Wojna o jadeit. Saga o Zielonych Kościach. Tom 2 - Fonda Lee - ebook

Wojna o jadeit. Saga o Zielonych Kościach. Tom 2 ebook

Fonda Lee

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Na wyspie Kekon rodzina Kaulów jest uwikłana w gwałtowny konflikt o panowanie nad stolicą oraz o dostęp do magicznego jadeitu, zapewniającego wyszkolonym wojownikom zielonej kości nadludzkie moce, na które mieli monopol od stuleci. Poza granicami Kekonu zanosi się na wojnę. Na wyspę pożądliwe spojrzenia kierują potężne mocarstwa oraz żądni zysku przestępcy. Jadeit, najcenniejszy kekoński surowiec, może zapewnić im majątek i umożliwić zdobycie przewagi nad rywalami. Otoczona ze wszystkich stron rodzina Kaulów jest zmuszona zawrzeć nowe, niebezpieczne sojusze, stawić wrogom czoło w ciemnych ulicach oraz zapomnieć o honorze, by zapewnić przetrwanie sobie i wszystkim kekońskim zielonym kościom. Wojna o jadeit to drugi tom Sagi o Zielonych Kościach, trylogii o rodzinie, honorze, a także o tych, którzy żyją i umierają w zgodzie ze starożytnymi prawami krwi oraz jadeitu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 830

Oceny
4,5 (64 oceny)
40
21
0
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mysilicielka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna kontynuacja. Świat Fondy Lee cały czas żyje gdzieś w innym wymiarze, a my przez karty powieści zaglądamy tylko do niego jak przez dziurkę od klucza. Bohaterowie są wyraziści, ewoluują, można ich kochać i nienawidzić. Pierwsze sto stron były dosyć spokojne, na nowo przyzwyczajałam się do tego uniwersum po długiej przerwie, potem poszło już szybko, gładko, emocjonująco. Najbardziej podobał mi się wątek Andena, w którym można było spojrzeć na Kekon z zupełnie innej perspektywy. Było kilka mocnych momentów, w których zaniemówiłam. Przede mną ostatni tom... chcę i boję się jednocześnie.
00
bestia666

Nie oderwiesz się od lektury

wow
00
Bezdrozaliteratury

Nie oderwiesz się od lektury

tak samo dobra, jak pierwsza część
00
viollaesz

Dobrze spędzony czas

Poza dwoma mocnymi momentami powiało trochę nudą.
00
squirr

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogłam przestać czytać. Mamy wyraźne spowolnienie akcji, bo wszystko się dzieje na przestrzeni kilku lat, ale nie ma poczucia takiego niepotrzebnego rozwleczenia.
00

Popularność




Klany zielonych kości

Klany zie­lo­nych kości

A także ich współ­pra­cow­nicy i wro­go­wie

Klan Bez Szczy­tów

Kaul Hilo­shu­don – filar

Kaul Sha­elin­san – pro­gno­styczka

Emery Anden – Kaul przez adop­cję, nie­dawno ukoń­czył naukę w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona

Kaul Lan­shin­wan – były filar klanu, star­szy brat Hila i Shae; nie żyje

Kaul Sening­tun – Pło­mień Kekonu, patriar­cha rodziny, nie żyje

Kaul Dushu­ron – syn Kaul Sena, ojciec Lana, Hila i Shae; nie żyje

Kaul Wan Ria­ma­san – wdowa po Kaul Du, matka Lana, Hila i Shae

Maik Keh­nugo – róg klanu Bez Szczy­tów

Maik Tar­mingu – fila­rowy Kaul Hila

Kaul Maik Wenru­xian – żona Kaul Hila, kamien­no­oka

Woon Papi­donwa – cień pro­gno­styka, daw­niej Fila­rowy Kaul Lana

Hami Tuma­shon – pierw­szy szczę­ścio­dawca

Juen Nurendo – pierw­sza pięść Maik Kehna

Lott Jinrhu – palec klanu

Yun Doru­pon – były pro­gno­styk Kaul Sena i Kaul Lana; zdrajca

Aun Ure­may­ada – matka Emery Andena; nie żyje

Haru Eyni­shun – była żona Kaul Lana

Teije Runo – kuzyn w dru­giej linii Hila i Shae

Kyanla – gospo­sia w rezy­den­cji Kau­lów

Inne Pię­ści i Palce

Vuay Yudiyo – druga pięść Maik Kahna

Iyn Roluan – pięść wyso­kiej rangi

Vin Solunu – palec wyso­kiej rangi, mający talent do Postrze­ga­nia

Heike, Dudo, Ton – palce z klanu, dawni kole­dzy z roku Emery Andena

Doun, Yonu, Tyin, Hejo – Zie­lone kości odpo­wia­da­jące przed fila­ro­wym

Ważni latar­nicy

Eiten – wła­ści­ciel gorzelni Prze­klęte Piękno, dawna pięść oka­le­czona przez Gont Ascha

Pan Une – wła­ści­ciel restau­ra­cji Podwójne Szczę­ście

Pani Sugo – wła­ści­cielka Klubu dla Dżen­tel­me­nów Boski Bez

Pan Enke – dewe­lo­per, pre­zes Grupy Budow­la­nej Enke

Klan Góra

Ayt Mada­shi – filar

Ree Tura­huo – pro­gno­styk

Nau Suen­ten – róg

Ayt Yugon­tin – Włócz­nia Kekonu, adop­cyjny ojciec Mady, Ima i Eoda; nie żyje

Ayt Immin­sho – adop­to­wany star­szy syn Ayt Yu; nie żyje

Ayt Eodoy­atu – adop­to­wany drugi syn Ayt Yu; nie żyje

Gont Aschentu – były róg klanu; nie żyje

Waun Balu­shu – pierw­sza pięść Gont Ascha i Nau Suena

Iwe Kalundo – pierw­szy szczę­ścio­dawca

Ven San­do­lan – pre­zes firmy prze­wo­zo­wej Gwiazda Kekonu, latar­nik klanu

Ven Haku­jon – star­sza rangą pięść klanu, syn Ven Sanda

Koben Ato­sho – dziecko, uro­dzony jako Ayt Ato, syn Ayt Eoda

Seko – pięść klanu, kie­ruje bia­łymi szczu­rami

Mudt Jin­do­non – dono­si­ciel; nie żyje

Ti Pasu­iga

Zapu­nyo – prze­myt­nik jade­itu, przy­wódca Ti Pasu­iga

Iyilo – ochro­niarz Zapu­nya

Sora­diyo – rekru­ter i dowódca skor­pen

Bero – zło­dziej jade­itu

Mudt Kalo­nun – zło­dziej jade­itu, syn Mudt Jina

Inni na Keko­nie

Jego Nie­biań­skość Książę Ioan III – aktu­alny suwe­ren Kekonu

Son Tomarho – kanc­lerz Kekoń­skiej Rady Ksią­żę­cej, wierny kla­nowi Bez Szczy­tów

Guim Enmeno – mini­ster spraw domo­wych, wierny Górze

Pan Kowi – czło­nek Rady Ksią­żę­cej, wierny kla­nowi Bez Szczy­tów

Tau Maro­sun – pro­fe­sor stu­diów mię­dzy­na­ro­do­wych na Kró­lew­skim Uni­wer­sy­te­cie Jan

Mistrz Aido – pry­watny nauczy­ciel jade­ito­wych dys­cy­plin

Durn Soshu­nuro – filar klanu Czarny Ogon

Dok­tor Truw – lekarz posłu­gu­jący się mocami zie­lo­nych kości

Wielki Instruk­tor Le – Dyrek­tor Aka­de­mii Kaul Dushu­rona

Toh Kitaru – pre­zen­ter pro­wa­dzący wia­do­mo­ści w Ke-koń­skiej Sta­cji Pań­stwo­wej

Przed­sta­wi­ciele rządu espeń­skiego

Gre­gor Men­doff – amba­sa­dor Repu­bliki Espe­nii na Keko­nie

Quire Cor­ris – sekre­tarz spraw mię­dzy­na­ro­do­wych

Puł­kow­nik Leland Deil­ler – dowódca bazy Mary­narki Wojen­nej na Euma­nie

Pod­puł­kow­nik Jay Yan­cey – zastępca dowódcy bazy Mary­narki Wojen­nej na Euma­nie

W Port Massy

Keko-Espeń­czycy

Dauk Losu­nyin – filar Połu­dnio­wej Pułapki

Dauk Sana­san – żona Dauk Losuna, jego „pro­gno­styczka”

Dauk Coru­jon – „Cory”, syn Losuna i Sany

Rohn Toro­gon – „róg” Połu­dnio­wej Pułapki

Pan I Pani Hian – rodzina gosz­cząca Emery Andena

Shun Todorho – „Tod”, zie­lona kość, kolega Cory’ego

Etto Sami­shun – „Sammy”, zie­lona kość, kolega Cory’ego

Ledt Deru­kun – „Derek”, kolega Cory’ego

Sano – odźwierny w sali uraz

Paczki

Bla­ise „Byk” Krom­ner – szef paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Wil­lum „Chu­dziak” Reams – pierw­szy przo­dow­nik paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Moth Duke – przo­dow­nik z paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Car­son Sun­ter – płaszcz z paczki z Połu­dnio­wego Brzegu

Joren „Mały Jo” Gas­son – szef paczki z Baker Street

Ric­kart „Cwany Ricky” Slat­ter – szef paczki z Wor­min­gwood, sie­dzi w wię­zie­niu

Anga Slat­ter – peł­niąca obo­wiązki szefa paczki z Wor­min­gwood, żona Ric­karta Slat­tera

Rozdział 1. Niebo czeka

ROZ­DZIAŁ 1

Niebo czeka

Tylko sza­le­niec mógłby obra­bo­wać grób zie­lo­nej kości. Wyłącz­nie ktoś, kto nisko sobie ceni wła­sne życie, mógłby choć wpaść na taki pomysł, ale jeśli ktoś był tego rodzaju osobą, dzi­siej­sza noc ofe­ro­wała wyjąt­kową szansę. Chłodne, suche dni póź­nej zimy nie ustą­piły jesz­cze miej­sca nie­ustan­nym wio­sen­nym desz­czom, a chmury, wiszące nisko nad wierz­choł­kami drzew w Parku Wdowy, zasła­niały wscho­dzący księ­życ. Na uli­cach Jan­lo­onu pano­wał nie­zwy­kły spo­kój. Chcąc oka­zać sza­cu­nek, ludzie prze­ry­wali swe zwy­cza­jowe czyn­no­ści i wywie­szali w oknach cere­mo­nialne latar­nie będące prze­wod­ni­kami duchów, dla uczcze­nia pamięci Kaul Sening­tuna, boha­tera wojen­nego, patriar­chy klanu Bez Szczy­tów oraz Pło­mie­nia Kekonu. Beru i Mudt na wszelki wypa­dek nie zabrali żad­nych świa­teł, ale na cmen­ta­rzu nie było nikogo, kto mógłby zauwa­żyć ich obec­ność.

Dozorca imie­niem Nuno spo­tkał ich przy bra­mie pięć minut przed chwilą ofi­cjal­nego zamknię­cia.

– Pro­szę. – Pod­su­nął Berowi czarną torbę na śmieci. – Pośpiesz­cie się. Nocni ochro­nia­rze poja­wią się za jakieś pół godziny.

Byli tu tylko we trzech, lecz mimo to Nuno szep­tał. Jego oczy, ukryte w pofał­do­wa­nych od słońca oczo­do­łach, co chwila kie­ro­wały się ze stra­chem na chasz­cze i nagrobki. Zło­dziei uwa­żano na Keko­nie za godną naj­wyż­szej pogardy hołotę, a rabu­sie gro­bów stali jesz­cze niżej. Kula w tył głowy i rachu­nek za koszty wysłany krew­nym – takiego wyroku mogli się spo­dzie­wać rano, jeśli dadzą się zła­pać.

Bero przy­jął pla­sti­kową torbę z rąk Nuna. Pochy­lił się w cie­niu kamien­nego muru i wydo­był ze środka dwie nie­bie­skie koszule oraz cza­peczki ozdo­bione logo Cmen­ta­rza Niebo Czeka. Obaj z Mud­tem wło­żyli je pośpiesz­nie. Nuno popro­wa­dził ich ser­pen­ty­nową ścieżką do jed­nego z naj­więk­szych i naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych gro­bow­ców na całym cmen­ta­rzu. Przed ogrom­nym pomni­kiem z zie­lo­nego mar­muru wyko­pano nowy grób. Jutro Kaul Sening­tun zosta­nie pocho­wany obok swego wnuka, Kaul Lan­shi­wana, byłego filaru klanu Bez Szczy­tów, któ­rego zamor­do­wano i pocho­wano szes­na­ście mie­sięcy temu. Szes­na­ście mie­sięcy! To była wiecz­ność. Sfru­stro­wany Bero przez cały ten czas nie prze­sta­wał knuć i cze­kać na swój jadeit.

Nuno oso­bi­ście wyko­pał ten grób dziś po połu­dniu. Przy gro­bie na­dal stał cią­gnik z zamon­to­waną łyżką koparki. Bero sta­nął na kra­wę­dzi pro­sto­kąt­nej dziury w ziemi. Wie­trzyk poru­szał trawą u jego stóp, wypeł­nia­jąc powie­trze inten­sywną wonią wil­got­nej ziemi. Po ple­cach mło­dzieńca prze­biegł dreszcz eks­cy­ta­cji. Tego wła­śnie potrze­bo­wał przez cały ten czas – żeby ktoś inny wyko­nał za niego więk­szą część roboty. Za pierw­szym razem, gdy wypo­sa­żeni w łopaty zakra­dli się tu z Mud­tem, prze­szko­dziła im grupa pija­nych nasto­lat­ków, któ­rzy krą­żyli na oślep po cmen­ta­rzu, stra­sząc się nawza­jem. Za dru­gim razem zaczęło lać i led­wie zdą­żyli naru­szyć wil­gotną zie­mię, nim zja­wili się ochro­nia­rze i omal ich nie zła­pali. Po tym incy­den­cie Bero doszedł do wnio­sku, że wska­zana będzie więk­sza ostroż­ność. Musieli opra­co­wać lep­szy plan i zacze­kać na odpo­wied­nią chwilę.

Ku jego zasko­cze­niu Mudt przy­kuc­nął i pierw­szy sko­czył do pustego grobu. Chło­pak uniósł wzrok i wytarł dło­nie. W jego szczu­rzych oczkach poja­wił się błysk. Bero zdjął torbę z ramie­nia i wyjął z niej potrzebne narzę­dzia. Dał je Mud­towi, po czym rów­nież zesko­czył do grobu. Jego buty ude­rzyły z łosko­tem o świeżo odsło­niętą glebę. Dwaj nasto­lat­ko­wie wymie­nili spoj­rze­nia zachwy­ceni śmia­ło­ścią swego planu. Potem wspól­nie zaata­ko­wali łopa­tami ścianę grobu, prze­ko­pu­jąc się niczym krety do sąsied­niej trumny.

Nuno obser­wo­wał ich, sto­jąc obok cią­gnika. Żuł zwi­tek betelu, uda­jąc, że wła­śnie zro­bił sobie chwilę prze­rwy od cięż­kiej pracy przy kopa­niu grobu. Rzadko mu się zda­rzało korzy­stać z koparki. Ciała więk­szo­ści Kekoń­czy­ków pod­da­wano kre­ma­cji i skła­do­wano w kolum­ba­riach bądź grze­bano w małych, wyko­pa­nych ręcz­nie mogi­łach. Z uwagi na brak miej­sca nawet ciała człon­ków boga­tych rodzin, takich jak Kau­lo­wie, mogą­cych sobie pozwo­lić na duże gro­bowce, grze­bano w odle­gło­ści naj­wy­żej trzy­dzie­stu cen­ty­me­trów od sie­bie, nie minęło więc wiele czasu, nim łopata Bera ude­rzyła o twardą trumnę. Chło­pak stłu­mił krzyk triumfu i zdwoił wysiłki. Zie­mia sypała się w górę i lepiła do jego spo­co­nych dłoni, a gdy uno­sił rękę, by otrzeć pot z czoła, zosta­wały na nim brudne ślady. W ogóle nie czuł zmę­cze­nia, tylko eks­cy­ta­cję i nie­mal nie­moż­liwą do wytrzy­ma­nia nie­cier­pli­wość – z pew­no­ścią dla­tego, że należny mu jadeit był już tak bli­sko i wołał do niego z trumny czło­wieka, któ­rego zabił.

– Kaul Lan był fila­rem klanu Bez Szczy­tów – zauwa­żył Mudt cichym, lecz prze­sy­co­nym chci­wo­ścią gło­sem. Ode­zwał się po raz pierw­szy od chwili przy­by­cia na cmen­tarz. Liczył sobie tylko pięt­na­ście lat, był trzy lata młod­szy od Bera, miał chude ramiona i musiał wkła­dać w kopa­nie mnó­stwo wysiłku. Choć było już pra­wie zupeł­nie ciemno, można było zauwa­żyć, że jego twarz poczer­wie­niała. – Na pewno miał wię­cej jade­itu niż inni, zga­dza się? Nawet niż bra­cia Maik.

W jego oczach poja­wił się mściwy błysk. Miał wła­sne powody, by pra­gnąć zdo­być zie­leń.

– Możesz się o to zało­żyć, keke – potwier­dził Bero, nie odwra­ca­jąc uwagi od kopa­nia.

– Skąd mamy pew­ność, że jadeit w ogóle tu jest? – W szep­cie Mudta poja­wiła się nuta nie­po­koju. – Klej­noty zie­lo­nej kości przy­pa­dały w spadku jego rodzi­nie, chyba że nie­przy­ja­ciel zabrał je po wygra­nej walce. Wojow­ni­ków czę­sto grze­bano z cere­mo­nialną odro­biną jade­itu, ale w trum­nie Kaula mogło się znaj­do­wać tylko kilka drob­nych klej­no­tów albo w ogóle nic. Bio­rąc pod uwagę, że reli­gia i kul­tura bar­dzo mocno potę­piały okra­da­nie zmar­łych, a w dodatku gro­ziła za to kara śmierci, wysi­łek i ryzyko wią­żące się z rabo­wa­niem gro­bów rzadko były opła­calne, nawet dla prze­stęp­ców naj­sil­niej dotknię­tych jade­itową gorączką.

Bero nie odpo­wie­dział Mud­towi. Nie mógł mu ofe­ro­wać żad­nych gwa­ran­cji, poza tym, że kiedy miał prze­czu­cie pew­nego szcze­gól­nego rodzaju, zawsze go słu­chał. Teraz rów­nież nawie­dziło go podobne wra­że­nie. Jakby los się do niego uśmiech­nął. Kapry­śne prądy for­tuny nio­sły ludzi to w jedną, to w drugą stronę, Bero był jed­nak prze­ko­nany, że poświę­cają mu szcze­gólną uwagę i mogły go zanieść dalej niż więk­szość ludzi. Miał w życiu mnó­stwo pecha – od momentu, gdy jako wrzesz­czą­cego nowo­rodka wyrwano go z macicy matki, która nie pożyła zbyt długo, ale z dru­giej strony na­dal żył, pod­czas gdy wielu ludzi, któ­rych znał, opu­ściło już ten świat. A teraz zna­lazł się bli­sko jade­itu.

Widać już było bok trumny. Lśniąca wiśniowa powierzch­nia przy­brała z cza­sem matową, brą­zową barwę, lecz na­dal wyraź­nie kon­tra­sto­wała z czarną zie­mią. Obaj odło­żyli łopaty, owią­zali sobie szczel­nie nosy i usta chu­s­tecz­kami, a na koniec wło­żyli grube ręka­wice robo­cze. Bero pod­niósł bez­prze­wo­dową piłę sza­bla­stą.

– Daj mi świa­tło – roz­ka­zał gło­sem stłu­mio­nym przez tka­ninę.

Mudt zapa­lił kie­szon­kową latarkę i prze­su­nął wiązką bla­sku po boku trumny. Bero włą­czył piłę. Gdy usły­szał jej prze­ni­kliwy wizg, omal nie pod­sko­czył. Mało bra­ko­wało, a upu­ściłby nie­bez­pieczne narzę­dzie na zie­mię obok wła­snych stóp. Plama jasno­ści na drew­nie prze­su­wała się sza­leń­czo przez moment, nim w końcu się uspo­ko­iła. Serce Beru zabiło gwał­tow­nie. Wbił brzesz­czot w trumnę Kaul Lana i zaczął piło­wać.

Wyciął otwór wiel­ko­ści ekranu tele­wi­zora, po czym wyłą­czył piłę i ją odło­żył. Przy pomocy Mudta odcią­gnął kawał drewna. W powie­trzu uno­siły się kurz oraz strzępki polie­stro­wej wyściółki. Jakiś przed­miot spadł na zie­mię obok ich stóp. Bero krzyk­nął z zachwytu i osu­nął się na zie­mię, tylko naj­wyż­szym wysił­kiem woli powstrzy­mu­jąc się przed wzię­ciem w ręce skarbu, któ­rego blask ujrzał w świe­tle latarki – naszyj­nika z jade­ito­wych pacior­ków. Każdy klej­not był nie­ska­zi­telny i świe­tli­ście zie­lony. Oddzie­lały je cien­kie, czarne prze­kładki. Łań­cu­szek zro­biono ze sre­bra. Dla przy­wódcy zie­lonych kości była to nie tylko ozdoba, lecz rów­nież potężna broń, nie­od­łączny ele­ment jego toż­sa­mo­ści. Ten bez­cenny przed­miot można było kupić tylko za krew.

Mudt oprzy­tom­niał pierw­szy. Zła­pał Bera za ramię.

– Wszyli je w wyściółkę. Może być tego wię­cej.

Wsa­dzili ręce w uszko­dzoną wyściółkę i nie­mal natych­miast zna­leźli dwie skó­rzane opa­ski na przed­ra­miona, wysa­dzane klej­no­tami. Kaul nosił też ciężki od jade­itu pas. Być może on rów­nież tu był, ukryty głę­biej w trum­nie.

Nim jed­nak zdą­żyli prze­szu­kać ją dokład­niej, na kra­wę­dzi grobu poja­wił się Nuno i spoj­rzał na nich z góry. Po jego ogo­rza­łej twa­rzy prze­bie­gały ner­wowe tiki.

– Musi­cie stąd zwie­wać. Wysła­łem ochro­nia­rzy do tyl­nej furtki, by spraw­dzili wyła­many zamek, ale nie­długo wrócą. Trzeba tu posprzą­tać.

– Rzuć mi torbę – zażą­dał Bero.

Nuno go posłu­chał. Dwaj nasto­lat­ko­wie wło­żyli wycięty z trumny kawa­łek drewna z powro­tem na miej­sce i oble­pili go wil­gotną zie­mią naj­le­piej, jak mogli. Bera prze­szył głę­boki ból na myśl o jade­icie, który zapewne tu zosta­wią, lepiej jed­nak będzie, jeśli uciekną jak naj­szyb­ciej z tym, co udało im się zdo­być. W prze­szło­ści nad­mierna ambi­cja kil­ka­krot­nie kosz­to­wała go bar­dzo drogo. Uwa­ża­jąc, by nie dotknąć jade­itu nagą skórą, owi­nął cenne zdo­by­cze w kilka warstw tka­niny wor­ko­wej i wsa­dził je do torby razem z narzę­dziami. Następ­nie wytarł uwa­lane zie­mią ręce o spodnie, prze­rzu­cił torbę przez ramię i wycią­gnął rękę, by Nuno pomógł mu wyjść z grobu. Dozorca odsu­nął się od niego.

– Nie będę się zbli­żał do kra­dzio­nego jade­itu – oznaj­mił, szcze­rząc zęby w gry­ma­sie nie­smaku.

Udało się im go prze­ku­pić wyłącz­nie dla­tego, że wpadł w długi tak poważne, iż Bero przez długi czas gryzł się myślą o tym, ile zagar­nię­tego bły­sku musiał sprze­dać, by sfi­nan­so­wać całe przed­się­wzię­cie.

Kazał Mud­towi spleść dło­nie i oparł na nich stopę. Bero wygra­mo­lił się z grobu i spoj­rzał z góry na młod­szego chło­paka. Przez chwilę czuł pokusę, by go tu zosta­wić. Zdo­był już jadeit i nie miał ochoty się nim dzie­lić. Mudt mógłby go jed­nak wsy­pać. Poza tym miał gęstą krew i Bero musiał przy­znać, że do tej pory oka­zał się uży­teczny.

Przy­kuc­nął przy gro­bie i pomógł Mud­towi się wygra­mo­lić. Nuno uru­cho­mił koparkę i wsy­pał zie­mię z powro­tem na miej­sce. Kiedy skoń­czył, grób wyglą­dał mniej wię­cej tak samo jak przed­tem. Gdyby ktoś przyj­rzał się uważ­niej, zauwa­żyłby ślady stóp, a także fakt, że jedna ze ścian jest nieco nie­re­gu­larna, było to jed­nak mało praw­do­po­dobne.

Bero i Mudt zdjęli chu­s­teczki z twa­rzy i otarli z nich pot oraz brud. Nuno popro­wa­dził ich w dół stoku. Nikt nie zwra­cał na nich uwagi, a nawet gdyby ktoś ją zwró­cił, wyglą­da­liby na trójkę cmen­tar­nych robot­ni­ków, któ­rzy wła­śnie skoń­czyli pracę.

– Oddaj­cie mi szybko te koszule i cza­peczki – ode­zwał się Nuno, gdy dotarli do bramy. Ścią­gnęli brudne ubra­nia i wrzu­cili je do torby na śmieci. – Dosta­li­ście to, po co tu przy­szli­ście, tak? Niech bogo­wie prze­klną wasze dusze. – Splu­nął. – A teraz dawaj­cie drugą połowę forsy.

Bero ski­nął głową i przy­kuc­nął, by otwo­rzyć boczną kie­szeń torby. Mudt z całej siły ude­rzył z tyłu w głowę dozorcy ści­ska­nym w dłoni kamie­niem, a potem popchnął go na zie­mię. Bero wypro­sto­wał się, trzy­ma­jąc w ręce mały pisto­let. Wystrze­lił dwa razy. Za pierw­szym tra­fił Nuna w czoło, za dru­gim w poli­czek.

Gdy huk ucichł, oszo­ło­mieni nasto­lat­ko­wie gapili się na ciało przez kilka sekund. Kiedy odwró­cili zabi­tego na plecy, oka­zało się, że w jego sze­roko otwar­tych oczach malują się zasko­cze­nie i nie­po­kój. Rany wlo­towe były zaska­ku­jąco małe, a krew wsią­kała już w suchą zie­mię.

W pierw­szej chwili Bero pomy­ślał, że plan udał się zaska­ku­jąco dobrze i słusz­nie postą­pił, zatrzy­mu­jąc Mudta przy sobie. W dru­giej, że całe szczę­ście, że dozorca był drob­nym męż­czy­zną, bo w prze­ciw­nym razie trudno by im było prze­nieść ciało. Zdy­szani i spo­ceni z wysiłku i stra­chu zawle­kli je do płyt­kiego zagłę­bie­nia w pobli­skich chasz­czach. Bero spraw­dził kie­sze­nie kurtki dozorcy w poszu­ki­wa­niu port­fela.

– Zabierz też zega­rek – wysy­czał do Mudta. – Niech to wygląda na napad rabun­kowy.

Wycią­gnęli kółko z klu­czami z kie­szeni ofiary, przy­kryli ciało gałę­ziami i liśćmi, a następ­nie pobie­gli ku bra­mie. Bero prze­kli­nał, szar­piąc się z zam­kiem, a Mudt pochy­lił się, dysząc ciężko. Ręce wspie­rał na kola­nach i sze­roko wyba­łu­szał oczy, widoczne tuż poni­żej prze­tłusz­czo­nej grzywki.

– O kurwa, o kurwa, o kurwa, o kurwa.

Furtka wresz­cie się otwo­rzyła. Zamknęli za sobą cięż­kie zasuwy, Bero przy­ci­snął mocno torbę do piersi i obaj zerwali się do biegu, by skryć się wśród drzew Parku Wdowy. Odda­lali się od lata­rek ochro­nia­rzy, zmie­rza­jąc ku świa­tłom mia­sta leżą­cego w dole.

Rozdział 2. Przekazanie płomienia

ROZ­DZIAŁ 2

Prze­ka­za­nie pło­mie­nia

Kaul Hilo­shu­don stał na czele tłumu żałob­ni­ków, któ­rzy przy­byli tu, by zło­żyć jego dziad­kowi ostat­nie wyrazy sza­cunku. Mnó­stwo ludzi kie­ro­wało dziś na niego spoj­rze­nia i zauwa­ży­liby, gdyby robił wra­że­nie pod­eks­cy­to­wa­nego bądź zato­pio­nego w myślach. Dla­tego wpa­try­wał się w trumnę nakrytą drogą białą tka­niną i poru­szał war­gami w rytm melo­re­cy­ta­cji pokut­ni­ków. Trudno mu jed­nak było sku­pić uwagę na rytu­ałach i osło­nić zmysł Per­cep­cji przed obec­no­ścią tak wielu wro­gów.

Jego dzia­dek żył długo i to życie było ważne. Wal­czył o nie­pod­le­głość kraju, a póź­niej, dzięki poli­tyce, biz­ne­sowi oraz wiel­kiemu kla­nowi, który zbu­do­wał, wywarł trwały wpływ na nowe kekoń­skie pań­stwo. Zmarł spo­koj­nie pośrodku nocy, w zaawan­so­wa­nym wieku osiem­dzie­się­ciu trzech lat, jak zwy­kle sie­dząc w wózku inwa­lidz­kim przy oknie w rodzin­nym domu. Z pew­no­ścią nale­żało to uznać za łaskę bogów. W ostat­nim roku życia, gdy drę­czyła go demen­cja i obni­że­nie tole­ran­cji na jadeit, dzia­dek stał się okrut­nym, nie­zno­śnym star­cem, zgorzk­nia­łym z powodu licz­nych żalów, i nie miał nic dobrego do powie­dze­nia o fak­cie, że przy­wódz­two klanu Bez Szczy­tów prze­szło w ręce tego z jego wnu­ków, któ­rego lubił naj­mniej – ale prze­ciętny oby­wa­tel nic o tym nie wie­dział. W Dziel­nicy Świą­tyn­nej przez pełne dwie doby trwało publiczne czu­wa­nie. Hilo miał wra­że­nie, że na pogrze­bie zja­wiła się połowa miesz­kań­ców mia­sta. Druga połowa zapewne oglą­dała całe to wyda­rze­nie w tele­wi­zji. Śmierć Pło­mie­nia Kekonu ozna­czała koniec ery, odej­ście poko­le­nia, które uwol­niło wyspę od cudzo­ziem­skiej oku­pa­cji i odbu­do­wało jej dobro­byt. Każda ważna osoba publiczna musiała uczest­ni­czyć w tym pogrze­bie. Rów­nież Ayt Mada­shi.

Filar Góry stała samot­nie po dru­giej stro­nie tłumu. Miała na sobie długą białą kurtkę i białą chustkę. Ota­czali ją jej ludzie. Hilo led­wie ją widział z miej­sca, gdzie stał, ale nie potrze­bo­wał wzroku. Z łatwo­ścią Postrze­gał jej gęstą jade­itową aurę. Wściekłby się na myśl, że poja­wiła się w miej­scu, gdzie jego star­szy brat Lan obra­cał się w proch, gdyby tylko pozwo­lił sobie o tym myśleć. Nie chciał jed­nak spra­wić rywalce takiej satys­fak­cji.

Wczo­raj Ayt wydała publiczne oświad­cze­nie wychwa­la­jące Kaul Sena jako boha­tera naro­do­wego, ojca kraju oraz uko­cha­nego towa­rzy­sza i przy­ja­ciela jej nie­ży­ją­cego ojca Ayt Yugon­tina. Niech bogo­wie obda­rzą uzna­niem ich obu. Dodała, że smutno jej z powodu walk, jakie nie­dawno wybu­chły mię­dzy kla­nami stwo­rzo­nymi przez tych dwóch wiel­kich ludzi, i wyra­ziła nadzieję, że spory uda się roz­wią­zać, by cały kraj mógł się roz­wi­jać w nie­pod­wa­żal­nej jed­no­ści, któ­rej przy­kła­dem ongiś było patrio­tyczne brac­two wojow­ni­ków, zwane Towa­rzy­stwem Jed­nej Góry.

– Co za bzdury – wark­nął Hilo.

Ani przez moment nie wie­rzył, że Ayt Mada kie­dy­kol­wiek zre­zy­gnuje ze swych celów, któ­rymi były pozba­wie­nie życia jego i jego rodziny, znisz­cze­nie klanu Bez Szczy­tów i prze­ję­cie cał­ko­wi­tej kon­troli nad pro­duk­cją jade­itu. Wystą­pie­nia pra­sowe nie mogły wyma­zać długu krwi.

– To dobry PR – sprze­ci­wiła się Shae. – Przy­po­mniała ludziom o związ­kach łączą­cych dziadka z jej ojcem i w ten spo­sób zasu­ge­ro­wała, że repre­zen­tuje dzie­dzic­two wszyst­kich zie­lo­nych kości.

Poza tą krótką ana­lizą przez ostat­nie sie­dem­dzie­siąt dwie godziny jego sio­stra nie odzy­wała się pra­wie w ogóle, nawet poza okre­sem ofi­cjal­nego dwu­dnio­wego czu­wa­nia. Hilo zer­k­nął na nią. Trzy­mała się pro­sto, ale pod war­stwą bia­łego żałob­nego pyłu pokry­wa­ją­cego jej twarz widział pod­krą­żone oczy. Zwy­kle ostra jade­itowa aura Shae wyda­wała się przy­tłu­miona. Kochała dziadka i zawsze cie­szyła się jego wzglę­dami. Pła­kała gorzko po jego śmierci.

Hilo ponow­nie skie­ro­wał uwagę na tłum. Zja­wili się rów­nież inni przy­wódcy klanu Góra. Obok Ayt Mady stał niski męż­czy­zna o uli­za­nych wło­sach – Ree Tura­huo, pro­gno­styk klanu. Miej­sce obok niego zajął męż­czy­zna o grubo cio­sa­nych rysach, z krótko ostrzy­żoną, upstrzoną siwi­zną bródką i wło­sach takiej samej barwy. Hilo nie wie­dział zbyt wiele o Nau Suen­ze­nie, który zastą­pił Gont Aschentu na sta­no­wi­sku rogu klanu, ale pogło­ski i infor­ma­cje zebrane przez szpie­gów mówiły, że zasły­nął jako sprytny spe­cja­li­sta od wojny par­ty­zanc­kiej. Pod­czas wojny szo­tar­skiej był sabo­ta­ży­stą i zama­chow­cem pra­cu­ją­cym dla Ayt Yu. Gdy wojna wielu naro­dów się skoń­czyła, miał zale­d­wie dwa­dzie­ścia trzy lata. Sądząc po nie­przy­cią­ga­ją­cym uwagi wyglą­dzie oraz pozba­wio­nej wyrazu jade­ito­wej aurze, nie był nawet w poło­wie tak impo­nu­jący i nie­bez­pieczny jak jego poprzed­nik. Hilo podej­rze­wał jed­nak, że to zmyłka i w związku z tym powód do nie­po­koju.

Bogo­wier­czy pokut­nicy w bia­łych pogrze­bo­wych sza­tach – całe dwa tuziny, ponie­waż pogrzeb był ważny i zja­wiły się tłumy – odpra­wili długi reli­gijny obrzą­dek, pod­czas któ­rego wie­lo­krot­nie recy­to­wano słowa „niech bogo­wie obda­rzą go uzna­niem”, powta­rzane chó­rem przez licz­nych żałob­ni­ków. Hilo zamknął oczy, sku­pił znu­żony zmysł Postrze­ga­nia i zagłę­bił się w men­talny szum tysięcy odde­chów oraz biją­cych serc. Tam. Za grupką człon­ków Góry kryła się zna­joma mętna aura czło­wieka, któ­rego ongiś nazy­wał wuj­kiem. Byłego pro­gno­styka klanu Bez Szczy­tów, zdrajcy rodziny Kau­lów. Yun Doru­pon był tutaj, pogrą­żony w żało­bie.

– Nie zawra­caj sobie nim głowy. Dzi­siaj go nie dorwiemy – ode­zwała się cicho Shae.

Być może zauwa­żyła wyraz sku­pie­nia na jego twa­rzy albo po pro­stu Postrze­gła jego złość. Nie­mniej Hilo był zasko­czony. Nie spo­dzie­wał się, że jego sio­stra zauważy Doru. Był prze­ko­nany, że w ogóle nie zwra­cała uwagi na oto­cze­nie.

Rzecz jasna, miała rację. Nie mogli dopu­ścić się aktu prze­mocy w obec­no­ści pokut­ni­ków, pod­czas pogrzebu dziadka. A patrząc na to prag­ma­tycz­nie, było tu zbyt wielu wojow­ni­ków Góry. Setki ich pię­ści i pal­ców zajęły miej­sca naprze­ciwko ludzi klanu Bez Szczy­tów. Gdy Hilo zwięk­szył zasięg swego Postrze­ga­nia, inten­sywna aura wszyst­kich zebra­nych tu zie­lo­nych kości upodob­niła się do nie­ustan­nego szumu roz­mów na ruchli­wej ulicy. Klany zja­wiły się w wiel­kiej licz­bie, by doko­nać pokazu siły, dzi­siaj jed­nak prze­strze­gały rozejmu, by uczcić pamięć tego samego czło­wieka.

Wresz­cie gęsty tłum zaczął się roz­pra­szać. Hilo miał przed sobą długą, nie­unik­nioną robotę. Będzie musiał ze smętną miną przyj­mo­wać kon­do­len­cje od człon­ków wewnętrz­nego kręgu ludzi wier­nych kla­nowi – latar­ni­ków, poli­ty­ków i naj­waż­niej­szych rodzin zie­lo­nych kości. Wcze­śniej przy wej­ściu na cmen­tarz doszło do jakie­goś zamie­sza­nia. Maik Kehn wysłał jed­nego ze swo­ich pię­ści, by zba­dał sprawę.

Teraz Kehn wró­cił do Hila.

– Mówią, że nocą zna­le­ziono na cmen­ta­rzu zwłoki – wyszep­tał.

– Tylko jedne? – zapy­tał filar z gry­ma­sem iro­nii. – Czyżby wszyst­kie pozo­stałe ucie­kły?

Róg prych­nął cicho. Hilowi ni­gdy nie udało się wydo­być zeń wię­cej śmie­chu. Uniósł jed­nak sze­ro­kie bary na znak roz­ba­wie­nia.

– W krza­kach odkryto ciało cmen­tar­nego dozorcy. Zabito go strza­łami w głowę. Podobno cho­dziło o długi. To nie wygląda na ważną sprawę, ale wiesz, jacy są ludzie. Krzy­czą o pechu, kiedy mucha wpad­nie do czarki z hoji.

Hilo ski­nął głową. Pogrzebu Pło­mie­nia nie powinny ska­lać żadne złe wie­ści.

– Poroz­ma­wiaj z kie­row­ni­kiem cmen­ta­rza. Niech wyci­szy sprawę. – Spoj­rzał z nie­chę­cią na długą kolejkę ludzi cze­ka­ją­cych, by zło­żyć mu kon­do­len­cje. Nie Postrze­gał już ni­gdzie w pobliżu Ayt Mady ani Doru. – Powiedz Tarowi, żeby dał mi godzinę. Potem wra­cam do domu, bez względu na to, ilu dupo­li­zów będzie jesz­cze tu cze­kało.

***

Minęły dwie i pół godziny, nim Hilo wresz­cie wró­cił do rezy­den­cji Kau­lów. Na dłu­gim pod­jeź­dzie i na ron­dzie par­ko­wało mnó­stwo samo­cho­dów. Po publicz­nym pogrze­bie urzą­dzono pry­watną stypę dla człon­ków rodziny i naj­wyż­szych rangą zie­lo­nych kości z klanu Bez Szczy­tów. Szyba w samo­cho­dzie była opusz­czona do połowy i Hilo sły­szał dźwięki muzyki oraz czuł zapa­chy z grilla urzą­dza­nego na podwórku. Jeśli ktoś dożył osiem­dzie­się­ciu lat, uwa­żano to za godny uczcze­nia fakt, świad­czący o prze­strze­ga­niu Boskich Cnót oraz o łaska­wo­ści bogów, gwa­ran­tu­ją­cej wpusz­cze­nie do owczarni nieba, gdy nadej­dzie dzień obie­ca­nego Powrotu. Hilo uwa­żał, że to jedno z wie­rzeń, które miały wię­cej sensu w cza­sach wojny, gdy trudno było o dobrą opiekę medyczną. Tak czy ina­czej, gdy ofi­cjalna żałoba po Kaul Senie się skoń­czyła, zdjęto białe zasłony i na nie­for­mal­nym przy­ję­ciu pano­wała znacz­nie wesel­sza atmos­fera. Z pew­no­ścią potrwa ono dość długo.

Maik Tar zapar­ko­wał duchesse priza tuż przed głów­nym wej­ściem do domu, po czym odwró­cił się i spoj­rzał na filar.

– Ludzie, z któ­rymi zgo­dzi­łeś się dzi­siaj spo­tkać, na­dal cze­kają, Hilo-jen. Mam przy­słać ich do cie­bie, czy się ich pozbyć?

– Gdzie moja sio­stra? – zapy­tał filar. – Czy już wró­ciła?

– Czeka na cie­bie w domu.

Zre­zy­gno­wany Hilo zga­sił papie­rosa w popiel­niczce.

– Przy­ślij ich.

Tar obrzu­cił szefa współ­czu­ją­cym spoj­rze­niem.

– Zosta­wię ci coś do jedze­nia. Chcesz coś kon­kret­nego?

– Tro­chę wędzo­nej wie­przo­winy.

Hilo wysiadł z samo­chodu, wszedł do domu i z nie­chę­cią skie­ro­wał się do gabi­netu. To był kie­dyś ulu­biony pokój Lana i na­dal czuł się w nim tro­chę nie­swojo. W końcu wpro­wa­dził tu pewne zmiany – usu­nął część rega­łów, zastę­pu­jąc je tele­wi­zo­rem i więk­szym bar­kiem, i kazał też przy­nieść wygod­niej­sze fotele, ale za każ­dym razem, gdy tu przy­cho­dził, pół­ofi­cjalny cha­rak­ter gabi­netu przy­po­mi­nał mu bru­tal­nie, że to nie on miał zostać fila­rem klanu.

Z reguły, gdy spo­ty­kał się z pod­wład­nymi, wolał to robić w kuchni albo na podwórku, tam jed­nak nie mógłby dziś zna­leźć pry­wat­no­ści. Musiał też przy­znać, że gabi­net two­rzył aurę ofi­cjal­nego auto­ry­tetu, bar­dziej odpo­wied­nią dla spo­tkań z waż­nymi udzia­łow­cami i peten­tami. Wie­dział, że pod­czas roz­mów z takimi ludźmi musi się sta­rać masko­wać swą mło­dość i repu­ta­cję ulicz­nego wojow­nika, a także pod­kre­ślać zna­cze­nie i dzie­dzic­two swej rodziny.

Shae była już na miej­scu. Sie­działa w jed­nym z obi­tych skórą foteli. Zmyła puder z twa­rzy, popra­wiła maki­jaż i prze­brała się w ciemną spód­nicę oraz beżową bluzkę, ale jej zmę­czone, zapad­nięte oczy na­dal miały nie­mal oskar­ży­ciel­ski wyraz.

Czy w ogóle nie kocha­łeś dziadka?

– Nie musisz tu zosta­wać – oznaj­mił jej Hilo. – Pora­dzę sobie.

– Co, jeśli jakiś latar­nik poprosi cię o wywar­cie naci­sku w spra­wie ustawy o ogra­ni­cze­niu opłat pali­wo­wych?

Hilo przy­mru­żył powieki.

– Nikt by mnie o to nie pro­sił.

– Masz rację – zgo­dziła się. – Dla­tego że nie ma pro­jektu takiej ustawy. Przed chwilą to wymy­śli­łam. – Uśmie­chała się tylko pół­gęb­kiem, a jej docinki nie miały tej mocy, co zwy­kle. – Zostanę.

Filar zmarsz­czył brwi, ale powstrzy­mał się przed udzie­le­niem odpo­wie­dzi, choć wyłącz­nie z uwagi na jej żałobę. Było prawdą, że nie wie­dział o poli­tycz­nej i biz­ne­so­wej stro­nie dzia­łal­no­ści klanu tyle, co ona, ale cią­głe przy­po­mi­na­nie mu o tym świad­czyło o zło­śli­wo­ści, którą z pew­no­ścią odzie­dzi­czyła po ich dziadku.

Hilo led­wie zdą­żył zdjąć kra­wat i roz­piąć koszulę, gdy Tar zapu­kał do drzwi, otwo­rzył je i wpu­ścił do środka męż­czy­znę oraz kobietę trzy­ma­jącą w ramio­nach małe dziecko. Na ich widok Hilo roz­pro­mie­nił się natych­miast. Pod­szedł do męż­czy­zny i uści­skał go cie­pło.

– Eiten, przy­ja­cielu – przy­wi­tał go. – Ależ twoja córka uro­sła! Naprawdę ma tylko dzie­więć mie­sięcy? Mogłaby poko­nać dwu­latka w walce zapa­śni­czej.

Eiten nie mógł odwza­jem­nić uści­sku filaru ani unieść sple­cio­nych dłoni do czoła w tra­dy­cyj­nym geście sza­cunku, jed­nakże gdy usły­szał słowa Hila, zgiął się w płyt­kim ukło­nie, a w jego oczach poja­wił się błysk dumy. Miał na sobie czy­stą białą koszulkę z krót­kimi ręka­wami, zakry­wa­jącą kikuty bra­ku­ją­cych rąk, oraz mięk­kie, czarne wsu­wane buty.

– Jest naprawdę okropna, Hilo-jen. Pła­cze godzi­nami i nie można jej odło­żyć nawet na minutkę.

Potrzą­snął głową z przy­gnę­bioną miną, ale w jego gło­sie nie było nie­za­do­wo­le­nia.

– Z pew­no­ścią będzie tak samo zie­lona jak jej tata – zapew­nił Hilo.

Zauwa­żył, że żona Eitena ski­nęła głową z uśmie­chem. W daw­nych cza­sach prze­ko­na­nie, że gry­ma­śne nie­mow­lęta wyra­stają na lep­szych wojow­ni­ków, odno­siło się tylko do chłop­ców, ale obec­nie dziew­częta sta­no­wiły dwa­dzie­ścia pro­cent uczniów w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona, nie­które kobiety zostały pię­ściami, a jedna nawet była fila­rem. Cią­gle mająca kolkę córka była powo­dem do dumy, a nie zaże­no­wa­nia.

– Boję się tylko, że będzie zbyt zie­lona, żeby zna­leźć męża.

Hilo zauwa­żył, że zer­k­nęła na Shae, wypo­wia­da­jąc te słowa, ale zaraz opu­ściła wzrok.

– Może kiedy doro­śnie, ludzie nie będą już myśleli w ten spo­sób – odpo­wie­działa jego sio­stra, uśmie­cha­jąc się lekko.

– Pro­gno­styczka ma rację, a poza tym jest za wcze­śnie, żeby się o to mar­twić.

Hilo poło­żył dłoń na barku Eitena i popro­wa­dził rodzinę ku fote­lom. Tuż za Eite­nem bie­gła brą­zowa małpka. Kiedy męż­czy­zna usiadł, wsko­czyła na poręcz i przy­cup­nęła czuj­nie obok niego, dra­piąc się po piersi. Filar wydo­był z mini­lo­dówki kilka bute­lek napoju gazo­wa­nego i posta­wił je na sto­liku. Na roz­kaz Eitena małpka sko­czyła na blat, otwo­rzyła jedną z nich, wło­żyła do środka słomkę i zanio­sła butelkę panu. Eiten zsu­nął jeden but, wziął butelkę w palce u nogi i oparł koń­czynę na dru­gim kola­nie. Z kostki zwi­sała mu jade­itowa bran­so­leta.

Hilo usiadł naprze­ciwko niego.

– Jak sobie radzi­cie? – zapy­tał poważ­niej­szym tonem. – Czy jest jesz­cze coś, w czym klan mógłby wam pomóc?

– Zro­bi­li­ście już dla nas bar­dzo wiele. Życie było cięż­kie, ale zro­biło się lżej­sze, odkąd mamy Zoza. On otwiera przede mną drzwi, zapina mi koszulę, a nawet pod­ciera mi tyłek.

Eiten zachi­cho­tał. Palec z klanu skie­ro­wał Hila do szo­tar­skiej orga­ni­za­cji zaj­mu­ją­cej się tre­surą małp poma­ga­ją­cych nie­peł­no­spraw­nym (w Szo­ta­rze było mnó­stwo wete­ra­nów wojny) i filar kazał jed­nemu z latar­ni­ków wszystko zała­twić.

Eiten pochy­lił się i pocią­gnął łyk przez słomkę. Kiedy się wypro­sto­wał, spoj­rzał Hilowi pro­sto w oczy.

– Kiedy Gont Asch uciął mi ręce, obie­ca­łeś, że zabi­jesz go i zabie­rzesz mu jadeit. Dotrzy­ma­łeś słowa. Powie­dzia­łeś mi, żebym prze­żył jesz­cze jeden rok, by zoba­czyć na wła­sne oczy zemstę klanu oraz naro­dziny mojego dziecka, a jeśli po roku na­dal będę pra­gnął umrzeć, oso­bi­ście speł­nisz moje życze­nie. – Głos męż­czy­zny nabrał ostrzej­szych tonów, ale się nie zała­mał. – Minął rok i sie­dzę przed tobą, Hilo-jen. Czy jeśli popro­szę cię, byś speł­nił moje życze­nie, nie zada­jąc żad­nych pytań, to czy na­dal będziesz gotowy to zro­bić?

Żona Eitena moc­niej przy­tu­liła śpiące nie­mowlę i pochy­liła głowę, przy­gry­za­jąc wargę. Jej mąż nie patrzył na nią ani na dziecko. Nie spusz­czał spoj­rze­nia z Hila, który Postrze­gał w jego jade­ito­wej aurze oso­bliwą, nie­mal bole­sną natar­czy­wość.

– Tak – potwier­dził. – Dotrzy­mam słowa.

Eiten ski­nął głową. Jego aura uspo­ko­iła się wyraź­nie. Spoj­rzał na śpiącą córkę i na jego twa­rzy poja­wił się wyraz uwiel­bie­nia.

– Mia­łeś rację, Hilo-jen. Mam teraz po co żyć i nie chcę już umie­rać.

Hilo uświa­do­mił sobie, jak ważne było, by Eiten wie­dział, że ta opcja pozo­sta­wała przed nim otwarta, że decy­zja rze­czy­wi­ście nale­żała do niego, a na sło­wie filaru zawsze można pole­gać. Eiten spoj­rzał na niego.

– Nie chcę jed­nak do końca życia pozo­sta­wać bez­czynny i zależny od innych. Zali­cza­łem się do naj­lep­szych pię­ści klanu Bez Szczy­tów. Wiem, że już na nic ci się nie przy­dam, ale pra­gnę popro­sić cię o przy­sługę. Czy zgo­dzisz się mnie wysłu­chać?

– Proś, o co tylko zechcesz – odpo­wie­dział Hilo. – Z chę­cią speł­nię twoją prośbę, jeśli tylko będzie to leżało w moich moż­li­wo­ściach.

– Mój teść jest pro­du­cen­tem hoji. Choć jego gorzel­nia nie jest duża, to tru­nek, który pro­du­kuje, należy do naj­lep­szych w kraju. Sprze­daje go ele­ganc­kim skle­pom i restau­ra­cjom. Chciałby się prze­nieść do więk­szego budynku, ale sta­rzeje się i potrze­buje wspól­nika, żeby kie­ro­wać firmą. Mimo że zdaję sobie sprawę, że dla klanu to tylko mały biz­nes, chciał­bym pro­sić biuro pro­gno­styka o patro­nat, bym mógł prze­jąć kie­row­nic­two nad rodzin­nym inte­re­sem żony. Moje ciało jest oka­le­czone, ale umysł na­dal mam sprawny i myślę, że spra­wi­łoby mi satys­fak­cję, gdy­bym mógł pra­co­wać nad roz­bu­dową firmy jako latar­nik.

Hilo spoj­rzał z uśmie­chem na jego żonę.

– A co ty sądzisz o tym pomy­śle, pani Eiten? Czy twój mąż ma zadatki na pro­du­centa hoji świa­to­wej klasy?

– Od lat poma­ga­li­śmy ojcu w pro­wa­dze­niu gorzelni i mój mąż zawsze marzył o tym, by pew­nego dnia prze­jąć inte­res – odpo­wie­działa żona Eitena cichym, ale prze­po­jo­nym pew­no­ścią gło­sem. – Był jed­nak pię­ścią i musiał słu­żyć tobie oraz kla­nowi. To zawsze miało pierw­szeń­stwo. Cie­szę się, że żyje, wyłącz­nie dzięki tobie, Kaul-jen, i w głębi serca czuję, że to dla niego druga szansa. Dobrze sobie z tym pora­dzi, a gdy córka tro­chę pod­ro­śnie, będę mu poma­gała, oczy­wi­ście.

– Mówi­łeś, że potrze­bu­je­cie nowej loka­li­za­cji – pod­jął Hilo, ponow­nie zwra­ca­jąc się do Eitena. – Pro­wa­dzimy reno­wa­cję i roz­bu­dowę całego par­teru Poczwór­nej Wygra­nej. Mogli­by­śmy zro­bić miej­sce dla waszej gorzelni. Jest tam wielka piw­nica. Czy to dla was do przy­ję­cia? Zaopa­try­wa­li­by­ście w hoji wszyst­kie kasyna na ulicy Dla Ubo­gich.

Eiten sze­roko otwo­rzył oczy.

– Hilo-jen, to znacz­nie wię­cej, niż się spo­dzie­wa­li­śmy…

– Potrze­buję w tej czę­ści Pachy kogoś, komu mógł­bym zaufać – prze­rwał mu Hilo. – Zawsze ist­nieje groźba, że Góra spró­buje odzy­skać to, co jej ode­bra­li­śmy w zeszłym roku. Róg dba o to, by oko­lica zawsze była bro­niona, ale czuł­bym się pew­niej, gdy­bym miał godną zaufa­nia zie­loną kość, kogoś, kto zawsze będzie wytę­żał wzrok i słuch. Czy dasz radę pro­du­ko­wać waszą świetną hoji i jed­no­cze­śnie słu­żyć kla­nowi, Eiten-jen?

Męż­czy­zna prze­łknął z wysił­kiem ślinę i ski­nął głową.

– Klan jest moją krwią, a filar jest jego panem. Dzię­kuję, Hilo–jen. Zawsze będę twoim wojow­ni­kiem, wal­czą­cym w taki spo­sób, jakiego ode mnie zażą­dasz.

Hilo uśmiech­nął się i wstał. Pozo­stali podą­żyli za jego przy­kła­dem. Ten ruch obu­dził nie­mowlę, które zaczęło szu­kać mat­czy­nej piersi, a potem wydało z sie­bie prze­szy­wa­jący wrzask. Hilo skrzy­wił się, po czym się roze­śmiał.

– Musisz nakar­mić tę małą demo­nicę. Szcze­góły uzgod­nimy póź­niej.

– Zbierz doku­men­ta­cję finan­sową firmy swego teścia z ostat­nich pię­ciu lat i wyślij ją do biura pro­gno­styka, razem z poda­niem o przy­zna­nie patro­natu – popro­siła Shae. – To przy­śpie­szy sprawę.

Eiten i jego żona ponow­nie wyra­zili wdzięcz­ność. Brą­zowa małpka wypiła resztę brzo­skwi­nio­wego napoju i popę­dziła za swoim panem.

Gdy Hilo dowie­dział się, że Eiten radzi sobie tak dobrze, jak to tylko moż­liwe, i prze­ko­nał się, że jest w sta­nie speł­nić jego prośbę, nastrój znacz­nie mu się popra­wił. Dwa następne spo­tka­nia obyły się bez kom­pli­ka­cji. Mały klan Czarny Ogon przy­słał przed­sta­wi­ciela z wyra­zami kon­do­len­cji w postaci pie­nię­dzy i kwia­tów oraz zapew­nie­niami o nie­za­chwia­nej i trwa­łej przy­jaźni. („Zapewne zaraz popę­dzi do Ayt Mady i prze­każe jej te same słowa” – stwier­dziła Shae zaraz po jego wyj­ściu). Potem zja­wił się wspól­nik w inte­re­sach ich dziadka, który pra­gnął napi­sać hagio­gra­ficzną bio­gra­fię Pło­mie­nia Kekonu, rzecz jasna za pozwo­le­niem filaru i z kla­nową apro­batą. Hilo ucie­szył się, że dobrze im dziś idzie, i spoj­rzał na zega­rek, gdy do gabi­netu wpusz­czono panią Teije.

Natych­miast ogar­nęło go prze­czu­cie, że ta roz­mowa mu się nie spodoba. Wyczuł nagłą zmianę w aurze Shae za swymi ple­cami, co suge­ro­wało, że odnio­sła takie samo wra­że­nie.

– Witaj, cio­ciu Teije – rzekł, cału­jąc kobietę w suchy poli­czek. – Dawno się nie widzie­li­śmy.

Ta prze­rwa mogłaby być dłuż­sza, pomy­ślał, cie­sząc się, że kobieta nie nosi jade­itu i nie może Postrzec jego praw­dzi­wych uczuć.

– Witaj, cio­ciu – ode­zwała się Shae z podob­nie fał­szywą rado­ścią.

Pani Teije liczyła sobie sześć­dzie­siąt lat i była ciotką kuzyna ich ojca. Kaul Sen miał tylko jedną, star­szą sio­strę, która dożyła wieku doro­słego. Wyszła za mąż za męż­czy­znę nazwi­skiem Teije Jan i miała z nim czworo dzieci. Rodzina Teije była spo­krew­niona z Kau­lami i licz­niej­sza od nich. Sam ten fakt mógłby ich uczy­nić jedną z naj­po­tęż­niej­szych rodzin na Keko­nie, ale żaden Teije ni­gdy nie osią­gnął nic god­nego uwagi ani nie zdo­był wyso­kiej pozy­cji w kla­nie. Tylko garstka człon­ków tej rodziny zdo­łała ukoń­czyć Aka­de­mię i zostać zie­lo­nymi kośćmi. Dwóm udało się osią­gnąć pozy­cję niskich rangą pię­ści. Reszta rodziny to byli mało zna­czący latar­nicy i nie­no­szący jade­itu cywile. Nie­któ­rzy mieli wykształ­ce­nie i porządną pracę, a inni nie, ale pra­wie wszy­scy zawdzię­czali swe osią­gnię­cia związ­kom łączą­cym ich z Kau­lami.

– Bogo­wie nie są spra­wie­dliwi – stwier­dził kie­dyś przy kola­cji dzia­dek Hila. – Wiele ode­brali jed­nej czę­ści naszej rodziny, by dać to dru­giej. Dla­tego bądź­cie dobrzy dla kuzy­nów. Kto wie, co mogłaby osią­gnąć rodzina Teije, gdyby jej człon­ko­wie mieli wię­cej rozumu albo gęst­szą krew.

Pani Teije była pulchną kobietą o krótko ostrzy­żo­nych, szorst­kich wło­sach. Cią­gle zaci­skała usta, jakby pró­bo­wała prze­łknąć coś nie­smacz­nego.

– Kaul-jen, Kaul-jen, niech bogo­wie opro­mie­nią cię swą łaską – wychry­piała. – Jesteś moją jedyną nadzieją.

Osu­nęła się na jeden z foteli, pocie­ra­jąc oczy zmiętą chu­s­teczką.

– O co cho­dzi, cio­ciu? – zapy­tał Hilo.

– O mojego syna, tego nic­po­nia Runa – wyja­śniła kobieta. – Wpa­ko­wał się w kło­poty na Uwi­wach. Tylko bogo­wie wie­dzą, co w ogóle robił w tym grzesz­nym miej­scu, ale ktoś popeł­nił strasz­liwy błąd. Runa aresz­to­wano i zamknięto w wię­zie­niu.

Hilo stłu­mił wes­tchnie­nie i nadał twa­rzy uspo­ka­ja­jący wyraz.

– Cio­ciu Teije, nic dziw­nego, że tak się zde­ner­wo­wa­łaś, ale jeśli to rze­czy­wi­ście był błąd, łatwo będzie wszystko napra­wić. Możemy zapła­cić za jego uwol­nie­nie. Ile wynosi kau­cja?

– Ach – odparła kobieta z zawsty­dzoną miną. – Kau­cję już zapła­cono. – Runo wyszedł z wię­zie­nia dwa tygo­dnie temu. – Hilo zro­bił zdzi­wioną minę. – My jej nie zapła­ci­li­śmy. Rodzina zbie­rała pie­nią­dze, ale nim udało się nam zgro­ma­dzić wystar­cza­jąco wiele, usły­sze­li­śmy, że kau­cję wniósł bogaty nie­zna­jomy i Runa prze­ka­zano pod jego nad­zór.

– Kim jest ten nie­zna­jomy? – zapy­tał Hilo.

– Nazywa się Zapu­nyo – odpo­wie­działa pani Teije. – Mówią, że to zły czło­wiek. Prze­myt­nik. Prze­myt­nik jade­itu. – Patrząc na nią, można było odnieść wra­że­nie, że chęt­nie by splu­nęła, gdyby nie zadbane dywany w gabi­ne­cie Kau­lów. – Mój syn jest „gościem” tego czło­wieka. Pró­bo­wa­li­śmy nego­cjo­wać, pro­po­no­wa­li­śmy mu pie­nią­dze, ale Zapu­nyo odpo­wie­dział, że będzie roz­ma­wiał tylko z fila­rem klanu.

Ciotka Teije wstała i uklę­kła przed Hilem, chwy­ta­jąc go za dło­nie.

– Bła­gam, Kaul-jen, musisz uwol­nić Runa. Jest krnąbrny i czę­sto spra­wia kło­poty, ale to dobry chło­pak. Mój mąż nie chciał do cie­bie przyjść. Prze­kleń­stwo na jego upór! Powie­dział: „Jeśli popro­simy Kau­lów, żeby pomo­gli nam roz­wią­zać nasze pro­blemy, zawsze będą patrzyli na nas z góry”. Ale ja o to nie dbam. Wiem, że masz dobre serce i dbasz o swo­ich ludzi, tak samo jak twój dzia­dek, niech bogo­wie obda­rzą go uzna­niem.

Hilo skrzy­wił się mimo woli, sły­sząc to porów­na­nie, ale pokle­pał kobietę po zaci­śnię­tej dłoni. Nie patrzył na Shae, poczuł jed­nak, że w jej aurze poja­wiła się nuta nie­po­koju. Przez długi czas przy­glą­dał się płacz­li­wej minie pani Teije, nim wresz­cie pod­jął decy­zję.

– Nie martw się, cio­ciu. Zro­bię, co tylko będę mógł, by Runo odzy­skał wol­ność i wró­cił do cie­bie. Czym byłby klan Bez Szczy­tów bez rodziny Teije? Udam się na Uwiwy i poroz­ma­wiam z Zapu­nyem.

Pani Teije zanio­sła się szlo­chem, raz po raz doty­ka­jąc czoła sple­cio­nymi dłońmi. Hilo pomógł kobie­cie wstać i wypro­wa­dził ją z gabi­netu, pocie­ra­jąc dło­nią jej pochy­lone plecy. Potem zamknął za nią drzwi i odwró­cił się w stronę sio­stry, która przez cały czas sie­działa nie­ru­chomo na krze­śle obok. Nie miała zado­wo­lo­nej miny.

– Nie­po­trzeb­nie roz­bu­dzi­łeś jej nadzieje.

Opadł na fotel naprze­ciwko niej i roz­siadł się wygod­nie, wycią­ga­jąc nogi przed sie­bie.

– A co mia­łem zro­bić? Ode­słać ją z prze­ko­na­niem, że jakiś uwi­wań­ski cwa­niak bez­kar­nie uwię­ził jej syna? On należy do naszej rodziny, jest zie­loną kością.

Shae przy­mru­żyła powieki.

– Chyba nie zamie­rzasz ryzy­ko­wać życia dla Teije Runa?

Runo był w Aka­de­mii trzy rocz­niki przed Hilem i Shae. Dobrze sobie radził ze śpie­wem, piłką szta­fe­tową i spo­ty­ka­niem się z całą listą dziew­czyn jed­no­cze­śnie, ale poza tym nie wyróż­niał się niczym szcze­gól­nym. Po zakoń­cze­niu nauki otrzy­mał jeden jadeit, a drugi zdo­był w ciągu dwóch lat służby jako palec. Póź­niej posta­no­wił wyru­szyć w świat i poszu­kać szczę­ścia. Kla­nowe plotki gło­siły, że Teije został zie­loną kością do wyna­ję­cia i był straż­ni­kiem w kopal­niach i szy­bach naf­to­wych w roz­dar­tych wojną oko­li­cach świata, a przez pewien czas słu­żył jako ochro­niarz boga­temu oli­gar­sze z Mar­cu­cuo. Hilo nie widział go od lat i nie miał ochoty oglą­dać. Nie sza­no­wał ludzi wyko­rzy­stu­ją­cych jade­itowe zdol­no­ści do korzy­ści oso­bi­stych i nie­da­ją­cych nic kla­nowi, któ­remu zawdzię­czają zie­leń.

– Runo nic mnie nie obcho­dzi – odparł. – Prze­cież wiesz, że nie cho­dzi o niego. Wojna mię­dzy kla­nami bar­dzo pomo­gła prze­myt­ni­kom jade­itu. Ten sęp Zapu­nyo utu­czył się w ciągu dwóch ostat­nich lat i zro­bił się bez­czelny. Sądząc po wie­ściach, które ostat­nio dotarły do nas z Szo­taru, ma jesz­cze wię­cej powo­dów, by sądzić, że czarny rynek będzie roz­kwi­tał.

W Szo­ta­rze wybuchł kon­flikt mię­dzy rzą­dem cen­tral­nym a proy­gu­tań­skimi sepa­ra­ty­stami z poło­żo­nej naj­da­lej na wscho­dzie pro­win­cji Oor­toko. Zapewne wtrącą się do niego wiel­kie mocar­stwa, co dopro­wa­dzi do eska­la­cji i wzro­stu popytu na jadeit ze strony legal­nych i nielegal­nych armii na całym świe­cie.

– Hilo – odparła z powagą Shae. – Zapu­nyo pró­buje cię zmu­sić do spo­tka­nia na swo­ich warun­kach i w swoim kraju, gdzie sko­rum­po­wany rząd i poli­cja są na jego usłu­gach. Jeśli tam się znaj­dziesz, nara­zisz się na nie­bez­pie­czeń­stwo. Nie warto tego robić dla kogoś tak bez­u­ży­tecz­nego jak Teije Runo.

– Fak­tycz­nie jest bez­u­ży­teczny, ale należy do naszej rodziny. – Hilo wstał i się prze­cią­gnął. Skrzy­wił się, gdy zła­pał go kurcz w mię­śniu barku. Widoczne ślady po bru­tal­nym pobi­ciu przez Gont Ascha i jego ludzi przed ponad rokiem dawno już znik­nęły, ale bóle w róż­nych miej­scach na­dal nie pozwa­lały mu zapo­mnieć o tym wyda­rze­niu. – Jak to by wyglą­dało, gdyby Uwi­wa­nin wziął jako zakład­nika kekoń­ską zie­loną kość, jed­nego z naszych krew­nych? Zapu­nyo wie, że nie możemy tego tole­ro­wać. Chce w ten spo­sób przy­cią­gnąć moją uwagę.

– Wyślij Kehna albo Tara.

Hilo pokrę­cił głową. Zada­niem pro­gno­styczki było dora­dza­nie fila­rowi, przed­sta­wia­nie mu sta­ran­nego i logicz­nego rachunku kosz­tów i strat. Shae wyko­ny­wała swój obo­wią­zek, dora­dza­jąc mu ostroż­ność, ale ni­gdy nie pra­co­wała po mili­tar­nej stro­nie klanu i nie­któ­rych spraw po pro­stu nie rozu­miała. Hilo nie okrył się sławą dzięki temu, że trzy­mał się z tyłu i wysy­łał innych, by roz­wią­zy­wali ważne pro­blemy za niego. Nie zamie­rzał teraz się zmie­niać, zwłasz­cza że wła­śnie dzięki repu­ta­cji, jaką zdo­był, gdy był rogiem, dobrze sobie radził jako filar czasu wojny.

– Muszę poroz­ma­wiać z Zapu­nyem oso­bi­ście – upie­rał się. – W nie­po­ro­zu­mie­niu mię­dzy przy­ja­ciółmi nie ma nic złego, ale nie­po­ro­zu­mie­nie mię­dzy wro­gami to cał­kiem inna sprawa.

Shae wyraź­nie miała ochotę spie­rać się dalej, ale w tej samej chwili Tar zapu­kał do drzwi i uchy­lił je, by wsu­nąć głowę do środka.

– Robi się już ciemno. Impreza na podwórku dobiega końca. Czy na­dal chcesz poroz­ma­wiać z Ande­nem, Hilo-jen?

Nastrój Hila zmie­nił się dia­me­tral­nie. Kąciki jego ust opa­dły, a mię­śnie bar­ków się naprę­żyły, jakby spo­czął na nich wielki cię­żar.

– Poroz­ma­wiam z nim – odparł cicho. – Sam – dodał, spo­glą­da­jąc na sio­strę.

Tar się odda­lił. Shae wstała.

– To ja cię prze­ko­na­łam, że powi­nie­neś z nim pomó­wić. Nie słu­cha­łeś mnie przez wiele mie­sięcy, nawet nie wyma­wia­łeś jego imie­nia, a teraz chcesz, żebym wyszła. – Prze­szyła brata podejrz­li­wym, obu­rzo­nym spoj­rze­niem. – Masz zamiar go zastra­szyć albo skło­nić pochleb­stwami do powrotu do klanu i wło­że­nia jade­itu. Znam cię, Hilo.

– Chcę z nim pomó­wić w cztery oczy, Shae – odparł filar twar­dym gło­sem. – To, co wyda­rzyło się tam­tego dnia, to sprawa mię­dzy nami. Powin­ni­śmy mieć szansę omó­wić to jak należy.

Pro­gno­styczka wpa­try­wała się w niego przez dłuż­szą chwilę. Jej aura była pełna iry­ta­cji. Wresz­cie omi­nęła go i wyszła bez słowa. Filar został sam w pustym gabi­ne­cie brata.

Rozdział 3. Wygnaniec

ROZ­DZIAŁ 3

Wygna­niec

Emery Anden sie­dział na ławce pod drze­wem wiśni na dzie­dzińcu rezy­den­cji Kau­lów, ści­ska­jąc w dło­niach butelkę limon­ko­wego napoju. Uni­kał kon­taktu wzro­ko­wego z innymi żałob­ni­kami. Dłu­gie stoły wypeł­nione jedze­niem ozdo­biono gir­lan­dami bia­łych serc. Har­fi­sta grał sen­ty­men­talne i pod­no­szące na duchu melo­die. Było tu mnó­stwo ludzi, ale z sza­cunku dla zmar­łego wszy­scy roz­ma­wiali cicho. Jedy­nym nie­gu­stow­nym ele­men­tem całego spo­tka­nia był tym­cza­sowy płot z nie­bie­skiego pla­stiku, ota­cza­jący część dzie­dzińca, na któ­rej trwały prace nad reno­wa­cją domu pro­gno­styka.

Anden nie mógł twier­dzić, że był bli­sko z Kaul Senem, Pło­mień Kekonu był jed­nak jego przy­bra­nym dziad­kiem i chło­pak zawdzię­czał mu wszystko. Uczy­nił go człon­kiem rodziny Kau­lów i zapew­nił mu naukę w Aka­de­mii Kaul Dushu­rona, podob­nie jak wła­snym wnu­kom. Już od dzie­ciń­stwa Anden uwa­żał, że pew­nego dnia odwdzię­czy się patriar­sze, zosta­jąc jedną z naj­lep­szych zie­lo­nych kości klanu Bez Szczy­tów. A teraz dzia­dek nie żył i dług Andena pozo­sta­nie nie­spła­cony.

Póź­no­po­po­łu­dniowe cie­nie gęst­niały, tłum rzed­niał coraz bar­dziej, a Anden na­dal cze­kał. Pod­szedł do stołu z napo­jami po kolejną butelkę i nagle się zorien­to­wał, że śle­dzi go mnó­stwo zain­te­re­so­wa­nych, nie­przy­ja­znych spoj­rzeń. Była tu więk­szość waż­nych oso­bi­sto­ści z klanu Bez Szczy­tów. Wie­dzieli, kim jest Anden i co zro­bił w zeszłym roku. Naj­pierw ura­to­wał klan przed zagładą, a póź­niej, w dzień zakoń­cze­nia nauki, odmó­wił przy­ję­cia jade­itu i filar publicz­nie się go wyrzekł.

Nagle zauwa­żył garstkę kole­gów z Aka­de­mii. Lott, Heike i Ton stali ze swymi rodzi­nami. Roz­ma­wiali i rzu­cali spoj­rze­nia w jego kie­runku. W piersi Andena obu­dziło się echo daw­nych uczuć, stłu­mio­nych z powodu nie­uży­wa­nia. Lott Jin opie­rał się od nie­chce­nia o stół. Na­dal gar­bił się leni­wie, a zara­zem ner­wowo, ale przez ostatni rok naj­wy­raź­niej wiele ćwi­czył. Miał teraz szer­sze bary, wypeł­nia­jące szarą mary­narkę, i ściął krótko włosy, by grzywka nie opa­dała mu na oczy.

Anden odwró­cił wzrok, czu­jąc że do twa­rzy napływa mu cie­pło. Miesz­kał w Mare­nii już od z górą roku i zda­rzały się chwile, gdy potra­fił ode­pchnąć od sie­bie wspo­mnie­nie hańby i cie­szyć się życiem. Jed­nakże gdy wró­cił do Jan­lo­onu i znowu zna­lazł się w tym domu, pośród człon­ków klanu, ożyły wspo­mnie­nia o dniach i tygo­dniach po wygna­niu i o wszyst­kim, z czego zre­zy­gno­wał.

Wró­cił na ławkę pod drze­wem i z prze­ra­że­niem zauwa­żył, że Ton idzie w jego stronę. Lott i Heike zostali na miej­scu, przy­glą­dali się, ale nie pod­cho­dzili bli­żej.

– Anden – ode­zwał się Ton, doty­ka­jąc czoła w nie­for­mal­nym geście pozdro­wie­nia. Odchrząk­nął. – Dawno cię nie widzia­łem. Cie­szę się, że wszystko z tobą w porządku.

Anden uniósł z nie­chę­cią wzrok i spoj­rzał w oczy byłemu kole­dze z klasy.

– Miło mi cię spo­tkać, Ton-jen.

Ton ski­nął głową, ner­wowo doty­ka­jąc dwóch pier­ścieni z jade­itami, które nosił na lewej dłoni. Był teraz pal­cem w kla­nie, odpo­wia­dał przed rogiem i jego pię­ściami, patro­lo­wał tery­to­rium klanu Bez Szczy­tów i bro­nił go, sta­ra­jąc się zacho­wać nie­pewną prze­wagę, jaką zdo­byli nad Górą. Ton spra­wiał wra­że­nie, że zasta­na­wia się, co powie­dzieć, by prze­rwać krę­pu­jące mil­cze­nie, ale nagle zja­wił się Maik Tar. Pochy­lił się ku Ande­nowi.

– Jest już gotowy się z tobą zoba­czyć – rzekł cicho.

Anden wstał, zosta­wił na ławce opróż­nioną butelkę i podą­żył za fila­ro­wym do budynku. Zatrzy­mał się przy wej­ściu do gabi­netu, chcąc zacze­kać krótką chwilę, by lepiej się przy­go­to­wać, ale Tar otwo­rzył drzwi i chło­pak nie miał innego wyboru, jak wejść do środka. Fila­rowy zamknął drzwi, tłu­miąc głosy ludzi na­dal krę­cą­cych się na zewnątrz.

Filar sie­dział w naj­więk­szym z obi­tych skórą foteli. Wyglą­dał tak samo jak wtedy, gdy Anden ostat­nio go widział, lecz zara­zem się zmie­nił. Zacho­wał mło­dzień­czy wygląd i na­dal ota­czała go lekko bez­czelna cha­ry­zma. Anden nie­raz był świad­kiem tego, jak obja­wiała się jako cie­pło i sym­pa­tia w kon­tak­tach z przy­ja­ciółmi albo jako strasz­liwa groźba, gdy miał do czy­nie­nia z wro­gami. Nie­mniej tytuł filaru zmie­nia wszyst­kich. W oczach i wyra­zie ust Hila dostrze­gało się teraz pewną sztyw­ność, bar­dziej zło­wrogi i lepiej kon­tro­lo­wany aspekt jego oso­bo­wo­ści. Przed­tem Anden raczej się z tym nie spo­ty­kał.

Rozej­rzał się w poszu­ki­wa­niu Shae, ale nie było jej w pokoju. Ze wszyst­kich człon­ków klanu tylko z nią utrzy­my­wał w zeszłym roku regu­larne kon­takty. Liczył na to, że będzie obecna przy spo­tka­niu. Prze­łknął ślinę, uniósł sple­cione dło­nie do czoła i pochy­lił się, odda­jąc honory fila­rowi.

– Kaul-jen, przy­kro mi, że stra­ci­łeś dziadka.

Jesz­cze cał­kiem nie­dawno Hilo wstałby, uści­skał cie­pło kuzyna, poca­ło­wał go w poli­czek i zapro­wa­dził z uśmie­chem do naj­bliż­szego fotela.

„Andy, nie bądź taki sztywny” – skar­ciłby chło­paka. „Wyj­mij kij z dupy i sia­daj”.

Tym razem jed­nak tego nie zro­bił. Nie ruszył się z miej­sca.

– On był rów­nież twoim dziad­kiem, Andy – rzekł z zim­nym wyrzu­tem. – Pod każ­dym wzglę­dem oprócz krwi. To on uczy­nił cię człon­kiem tej rodziny.

– Nie zapo­mnia­łem o tym – zapew­nił cicho Anden.

– Czyżby?

Hilo prze­su­nął się do przodu i pod­niósł paczkę espeń­skich papie­ro­sów leżącą na bla­cie. Wyjął jed­nego i wło­żył do ust, po czym ku zasko­cze­niu Andena pod­su­nął mu paczkę. Chło­pak pochy­lił się i wycią­gnął papie­rosa, nie patrząc fila­rowi w oczy. Hilo zapa­lił swo­jego, po czym prze­su­nął zapal­niczkę po bla­cie w stronę kuzyna i znowu roz­siadł się wygod­nie.

– Co z sie­bie zro­bi­łeś, Andy? – Głos filaru był łagodny, lecz pełen wyrzutu. – Shae powie­działa mi, że miesz­kasz w Mare­nii. Dzie­więt­na­sto­letni męż­czy­zna wyszko­lony na zie­loną kość żyje w wio­sce razem z bez­ja­de­ito­wymi ryba­kami i star­cami.

Anden ukrył rumie­niec, spo­glą­da­jąc na papie­rosa, któ­rego zapa­lał.

– Mam tam pracę – odparł. – Jest pewna i wystar­cza mi na utrzy­ma­nie. Za mie­siąc zaosz­czę­dzę tyle pie­nię­dzy, że będę mógł wyna­jąć miesz­ka­nie i prze­stanę być cię­ża­rem dla two­jej mamy.

W oczach Hila roz­bły­snął nagły gniew.

– A co ze straż­ni­kami, któ­rzy cię pil­nują? Czy pen­sja, którą dosta­jesz w skle­pie z meblami, wystar­czy, żeby pokryć wydatki na nich?

Anden wzdry­gnął się, sły­sząc ton filaru.

– Kaul-jen, klan nie powi­nien pono­sić żad­nych dodat­ko­wych wydat­ków z mojego powodu. Potrze­bu­je­cie wszyst­kich swo­ich zie­lo­nych kości do wojny z Górą. W Mare­nii nikt mnie nie zaata­kuje, a nawet gdyby ktoś to zro­bił, spra­wie­dli­wość wymaga, żebym sam sobie z tym pora­dził.

– Nie bądź głupi – wark­nął Hilo. – W zeszłym roku zabi­łeś Gont Ascha i odwró­ci­łeś losy wojny. Myślisz, że Ayt Mada o tym zapo­mni? – Hilo znowu prze­su­nął się do przodu. – Wie, że możesz się stać jedną z naj­po­tęż­niej­szych zie­lo­nych kości w kraju.

– Nie. Jeśli już ni­gdy nie włożę jade­itu – wymam­ro­tał chło­pak. – To byłoby pogwał­ce­nie aisho…

– Ayt znaj­dzie spo­sób na omi­nię­cie aisho, jeśli będzie tego chciała. Nie musi wysy­łać zie­lo­nych kości z guan dao prze­ciwko jed­nemu bez­ja­de­ito­wemu czło­wie­kowi miesz­ka­ją­cemu w wio­sce rybac­kiej. Nie wyszep­tała dotąd two­jego imie­nia, bo na razie jej się to nie opłaca. Kto wie, może myśli, że jeśli chwilę zaczeka, będzie mogła cię zwer­bo­wać.

Anden uniósł nagle głowę.

– Ni­gdy nie przejdę na stronę Góry, nawet jeśli mia­łoby od tego zale­żeć moje życie. Może i nie jestem zie­loną kością, ale to jesz­cze nie zna­czy, że zdra­dzę klan i przy­stanę do jego wro­gów.

– Czy to samo powie­dzia­łeś czło­wie­kowi, który roz­ma­wiał z tobą w zeszłym mie­siącu?

Anden nie odpo­wie­dział, ale dłoń, w któ­rej trzy­mał papie­rosa, zadrżała lekko. Nie­zna­jomy łysy męż­czy­zna pod­szedł do niego w super­mar­ke­cie.

– Podzi­wiam cię za to, co zro­bi­łeś – oznaj­mił z kon­fi­den­cjo­nal­nym uśmiesz­kiem. – Nie chcia­łeś przy­jąć jade­itu i zostać zie­loną kością. Zabójcą. Z pew­no­ścią jesteś uczci­wym czło­wie­kiem. Jeśli kie­dy­kol­wiek będziesz potrze­bo­wał pracy, miesz­ka­nia albo przy­ja­ciel­skiej przy­sługi, możesz śmiało do mnie zadzwo­nić.

Męż­czy­zna wrę­czył Ande­nowi wizy­tówkę z nume­rem tele­fonu.

– Shae go spraw­dziła. Ma powią­za­nia z Górą – oznaj­mił Hilo. – Są cier­pliwi, ale już wkrótce spo­wo­dują, że będziesz miał nie­ocze­ki­wane kło­poty, a wtedy być może zadzwo­nisz pod numer na tej wizy­tówce. Jeśli tego nie zro­bisz, cze­kają cię gor­sze trud­no­ści.

Anden zacią­gnął się pośpiesz­nie i zga­sił papie­rosa. Wresz­cie zro­zu­miał, dla­czego został tu zapro­szony. Być może filar mu nie wyba­czył, ale nie chciał też, by czło­nek jego rodziny, choćby nawet wygnany, był nara­żony na mani­pu­la­cje nie­przy­ja­ciela.

– Andy – kon­ty­nu­ował Hilo. Jego głos na­dal brzmiał twardo, ale poja­wiła się w nim nuta bólu. Anden w końcu spoj­rzał kuzy­nowi w oczy. Filar rów­nież zga­sił papie­rosa, krzy­wiąc usta w nagłym gry­ma­sie. – Jesteś moim bra­tem. Gdy­byś odzy­skał roz­są­dek, choć raz w ciągu minio­nego roku popro­sił, bym przy­jął cię z powro­tem, gdy­byś poroz­ma­wiał ze mną i przy­znał, że popeł­ni­łeś błąd, podob­nie jak ja przy­znałem, że rów­nież nie byłem bez winy, wyba­czył­bym ci natych­miast i zgo­dził­bym się cię przy­jąć. Jak mógł­bym postą­pić ina­czej? Ale ty tego nie zro­bi­łeś. Trzy­ma­łeś się z dala od rodziny i zmar­no­wa­łeś rok życia.

– Powie­dzia­łeś, że nie chcesz już wię­cej mnie widzieć – mruk­nął chło­pak.

– Któż nie gada głu­pot, kiedy się roz­gniewa? – wark­nął Hilo. – Upo­ko­rzy­łeś tego dnia samego sie­bie, obra­zi­łeś klan i znie­wa­ży­łeś mnie.

Gniew i resen­ty­ment wez­brały w Ande­nie, roz­pra­sza­jąc poczu­cie winy.

– Czy przy­jął­byś mnie, nawet gdy­bym odmó­wił nosze­nia jade­itu? A może mam dla cie­bie war­tość tylko jako zie­lona kość?

– Jest ci prze­zna­czone zostać zie­loną kością – odpo­wie­dział Hilo. – Oszu­ku­jesz samego sie­bie, jeśli sądzisz, że jest ina­czej. Shae zdjęła jadeit i ode­szła, pró­bo­wała uda­wać, że jest kimś innym, i zobacz, co się stało. Gdyby tego nie zro­biła, może wszystko wyglą­da­łoby ina­czej. Może Lan na­dal sie­działby w tym pokoju zamiast mnie. Odma­wia­jąc nosze­nia zie­leni, zacho­wu­jesz się jak gęś, która nie chce się zbli­żyć do wody. – Hilo wes­tchnął. – Nie pró­buj mi wma­wiać, że się nad tym nie zasta­na­wiasz.

Zasta­na­wiał się. Pew­nie, że się zasta­na­wiał. Pamięć o jade­icie, o mocy, jaką mu dawał, o eks­ta­zie i prze­ra­że­niu towa­rzy­szą­cym ostat­niej walce, pod­czas któ­rej zabił jedną z naj­po­tęż­niej­szych zie­lo­nych kości w Jan­lo­onie – cza­sami wszystko to budziło w nim pra­gnie­nie o nie­mal sek­su­al­nej inten­syw­no­ści, czy­sto zwie­rzęcy głód. Mimo woli spoj­rzał na koszulę Hila. Dwa górne guziki jak zwy­kle były roz­pięte. Gdy chło­pak ujrzał długi sze­reg klej­no­tów zdo­bią­cych oboj­czyki kuzyna, wypeł­nił go strach, a jed­no­cze­śnie pożą­da­nie. Poczuł nagły ucisk w brzu­chu. Na­dal pra­gnął zostać Kau­lem.

Sil­niej­sze od tego pra­gnie­nia było jed­nak widmo obłędu i życia w nie­ustan­nym stra­chu przed sobą samym. Gdy tylko zasta­na­wiał się nad moż­li­wo­ścią ponow­nego wło­że­nia jade­itu, jego umysł wypeł­niały mroczne wspo­mnie­nia – sza­lone krzyki matki tuż przed śmier­cią na swę­dziawkę; Lan ostat­niego dnia, gdy Anden go widział, zmę­czony, skłonny do rap­tow­nych zmian nastroju, osła­biony od nad­miaru jade­itu; a wresz­cie on sam po walce z Gon­tem, kiedy obu­dził się w szpi­talu odwod­niony i drę­czony gorączką, na wpół obłą­kany od żądzy zie­leni i zabi­ja­nia.

Potrzą­snął głową.

– Nie zro­bię tego, Hilo-jen. Jadeit zmie­niłby mnie w potwora. Na­dal jestem wdzięczny rodzi­nie i pozo­staję lojalny wobec klanu. Zro­bię wszystko, o co mnie popro­sisz, poza tym jed­nym. Nie włożę zie­leni.

Filar nie odpo­wia­dał mu przez pewien czas. Anden nie ośmie­lił się powie­dzieć nic wię­cej. Zapa­dła cisza. Gdy Hilo znowu się ode­zwał, jego głos był pełen rezy­gna­cji i wolny od gniewu. To uświa­do­miło Ande­nowi, że filar gorąco pra­gnął innego roz­strzy­gnię­cia tej roz­mowy, nie chciał być zmu­szony wypowie­dzieć słów, które wypo­wie­dział teraz.

– Wysy­łam cię do Espe­nii. Shae już wszystko zała­twiła. Odla­tu­jesz w przy­szłym tygo­dniu.

Anden wytrzesz­czył oczy. W pierw­szej chwili nie chciał uwie­rzyć w to, co usły­szał.

– Do Espe­nii?

– Jeśli nie chcesz być zie­loną kością, tutaj na nic mi się nie przy­dasz. Nie możesz zostać w Mare­nii. Nie stać mnie na to, by pil­no­wać cię dniem i nocą, żebyś mógł robić fotele bujane i zbie­rać muszelki nad morzem, pod­czas gdy Góra będzie się zasta­na­wiała, kiedy wyko­nać swój ruch. Jeśli nie zamie­rzasz nosić jade­itu, musisz robić w życiu coś innego. Pole­cisz do Espe­nii i zdo­bę­dziesz wykształ­ce­nie.

– Ni­gdy tam nie byłem – sprze­ci­wił się Anden.

– Jesteś pół-Espeń­czy­kiem. Powi­nie­neś dowie­dzieć się cze­goś o tym kraju, nauczyć się języka – odparł filar.

Anden był tak zdu­miony, że w pierw­szej chwili nie był w sta­nie nic powie­dzieć. Hilo ni­gdy dotąd nie wspo­mi­nał o jego cudzo­ziem­skim dzie­dzic­twie, nie suge­ro­wał, że Anden nie jest praw­dzi­wym Kekoń­czy­kiem i peł­no­praw­nym człon­kiem rodziny Kau­lów.

Ta nagła zmiana zra­niła chło­paka być może bar­dziej niż cokol­wiek innego. Anden stra­cił resztki pano­wa­nia nad sobą.

– Chcesz się mnie pozbyć – wykrztu­sił. – Ska­zu­jesz mnie na wygna­nie.

– Cho­lera, Andy – wark­nął Hilo. – Pytam cię po raz ostatni. Czy uklęk­niesz przede mną i ponow­nie zło­żysz wszyst­kie przy­sięgi, a potem wło­żysz jadeit i zosta­niesz zie­loną kością, człon­kiem naszej rodziny?

Chło­pak zła­pał się mocno porę­czy fotela. Zaci­skał zęby tak mocno, że czuł ucisk w gał­kach ocznych. Nie był pewien, co wyszłoby z jego ust, gdyby je otwo­rzył. Hilo wstał, pod­szedł do jego fotela i spoj­rzał z góry na chło­paka. Napi­nał mię­śnie, pochy­la­jąc nieco barki, jakby chciał zła­pać kuzyna, żeby go objąć albo zro­bić mu krzywdę. Anden poczuł, że oczy zacho­dzą mu łzami.

– Pro­szę, Hilo-jen – wyszep­tał. – Nie wysy­łaj mnie tam. Nie­na­wi­dzę Espeń­czy­ków i ich kraju.

– Kto wie, może ci się tam spodoba – odparł Hilo. – Nie będziesz sam. Klan ma tam kon­takty. Zadbają o cie­bie, kiedy będziesz daleko od domu. Za parę lat otwo­rzą się przed tobą moż­li­wo­ści. Wtedy będziemy mogli poroz­ma­wiać.

Anden pomy­ślał, że w zasa­dzie mógłby mu odmó­wić. Po raz drugi oka­zać nie­po­słu­szeń­stwo i uprzeć się, że zosta­nie w Mare­nii. Nawet jeśli mógłby tam liczyć jedy­nie na nudne, wypeł­nione rutyną życie, znaj­do­wałby się na Keko­nie, a nie gdzieś za gra­nicą. Był jed­nak prze­ko­nany, że gdyby tak postą­pił, Shae prze­sta­łaby mu poma­gać. Nie byłby już dłu­żej człon­kiem rodziny. Keko­nem rzą­dziły klany. Gdyby stał się wyrzut­kiem, jego per­spek­tywy wyglą­da­łyby naprawdę kiep­sko. Hilo stał bar­dzo bli­sko niego i chło­pak wyczu­wał gra­nice jego aury. Postrze­gał deter­mi­na­cję kry­jącą się za sło­wami kuzyna. Hilo pod­jął decy­zję, choćby nawet z nie­chę­cią. Był fila­rem, a po śmierci Kaul Sena ostat­nie słowo w rodzi­nie Kau­lów bez­dy­sku­syj­nie nale­żało do niego.

Anden wstał i dotknął czoła sple­cio­nymi dłońmi, odda­jąc honory.

– Jak sobie życzysz, Kaul-jen – rzekł pozba­wio­nym wyrazu gło­sem. Nie odwa­żył się ponow­nie spoj­rzeć na kuzyna, odwró­cił się tylko i opu­ścił gabi­net.

Gdy szedł oszo­ło­miony kory­ta­rzem, zauwa­żył Shae sie­dzącą na głów­nych scho­dach. Wyglą­dało to dziw­nie. Sie­działa na stop­niach sama w nie­mal cał­ko­wi­tej ciem­no­ści, na­dal ubrana jak do pracy. Dło­nie splo­tła wokół kolan. Wstała, gdy go zoba­czyła. Na oświe­tlo­nym bla­skiem latarń dzie­dzińcu robot­nicy zno­sili do kuchni resztki jedze­nia i skła­dali stoły. Sły­chać było odjeż­dża­jące samo­chody.

– Anden… – zaczęła.

– Mówi­łaś, że z nim poroz­ma­wiasz – prze­rwał jej chło­pak oskar­ży­ciel­skim tonem. – Że znaj­dziesz jakiś spo­sób, żebym mógł wró­cić do domu. Ale to ty wpa­dłaś na pomysł wysła­nia mnie do Espe­nii, prawda?

Shae wypu­ściła powie­trze z płuc.

– Uzna­li­śmy, że tak będzie naj­le­piej. Będziesz tam bez­piecz­niej­szy, nauczysz się cze­goś i zdo­bę­dziesz doświad­cze­nie. Espe­nia to nasz naj­waż­niej­szy sojusz­nik i part­ner han­dlowy. Na dłuż­szą metę sko­rzy­stasz na tym, jeśli pomiesz­kasz tam przez pewien czas i zdo­bę­dziesz wykształ­ce­nie. Potem, gdy będzie miał sens twój powrót…

– A czy zasta­no­wi­łaś się nad moimi pra­gnie­niami? – Był pewien, że Hilo nie zro­biłby mu tego, gdyby nie nale­ga­nia pro­gno­styczki. – Może ty marzy­łaś o wyjeź­dzie, ale ja nie chcę opusz­czać Kekonu. Nic mnie nie obcho­dzą Espe­nia ani espeń­skie wykształ­ce­nie. Ni­gdy nie radzi­łem sobie dobrze z nauką. Tylko…

Tylko z jade­item. Był cudow­nym dziec­kiem, gdy cho­dziło o jade­itowe dys­cy­pliny.

Shae poło­żyła dłoń na jego ramie­niu.

– Jesteś jesz­cze młody. Nie wiesz, co może cię cze­kać.

Odsu­nął się od niej gwał­tow­nie.

– Żałuję, że nie zgi­ną­łem w walce z Gon­tem.

Opu­ściła rękę.

– Nie mów tak – odparła ostrym tonem, ale Anden nie dbał o to, że ją zde­ner­wo­wał. Odwró­cił się na pię­cie i wyszedł z domu. Usły­szał, że kuzynka postą­piła dwa kroki za nim. Potem się zatrzy­mała i pozwo­liła mu odejść.

Rozdział 4. Ślepe uliczki

ROZ­DZIAŁ 4

Ślepe uliczki

– Kurwa, to fatalna wia­do­mość – stwier­dził Maik Kehn.

Z twa­rzy kie­row­nika Cmen­ta­rza Niebo Czeka odpły­nęły wszel­kie kolory. Poru­szył grdyką, prze­ły­ka­jąc ślinę z nagłym stra­chem.

– Maik-jen, rzecz jasna, zapew­nimy ponowny pochó­wek w sta­lo­wej trum­nie. Szczątki pozo­stały nie­na­ru­szone, wyłącz­nie…

– Nie cho­dziło im o ciało – mruk­nął Maik. – Dostali to, czego chcieli.

Podej­rzeń nie wzbu­dziło zamor­do­wa­nie dozorcy, tylko czarna torba na śmieci zna­le­ziona obok ciała. Były w niej dwie brudne koszule mun­du­rowe oraz cza­peczki pra­cow­ni­ków cmen­ta­rza. Dla­tego spraw­dzono ostatni wyko­pany przez dozorcę grób – nale­żący do Kaul Sening­tuna – i odkryto naru­szoną ścianę ziemi oraz ukrytą za nią uszko­dzoną trumnę Kaul Lana.

– Pod­wój­cie liczbę straż­ni­ków, ale nikomu o tym nie mów­cie – pole­cił kie­row­ni­kowi Maik. – Jasne?

Męż­czy­zna poki­wał z wigo­rem głową. Róg nie czuł potrzeby for­mu­ło­wa­nia dal­szych gróźb. Cmen­tarz z pew­no­ścią nie chciałby, żeby wyszło na jaw, iż rabu­sie gro­bów wtar­gnęli na jego teren, prze­ku­pu­jąc jed­nego z pra­cow­ni­ków. Kie­row­nik już pocią­gał się ner­wowo za pła­tek ucha – tylko dla ode­gna­nia pecha albo dla­tego, że zasta­na­wiał się nad moż­li­wo­ścią ucię­cia go w cało­ści i wysła­nia Kaul Hilowi, by powstrzy­mać jego gniew. Kahn zapi­sał sobie w pamięci, że musi zwięk­szyć liczbę ludzi klanu patro­lu­ją­cych Park Wdowy. Następ­nie wyko­nał dwa tele­fony.

Naj­pierw zadzwo­nił do swo­jej dziew­czyny, by ją zawia­do­mić, że nie spo­tkają się dzi­siaj, bo będzie zajęty spra­wami klanu. Lina spo­koj­nie przy­jęła tę wia­do­mość. Była wyro­zu­miałą i prak­tyczną kobietą, piękną na swój pro­sty spo­sób, krzepką i mającą krą­głe kształty. Takie Kehn lubił naj­bar­dziej. A co waż­niej­sze, nie była zie­loną kością. Rola rogu klanu Bez Szczy­tów zaj­mo­wała mu więk­szość spę­dzo­nego na jawie czasu i nie potrze­bo­wał dodat­ko­wego jade­itu w swej sypialni. Pamię­tał, jak koń­czyły się romanse Tara. Kehn poznał Linę dzięki swej sio­strze Wen. Była nauczy­cielką w miej­skim col­lege’u w Jan­lo­onie, pocho­dziła z licz­nej rodziny, miała wła­sne życie, pracę, przy­ja­ciółki, a także dzieci rodzeń­stwa, któ­rymi poma­gała się opie­ko­wać. Dla­tego nie będzie miała pre­ten­sji do rogu, zawsze sta­wia­ją­cego klan na pierw­szym miej­scu.

– Będziesz mógł przyjść na osiem­dzie­siąte uro­dziny mojej babci w piąty dzień? – zapy­tała Lina przez tele­fon. – Rodzice byliby zachwy­ceni, gdyby zja­wił się róg klanu.

Kehna cza­sami bawiło, że ludzie zapra­szają go teraz na wszel­kie uro­czy­sto­ści i uwa­żają jego obec­ność za sym­bol pre­stiżu oraz świa­dec­two przy­chyl­no­ści klanu. Kiedy był dziec­kiem, nie zapra­szano go nie­mal ni­gdzie, ponie­waż nikt nie chciał być koja­rzony ze zhań­bio­nym nazwi­skiem Maik. W kla­nie Bez Szczy­tów nagły awans ich rodziny stał się czymś w rodzaju legendy, budzą­cej podziw i zazdrość. Wią­zała się z nim też rosnąca liczba towa­rzy­skich zobo­wią­zań.

– Być może – odparł nie­zo­bo­wią­zu­jąco.

Potem zadzwo­nił do brata.

Tar prze­kli­nał długo i gło­śno.

– Lepiej powiedzmy mu o tym razem – stwier­dził wresz­cie.

Kehn się z nim zgo­dził. Sam rów­nież zasta­na­wiał się nad tym, jak prze­ka­zać złe wie­ści sze­fowi. Hilo-jen wyma­gał, by ważne wia­do­mo­ści prze­ka­zy­wano mu natych­miast, ale z dru­giej strony nie lubił, gdy zawia­da­miano go o pro­ble­mach bez wzmianki o tym, co zro­biono dla ich roz­wią­za­nia. Choć Kehn doce­niał fakt, że filar na­dal uczest­ni­czy w dzia­ła­niach mili­tar­nej strony klanu, nie mógłby dowo­dzić swymi ludźmi, gdyby pię­ści zwra­cały się ze wszyst­kim bez­po­śred­nio do Hilo-jena, jak daw­niej. W minio­nym roku dokła­dał wielu sta­rań, by powstrzy­mać filar przed wyko­ny­wa­niem zadań rogu, gdy tylko było to moż­liwe.

Dla­tego póź­niej po połu­dniu zaczął roz­mowę od pozy­tyw­nych infor­ma­cji.

– Dałem już przy­działy wszyst­kim nowym pal­com, które dosta­li­śmy w tym roku z Aka­de­mii. Więk­szość umie­ści­łem w Dziel­nicy Por­to­wej albo w Pasze, bo tam Góra naj­prę­dzej cze­goś spró­buje. A także w Junko i w Kuźni, gdzie mamy pro­blemy z prze­my­tem i z han­dlem bły­skiem. Przy­zna­łem też sporo awan­sów. Mniej wię­cej połowa licz­nego rocz­nika, jaki dosta­li­śmy z Aka­de­mii w zeszłym roku, dotarła do trze­ciej albo przy­naj­mniej dru­giej klasy.

Hilo poki­wał głową i zapy­tał o szcze­góły, ale się nie uśmiech­nął. Od pogrzebu Kaul Sena filar cią­gle był przy­gnę­biony. Być może prze­jął się śmier­cią sta­ruszka bar­dziej, niż chciał przy­znać. A może wzmianka o Aka­de­mii przy­po­mniała mu o jego kuzy­nie Ande­nie, któ­rego musiał wysłać za gra­nicę.

Roz­ma­wiali o inte­re­sach jesz­cze przez pewien czas, nim wresz­cie Kehn i Tar wymie­nili spoj­rze­nia. Ten drugi ski­nął na kel­nera i popro­sił, by nalał im wody. Hilo zjadł ostatni chru­piący kotle­cik z kal­ma­rów, po czym spoj­rzał na braci, prze­no­sząc nie­cier­pli­wie spoj­rze­nie z jed­nego na dru­giego.

– Prze­stań­cie się zacho­wy­wać jak ner­wowe panienki. Do rze­czy. Czego mi nie powie­dzie­li­ście?

Kehn wyja­śnił, że obra­bo­wano rodzinny gro­bo­wiec Kau­lów. Zwy­kle potra­fił zacho­wać spo­kój i mówić rze­czowo nawet w trud­nych sytu­acjach. Dla­tego lepiej było, żeby to on, a nie Tar, opo­wie­dział o wszyst­kim Hilowi, nawet jeśli zada­nie upo­ra­nia się z tym pro­ble­mem zapewne przy­pad­nie jego bratu. Słu­cha­jąc jego słów, Hilo zapadł w nie­po­ko­jące mil­cze­nie i bez­ruch. Wszy­scy trzej sie­dzieli w pry­wat­nym bok­sie w restau­ra­cji Podwójne Szczę­ście. Było popo­łu­dnie pierw­szego dnia, więc w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ich pod­słu­chać. Mimo to Kehn roz­glą­dał się co chwila, by się upew­nić, że w restau­ra­cji nie ma innych zie­lo­nych kości, które mogłyby Postrzec, że jade­itowa aura filaru roz­ja­rzyła się nagle niczym pło­nący tłuszcz.

– Wysła­łem ludzi do Parku Wdowy – kon­ty­nu­ował Kehn. – Roz­ma­wiamy z każ­dym, kto znał zabi­tego dozorcę. Zawia­do­mi­li­śmy też naszych infor­ma­to­rów. Nie poda­li­śmy im żad­nych szcze­gó­łów, ale mają mieć oczy otwarte. Może ktoś z Góry chce zgło­sić pre­ten­sje do jade­itu Lan-jena.

– Nie wie­rzę, żeby to była Góra – sprze­ci­wił się Tar. – Nikt z zie­lo­nych kości nie upadłby tak nisko. I nie byłby tak nie­ostrożny, żeby zosta­wić ciało i porzu­cone ubra­nia pra­wie na widoku. – Wziął sobie kilka pra­żo­nych orze­chów z pół­mi­ska sto­ją­cego pośrodku stołu. – Gdyby Góra chciała znowu coś zacząć, zna­la­złaby tysiąc lep­szych spo­so­bów. Ayt to pod­stępna suka, a o Nau nic nie wiem, ale żadne z nich z pew­no­ścią nie tknę­łoby jade­itu umar­łego.

Filar na­dal nie powie­dział ani słowa ani się nie poru­szył.

– Kim­kol­wiek mogą być zło­dzieje, z pew­no­ścią dowiemy się, jeśli spró­bują sprze­dać na czar­nym rynku taką ilość jade­itu – stwier­dził Kehn.

Hilo wresz­cie się ode­zwał. Z początku jego głos brzmiał prze­ra­ża­jąco cicho.

– Wszy­scy ludzie, któ­rzy wie­dzieli, że Lana pocho­wano z jego zie­le­nią, noszą nazwi­sko Kaul albo Maik. Jest tylko jeden wyją­tek. Jebane psie gówno, które zamor­do­wało go pod­stęp­nie. Jakiś wyna­jęty zbir, jakiś nikt! – Głos filaru prze­szedł w krzyk. Ude­rzył pię­ścią w blat z taką siłą, że aż pod­sko­czyły tale­rze. Jego aura zako­tło­wała się gwał­tow­nie i obaj bra­cia Maik musieli wziąć się w garść, żeby nie odsu­nąć się od stołu – Myśle­li­śmy, że dawno uciekł z mia­sta albo Góra go zabiła. Ale on na­dal żyje. I ma jadeit Lana.

Maiko­wie umil­kli. Tar nie chciał spoj­rzeć fila­rowi w oczy. Przed rokiem Hilo pro­sił fila­ro­wego, by odna­lazł oca­la­łego wła­ści­ciela kara­binu maszy­no­wego porzu­co­nego w miej­scu zamor­do­wa­nia Lana. Tar wyko­nał pra­wie wszyst­kie pozo­stałe zada­nia, jakie zle­cił mu Hilo, bez­li­to­śnie usu­wa­jąc z tery­to­rium klanu Bez Szczy­tów dzie­siątki infor­ma­to­rów Góry oraz noszą­cych jadeit prze­stęp­ców, ale w tym jed­nym przy­padku nie udało mu się wymie­rzyć kla­no­wej spra­wiedliwości.

– Góra mogła za tym nie stać… – Hilo prze­szył obu szwa­grów ostrym spoj­rze­niem. – Ale to Góra roz­ka­zała zabić Lana i ktoś w kla­nie wie, kim jest zło­dziej. Znajdź­cie skur­wy­syna, bez względu na to, kogo będzie­cie musieli zała­twić po dro­dze. A póź­niej mnie o tym zawia­dom­cie.

***

Maik Tar ponow­nie zajął się zada­niem, które zle­cił mu filar. W noc zamor­do­wa­nia Lana na nabrzeżu zna­le­ziono dwa pisto­lety maszy­nowe i ciało jed­nego nasto­latka. Przed kil­koma mie­sią­cami po dłu­gich sta­ra­niach Tar zdo­łał ziden­ty­fi­ko­wać zabi­tego chło­paka jako członka gangu zło­dziei napa­da­ją­cych na cię­ża­rówki. Kie­ro­wał nim infor­ma­tor Góry nazwi­skiem Mudt Jin­do­non. Było praw­do­po­dobne, że oca­lały zabójca był człon­kiem tego samego gangu. Pro­blem w tym, że Mudt Jin nie żył. Tar zabił go w zeszłym roku.

Nie­mniej ktoś z Góry dostar­czał mu jadeit i błysk, a także infor­ma­cje umoż­li­wia­jące pro­wa­dze­nie prze­stęp­czej dzia­łal­no­ści na tery­to­rium klanu Bez Szczy­tów. Przed śmier­cią Mudt podał mu opis zie­lo­nej kości o nazwi­sku, któ­rego nie znał. Opis paso­wał do kilku pod­wład­nych Gont Ascha. Tar nie mógł w tej chwili łatwo dotrzeć do żad­nego z nich, ale Hilo na nowo zain­te­re­so­wał się tą sprawą i to skło­niło fila­ro­wego do powrotu na trop. Filar przy­dzie­lił mu dwóch dodat­ko­wych ludzi, miał więc teraz cztery palce odpo­wia­da­jące bez­po­śred­nio przed nim, a dzięki bratu mógł też korzy­stać z usług szer­szej sieci szpie­gów klanu Bez Szczy­tów. Wyko­rzy­stał wszyst­kie te zasoby, by dotrzeć do celu.

Z początku Tar nie był zachwy­cony tym, że usu­nięto go z czę­ści klanu, którą kie­ro­wał róg, ale teraz cie­szył się z nowej pozy­cji. Część zadań, które wyko­ny­wał jako fila­rowy, miała ruty­nowy, admi­ni­stra­cyjny cha­rak­ter, inne jed­nak były bar­dzo ważne. Tar cie­szył się, że nie przy­pa­dła mu robota jego brata, który musiał dowo­dzić set­kami człon­ków klanu i ni­gdy nie był w sta­nie dorów­nać Hilo-jenowi. Funk­cja, którą peł­nił obec­nie, odpo­wia­dała mu znacz­nie bar­dziej. Nie musiał radzić sobie z licz­nymi szcze­blami kla­no­wej hie­rar­chii ani przej­mo­wać się zda­niem latar­ni­ków bądź opi­nii publicz­nej. Odpo­wia­dał tylko przed fila­rem, który ufał mu bez zastrze­żeń.