Dziedziczka lipowej alei - Celina Mioduszewska - ebook + książka

Dziedziczka lipowej alei ebook

Mioduszewska Celina

3,9

Opis

Fascynująca opowieść o życiu podlaskiej siłaczki

Krzyżewo, niewielka wieś na Podlasiu. W szkole rolniczej praca wre, nikt nie próżnuje. Ogrodnictwo wykłada sama założycielka, Stefania Karpowiczówna. Wspierana przez matkę, spełniła swoje największe marzenie o założeniu szkoły dla okolicznego włościaństwa.

Kobieta urodzona jeszcze w epoce pozytywizmu, przesiąknięta ideami pracy organicznej i pracy u podstaw, z werwą przechodzi przez kolejne epoki: Młodą Polskę, dwudziestolecie międzywojenne i dwie wojny. Poznaje największych: Sienkiewicza, Żeromskiego, Reymonta, Tetmajera, Skłodowską-Curie, Glogera. Ceniona przez elity i kochana przez chłopstwo, bez wahania niesie pomoc tym, którzy najbardziej jej potrzebują. Ale są też tacy, dla których bezinteresowna dobroć Stefanii jest solą w oku… Czy uda jej się przetrwać historyczną zawieruchę i ocalić dzieło swojego życia?

„Dziedziczka lipowej alei” to powieść o niezwykłej kobiecie – Podlasiance, ziemiance, malarce i nauczycielce – siłaczce znad Narwi, która w trudnych dla ojczyzny czasach nie wahała się pomagać potrzebującym.

Za biurkiem bibliotecznym pośród regałów wypełnionych woluminami siedział młody mężczyzna lat około dwudziestu. Miał na sobie ciemnogranatowy frak upięty pod szyją.
– Dzień dobry, panno Kaziu! Dzień dobry paniom! Widzę nowe twarze. Jak miło!
– Panie Stefanie! – zwrócił się do kolegi pan Józef. – Przedstawiam młode adeptki warszawskiej kultury: Maria Skłodowska, warszawianka z krwi i kości, a ta panna – wskazał na Stefanię – z Podlasia.
– O, to tak jak pan Sienkiewicz! – stwierdził i dodał z lekką ironią w głosie: – „Woda, błoto, piasek, lasek, oto jest Podlasie”. Przepraszam, cytowałem pana Henryka Sienkiewicza, rodem z Woli Okrzejskiej, a przecież to Podlasie.
– Tak jest, zarozumialcze z Kielecczyzny – żartował doświadczony bibliofil.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
2
2
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Celina Mioduszewska

Dziedziczka lipowej alei

Fikcyjna opowieść o Stefanii Karpowicz

Wiatr. Styczniowy wiatr i padający śnieg wiodły myśli rodzące się w głowie Any tej bezsennej nocy w świat odległy. Znacznie inny od współczesnego, trudny i mądry zarazem.

Wyzwanie Any

Wszystko zaczęło się od pewnej przedwakacyjnej konwersacji.

Zbliżał się koniec roku szkolnego. Ana wyszła ze swej pracowni i udała się do pokoju nauczycielskiego. Był wyludniony, bo każdy z wychowawców miał jakieś ważne zajęcie, które można byłoby uznać za biurokratyczne, bo drukowanie świadectw czy kompletowanie archiwalnej dokumentacji niewątpliwie się do tego zaliczało.

Ana nie pełniła funkcji wychowawcy klasowego, więc miała więcej czasu wolnego, podobnie zresztą jak wielu innych tak zwanych pedagogów dochodzących.

W pokoju zastała Jacka. Wertował jakąś historyczną publikację, ale ujrzawszy koleżankę, ożywił się nieco, podniósł wzrok znad kartek papieru i przemówił:

– Cześć, Ana!

– Witaj, kolego! Czemu zawdzięczam to, że cię widzę?

– Czekam na Beatę, drukuje świadectwa.

– To dzisiaj jednym autkiem?

– Tak wyszło. Moje w naprawie.

– Na łasce żony więc?

– Można tak powiedzieć. Zmieniam temat, póki nie stracę cię z oczu.

– Co tam?

– Fajnie się prezentujesz w mediach społecznościowych.

– O, śledzisz?

– Zaglądam w wolnej chwili.

– Zbyt kolorowo i perswazyjnie?

– Wręcz przeciwnie. Właśnie mówię, że fajnie to robisz.

– Dzięki.

– Twoje powieści. Nie czytałem, przyznaję. Jeszcze nie. Ale…

– Nie tłumacz się, kolego! Niegodne uwagi.

– Tego nie powiedziałem. Nie wypowiem się na ich temat, bo nie znam. Ale obiecuję, sięgnę w wakacje.

– Zaczytania.

– Słyszałaś o fundatorce i założycielce szkoły w Krzyżewie?

– Trochę.

– No właśnie! Wiesz, jaka to ciekawa postać? Warto byłoby utrwalić jej wizerunek w wersji fabularnej.

– Myślisz?

– Tak. Nie tylko myślę, ale wręcz nakłaniam. No, może zachęcam, lepiej brzmi. Tyle o niej czytałem… Nawet udało mi się zgromadzić sporo materiałów.

– Ale to ty, nie ja.

– Chcesz, to udostępnię ci opracowania zbiorowe, z których da się wyłonić informacje o Karpowiczównie.

– W zielonej okładce?

– Też.

– To akurat mam. Znajdę chwilę i poczytam.

– Dotarłem do korespondencji. Wiesz, jakie ciekawe fakty z jej życia odkrywam?

– Brawo! Jacek, to ty, nie ja. To twoje, w trudzie zdobyte, jak sądzę?

– Zgadłaś.

Drzwi pokoju uchyliły się i ujrzeli twarz dziewczyny z sekretariatu.

– Panie Jacku, dyrektor pana prosi.

Jacek podniósł się z krzesła i kierując się do wyjścia, wyartykułował jeszcze:

– Przemyśl to, Ana. Warto byłoby podjąć temat Stefanii.

Więcej się nie widzieli.

Jacek nie podjął od września pracy w szkole, w której od lat zatrudniona była Ana. A sprawę nadnarwiańskiej siłaczki – bo takiego określenia użył historyk w konwersacji – uśpiły wakacje i całe spectrum egzystencjalnych spraw.

Aż przyszła śnieżna noc styczniowa. Jedna z tych, które za sprawą bieli czynią świat prostym i niewinnym. Aura przestrzeni spowitej białym puchem przeniosła wyobraźnię Any do przełomu epok – pozytywizmu i Młodej Polski. Okresu, w którym idee kreatywnego realizmu splotły się z symbolizmem i dekadencką nirwaną.

W takim oto czasie przyszło na świat dziecko, jedno z wielu na świecie, ale to właśnie jego życie miało wywrzeć wpływ na kulturalne dzieje północno-wschodniej Polski i nie tylko.

***

Od jakiegoś czasu pisanie było dla Any czynnością do tego stopnia istotną, że niemożność wygospodarowania na nie choć godziny w ciągu dnia niezwykle ją drażniła. Frustracja dawała o sobie znać w przeróżny sposób, a że małżonek był zwykle w zasięgu ręki, stawał się ofiarą literackiej niemożności.

Ale zaczynały się wytęsknione ferie zimowe, które miały wreszcie unicestwić brak czasu. Z tą nadzieją Ana kładła się spać w piątkowy, już feryjny wieczór.

Przyszła noc. Czas błogostanu. Czas resetu i nabierania mocy. Nie dla Any, jak się okazało. Bezsenność dręcząca duszę i ciało zwlokły ją z łóżka i sprowadziły na dolną kondygnację mieszkalnego budynku. Nie musiała zapalać światła, by bezpiecznie pokonać schody. Biel padającego za oknem śniegu rozjaśniała wnętrze. Zatrzymała się przy jednym z okien i obserwowała szybujące w świetle ulicznych latarni płatki. Były duże i gęste. Pomyślała, że jeśli posypie tak do rana, to planowana wyprawa na sobotnie zakupy stanie się niemożliwa.

Wzięła do ręki telefon, zabójcę czasu. Przewijała i czytała nagłówki. Aż jeden z nich ją zaskoczył, do tego stopnia, iż wiedziała, że tej nocy nie zmruży oka.

Mimo woli, wyjęła z witryny nowy zeszyt i zaczęła pisać. Musiała. Stało się bowiem to, czego zupełnie nie przewidziała. Po raz kolejny uświadomiła sobie jednak, że życie to cała seria nieprzewidzianych zdarzeń.

Zapisywała kolejne frazy, co rusz zerkając na zaokienny las sosnowy. Opady białego puchu przybierały na sile. Musiało go być dużo, skoro raz i drugi zgasło światło. Pewnie linie energetyczne nie wytrzymały pod jego ciężarem. A może to sprawa wiatru, który mimo szczelności okien i dość solidnych ścian budynku był słyszalny wewnątrz.

Wiatr. Styczniowy wiatr i padający śnieg wiodły myśli bezsennej nocy w świat odległy. Znacznie inny od współczesnego, bo trudny i mądry zarazem.

Czy zdoła wyrazić go słowami?

Tej nocy postawiła sobie to wyzwanie, wprawdzie zasnute siecią spraw i spraweczek, ale postanowiła konsekwentnie je realizować.

Dzieciństwo Stefanii

Wilno. Nowe życie

Zachodzące słońce dźgało pomarańczowymi pazurami obiekty architektoniczne Wilna i wody Wilii.

Ostrość zmrożonego powietrza i mnogość śniegu na uliczkach miasta zatrzymały jego mieszkańców w domach.

Bronisława od Bożego Narodzenia w obawie przed niebezpieczeństwem upadku na oblodzonej nawierzchni, czy też przed owym powietrzem grożącym zaziębieniem, nie wychodziła z domu. Lada chwila mogło nastąpić rozwiązanie.

Przez ostatnie dni Michał starał się być w pobliżu małżonki, by w czas być gotowym do wzywania pomocy przy narodzinach ich pierworodnego dziecka.

Tego akurat popołudnia musiał wyjść i jak tłumaczył się przed małżonką pełną obaw, miał ważne spotkanie z klientem. Zapewniał, że wróci najszybciej, jak to możliwe. Choć nie zostawiał Bronisławy samej, bo gosposia Rozalka zawsze była w pobliżu, to opuszczał dom z duszą na ramieniu. Gdyby mógł odwołać spotkanie, zrobiłby to bez zwłoki, ale w tym przypadku nie było to możliwe. Miał szlachetne plany związane z przyszłością, a ten, który miał mu w ich realizacji pomóc, właśnie tego popołudnia pojawił się w Wilnie i narzucił Michałowi termin i godzinę spotkania.

Bronisława siedziała na wysokim stołku i patrzyła w okno. Podziwiała uroki zimowej scenerii. Nagle poczuła ból w podbrzuszu. Był nietypowy, jak go oceniła. Po upływie niespełna kwadransa przyszedł kolejny i wraz z nim jej bielizna stała się mokra. Woda pojawiła się na podłodze. Zaniepokojona przywołała Rozalię.

– Pani rodzi! Pani Bronisławo! Dziecko drogie! Maleństwo chce na świat! – wykrzykiwała Rozalia.

Bronisława trzymała się za brzuch, przerażona niecodzienną sytuacją, i pytała o męża.

– Gdzie ten Michał? Michał, ratuj!

Zewnętrzne drzwi kamienicy skrzypnęły. Czyjeś szybkie kroki było słychać na schodach. Chwilę później przywoływany stanął w drzwiach. Zdjął czapkę, ale widząc, co się dzieje, zawrócił natychmiast, by przed upływem kwadransa być z powrotem, ale już w towarzystwie poczciwego doktora Altermana.

Ten popatrzył na młodą kobietę. Doświadczenie podpowiadało mu, że poród może nastąpić lada chwila, jednak w przypadku pierworódek nie jest to takie oczywiste.

Rozwarł lekarską skrzynkę, rozłożył medyczne narzędzia, zdjął frak, nałożył biały kitel i podwinąwszy do łokci rękawy, zwrócił się do Rozalii:

– Przebieramy rodzącą i kładziemy na łóżku.

Michał patrzył na jęczącą żonę. Alterman co jakiś czas badał rozwarcie. Przykładał ucho do brzucha rodzącej, by oszacować tętno płodu. Akcję porodową chciał poprowadzić w symbiozie z siłami natury. Tak się też stało.

Była północ. Na łóżku alkowy leżało już spokojne ciało kobiety. Jej ciemne włosy rozrzucone na poduszce i biel świeżej koszuli, którą po porodzie pomogła zmienić Rozalia, czyniły ją w oczach Michała boginią. Kochał ją bardzo, jednak teraz, będąc świadkiem cierpienia, w jakim wydawała mu na świat jego dziecko, postrzegał ją jako bóstwo godne nie tylko miłości, ale i czci.

Z lewej strony łoża, pod oknem, stała dziecinna kołyska. Pod białą pierzynką, wtulony w biel płótna, spał noworodek. Michał widział tylko różową jak skórka granatu twarzyczkę.

Dziewczynka. Ich pierworodna. Michał postanowił, że da jej wszystko, co najlepsze. Ona i jej matka były dla niego teraz najważniejszymi istotami na świecie. Teraz trzeba było nadać dziecku imię – element identyfikujący człowieka. Coś, co towarzyszy mu od chwili nadania do śmierci. Jest czymś, na co nazywany nie ma wpływu. Imię, jak geny czy majątek, powierzają nam inni.

Temu dziecięciu, narodzonemu w styczniową noc w Wilnie, nadano imię, które wiązano z radością, optymizmem i dużymi pokładami wyobraźni. Czy tymi cechami kierowali się rodzice dziecka?

Michał należał do ludzi bardzo inteligentnych i wielką wagę przywiązywał do wykształcenia, a że imieniu Stefania przypisywano predyspozycje szerokich horyzontów myślowych i umiejętność korzystania z posiadanej wiedzy, utwierdzony w takim przekonaniu zdecydował, że imię to będzie najtrafniejsze dla jego córki.

Drugie imię, jak nazwisko, zaczynało się na K, tak więc nowy człowiek identyfikowany odtąd jako Stefania Karolina Karpowiczówna zaczynał wkraczać na drogę ludzkiego bytowania. Ile tych dróg przemierzy? Jakie będą ich nawierzchnie? Ile zakazów na nich spotka? Z kim wejdzie w kolizje, a kto będzie sprawcą wypadku? Jak długa okaże się podróż? Kto z bliskich wysiądzie z pociągu jako pierwszy, a kogo życiowe wagony powloką dalej?

Dziewczynka w otoczeniu kochających rodziców i gosposi Rozalii uczyła się pełzać, chodzić, mówić i doświadczać świata wszystkimi zmysłami. Dom rodzinny od pierwszych dni życia stanowił swoistą szkołę, która w symbiozie z wrodzonym intelektem i kondycją finansową rodziców miała stanowić fundament przyszłości.

Dwór w Janowiczach Górce

W roku, w którym Michał Karpowicz został ojcem, był już w posiadaniu majątku ziemskiego po Radziwiłłach w Janowiczach Górce. Dobra wraz z przynależnymi folwarkami Widziki i Zatopolany liczyły blisko czterysta hektarów.

Ambicja Michała sprowokowała do wprowadzenia zmian w obejściu. Niewykluczone, że motorem napędowym jego działań były dwie kobiety – duża i mała.

To między innymi z myślą o nich wydawał dyspozycje niezliczonym mniejszym i większym wykonawcom, murarzom, tynkarzom, cieślom, zdunom, hydraulikom i wreszcie ogrodnikom, by posiadłość nabrała nowego charakteru i świetności.

Szczególną wagę przywiązywał do otoczenia i ogrodu. Tak więc z dala od innych ludzkich siedzib, na wzgórzu sąsiadującym od południa z otoczoną bagnami rzeką Turośnianką, powstała dworska ostoja Karpowiczów.

Naczelne miejsce stanowił dwór wzniesiony w południowo-zachodniej części dziedzińca.

Na kolistym podjeździe pojawiły się różne gatunki ozdobnych krzewów. Rośliny musiały być odpowiednio dobrane, bo zajazd, dwór i salon stanowiły najważniejsze elementy trójczłonowego układu założenia dworskiego.

Pan Michał sprowadził całą galerię katalogów, książek i czasopism traktujących o ówczesnych ogrodach. Wraz z Bronią spędził wiele wieczorów, zastanawiając się nad wyborem gatunków i odmian, by osiągnąć jak najkorzystniejszy efekt nasadzeń.

Katalpa bignoniowa rywalizowała z tulipanowcem amerykańskim. Bronia preferowała zdanie Izabeli Czartoryskiej, a Michał – Józefa Strumiłło. Każde z nich miało swoje racje, ale drogą konsensusu należało dokonać wyboru, by zdążyć zamówić rośliny przed sezonem sadowniczym.

Obydwoje wielką wagę przywiązywali do kwiatów. One miały wymiar symboliczny. Lilie były atrybutem dziewictwa i radości, ostróżki oznaczały silną więź i pozytywne nastawienie do świata i ludzi, lewkonie to znak długowieczności, a poza tym szczęścia i radości, polne goździki to podziw i uznanie, wreszcie będące znakiem wieczności i dobroci bławatki. Wszystkie miały rosnąć w towarzystwie krzewów i stanowić tak zwaną „przednią ścianę”. Nie mogło oczywiście zabraknąć wonnych narcyzów o białych płatkach.

Bronia zapragnęła też mieć róże pnące, którymi planowała obsadzić ściany domu z obu stron ganku.

Realizacja ogrodniczych zamysłów miała służyć gospodarzom i ich potomstwu oraz cieszyć oczy przybywających do dworu gości.

***

Poza granicami parku swoim stylem żyła wieś. Jej mieszkańcy egzystowali zupełnie inaczej niż państwo Karpowiczowie.

Stefci nieraz zdarzyło się widzieć ich koszule z samodziału i ubłocone bose stopy. Jako dziecko nie rozumiała, dlaczego tak jest. Ona urodziła się ziemianką i od włościan dzieliła ją przepaść.

Mieszkała w pańskiej rezydencji, która choć stylem w niczym nie przypominała pałacu, taką była. Nową, wygodną, obszerną, z szeregiem lśniących w słońcu okien patrzących z góry na rozległą okolicę – łąki, rzekę, bagna i włościańską wieś.

Dylematy Any

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novaer Res ukazały się również:

Kaszmirowa chustka

Złodziejki żon

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Wyzwanie Any
Dzieciństwo Stefanii
Pensjonarka
Studentka
Życiowe wybory
Posag – majątek ziemski
Dziedziczka
Wojna

Dziedziczka lipowej alei

ISBN: 978-83-8313-901-2

© Celina Mioduszewska i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Monika Turała

KOREKTA: Anna Grabarczyk

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek