Okruchy Jadeitu / Szlifierz z Janloonu. Saga o Zielonych Kościach. Prequel - Fonda Lee - ebook + książka

Okruchy Jadeitu / Szlifierz z Janloonu. Saga o Zielonych Kościach. Prequel ebook

Fonda Lee

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Fonda Lee wraca do świata popularnej Sagi o Zielonych Kościach w czterech prequelowych opowiadaniach, opowiadających o młodych latach członków rodzin Kaulów i Aytów, a także w nowej, niezależnej noweli. „Czarownica i jej przyjaciółka“ Nim Ayt Mada została bezlitosną filar klanu Góra, była sierotą, która nie miała w szkole żadnych przyjaciół poza Aun Ure, nastoletnią dziewczyną, której wszyscy bali się jako sławnej skrytobójczyni, choć marzyła tylko o prostym życiu. „Nie tylko krew“ Nim Kaul Lan został dziedzicem klanu Bez Szczytów, rzucił swemu dziadkowi, klanowemu patriarsze, wyzwanie, by ocalić chłopca, który stracił wszystko. „Lepsze niż jadeit" Nim Kaul Hilo i Maik Wen wzięli ślub, były młodą parą zmagającą się z wieloma przeciwieństwami – członek najpotężniejszej w klanie rodziny zielonych kości i kamiennooka dziewczyna z rodziny, która okryła się hańbą. „Wnuczka kormoran“ Nim Kaul Shae opuściła Kekon, by po kilku latach na niego wrócić, była ulubienicą dziadka… a także śmiałą informatorką zagranicznego wywiadu. „Szlifierz z Janloonu“ Pulo Oritono jest zwykłym uczniem szlifierza, marzącym o zdobyciu klanowego patronatu i otworzeniu własnego interesu. Jego plany są jednak zagrożone, ponieważ z warsztatu, w którym pracuje, skradziono bezcenną jadeitową broń. Pulo ma trzy dni na to, by znaleźć złodzieja, odzyskać jadeit i zwrócić go osobie, do której należy, jeśli chce uratować swe perspektywy, bliskich sobie ludzi, a nawet własne życie. Ta desperacka misja zaprowadzi go do starych porachunków i głębokiej korupcji, sprawiając, że zwątpi we wszystko, co – jak mu się zdawało – wiedział.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 261

Oceny
4,4 (25 ocen)
13
10
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
squirr

Całkiem niezła

Można, by na chwilę wrócić - opowiadania to krótkie migawki z życia różnych bohaterów, nowela, jako dłuższa forma, bardziej przykuwa uwagę.
00
nysanarysa

Dobrze spędzony czas

Dobrze się czytało, taki malutki powrót. Nowela lepsza od opowiadań wg mnie
00
Agaban18

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czytało.
00
mysilicielka

Nie oderwiesz się od lektury

"Czarownica i jej przyjaciółka" - dosyć krótkie, ale przybliża fascynującą postać, która znana była do tej pory tylko z jednego powodu. Trzeba przyznać, że autorka potrafi w budowanie osobowości. "Nie tylko krew" - dobrze było poprzebywać więcej z Lanem, chociaż to opowiadanie chyba najbardziej rozmywa mi się w pamięci. "Lepsze niż jadeit" - moje ulubione! Opisuje początek związku Wen z Hilem. Jest wzruszająco i rozczulająco. Wen to kawał cwaniary, dużo zyskała w moich oczach. Już się tak nie boję, że może jej się coś stać w drugim tomie (jakby co to proszę mnie nie uświadamiać!). "Wnuczka kormoran" - epizod z życia Shae, pozwala lepiej zrozumieć jej postawę. Od początku jej nie lubiłam, teraz nie lubię jej troszkę mniej. "Szlifierz z Janloonu" - porywające, fascynujące, wciągające. Jak pisała sama autorka, ona może skończyła z Kaulami, ale oni z nią nie. To uniwersum potrafi oczarować czytelnika nawet w tak krótkich formach. Wspaniała okazja dla pragnących dowiedzieć się więcej. Wyst...
00
Widelcowa

Nie oderwiesz się od lektury

Super dodatek do trylogii.
00

Popularność




Okruchy jadeitu. Opowiadania ze świata Sagi o zielonych kościach

Okru­chy jade­itu

Opo­wia­da­nia ze świataSagi o zie­lo­nych kościach

Wstęp

WSTĘP

Gdzieś w poło­wie pracy nad Dzie­dzic­twem jade­itu zaczę­łam z nie­cier­pli­wo­ścią i lękiem wypa­try­wać końca Sagi o zie­lo­nych kościach. Spę­dzi­łam bar­dzo wiele czasu w Jan­lo­onie w towa­rzy­stwie rodziny Kau­lów – w moim życiu minęło ponad sześć lat, a w ich życiu pra­wie trzy­dzie­ści. Zna­łam tych wymy­ślo­nych ludzi rów­nie dobrze, jak kogo­kol­wiek, kogo pozna­łam w rze­czy­wi­sto­ści, i choć wypa­try­wa­łam z nie­cier­pli­wo­ścią zakoń­cze­nia try­lo­gii i zaję­cia się nowymi pro­jek­tami, nie chcia­łam się z nimi poże­gnać. Nara­zi­łam te posta­cie na wiele cier­pień, obser­wo­wa­łam, jak się sta­rzeją i zmie­niają, a kiedy ich opo­wieść zbli­żała się do końca, poczu­łam nostal­gię za latami ich mło­do­ści i zapra­gnę­łam odwie­dzić wcze­śniej­szy okres ich życia.

Lan, Hilo, Shae, Anden, Wen, Ayt Mada – wszyst­kie te posta­cie poja­wiają się naj­pierw na kar­tach Mia­sta jade­itu i mają już za sobą długą oso­bi­stą histo­rię. Zaczę­łam pisać opo­wia­da­nia o ich prze­szło­ści wyłącz­nie dla wła­snej satys­fak­cji, by móc spę­dzić z nimi wię­cej czasu, bli­żej zapo­znać się z wyda­rze­niami, o któ­rych wspo­mina się w książ­kach, ale nie opi­suje ich dokład­nie. Nagle jed­nak zada­łam sobie pyta­nie: czemu by nie podzie­lić się tymi opo­wie­ściami z czy­tel­ni­kami? Umie­ści­łam trzy z nich na Patre­onie i wtedy Bill Scha­fer zasu­ge­ro­wał, by zro­bić z nich pięk­nie wydany zbiór opu­bli­ko­wany w ogra­ni­czo­nym nakła­dzie. To była, jak to mówią, pro­po­zy­cja nie do odrzu­ce­nia.

Saga o zie­lo­nych kościach jest przede wszyst­kim histo­rią dyna­stii. Wielu ludzi pytało mnie o inspi­ra­cje do stwo­rze­nia tego cyklu, zaczy­na­jąc od epic­kiej fan­tasy, poprzez wuxia, filmy kry­mi­nalne oraz trak­tu­jące o kung-fu, aż po świa­domą eks­plo­ra­cję tema­tów takich, jak post­ko­lo­nialna moder­ni­za­cja, glo­ba­li­za­cja, kul­tu­rowa dia­spora i geo­po­li­tyka cza­sów zim­nej wojny. Rzecz jasna, ludzie pytają mnie też o wpływ Ojca chrzest­nego, a ja zawsze im odpo­wia­dam, że książka Maria Puzo i filmy Cop­poli są dla mnie ważne nie dla­tego, że ich boha­te­ro­wie są gang­ste­rami, tylko dla­tego, że opo­wia­dają histo­rię rodziny, któ­rej człon­ko­wie przy­pad­kowo zaj­mują się wła­śnie tym.

Życie Kau­lów jest znacz­nie bar­dziej nie­bez­pieczne i wypeł­nione prze­mocą niż życie więk­szo­ści z nas, ale kiedy o nich pisa­łam, chwi­lami wyda­wali mi się tak realni i bli­scy, że czu­łam się tak, jak­bym pisała bio­gra­fię, nie powieść. Okre­śle­nie epicka fan­tasy przy­wo­łuje wizję roz­le­głych kon­ty­nen­tów, kró­lestw i armii, powsta­wa­nia państw i ich upadku. Jed­nakże epicką skalę można odna­leźć rów­nież w życiu jed­nostki. W histo­rii mał­żeń­stwa. W obser­wa­cji dora­sta­ją­cych dzieci. W prze­mi­ja­ją­cych nadzie­jach i marze­niach, a także brze­mio­nach i smut­kach prze­ka­zy­wa­nych z poko­le­nia na poko­le­nie. Zawsze będę wdzięczna za to, że ta try­lo­gia oka­zała się prze­ło­mem w mojej karie­rze. Przed­tem uwa­ża­łam się za autorkę science fic­tion i fan­tasy, która dobrze sobie radzi ze świa­to­twór­stwem i two­rzy eks­cy­tu­jące sceny akcji, ale ten cykl prze­ko­nał mnie, że cha­rak­te­ry­styka postaci rów­nież może być moją mocną stroną. Świa­do­mość, że czy­tel­nicy zako­chują się w wymy­ślo­nych przeze mnie oso­bach, dała mi wielką pro­fe­sjo­nalną satys­fak­cję.

Akcja czte­rech opo­wia­dań w tym zbio­rze roz­grywa się przed począt­kiem Mia­sta jade­itu i są one umiesz­czone w porządku chro­no­lo­gicz­nym. „Cza­row­nica i jej przy­ja­ciółka” zaczyna się dwa­dzie­ścia pięć lat przed począt­kiem try­lo­gii, a „Wnuczka kor­mo­ran” opi­suje wyda­rze­nia, do któ­rych doszło trzy i pół roku przed nim, zakła­dają jed­nak, że czy­tel­nik zna ich świat oraz posta­cie, i powinno się je czy­tać po zazna­jo­mie­niu się co naj­mniej z Mia­stem jade­itu, nawet jeśli nie z całą try­lo­gią.

Naj­pięk­niej­sze w opo­wie­ściach jest to, że pozo­stają nie­zmienne, zawie­szone w cza­sie. Wystar­czy otwo­rzyć książkę, by natych­miast prze­nieść się do czasu i miej­sca jej akcji. Oka­zuje się, że jed­nak nie skoń­czy­łam jesz­cze z Kau­lami. Ale być może oni skoń­czyli ze mną. Po wszyst­kich tra­ge­diach i trium­fach, przez które prze­szli, zasłu­gują na odpo­czy­nek.

Czarownica i jej przyjaciółka

CZA­ROW­NICA I JEJ PRZY­JA­CIÓŁKA

Nowa uczen­nica miała trzy­na­ście lat. Była chudą dziew­czynką o nie­zdro­wym wyglą­dzie, miała dłu­gie palce i wiel­kie stopy. Wszy­scy instruk­to­rzy ze Szkoły Świą­tyn­nej Wie Lona zga­dzali się, że jest już za późno na roz­po­czę­cie szko­le­nia, ale we wstęp­nych testach chuda sie­rota nie tylko znacz­nie prze­kro­czyła gra­nice, gdy cho­dziło o tole­ran­cję jade­itu oraz talent do sze­ściu dys­cy­plin, lecz nagle i nie­spo­dzie­wa­nie stała się córką boha­tera naro­do­wego Ayt Yugon­tina. Kie­row­nic­two szkoły zgo­dziło się zro­bić wyją­tek dla Ayt Mada­shi.

– Spójrz­cie na nią. Chuda, uboga wie­śniaczka wśród jan­lo­oń­czy­ków – stwier­dziła Aun Ure­may­ada, nie ze zło­śli­wo­ścią i drwiną, lecz raczej z zain­te­re­so­wa­niem połą­czo­nym z lekką odrazą, jakby mówiła o psie o trzech nogach.

W pierw­szym roku po powo­jen­nej odbu­do­wie Szkoły Świą­tyn­nej Wie Lona na nowym kam­pu­sie pod Jan­lo­onem pobie­rało w niej nauki sze­ściu­set uczniów podzie­lo­nych na trzy grupy – Młod­sze Rocz­niki, Środ­kowe Rocz­niki i Star­sze Rocz­niki. Nowa uczen­nica, Ayt Mada, była naj­star­sza w gru­pie dla począt­ku­ją­cych, skła­da­ją­cej się głów­nie z dzieci w wieku od dzie­się­ciu do dwu­na­stu lat.

Aun Ure miała szes­na­ście lat i była naj­młod­sza w gru­pie dla zaawan­so­wa­nych, ale nikt z uczniów nie dorów­ny­wał jej sta­tu­sem. Sie­dem­na­sto- i osiem­na­sto­lat­ko­wie odda­wali jej honory jak sto­ją­cej wyżej od nich. Instruk­to­rzy pro­sili ją o demon­stra­cję metod, któ­rych uczyli. W dzi­siej­szych cza­sach nie­let­nim na Keko­nie nie wolno było nosić jade­itu bez nad­zoru doro­słych, ale Aun Ure mogła wszę­dzie swo­bod­nie demon­stro­wać rodzinną zie­leń i nikt ni­gdy nie zapo­mi­nał, że zasłu­żyła na każdy klej­not widoczny na jej szyi i kost­kach.

***

Ure odłą­czyła się od grupy kole­gów cie­szą­cych się wio­sen­nym cie­płem na traw­niku i usia­dła przy nowej dziew­czy­nie na jed­nej z drew­nia­nych ławek na dzie­dzińcu pod główną salą ćwi­czebną. Dalej znaj­do­wało się ogro­dze­nie z siatki, powstrzy­mu­jące uczniów przed wędro­wa­niem na pół­nocną połowę kam­pusu, któ­rej budowy jesz­cze nie ukoń­czono.

– Cześć – ode­zwała się Ure, uśmie­cha­jąc się przy­jaź­nie.

Młod­sza dziew­czyna ode­rwała spoj­rze­nie od miski, z któ­rej jadła obiad. W szkole nie kar­miono zbyt dobrze – ryż albo maka­ron bez przy­praw, mary­no­wane warzywa, cza­sami kawa­łek sie­ka­nego mięsa albo klu­ski na parze – Ure zauwa­żyła jed­nak, że dziew­czyna pochła­nia każdy naj­drob­niej­szy kawa­łek, jakby to miał być ostatni posi­łek w jej życiu. Pomy­ślała, że z pew­no­ścią nauczyły ją tego lata spę­dzone w sie­ro­cińcu.

– Nazy­wam się Aun Ure­may­ada – oznaj­miła Ure. – A ty?

Dziew­czyna zer­k­nęła na nią.

– Mada­shi – odpo­wie­działa z lekko śpiew­nym pro­win­cjo­nal­nym akcen­tem.

– Ayt Mada­shi – przy­po­mniała jej Ure. – Ayt to sławne i potężne nazwi­sko.

Dziew­czyna odsta­wiła pustą miskę i pocią­gnęła się za świeżo obcięte włosy, wier­cąc się nie­spo­koj­nie w nowym, świeżo wykroch­ma­lo­nym mun­durku.

– Nie pasuje do mnie. Wszy­scy je znają, a o mnie nikt nie sły­szał.

Ure mruk­nęła lek­ce­wa­żąco. W swym krót­kim życiu miała już tyle przy­dom­ków, że nie potra­fiła ich zli­czyć.

– Tym bar­dziej powin­naś je wyko­rzy­stać. Pomyśl, jak wielu ludzi odda­łoby wszystko za to, by stać się Aytami. Teraz to nazwi­sko należy do cie­bie i nikomu nie pozwól o tym zapo­mnieć.

Ayt Mada skrzy­żo­wała ramiona na chu­dej piersi i obrzu­ciła Ure nie­pew­nym spoj­rze­niem, w któ­rym nadzieja mie­szała się z ostroż­no­ścią – jakby chciała spraw­dzić, czy star­sza dziew­czyna rze­czy­wi­ście jest poten­cjalną przy­ja­ciółką, czy może pró­buje się do niej zbli­żyć z lito­ści albo po pro­stu się zgrywa, ofia­ru­jąc jej coś, co zaraz zamie­rza wyco­fać.

Ure wyczu­wała za ple­cami docie­kliwe spoj­rze­nia innych uczniów oraz sły­szała ich szepty. Obser­wo­wali jej roz­mowę z nowym zdu­mie­wa­ją­cym obiek­tem dobro­czyn­no­ści Ayt Yu. Włócz­nia Kekonu sły­nął z hoj­no­ści. Oprócz dziew­czyny adop­to­wał też dwóch chło­pa­ków i zamie­rzał zapew­nić im wykształ­ce­nie w aka­de­mii sztuk walki. Jeden z synów zapewne będzie mógł zostać jego zastępcą. Ale co ze star­szą od nich dziew­czynką? Nikt nie wie­dział, co o niej sądzić. Nie­ocze­ki­wana przy­jaźń z Ure­may­adą mogłaby gwał­tow­nie pod­nieść jej sta­tus w szkole Wie Lona, być może nawet w więk­szym stop­niu niż patro­nat sław­nego Ayt Yugon­tina.

Ure uwa­żała, że nowa uczen­nica bar­dzo się różni od pozo­sta­łych dzieci, wywo­dzą­cych się z eli­tar­nych rodzin zie­lo­nych kości, od poko­leń noszą­cych jadeit. Była samotna i nie­obyta, ale nie oka­zy­wała lęku. Ota­czała ją zbroja pokoju ducha, typowa dla tych, któ­rzy prze­szli już w życiu znacz­nie gor­sze rze­czy. Choć miała tylko jeden szko­le­niowy jadeit kiep­skiej jako­ści, wyda­wany przez szkołę począt­ku­ją­cym uczniom, i nosiła go na zwy­kłej skó­rza­nej opa­sce, dla kogoś o takiej wraż­li­wo­ści na jadeit jak Aun Ure jej dopiero się two­rząca jade­itowa aura wyglą­dała inte­re­su­jąco – inten­sywna łuna o cha­rak­te­ry­stycz­nej czer­wo­nej bar­wie.

– Aun to też sławne nazwi­sko – odpo­wie­działa z namy­słem Mada. Wska­zała jade­itowy naszyj­nik Ure, uwa­ża­jąc, by nie obra­zić jej dotknię­ciem go. – Po co jesz­cze tu sie­dzisz? Masz wła­sny jadeit.

Ure przy­zwy­cza­iła się już do tego pyta­nia.

– Lubię szkołę – odpo­wie­działa, kła­dąc ramiona na opar­ciu ławki.

To była prawda. Znaj­do­wała dziwną radość w łatwym, spo­koj­nym życiu, jakie pro­wa­dziła od chwili zakoń­cze­nia wojny. Cie­szyła się przy­jaź­nią innych uczniów, złu­dze­niem, że jest zwy­czaj­nym dziec­kiem, które wycho­wy­wało się w nor­mal­nych warun­kach. Zdol­no­ścią Prze­no­sze­nia nie ustę­po­wała żad­nemu z instruk­to­rów w szkole Wie Lona, ale gdy cho­dziło o inne dys­cy­pliny, mogła się od nich wiele nauczyć. Przy­szłość pozo­sta­wała dla niej nie­znana, ale wyda­wała się obec­nie bez­pieczna i pełna obiet­nic, a nie gwał­towna i prze­ra­ża­jąca.

Mada prze­tra­wiła tę odpo­wiedź i pochy­liła się ku niej z zain­te­re­so­wa­niem, choć na jej twa­rzy malo­wał się scep­ty­cyzm.

– Sły­sza­łam, że Szo­tar­czycy nazy­wali cię Cza­row­nicą. – Wle­piła w Ure nie­ru­chome spoj­rze­nie, a w jej gło­sie nie sły­szało się obawy, że może obra­zić drugą dziew­czynę. – Czy to prawda, że nikt nie potrafi Prze­no­sić tak, jak ty?

Ure nie potra­fiła powstrzy­mać nagłej dumy na myśl, że Mada mogła usły­szeć tę opi­nię od ojca, że sam Ayt Yugon­tin mógł wyra­zić o niej tak pochlebną opi­nię.

– Szo­tar­czycy są słabi i prze­sądni – odpo­wie­działa, wzru­sza­jąc uprzej­mie ramio­nami. – Jestem pewna, że ist­nieją zie­lone kości, które potra­fią Prze­no­sić lepiej niż zwy­kła dziew­czyna, taka jak ja. Po pro­stu żad­nej dotąd nie spo­tka­łam.

Ure była jed­nym z licz­nych cudow­nych dzieci w rodzi­nie. Jej ojciec, stry­jo­wie i starsi bra­cia bez wyjątku byli zie­lo­nymi kośćmi w Towa­rzy­stwie Jed­nej Góry. Nie­któ­rzy z nich oddali życie, wal­cząc z szo­tar­skimi oku­pan­tami. Ich nazwi­ska wymie­niano z sza­cun­kiem obok nazwisk takich boha­te­rów, jak Ayt Yugon­tin i Kaul Sening­tun. Wszy­scy męż­czyźni w jej rodzi­nie roz­po­czy­nali naukę jade­ito­wych umie­jęt­no­ści w mło­dym wieku. Ure dorów­ny­wała talen­tem bra­ciom i zaczęła rów­nie wcze­śnie jak oni. Trwała wojna i ludzie ginęli na lewo i prawo. Ruch oporu potrze­bo­wał wszyst­kich zie­lo­nych kości.

Kobiety mogły być szcze­gól­nie uży­teczne. Ure miała trzy­na­ście lat, gdy Towa­rzy­stwo Jed­nej Góry zle­ciło jej pierw­szą misję. To było apo­geum wojny wielu naro­dów i choć Szo­tar na­dal utrzy­my­wał kon­trolę nad Keko­nem, bun­tow­nicy mieli powody do opty­mi­zmu. Cudzo­ziem­scy oku­panci pono­sili porażki w innych kra­jach, a w ich machi­nie wojen­nej poja­wiały się szcze­liny. To suge­ro­wało, że losy wojny zaczy­nają się odwra­cać.

Pewien ważny szo­tar­ski urzęd­nik, który regu­lar­nie urzą­dzał przy­ję­cia dla człon­ków rządu oku­pa­cyj­nego, czę­sto spro­wa­dzał do swej rezy­den­cji nie­let­nie dziew­częta. Posta­rano się, by Ure ofe­ro­wano mu jako prze­zna­czoną do jego użytku dzie­wicę i zapro­wa­dzono ją do domu Szo­tar­czyka. Ukryła jadeit pod języ­kiem oraz w bie­liź­nie. Gdyby odkryto, że jest agentką Towa­rzy­stwa Jed­nej Góry, przed egze­ku­cją zgwał­cono by ją i pod­dano tor­tu­rom.

Tej nocy zabiła sze­ściu ludzi – Szo­tar­czyka, jego ochro­nia­rza, żonę, dwóch synów i dru­giego szo­tar­skiego urzęd­nika, który przy­szedł z wizytą. Na ciele żad­nej z ofiar nie zosta­wiła nawet naj­mniej­szego śladu.

Przez następne pół­tora roku zle­cano jej kolejne misje. Dawano jej coraz wię­cej jade­itu, by mogła zabi­jać wciąż nowych ludzi. Był tylko jeden skry­to­bójca, któ­rego wróg bał się w rów­nym stop­niu, a bun­tow­nicy uwiel­biali go tak samo jak ją – młody, dwu­dzie­sto­pa­ro­letni męż­czy­zna, któ­rego Postrze­ga­nie było ponoć rów­nie zdu­mie­wa­jąco silne jak Prze­no­sze­nie Ure. Gdy Kekoń­czycy zaczęli nazy­wać ją Cza­row­nicą, to słowo rów­nież wyra­żało podziw, ponie­waż jej zdol­no­ści wyda­wały się nad­przy­ro­dzone, wykra­cza­jące poza wszystko, czego potra­fiły doko­nać zwy­kłe zie­lone kości.

Kiedy Szo­tar­czycy wresz­cie ponie­śli klę­skę i wyco­fali się z Kekonu, a wojna wielu naro­dów się skoń­czyła, Ure miała pięt­na­ście lat. To nagłe przy­śpie­sze­nie histo­rii zakłó­ciło jej życie, wywró­ciło do góry nogami wszystko, co do tej pory znała. Pew­nego dnia szo­tar­scy żoł­nie­rze po pro­stu znik­nęli. Zie­lone kości cho­dziły otwar­cie po uli­cach, a latar­nicy odda­wali im honory. Nazwi­sko jej rodziny poja­wiło się w gaze­tach. Nie byli już poszu­ki­wa­nymi prze­stęp­cami, tylko boha­te­rami. Ure przez całe dotych­cza­sowe życie ćwi­czyła w taj­nych obo­zach, ukry­wała jadeit pod ubra­niem jak zło­dziejka, nie­ustan­nie bała się o życie swoje i rodziny. A teraz prawo znowu uznało ją za dziecko i wysłało do szkoły jak inne dzieci, zamiast kazać jej zabi­jać wro­gów.

Przy­glą­da­jąc się nowej dziew­czynce, Ure pomy­ślała, że być może Ayt Mada­shi czuje się wśród uczniów Szkoły Świą­tyn­nej Wie Lona tak samo jak ona, gdy jej życie nagle zmie­niło się cał­ko­wi­cie, w szczę­śliwy, lecz rów­no­cze­śnie nie­po­ko­jący i budzący lęk spo­sób.

Nowa uczen­nica nie spra­wiała jed­nak wra­że­nia wystra­szo­nej. Znowu pochy­liła się ku niej.

– Pokaż mi – zażą­dała.

Ure czę­sto pro­szono, by zade­mon­stro­wała swe umie­jęt­no­ści. Znu­dziła się już tym, ale z jakie­goś powodu nie chciała odmó­wić Madzie. Usia­dła i wycią­gnęła rękę, wska­zu­jąc coś pal­cem.

– Widzisz tego ptaka?

Wró­bel ska­kał po ziemi w odle­gło­ści około dzie­się­ciu metrów, szu­ka­jąc okru­chów pozo­sta­wio­nych przez uczniów jedzą­cych na zewnątrz. Gdy Mada ski­nęła głową, Ure uspo­ko­iła oddech i zebrała w sobie jade­itową ener­gię, jakby nacią­gała sprę­żynę. Poru­szyła nad­garst­kiem i wysłała pre­cy­zyjny impuls Prze­no­sze­nia, celny jak strzała z łuku. Wró­bel zatrze­po­tał skrzy­deł­kami i padł mar­twy na żwir.

Mada nie wydała żad­nego dźwięku, ale otwo­rzyła sze­rzej oczy, a w jej aurze nagle poja­wiło się zasko­cze­nie. Ure roze­śmiała się zado­wo­lona z tej reak­cji. Nowa dziew­czyna spra­wiała wra­że­nie zbyt cynicz­nej jak na swój wiek i z pew­no­ścią trudno jej było zaim­po­no­wać. Nie­mniej nawet nowi­cju­sze, któ­rzy nie­dawno zetknęli się z jade­item, wie­dzieli, że Prze­no­sze­nie czę­sto uważa się za dys­cy­plinę naj­trud­niej­szą do opa­no­wa­nia. Wysy­ła­nie wła­snej ener­gii do innej żyją­cej istoty wyma­gało cał­ko­wi­tej kon­troli, a w dodatku trzeba było pozo­sta­wać w bez­po­śred­nim kon­tak­cie z prze­ciw­ni­kiem, a przy­naj­mniej bar­dzo bli­sko niego. Więk­szość zie­lo­nych kości, Prze­no­sząc z odle­gło­ści dzie­się­ciu metrów, mogłaby co naj­wy­żej ogłu­szyć duży cel.

Ure się­gnęła do jade­itu noszo­nego przez Madę na opa­sce ćwi­czeb­nej.

– Nie ma zna­cze­nia, kim byłaś przed­tem – rze­kła zachę­ca­jąco. – Nie­ważne, że jesteś dziew­czyną, sie­rotą czy że nie pocho­dzisz z Jan­lo­onu. Dopóki masz jadeit i potra­fisz się nim posłu­gi­wać, wszystko jest dla cie­bie moż­liwe.

Zawsze podzi­wiała Ayt Yugon­tina, czło­wieka, który pod­czas wojny zle­cał jej wiele misji. Nie przy­cho­dziło jej na myśl, że robił to, wie­dząc, że może ska­zy­wać nasto­let­nią dziew­czynę na nie­wy­obra­żal­nie strasz­liwy los. Pocho­dziła z rodziny Aunów i jej prze­zna­cze­niem było zostać wojow­niczką zie­lo­nych kości. Uwa­żała za zaszczyt to, że zleca się jej tak trudne zada­nia. Z pew­no­ścią filar Góry nie będzie miał nic prze­ciwko temu, że star­sza uczen­nica zaprzy­jaźni się z jego adop­to­waną córką i zaopie­kuje się nią.

Ostrożna nie­przy­stęp­ność Mady znik­nęła nagle. Dziew­czyna spu­ściła wzrok i dotknęła czoła, odda­jąc honory. Gdy prze­mó­wiła, w jej gło­sie sły­szało się sza­cu­nek i pasję gra­ni­czącą z despe­ra­cją.

– Sio­stro Ure, czy mogła­byś mnie nauczyć wszyst­kiego, co umiesz? Czy jeśli będę pil­nie uczyć się i ćwi­czyć, zdo­łam osią­gnąć to samo, co ty?

– To mało praw­do­po­dobne – odpo­wie­działa szcze­rze Ure.

Dotknęła klej­no­tów, które nosiła na szyi. Każdy z nich sym­bo­li­zo­wał życie ode­brane w walce o wol­ność Kekonu. Zabi­jała ludzi jesz­cze przed swym pierw­szym poca­łun­kiem i pierw­szym okre­sem, gdy była jesz­cze za młoda, by zadać sobie pyta­nie, czego pra­gnie od życia, gdy cią­gnąca się tak długo wojna wresz­cie się skoń­czy.

– Mimo to pomogę ci i od tej chwili stanę się twoją star­szą sio­strą w szkole Wie Lona. Co ty na to? – Ure wstała i poma­chała nowej przy­ja­ciółce na poże­gna­nie. – My, dziew­czyny zie­lo­nej kości, musimy trzy­mać się razem.

***

– Jesteś teraz nową absol­wentką, a ja na­dal jestem twoją star­szą sio­strą, więc nawet nie myśl o pła­ce­niu – oznaj­miła Ure, wrę­cza­jąc kel­ne­rowi wystar­cza­jąco wiele bank­no­tów, by pokryć wszyst­kie rachunki, nim Mada zdą­żyła się­gnąć po port­fel. – Nie wspo­mi­naj też o tym, że jeste­śmy na tery­to­rium Góry. Możesz być córką filaru, ale musisz pokry­wać koszty stu­diów na uni­wer­sy­te­cie. Wiem też, że twoi bra­cia raczej nie mają opo­rów przed wyda­wa­niem pie­nię­dzy.

Mada usia­dła z uśmie­chem, nie­chęt­nie uzna­jąc swą porażkę.

– Z tobą ni­gdy nie wygram. – Napeł­niła im obu fili­żanki her­batą z usta­wio­nego na niskim stole dzbanka. W okna bęb­niła inten­sywna let­nia ulewa, ale wewnątrz Her­ba­ciarni i Restau­ra­cji Kró­lew­ski Lotos było cie­pło i spo­koj­nie. Dwie kobiety były jed­nymi z ostat­nich gości prze­sia­du­ją­cymi tu jesz­cze w ten dru­go­dniowy wie­czór. – Dawno się nie widzia­ły­śmy, sio­stro Ure.

Star­sza kobieta wes­tchnęła prze­pra­sza­jąco.

– To prawda. Ale obie mia­ły­śmy mnó­stwo zajęć, i to w naj­lep­szym moż­li­wym sen­sie, czyż nie tak?

Wska­zała na przed­ra­miona Mady, gra­tu­lu­jąc jej jade­itu. Sześć lśnią­cych klej­no­tów wpra­wiono w dwie nowe, pięk­nie wyko­nane srebrne bran­so­lety.

Prawdę mówiąc, słowa Ure były nie­do­po­wie­dze­niem. Led­wie pozna­wała draż­liwą, nie­do­ży­wioną dziew­czynkę, jaką po raz pierw­szy spo­tkała przed sze­ściu laty. Kiedy opu­ściła szkołę Wie Lona, Ayt Mada zdą­żyła już nabrać mię­śni i uro­snąć o kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów. Ukoń­czyła też trzy klasy i cał­ko­wi­cie wyzbyła się mięk­kiego, wiej­skiego akcentu. Ure nie poświę­cała daw­nej szkol­nej kole­żance zbyt wiele uwagi, aż do chwili, gdy przed czte­rema mie­sią­cami dowie­działa się, że adop­to­wana córka Ayta ukoń­czyła szkołę z drugą lokatą.

Gdy ujrzała Madę teraz, pomy­ślała, że wygląda na wię­cej niż swoje dzie­więt­na­ście lat. Była już młodą kobietą, nie nasto­latką, miała na sobie modną, lecz dość tra­dy­cyjną zie­loną pli­so­waną spód­nicę oraz koszulę z bia­łymi, świeżo wypra­so­wa­nymi kla­pami. Wyglą­dała i mówiła jak rodo­wita jan­lo­onka wywo­dząca się z kla­no­wej rodziny. Nic dziw­nego, że Ayt Yugon­tin posta­no­wił wysłać swą przed­wcze­śnie doj­rzałą adop­to­waną córkę na uni­wer­sy­tet, by przy­go­to­wała się do pracy po biz­ne­so­wej stro­nie klanu.

Mada popra­wiła ze skrę­po­wa­niem bran­so­lety, po czym jej dło­nie znie­ru­cho­miały.

– Mój ojciec o cie­bie pytał – poin­for­mo­wała kole­żankę. – Chciał się dowie­dzieć, czy wszystko u cie­bie w porządku. Zapew­ni­łam go, że tak. – Spoj­rzała na Ure z docie­kli­wym, zatro­ska­nym wyra­zem. – Czy mia­łam rację, Ure-jen?

Star­sza kobieta pocią­gnęła łyk her­baty, radu­jąc się jej cytru­so­wym aro­ma­tem.

– Pew­nie, że tak, Mada – odpo­wie­działa bez chwili waha­nia. – Zamie­rzamy wziąć ślub z Angu­sem. Gdy uro­dzą się dzieci, prze­nie­siemy się do Espe­nii, by być bli­żej jego rodziny. Będą miały podwójne oby­wa­tel­stwo.

Mada roz­cią­gnęła usta w zaska­ku­jąco ner­wo­wym uśmie­chu.

– Już myślisz o dzie­ciach.

– Nie w tej chwili, ale już wkrótce. – Jej barki wypeł­nił zna­jomy dreszcz skrę­po­wa­nia. Myślała, że kto jak kto, ale dawna szkolna kole­żanka ucie­szy się z jej szczę­ścia, jed­nakże wyraz nie­do­wie­rza­nia i tro­ski uwi­dacz­nia­jący się na twa­rzy Mady pozo­sta­wał nie­zmie­niony i nie mogła dłu­żej tego igno­ro­wać. – Wiem, co myślisz – rze­kła szorstko. – Zasta­na­wiasz się, dla­czego posta­no­wi­łam poślu­bić cudzo­ziemca i mieć dzieci mie­sza­nej krwi, które praw­do­po­dob­nie nawet nie będą mogły nosić jade­itu. To pyta­nie zadają sobie wszyst­kie zie­lone kości.

Auno­wie byli znaną rodziną i powszech­nie wie­dziano, że sta­now­czo nie apro­bują jej decy­zji.

Mada potrzą­snęła głową, mru­żąc powieki.

– Wśród zie­lo­nych kości jest zbyt wielu sta­rych, zrzę­dli­wych męż­czyzn, któ­rzy nie potra­fią się pogo­dzić z fak­tem, że wojna się skoń­czyła, a świat jest znacz­nie więk­szy, niż im się zda­wało. – Unio­sła kąciki ust. – Kto jak kto, ale ty nie powin­naś się przej­mo­wać ich opi­nią.

Ure się roze­śmiała. Napię­cie opu­ściło ją rów­nie szybko, jak się poja­wiło.

– Masz rację. Cza­sami trudno mi o tym pamię­tać. Wybacz, że pomy­śla­łam, że możesz być podobna do nich. – Gdy ujrzała pięk­nie opra­wione jade­ity Mady, pod­kre­śla­jące, że jest dumą klanu, zapo­mniała na moment, że Mada nie zawsze była taka. Przy­była do Jan­lo­onu jako wojenna sie­rota i dosko­nale wie­działa, co to zna­czy nie mieć przy­ja­ciół i cią­gle być osą­dzaną przez innych. – Być może zosta­wię nie­które sprawy za sobą, ale kto wie, co może mnie cze­kać? Moje dzieci zdo­będą zagra­niczne wykształ­ce­nie i może wyro­sną na coś lep­szego niż zie­lone kości.

– Dopóki będziesz szczę­śliwa, będę się cie­szyła razem z tobą – zapew­niła szcze­rze Ayt Mada. – Jeśli spra­wia­łam wra­że­nie zanie­po­ko­jo­nej albo roz­cza­ro­wa­nej, to wyłącz­nie dla­tego, że mia­łam nadzieję, że roz­wa­żysz prośbę mojego ojca. – Prze­rwała na chwilę. – Pytał, czy mogła­byś znowu pod­jąć pracę dla Góry.

Nim Ure zdą­żyła odpo­wie­dzieć, córka Ayta unio­sła rękę, by ją powstrzy­mać. Chciała, żeby kobieta wysłu­chała jej do końca.

– Nasze pię­ści i palce mają pełne ręce roboty. Sta­rają się powstrzy­mać gangi, które wywo­łują teraz tak wiele kło­po­tów w Jan­lo­onie. Zbyt wielu prze­stęp­ców jest goto­wych nara­zić się na swę­dziawkę, by tylko nosić jadeit. Miej­ska poli­cja nie ma szans w star­ciu z nimi. Zie­lone kości muszą patro­lo­wać ulice, by utrzy­mać porzą­dek, ale choć podzie­li­li­śmy odpo­wie­dzial­ność za ochronę dziel­nic mię­dzy naszym kla­nem a ludźmi Kaul Sening­tuna, nasze siły na­dal pozo­stają zbyt roz­cią­gnięte. – Mada opu­ściła wzrok, zatrzy­mu­jąc go na moment na jade­ito­wym naszyj­niku Ure. Potem znowu spoj­rzała jej w oczy. – Choć minęły już lata, ludzie na­dal pamię­tają Cza­row­nicę z Towa­rzy­stwa Jed­nej Góry. Wie­dzą, czego potra­fisz doko­nać jako zie­lona kość. Mogła­byś bar­dzo nam pomóc.

Był czas, że gdyby Włócz­nia Kekonu oso­bi­ście popro­sił ją o wyko­na­nie misji, Ure natych­miast posłu­cha­łaby go z rado­ścią, gotowa zary­zy­ko­wać życie dla filaru. Ale to było dawno. Była wtedy młodą dziew­czyną nie­ma­jącą niczego, czego nie byłaby gotowa posta­wić na szalę.

Dotknęła trzech warstw jade­ito­wych pacior­ków na szyi, a potem pokrę­ciła głową. Obec­nie wolała two­rzyć nowe życie z Angu­sem niż odbie­rać je innym.

– Pro­szę, prze­każ ojcu moje wyrazy naj­głęb­szego sza­cunku oraz zapew­nie­nia o lojal­no­ści, ale skoń­czy­łam już z takimi spra­wami, Mada.

Młod­sza kobieta mil­czała przez długą chwilę.

– Jak można skoń­czyć z byciem zie­loną kością? – zapy­tała z dzie­cin­nym zdu­mie­niem.

To przy­po­mniało Ure, że jej przy­ja­ciółka na­dal jest nasto­latką. Mada ści­szyła głos, ale jej słowa nabrały szyb­ko­ści i siły.

– W szkole Wie Lona nikt nie mógł ci dorów­nać. Byłaś boha­terką wojenną, naj­lep­szą zie­loną kością z nas wszyst­kich. Kiedy spo­tka­ły­śmy się po raz pierw­szy, widzia­łam, jak Prze­nio­słaś we wró­bla na dzie­dzińcu. Bogo­wie obda­rzyli cię moż­li­wo­ściami, o jakich inni mogą tylko marzyć. Czy nie pra­gniesz zro­bić z nich użytku? Spraw­dzić, czego potra­fisz doko­nać, jak daleko możesz się posu­nąć?

Zabi­łam już kil­ka­na­ście osób, kiedy ty byłaś jesz­cze małą, bosą sie­rotą z jakiejś bez­i­mien­nej, zbom­bar­do­wa­nej wio­ski, pomy­ślała bez zło­ści Ure. Ayt Mada na­dal była nowi­cjuszką, gdy cho­dziło o moc jade­itu, tyra­nię kla­no­wych wię­zów i brze­mię dyna­stycz­nego nazwi­ska. Dopiero uczyła się, jak być zie­loną kością i jedną z Aytów. Pło­nęła w niej mło­dzień­cza, pełna despe­ra­cji ambi­cja. Ure jej nie zazdro­ściła.

Nie chcę, żeby moje dzieci miały za matkę cza­row­nicę.

– Może pew­nego dnia to zro­zu­miesz.

Mada obrzu­ciła ją zaska­ku­jąco zim­nym spoj­rze­niem.

– Nie sądzę.

– Ukoń­czy­łaś szkołę Wie Lona z drugą lokatą w swoim rocz­niku. Jak to się stało, że w ostat­nim mie­siącu Tanku Din cię wyprze­dził, mimo że cały czas byłaś przed nim?

Mada zesztyw­niała nagle. Jej pełna napię­cia jade­itowa aura poru­szyła się niczym bestia ukryta pod kocem.

– Dobrze wypadł w ostat­nich Testach – odpo­wie­działa pozba­wio­nym emo­cji gło­sem. – Wszy­scy wie­dzą, że Tanku jest bar­dzo uta­len­to­waną zie­loną kością.

– Ale nie tak uta­len­to­waną jak ty – odpo­wie­działa po pro­stu Ure bez śladu pochleb­stwa. – Tyle że to syn rogu i jego prze­zna­cze­niem jest kariera po mili­tar­nej stro­nie klanu. Ty jesteś córką filaru, ale masz pra­co­wać po biz­ne­so­wej stro­nie, pod kie­row­nic­twem pro­gno­styka. Ojciec z tobą roz­ma­wiał, prawda? Wska­zał, że to bar­dzo ważne, by kla­nowi wojow­nicy wie­rzyli w rodzinę Tanku, a sto­sunki mię­dzy rodzi­nami Aytów i Tanku były dobre.

Kamienny wyraz, jaki nagle przy­brała twarz Mady, potwier­dziłby te podej­rze­nia, nawet gdyby Ure nie Postrze­gła z łatwo­ścią gniewu, jaki nagle wypeł­nił aurę jej sta­rej przy­ja­ciółki.

– Wszyst­kie podej­mo­wane przez nas decy­zje mają swój koszt, Mada, ale im bar­dziej anga­żu­jemy się w dzia­łal­ność klanu, tym wię­cej musimy mu oddać – stwier­dziła z żalem mie­sza­ją­cym się z samo­za­do­wo­le­niem. – Powin­naś o tym pamię­tać. Zadaj sobie pyta­nie, jak daleko jesteś gotowa się posu­nąć?

– Czy Angus wie, kim naprawdę jesteś? – zapy­tała Mada.

Tym razem to Ure zesztyw­niała. W któ­rej chwili przy­ja­zne, z dawna wycze­ki­wane spo­tka­nie mię­dzy dwiema kole­żan­kami ze szkoły prze­ro­dziło się w poje­dy­nek? Mada była młod­sza od niej. W szkole Ure zawsze zaj­mo­wała wyż­szą pozy­cję. Nie powinna czuć potrzeby odpo­wia­da­nia na wścib­skie pyta­nia nasto­latki, lecz słowa wyszły z jej ust, nim zdą­żyła to sobie uświa­do­mić.

– Widzi, że noszę jadeit, i wie, że wszy­scy w mojej rodzi­nie go noszą. Rozu­mie też, co to ozna­cza. – Ucie­szyły ją spo­kój i pew­ność sie­bie pobrzmie­wa­jące w jej gło­sie. – Przy­naj­mniej w pew­nym stop­niu. Nie spo­dzie­wam się, że zro­zu­mie wszystko, ale nie musimy znać wszyst­kich szcze­gó­łów swej prze­szło­ści, by wspól­nie zbu­do­wać przy­szłość.

Zapa­dła krę­pu­jąca cisza, prze­ry­wana tylko cichym stu­kiem naczyń zbie­ra­nych przez kel­ne­rów oraz dźwię­kiem dzwonka, gdy lokal opusz­czali ostatni klienci. Po chwili Mada ustą­piła. Roz­luź­niła się i opu­ściła pod­bró­dek, a na jej mło­dej, lecz wyjąt­kowo opa­no­wa­nej twa­rzy poja­wił się pojed­naw­czy uśmie­szek.

– To ja powin­nam prze­pro­sić, jeśli powie­dzia­łam coś, co cię ura­ziło, sio­stro Ure – rze­kła łagod­niej­szym, lecz zara­zem bar­dziej odle­głym gło­sem. – W końcu jestem tylko młodą, nie­do­świad­czoną stu­dentką uni­wer­sy­tetu. Filar poczuje się roz­cza­ro­wany, że nie chcesz znowu stać się kla­nową wojow­niczką, ale masz rację, twier­dząc, że nie powin­ni­śmy cią­gle ustę­po­wać naci­skom innych.

Mada spoj­rzała na zega­rek, jakby zasko­czyło ją, że jest już tak późno. Wzięła torebkę i wstała, spo­koj­nie, lecz szybko.

– Zawsze będę ci wdzięczna za pomoc, jakiej udzie­li­łaś mi u Wie Lona. Nawet jeśli opu­ścisz nasz kraj i nie będziemy już mogły widy­wać się tak czę­sto, żywię gorącą nadzieję, że bogo­wie będą cię opro­mie­niać swą łaską, bez względu na to, jaką drogę wybie­rzesz w przy­szło­ści.

Ure odwza­jem­niła uśmiech. Wstały i razem opu­ściły restau­ra­cję. Ulewa się skoń­czyła, ale w ciem­nych, mokrych chod­ni­kach odbi­jał się blask latarń. Kobiety uści­skały się przed her­ba­ciar­nią, ale w tym roz­sta­niu wyczu­wało się krę­pu­jący brak cie­pła. Ich jade­itowe aury otarły się o sie­bie niczym grube płasz­cze cia­sno zacią­gnięte na ramio­nach. Ure poczuła nie­po­ko­jący, zło­wrogi ucisk w żołądku. Była pewna, że to jest chwila, od któ­rej zaczną odda­lać się od sie­bie, podob­nie jak roz­darty rąbek może znisz­czyć całą belę mate­riału. Kiedy spo­tkają się znowu, jeśli kie­dy­kol­wiek do tego doj­dzie, nic już nie będzie ich łączyło.

– Życzę ci szczę­ścia, Mada – rze­kła cicho. – Mam nadzieję, że będziesz lep­szą kla­nową wojow­niczką ode mnie.

***

– Mada, cóż za nie­spo­dzianka.

Ure nie potra­fiła do końca ukryć sar­ka­zmu, gdy otwo­rzyła drzwi. Postrze­gła cha­rak­te­ry­styczną jade­itową aurę Ayt Mady, gdy tylko ta wysia­dła z samo­chodu. Aura była jesz­cze gęst­sza niż daw­niej, wzmoc­niona przez dodat­kowy jadeit.

Córka filaru zatrzy­mała się przed drzwiami Ure. Miała na sobie kre­mową spód­niczkę i swe­ter z krót­kimi ręka­wami, odsła­nia­ją­cymi jadeit noszony na srebr­nych bran­so­le­tach opla­ta­ją­cych jej przed­ra­miona. Opo­wia­dano, że Ayt Mada ćwi­czy rów­nie inten­syw­nie jak star­sze rangą pię­ści i dorów­nuje im bie­gło­ścią we wła­da­niu guan dao. W tej chwili jed­nak wyglą­dała tak, jakby przed chwilą opu­ściła biuro po dniu pracy jako szczę­ścio­daw­czyni Góry. Miała tylko dwa­dzie­ścia cztery lata, a już kie­ro­wała kil­koma pła­cą­cymi daninę biz­ne­sami i odpo­wia­dała bez­po­śred­nio przed pro­gno­sty­kiem.

– Mogę wejść? – zapy­tała.

Ure odsu­nęła się na bok, wpusz­cza­jąc młod­szą kobietę do środka. Powinna się wsty­dzić swego małego, nie­chluj­nego miesz­kanka na par­te­rze, nawet jeśli prze­by­wała tu tylko tym­cza­sowo. Nie zna­la­zła jed­nak w sobie siły na wstyd. Wyczer­pały się w niej zasoby tego uczu­cia. Nie dbała o to, czy Ayt Mada się nad nią lituje.

Zamknęła drzwi i zwró­ciła się ku swemu gościowi.

– Po co tu przy­szłaś, Mada?

Ku zasko­cze­niu Ure młoda kobieta spra­wiała wra­że­nie nie­mile zasko­czo­nej tym pyta­niem. Ból, który poja­wił się na jej twa­rzy, znik­nął jed­nak natych­miast.

– Chcia­łam spraw­dzić, jak ci się powo­dzi – odpo­wie­działa Mada. – Zoba­czyć, czy potrze­bu­jesz pomocy.

Ure zachi­cho­tała zło­wrogo i poszła do maleń­kiej kuchenki. Chcąc uciec przed prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem nie­pro­szo­nego gościa, zajęła ręce tale­rzami i przy­bo­rami kuchen­nymi.

– Wszystko ze mną w porządku – zapew­niła, oglą­da­jąc się przez ramię. – Zamiesz­kam z moim bra­tem, Nokem. Wła­śnie awan­so­wał na pięść. Kiedy Anden tro­chę pod­ro­śnie, znajdę jakąś pracę. Będziemy mieli pie­nią­dze. – Wzru­szyła ramio­nami i zajęła się pod­le­wa­niem rośliny donicz­ko­wej, która była zbyt wyschnięta, by można było ją ura­to­wać. – Doprawdy, Mada, to nie jest tra­ge­dia. Mał­żeń­stwa cza­sem się roz­pa­dają.

Młod­sza kobieta uprzej­mie powstrzy­mała się przed uwagą, że więk­szość mał­żeństw nie koń­czy się tak dra­ma­tycz­nie. Rozej­rzała się, jakby szu­kała miej­sca, w któ­rym mogłaby usiąść. Nie zro­biła tego jed­nak.

– Wybacz, Ure.

Ure poczuła, że jej mury obronne zapa­dają się pod wpły­wem rezy­gna­cji. Wytarła dło­nie w kuchenną ścierkę i zwró­ciła się w stronę gościa.

– No wiesz, mia­łaś rację. Nie powie­dzia­łaś tego na głos, ale wie­dzia­łam, co myślisz. – Skrzy­wiła się. – Byłam głu­pia, wyobra­ża­jąc sobie, że mój zwią­zek z Angu­sem ma przy­szłość. Opty­mi­styczna, zako­chana idiotka. Było oczy­wi­ste, że w końcu się dowie.

– Jak do tego doszło? – zapy­tała Mada po chwili mil­cze­nia.

Ure wyszła z kuchni i usia­dła z wes­tchnie­niem na sfa­ty­go­wa­nej kana­pie kupio­nej z dru­giej ręki.

– Ni­gdy nie pozwa­la­łam mu doty­kać mojego jade­itu. Wie­dzia­łam, że to by mu zaszko­dziło jako cudzo­ziem­cowi. Powie­dzia­łam mu, że w kekoń­skiej kul­tu­rze doty­ka­nie jade­itu dru­giej osoby jest tabu. W zasa­dzie to prawda. Pogo­dził się z tym. Wie­dział o jade­icie tylko tyle, ile wie więk­szość cudzo­ziem­ców. Że jest cenny, ale tru­jący dla nie-Kekoń­czy­ków, i że przy odpo­wied­nim szko­le­niu może zwięk­szyć moż­li­wo­ści tego, kto go używa.

– Nie miał poję­cia, co potra­fisz zro­bić – domy­śliła się Mada.

– Nie wie­dział, że zdo­by­łam jadeit na woj­nie, w mło­dym wieku. Myślał, że to mają­tek rodzinny i noszę go tylko dla dumy i z próż­no­ści. – Była bar­dzo głu­pia, wyobra­ża­jąc sobie, że jej wywo­dzące się z dobrych chęci kłam­stwo może utrzy­mać się długo. Zako­chała się raczej w wyobra­że­niu o Angu­sie i życiu, jakie może jej ofia­ro­wać, niż w nim samym. – Po naro­dzi­nach Andena Angus prze­szedł do cywila, ale kiedy zaczęło nam bra­ko­wać pie­nię­dzy, naci­skał na mnie, żebym sprze­dała jadeit. Mówił, że jest wart for­tunę i mogli­by­śmy za niego kupić wielki dom w mia­steczku, z któ­rego pocho­dził.

Łatwo było Postrzec impuls prze­ra­że­nia i zasko­cze­nia w jade­icie Ayt Mady. Zie­lone kości nie sprze­da­wały swego jade­itu, podob­nie jak nikt nie sprze­dałby pro­chów swo­jej babci na nawóz. Taką moż­li­wość mógłby roz­wa­żać tylko despe­rat, który upadł wyjąt­kowo nisko.

– Kłó­ci­li­śmy się o to bar­dzo czę­sto – kon­ty­nu­owała Ure. Gdy już zaczęła wyzna­wać prawdę, nie była w sta­nie się powstrzy­mać. – Mówił, że jestem dla niego bala­stem, że nie jestem taka, jak się spo­dzie­wał, i powi­nien był oże­nić się z Espenką. – Nawet samo wspo­mnie­nie tych słów było bole­sne. – Sta­ra­łam się speł­nić jego życze­nia, Mada – zapew­niła płacz­li­wie. – Ale bra­ko­wało mi kobie­cych umie­jęt­no­ści, któ­rych pra­gnął, takich jak goto­wa­nie, szy­cie, sprzą­ta­nie i dba­nie o dom. Jestem z Aunów. Uro­dzi­łam się po to, by szep­tać imiona. Jestem Cza­row­nicą.

Przy­zna­nie tego na głos było osta­teczną porażką. Ure okla­pła, sku­biąc gniew­nie nitki wyła­żące z ramion kanapy.

– Pew­nego wie­czoru pokłó­ci­li­śmy się o sprze­daż jade­itu. To była nasza naj­gor­sza sprzeczka. Ude­rzył mnie i zła­pał mocno. Anden stał przed nami i patrzył na to. Angus spró­bo­wał zerwać ze mnie jadeit. – Prze­rwała i odwró­ciła wzrok. – Jestem pewna, że resztę sły­sza­łaś.

Użyła zbyt wiele Siły i cisnęła mężem o ścianę, łamiąc mu rękę oraz oboj­czyk. Gdy wypu­ścili go z gip­sem ze szpi­tala, opu­ścił kraj, nawet nie pró­bu­jąc z nią roz­ma­wiać.

Odpo­wiedź Mady była uprzejma, ale Ure wyraź­nie sły­szała pogardę w jej tonie.

– Pró­bo­wał ukraść twój jadeit. Nikt nie wini cię za to, co zro­bi­łaś. Tylko za brak roz­sądku, który dopro­wa­dził cię do tej sytu­acji.

Ure prych­nęła lek­ce­wa­żąco.

– Pocie­sza­nie innych nie wycho­dzi ci zbyt dobrze.

– Nie po to tu przy­szłam. – Mada zro­biła kilka kro­ków naprzód, sta­nęła przed Ure i spoj­rzała na nią, zaci­ska­jąc usta. – Nie potrze­bu­jesz płyt­kiego współ­czu­cia. Pamię­tasz naszą kola­cję w her­ba­ciarni Kró­lew­ski Lotos, kilka lat temu? Oferta, którą ci wtedy zło­ży­łam, na­dal pozo­staje aktu­alna. Roz­ma­wia­łam już o tym z ojcem i zgo­dził się ponow­nie przy­jąć cię do naszego klanu. – Gęsta jade­itowa aura Mady posze­rzyła się, wypeł­nia­jąc nie­mal całe miesz­ka­nie. – Lepiej ci będzie bez tego cudzo­ziemca. Wróć i znowu złóż przy­sięgi zie­lo­nych kości. Uży­waj dum­nie jade­itu, zamiast ukry­wać swe umie­jęt­no­ści, by kar­mić złu­dze­nia jakie­goś męż­czy­zny. Znowu stań się Cza­row­nicą, wojow­niczką, która budzi strach w ser­cach wro­gów klanu.

To była kusząca oferta. Ure nie zasłu­gi­wała na taką szczo­drość. Po hanieb­nym upadku gwa­ran­to­wany powrót do uzna­nia i nie­za­leż­no­ści. Myśl, że Ayt Yugon­tin na­dal ją pamię­tał i był wdzięczny za jej dary… To nie powinno wywrzeć na niej aż tak wiel­kiego wra­że­nia. Ale wywarło. Jej życie kie­dyś było pełne nie­bez­pie­czeństw i prze­mocy, lecz jed­no­cze­śnie cudow­nie pro­ste. Zalała ją fala tęsk­noty, uci­sza­jąc wąt­pli­wo­ści. Ayt Mada cze­kała. Wyda­wało się, że żadna z kobiet nie oddy­cha.

Wresz­cie Ure potrzą­snęła ze smut­kiem głową, uwal­nia­jąc się z wes­tchnie­niem od chwili sła­bo­ści.

– Nie mogę się zgo­dzić – odpo­wie­działa. – Mój brat jest pię­ścią w kla­nie Bez Szczy­tów. Gdy­bym została zie­loną kością Góry, zna­leź­li­by­śmy się po prze­ciw­nych stro­nach. Klan rodziny Kau­lów rośnie szybko, wkrótce będzie mógł kon­ku­ro­wać z kla­nem two­jego ojca. Co się wtedy wyda­rzy? Co, jeśli Noke i ja będziemy musieli ukry­wać przed sobą różne rze­czy, a nawet dzia­łać prze­ciwko sobie? Rodzina, którą dzielą tajem­nice, nie może prze­trwać. Nauczy­łam się tego na wła­snej skó­rze.

– Jesteś star­szą sio­strą i lep­szą zie­loną kością – zauwa­żyła Mada. – Prze­ko­naj brata, żeby prze­szedł z tobą do Góry. Jego przy­sięgę rów­nież przyj­miemy. Może nawet zacho­wać tę samą rangę.

– Noke ukoń­czył Aka­de­mię Kaul Du – odpo­wie­działa Ure. – Przy­jaźni się z wnu­kiem Kaul Sening­tuna i jest wierny kla­nowi Bez Szczy­tów. Pomo­głam mu, kiedy miał trud­no­ści, a on odwdzię­czył mi się tym samym, a teraz pozwo­lił, żeby­śmy z Ande­nem zamiesz­kali u niego. Nie mogła­bym go pro­sić, by poświę­cił dla mnie swoją przy­szłość, nie wspo­mi­na­jąc już o zmu­sza­niu go do tego.

– Dasz Górze wię­cej, niż twój brat kie­dy­kol­wiek mógłby dać kla­nowi Bez Szczy­tów. – Poiry­to­wana Mada pod­nio­sła głos. – Decy­zje powinna podej­mo­wać osoba o więk­szych zdol­no­ściach.

Ayt Mada naj­wy­raź­niej miała o niej bar­dzo dobre zda­nie. To powinno schle­biać Ure, ale poczuła się tylko poiry­to­wana. Dla­czego ta dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia kobieta uwa­żała, że może igno­ro­wać skom­pli­ko­wany świat rela­cji mię­dzy­ludz­kich i siłą toro­wać sobie drogę do opty­mal­nego dla niej roz­wią­za­nia? Czy dla­tego, że tak szybko awan­so­wała w kla­nie? A może zawsze taka była, a Ure po pro­stu tego nie zauwa­żyła, kiedy były młod­sze? Albo stała się taka w ostat­nich latach, by odróż­nić się od swo­ich braci i zasłu­żyć na nazwi­sko Ayt?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki