego mu bra­kuje, zamiast być dumny z tego, kim jest. Ru był kamien­no­okim. Ni­gdy nie będzie nosił jade­itu ani nie osią­gnie żad­nej zna­czą­cej pozy­cji w kla­nie Bez Szczy­tów. Hila zasmu­cała świa­do­mość, że jego syn ni­gdy nie sta­nie się jade­ito­wym wojow­ni­kiem, lecz jed­no­cze­śnie cie­szył się z tego, że przy­naj­mniej jedno z jego dzieci będzie miało prost­sze, bez­piecz­niej­sze życie.

– Nie mam żad­nego nowego jade­itu – odpo­wie­dział sta­now­czo. – Wystar­czy mi ten, który już noszę. Powin­ni­śmy zacho­wać nowo zdo­bytą zie­leń dla przy­szło­ści, bo los nie prze­staje się do nas uśmie­chać. Prze­stań słu­chać wszyst­kiego, co opo­wiada ci wujek Tar. – Hilo posta­wił Jayę na pod­ło­dze i czule pogła­skał dzieci po głów­kach. – Wra­caj­cie na dół i przy­go­tuj­cie się do kola­cji.

Kiedy zbie­gły na par­ter, wypro­sto­wał się i otwo­rzył drzwi sypialni. Wen odpo­czy­wała w łóżku, wspie­ra­jąc się na podusz­kach uło­żo­nych pod wez­gło­wiem. Wyglą­dała na zmę­czoną, jak zawsze po sesjach fizjo­te­ra­peu­tycz­nych. Musiała na nowo uczyć się pod­sta­wo­wych rze­czy – jak cho­dzić po pro­stej linii, prze­kła­dać kubek z jed­nej ręki do dru­giej, stać bez potrzeby opie­ra­nia się o coś. Wszystko to wyma­gało wiel­kiego wysiłku i czuła się potem zmę­czona fizycz­nie oraz emo­cjo­nal­nie.

Zatrzy­mał się w drzwiach na kilka sekund, a potem przy­siadł na skraju łóżka i poło­żył dłoń na wypro­sto­wa­nej nodze żony.

– Jak dzi­siaj poszło?

– Nie naj­go­rzej – odpo­wie­działa Wen. – Mogę d… dotknąć pal­ców u nóg i… wypro­sto­wać się i się nie prze­wró­cić. – Uśmiech­nęła się słabo. – To praw­dziwy s… suk­ces.

Hilo każ­dego dnia czuł, że serce mu pęka, gdy widział Wen tak słabą i bez­radną, mówiącą z tak wiel­kim tru­dem. Cza­sami musiał opusz­czać pokój, bo nie mógł patrzeć, jak pła­cze z fru­stra­cji wywo­ła­nej tym, że nie potrafi nawet dokoń­czyć zda­nia, które było w pełni ufor­mo­wane w jej umy­śle, ale nie chciało wyjść z jej ust w takiej for­mie, o jaką jej cho­dziło. Nie­mniej było teraz znacz­nie lepiej niż w zeszłym roku, gdy w ogóle nie była w sta­nie poru­szać jedną połową ciała i led­wie mogła powie­dzieć coś zro­zu­mia­łego. Wtedy nie miał nawet pew­no­ści, czy jej umysł i oso­bo­wość prze­trwały nie­na­ru­szone. Musiał ze wsty­dem przy­znać, że kil­ka­krot­nie popadł w roz­pacz tak głę­boką, że zada­wał sobie pyta­nie, czy nie byłoby mniej okrutne dla nich obojga, gdyby Ande­nowi nie udało się przy­wró­cić jej do życia.

Wen zawsze była pełna wdzięku i elo­kwentna, pewna sie­bie na swój łagodny spo­sób, spo­strze­gaw­cza i zde­ter­mi­no­wana. Kochał ją wtedy bar­dziej niż cokol­wiek innego na świe­cie, a teraz sam już nie był pewien, co czuje. Chwi­lami, gdy patrzył na żonę, wypeł­niało go gorącz­kowe, wszech­ogar­nia­jące pra­gnie­nie, by wziąć ją w obję­cia, kochać się z nią i za wszelką cenę bro­nić jej przed wszyst­kimi moż­li­wymi nie­bez­pie­czeń­stwami. Czę­ściej jed­nak czuł tępy, bole­sny gniew, zimne nie­do­wie­rza­nie i nie­prze­jed­naną furię. Nie posłu­chała jego roz­ka­zów, ukry­wała przed nim znaczną część swo­ich poczy­nań, nara­ziła się na nie­bez­pie­czeń­stwo i nie­mal uczy­niła go wdow­cem, a ich dzieci sie­ro­tami. Zro­bił, co tylko mógł, by zapew­nić jej bez­pie­czeń­stwo, dać wszystko, czego mogła zapra­gnąć, i być dla niej dobrym, a ona nara­ziła ich na tyle bólu.

– Czy Shae… przyj­dzie dzi­siaj? – zapy­tała Wen.

– Nie.

– Powi­nie­neś za… za… za… – Widział, jak wal­czy z tym sło­wem, pró­bu­jąc wypchnąć je z gar­dła, jakby zadła­wiła się kawał­kiem jedze­nia. – Powie­dzieć jej… żeby przy­cho­dziła czę­ściej.

Wstał, nie odpo­wia­da­jąc na jej słowa. Wycią­gnęła do niego rękę, ale odsu­nął się od niej. Widział ból w jej oczach. Z pew­no­ścią już przy­zwy­cza­iła się do tego… nie­zde­cy­do­wa­nia w jego uczu­ciach. Chwi­lami nie­na­wi­dził samego sie­bie z tego powodu. Ale inna część jego jaźni pra­gnęła ją uka­rać, zra­nić rów­nie mocno, jak ona zra­niła jego.

– Kola­cja gotowa – oznaj­mił, oglą­da­jąc się przez ramię. – Jeśli nie chce ci się scho­dzić na dół, popro­szę Kyanlę, żeby przy­nio­sła ci talerz do pokoju.

Rozdział 3. Nieczytelne chmury

ROZ­DZIAŁ 3

NIE­CZY­TELNE CHMURY

Gdy jej brat wyszedł z pokoju, Shae usia­dła ciężko na jed­nym z krze­seł sto­ją­cych naj­da­lej od ciała Fuyin Kana i wsparła czoło na dło­niach. Nie było jej winą, że na koniec obiadu wycią­gnięto noże i prze­lano krew. Powta­rzała to sobie raz po raz, ale te płyt­kie słowa pocie­sze­nia w niczym jej nie poma­gały.

Była pro­gno­styczką. Jej zada­niem było wyprze­dzać wszyst­kich o krok. Pro­gno­styk czyta w chmu­rach, jak mówiło stare powie­dze­nie. Dzi­siaj instynkt Hila oka­zał się traf­niej­szy niż jej prze­my­ślany osąd. Odczuła go bar­dzo bole­śnie. Było też prawdą, że umowy han­dlowe z Espe­nią, które zawarła, przy­nio­sły korzy­ści kla­nowi Bez Szczy­tów, lecz jed­no­cze­śnie nara­ziły kekoń­skie firmy na dodat­kową zagra­niczną kon­ku­ren­cję. Przy­czy­niła się do kło­po­tów Fuy­ina i nie mogła mieć do niego pre­ten­sji o nie­na­wiść, jaką czuł. Jej obo­wiąz­kiem było pod­trzy­my­wa­nie lojal­no­ści latar­ni­ków klanu, żeby jej brat nie musiał ich zabi­jać.

Woon przy­kuc­nął przy krze­śle Shae i poło­żył dłoń na jej kola­nie. Dzięki bogom nie został ranny pod­czas walki. Jej szef sztabu rzadko robił cokol­wiek bez zasta­no­wie­nia, ale w chwili gdy Fuyin wycią­gnął pisto­let, odru­chowo spró­bo­wał ją osła­niać, mimo że nosiła wię­cej jade­itu niż on. Nie była pewna, czy powinna mu za to dzię­ko­wać, czy raczej go skar­cić.

– Shae-jen, postą­pi­łaś wła­ści­wie, pró­bu­jąc zawrzeć kom­pro­mis – rzekł cicho cień pro­gno­styczki. – To Fuyin dopro­wa­dził do wybu­chu prze­mocy, zapewne w zamian za sporą zapłatę.

– To była pułapka typowa dla Ayt Mady – zgo­dziła się z przy­gnę­bie­niem w gło­sie. – Gdyby klan Bez Szczy­tów ustą­pił przed żąda­niami latar­ni­ków, cze­ka­łaby nas finan­sowa ruina. A gdy­by­śmy pozwo­lili im bez prze­szkód opusz­czać klan, nasz upa­dek nastą­piłby jesz­cze szyb­ciej. – Unio­sła głowę. Po śmierci Fuy­ina i ujaw­nie­niu jego zdrady otwo­rzyły się przed nimi inne opcje. – Na­dal możemy sko­rzy­stać na tej awan­tu­rze, jeśli będziemy dzia­łać szybko i dopil­nu­jemy, by mają­tek Fuy­ina pozo­stał wła­sno­ścią klanu.

Jej szef sztabu ski­nął głową.

– Na szczę­ście filar nie zgo­dził się na poje­dy­nek – stwier­dził. Zwy­cięzca poje­dynku czy­stej klingi mógł sobie wziąć jadeit poko­na­nego, ale nie miał prawa tknąć jego rodziny ani majątku. – Możemy opła­cić spad­ko­bier­ców Fuy­ina i sprze­dać frag­menty jego firmy za obni­żoną cenę innym naszym latar­ni­kom zaj­mu­ją­cym się han­dlem deta­licz­nym. To z pew­no­ścią ich udo­bru­cha. W tym tygo­dniu skon­tak­tuję się z naj­waż­niej­szymi z nich i poroz­ma­wiam z nimi oso­bi­ście.

To upewni ich, że pro­po­zy­cja jest auten­tyczna i pocho­dzi pro­sto z Biura Pro­gno­styka. Zdrajca nie żyje, a wszystko, co stwo­rzyli on i jego rodzina, przy­pad­nie tym, któ­rzy docho­wali wier­no­ści.

– Dzię­kuję, Papi-jen. – Shae poło­żyła dłoń na jego dłoni. – Nie wiem, co bym bez cie­bie zro­biła.

Mię­śnie jej ramion roz­luź­niły się nieco, choć na­dal czuła ucisk w klatce pier­sio­wej, wywo­łany ostrymi sło­wami Hila. Ataki ze strony brata nie były dla niej nowo­ścią, ale kiedy poprzed­nio było mię­dzy nimi aż tak źle, mogła uciec na dwa lata za gra­nicę. Teraz musiała współ­pra­co­wać z Hilem w kie­ro­wa­niu kla­nem, a jed­no­cze­śnie tole­ro­wać to, że jej unika i cią­gle ma o coś do niej pre­ten­sję. Nie mogła nawet twier­dzić, że na to nie zasłu­żyła. Ukry­wała tajem­nice przed fila­rem, sprze­ci­wiła się jego woli, roz­ka­zała Ande­nowi i Wen zre­ali­zo­wać plan zama­chu, co omal nie dopro­wa­dziło do ich śmierci.

Hilo miał rację rów­nież w innej spra­wie. Nie miała poję­cia, dla­czego Ayt wygrywa, i nie wie­działa, jak ją powstrzy­mać.

Per­so­nel restau­ra­cji zamknął dostęp do ich sali. Tar i Iyn wynie­śli ciało Fuy­ina drzwiami na zaple­cze, żeby nie nie­po­koić pozo­sta­łych gości, a pan Une zja­wił się tu w towa­rzy­stwie Juena, by pod­dać oglę­dzi­nom uszko­dze­nia ścian i opraw oświe­tle­nio­wych. Klan będzie musiał mu je zre­kom­pen­so­wać. Kel­ne­rzy pośpiesz­nie zabrali spla­miony krwią obrus i sprząt­nęli poroz­rzu­cane jedze­nie.

– Powin­ni­śmy wra­cać do biura. – Shae wstała z wysił­kiem. – Hami pew­nie już na nas czeka.

***

Hami Tuma­shon bar­dzo się zmie­nił od czasu ich ostat­niego spo­tka­nia. Po trzech i pół roku pobytu za gra­nicą przy­brał na wadze, przy­swoił też sobie pewne espeń­skie zwy­czaje. Zja­wił się w Biu­rze Pro­gno­styka w koszulce spor­to­wej pod mary­narką i popi­jał kawę z gałką musz­ka­to­łową z prze­sad­nie wiel­kiego kubka ter­micz­nego. Shae zauwa­żyła też natych­miast, że nie wło­żył z powro­tem jade­itu. Pod nie­obec­ność swej sil­nej aury przy­po­mi­nał wer­sję samego sie­bie ze świata rów­no­le­głego.

Przed laty Shae rów­nież zdjęła jadeit, potem znowu go wło­żyła, a następ­nie stra­ciła znaczną jego część w gwał­tow­nym star­ciu. Zadała sobie pyta­nie, czy przy każ­dym z tych trau­ma­tycz­nych zwro­tów w jej życiu rze­czy­wi­ście nie doszło do roz­sz­cze­pie­nia rze­czy­wi­sto­ści. Być może w jakimś alter­na­tyw­nym świe­cie inna Shae podą­żyła odmienną drogą, a kobieta, którą była ona, wyda­wa­łaby się miesz­kań­com owego świata nie­po­ko­jąco obcym zamien­ni­kiem.

Kiedy oboje z Woonem byli w Podwój­nym Szczę­ściu, do głów­nej sali kon­fe­ren­cyj­nej biura dostar­czono obiad, by wszy­scy pra­cow­nicy mogli uczcić trium­falny powrót Hamiego do Jan­lo­onu. Były pierw­szy szczę­ścio­dawca roz­bu­do­wał filię klanu w Port Massy. Zatrud­niał teraz dwu­dzie­stu pra­cow­ni­ków i nie­dawno prze­niósł jej sie­dzibę do więk­szego biura w śród­mie­ściu. Zyski z inte­re­sów pro­wa­dzo­nych w Espe­nii wzro­sły do impo­nu­ją­cych ośmiu pro­cent docho­dów klanu, pomi­ja­jąc nawet wzrost miej­sco­wych biz­ne­sów, które sko­rzy­stały na uła­twie­niach impor­towo-eks­por­to­wych wpro­wa­dzo­nych przez klan. Było gorzką iro­nią, że zli­kwi­do­wali dzi­siaj czło­wieka, który ucier­piał z powodu jedy­nego uśmie­chu losu, jaki spo­tkał ostat­nio klan Bez Szczy­tów.

– Terun Bin pra­cuje jak wół, a umysł ma bystry niczym gór­ski potok. Pora­dzi sobie w Espe­nii – oznaj­mił Hami i usiadł obok Shae w czę­ści wypo­czyn­ko­wej jej gabi­netu.

Terun Bin miał być następcą Hamiego. Choć miał dopiero dwa­dzie­ścia osiem lat, już zdo­łał osią­gnąć pozy­cję sza­no­wa­nego szczę­ścio­dawcy wyso­kiej rangi. Nie­stety miał bar­dzo nie­wiele talentu do jade­itu, być może dla­tego, że był w jed­nej czwar­tej Abu­kei, choć na to nie wyglą­dał i tylko nie­wiele osób o tym wie­działo. Nie uczył się w aka­de­mii sztuk walki, lecz w aka­de­mic­kim liceum, a jedyny jadeit, jaki nosił, zdo­był dzięki pry­wat­nemu szko­le­niu. Za radą Woona Shae awan­so­wała Teruna i wysłała go do Port Massy, gdzie fakt, że nie posia­dał zie­leni, nie będzie szko­dził jego repu­ta­cji. Hami poświę­cił ostat­nie dwa mie­siące na przy­go­to­wy­wa­nie go do prze­ję­cia po nim kie­row­nic­twa.

– Osią­gną­łeś nawet wię­cej, niż się spo­dzie­wa­łam – oznaj­miła. – Teru­nowi trudno będzie wejść w twoje buty.

Ski­nęła na sekre­tarkę, naka­zu­jąc jej przy­nieść her­batę. Nerwy na­dal miała zszar­gane i cie­szyła się, że bez jade­itu Hami nie zdoła Postrzec roz­dy­go­ta­nia jej aury. Woon zapewne je wyczu­wał, ale z pew­no­ścią nic nie zdra­dzi.

Jedy­nym, co się w Hamim nie zmie­niło, była jego szcze­rość.

– Pro­blem, przed jakim sto­imy w Espe­nii, polega na tym, że jadeit na­dal jest w tym kraju nie­le­galny. Terun tego nie zmieni, mimo że jest inte­li­gentny i pra­co­wity. A dopóki ta sytu­acja się utrzy­muje, wszystko, co zdo­ła­li­śmy tam zbu­do­wać, jest zagro­żone. Gdy­by­śmy mieli to stra­cić, na dłuż­szą metę mogłoby to dopro­wa­dzić do znisz­cze­nia całego klanu.

Woon sie­dział mię­dzy nimi, na fotelu po pra­wej stro­nie Shae.

– Sta­ramy się, by naszych inte­re­sów w Espe­nii nie można było połą­czyć ze zwią­zaną z jade­item dzia­łal­no­ścią czę­ści klanu nale­żą­cej do rogu – oznaj­mił. – Posta­ra­li­śmy się, by nie było żad­nych praw­nych związ­ków.

– Tak, ale to wymaga spo­rego wysiłku i dodat­ko­wych wydat­ków – zauwa­żył Hami. – W ciągu tych lat nie raz pró­bo­wa­łem ścią­gnąć do Port Massy szczę­ścio­daw­ców z Jan­lo­onu, ale nie­któ­rzy odrzu­cili tę szansę, bo oni albo człon­ko­wie ich rodzin byli zie­lo­nymi kośćmi i nie chcieli zdjąć jade­itu, żeby prze­nieść się do Espe­nii. Pro­blem nie ogra­ni­cza się przy tym do Biura Pro­gno­styka. Wiele pła­cą­cych nam daninę kekoń­skich firm chcia­łoby posze­rzyć swoją dzia­łal­ność, ale ich pra­cow­ni­kom trudno jest latać do Espe­nii, ponie­waż każda zie­lona kość musi sta­rać się o wizę i reje­stro­wać swój jadeit za każ­dym razem, gdy przy­bywa do tego kraju bądź go opusz­cza, a nawet po tym wszyst­kim mogą tam spę­dzić tylko dwa­dzie­ścia dni rocz­nie.

Shae wes­tchnęła. Wie­działa, że to trudny pro­blem.

– Wciąż wynaj­mu­jemy nowych praw­ni­ków, żeby zna­leźli coś, co pozwoli nam zmie­nić tę sytu­ację.

– Ilu spon­so­ro­wa­nych przez klan stu­den­tów, któ­rych wysła­li­śmy do Espe­nii, jest zie­lo­nymi kośćmi? Podej­rze­wam, że nie­zbyt wielu. Jaka rodzina chcia­łaby powie­rzyć na osiem lat syna albo córkę Aka­de­mii Kaul Dushu­rona, żeby opa­no­wali jade­itowe dys­cy­pliny, a potem wysłać ich do kraju, gdzie nosze­nie jade­itu jest prze­stęp­stwem? A prze­cież to zie­lone kości szcze­gól­nie chcie­li­by­śmy spon­so­ro­wać. To one są naj­bar­dziej lojalne wobec klanu. To one wrócą tu i wyko­rzy­stają zdo­byte za gra­nicą wykształ­ce­nie dla dobra klanu Bez Szczy­tów. – Wypu­ścił gło­śno powie­trze. – Bez­sen­sowne i oparte na igno­ran­cji espeń­skie prawo znacz­nie zwięk­sza dla nas koszty pro­wa­dze­nia inte­re­sów w tym kraju.

Shae oplo­tła dłońmi fili­żankę cie­płej her­baty, którą sekre­tarka posta­wiła na sto­liku przed nią. Czuła się znie­chę­cona sło­wami Hamiego, choć nic z tego, co mówił, nie było dla niej zasko­cze­niem. Ale były pierw­szy szczę­ścio­dawca jesz­cze nie skoń­czył.

– A może się zro­bić jesz­cze gorzej, Kaul-jen – oznaj­mił, sior­biąc kawę. – Krążą pogło­ski, że prawo może się znowu zmie­nić i wpro­wa­dzi się surowe kary dla espeń­skich firm pro­wa­dzą­cych inte­resy z pod­mio­tami, które rząd ich kraju uzna za „orga­ni­za­cje prze­stęp­cze”. Ponie­waż posia­da­nie jade­itu przez cywi­lów jest w Espe­nii nie­le­galne, mogą ogło­sić, że klan Bez Szczy­tów jest taką orga­ni­za­cją. W ten spo­sób mogą nie tylko unie­moż­li­wić innym fir­mom han­dlo­wa­nie z nami, lecz w naj­gor­szym sce­na­riu­szu nawet cał­ko­wi­cie zaka­zać nam dzia­łal­no­ści w Espe­nii.

Woon odchy­lił z nie­do­wie­rza­niem głowę do tyłu.

– Rząd Espe­nii kupuje od Kekonu jadeit do celów mili­tar­nych. Jeśli ogło­szą nas prze­stęp­cami z powodu cze­goś, co jest ele­men­tem naszej kul­tury od tysiąc­leci, będą musieli uznać wła­sny rząd za nie­le­galny!

Hami roz­po­starł ręce.

– To Espeń­czycy – wyja­śnił. – Robią, co tylko zechcą. Czemu hipo­kry­zja mia­łaby im prze­szka­dzać? Uży­wają pie­nię­dzy i spryt­nie sfor­mu­ło­wa­nych praw w taki sam spo­sób, jak my jade­ito­wych dys­cy­plin. To dla nich rodzaj sztuki walki. Kiedy byłem w Espe­nii, sły­sza­łem opo­wieść o wła­ści­cielu ziem­skim sprzed kilku stu­leci, który zabro­nił czer­pa­nia wody z jakiejś rzeki, by móc powie­sić całą star­szy­znę pew­nego mia­steczka. Być może to tylko legenda, ale jestem skłonny w to uwie­rzyć.

Roz­le­gło się puka­nie do drzwi. Sekre­tarka Woona uchy­liła je i wsu­nęła głowę do środka.

– Wybacz­cie, że wam prze­ry­wam, ale dzwoni twoja żona, Woon–jen. Powie­dzia­łam jej, że jesteś na zebra­niu z pro­gno­styczką, ale uparła się, że muszę cię zna­leźć.

Woon skrzy­wił się z zaże­no­wa­nia i nie­ty­po­wej dla niego iry­ta­cji.

– Powiedz jej, że zadzwo­nię póź­niej, chyba że to coś bar­dzo pil­nego.

Sekre­tarka wyco­fała się, wyraź­nie nie­za­do­wo­lona, i zamknęła drzwi.

– Prze­pra­szam – rzekł do Shae i Hamiego.

– Nie ma za co. – Shae zer­k­nęła z tro­ską na swego zastępcę.

Chwi­lowa ner­wo­wość znik­nęła już z jego twa­rzy i mogłoby się wyda­wać, że wszystko jest w porządku, ale bar­dzo dobrze znała jego jade­itową aurę i Postrze­gała cichy szum nie­po­koju, który nagle poja­wił się w tle.

– I tak zaraz koń­czymy – oznaj­miła i zwró­ciła się w stronę Hamiego. – Słusz­nie postą­pi­łeś, poru­sza­jąc ten temat. Zga­dzam się, że to dłu­go­ter­mi­nowy pro­blem i musimy sta­wić mu czoło, jest jed­nak zbyt skom­pli­ko­wany, byśmy mogli pora­dzić sobie z nim w tej chwili. Czy uwa­żasz, że masz wszystko, czego potrze­bu­jesz, by urzą­dzić się z powro­tem w Jan­lo­onie i objąć nową pozy­cję, Hami-jen? – Z przy­zwy­cza­je­nia zwró­ciła się do niego hono­ro­wym tytu­łem przy­słu­gu­ją­cym zie­lo­nym kościom, mimo że nie nosił jade­itu. – Decy­zja, czy znowu wło­żysz jadeit, należy oczy­wi­ście do cie­bie – popra­wiła się pośpiesz­nie, uświa­da­mia­jąc sobie swój błąd.

Lepiej niż kto­kol­wiek inny zda­wała sobie sprawę, że to decy­zja o oso­bi­stym cha­rak­te­rze, która może się oka­zać trud­niej­sza, niżby się zda­wało.

Hami wydął wargi.

– Myślę, że to zro­bię, ale nie natych­miast. Potrze­buję tro­chę czasu na zała­twie­nie spraw rodzin­nych i ponowne wdro­że­nie się w rutynę pracy, nim będę gotowy znowu nosić jadeit. – Rodzina Hamiego prze­nio­sła się do nowego domu, a jego naj­star­szy syn miał wkrótce roz­po­cząć naukę w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona. – Zapewne też na­dal będę regu­lar­nie latał do Port Massy, żeby zapo­biec praw­nym trud­no­ściom, o któ­rych roz­ma­wia­li­śmy, więc z prak­tycz­nego punktu widze­nia im mniej zie­lony będę, tym lepiej.

Od dziś Hami miał zostać kla­no­wym zakli­na­czem desz­czu. To było nowe, nie­zbędne sta­no­wi­sko stwo­rzone przez Shae. Jej dawni kole­dzy ze Szkoły Biz­nesu Bel­forte’a mogliby użyć nazwy dyrek­tor do spraw inwe­sty­cji zagra­nicz­nych. Hami i kilku jego pod­wład­nych będą odpo­wie­dzialni za komu­ni­ka­cję i koor­dy­na­cję dzia­łań mię­dzy Biu­rem Pro­gno­styka w Jan­lo­onie a filią klanu w Port Massy. Zajmą się też poszu­ki­wa­niem nowych szans biz­ne­so­wych za gra­nicą, co w tej chwili wyda­wało się waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek dotąd.

– Mia­łaś rację, Kaul-jen – przy­znał Hami. – Daleko od domu czło­wiek uczy się oby­wać bez jade­itu i po powro­cie czuje się dziw­nie. Pod pew­nymi wzglę­dami łatwiej jest nie być zie­lo­nym. Gdy włożę jadeit, będę musiał znowu stać się osobą pew­nego rodzaju. – Żach­nął się i wska­zał peł­nym iro­nii gestem na uwy­dat­nia­jący się brzuch. – Będę potrze­bo­wał wielu mie­sięcy, by wró­cić do daw­nej formy. I odzy­skać jade­itowe umie­jęt­no­ści po tak dłu­gim cza­sie.

– Tak czy ina­czej, jesteś dla klanu bez­cenny, Hami-jen – odparła Shae, tym razem celowo uży­wa­jąc hono­ro­wego tytułu. – Cie­szę się z two­jego powrotu.

– Potrze­bu­jesz ode mnie cze­goś jesz­cze, Shae-jen? – zapy­tał Woon po wyj­ściu Hamiego. – Jeśli nie, zajmę się sprawą majątku Fuy­ina, o któ­rej roz­ma­wia­li­śmy.

– Nie zapo­mnij naj­pierw zadzwo­nić do żony – powie­działa mu Shae, kiedy wstał, ale ten żar­to­bliwy komen­tarz nie wywo­łał nawet lek­kiego uśmieszku. – Papi-jen… czy wszystko w porządku? – zapy­tała. – W ostat­nim tygo­dniu nie byłeś sobą.

Nie zamie­rzała poru­szać tego tematu, ale jej cień spra­wiał wra­że­nie zmę­czo­nego, a na jego zwy­kle sta­ran­nie wygo­lo­nej żuchwie poja­wił się lekki zarost.

Woon skrzy­wił się i z zawsty­dze­niem potarł poli­czek. Jego aurę wypeł­nił impuls przy­gnę­bie­nia.

– Wybacz, Shae-jen. Zdaję sobie sprawę, że ostat­nio nieco zanie­dby­wa­łem obo­wiązki. Posta­ram się wyko­ny­wać je lepiej.

– Nie chcia­łam cię kry­ty­ko­wać – zapew­niła Shae. – Nie zauwa­żyła, by Woon ostat­nio spi­sy­wał się gorzej, a współ­pra­co­wała z nim na co dzień już od ponad sze­ściu lat. – Pyta­łam jako przy­ja­ciółka. Jeśli nie chcesz tym roz­ma­wiać, to nie ma sprawy.

Nagle zanie­po­ko­iła się, że nie sfor­mu­ło­wała tego dobrze – jakby jego pro­blemy jej nie obcho­dziły albo obcho­dziły ją w nie­wy­star­cza­ją­cym stop­niu. Zabrzmiało to, jakby się bro­niła albo pró­bo­wała go prze­pro­sić.

Woon się zawa­hał.

– Kiya znowu poro­niła – powie­dział cicho. Odwró­cił wzrok, jakby wsty­dził się przy­znać do tak oso­bi­stego nie­szczę­ścia. – Znio­sła to bar­dzo ciężko. I ja też.

Shae nie wie­działa, co na to odpo­wie­dzieć.

– Prze­pra­szam. Mogę ci jakoś pomóc? Potrze­bu­jesz urlopu?

Szef jej sztabu pokrę­cił głową.

– Prze­szli­śmy przez to już wcze­śniej i wiem, że nic, co powiem albo zro­bię, nie poprawi jej samo­po­czu­cia. W pracy mogę być uży­teczny dla cie­bie i dla klanu. Ale Kiya dzwoni do mnie kilka razy dzien­nie. Cza­sami się na mnie gniewa. Nie rozu­mie, że…

Prze­rwał nagle.

Shae mocno ści­snęła pustą fili­żankę i odsta­wiła ją pośpiesz­nie, by nie pękła w jej dło­niach. Woon zapra­co­wy­wał się dla niej nie­ustan­nie. Pole­gała na nim bar­dziej niż na kim­kol­wiek innym. Nie cho­dziło tylko o to, że poma­gał prze­ko­nać do jej pomy­słów biz­ne­sową stronę klanu. Był też dla niej doradcą, a przy tym nie­ustan­nie rzu­cał jej wyzwa­nia. Wie­działa też jed­nak, że jego żonie z pew­no­ścią nie jest łatwo. Rzadko spę­dzał z nią czas i nie poświę­cał jej tyle uwagi, na ile zasłu­gi­wała, a w dodatku nie­ustan­nie był bli­sko innej kobiety – nawet jeśli była ona pro­gno­styczką klanu.

Shae pra­gnęła powie­dzieć coś szcze­rego, co doda­łoby mu odwagi, ale pyta­nie o Kiyę byłoby krę­pu­jące. Podej­rze­wała, że żona Woona jej nie lubi. Wycią­gnęła rękę i uści­snęła ramię przy­ja­ciela. Miała nadzieję, że potrak­tuje to jako gest zro­zu­mie­nia.

Mię­śnie jego ramie­nia naprę­żyły się pod jej doty­kiem. Osu­nął się z powro­tem na fotel, z któ­rego przed chwilą wstał, wsparł łok­cie na kola­nach i przez chwilę wpa­try­wał się w pod­łogę, nim wresz­cie spoj­rzał jej w oczy. Kiedy się mar­twił albo głę­boko zamy­ślał, po pra­wej stro­nie jego czoła poja­wiał się nie­wielki dołe­czek. Shae czę­sto kusiło, by dotknąć go i wygła­dzić kciu­kiem.

– Shae-jen… ta praca… nie sprzyja życiu rodzin­nemu… Pro­gno­styk zawsze myśli o kla­nie, a jego cień musi przede wszyst­kim mu słu­żyć. – Przez jego silną jade­itową aurę prze­bie­gły lek­kie zmarszczki przy­gnę­bie­nia. – Nie chcia­łem mówić ci o tym w taki spo­sób, ale jeśli będę zwle­kał, to wcale nie sta­nie się łatwiej­sze. Myślę, że pora już, bym pomy­ślał o prze­nie­sie­niu się na inne sta­no­wi­sko.

Zmu­siła się do ski­nie­nia głową.

– Oczy­wi­ście, potra­fię to zro­zu­mieć. – Jej słowa nie zabrzmiały prze­ko­nu­jąco. Nie potra­fiła uda­wać, że cie­szy się z tej per­spek­tywy. – Wybacz, że nie uświa­do­mi­łam sobie, iż potrze­bu­jesz zmiany. Pro­si­łeś o nią kilka lat temu, ale w rezul­ta­cie zosta­łeś tutaj dłu­żej, niż mia­łam prawo tego ocze­ki­wać.

Jego twarz się zaczer­wie­niła.

– Sytu­acja była wtedy… inna. I nie cho­dzi o to, że chcę odejść. Zasta­na­wia­łem się nad tym, co będzie lep­sze dla mojego mał­żeń­stwa. Gdy­bym myślał tylko o sobie, ni­gdy nie przy­szłoby mi to do głowy.

Uśmiech­nęła się, choć kosz­to­wało ją to sporo wysiłku.

– Zasta­no­wimy się nad tym, jakie zaję­cie byłoby dla cie­bie naj­bar­dziej odpo­wied­nie. Cokol­wiek zde­cy­du­jesz, udzielę ci popar­cia. Mam tylko nadzieję, że oka­żesz jesz­cze tro­chę cier­pli­wo­ści, nim znaj­dziemy kogoś, kto będzie mógł cię zastą­pić na sta­no­wi­sku cie­nia pro­gno­styczki.

– Z pew­no­ścią nie odejdę wcze­śniej. – Woon odprę­żył się wyraź­nie po szyb­kiej zgo­dzie Shae, choć w jego oczach na­dal można było dostrzec zakło­po­ta­nie. – Dzię­kuję, że oka­za­łaś mi zro­zu­mie­nie, Shae-jen.

Wstał i zatrzy­mał się na chwilę, jakby chciał powie­dzieć coś jesz­cze. Wresz­cie uśmiech­nął się blado i opu­ścił jej gabi­net. Słu­chała dźwię­ków dobie­ga­ją­cych z sąsied­nich sal oraz bok­sów i zada­wała sobie pyta­nie, jak to moż­liwe, że choć ota­czają ją setki ludzi, czuje się samotna.

Rozdział 4. Filarowy za granicą

ROZ­DZIAŁ 4

FILA­ROWY ZA GRA­NICĄ

Maik Tar lubił mieć jakieś zaję­cie, nawet jeśli ozna­czało to, że musi wyru­szyć na drugi koniec świata i zna­leźć się na łódce w Zatoce Whit­tinga w samym środku espeń­skiej zimy. Kon­kretne zada­nia – zdo­by­cie fał­szy­wego pasz­portu, zała­twie­nie for­mal­no­ści, poroz­ma­wia­nie z odpo­wied­nimi ludźmi, pla­no­wa­nie, zała­twie­nie łódki i sprzętu – powstrzy­my­wały go przed nad­uży­wa­niem alko­holu i ule­ga­niem kosz­mar­nym nastro­jom. Wresz­cie, gdy wszystko było już gotowe, nad­cho­dziły ocze­ki­wa­nie, adre­na­lina i inten­sywny impuls gwał­tow­nej satys­fak­cji. Hilo-jen ufał mu bar­dziej niż komu­kol­wiek innemu. Zada­nie, które mu zle­cił, było trudne i wyma­gało bru­tal­no­ści, a nikt inny nie mógłby być tak wytrwały, sku­teczny i dys­kretny jak on. Ta świa­do­mość była dla Tara pocie­sze­niem nawet w naj­trud­niej­szych momen­tach.

Powie­dziano mu, że w ruchli­wych let­nich mie­sią­cach łodzie wyciecz­kowe i pry­watne sta­teczki wypeł­niają cały port i cią­gle pły­wają w górę i w dół Cam­res, ale póź­nym wie­czo­rem i po sezo­nie nie powinni spo­tkać na rzece żad­nych innych jed­no­stek. Przy­tu­py­wał i dmu­chał w zło­żone dło­nie, prze­kli­na­jąc absur­dalne zimno. Nie­wy­raźny zarys nabrzeża zni­kał już za nimi.

– Jeste­śmy wystar­cza­jąco daleko! – zawo­łał do sie­dzą­cego w kabi­nie Sammy’ego, gdy brzeg nie­mal znik­nął mu z oczu. – Wyłącz sil­nik.

Łódź koły­sała się lekko w ciem­no­ści. Tar zszedł pod pokład, pochy­la­jąc głowę i trzy­ma­jąc się porę­czy. Pod sufi­tem kabiny paliły się dwie poma­rań­czowe żarówki, a pod­łogę pokry­wały płachty z mate­riału i czar­nego pla­stiku. Pośrodku sie­dział męż­czy­zna przy­wią­zany do czar­nego alu­mi­nio­wego leżaka. Gdy Tar po raz pierw­szy zoba­czył Wil­luma „Chu­dziaka” Reamsa, był on ubrany w ciem­no­szary gar­ni­tur, na gło­wie miał fil­cowy kape­lusz i sie­dział u boku szefa Krom­nera w Rezy­den­cji Tho­ricka. Teraz był nagi do pasa, deli­katne ciemne wło­ski na piersi ster­czały mu od gęsiej skórki, twarz miał posi­nia­czoną po bru­tal­nym trans­por­cie i kne­blu, który teraz zdjęto. Ścią­gnięto mu też buty i skar­petki, a palce bosych stóp pod­ku­liły się z zimna.

– Jak leci? – zapy­tał Tar.

Kuno klę­czał przy wiel­kiej meta­lo­wej wan­nie, mie­sza­jąc beton małą łopatą. Przy­kuc­nął i otarł czoło urę­ka­wicz­nioną dło­nią.

– Przy takim zim­nie będzie dłu­żej schło – poskar­żył się.

– W szafce jest grzej­nik. Możemy go włą­czyć.

Tar wyjął urzą­dze­nie i pod­łą­czył do prądu. Wszystko poszłoby szyb­ciej, gdyby miał wię­cej ludzi do pomocy, ale zabrał ze sobą tylko Sammy’ego i Kuna. Im mniej świad­ków, tym lepiej. Nie znał tych keko-espeń­skich zie­lo­nych kości i nie ufał im tak jak wła­snym ludziom. Wolałby, żeby byli z nim Doun albo Tyin, ale wystar­cza­jąco wiele kło­po­tów przy­spo­rzyło im stwo­rze­nie jed­nej fał­szy­wej toż­sa­mo­ści. Co wię­cej, Kaul Hilo pra­gnął zmi­ni­ma­li­zo­wać ryzyko i zacho­wać dobre sto­sunki z Dauk Losu­ny­inem, miej­sco­wym fila­rem. Dla­tego nie chciał wywo­ły­wać wra­że­nia, że klan Bez Szczy­tów pró­buje roz­cią­gnąć swą wła­dzę na Port Massy.

Reams rozej­rzał się po pomiesz­cze­niu z zim­nym gnie­wem i cał­ko­wi­tym bra­kiem zasko­cze­nia.

– Skur­wy­syń­skie keczki.

Tar sta­nął przed pacz­kow­cem i spoj­rzał na niego z góry.

– Wiesz, dla­czego się tu zna­la­złeś? – zapy­tał po espeń­sku.

Nie wła­dał tym języ­kiem zbyt dobrze, ale to nie była jego pierw­sza wizyta w tym kraju. Był tu z fila­rem, ponad trzy lata temu, a potem wra­cał jesz­cze kilka razy, by szko­lić miej­scowe zie­lone kości albo zała­twiać inte­resy dla klanu Bez Szczy­tów, i opa­no­wał espeń­ski w wystar­cza­ją­cym stop­niu, by sobie pora­dzić. Nie musiał mówić zbyt wiele.

Chu­dziak Reams otwo­rzył dło­nie, przy­wią­zane w nad­garst­kach do porę­czy leżaka.

– Sam uto­pi­łem sporo ludzi w rzece – przy­znał ponu­rym tonem. – Bóg wie, że nie bra­kuje takich, któ­rzy twier­dzili, że też zasłu­guję na taki los. – Popa­trzył na Tara z nie­sma­kiem. – Ale nie spo­dzie­wa­łem się, że to będą keczki. Jeste­ście źli z powodu Rohn Tora, ale nie zdo­ła­li­by­ście zro­bić tego sami.

– Rohn Toro jest jed­nym z powo­dów, to prawda – zgo­dził się Tar.

Sammy i Kuno byli przy­ja­ciółmi i pro­te­go­wa­nymi Rohna w śro­do­wi­sku keko-espeń­skich zie­lo­nych kości i od lat byli świad­kami bru­tal­nego nęka­nia Kekoń­czy­ków z Połu­dnio­wej Pułapki przez paczki. To oni pierwsi zja­wili się na miej­scu, gdy zamor­do­wano Rohna. Dla­tego byli teraz tutaj, by wymie­rzyć spra­wie­dli­wość za zgodą Dauk Losuna. Reams miał jed­nak rację. Jako nowy szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu był zbyt ostrożny i za dobrze strze­żony, by kto­kol­wiek, nawet zie­lone kości, mógł go porwać bez pomocy z wewnątrz.