Dzieła wybrane, tom IV. Nasze obyczaje - Jacek Salij OP - ebook

Dzieła wybrane, tom IV. Nasze obyczaje ebook

Jacek Salij OP

0,0

Opis

Zbiór najważniejszych tekstów o. Jacka Salija poświęconych etyce chrześcijańskiej.

Czwarty tom cieszącej się niesłabnącą popularnością serii „Dzieła wybrane” o. Jacka Salija OP, poświęcony jest rozważaniom nad katolicką moralnością. Prawo moralne otwiera przestrzeń duchową, dostępną na tej ziemi wyłącznie człowiekowi, w której możemy realizować wszystko, co prawdziwie ludzkie: miłość, wolność, sens. O. Salij przypomina, że przestrzeganie Bożych przykazań jest realizowaniem wolności i dojrzałości oraz powołania na przyjaciół Bożych i słuchaczy Jego zbawczego słowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 946

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dzieła wy­brane Tom IVNa­sze oby­czaje
ko­mi­tet na­ukowy
Da­riusz Kar­ło­wicz (prze­wod­ni­czący), Ma­rek A. Ci­chocki, Da­riusz Ga­win
Se­ria po­wstała z ini­cja­tywy To­wa­rzy­stwa Teo­lo­gów Do­gma­ty­ków.
Jej kon­cep­cję stwo­rzyli
dr Da­riusz Kar­ło­wiczi ks. prof. ucz. dr hab. Ce­zary Smu­niew­ski.
re­dak­tor pro­wa­dzący
Mał­go­rzata Czaj­kow­ska
re­dak­cja na­ukowa
dr Mał­go­rzata Je­siotr
rada na­ukowa
o. prof. dr hab. Ja­ro­sław Kup­czak OP ks. prof. ucz. dr hab. Ro­bert Woź­niak ks. prof. ucz. dr hab. Ce­zary Smu­niew­ski ks. prof. dr hab. Ja­nusz Kró­li­kow­ski ks. prof. ucz. dr hab. Grze­gorz Barth
re­dak­cja ję­zy­kowa
Ka­ta­rzyna Ku­sojć
pro­jekt gra­ficzny
Ma­ciej Ma­słow­ski
skład i ła­ma­nie
We­ro­nika Ma­kow­ska
ko­rekta składu
Da­riusz Go­doś
opra­co­wa­nie in­deksu i bi­blio­gra­fii
dr Mał­go­rzata Je­siotr
pro­jekt okładki
Mi­chał Stra­chow­ski, Da­riusz Kar­ło­wicz
zdję­cie na ob­wo­lu­cie
To­masz Mi­ko­łaj­ski OP
współ­praca re­dak­cyjna
Jo­anna Pa­cio­rek (dy­rek­tor), Marta Bro­niew­ska, Na­ta­lia Chru­ścicka, Ka­ro­lina Dą­brow­ska, Jola Gór­ska, Ka­rol Gra­bias, dr To­masz Her­bich, Bar­tło­miej Ka­bat, Mo­nika Ma­dej-Wój­cik, Mi­ko­łaj Mar­czak, Al­bert Ma­zu­rek, Mo­nika Ple­skot, Mi­ko­łaj Raj­kow­ski, Mi­chał Stra­chow­ski, Na­ta­lia Szer­szeń, Alek­san­dra Sztyk, Adam Ta­la­row­ski, Da­niel War­dziń­ski, dr Ma­ciej Wil­ma­no­wicz, Olga Ża­ko­wicz
Co­py­ri­ght © Ja­cek Sa­lij OP Co­py­ri­ght © Fun­da­cja Świę­tego Mi­ko­łaja 2023
ISBN 978-83-67065-38-2
Wy­da­nie I
wy­dawca
Fun­da­cja Świę­tego Mi­ko­łaja
Re­dak­cja „Teo­lo­gii Po­li­tycz­nej”,Ad­res ko­re­spon­den­cyjny:ul. Ko­szy­kowa 24 lok. 7, 00-553 War­szawa,e-mail: re­dak­cja@teo­lo­gia­po­li­tyczna.pl,www.teo­lo­gia­po­li­tyczna.pl
.

Teo­lo­gia Po­li­tyczna ist­nieje i roz­wija się dzięki wspar­ciu życz­li­wych osób, któ­rym skła­damy ser­deczne po­dzię­ko­wa­nia.

Książka „Na­sze oby­czaje” uka­zała się dzięki fi­nan­so­wemu wspar­ciu na­szych Dar­czyń­ców.

Bez ich hoj­no­ści dzia­łal­ność śro­do­wi­ska Teo­lo­gii Po­li­tycz­nej nie by­łaby moż­liwa.

Ho­no­ro­wymi dar­czyń­camitomu IV Dzieł wy­bra­nych o. Jacka Sa­lija OP zo­stali:

Pan Mi­chał Bal­ce­rzak, Pan Pa­weł Gie­ryń­ski, Pani Bar­bara Grze­lak, Pań­stwo Elż­bieta i Grze­gorz Ra­taj­cza­ko­wie oraz dwóch Dar­czyń­ców pra­gną­cych po­zo­stać ano­ni­mo­wymi.

Współ­wy­daw­cami tego tomu zo­stali:

Da­wid Adam­ski, Mi­chał Ap­pelt, ks. prof. Prze­my­sław Ar­te­miuk, Raj­mund Ba­ce­wicz, Emi­lia i To­masz Ba­dur­ko­wie, Mag­da­lena Ba­jer, Er­win Ba­ka­larz, Mi­chał Bal­ce­rzak, Anita Bal­ce­rzak-Mi­chal­ska, Woj­ciech Ba­liń­ski, An­toni Bań­kow­ski, Bar­tło­miej Bar­giel, Be­ata Mro­zow­ska-Bart­kie­wicz i Ja­ro­sław Bart­kie­wicz, Ro­bert Ba­sa­łaj, Anna Ba­te­ro­wicz, Ar­tur i Ma­ria Ba­za­ko­wie, Kon­rad Bą­czek, To­masz Be­rent, Piotr Ber­na­to­wicz, An­drzej Bie­lat, Ja­ro­sław Bo­bul­ski, An­drzej Bo­gu­sław­ski, Jo­anna i Mi­chał Bo­jań­czy­ko­wie, Ry­szard Bojke, dr Ewa Bo­ki­niec, prof. Wło­dzi­mierz Bo­lecki, Ale­xan­dre Bon­da­rev, Jan Bon­dyra, Je­rzy Bor­kow­ski, ks. Je­rzy Bo­ro­wiec, Be­ata Bo­row­ska-Beszta, Krzysz­tof Bo­żym, o. Ra­do­sław Bro­niek OP, Jan Brze­ski, Szy­mon Brze­ziń­ski, Pa­tryk Brzo­zow­ski, Ma­riusz Bu­cha­nie­wicz, Agata Bu­ch­holtz, Woj­ciech Buch­ner, Marta Bu­rek, Krzysz­tof By­stram, Ste­fan Ce­głow­ski, An­drzej Ce­hak, Ser­giusz Chą­dzyń­ski, Pau­lina i Piotr Choł­do­wie, Anna Cho­mę­tow­ska-Kont­kie­wicz, Bo­gu­miła Ci­choń­ska, Róża i Je­rzy Cie­śliń­scy, Da­riusz Ci­sło, Ja­ro­sław Cy­mer­man, Ja­cek i Kry­styna Czaj­kow­scy, Mał­go­rzata Czaj­kow­ska, Mi­rella Czaj­kow­ska-Tu­rek, Wi­told Czapp, Ewa Czar­necka, Da­wid Cze­kała-Kar­piń­ski, Mo­nika i Ma­rek Cze­kań­scy, Adam Cze­pie­lik, Ro­bert Czer­nisz, Grze­gorz Czuba, Anna Czyż­kow­ska, Do­rota i Piotr Dar­dziń­scy, Woj­ciech Dar­kie­wicz, To­masz Da­ro­szew­ski, Ur­szula i Da­riusz Dą­brow­scy, Da­riusz Deka, Mag­da­lena Dem­biń­ska, prof. Do­brochna Dem­biń­ska-Siury, Gra­żyna Dłu­bała, Pa­weł Dłu­gosz, Ma­rek Czo­wicki, Łu­kasz Dok­tór, An­drzej Do­łęga, Krzysz­tof Do­rosz, Do­mi­nika i Krzysz­tof Dry­sio­wie, prof. An­toni Du­dek, Wal­de­mar Du­dek, ks. bp. An­toni Dy­dycz, Se­ba­stian Dym­ski, Pa­weł Dzie­kań­ski, Mar­cin Dzie­kie­wicz, Krzysz­tof Dzie­wit, Ja­cek Eber­tow­ski, Da­nuta i Krzysz­tof Eb­ne­ro­wie, Ja­dwiga i Mar­cin Emi­le­wi­czo­wie, An­drzej Fe­dirko, prof. Bar­bara Fe­dy­szak-Ra­dzie­jow­ska, Mał­go­rzata Fen­gler, Prze­my­sław Fen­rych, Ka­ta­rzyna Gór­ska-Fin­gas i Bar­tosz Fin­gas, Anna i An­drzej Fi­ster-Stoga, Mał­go­rzata Flis, Fun­da­cja Bu­kowa, Mar­cin Gac­kow­ski, Ra­do­sław Ga­dzi­now­ski, Da­riusz Gaj­zler, Krzysz­tof Ga­leja, Anna Gar­do­liń­ska, prof. Mag­da­lena i prof. Da­riusz Ga­wi­no­wie, Mag­da­lena Gaw­lik, Ra­fał Gaw­li­kow­ski, Ja­nusz Gaw­lina, Agnieszka Gą­ska, Ka­ta­rzyna i prof. Mi­chał Gie­ry­czo­wie, Pa­weł Gie­ryń­ski, prof. Ma­ria Gin­towt-Jan­ko­wicz, Adam Gniaz­dow­ski, Pa­weł Gniaz­dow­ski, Re­nata Go­dek, Ewa Go­lec-No­wicka, Jo­lanta i Je­rzy Gon­ta­rzo­wie, Wi­told Go­recki, Bo­żena Gor­ska, Ar­ka­diusz Go­sław­ski, Do­mi­nik Go­ślicki, Krzysz­tof Gó­rak, An­drzej Górka, Ro­man Gra­czyk, Piotr Grauer, Ja­ro­mir Greń, Mi­chał Gron­kie­wicz, Bar­bara Grze­lak, bp prof. Ja­cek Grzy­bow­ski, Ce­cy­lia Gu­gul­ska, Ali­cja i Krzysz­tof Gu­ra­jo­wie, Ar­tur Gut, Mi­chał Ha­ake, Ka­ta­rzyna Hac­ken­berg, Mag­da­lena i Ma­ciej Haj­du­lo­wie, Ma­ria i Ar­tur Ham­mer­me­iste­ro­wie, Do­rota Heck, Le­onard Hof­f­mann, To­masz Ho­ru­bała, Kama Głód i Wa­cław Hu­ryn, Woj­ciech Iwa­necki, An­drzej Iwa­niuk, Mi­chał Jach, Marta Ja­chi­miak, Ma­riusz Ja­giel­ski, Ja­dwiga Ja­ku­bas-Prze­włocka, Ma­riusz Ja­ni­szew­ski, Bo­gna i Igor Janke, Ja­nina Jan­kow­ska, Adam Jan­kow­ski, Wła­dy­sław Jan­kow­ski, To­masz Ja­noś, Agata Ja­ros, Zbi­gniew Ja­sio­łek, Be­ata Ja­strzęb­ska-Gaw­ron, Ma­ciej Je­sion­kie­wicz, Pau­lina Je­żew­ska, Mi­chał Je­żew­ski, Ro­man Ję­drzej­czyk, Piotr Jo­zwiak, Lu­dwik Ju­rek, An­drzej Ju­re­wicz, Ro­man Kacz­ma­rek, Ja­kub Kacz­mar­ski, Ma­te­usz Kacz­mar­ski, Woj­ciech Ka­czor, Zbi­gniew Ka­dłu­bek, Alek­san­dra Ka­iper-Mi­szu­ło­wicz, Łu­kasz Ka­miń­ski, Piotr Ka­pela, Elż­bieta i Zbi­gniew Ka­pro­nio­wie, Anna i Da­riusz Kar­da­sio­wie, Zo­fia i Ja­nusz Kar­ło­wi­czo­wie, Ewa i Da­riusz Kar­ło­wi­czo­wie, Grze­gorz Ka­zbe­ruk, Anna i Ma­rek Ką­dziel­scy, Anna Kępa, Ka­ta­rzyna Kępa, Mal­wina Kę­sicka, Syl­wia i Ser­giusz Kie­ru­ze­lo­wie, Wanda Kie­rys, Ge­rard Kil­roy, Ma­rek Klusz­czyń­ski, Mi­chał Kłos, San­dra i Krzysz­tof Kni­gaw­ko­wie, Je­rzy Kno­pik, dr hab. Ja­cek Ko­bus, Marta Ho­zer-Koć­miel i Ma­rek Koć­miel, Róża i Je­rzy Ko­gu­to­wie, Mi­chał Ko­kor­niak, Je­rzy Ko­la­rzow­ski, To­masz Ko­ła­kow­ski, Ma­ria Ko­łek, Grze­gorz Ko­ło­dziej, Ma­rek Ko­ło­sow­ski, Alina Ko­ma­radzka, Mag­da­lena i Ar­tur Ko­mo­row­scy, Wal­de­mar Kop­ciuch, Ma­rek Kor­czyń­ski, prof. Ja­cek Ko­ro­nacki, Mag­da­lena i Mi­chał Kos­sa­kow­scy, Ma­ciej Ko­strzewa, Krzysz­tof Ko­tow­ski, Krzysz­tof Ko­tra­siń­ski, Krzysz­tof Ko­wal­czew­ski, Agnieszka Ko­wal­czyk, Marta Ko­wal­czyk, Edyta Ko­wal­czyk-Bo­roń, Ju­styna i Pa­weł Ko­wa­lo­wie, Gra­żyna i Piotr Ko­wal­scy, Grze­gorz Ko­wal­ski, Ma­ciej Ko­za­kie­wicz, An­drzej Ko­zicki, Ja­ro­sław Ko­zioł, Jo­anna Ko­zioł, Woj­ciech Ko­zio­row­ski, Ewa Ko­złow­ska, Kon­rad Ko­złow­ski, Mi­chał Krecz­mań­ski, Mi­lena Krok, Lu­kasz Krol, Ja­nusz Król, To­masz Król, ks. prof. Ja­nusz Kró­li­kow­ski, Ra­do­sław Krupka, Ka­mil Kru­szew­ski, Ma­te­usz Krzą­kała, Le­szek Krze­miń­ski, Ju­styna Ku­biak, Ma­ciej Ku­bicki, Mał­go­rzata Ku­jawa, Ra­fał Kuks, Ali­cja Ku­lecka, Ma­ciej Ku­li­kow­ski, Mał­go­rzata i Da­mian Ku­li­szo­wie, Ma­rek Ku­necki, Piotr Kup­nicki, Bo­gu­sława Ku­pry­jan­czyk-Cy­bis, Jo­anna Ku­rasz, An­drzej Ku­raś, Mag­da­lena Kur­kow­ska, Agnieszka Ku­ryś, Adam Kwa­śniew­ski, Anna Kwiat­kow­ska, Fi­lip Kwiat­kow­ski, Ra­fał Langda, Woj­ciech Lan­ger, An­drzej La­skow­ski, Mi­chał La­skow­ski, Mo­nica Geo­r­gii-Las­sak i Franz Las­sak, Adam Lausch-Ho­łu­bo­wicz, Ma­ria Le­cho­wicz, prof. Ry­szard Le­gutko, An­drzej Le­siak, Mar­cin Le­wan­dow­ski, Krzysz­tof Li­piec, Ewa Mal­czew­ska-Lis i Ja­kub Lis, Alek­san­der Li­twi­no­wicz, Grze­gorz Li­zu­rej, Adam Loba, Pa­tryk Lu­bry­czyń­ski, Bar­tek Lu­ka­sik, Wi­told J. Lu­ka­szew­ski, prof. Anna Łabno, Ma­riola i Ja­ro­sław Ła­gu­no­wie, Ja­cek Łan­gow­ski, Wie­sław Ła­tała, Sła­wo­mir Łu­czak, To­masz i Niamh Ma­chu­ro­wie, Ma­rek Ma­cio­łow­ski, Anna i Pa­weł Ma­ciu­kie­wi­czo­wie, Agnieszka Ma­dej, Anna Ma­dej, Piotr Ma­jew­ski, Da­riusz Ma­kać, Ka­ta­rzyna Ma­kówka, Elż­bieta Ma­licka, Ju­lia Ma­li­now­ska, Ja­nusz Ma­li­now­ski, Hanna Ma­łecka, Szy­mon Ma­łecki, Anna Ma­łyszko, Ma­ciej Ma­ni­kow­ski, Piotr Mar­ci­no­wicz, Ma­ria i Mi­ko­łaj Mar­cza­ko­wie, Se­we­ryn Ma­rek, Zgro­ma­dze­nie Księży Ma­ria­nów, Jo­anna Żak-Mar­kie­wicz i Zbi­gniew Mar­kie­wicz, Piotr Mar­sza­łek, Alek­san­dra i Ignacy Ma­sno­wie, Piotr Mat­czak, Do­rota Ma­tu­siak, ks. Wal­de­mar Ma­tu­siak SChr, Ja­ro­sław Ma­zek, Mi­chał Ma­zur, Jan Me­lon, Mar­cin Mel­zacki, Anna Mie­rzęcka, Re­nata i An­drzej Mierz­wo­wie, Ja­nusz Mi­ko­łaj­czyk, Pa­weł Mi­ko­łaj­czyk, Anna Mi­kos, Wie­sław Mil­czar­czyk, Bar­bara Mi­lew­ska, To­masz Mi­łek, Prze­my­sław Mił­kow­ski, Ma­rek Mor­kow­ski, Gra­żyna Mo­zol, Zo­fia Na­chiło-Mor­biato, Ma­rek Na­dol­ski, Ka­zi­mierz Na­piór­kow­ski, Da­wid Nie­dbała, prof. Agnieszka No­gal, Jo­lanta i Ma­ciej No­wa­ko­wie, Ma­ria i Grze­gorz No­wa­ko­wie, Ma­ciej No­wa­kow­ski, Ma­rek No­wa­kow­ski, Sła­wo­mir No­wotny, To­masz Ociepka, Zo­fia Ociepka, Je­rzy Oiraj­ter, Pa­tryk Oiryś, Lu­iza i Ra­do­sław Okle­siń­scy, Pa­weł Ol­bryś, Róża i Eu­ge­niusz Ol­cza­ko­wie, Mi­chał Olecki, Woj­ciech Olej­ni­czak, Ma­rina Ere­mina i Ma­ciej Olej­nik, Ze­non Ole­wicz, Ma­rek Osta­fiń­ski, Ija i Woj­ciech Ostrow­scy, Ce­zary Ostrow­ski, Jo­anna i Ja­kub Pa­cior­ko­wie, Ra­fał Pa­li­woda, Bar­bara Pan­kie­wicz, ks. prof. Ta­de­usz Pa­nuś, Jan Pa­paj, Ewa i Ja­ro­sław Pa­ra­dow­scy, Wi­told Pa­recki, Bar­tlo­miej Paw­low­ski, Wal­de­mar Paw­łow­ski, Ma­ria Pe­isert, Ro­bert Pe­le­wicz, Ewa Per­ska­wiec, Bar­bara Pie­chow­ska, Fi­lip Pie­strze­nie­wicz, Ma­ria Pie­trzak, Jan Krzysz­tof Pięta, Mag­da­lena Pin­kal­ska, Gre­gor Pio­trow­ski, Krzysz­tof Pio­trow­ski, Grze­gorz Piw­kow­ski, prof. Olga Płasz­czew­ska, Ja­ro­sław Płu­cien­nik, prof. Hen­ryk Pod­biel­ski, Piotr Pod­gór­ski, ks. Raj­mund Pon­czek, An­toni Po­niń­ski, Ka­mil Po­plata, Ma­rek Po­pław­ski, Grze­gorz Po­stek, An­drzej Pruś, Pa­weł Przy­cho­dzeń, To­masz Przy­tuła, Ma­ciej Ra­decki, Bar­tło­miej Ra­dzie­jew­ski, Elż­bieta i Grze­gorz Ra­taj­cza­ko­wie, Mał­go­rzata Rawa, Piotr Re­mi­szew­ski, Iza­bela Au­gust-Reza i Ma­riusz Reza, Sła­wo­mir Ro­gow­ski, To­masz Ro­mań­czyk, prof. Zo­fia Ro­siń­ska-Zie­liń­ska, Sa­bina i Da­mian Ro­wiń­scy, Kry­styna Ro­żek-Le­siak, ks. Adam Roż­nia­kow­ski, Lu­cyna Ru­sak, Woj­ciech Ru­si­nek, Agata Rut­kow­ska, Iza­bela Rut­kow­ska, Wanda Rut­kow­ska, Wik­tor Ry­bicki, Ma­ciej i Sa­bina Rze­peccy, Do­rota i Grze­gorz Rzeź­nik, Ewa i Mi­chał Rży­sko­wie, Pa­weł Sa­dłow­ski, Mo­nika i Je­rzy Sa­ga­no­wie, Ma­ria Sa­lij, Ta­de­usz Sa­lij, Mał­go­rzata Sa­mo­jedny, ks. Ro­bert Sam­sel, Ro­man Sawka, Hen­ryk Se­we­ry­niak, An­drzej Sie­lecki, To­masz Sie­nicki, Da­nuta Prył-Sil­ska i Ja­cek Sil­ski, Mag­da­lena Si­mon-Bła­że­wicz, Ja­cek Siń­ski, Mi­chał Skle­pik, Mo­nika Sko­czy­las-Sroka, Jo­anna Skow­ron, Krzysz­tof Skow­ron, Ro­man Skow­ron, Mi­chał Słaby, Mar­cin Sła­weta, Bo­żena Sła­wiń­ska, Mi­ro­sław Sła­wiń­ski, Anna Słota-Ci­chocka, Mo­nika i Woj­ciech Smo­la­ko­wie, Krzysz­tof Smól­ski, Da­niel So­bie­siak, Gra­żyna Hal­kie­wicz-So­jak i Sła­wo­mir So­jak, Piotr Soł­ty­siak, Li­liana So­nik, Je­rzy So­picki, Ro­man So­snow­ski, Sta­ni­sław Sro­kow­ski, Sła­wo­mir Sta­cho­wicz, Ja­cek Sta­nia­szek, Kinga Ja­rocka-Sta­ni­szew­ska i Piotr Sta­ni­szew­ski, Boh­dan Stan­kie­wicz, ks. Ja­cek Sta­wik, Piotr Sta­wiń­ski, prof. Zbi­gniew Staw­row­ski, Bo­żenna i Krzysz­tof Ste­fan­ko­wie, Mar­cin Ste­fa­niuk, Anna i Ma­rek Ster­ni­czu­ko­wie, An­drzej Stę­pień, Bar­bara Stry­char­czyk, Mi­ro­sława Stry­jek, Bar­bara Su­cho­row­ska-Wło­dar­czyk, Jo­lanta Su­doł, To­masz Su­lej, Ma­riusz Sul­kow­ski, Bar­bara Su­łek-Ko­wal­ska, Ur­szula i Woj­ciech Swa­ko­nio­wie, Mar­cin Sy­chow­ski, Ro­bert Sza­le­wicz-Sza­le­gie­jew, Ta­de­usz Sza­wiel, Kon­rad Szcze­biot, Anita i Mi­chał Szczu­row­scy, Anna Sze­liga, Na­ta­lia i Emil Szer­sze­nio­wie, Mag­da­lena Szew­czyk, Krzysz­tof Sze­wior, To­masz Szka­tuła, Piotr Szla­gow­ski, To­masz Szo­cik, Ma­ria Szo­ło­micka-Ger­licz, To­masz Szopa, Bo­gu­miła Szpo­nar, Ta­de­usz Szwa­chła, Ju­styna Szy­mani, Piotr Szy­ma­now­ski, Iwona i Kon­rad Szy­mań­scy, Agnieszka Szym­czyk, Emi­lia i Krzysz­tof Szy­prow­scy, Ce­za­riusz Ści­siń­ski, Ry­szard Śla­ski, Ma­ria i Ma­te­usz Śro­do­nio­wie, Je­rzy Świąt­kie­wicz, Ro­man Świąt­kow­ski, ks. Ma­rek Świ­goń­ski, Anna Ta­la­row­ska, Ro­bert Tar­nacki, Ka­milla Thiel-Or­nass, prof. Ewa Thomp­son, Gra­ham Thomp­son, o. prof. Ro­man To­ma­nek OMI, Cze­sław To­ma­szek, Woj­ciech Tom­czyk, Se­we­ryn Tota, ks. Piotr To­wa­rek, Mał­go­rzata Łu­ka­sie­wicz-Tra­czyń­ska i Krzysz­tof Tra­czyń­ski, Agata i Woj­ciech Treb­nio­wie, Ma­riusz Trę­bicki, Ta­mara Tro­ja­now­ska, Grze­gorz Trusz­kow­ski, Krzysz­tof Trynka, Iwona Trza­ska, Łu­kasz Tur­kow­ski, Ma­rian Tu­rzań­ski, Ewa Tuszko, Piotr Two­rek, Adam Ty­chow­ski, Ka­ta­rzyna i Zbi­gniew Tysz­kie­wi­czo­wie, Agnieszka Uklań­ska, Jo­lanta Ula­tow­ska, Ma­rek Urba­now­ski, Hanna Urbań­ska, Ur­szula i An­drzej Wa­cław­czy­ko­wie, Woj­ciech Wal­czyk, Alek­san­der Wal­don, Elż­bieta i Jan Wa­lew­scy, Na­ta­lia War­sicka, Piotr Wa­rych, Ry­szard Waw­ry­nie­wicz, Ro­bert Waw­rzeń, Iza­bela Waw­rzyń­ska, bp Ar­tur Ważny, Da­riusz We­gner­ski, Pa­weł Wę­dry­chow­ski, Ka­ta­rzyna Wę­grzyn, Ire­ne­usz Wę­grzy­no­wicz, Woj­ciech Wi­dłak, Jo­lanta Wiech, Krzysz­tof Wie­lecki, Ma­te­usz Wie­liń­ski, Mo­nika Wierzba, Ewa i Ra­fał Wierz­cho­sław­scy, Ka­ro­lina Wi­gura-Ku­isz, Ma­ria Wil­czek, Ka­mil Wil­czew­ski, Anna Wi­liń­ska, To­masz Wi­ścicki, Elż­bieta i Bog­dan Wi­śniew­scy, Pa­weł Wi­śniew­ski, Lu­cjan Wło­dar­czyk, Elż­bieta Wło­stow­ska, Da­wid Woj­cie­szek, Iwona i Woj­ciech Wojt­cza­ko­wie, Ma­ria i Woj­ciech Wosz­czyń­scy, Mag­da­lena Wój­cik, Mo­nika Ma­dej-Wój­cik i Ma­riusz Wój­cik, Ro­man Wy­bor­ski, Adam Wy­lę­gała, Mo­nika Wy­szo­mir­ska-Łap­czyń­ska, An­drew Za­choszcz, Zbi­gniew Za­grodzki, Ewa Za­jąc, prof. Krzysz­tof Za­nussi, Agnieszka Za­remba, Grze­gorz Za­rzeczny, Dyzma Za­wadzki, Cze­sława Za­wrot­niak, Sła­wo­mir Zą­bek, Mał­go­rzata i Ma­rek Zdro­jew­scy, Jan Zdzie­nicki, prof. Mi­chał Ze­mbrzu­ski, Da­riusz Zgutka, Marta Zie­liń­ska, Ka­mil Zie­mian, Łu­kasz Ziół­kow­ski, Piotr Ziół­kow­ski, Piotr Zno­jek, Ja­cek Zy­ga­dło, Wi­told Żó­rań­ski, Ro­man Ży­wicki.

Dzię­ku­jemy rów­nież Ju­lii Re­jew­skiej, która po­przez swoją po­moc wsparła wy­da­nie tej książki.

Część I

Dzie­sięć Przy­ka­zań Bo­żych

O Bo­żych przy­ka­za­niach ogól­nie

1. Fi­zyka zaj­muje się pra­wami przy­rody, etyka – pra­wami wol­no­ści. W tej zwię­złej in­tu­icji Im­ma­nuel Kant wy­po­wie­dział starą chrze­ści­jań­ską mą­drość, że wol­ność nie po­lega by­naj­mniej na od­rzu­ce­niu praw. Po­lega ra­czej na od­na­le­zie­niu tych praw, we­wnątrz któ­rych czło­wiek mógłby naj­peł­niej zre­ali­zo­wać sie­bie.

Zresztą sam po­mysł od­rzu­ce­nia praw nie jest ab­sur­dalny wy­łącz­nie w od­nie­sie­niu do praw wy­da­nych przez czło­wieka. Praw fi­zyki lub praw mo­ral­no­ści można co naj­wy­żej nie roz­po­znać lub z nimi się nie li­czyć. Jest to jed­nak czymś god­nym po­ża­ło­wa­nia i ła­two może do­pro­wa­dzić do ka­ta­strofy.

Przy­wo­łajmy tu czę­sto przy­ta­czany przy­kład sza­leńca, który po­sta­no­wił nie li­czyć się z pra­wem gra­wi­ta­cji. Do­póki on tylko de­kla­ruje, że jego wol­ność bu­rzy się prze­ciwko pod­le­ga­niu ja­kim­kol­wiek pra­wom, prawa gra­wi­ta­cji nie wy­łą­cza­jąc, można go uznać za nie­szko­dli­wego dzi­waka, który pra­gnie im­po­no­wać w spo­sób ory­gi­nalny, a za­ra­zem ła­twy. Ale wy­obraźmy so­bie, że po­sta­no­wił on za­do­ku­men­to­wać swoje nie­li­cze­nie się z pra­wem gra­wi­ta­cji i wy­cho­dzi z pią­tego pię­tra przez okno... Może już nie kończmy tej opo­wiastki.

Zu­peł­nie inną po­stawę wo­bec prawa gra­wi­ta­cji zaj­mie czło­wiek wolny. Nie po­łoży on uszu po so­bie i nie podda się bier­nie temu prawu. Przede wszyst­kim nie trak­tuje on prawa gra­wi­ta­cji jako nie­zno­śnego ogra­ni­cze­nia, spod któ­rego w ża­den spo­sób nie da się wy­zwo­lić. Przyj­mie on je ra­czej jako prze­strzeń, w któ­rej ra­mach czuje się we­zwany do re­ali­zo­wa­nia swo­jej wol­no­ści, ale rów­nież do jej po­sze­rza­nia. Dzięki tej po­sta­wie wy­na­le­ziono windy i spa­do­chrony, sa­mo­loty i po­jazdy ko­smiczne.

Po­dob­nie jest z pra­wem mo­ral­nym. Trzeba nie za­uwa­żyć, że chroni ono samą istotę na­szego czło­wie­czeń­stwa, żeby do­świad­czać go jako za­kaz i ogra­ni­cze­nie. Taki sto­su­nek do prawa mo­ral­nego jest cha­rak­te­ry­styczny dla po­stawy in­fan­tyl­nej. Kiedy dziecku nie da się wy­tłu­ma­czyć, dla­czego nie po­winno wcho­dzić na pa­ra­pet (zwłasz­cza je­śli miesz­ka­nie usy­tu­owane jest na pią­tym pię­trze), do­brze, że przy­naj­mniej można mu tego za­ka­zać. Tak samo le­piej jest, że ktoś pod­daje się temu, co od­czuwa jako mo­ralny za­kaz i ogra­ni­cze­nie, niż gdyby – na przy­kład w imię fał­szy­wej wol­no­ści – nie po­wścią­gnął swo­ich złych chęci. Dzięki tej po­sta­wie unik­nie du­cho­wej ka­ta­strofy.

Ale ktoś taki nie ro­zu­mie jesz­cze tego, co w pra­wie mo­ral­nym naj­waż­niej­sze: że otwiera ono prze­strzeń du­chową, do­stępną na tej ziemi wy­łącz­nie czło­wie­kowi, w któ­rej mo­żemy re­ali­zo­wać wszystko, co praw­dzi­wie ludz­kie, a więc mi­łość, wol­ność, sens. Poza tą prze­strze­nią mi­łość i wol­ność, i sens, ow­szem, są moż­liwe, ale w po­staci zam­ków na lo­dzie czy do­mów na pia­sku. Ow­szem, ko­chać może rów­nież ego­ista, swoją wol­ność ma­ni­fe­sto­wać może ktoś we­wnętrz­nie nie­upo­rząd­ko­wany, a nie­jed­nej rze­czy sen­sow­nej do­ko­nać może rów­nież czło­wiek, który nie wie, po co żyje. Ale bądźmy dys­kretni i nie py­tajmy na­zbyt do­cie­kli­wie, co warta jest taka mi­łość i taka wol­ność, i taki sens.

2. Jak się mają przy­ka­za­nia Boże do tego prawa mo­ral­nego, które no­simy w so­bie z ra­cji, że je­ste­śmy ludźmi? Otóż przy­ka­za­nia są da­rem, ja­kiego Bóg udzie­lił grzesz­nemu czło­wie­kowi, kiedy go po­sta­no­wił szu­kać jako Zbawca. Wśród róż­nych środ­ków, za po­mocą któ­rych Bóg po­sta­no­wił oca­lić czło­wieka, znaj­dują się rów­nież Jego przy­ka­za­nia. Za po­mocą przy­ka­zań Bóg Zbawca chce nam po­móc roz­po­znać pra­wi­dłowo to prawo, które no­simy w so­bie jako Jego stwo­rze­nia. Na szczę­ście grzech go w nas nie uni­ce­stwił. Cho­ciaż je­ste­śmy grzesz­ni­kami, na­dal ze swo­jej na­tury, która prze­cież od Boga po­cho­dzi, pra­gniemy do­bra i sporo go czy­nimy.

Wsku­tek grze­chu pier­wo­rod­nego stały się jed­nak dwie straszne rze­czy. Po pierw­sze, czy­nione przez nas do­bro ni­gdy już – bez spe­cjal­nej Bo­żej po­mocy – nie osią­gnie ta­kiej in­ten­syw­no­ści i czy­sto­ści, która by je wznio­sła po­nad do­cze­sność i uczy­niła nas god­nymi ży­cia wiecz­nego. No­simy w so­bie nie tylko pra­gnie­nie do­bra, ale nie­stety rów­nież skłon­ność do zła, zaś do­bro, ja­kie czy­nimy, od­zwier­cie­dla w so­bie wiele z na­szej ma­ło­ści, a na­wet grzesz­no­ści. Otóż tej rany przy­ka­za­nia Boże zu­peł­nie w nas nie ule­czą. Szcze­gó­łowo wy­ja­śnia to apo­stoł Pa­weł w Li­ście do Rzy­mian. Tylko moc Syna Bo­żego może uzdro­wić cał­ko­wi­cie nas i na­sze do­bro i uczy­nić nas god­nymi ży­cia wiecz­nego.

Przy­ka­za­nia Boże le­czą drugą ranę, rów­nież bar­dzo groźną. Mia­no­wi­cie wy­pa­cze­niu ule­gło na­sze na­tu­ralne ro­ze­zna­nie do­bra. U wielu lu­dzi wy­pa­cze­nie to jest pra­wie nie­zau­wa­żalne, ale na­wet wów­czas jest ono bar­dzo groźne. Po­lega ono na przy­kra­wa­niu prawdy o do­bru i złu na miarę na­szej ludz­kiej ułom­no­ści.

Mam aku­rat przed sobą świeże do­nie­sie­nie pra­sowe o „aniele śmierci” z Wup­per­talu, pie­lę­gniarce – ską­d­inąd so­lid­nej i ofiar­nej – która wstrzy­ki­wała śmier­cio­no­śne za­strzyki oso­bom ciężko cho­rym, przed któ­rymi nie wi­działa per­spek­tywy po­wrotu do zdro­wia. Przed wojną nie tylko w hi­tle­row­skich Niem­czech, ale rów­nież w tak cy­wi­li­zo­wa­nych kra­jach jak Stany Zjed­no­czone i Szwe­cja wpro­wa­dzono prawo o przy­mu­so­wej ste­ry­li­za­cji osób uzna­nych za bio­lo­gicz­nie upo­śle­dzone. Roz­wi­ja­jąca się w ostat­nich la­tach dia­gno­styka pre­na­talna, za­miast słu­żyć temu, czemu dia­gno­styka słu­żyć po­winna, to zna­czy jak naj­wcze­śniej­szemu pod­ję­ciu le­cze­nia, jest uży­wana – jak to eu­fe­mi­stycz­nie okre­śla ty­tuł bro­szury roz­po­wszech­nia­nej u nas wśród brze­mien­nych ko­biet nie pierw­szej mło­do­ści – do „za­po­bie­ga­nia uro­dze­niu się dziecka z ze­spo­łem Do­wna”.

Po­da­łem trzy przy­kłady cięż­kich wy­pa­czeń mo­ral­nych, któ­rych au­to­rzy i zwo­len­nicy go­towi są bro­nić w imię oszczę­dza­nia lu­dziom nie­szczęść i cier­pie­nia, po­wo­łu­jąc się na „zdrowy roz­są­dek” i „du­cha hu­ma­ni­ta­ry­zmu”. Zda­rzają się jed­nak po­nadto ta­kie sy­tu­acje, w któ­rych czło­wiek wy­biera zło nie pod wpły­wem peł­nej py­chy pew­no­ści sie­bie, ale kie­ru­jąc się fa­ta­li­styczną wiarą, ja­koby zło po­tra­fiło nie­kiedy tak za­ata­ko­wać, że czło­wiek musi mu być po­słuszny i może co naj­wy­żej roz­glą­dać się za tym, by czy­nić zło mniej­sze.

Przy­ka­za­nia Boże uła­twiają nam pra­wi­dłowe od­czy­ta­nie tego prawa mo­ral­nego, które no­simy w na­szych su­mie­niach. W wy­mia­rze mo­ral­nym nie do­dają one nic do tego prawa na­tu­ral­nego ani go nie pre­cy­zują. A prze­cież bez ich zna­jo­mo­ści nie­je­den raz mo­gli­by­śmy ulec mo­ral­nej dez­orien­ta­cji. Zda­rza się cza­sem, że ja­kiś ważny źró­dłowy tekst ule­gnie pew­nemu za­tar­ciu, ale na szczę­ście można go z całą do­kład­no­ścią od­czy­tać za po­mocą pro­mieni pod­czer­wo­nych. Otóż Boże przy­ka­za­nia speł­niają po­nie­kąd rolę pro­mieni pod­czer­wo­nych, dzięki któ­rym mo­żemy bez­błęd­nie i z całą pew­no­ścią od­czy­tać „tekst” za­pi­sany w na­szych su­mie­niach – rów­nież te par­tie „tek­stu”, które nasz tak zwany zdrowy roz­są­dek miałby ochotę od­czy­tać nie­po­praw­nie.

Wła­śnie dla­tego – po­wiada Pi­smo Święte – słusz­ność Bo­żych przy­ka­zań może być roz­po­znana rów­nież przez lu­dzi nie­wie­rzą­cych. „Strzeż­cie ich i wy­peł­niaj­cie je, bo one są wa­szą mą­dro­ścią i umie­jęt­no­ścią w oczach na­ro­dów, które usły­szaw­szy o tych pra­wach, po­wie­dzą: «Z pew­no­ścią ten wielki na­ród to lud mą­dry i ro­zumny»” (Pwt 4,6).

3. Czy do za­cho­wa­nia Bo­żych przy­ka­zań je­ste­śmy zo­bo­wią­zani? Spró­bujmy spoj­rzeć na to py­ta­nie w świe­tle prawdy, że przy­ka­za­nia są da­rem udzie­lo­nym nam przez Boga Zbawcę. Za­sta­nówmy się naj­pierw nad tym, ja­kie sko­ja­rze­nie bu­dzi się w nas od­ru­chowo na sam wy­raz „Boże przy­ka­za­nie”. Czy my­ślimy so­bie wów­czas: „tak trzeba” albo: „tego Bóg wy­maga”, czy może: „to jest do­bre” lub na­wet: „to jest słowo ko­cha­ją­cego Boga”? O pra­wach ludz­kich nie­kiedy nie da się po­wie­dzieć: „jest ono słuszne i po­trzebne”, „broni ono na­szego wspól­nego do­bra”; nie­kiedy można o nim po­wie­dzieć tylko tyle, że „tego się od nas wy­maga”. Ale przy­ka­za­nia są to prze­cież prawa sa­mego Boga, któ­remu nie­wąt­pli­wie za­leży na na­szym do­bru i który le­piej od nas wie, co dla nas jest do­brem.

Idea obo­wiązku jest dla mo­ral­no­ści chrze­ści­jań­skiej czymś wtór­nym. Jest jakby wa­łem ochron­nym, który nas broni przed mo­ral­nym cha­osem, kiedy ktoś nie zro­zu­miał jesz­cze sa­mej istoty tej mo­ral­no­ści. Istotą zaś chrze­ści­jań­skiej po­stawy mo­ral­nej jest za­ufa­nie Bogu. Z obo­wiąz­kiem za­cho­wy­wa­nia Bo­żych przy­ka­zań jest tro­chę po­dob­nie jak z obo­wiąz­kiem ro­dzi­ców, któ­rzy po­winni trosz­czyć się o swoje dzieci. Rzecz ja­sna ro­dzice mają taki obo­wią­zek, ale czy – poza rzad­kimi przy­pad­kami zwy­rod­nie­nia zmy­słu ro­dzi­ciel­skiego – trzeba im o tym przy­po­mi­nać? Wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków ro­dzi­ciel­skich wy­maga nie­kiedy wiel­kich ofiar i sa­mo­za­par­cia, ale ro­dzice ko­chają prze­cież swoje dzieci i żadne oko­licz­no­ści nie po­tra­fią do­pro­wa­dzić ich do zwąt­pie­nia w to, że ten ich trud ma wielki sens.

Obo­wią­zek za­cho­wa­nia Bo­żych przy­ka­zań wy­cho­dzi na pierw­szy plan do­piero wtedy, gdy ga­śnie w nas mi­łość albo gdy ona nie zdo­łała się w nas jesz­cze do­sta­tecz­nie roz­wi­nąć. Je­śli ko­cham Boga albo je­śli ko­chać Go jest przy­naj­mniej moim pra­gnie­niem, to ogrom­nie za­leży mi na tym, żeby po­stę­po­wać zgod­nie z Jego wolą. Prze­cież przy­ka­za­nia On nam dał tylko dla­tego, że Go ob­cho­dzimy, że nas ko­cha. Przy­ka­za­nia to słowa mi­ło­ści Boga do czło­wieka, ich ce­lem jest na­sze do­bro, i to nie ja­kieś do­bro cząst­kowe, ale na­sze do­bro ca­ło­ściowe, osta­tecz­nie zaś – ży­cie wieczne.

Jed­nakże pa­mięć o tym, że przy­ka­za­nia stoją na straży mo­jego do­bra, jest czymś tak samo wtór­nym jak pa­trze­nie na Boże przy­ka­za­nia w ka­te­go­riach obo­wiązku. Chcę za­cho­wać przy­ka­za­nia, bo Ten, który mnie ko­cha i któ­rego ja chcę ko­chać, tego ode mnie ocze­kuje! Za­tem mój sto­su­nek do Bo­żych przy­ka­zań jest nie­omyl­nym spraw­dzia­nem, czy jest we mnie mi­łość Boża. W moim sto­sunku do przy­ka­zań ujaw­nia się za­równo to, jak bar­dzo moja mi­łość jest wciąż jesz­cze słaba, jak i to, w jaki spo­sób ją umac­niać.

4. Spójrzmy te­raz na po­zor­nie za­wi­kłany pro­blem, czy Pi­smo Święte przed­sta­wia przy­ka­za­nia Boże jako ła­twe do za­cho­wa­nia, czy też jako trudne. „Po­le­ce­nie, które Ja ci dzi­siaj daję, nie prze­kra­cza twych moż­li­wo­ści i nie jest poza twoim za­się­giem” – mówi słowo Boże w Księ­dze Po­wtó­rzo­nego Prawa (30,11). Ale z ko­lei Pan Je­zus mówi coś jak gdyby prze­ciw­nego. „Wchodź­cie przez cia­sną bramę. Bo sze­roka jest brama i prze­stronna ta droga, która pro­wa­dzi do zguby, a wielu jest ta­kich, któ­rzy przez nią wcho­dzą. Jakże cia­sna jest brama i wą­ska droga, która pro­wa­dzi do ży­cia, a mało jest ta­kich, któ­rzy ją znaj­dują” (Mt 7,13n).

Pro­blem oka­zuje się po­zorny, je­śli zwa­żyć, że po­słu­szeń­stwo Bo­żym przy­ka­za­niom jest tym praw­dziw­sze, im bar­dziej prze­nik­nięte mi­ło­ścią do Boga, im bar­dziej po­lega na szu­ka­niu zjed­no­cze­nia mo­jej woli z wolą Bożą. Je­śli za­cho­wuję przy­ka­za­nia w taki spo­sób, jak gdyby Pan Bóg mnie do tego przy­mu­szał – to i zmę­czę się tym ogrom­nie, i za­pewne nie uda mi się wy­trwać w ta­kiej wier­no­ści. Zresztą nie jest zbyt grzecz­nie wo­bec Pana Boga za­po­mi­nać o tym, że On nas ko­cha, i trak­to­wać Go na wzór pa­nów tego świata, któ­rzy po­tra­fią wy­mu­sić po­słu­szeń­stwo swoim roz­ka­zom.

Mi­łość istot­nie zmie­nia od­czu­wa­nie tego, co ła­twe, i tego, co trudne. Je­śli znaj­duję się w na­stroju ego­istycz­nym, rze­czą bar­dzo trudną może być przy­nie­sie­nie ziem­nia­ków ze sklepu. Na­to­miast dla cho­rego dziecka ko­cha­jący ro­dzice po­tra­fią do­słow­nie góry prze­nieść i nie my­śleć o zmę­cze­niu. Kiedy zaś mowa o mi­ło­ści Bo­żej, czymś bar­dziej jesz­cze pod­sta­wo­wym niż to, że ja ko­cham, jest świa­do­mość, że je­stem ko­chany.

Na ten aspekt mi­ło­ści i jej mocy mo­bi­li­zo­wa­nia do wy­siłku zwró­cił uwagę Jan Pa­weł II w sło­wie koń­czą­cym trze­cią piel­grzymkę do Oj­czy­zny: „Czło­wiek musi mieć tę pod­sta­wową pew­ność, że jest mi­ło­wany – że jest afir­mo­wany w ca­łej praw­dzie swego czło­wie­czeń­stwa. Wtedy tylko go­tów jest przyj­mo­wać wy­ma­ga­nia. Go­tów też jest sam od sie­bie wy­ma­gać. Zdolny jest na­wet do wiel­kich ofiar i wy­rze­czeń”[1].

Spo­strze­że­nie to z pew­no­ścią do­ty­czy rów­nież mo­jej pew­no­ści, że je­stem mi­ło­wany przez Boga. Skoro całą moją du­szą wiem to, że Chry­stus, Syn Boży, „umi­ło­wał mnie i sa­mego sie­bie wy­dał za mnie” (Ga 2,20), to roz­po­znam rów­nież oczy­wi­stą praw­dzi­wość Jego słów, że „jarzmo moje jest słod­kie, a moje brze­mię lek­kie” (Mt 11,30). Pa­ra­dok­salne ze­sta­wie­nie jarzma ze sło­dy­czą i brze­mie­nia z lek­ko­ścią ide­al­nie od­daje sy­tu­ację za­cho­wy­wa­nia Bo­żych przy­ka­zań przez ko­goś, kto ko­cha i wie o tym, że jest ko­chany. Po pro­stu nie­moż­liwe jest, żeby ktoś ko­cha­jący nie chciał za­cho­wać Bo­żych przy­ka­zań albo żeby są­dził, iż są one trudne. „Mi­łość wzglę­dem Boga po­lega na speł­nia­niu Jego przy­ka­zań, a przy­ka­za­nia Jego nie są cięż­kie” (1 J 5,3).

Rzecz ja­sna na każ­dego z nas mogą przyjść chwile, kiedy wier­ność Bo­żym przy­ka­za­niom wy­daje się czymś cięż­kim. Na ogół ozna­cza to, że wciąż jesz­cze ży­wotny jest we mnie stary Adam, czło­wiek skłó­cony z Bo­giem. Otóż z tym sta­rym Ada­mem jest do­kład­nie prze­ciw­nie, niż prze­wi­duje obiet­nica Boża. Bóg nam obie­cał, że „umie­ści swe prawo w sa­mej głębi na­szego je­ste­stwa i wy­pi­sze je w na­szym sercu” (por. Jr 31,33; Hbr 10,16). Tym­cza­sem – w stop­niu, w ja­kim po­zo­staje w nas jesz­cze stary Adam – „w człon­kach na­szych wciąż jesz­cze spo­strze­gamy prawo inne, które pod­bija nas w nie­wolę pod prawo grze­chu miesz­ka­ją­cego w na­szych człon­kach” (por. Rz 7,23).

Za­tem sy­tu­acje, w któ­rych ja­kieś przy­ka­za­nie Boże wy­daje mi się trudne, sy­gna­li­zują mi za­zwy­czaj, że ko­cha­jące zjed­no­cze­nie mo­jej woli z wolą Bożą wciąż jesz­cze bar­dziej jest przed­mio­tem mo­jego ocze­ki­wa­nia niż te­raź­niej­szo­ścią. Na­to­miast sy­tu­acje, kiedy po­stę­po­wa­nie we­dług Bo­żych przy­ka­zań jest dla mnie czymś oczy­wi­stym i ra­do­snym, świad­czą o tym, że zjed­no­cze­nie to jest już w ja­kimś stop­niu rze­czy­wi­sto­ścią.

5. Ten głę­boko re­li­gijny wy­miar Bo­żych przy­ka­zań zo­baczmy jesz­cze w per­spek­ty­wie nie­po­ko­ją­cej prze­strogi apo­stoła Ja­kuba: „Choćby ktoś prze­strze­gał ca­łego Prawa, a prze­stą­piłby jedno tylko przy­ka­za­nie, po­nosi winę za wszyst­kie. Ten bo­wiem, który po­wie­dział: «Nie cu­dzo­łóż», po­wie­dział także: «Nie za­bi­jaj»” (Jk 2,l0n). Święty Ja­kub pięt­no­wał w ten spo­sób po­stę­po­wa­nie tych chrze­ści­jan, któ­rzy nie li­czą się z na­ka­zem Bo­żym, aby nie mieć względu na osoby, i od­mien­nie od­no­szą się do bo­ga­cza i bie­daka.

Wy­po­wiedź po­wyż­sza ma rów­nież swój wy­miar mo­ralny. War­to­ści mo­ralne sta­no­wią bo­wiem ca­łość, to­też cho­roba na ja­kimś jed­nym od­cinku istot­nie osła­bia cały or­ga­nizm mo­ralny. Tu­taj jest po­dob­nie jak z or­ga­ni­zmem cie­le­snym: do śmierci może go do­pro­wa­dzić za­ła­ma­nie się jed­nego tylko or­ganu, je­śli jest on dla or­ga­ni­zmu nie­zbędny. Święty Au­gu­styn lu­bił po­rów­ny­wać De­ka­log do harfy o dzie­się­ciu stru­nach. Je­śli ko­muś zda­rzają się po­ważne upadki w za­kre­sie jed­nego tylko przy­ka­za­nia, nie bę­dzie mógł wy­grać wielu me­lo­dii, bo jego harfa jest zde­fek­to­wana[2].

Ale święty Ja­kub chce po­wie­dzieć coś wię­cej: Kto nie za­cho­wuje choćby tylko jed­nego Bo­żego na­kazu, do­pu­ścił się nie tylko tego jed­nego kon­kret­nego zła. Swoim grze­chem wy­ra­ził po­nadto brak za­ufa­nia do Boga. Otóż je­śli ktoś nie ufa Bogu w za­kre­sie jed­nego tylko przy­ka­za­nia, tym sa­mym stwier­dza, że Bóg w ogóle nie za­słu­guje na za­ufa­nie.

W ten spo­sób do­szli­śmy do jed­nego z naj­bar­dziej new­ral­gicz­nych punk­tów mo­ral­no­ści chrze­ści­jań­skiej. Albo ufamy Bogu bez­względ­nie, że Jego przy­ka­za­nia są słuszne i że są wy­ra­zem Jego mi­ło­ści do nas, albo nie bawmy się w lu­dzi wie­rzą­cych, któ­rzy li­czą się rze­komo z Bo­żymi przy­ka­za­niami. Już pierw­szy grzech w ludz­kiej hi­sto­rii po­le­gał na braku za­ufa­nia do Boga. Sza­ta­nowi udało się wzbu­dzić w pierw­szych ro­dzi­cach wąt­pli­wo­ści, czy przy­pad­kiem za­kaz Boży nie ogra­ni­cza na­szego roz­woju: „wie Bóg, że gdy spo­ży­je­cie owoc z tego drzewa, otwo­rzą się wam oczy i bę­dzie­cie tak jak Bóg” (Rdz 3,5). Ow­szem, otwo­rzyły się im oczy, ale zo­ba­czyli, że są nadzy, bo spa­dli nie­mal do po­ziomu zwie­rząt. Czło­wiek ni­gdy nie ma ra­cji, kiedy po­dej­rzewa Pana Boga o nie­spra­wie­dli­wość lub nie­szla­chet­ność. Pan Bóg bez­względ­nie i w każ­dej sy­tu­acji za­słu­guje na na­sze za­ufa­nie.

6. Naj­wyż­szym wzo­rem pra­wi­dło­wego sto­sunku do Bo­żych przy­ka­zań jest Syn Boży Je­zus Chry­stus. Tak, nie prze­ję­zy­czy­łem się: Bóg praw­dziwy równy Przed­wiecz­nemu Ojcu otrzy­mał od Niego, kiedy stał się czło­wie­kiem, przy­ka­za­nia. Trudno o więk­szy do­wód, że przy­ka­za­nia są sło­wem mi­ło­ści Bo­żej. „Je­śli bę­dzie­cie za­cho­wy­wać moje przy­ka­za­nia – mówi Pan Je­zus (J 15,10) – bę­dzie­cie trwać w mi­ło­ści mo­jej, tak jak Ja za­cho­wa­łem przy­ka­za­nia Ojca mego i trwam w Jego mi­ło­ści”.

Co naj­mniej dwa przy­ka­za­nia otrzy­mał Syn Boży od swo­jego Ojca i oba przy­jął w naj­do­sko­nal­szym zjed­no­cze­niu z Jego wolą – z naj­więk­szą uf­no­ścią i bez cie­nia za­strze­żeń. Po pierw­sze, Oj­ciec Przed­wieczny dał Mu przy­ka­za­nie, żeby nam ogło­sił Do­brą No­winę o ży­ciu wiecz­nym: „Nie mó­wi­łem sam od sie­bie, ale Ten, który Mnie po­słał, Oj­ciec, On Mi na­ka­zał, co mam po­wie­dzieć i oznaj­mić. A wiem, że przy­ka­za­nie Jego jest ży­ciem wiecz­nym. To, co mó­wię, mó­wię tak, jak Mi Oj­ciec po­wie­dział” (J 12,49n).

Za­nim po­wiem, ja­kie było dru­gie przy­ka­za­nie otrzy­mane przez Chry­stusa od Ojca, chciał­bym ser­decz­nie po­pro­sić każ­dego z Czy­tel­ni­ków o po­wstrzy­ma­nie się od fi­lo­zo­fo­wa­nia, które mo­głoby mieć choćby po­zory bluź­nier­stwa. Czło­wiek bo­wiem, który pró­buje osą­dzać Pana Boga i kry­ty­ko­wać Jego po­sta­no­wie­nia i po­stę­po­wa­nie, już nie Pana Boga osą­dza, tylko swoje wła­sne wy­obra­że­nia. Bóg praw­dziwy jest Do­sko­na­łym Do­brem i samą Mi­ło­ścią, Jego po­sta­no­wie­nia z na­tury swo­jej nie mogą mieć na­wet odro­biny nie­do­sko­na­ło­ści czy krzywdy. Trzeba du­żej bez­czel­no­ści, żeby Boga sa­mego po­są­dzać o bez­dusz­ność lub brak spra­wie­dli­wo­ści. Nie za­po­mi­najmy, że po­dejrz­li­wość wo­bec Boga była po­cząt­kiem od­da­le­nia się od Niego po­przez grzech pier­wo­rodny.

Otóż o dru­gim przy­ka­za­niu, ja­kie Syn Boży otrzy­mał od Ojca, On sam mówi na­stę­pu­jąco: „Ja ży­cie moje od­daję, aby je znów od­zy­skać. Nikt Mi go nie za­biera, lecz Ja od sie­bie je od­daję. Mam moc je od­dać i mam moc je znów od­zy­skać. Ta­kie przy­ka­za­nie otrzy­ma­łem od mo­jego Ojca” (J 10,17n). Są­dzę, że idea za­cho­wa­nia przy­ka­zań wy­stę­puje tu w swoim naj­czyst­szym zna­cze­niu. Pan Je­zus mówi tu o ide­al­nej zbież­no­ści swo­jej woli z wolą Przed­wiecz­nego Ojca. Mówi po­nadto, że mię­dzy wolą da­ją­cego przy­ka­za­nie oraz tego, kto je wy­peł­nia (w tym przy­padku mię­dzy wolą Ojca i Jego wła­sną wolą), za­cho­dzi ści­śle okre­ślona ko­lej­ność: wola tego, kto wy­peł­nia przy­ka­za­nia, idzie w ślad za wolą Przed­wiecz­nego Ojca, która jest pierw­sza.

7. De­ka­log był da­rem, ja­kiego Bóg udzie­lił lu­dowi swo­jego pierw­szego wy­bra­nia na gó­rze Sy­naj. Ko­ściół – lud przy­mie­rza no­wego i wiecz­nego – przy­wią­zuje tak wielką wagę do De­ka­logu, bo pra­gnie być wierny sło­wom Chry­stusa, który po­wie­dział: „Nie sądź­cie, że przy­sze­dłem znieść Prawo albo Pro­ro­ków. Nie przy­sze­dłem znieść, ale wy­peł­nić” (Mt 5,17). Za­ra­zem jed­nak Ko­ściół nie umie się wpa­try­wać w De­ka­log ina­czej niż u stóp Chry­stusa, niż w świe­tle Jego na­uki. „Je­den tylko jest wasz Na­uczy­ciel, Chry­stus” (Mt 23,10). Wię­cej – On, Chry­stus, „jest kre­sem Prawa – dla uspra­wie­dli­wie­nia każ­dego, kto wie­rzy” (Rz 10,4). A za­tem Chry­stus jest nie tylko Na­uczy­cie­lem, który od­sła­nia nie­omyl­nie prawdę o do­bru i o ko­cha­ją­cej woli Bo­żej wzglę­dem każ­dego z nas. On jest Zbawcą, który ma moc wpro­wa­dzić nas na drogę do ży­cia wiecz­nego. Otóż Chry­stus, w Ka­za­niu na Gó­rze, dał nam lek­cję po­glą­dową, w jaki spo­sób na­leży czy­tać De­ka­log: „Sły­sze­li­ście, że po­wie­dziano przod­kom: «Nie za­bi­jaj»; a kto by się do­pu­ścił za­bój­stwa, pod­lega są­dowi. A Ja wam po­wia­dam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, pod­lega są­dowi. (...) Sły­sze­li­ście, że po­wie­dziano: «Nie cu­dzo­łóż». A Ja wam po­wia­dam: Każdy, kto po­żą­dli­wie pa­trzy na ko­bietę, już się w swoim sercu do­pu­ścił z nią cu­dzo­łó­stwa” (Mt 5,21n.27n).

Za­uważmy, że nie jest to mowa pro­roka, który prze­ma­wia w imie­niu Boga. Chry­stus wy­stę­puje tu na mocy swego su­we­ren­nego au­to­ry­tetu, jako Bóg i Pra­wo­dawca. Swoją na­ukę po­prze­dza apo­dyk­tyczną for­mułą: „A Ja wam po­wia­dam”.

A po­wie­dział nam wów­czas, że po­szcze­gólne przy­ka­za­nia De­ka­logu za­wie­rają znacz­nie wię­cej, niżby to wy­ni­kało z ich li­te­ral­nych sfor­mu­ło­wań. Pod wy­ra­zami, w któ­rych sfor­mu­ło­wano przy­ka­za­nia, znaj­duje się bo­wiem prze­strzeń, którą po­win­ni­śmy zgłę­biać w miarę wy­ostrza­nia się na­szej wy­obraźni du­cho­wej i mo­ral­nej. Na­leży – po­ucza nas Chry­stus – otwie­rać się na du­cha, w któ­rym zo­stały sfor­mu­ło­wane przy­ka­za­nia, a jest to duch mi­ło­ści. Po­szcze­gólne przy­ka­za­nia wzy­wają nas do tego, aby­śmy wszyst­kie istotne dzie­dziny na­szego ludz­kiego bytu i dzia­ła­nia prze­po­ili mi­ło­ścią.

A za­tem praw­dziwą mi­ło­ścią wi­nien być prze­po­jony nasz sto­su­nek do ży­cia, zwłasz­cza do ży­cia ludz­kiego (przy­ka­za­nie piąte), do­świad­cza­nie wła­snej i cu­dzej płcio­wo­ści (przy­ka­za­nie szó­ste), za­spo­ka­ja­nie na­szych po­trzeb ma­te­rial­nych (przy­ka­za­nie siódme). Mi­łość po­winna prze­ni­kać tak istotną, a za­ra­zem tak sub­telną dzie­dzinę na­szej ludz­kiej dzia­łal­no­ści, jaką jest ludzka mowa (przy­ka­za­nie ósme). I dzie­dzinę jesz­cze bar­dziej sub­telną, mia­no­wi­cie na­sze po­żą­da­nia (przy­ka­za­nie dzie­wiąte i dzie­siąte). Na mi­ło­ści „opiera się całe Prawo i Pro­rocy” (Mt 22,40). „Je­den dru­giego brze­miona no­ście i tak wy­peł­ni­cie prawo Chry­stu­sowe” (Ga 6,2).

Mi­łość jest pod­sta­wo­wym pra­wem No­wego Te­sta­mentu, istotą jego na­uki mo­ral­nej: „Przy­ka­za­nie nowe daję wam, aby­ście się wza­jem­nie mi­ło­wali tak, jak Ja was umi­ło­wa­łem” (J 13,34; por. 15,12). Za­tem nie cho­dzi tu o zwy­kłą życz­li­wość dla in­nych ani o mi­łość ofiarną wpraw­dzie, ale ogra­ni­czoną do wła­snej ro­dziny, na­rodu lub przy­ja­ciół. Pod­sta­wo­wym pra­wem No­wego Te­sta­mentu jest taka mi­łość, która jest na­śla­do­wa­niem mi­ło­ści Syna Bo­żego: bez­in­te­re­sowna, roz­cią­ga­jąca się na­wet na nie­przy­ja­ciół, ofiarna aż do od­da­nia ży­cia.

Nic więc dziw­nego, że w ob­li­czu tak ra­dy­kal­nego pro­gramu pełni lęku sta­wiamy so­bie py­ta­nie: „Czy Syn Czło­wie­czy znaj­dzie wiarę na ziemi, gdy przyj­dzie?” (Łk 18,8). Na szczę­ście moc Chry­stusa więk­sza jest niż na­sza sła­bość. „Wszystko mogę w Tym, który mnie umac­nia” (Flp 4,13). Sta­rajmy się tylko rze­tel­nie w to uwie­rzyć, a On udzieli nam tej ła­ski, że bę­dziemy zgod­nie z tą wiarą po­stę­po­wać.

8. To pa­ra­dok­salne, że prawo Chry­stusa, któ­rego am­bi­cją jest ogar­nąć każdy nasz czyn, każde słowo (por. Mt 12,36) i każdą myśl (por. Mt 15,19), od­czu­wane być może jako „Prawo wol­no­ści” (Jk 1,25). Tak je od­czu­wali pierwsi chrze­ści­ja­nie, tak je od­czu­wamy my, któ­rzy wie­rzymy w Chry­stusa na po­czątku trze­ciego ty­siąc­le­cia ery chrze­ści­jań­skiej. „Ku wol­no­ści wy­swo­bo­dził nas Chry­stus!” (Ga 5,1), bo „gdzie Duch Pań­ski – tam wol­ność” (2 Kor 3,17).

Ale mu­simy prze­zwy­cię­żać dzie­cinną nie­doj­rza­łość, która nie poj­muje sensu czy­nie­nia do­bra i uni­ka­nia zła, i dla­tego po­trzebne są jej ro­dzi­ciel­skie na­kazy i za­kazy. Czło­wiek do­ro­sły stara się w spo­sób doj­rzały sta­no­wić jedno ze swym oj­cem i matką w tym wszyst­kim, co do­bre. „Bra­cia, nie bądź­cie dziećmi w swoim my­śle­niu, lecz bądź­cie jak nie­mow­lęta, gdy cho­dzi o rze­czy złe” (1 Kor 14,20; por. Ga 4,1–7).

W miarę więc jak mi­łość staje się dla nas pod­sta­wową wy­tyczną w ro­zu­mie­niu Bo­żych przy­ka­zań, urze­czy­wist­nia się w nas co­raz wię­cej obiet­nica za­pi­sana w Księ­dze Eze­chiela: „Dam wam serce nowe i du­cha no­wego tchnę do wa­szego wnę­trza, od­biorę wam serce ka­mienne, a dam wam serce z ciała. Du­cha mo­jego chcę tchnąć w was i spra­wić, by­ście żyli we­dług mych na­ka­zów i prze­strze­gali przy­ka­zań, i we­dług nich po­stę­po­wali” (Ez 36,26n).

I zro­zu­miałe, że prze­strze­ga­nie Bo­żych przy­ka­zań od­czu­wam wów­czas jako re­ali­zo­wa­nie mo­jej wol­no­ści. Jest bo­wiem moją naj­głęb­szą wolą po­stę­po­wać zgod­nie z za­sa­dami mi­ło­ści. Kie­ru­jąc się tą lo­giką, apo­stoł Ja­kub na­zwie przy­ka­za­nie mi­ło­ści bliź­niego „Pra­wem kró­lew­skim” (Jk 2,8). Za­tem rów­nież w wyż­szym wy­mia­rze – w wy­mia­rze na­szego po­wo­ła­nia na przy­ja­ciół Bo­żych i słu­cha­czy Jego zbaw­czego słowa re­ali­zuje się du­chowa wol­ność i doj­rza­łość, która (o czym mó­wi­li­śmy na po­czątku) jest po­stu­la­tem już w sto­sunku do prawa na­tu­ral­nego, wy­pi­sa­nego przez Stwórcę w na­szych su­mie­niach. Re­ali­zuje się zaś dzięki tej mi­ło­ści, którą spra­wia w nas sam Duch Święty.

Nowy Te­sta­ment wie­lo­krot­nie prze­strzega przed naj­więk­szym nie­po­ro­zu­mie­niem, ja­kie może się zda­rzyć w od­nie­sie­niu do wol­no­ści: przed spro­wa­dza­niem jej do sa­mej tylko formy, tak jakby wol­ność po­le­gała na tym, że każdy może czy­nić to, co mu się po­doba. W rze­czy­wi­sto­ści wol­ność z na­tury swo­jej zwró­cona jest ku do­bru. Po­lega ona na tym, że ja je­stem na­prawdę pa­nem sa­mego sie­bie, to­też umiem pra­wi­dłowo roz­po­znać do­bro i z naj­głęb­szą ochotą ku niemu się zwra­cam.

Trudno o więk­sze nie­po­ro­zu­mie­nie, niż kiedy ktoś wol­ność przy­nie­sioną przez Chry­stusa ro­zu­mie w od­dzie­le­niu od wier­no­ści Bo­żym przy­ka­za­niom: „Wy, bra­cia, po­wo­łani zo­sta­li­ście do wol­no­ści. Tylko nie bierz­cie tej wol­no­ści jako za­chęty do hoł­do­wa­nia ciału, wręcz prze­ciw­nie, mi­ło­ścią oży­wieni służ­cie so­bie wza­jem­nie” (Ga 5,13). „Po­stę­puj­cie jak lu­dzie [praw­dzi­wie] wolni, nie jak ci, dla któ­rych wol­ność jest uspra­wie­dli­wie­niem zła” (1 P 2,16). „Wszystko mi wolno, ale ja ni­czemu nie od­dam się w nie­wolę” (1 Kor 6,12).

9. W Ka­za­niu na Gó­rze Pan Je­zus mó­wił tylko o przy­ka­za­niach dru­giej ta­blicy Moj­że­szo­wej, to zna­czy o tych, które re­gu­lują nasz sto­su­nek do bliź­niego. Rów­nież w in­nych miej­scach No­wego Te­sta­mentu, w któ­rych mówi się o obo­wią­zy­wa­niu De­ka­logu (Mt 19,16–19; 15,4–8; Rz 13,9; Jk 2,l0n), wspo­mniane są wy­łącz­nie przy­ka­za­nia dru­giej ta­blicy. Za­sta­na­wia to mil­cze­nie No­wego Te­sta­mentu na te­mat przy­ka­zań ta­blicy pierw­szej, oma­wia­ją­cych nasz sto­su­nek do Boga. Czyżby przy­ka­za­nia te dzi­siaj już nas nie obo­wią­zy­wały?

Je­den tylko raz – ale za to w jaki spo­sób! – Pan Je­zus na­wią­zuje do przy­ka­zań pierw­szej ta­blicy. Mia­no­wi­cie wy­raź­nie dzieli swoje stresz­cze­nie De­ka­logu na dwie czę­ści. Otóż pierw­sza część tego stresz­cze­nia – nie­wąt­pli­wie od­no­sząca się do przy­ka­zań pierw­szej ta­blicy – brzmi na­stę­pu­jąco: „Bę­dziesz mi­ło­wał Pana Boga swego ca­łym swoim ser­cem, całą swoją du­szą i ca­łym swoim umy­słem” (Mt 22,37). Apo­stoł Jan jesz­cze ina­czej stre­ści De­ka­log, ale rów­nież za­chowa po­dział na dwie czę­ści: „Przy­ka­za­nie Jego jest ta­kie, aby­śmy wie­rzyli w imię Jego Syna, Je­zusa Chry­stusa, i mi­ło­wali się wza­jem­nie tak, jak nam na­ka­zał” (1 J 3,23).

Za­tem fak­tem bi­blij­nym jest za­równo mil­cze­nie No­wego Te­sta­mentu o szcze­gó­ło­wych przy­ka­za­niach pierw­szej ta­blicy, jak i ogólne jej stresz­cze­nia. Do­dać do tego trzeba wy­raźne stwier­dze­nia apo­stol­skie, że świę­ce­nie sza­batu (przed­miot trze­ciego przy­ka­za­nia) oraz sze­reg in­nych prze­pi­sów Moj­że­szo­wych sta­no­wiło je­dy­nie cień spraw przy­szłych: „Nie­chaj nikt o was nie wy­daje sądu co do je­dze­nia i pi­cia, bądź w spra­wie święta czy no­wiu, czy sza­batu. Są to tylko cie­nie spraw przy­szłych, a rze­czy­wi­stość na­leży do Chry­stusa” (Kol 2,16n).

W świe­tle tych da­nych od­po­wiedź na py­ta­nie, czy przy­ka­za­nia pierw­szej ta­blicy na­dal obo­wią­zują, ry­suje się ja­sno. De­ka­log był da­rem Bo­żym udzie­lo­nym lu­dziom pod­czas za­wie­ra­nia przy­mie­rza na Sy­naju. Zo­sta­li­śmy we­zwani do przy­mie­rza no­wego i wiecz­nego, ja­kie Bóg za­warł z ludźmi w Je­zu­sie Chry­stu­sie. Przy­mie­rze nowe nie znisz­czyło jed­nak sta­rego, tylko je wy­peł­niło. Za­tem w przy­ka­za­niach pierw­szej ta­blicy, które przed­sta­wiały na­sze obo­wiązki wo­bec bo­skiego „Sprzy­mie­rzeńca”, prze­stało obo­wią­zy­wać to wszystko, co było je­dy­nie cie­niem wska­zu­ją­cym na Chry­stusa. Na­dal jed­nak obo­wią­zują one w swo­jej isto­cie. Bar­dziej szcze­gó­łowo przed­sta­wimy ten pro­blem w trzech na­stęp­nych roz­dzia­łach. Tym­cza­sem po­prze­stańmy na stwier­dze­niu, że rów­nież przy­ka­zań pierw­szej ta­blicy nie umiemy czy­tać ina­czej niż w świe­tle na­szej wiary w Chry­stusa.

Pierw­sze: Nie bę­dziesz miał bo­gów cu­dzych przede mną

1. W wy­mia­rze mo­ich prze­ko­nań roz­strzyga się tylko dru­go­rzęd­nie, kto (lub co) jest moim bo­giem. Tak na­prawdę i osta­tecz­nie bo­giem moim jest ten (lub to), na kogo (na co) ja otwie­ram się ca­łym sobą jako na źró­dło mo­jego bytu i sensu mo­jego ży­cia.

Je­śli zaś tak się sprawy mają, to otwar­cie się na Boga praw­dzi­wego lub na ja­kichś bo­gów fał­szy­wych de­cy­duje o sen­sie lub bez­sen­sie mo­jego ży­cia. Ist­nieje do­kładne prze­ci­wień­stwo mię­dzy sy­tu­acją, kiedy źró­dłem wszyst­kiego, co naj­waż­niej­sze, jest dla mnie Ten, który wszystko stwo­rzył, a sy­tu­acją, w któ­rej przed­mio­tem mo­ich od­nie­sień osta­tecz­nych są różne siły i war­to­ści, po­wo­łane do god­no­ści bo­skiej przez nas sa­mych.

Prze­ci­wień­stwo to wy­ja­śnia, dla­czego Bóg praw­dziwy jest Bo­giem za­zdro­snym. On stwo­rzył wszech­świat, a w nim lu­dzi i anio­łów, nie dla­tego, że mu­siał, nie dla­tego, ja­koby przy­mu­szała Go do tego nie­skoń­czo­ność Jego do­sko­na­ło­ści. Stwo­rzył nas, bo tak chciał. Stwo­rzył nas, bo jest Mi­ło­ścią. Swoim ko­cha­ją­cym spoj­rze­niem ogar­nął lu­dzi jako je­dyne w świe­cie wi­dzial­nym stwo­rze­nia, które chciał dla nich sa­mych – i wła­śnie dla­tego ist­nie­jemy. I to ist­nie­jemy nie byle jak, ale jako no­szący Jego ob­raz, zdolni do po­zna­wa­nia prawdy, mo­gący ko­chać i być ko­chani, we­zwani do wol­no­ści. On, Nie­skoń­czony i Wszech­mocny, wy­ma­rzył so­bie – ufam, że nie jest nad­uży­ciem się­gnię­cie w tym kon­tek­ście po to słowo – że od­po­wiemy mi­ło­ścią na mi­łość, że przy­bli­żymy się do Niego, aby przy tym Źró­dle do­bro­wol­nie do­peł­nić tego, co On za­po­cząt­ko­wał przez po­wo­ła­nie nas do ta­kiego ist­nie­nia.

Można so­bie za­tem wy­obra­zić, co musi się dziać w Bogu, kiedy wi­dzi, że ci uko­chani przez Niego lu­dzie po­rzu­cają Go – „źró­dło ży­wej wody, żeby wy­ko­pać so­bie cy­sterny, cy­sterny po­pę­kane, w któ­rych woda się nie utrzyma” (Jr 2,13). Gdyby nas nie ko­chał, to nie tylko by­łoby Mu to obo­jętne, ale przede wszyst­kim by nas nie stwa­rzał. Ale On nas ko­cha! Prze­cież na­wet oj­ciec i matka, choć są tylko ułom­nymi ludźmi, nie mogą spo­koj­nie pa­trzeć, jak ich dziecko scho­dzi na bez­droża i się mar­nuje! Jedno z he­braj­skich okre­śleń mi­ło­sier­dzia Bo­żego wy­wo­dzi się z an­tro­po­mor­fi­zu­ją­cej in­tu­icji, że w Bogu nie­jako prze­wra­cają się wnętrz­no­ści, kiedy wi­dzi, do ja­kiego upadku do­pro­wa­dził się czło­wiek.

Wśród lu­dzi zda­rza się za­zdrość za­bor­cza. Cza­sem oj­ciec lub matka chcą za­gar­nąć dziecko tylko dla sie­bie i w ten spo­sób wy­pa­czają jego roz­wój, a kiedy ono do­ro­śnie, taką swoją po­stawą za­tru­wają mu ży­cie. Za­pewne nie zda­jąc so­bie z tego sprawy, za­cho­wują się tak, jak gdyby byli dla swo­jego dziecka źró­dłem wszel­kiego do­bra – a tak prze­cież nie jest. Ale Bóg jest po pro­stu Bo­giem, On rze­czy­wi­ście jest Źró­dłem wszel­kiego do­bra! To­też ab­sur­dem jest po­są­dzać Go o za­zdrość za­bor­czą. Jego za­zdrość jest za­zdro­ścią ko­cha­jącą, bło­go­sła­wioną. Po­lega ona na bez­in­te­re­sow­nym i nie­ska­zi­tel­nym po­żą­da­niu na­szego do­bra.

To wła­śnie ta za­zdrość spra­wiła, że kiedy – ob­raź­li­wie Mu nie ufa­jąc – za­plą­ta­li­śmy się w si­dła śmierci, On nie prze­stał nas ko­chać i mimo wszystko po­sta­no­wił do­pro­wa­dzić do końca swoje pełne mi­ło­ści za­miary wo­bec nas. Tak bar­dzo nas mi­łuje, nas, grzesz­ni­ków, że „Syna swego Jed­no­ro­dzo­nego dał, aby każdy, kto w Niego wie­rzy, nie zgi­nął, ale miał ży­cie wieczne” (J 3,16). Nie­które sta­ro­te­sta­men­talne pro­roc­twa, które za­po­wia­dały to wy­da­rze­nie, koń­czyły się for­mułą cu­dow­nie praw­dziwą: „Za­zdro­sna mi­łość Pana Za­stę­pów tego do­kona!” (Iz 9,6; 37,32; 2 Krl 19,31).

2. Jak to moż­liwe, że w świe­cie, który swoje ist­nie­nie całe bez reszty otrzy­muje od Boga, są ja­cyś bo­go­wie, któ­rym czło­wiek może mieć ochotę się kła­niać? Otóż bio­rąc ści­śle, „nie ma na świe­cie ani żad­nych boż­ków, ani żad­nego boga, prócz Boga je­dy­nego” (1 Kor 8,4). Kult bo­gów po­lega na tym, że czło­wiek – no­sząc w swo­jej na­tu­rze po­trzebę szu­ka­nia Stwórcy, ażeby spo­cząć w Nim osta­tecz­nie – od­naj­duje ja­kieś siły, wpraw­dzie po­tężne i ta­jem­ni­cze, ale na­le­żące im­ma­nent­nie do na­szego świata do­cze­snego, i w nich pró­buje zna­leźć opiekę oraz swoje speł­nie­nie osta­teczne. Mó­wię te­raz o bał­wo­chwal­stwie sa­kral­nym, któ­rego re­li­gijną pustkę chrze­ści­jań­stwo zde­ma­sko­wało osta­tecz­nie. Nie sta­nowi już ono, przy­naj­mniej w swo­jej for­mie kla­sycz­nej, za­gro­że­nia dla wiary.

Nie­stety, do­póki je­ste­śmy grzeszni, na­ra­żeni je­ste­śmy na bał­wo­chwal­stwo znacz­nie bar­dziej groźne, bo nie­sa­kralne, a za­tem jego grun­towna nie­zgod­ność z kul­tem Boga praw­dzi­wego mniej rzuca się w oczy, nie dość zaś za­uwa­żona, tym sa­mym mniej nie­po­koi su­mie­nia. Po­lega ono na tym, że ja­kąś war­tość do­cze­sną czło­wiek trak­tuje jako swoją war­tość naj­wyż­szą, dla któ­rej go­tów jest ła­mać prawo mo­ralne i za­po­mnieć o swoim Stwórcy.

Mimo że w cza­sach apo­stol­skich kwi­tło jesz­cze bał­wo­chwal­stwo sa­kralne, Nowy Te­sta­ment wie­lo­krot­nie prze­strzega rów­nież przed tym dru­gim ro­dza­jem bał­wo­chwal­stwa. Apo­stoł Pa­weł, spo­rzą­dza­jąc li­stę grze­chów, któ­rych chrze­ści­ja­nin po­wi­nien się wy­strze­gać, kiedy do­cho­dzi do chci­wo­ści, otwiera na­wias, żeby ostrzec szcze­gól­nie: „bo ona jest bał­wo­chwal­stwem” (Kol 3,5; Ef 5,5). Jest to po­wtó­rze­nie, w in­nych sło­wach, prze­strogi Pana Je­zusa: „Nie mo­że­cie Bogu słu­żyć i Ma­mo­nie” (Mt 6,24).

Bał­wo­chwal­stwo pie­nią­dza i dóbr ma­te­rial­nych oczy­wi­ście nie na tym po­lega, że ktoś so­bie te war­to­ści ceni. Są one nam prze­cież po­trzebne do ży­cia, z ich po­mocą po­nadto kształ­tu­jemy na­sze ży­cie spo­łeczne, a także mo­żemy za­ra­dzić po­trze­bom bliź­nich. Pie­niądz oraz zwią­zany z nim ja­kiś mi­raż kon­sump­cyjny staje się na­szym boż­kiem do­piero wtedy, kiedy pod­nie­śli­śmy go do god­no­ści na­szej war­to­ści naj­wyż­szej, a na jego oł­ta­rzu go­to­wi­śmy zło­żyć za­równo prawo mo­ralne, jak i na­szą ludzką god­ność i na­sze po­win­no­ści wo­bec in­nych, nie­kiedy nie wy­łą­cza­jąc na­wet naj­bliż­szych.

Swoją war­to­ścią naj­wyż­szą czło­wiek może po­nadto uczy­nić przy­jem­ność i uży­cie („ich bo­giem jest brzuch” – Flp 3,19; por. Tt 3,3), żą­dzę pa­no­wa­nia nad in­nymi (2 Tes 2,4) lub ja­kąś po­tęgę tego świata (Ap 13,1–8). Za­wsze cho­dzi tu o ja­kąś war­tość ważną, która w tym stwo­rzo­nym przez Boga świe­cie ma swoje okre­ślone miej­sce – któ­rej jed­nak w żad­nym ra­zie nie wolno sta­wiać na miej­scu Boga praw­dzi­wego, bo wów­czas, z na­szej winy, de­for­muje się ona w strasz­liwą po­tęgę, nisz­czącą czło­wieka oraz jego oto­cze­nie i śro­do­wi­sko.

Za­tem wolno nam ce­nić so­bie przy­jem­ność, a ży­cie spo­łeczne ze swo­jej na­tury kształ­tuje róż­no­rodne zwierzch­nic­twa i za­leż­no­ści – i nie ma w tym oczy­wi­ście nic złego. Nie wolno nam jed­nak do­pu­ścić do tego, żeby war­to­ści te kie­dy­kol­wiek stały się w na­szych oczach godne po­świę­ce­nia dla nich na­szej ludz­kiej god­no­ści lub za­da­nia krzywdy bliź­niemu.

3. Już w świe­tle po­wyż­szych uwag wi­dać głę­boką słusz­ność in­tu­icji za­pi­sa­nej w szó­stym roz­dziale Księgi Po­wtó­rzo­nego Prawa, że pierw­sze przy­ka­za­nie jest pod­stawą za­cho­wa­nia wszyst­kich przy­ka­zań po­zo­sta­łych. „Na tym po­lega na­sza spra­wie­dli­wość, aby pil­nie prze­strze­gać wszyst­kich tych po­le­ceń wo­bec Pana, Boga na­szego, jak nam roz­ka­zał” (Pwt 6,25) – tak się koń­czy dłuż­szy wy­wód na ten te­mat.

Krótko mó­wiąc, prze­strze­ga­nie wszyst­kich przy­ka­zań po­zo­sta­łych albo ła­ma­nie któ­re­goś z nich świad­czy o tym, że w mo­jej du­szy bu­duję oł­tarz Bogu praw­dzi­wemu lub in­nym bo­gom. „Je­śliby ktoś mó­wił: «Mi­łuję Boga» – wy­raża tę samą myśl, ale już w du­chu ewan­ge­licz­nym, apo­stoł Jan – a brata swego nie­na­wi­dził, jest kłamcą. Al­bo­wiem kto nie mi­łuje brata swego, któ­rego wi­dzi, nie może mi­ło­wać Boga, któ­rego nie wi­dzi” (1 J 4,20). W przy­to­czo­nym przed chwilą zda­niu z Księgi Po­wtó­rzo­nego Prawa mówi się o za­cho­wy­wa­niu przy­ka­zań „wo­bec Pana, Boga na­szego”. Bo Bóg praw­dziwy nie jest jed­nym, choćby naj­do­sko­nal­szym, z by­tów tego świata. On jest Bo­giem, a za­tem wszystko dzieje się „w Jego ob­li­czu”, On jest wszech­obecny. My cza­sem pró­bu­jemy na­rzu­cić swoją „wszech­obec­ność” na­szym bliź­nim. Ale ja je­stem tylko czło­wie­kiem, a nie Bo­giem, to­też ta­kim pró­bom brak oczy­wi­ście tego, co istot­nie cha­rak­te­ry­zuje wszech­obec­ność Bożą: wszech­moc­nej mi­ło­ści oraz bez­gra­nicz­nej dys­kre­cji.

Każde na­sze do­bro czy­nimy „wo­bec Boga”, to zna­czy Bóg istot­nie mnie do tego uzdal­nia. Czyni to z naj­głęb­szym sza­cun­kiem dla mo­jej oso­bo­wej god­no­ści: na­prawdę ja czy­nię to do­bro, a za­ra­zem bez Niego nie mógł­bym na­wet ist­nieć, a tym bar­dziej uczy­nić co­kol­wiek.

Zwra­cam uwagę na ten zwrot „wo­bec Boga”, bo znaj­duje się on w sa­mej for­mule pierw­szego przy­ka­za­nia: „Nie bę­dziesz miał bo­gów cu­dzych wo­bec Mnie”, „w Moim ob­li­czu”. Tak w każ­dym ra­zie od­czy­tuje dość nie­ja­sne słowo he­braj­skie za­równo Sep­tu­aginta, jak i Wul­gata – czci­godne i sta­ro­żytne prze­kłady Bi­blii na ję­zyk grecki i ła­cinę. Tak rów­nież brzmi to przy­ka­za­nie w uży­wa­nym do dziś prze­kła­dzie sta­ro­pol­skim: „Nie bę­dziesz miał bo­gów cu­dzych przede Mną”.

Za­uważmy za­tem całą bez­czel­ność bał­wo­chwal­stwa: znaj­duję się w ob­li­czu Wszech­obec­nego i od­daję cześć ja­kimś bo­gom; Ten, który mnie nie­wy­obra­żal­nie uko­chał, musi pa­trzeć na to, jak ja do­bro­wol­nie szu­kam wła­snej zguby. Zda­rza się cza­sem, na szczę­ście bar­dzo rzadko, zwy­rod­niały męż­czy­zna, który pro­po­nuje żo­nie miesz­ka­nie w trójkę ra­zem z jego ko­chanką. Sy­tu­acja ta od­daje za­le­d­wie część tej bez­czel­no­ści, jaką jest bał­wo­chwal­stwo. Bał­wo­chwal­stwo jest upra­wiane nie tylko w bez­po­śred­niej obec­no­ści Boga praw­dzi­wego, ale po­nadto mocą otrzy­ma­nych od Niego da­rów, któ­rych udzie­lił nam po to prze­cież, że­by­śmy mo­gli od­po­wie­dzieć na Jego mi­łość.

W tej per­spek­ty­wie mo­żemy się nieco do­my­ślać, dla­czego służba bo­gom cu­dzym rani Boga do ży­wego. Rani tak, jak tylko może być zra­niony ktoś nie­wy­obra­żal­nie ko­cha­jący. Może mię­dzy in­nymi rów­nież dla­tego po­trzeba było, żeby Syn Boży tak strasz­nie cier­piał. Męka Syna Bo­żego za­pewne w ja­kiś spo­sób przed­sta­wia, jak głę­boko na­sze odej­ścia do „cy­stern po­pę­ka­nych, w któ­rych woda się nie utrzyma”, Boga ob­ra­żają i ra­nią. Wszystko przez to, że nie je­ste­śmy Mu obo­jętni, że nas uko­chał i że Mu na nas za­leży.

4. Bał­wo­chwal­stwo sa­kralne pod­su­nęło au­to­rom na­tchnio­nym ideę, która w swo­jej isto­cie do­ty­czy rów­nież na­szych kul­tów pie­nią­dza, wła­dzy, seksu, wy­gody, ka­riery, tech­niki i tym po­dob­nych kul­tów bał­wo­chwal­czych, które kwitną w spo­łe­czeń­stwach współ­cze­snych. Pod­stawą tej idei jest spo­strze­że­nie, że „wszy­scy bo­go­wie po­gan to ułuda, a Pan uczy­nił nie­biosa” (1 Krn 16,26). Idea zaś jest na­stę­pu­jąca: Czło­wiek upo­dab­nia się do tego, w kim od­na­lazł swoją war­tość naj­wyż­szą, komu od­daje cześć i dla kogo go­tów jest do po­świę­ceń. Je­śli słu­żymy Bogu ży­wemu, bę­dziemy co­raz głę­biej wy­ko­rze­niali się w to, co ab­so­lut­nie rze­czy­wi­ste, na­sza czło­wie­cza toż­sa­mość bę­dzie się kry­sta­li­zo­wała co­raz wy­raź­niej, a ogar­nia­jący nas sens bę­dzie co­raz mniej pod­le­gły prze­mi­ja­niu. Je­śli jed­nak od­da­jemy kult boż­kom, które w osta­tecz­nym wy­mia­rze są ułudą i ni­czym, w na­szym ży­ciu bę­dzie co­raz wię­cej bez­sensu i pustki. Wczy­tajmy się w pro­ste słowa Psal­mi­sty, które tym wię­cej prze­ra­żają, że są wła­śnie ta­kie pro­ste:

Ich bożki to sre­bro i złoto,

ro­bota rąk ludz­kich.

Mają usta, ale nie mó­wią;

oczy mają, ale nie wi­dzą.

Mają uszy, ale nie sły­szą;

noz­drza mają, ale nie czują za­pa­chu.

Mają ręce, lecz nie do­ty­kają;

nogi mają, ale nie cho­dzą;

gar­dłem swoim nie wy­dają głosu.

Do nich są po­dobni ci, któ­rzy je ro­bią,

i każdy, który im ufa (Ps 115,4–8).

I po­dob­nie jak praw­dziwi czci­ciele Boga pro­mie­niują ży­ciem i sen­sem, tak bał­wo­chwalcy roz­ta­czają wo­kół sie­bie at­mos­ferę śmierci i bez­sensu. Wręcz po­glą­dowo można to po­ka­zać na przy­kła­dzie pier­wo­rod­nych, któ­rych żą­dał dla sie­bie Bóg praw­dziwy, ale do­ma­gał się ich także Mo­loch. Otóż Bogu ofia­ro­wy­wano pier­wo­rod­nych, żeby oni żyli, Mo­lo­chowi zaś wrzu­cano ich do roz­pa­lo­nego pieca. Pi­smo Święte nie po­siada się wprost z obu­rze­nia, że czło­wiek może po­su­nąć się aż do ta­kiej bez­boż­no­ści, iż dla uczcze­nia boż­ków za­bija wła­sne dzieci. Nie­stety, nie są to prak­tyki, które by prze­szły bez­pow­rot­nie do hi­sto­rii – za­bi­ja­nie za­równo dusz, jak i ciał wła­snych dzieci (też w ofie­rze dla ja­kichś boż­ków) trwa do dziś, może na­wet w na­szych cza­sach się na­si­liło.

Tę prawdę, że czło­wiek od­da­jący kult boż­kom (rów­nież boż­kom nie­sa­kral­nym) traci wraż­li­wość du­chową i nosi w so­bie śmierć, po­twier­dził swoim bo­skim au­to­ry­te­tem Pan Je­zus. Wie­lo­krot­nie po­wta­rzał for­mułę: „Kto ma uszy do słu­cha­nia, niech usły­szy”. Bo można słu­chać słowa Bo­żego i go nie sły­szeć. „Otwar­tymi oczami nie wi­dzą i otwar­tymi uszami nie sły­szą ani nie ro­zu­mieją” (Mt 13,13). Żeby mieć wraż­li­wość na to, co Boże, trzeba chcieć słu­żyć sa­memu tylko Bogu.

Może warto by cza­sem po­my­śleć nad głę­bo­kim sen­sem ta­kich no­wo­te­sta­men­tal­nych wy­ra­żeń jak „ułuda bo­gactw” (Mt 13,22) czy „ułuda grze­chu” (Hbr 3,13). Warto może cza­sem za­sta­no­wić się nad tym, że rów­nie praw­dziwe są ta­kie wy­ra­że­nia jak „ułuda wła­dzy”, „ułuda seksu”, „ułuda ka­riery”.

Nie wolno nam wbrew rze­czy­wi­sto­ści wma­wiać so­bie, ja­koby były to war­to­ści po­zorne. Ow­szem, są to war­to­ści rze­czy­wi­ste, nie­kiedy ważne, nie­kiedy wręcz po­tężne. Ale one prze­mi­jają. Otrzy­ma­li­śmy do nich do­stęp, żeby nam słu­żyły (rzecz ja­sna, zgod­nie z pra­wem mo­ral­nym), ale nie wolno na nich bu­do­wać swo­jego sensu osta­tecz­nego. Pod sank­cją zmar­no­wa­nia sie­bie. Do­słow­nie „zmar­no­wa­nia” – stanę się „marny”, pu­sty jak plewa, bez za­lążka na ży­cie wieczne, je­śli będę im słu­żył. „Świat prze­mija, a z nim jego po­żą­dli­wość; kto zaś wy­peł­nia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1 J 2,17).

5. Jak to moż­liwe, że czło­wiek – in­te­li­gentny, wni­kli­wie ob­ser­wu­jący czło­wiek – bu­duje na tym, co w osta­tecz­nym wy­mia­rze oka­zuje się ułudą? Są­dzę, że wy­nika to głów­nie z lęku przed mi­ło­ścią. Ow­szem, chcę ko­chać i być ko­cha­nym, ale prze­raża mnie cał­ko­wi­tość, ja­kiej ocze­kuje ode mnie Bóg. „Je­żeli ziarno psze­nicy, wpadł­szy w zie­mię, nie ob­umrze, zo­sta­nie tylko samo, ale je­żeli ob­umrze, przy­nie­sie plon ob­fity. Ten, kto ko­cha swoje ży­cie, traci je, a kto nie­na­wi­dzi swego ży­cia na tym świe­cie, za­chowa je na ży­cie wieczne” (J 12,24n).

Czy wczy­tu­jąc się w te słowa, nie czu­jemy, jak wiele jest lo­giki w na­szym lęku przed mi­ło­ścią bez­gra­niczną? Czyż czło­wiek jest Bo­giem, żeby mógł udzie­lać się bez ogra­ni­czeń i nie utra­cić swej toż­sa­mo­ści? I tu wła­śnie przy­cho­dzi po­kusa, żeby stwier­dzić, iż tylko skoń­czona jest miara serca ludz­kiego, i za­cząć bu­do­wać swój sens tylko na tym, co skoń­czone.

Po pro­stu trudno nam uwie­rzyć, że Bóg, który bez­in­te­re­sow­nie nas uko­chał, stwa­rza­jąc nas, do­szedł nie­mal do gra­nic swo­ich moż­li­wo­ści. Brzmi to oczy­wi­ście ab­sur­dal­nie: gra­nice moż­li­wo­ści wszech­moc­nego Boga! Ale czyż go­dzi się przy­pi­sy­wać wszech­moc­nemu Bogu do­ko­ny­wa­nie rze­czy sprzecz­nych? Otóż stwo­rze­nie istoty, któ­rej serce skro­jone jest na miarę nie­skoń­czoną, bo wy­peł­nić je może tylko On, Stwórca – jest prze­cież bar­dzo bli­skie sprzecz­no­ści. Czyż nie jest czymś nie­mal ab­sur­dal­nym, a za­ra­zem czymś osza­ła­mia­jąco wspa­nia­łym, że Wszech­mocny, wo­bec któ­rego cały ko­smos jest cie­niem i ni­czym, po­sta­no­wił za­przy­jaź­nić się z czło­wie­kiem, który na­wet w per­spek­ty­wie na­szej ma­lut­kiej ziemi jest le­dwo za­uwa­żal­nym prosz­kiem? Jak­żeż ła­two w to nie uwie­rzyć. Jak­żeż ła­two nie uwie­rzyć w to, że Bóg na­prawdę ko­cha czło­wieka! I chyba tu­taj wła­śnie leży główna przy­czyna po­staw bał­wo­chwal­czych. Prze­cież już pierw­szych ro­dzi­ców ogar­nęła nie­uf­ność wo­bec Boga, czy On na­prawdę nas ko­cha.

Otóż gdyby czło­wiek rze­czy­wi­ście był stwo­rzony tylko na miarę skoń­czoną, nie by­łoby nic nie­po­ko­ją­cego w tym, że ktoś za­kłada swój osta­teczny fun­da­ment na ta­kich czy in­nych war­to­ściach skoń­czo­nych. Co naj­wy­żej można by się trosz­czyć o to, żeby były to war­to­ści do­sta­tecz­nie szla­chetne. Po­nie­waż jed­nak prawdą jest to, co po ludzku jest nie­mal nie­moż­liwe – że Bóg sa­mego sie­bie uczy­nił miarą serca ludz­kiego – po­stawa taka musi czło­wieka nisz­czyć. Po pro­stu taka jest na­tura na­szego dziw­nego ludz­kiego je­ste­stwa, że re­ali­zu­jemy się po­przez co­raz to bar­dziej bez­wa­run­kowe od­da­nie pro­gra­mowi mi­ło­ści. Bo je­śli ziarno psze­niczne nie ob­umrze...

6. Zwróćmy jesz­cze uwagę na to, że jed­nym ze szcze­gó­ło­wych sfor­mu­ło­wań pierw­szego przy­ka­za­nia jest słowo Je­zusa: „Kto ko­cha ojca lub matkę bar­dziej niż Mnie, nie jest Mnie go­dzien. I kto ko­cha syna lub córkę bar­dziej niż Mnie, nie jest Mnie go­dzien” (Mt 10,37).

Je­śli słowo to bu­dzi w nas opory albo je­śli są­dzimy, że na­ka­zuje ono po­wścią­gnąć się w na­szej mi­ło­ści do naj­bliż­szych – ni­czego nie ro­zu­miemy. Ob­ra­ża­li­by­śmy Syna Bo­żego, a zresztą by­łoby to po­stę­po­wa­nie nie­mą­dre, gdy­by­śmy ko­chali Go znacz­nie więk­szą cząstką na­szej du­szy niż naj­bliż­szych nam lu­dzi. On jest Bo­giem praw­dzi­wym, Jego na­leży mi­ło­wać „z ca­łej du­szy, ze wszyst­kich sił i z ca­łego serca”. Bo mi­łu­jąc Go, przy­stę­pu­jemy do Niego jako do Źró­dła sa­mej na­wet na­szej zdol­no­ści do mi­ło­wa­nia. Im ści­ślej się z Nim zjed­no­czymy, tym głę­biej i praw­dzi­wiej bę­dziemy zdolni ko­chać lu­dzi, rów­nież na­szych naj­bliż­szych. Bóg ni­gdy nie jest za­zdro­sny o praw­dziwą mi­łość, jaka łą­czy Jego stwo­rze­nia. On prze­cież jest jej Źró­dłem i Pro­mo­to­rem.

Ow­szem, zda­rza się, że mu­szę wy­bie­rać mię­dzy mi­ło­ścią do bli­skiego mi czło­wieka a mi­ło­ścią do Je­zusa. Ale zna­czy to, że moja mi­łość uwi­kłana jest w ja­kąś nie­prawdę. Mi­łość do Je­zusa po­może mi wów­czas od­sło­nić i prze­zwy­cię­żyć to, co w mo­jej mi­ło­ści do naj­bliż­szych jest nie­praw­dziwe.

7. Spójrzmy te­raz w świe­tle przy­ka­za­nia o od­da­wa­niu sa­memu tylko Bogu czci bo­skiej na kult świę­tych. By­łoby ma­ło­dusz­no­ścią do­wo­dzić, że kult świę­tych nie sprze­ci­wia się pierw­szemu przy­ka­za­niu. Prze­cież on lo­gicz­nie z tego przy­ka­za­nia wy­pływa!

W przy­ka­za­niu tym – jak to już mó­wi­li­śmy – Bóg ob­ja­wia się jako za­zdro­sny o całe bez reszty serce czło­wieka. Ale nie jest to prze­cież za­zdrość za­bor­cza, jaka się zda­rza cia­snemu czło­wie­kowi. Jest On za­zdro­sny za­zdro­ścią ko­cha­jącą. Jest to za­zdrość Ży­wego i Ko­cha­ją­cego Źró­dła, które je­dy­nie może na­sy­cić czło­wieka i które nie chce do­pu­ścić do tego, aby­śmy szu­kali swo­jego speł­nie­nia przy „cy­ster­nach po­pę­ka­nych, w któ­rych woda się nie utrzyma”. Je­śli bę­dziemy po­wolni tej Jego za­zdro­ści i bę­dziemy się sta­rali od­dać Mu serce całe bez reszty, ogar­nie nas mi­łość do wszyst­kiego, co On uko­chał.

W kul­cie świę­tych wy­raża się za­równo na­sza mi­łość Boga, jak i na­sza mi­łość wza­jemna. Czcimy ich bo­wiem ze względu na Niego, jako Jego szcze­gól­nych przy­ja­ciół. „Je­stem przy­ja­cie­lem wszyst­kich, któ­rzy się boją Cie­bie, co strzegą Twych po­sta­no­wień” (Ps 119,63). Czcimy Boga za wiel­kie dzieła Jego mi­ło­ści i mocy, ja­kie w świę­tych i przez nich do­ko­nał: „Wspo­mi­nam dzieła Pana, za­iste wspo­mi­nam Twoje dawne cuda. Roz­my­ślam o wszyst­kich Twych dzie­łach i czyny Twoje roz­wa­żam” (Ps 77,12n). W świę­tych szcze­gól­nie prze­cież ob­ja­wia się prawda obiet­nicy Chry­stusa, że bę­dzie On z nami po wszyst­kie dni aż do skoń­cze­nia świata. Pa­mię­ta­jąc zaś o tym, jak wiel­kich dzieł swo­jej mocy do­ko­nał Chry­stus w po­przed­nich po­ko­le­niach Ko­ścioła, z tym więk­szą od­wagą pro­simy Go, żeby był rów­nie ła­skawy wo­bec na­szego po­ko­le­nia: „Od­nów znaki i po­wtórz cuda, wsław rękę i prawe ra­mię!” (Syr 36,5).

Ale w kul­cie świę­tych wy­raża się rów­nież na­sza mi­łość wza­jemna. Czy ktoś o zdro­wych zmy­słach może twier­dzić, że mi­łość bliź­niego albo cześć dla ro­dzi­ców sprze­ci­wia się przy­ka­za­niu o mi­ło­wa­niu Boga „z ca­łego serca i z ca­łej du­szy”? Prze­cież mi­łość Boża dla­tego jest tak bar­dzo za­zdro­sna, że chce On nas na­peł­nić taką mi­ło­ścią, która się z nas bę­dzie prze­le­wała na wszystko, co warte mi­ło­ści.

Otóż kult świę­tych jest kon­kret­nym wy­ra­zem prawdy, że Ko­ściół jest wspól­notą przy­ja­ciół Bo­żych, którą Chry­stus Pan gro­ma­dzi ze wszyst­kich stron świata i która ogar­nia wszyst­kie ko­lejne po­ko­le­nia. Chry­stus już te­raz jest Zwy­cięzcą śmierci, to­też na­wet śmierć nie nisz­czy na­szej wspól­noty w Chry­stu­sie. Na­sza wspól­nota ze świę­tymi – wspól­nota w Chry­stu­sie, je­dy­nym na­szym Panu i Zbawcy – kon­kret­nie wy­raża się w ten spo­sób, że za­leży nam szcze­gól­nie na tym, aby oni się wsta­wiali za nami u Boga. Oni są szcze­gól­nie bli­skimi przy­ja­ciółmi Chry­stusa, za­tem ich wsta­wien­nic­two szcze­gól­nie wiele zna­czy.

Czyż ja czy­nię coś złego, kiedy cię pro­szę, że­byś się za mnie wsta­wił u Boga? Prze­cież w ten spo­sób wy­raża się na­sza wspól­nota przed Bo­giem. Dla­czego więc do­pa­try­wać się ja­kie­goś zła w tym, że za­leży mi, aby wsta­wiali się za mną ci, któ­rzy są szcze­gól­nie bli­sko Boga? Prze­cież ja w ten spo­sób daję wy­raz swo­jej wie­rze, że na­sza wspól­nota przed Bo­giem idzie po­przez gra­nice śmierci, że na­le­żymy do tego sa­mego Ko­ścioła, który Bóg bu­duje so­bie po­przez po­ko­le­nia na ży­cie wieczne.

8. Do­brze by było jesz­cze, przy oka­zji za­sta­na­wia­nia się nad pierw­szym przy­ka­za­niem, przy­po­mnieć so­bie wspa­niałe sta­ro­te­sta­men­talne ob­razy Boga jako Twier­dzy nie­zdo­by­tej, chro­nią­cej nas na czas utra­pie­nia, jako Skały obron­nej, Tar­czy przed po­ci­skami nie­przy­ja­ciela, Ptaka ogar­nia­ją­cego pi­sklęta swo­imi skrzy­dłami itp.

Kult Boga Je­dy­nego za­kłada bo­wiem wiarę, że świat nasz za­wsze i w każ­dej oko­licz­no­ści jest świa­tem Bo­żym i wo­bec tego nie może się zda­rzyć, że siły zła okażą się w ja­kiejś sy­tu­acji po­tęż­niej­sze od Boga. Nie może się zda­rzyć, że­bym ja – je­śli trzy­mam się Go obu­rącz – miał zo­stać po­ko­nany. Chyba że moja jed­ność z Bo­giem jest po­wierz­chowna i w wy­niku ataku sił zła od Niego od­padnę.

Lu­dzie od wie­ków py­tają, dla­czego wszech­mocny i ko­cha­jący nas Bóg jest tak cier­pliwy wo­bec nę­ka­ją­cego nas zła. Jest to py­ta­nie ważne i warto do niego po­wra­cać. By­leby za­sta­na­wia­nie się nad nim nie prze­ro­dziło się w zu­chwałe, wprost bez­czelne osą­dza­nie Boga i Jego oby­cza­jów. Pod­sta­wowe świa­tło, dzięki któ­remu można zo­ba­czyć to py­ta­nie we wła­ści­wych mu wy­mia­rach, pły­nie z Krzyża Chry­stusa. Na ten kon­kretny zaś atak zła, który dzi­siaj na mnie przy­cho­dzi, po­winno mi wy­star­czyć nie­omylne słowo Boże, że „wierny jest Bóg i nie do­zwoli ku­sić was po­nad to, co po­tra­fi­cie znieść, lecz zsy­ła­jąc po­kusę, rów­no­cze­śnie wskaże spo­sób jej po­ko­na­nia, aby­ście mo­gli prze­trwać” (1 Kor 10,13).

A po­żą­da­niem na­szym niech bę­dzie taka doj­rza­łość wiary, jaką miał apo­stoł Pa­weł, kiedy wy­po­wia­dał nie­za­po­mniane słowa: „Któż nas może odłą­czyć od mi­ło­ści Chry­stu­so­wej? Utra­pie­nie, ucisk czy prze­śla­do­wa­nie, głód czy na­gość, nie­bez­pie­czeń­stwo czy miecz? (...) Je­stem pe­wien, że ani śmierć, ani ży­cie, ani anio­ło­wie, ani zwierzch­no­ści (...) ani ja­kie­kol­wiek inne stwo­rze­nie nie zdoła nas odłą­czyć od mi­ło­ści Boga, która jest w Chry­stu­sie Je­zu­sie, Panu na­szym” (Rz 8,35–39).

Dru­gie: Nie bę­dziesz brał imie­nia Pana, Boga swego, nada­remno

1. Oto kon­kretny przy­kład wzy­wa­nia imie­nia Pana Boga nada­remno: „Gdy wy­cią­gnie­cie ręce do mo­dli­twy, od­wrócę od was me oczy. Choć­by­ście na­wet mno­żyli wa­sze bła­ga­nia, Ja nie wy­słu­cham. Bo ręce wa­sze pełne są krwi” (Iz 1,15). W po­przed­nich zda­niach po­wie­dziano, że da­remne i Bogu obrzy­dłe mogą być na­sze ofiary i uro­czy­ste li­tur­gie. W Bi­blii znaj­duje się znacz­nie wię­cej ta­kich wy­po­wie­dzi (por. Prz 1,28; Jr 6,20; 11,11; Am 5,21–27; Mi 3,4; Ml 1,6–14).

Bóg nasz jest bo­wiem Bo­giem praw­dzi­wym i nie da się Go oszu­kać żar­liwą mo­dli­twą ani po­boż­nym na­stro­jem na­szego prze­ży­wa­nia li­tur­gii. Nasz udział w li­tur­gii i mo­dli­twy wtedy tylko mają re­li­gijny sens, kiedy stoi za nimi cały czło­wiek. Nie ma zaś cał­ko­wi­tego od­da­nia Bogu bez za­cho­wy­wa­nia Jego przy­ka­zań, a zwłasz­cza bez wraż­li­wo­ści na po­trzeby naj­słab­szych. Żeby za­tem na­sze mo­dli­twy i ofiary mo­gły być przez Niego przy­jęte, mu­simy speł­nić na­stę­pu­jący wa­ru­nek: „Ob­myj­cie się, czy­ści bądź­cie! Usuń­cie zło uczyn­ków wa­szych sprzed mo­ich oczu! Prze­stań­cie czy­nić zło! Za­pra­wiaj­cie się w do­brym! Troszcz­cie się o spra­wie­dli­wość, wspo­ma­gaj­cie uci­śnio­nego, od­daj­cie słusz­ność sie­ro­cie, w obro­nie wdowy sta­waj­cie!” (Iz 1,16n).

To we­zwa­nie do na­wró­ce­nia na­stę­puje w tek­ście pro­roka Iza­ja­sza bez­po­śred­nio po groź­bie, że Bóg nie wy­słu­cha na­szych mo­dlitw, choćby były one żar­liwe i wy­trwałe. Nie po to prze­cież Bóg nam mówi: „Ob­ra­żają Mnie wa­sze mo­dli­twy, bo płyną z serc za­twar­dzia­łych na po­trzeby bliź­niego!” – że­by­śmy prze­stali się mo­dlić. Jemu cho­dzi o to, że­by­śmy się na­wró­cili i za­częli się wresz­cie mo­dlić praw­dzi­wie.

Zło mo­dlitw, rów­nież tych psy­cho­lo­gicz­nie żar­li­wych, które płyną z nie­naw­ró­co­nego serca, po­lega nie tylko na ob­łu­dzie. Czło­wiek, który tak się mo­dli, trak­tuje Boga praw­dzi­wego w taki spo­sób, jakby On był jed­nym z boż­ków. Kult boż­ków po­lega bo­wiem na ukła­dzie han­dlo­wym. Swoim kul­tem czło­wiek wy­nosi bożka na swoje oł­ta­rze i w za­mian ocze­kuje okre­ślo­nych świad­czeń. Ale Bóg praw­dziwy nie jest boż­kiem, który prze­stałby ist­nieć, gdyby nie od­da­wano mu kultu! Bóg praw­dziwy ko­cha czło­wieka i za­leży Mu na na­szym do­bru. To­też ży­czy so­bie wy­łącz­nie ta­kiego kultu, w któ­rym mógłby nas ob­da­rzać mocą ku do­bremu. Po­nie­waż nas ko­cha, gniewa Go, kiedy mo­dlimy się do Niego, wcale nie za­mie­rza­jąc otwo­rzyć się na tę Jego moc. Taka mo­dli­twa jest wzy­wa­niem Boga nada­remno.

2. Weźmy inną grupę sy­tu­acji, kiedy Boga praw­dzi­wego usi­łu­jemy ścią­gnąć do po­ziomu jed­nego z boż­ków i w ten spo­sób na­ru­szamy dru­gie przy­ka­za­nie. Mia­no­wi­cie czło­wiek – to zna­czy, nie­stety, każdy z nas – po­trafi sta­wać przed Pa­nem Bo­giem i kry­ty­ko­wać Jego po­stę­po­wa­nie albo na­ka­zy­wać Mu, jak po­wi­nien w tej oto sy­tu­acji po­stą­pić. Jest to po­stawa ab­sur­dalna. Bez trudu mogę od­na­leźć per­spek­tywę, z któ­rej je­stem wyż­szy od Pa­łacu Kul­tury, ale nie ma ta­kiej per­spek­tywy, z któ­rej mógł­bym na Pana Boga pa­trzeć z góry.

Je­śli cze­goś ta­kiego pró­buję, nie może być wąt­pli­wo­ści co do tego, że ja sta­ną­łem je­dy­nie po­nad mo­imi wy­obra­że­niami o Bogu. Bóg praw­dziwy jest ab­so­lut­nie po­nad mo­imi wy­mą­drza­niami się na Jego te­mat. Ja kry­ty­kuję Pana Boga albo okre­ślam Jego po­win­no­ści, a to nie może być ni­czym wię­cej niż bez­czel­nym wzy­wa­niem Jego imie­nia nada­remno. Nie byłby On Bo­giem, gdyby taka po­stawa wo­bec Niego mo­gła mieć sens, gdyby taką po­stawą można Go było do­się­gnąć.

Je­dy­nie moż­liwa re­alna po­stawa wo­bec Boga praw­dzi­wego to po­stawa wiary nie­wzru­szo­nej, że jest On Do­brem ab­so­lut­nym; po­stawa uf­no­ści, że jest On obecny w każ­dym wy­da­rze­niu do­brym i złym, żeby nas prze­pro­wa­dzić do sie­bie, a to jest prze­cież naj­waż­niej­sze.

Po­stawę osą­dza­nia Boga Pi­smo Święte na­zywa wy­sta­wia­niem Go na próbę. Niech nam udo­wodni, że jest wszech­mocny i że nas ko­cha! – i ści­śle okre­ślamy, co ma zro­bić, żeby nas o tym prze­ko­nać i w ten spo­sób przy so­bie za­trzy­mać. I wciąż na nowo po­peł­niamy grze­chy, ja­kich Izra­elici do­pusz­czali się w dro­dze do Ziemi Obie­ca­nej.

Ow­szem, bar­dzo słusz­nie czy­nimy, że mo­dlimy się rów­nież o do­bra do­cze­sne: o zdro­wie, o po­myśl­ność w ta­kiej czy in­nej spra­wie, a na­wet o zda­nie eg­za­minu. Pan Bóg jest prze­cież Oj­cem nas ca­łych, a nie tylko na­szych dusz. Ale nie jest On boż­kiem, któ­remu by­łyby po­trzebne na­sze mo­dli­twy i do któ­rego mo­gli­by­śmy mieć pre­ten­sje, gdyby nas nie wy­słu­chał. Bogu praw­dzi­wemu na­leży za­ufać, nie­za­leż­nie od tego, jak się po­to­czy sprawa, o któ­rą­śmy się mo­dlili. On le­piej od nas wie, czego nam po­trzeba. On na­prawdę za­słu­guje na to, żeby Mu za­ufać.

Warto tu przy­po­mnieć przej­mu­jący opis z Księgi Ju­dyty, jak to bo­ha­terka tej księgi przy­wo­łała do po­rządku na­czel­ni­ków ob­lę­żo­nego mia­sta Be­tu­lii. Po­sta­wili oni pu­blicz­nie Panu Bogu ul­ti­ma­tum, że je­śli w ciągu pię­ciu dni nie przyj­dzie z po­mocą, to oni wy­da­dzą mia­sto Asy­ryj­czy­kom.

„Nie­słuszna jest wa­sza mowa – pro­te­stuje Ju­dyta – którą dziś wy­gło­si­li­ście do na­rodu, i zło­ży­li­ście przy­sięgę, którą wy­po­wie­dzie­li­ście jako wa­ru­nek mię­dzy Bo­giem a wami, i oświad­czy­li­ście, że wy­da­cie mia­sto w ręce wa­szych wro­gów, je­żeli w tych dniach Pan nie przyj­dzie wam z po­mocą. Kim wy wła­ści­wie je­ste­ście, że­ście wy­sta­wiali na próbę w dniu dzi­siej­szym Boga i po­sta­wili sie­bie po­nad Boga mię­dzy sy­nami ludz­kimi? Wy te­raz do­świad­cza­cie wszech­mo­gą­cego Pana i dla­tego ni­gdy nic nie zro­zu­mie­cie. Nie zba­da­cie głę­bo­ko­ści serca ludz­kiego ani nie prze­nik­nie­cie my­śli jego ro­zumu, jak więc wy­ba­da­cie Boga, który wszystko to stwo­rzył, jak po­zna­cie Jego my­śli i poj­mie­cie Jego za­miary? Prze­nigdy, bra­cia, nie draż­nij­cie Pana Boga na­szego! Gdyby na­wet nie ze­chciał nam po­móc w tych pię­ciu dniach, to ma On moc obro­nić nas w tych dniach, w któ­rych ze­chce, albo zgu­bić nas na oczach na­szych wro­gów. Wy zaś nie wy­mu­szaj­cie za­rzą­dzeń od Pana Boga na­szego, po­nie­waż nie można uzy­skać nic od Boga po­gróż­kami jak od czło­wieka ani Nim roz­po­rzą­dzić jak sy­nem ludz­kim. Ocze­ku­jąc od Niego wy­ba­wie­nia, wzy­wajmy po­mocy dla nas od Niego, a On wy­słu­cha na­szego głosu, je­żeli Mu się spodoba” (Jdt 8,11–17).

Ju­dyta nie uda­wała słu­żeb­nicy Boga praw­dzi­wego, jej bez­gra­niczne za­ufa­nie do Boga nie było go­ło­słowne. Do­wo­dzi tego dal­sze jej po­stę­po­wa­nie – za­równo żar­liwa mo­dli­twa, jak i wa­że­nie się na czyn, który prze­kra­czał siły, a po­nie­kąd na­wet wy­obraź­nię zwy­kłego czło­wieka.

O taką uf­ność i o taką wy­obraź­nię prak­tyczną w chwi­lach próby warto się mo­dlić już te­raz, za­nim na­sza próba na­dej­dzie. „Pan daje się zna­leźć tym, co Go nie wy­sta­wiają na próbę” (Mdr 1,2). On jest Bo­giem, to Jemu wolno nas wy­sta­wiać na próbę.

Po­stawa osą­dza­nia Boga może się po­nadto wy­ra­żać osą­dza­niem Ewan­ge­lii i Bo­żych przy­ka­zań. „Skoro osą­dzasz Prawo, nie je­steś wy­ko­nawcą Prawa, lecz sę­dzią” – po­wiada apo­stoł Ja­kub (4,11). Je­śli za­cho­wu­jesz tylko te z przy­ka­zań, które sam uzna­jesz za słuszne, to żad­nego z przy­ka­zań nie za­cho­wu­jesz, tylko idziesz za swoim ludz­kim ro­zu­mem, który na­wet nie usi­łuje za­ufać Bogu, tylko sam przy­własz­cza so­bie bo­ską nie­omyl­ność.

Ewan­ge­li­ści wie­lo­krot­nie wspo­mi­nają, że lu­dzie wy­sta­wiali na próbę Pana Je­zusa (por. Mt 19,3; 22,18 i 35n). Po­le­gało to na tym, że sta­wiali sie­bie w roli sę­dziów i uzur­po­wali so­bie prawo roz­strzy­ga­nia, czy Jego na­uka jest słuszna. Ow­szem, cza­sem na­wet byli ła­skawi przy­znać Mu ra­cję. Otóż je­śli czło­wiek wie­rzący w Chry­stusa Syna Bo­żego w ten spo­sób słu­cha Ewan­ge­lii, można się lę­kać, że jego „Wie­rzę w Je­zusa Chry­stusa” jest wzy­wa­niem Boga nada­remno.