Kaszmirowa chustka - Mioduszewska Celina - ebook + audiobook

Kaszmirowa chustka ebook

Mioduszewska Celina

4,1

Opis

Jeśli wsłuchasz się w szum wierzb, poznasz historie, które na zawsze pozostaną w twoim sercu

Antek Grądzki, zbyt wcześnie osierocony przez rodziców gospodarz z podlaskiej wsi, zamierza się ożenić. W tym celu wraz ze swatem udaje się do młynarzówny – Anny Dąbrowskiej. Do oświadczyn jednak nie dochodzi, ponieważ Antka powstrzymuje strach przed odrzuceniem ze strony pięknej, majętnej panny. Ostatecznie rezygnuje z próby ubiegania się o jej względy i znajduje inną kandydatkę na żonę. Anna również wkrótce wychodzi za mąż, rozpoczynając nowy etap w swoim życiu. Żadne z nich nie podejrzewa, że los splątał ich drogi na zawsze i że za kilkanaście lat znów spotkają się w zupełnie zaskakujących okolicznościach.

A najwięcej, najwięcej do powiedzenia miały rosochate wierzby. Ich obrzmiałe pnie niczym brzuchy ciężarnych kobiet do czasu narodzin nieujawniających płci noworodka skrywały tajemnice ludzi nie tylko gościńca, lecz także szosy. (…) Wierzby mówiły, że nie sposób było nie posłuchać.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (44 oceny)
20
12
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
farjatka

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka. Bardzo dobrze się czytało.
00
Miroska561

Dobrze spędzony czas

sentymentalna
00

Popularność




Tę powieść o pokoleniu przodków dedykuję moim Rodzicom, Rodzeństwu i Dzieciom. Wędrówka przez życie w Waszym towarzystwie była i jest czystą przyjemnością. Z drogimi mi Dziadkami łączę się już tylko duchowo.

Dziewczyna w woalce

Pędził wiatr gościńcem, niespokojny, niemiarowy, słuchał szeptu rozbudzanych wiosną drzew, podsłuchiwał postękiwań ozimin i szumiał. Szumiał o tym, co widział. Szumiał o tym, co słyszał przez lata wędrówki po tym skrawku podlaskiej ziemi. Skrawku specyficznym, bo leżącym na pograniczu dwóch krain. Czasem zaśpiewał z czułością o ludziach z duszą tkliwego Mazowsza i sentymentalnego Podlasia. Komponował piosenkę o miłości do ziemi i książek, mielił miasto z wsią i z pomocą drzew roznosił je po świecie.

A najwięcej, najwięcej do powiedzenia miały rosochate wierzby. Ich obrzmiałe pnie niczym brzuchy ciężarnych kobiet do czasu narodzin nieujawniających płci noworodka skrywały tajemnice ludzi nie tylko gościńca, lecz także szosy.

Bo Grodź to wieś specyficzna, położona pomiędzy dwoma traktami komunikacyjnymi – piaszczystym gościńcem i asfaltową szosą. Jakby tego było mało, wieś jest podzielona na dwie części rzeką Nizinką, która jak rozleje się nieraz na wiosnę, tak ożywia wierzby, że zaczynają mówić ludzkim głosem. Tak było i tej wiosny dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku.

Wierzby mówiły, że nie sposób było nie posłuchać.

***

Ten chłopak z Kalinki nie spodobał się Andzi zupełnie. Miała niewyrażalny słowami żal do matki i ojca, że w ogóle zgodzili się na tę wizytę w Gęsinie. Przyjechał w niedzielę, z rajkiem. Ten uważał, że młynarzowa córka będzie dobrą partią dla syna najbogatszego niegdyś gospodarza w Kalince.

Andzia uchodziła w okolicy za pannę piękną i zgrabną. Zawsze – jak przystało na córkę młynarza – stosownie wystrojoną, co dodatkowo uwydatniało jej urodę. Miała siedemnaście lat i zaczęli się nią interesować liczni kawalerowie. A że niezmierzoną klientelę młyna stanowili również ludzie spoza parafialnego rewiru, zainteresowanie panną było jeszcze większe.

Sołtys z Goryczek tak sobie wymyślił, że byłaby dobrą partią dla Antka Grądzkiego. Chłopak gospodarkę po ojcu miał niezłą, Marianna rwała się do miasta i wiadomo było, że z niecierpliwością wyczekiwała ożenku brata. Nie miała sumienia pozostawić go samego. Z powodu nagłej śmierci rodziców i tak wiele wycierpiał. I choć upływający czas i codzienna krzątanina zabliźniały nieco rany i stopniowo pozwalały zapomnieć o stracie, to obowiązki i potrzeby egzystencjalne wskazywały na to, że potrzebował kogoś bliskiego sercu i domowi zarazem.

Jedyną osobą, najbliższą mu teraz, gdy brakowało rodziców, była siostra Marianna. Rada więc była, gdy wuj z Goryczek przyjechał z wieścią, że ma dla Antka pannę i że jej ojciec zgodził się na oględziny.

Antek, najpierw niechętny stręczeniu, w końcu przytaknął, ale raczej miał na względzie dobro siostry, a nie swój ożenek.

Tydzień poprzedzający wizytę w domu panny spędził na klepisku stodoły, czym do granic wytrzymałości denerwował Mariannę, która twierdziła, że ta pora roku to nie czas na leżenie na ziemi.

– Przecież to marzec! Zaziębisz się i tyle z tego będzie!

– Może nie. Jestem zdrów jak ryba, żadne licho mnie nie weźmie. – A mówiąc to, wyprężał się najmocniej jak mógł. Klatkę piersiową wypiął ku przodowi i roześmiał się, pokazując siostrze dwa rzędy zdrowych, białych zębów. A dbał o nie jak nikt inny. Dwa razy dziennie, po posiłkach, płukał sodą rozpuszczoną w wodzie. Przyrzekł sobie po śmierci matki – śmierci, która spadła na niego jak grom z jasnego nieba – że o codziennym rytuale dbania o zęby, wprowadzonym przez rodzicielkę, nie zapomni do końca swoich dni. Tak postanowił i miał zamiar tego postanowienia dotrzymać.

Antek był młodym mężczyzną pięknej urody. Blond włosy, niebieskie oczy i regularne rysy twarzy współgrały z jego łagodnym usposobieniem. Jeżeli chodzi zaś o wzrost, to Bozia mu go poskąpiła. Jednakże wcale się tym nie przejmował. Czuł się z tym dobrze – i to było najważniejsze. Taka akceptacja samego siebie to połowa życiowego sukcesu.

– Chodź na obiad! Przynajmniej zjesz gorącą zupę! – ponaglała kolejny już raz Marianna.

– Idę. Zaraz idę – odparł i dalej manipulował coś przy resorach.

Dwukołowy pojazd stał w stodole, nakryty lnianym prześcieradłem utkanym przez babkę, nienadającym się już do użycia w domu. Od śmierci ojca powozik, zwany kariolką, nie był używany. Trzeba było dołożyć starań, by dało się nim jeździć, na czym Antek skupiał się od kilku dni.

– Antoś, musisz jechać kariolką?

– A czym?

– Furą. Gumowe koła. Gnojówki przecież nowe? – Marianna starała się przekonać brata, bo bała się o jego zdrowie. Marcowa pogoda nie służyła dłuższym pracom w nieodmarzniętej jeszcze stodole cuchnącej wilgocią.

– A daj spokój! Nie wypada. Furą to można na targ do Zawrocia jechać, a nie z wizytą na dziesiątą wieś. Tym bardziej że powóz jest.

– Antoś, jak chcesz, ale obyś tych swoich ambicji nie przypłacił zdrowiem – wyraziła jeszcze swoje zaniepokojenie i wyszła.

Starania Antka nie poszły na marne, bo – jak to mówią – chcieć to móc, a że Antek bardzo chciał, pojazd był gotów już w piątek.

W sobotę był czas na ostrzyżyny i odbiór wiosennego płaszcza, który Antek zamówił u krawca z Nabojów. Tkaninę zakupił w Goryczkach, u Grabowskich. Aniela, siostra Edka Grabowskiego, mieszkająca w Warszawie, coraz zwoziła coś ciekawego ze stolicy – sztuki tkanin, niekiedy obuwie, a najczęściej coś, co się przydawało gospodyniom w kuchni. Miejscowi wiedzieli o tym i zaopatrywali się u sąsiadki w atrakcyjne towary. Gdy więc Antek chciał sobie sprawić nowe okrycie wierzchnie, wiedział, do kogo się udać. Za namową kobiet na wiosenny płaszcz wybrał popielatą tkaninę w jodełkę.

W tygodniu, gdy był w Zawrociu, zakupił u sklepikarza ciemnoszary kapelusz i szalik w takim samym odcieniu.

Skoro szykował się do ożenku, to musiał jakoś wyglądać.

Niedzielny poranek przywitał Kalinkę słońcem. I choć ranne powietrze było jeszcze rześkie, to wszystko wskazywało na to, że dzień będzie piękny. Piękno natury nie pozostawało bez wpływu na samopoczucie Antka. Wstał skoro świt. Obrządził. Marianna usmażyła mu jajecznicę z gęsich jaj i zaparzyła kawę z mlekiem, a słodząc, nie żałowała cukru. Krzepił i napawał optymizmem. Marianna była zdania, że dobre odżywianie jest gwarancją zdrowia i siły.

Podjadłszy, wyprowadził kobyłę ze stajni i zaprzągł do kariolki. Gdy Marianna stała przy płocie i pilnowała zaprzęgu, on sposobił się do wizyty, która była doświadczeniem znanym mu tylko ze słyszenia. „Byłem z rajkiem u panny” – nie raz obiło mu się o uszy, jednak nigdy nie przywiązywał do tego wagi. Teraz sam znalazł się w takiej sytuacji.

Było słoneczne marcowe przedpołudnie. Jechali. Jednakże jeszcze gdy dojeżdżali do Zawrocia – a to z Kalinki raptem około ośmiu kilometrów – zarówno Antek, jak i Grabowski odczuwali rześkość przedwiośnianego powietrza, co rusz chuchali w dłonie czy łapali się za zaczerwienione od wiatru uszy. Nogi okryli derką, ramion i głów nie bardzo mieli czym osłonić i nim pokonali kolejne kilometry, aby znaleźć się w Gęsinie, porządnie przemarzli.

Kiedy mijali figurę Jana Nepomucena, wtopioną w rów tuż przy wjeździe do Gęsiny, Antek poczuł, że się stresuje, choć wcześniej uważał, że nie będzie przywiązywał do tej wizyty większej uwagi.

Tuż przed nimi na podwórko wjechała czterokołowa bryczka zaprzężona w parę dorodnych klaczy. Wysiadły z niej trzy kobiety. Różniły się przede wszystkim nakryciem głowy. Starsza pani była w kapeluszu, wyższa od niej, szczuplejsza i młodsza miała na głowie chustkę, najmłodsza zaś, niższa od tej średniej wiekiem, twarz osłoniła woalką.

Właśnie wróciły z kościoła i zmierzały w kierunku domu.

Na widok niewiast Antek przełknął ślinę tak głośno, że Grabowski zapytał:

– Co tobie?

– A nic, panie Grabowski… Co robimy? – I w tym momencie zatrzymał kobyłę, i pojazd stanął.

– Wysiadamy.

Antek nie miał wątpliwości, że panną, do której przyjechał z rajkiem, była dziewczyna w woalce.

Nie widział jeszcze jej twarzy, nie znał jej usposobienia, wiedział tylko, że nazywa się Anna Dąbrowska i jest właśnie z Gęsiny, do której Antek przybył w ten podwójnie świąteczny dzień – bo dwudziesty piąty marca, kiedy obchodzi się uroczystość Zwiastowania Pańskiego, przypadł w tym roku właśnie na niedzielę.

Antek pamiętał, jak matka określała ten dzień mianem Matki Boskiej Kwietnej czy Roztwornej. On bardziej rozumiał wówczas tę drugą nazwę. Być może to za sprawą tłumaczenia, które wiązało się religią.

Mawiano, że Maryja, która już wie, że zostanie matką, patronuje nabrzmiałej pąkami przyrodzie, żeby ona też mogła wydać owoce. Matka Boska Roztworna otwiera ziemię. Dzięki niej jaskółki, o których sądzono, że zimują w błocie, mogły wyfrunąć pod niebo.

Myśli Antka teraz krążyły jednak nie wokół święta i zwyczajów, tylko dziewczyny. Wiedział też, że jej bracia zarabiają na chleb mieleniem zboża na mąkę.

Teraz ją ujrzał i nie miał wątpliwości, że jej świat jest zupełnie inny niż jego świat ziemi, zwierząt, obowiązków. Ona – urodziwa, delikatna i ustrojona – różniła się od panien, które widział w kościele w Nabojach. Ale skoro już tu przybył, trzeba było wstąpić do domu gospodarza, tak jak nakazywał staropolski zwyczaj.

Przybyły kawaler nie zrobił też żadnego wrażenia na Andzi. I z taką obopólną obojętnością należało się pogodzić.

W drodze powrotnej kawaler i rajek nie poruszali tematu skutków wizyty w celach matrymonialnych, a żeby w ogóle było o czym rozmawiać, to zgodnie z porzekadłem, że jak się nie ma o czym mówić, to się mówi o pogodzie, swą uwagę koncentrowali właśnie na niej.

– O, patrz, Antek, bocian! – Grabowski wypuścił na chwilę lejce z prawej dłoni, bo on powoził, i wskazał na gniazdo bocianie uwite na strzesze jednego z przydrożnych domów.

Antek spojrzał i rzeczywiście ujrzał biało-czarnego ptaka sadowiącego się w swym legowisku.

– Panie Grabowski! Że też pan…I co, będę teraz całe lato taki uwał – Antek nie krył niesmaku do ludowego porzekadła związanego z wiosennym przylotem bocianów.

„Na Zwiastowanie bocian na gnieździe stanie” – mawiano. Dwudziestego piątego marca wyczekiwano przylotu bocianów. Wpisały się na stałe w polski krajobraz. Uważano je za symbol nizin. Najtrafniej charakteryzowały rodzimy pejzaż, czemu dał wyraz już sto lat temu Juliusz Słowacki w wierszu pisanym z tęsknoty za ojczyzną, do której nie mógł powrócić. W Egipcie, na morzu w pobliżu Aleksandrii, pisał: „Widziałem lotne w powietrzu bociany/ Długim szeregiem. / Żem je znał kiedyś na polskim ugorze/ Smutno mi, Boże!”.

Wyczekiwano więc bocianów. Poprawiano ich gniazda uszkodzone przez jesienne wichry. Z tymi ptakami wiązało się wiele przepowiedni. Ujrzenie lecącego bociana, pierwszego w danym roku, oznaczało, że będzie się lekkim, stojącego czy siedzącego zaś – ciężkim. Chodziło oczywiście o masę ciała. Bocian krążący nad domem wieścił domownikom i sąsiadom rychłe powiększenie rodziny. Dzieciom wpajano, że te ptaki wrzucają dzieci przez komin.

W drodze powrotnej kawalera i rajka zastała pierwsza wiosenna burza, objawiająca się najpierw deszczem, później również śniegiem i krupą. Przemarzli więc do szpiku kości. Teraz dopiero Marianna miała problem, czy brat nie rozchoruje się po tej niefortunnej podróży.

W pierwszą niedzielę po Wierzbowej Antek z Grabowskim jechał do drugiej panny – do Przytorza.

Stanisława była młodszą z sióstr. Starsza Jadwiga od jakiegoś czasu była zamężną. Jej mąż, stolarz z zawodu, pochodził z wielodzietnej rodziny i nie było możliwości, by młodzi po ślubie zamieszkali w domu teściów panny młodej. Niczego swojego nie miał, sprowadził się więc do domu małżonki. Jej ojciec, nieco zdziwaczały, nie miał nic przeciwko temu, młodsza córka tym bardziej, i tak szwagier stał się domownikiem jednej z chat w Przytorzu.

Stasia, siłą rzeczy, szykowana była na stronę – jak wówczas mawiano. Aktualnie wszystko wskazywało na to, że może nią być Kalinka.

I tak się też stało. Młodzi przypadli sobie do gustu i już podczas pierwszej wizyty ustalili zakres działań prowadzących do zaślubin.

W ostatni wtorek kwietnia chałupa w Przytorzu zamieniła się w salę weselną i wkrótce Stasia Wyszyńska – już jako Stasia Grądzka – zamieszkała w Kalince.

A Anna Dąbrowska? Jej głowę zaprzątał inny młodzieniec – wysoki, przystojny blondyn o zielonych oczach. Ujrzała go podczas procesji rezurekcyjnej w Dąbrowie. Myśl o nim prześladowała ją od momentu, gdy ich spojrzenia spotkały się. Przyklękał na schodku kościoła, przed monstrancją, a Andzia wraz z trzema innymi pannami z parafii niosła wstążkę procesyjnej chorągwi.

Kawaler też od tego czasu nie mógł zaznać spokoju. Dziewczyna w płaszczu koloru khaki, nylonowych pończochach, butach na słupku i z tym czymś finezyjnym na głowie, co przeszkadzało mu w pełni ujrzeć jej twarz, obezwładniała jego umysł do tego stopnia, że gdy po rezurekcji byli z matką na wielkanocnym śniadaniu u ciotki w Dołęgach, odważył się zaspokoić swoją ciekawość.

– Ciotko, co to za panna szła dzisiaj w procesji przy pierwszej chorągwi za księdzem?

– A, serdeńko, tu cię mam! – odrzekła siostra matki, a jego matka chrzestna.

– Tak, cioteczko? O co chodzi? – pytał Władek, który zarumienił się z lekka.

– Już wiem, co jest przyczyną twojego dzisiejszego milczenia. Nie jesz, nie mówisz, tylko o czymś myślisz.

– Ciotko!?

– Nie rób sobie z chłopaka żartów, moja droga, tylko powiedz, jak wiesz, o kogo chodzi. – Wuj Bronisław stanął w obronie Władka.

– Szła w procesji przy pierwszej chorągwi?

– Tak, ciotko.

– Cztery ich szło. To nie wiem, która ci tak zamąciła w głowie? – przekomarzała się. Postawiła na stole talerz z sernikiem puszystym jak chmurka.

– Ta z czymś na głowie i nieco zakrytą twarzą.

– Z woalką?

– A… To młynarzówna – poinformował wuj, zdradzając tym samym, że panna przykuła również jego uwagę.

– Jasiówna z Gęsiny – dopowiadała ciotka, która już nie miała wątpliwości.

– A… To taka elegantka.

– Jedna u ojca, bo reszta chłopaki, to i wystrojona.

– Jej babka to dopiero modnisia! Pewnie w nio sie wdała – debatował wuj.

– Nie zawracajcie sobie nimi głowy – odezwała się wreszcie matka Bronia.

– Broniu, a cóż to, Władziowi naszemu czegoś brakuje? – Ciotka broniła siostrzeńca wyraźnie zainteresowanego panną.

– Nie chodzi o to, że mu czegoś brakuje. Ale już jego brat zainteresował się swego czasu nauczycielką. Też wyróżniała się z tłumu urodą i strojem. I jak to się dla niego skończyło? Zresztą, nie tylko dla niego… – I spuściła głowę na to wspomnienie, nie kryjąc swego zniesmaczenia.

– Było, minęło… Trzeba zapomnieć. – Wuj starał się podchodzić do sytuacji na chłodno.

– Jak to mówią, nie dla psa kiełbasa… Jak mówicie, że to młynarzówna, to z ziemią niewiele ma wspólnego, a nam potrzeba robotnej dziewczyny. – Bronia zmieniła argumentację.

Władek już nie słuchał matki. Wiedział, że będzie się starał zrealizować swój cel, a jego sprzymierzeńcem będzie wuj. Poczuł jednocześnie, że bardzo brakuje mu ojca. Jego rady. Wsparcia. Męskiego podejścia do sprawy ożenku. Mężczyznę w tej kwestii potrafi zrozumieć tylko drugi mężczyzna. Nie miał ojca, a brata, zrażonego niepowodzeniem miłosnym, nie mógł się poradzić, szukał więc oparcia w osobie wuja – szwagra matki – bo czuł, że on pragnie, tak jak matka czy jej siostra, jego dobra. Niczego więcej. Tylko jego szczęścia.

Kiedy stanęli na ślubnym kobiercu, Anna Dąbrowska miała lat siedemnaście, a Władysław Niziński – dwadzieścia pięć. Ślubu udzielał ksiądz Feliks z Dąbrowy. Z wesela, ze względu na żałobę Władka po ojcu i niespokojny czas zwiastujący wojnę, zrezygnowano.

Tuż po uroczystym obiedzie Anna, w powozie objuczonym wyrządką, jechała z Władkiem do nowego domu – życiowej przystani zwanej Grodzią.

Tuż za nimi kolebała się furmanka z posagiem – kufrem pełnym strojów i bielizny, skrzynią z pościelą białą jak mleko (a każda sztuka opatrzona była inicjałami A. D.) i mnóstwem innych drobiazgów niezbędnych w gospodarstwie.

Dziewczyna z woalką wkraczała w nowy etap ziemskiego bytowania. Czy będzie dla niej łaskawy? Co po latach wyszepczą o nim wierzby? Co rozniesie pędzący wiatr? Czego nie ujawni milczący kamień?

Janek

1

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Dziewczyna w woalce
Janek
Janka
Wybory

Kaszmirowa chustka

ISBN: 978-83-8313-234-1

© Celina Mioduszewska i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Kinga Kosiba

Korekta: Agnieszka Łoza

Okładka: Grzegorz Araszewski

Foto: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek