Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór najważniejszych tekstów o. Jacka Salija poświęconych etyce chrześcijańskiej.
Czwarty tom cieszącej się niesłabnącą popularnością serii „Dzieła wybrane” o. Jacka Salija OP, poświęcony jest rozważaniom nad katolicką moralnością. Prawo moralne otwiera przestrzeń duchową, dostępną na tej ziemi wyłącznie człowiekowi, w której możemy realizować wszystko, co prawdziwie ludzkie: miłość, wolność, sens. O. Salij przypomina, że przestrzeganie Bożych przykazań jest realizowaniem wolności i dojrzałości oraz powołania na przyjaciół Bożych i słuchaczy Jego zbawczego słowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 946
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Teologia Polityczna istnieje i rozwija się dzięki wsparciu życzliwych osób, którym składamy serdeczne podziękowania.
Książka „Nasze obyczaje” ukazała się dzięki finansowemu wsparciu naszych Darczyńców.
Bez ich hojności działalność środowiska Teologii Politycznej nie byłaby możliwa.
Honorowymi darczyńcamitomu IV Dzieł wybranych o. Jacka Salija OP zostali:
Pan Michał Balcerzak, Pan Paweł Gieryński, Pani Barbara Grzelak, Państwo Elżbieta i Grzegorz Ratajczakowie oraz dwóch Darczyńców pragnących pozostać anonimowymi.
Współwydawcami tego tomu zostali:
Dawid Adamski, Michał Appelt, ks. prof. Przemysław Artemiuk, Rajmund Bacewicz, Emilia i Tomasz Badurkowie, Magdalena Bajer, Erwin Bakalarz, Michał Balcerzak, Anita Balcerzak-Michalska, Wojciech Baliński, Antoni Bańkowski, Bartłomiej Bargiel, Beata Mrozowska-Bartkiewicz i Jarosław Bartkiewicz, Robert Basałaj, Anna Baterowicz, Artur i Maria Bazakowie, Konrad Bączek, Tomasz Berent, Piotr Bernatowicz, Andrzej Bielat, Jarosław Bobulski, Andrzej Bogusławski, Joanna i Michał Bojańczykowie, Ryszard Bojke, dr Ewa Bokiniec, prof. Włodzimierz Bolecki, Alexandre Bondarev, Jan Bondyra, Jerzy Borkowski, ks. Jerzy Borowiec, Beata Borowska-Beszta, Krzysztof Bożym, o. Radosław Broniek OP, Jan Brzeski, Szymon Brzeziński, Patryk Brzozowski, Mariusz Buchaniewicz, Agata Buchholtz, Wojciech Buchner, Marta Burek, Krzysztof Bystram, Stefan Cegłowski, Andrzej Cehak, Sergiusz Chądzyński, Paulina i Piotr Chołdowie, Anna Chomętowska-Kontkiewicz, Bogumiła Cichońska, Róża i Jerzy Cieślińscy, Dariusz Cisło, Jarosław Cymerman, Jacek i Krystyna Czajkowscy, Małgorzata Czajkowska, Mirella Czajkowska-Turek, Witold Czapp, Ewa Czarnecka, Dawid Czekała-Karpiński, Monika i Marek Czekańscy, Adam Czepielik, Robert Czernisz, Grzegorz Czuba, Anna Czyżkowska, Dorota i Piotr Dardzińscy, Wojciech Darkiewicz, Tomasz Daroszewski, Urszula i Dariusz Dąbrowscy, Dariusz Deka, Magdalena Dembińska, prof. Dobrochna Dembińska-Siury, Grażyna Dłubała, Paweł Długosz, Marek Czowicki, Łukasz Doktór, Andrzej Dołęga, Krzysztof Dorosz, Dominika i Krzysztof Drysiowie, prof. Antoni Dudek, Waldemar Dudek, ks. bp. Antoni Dydycz, Sebastian Dymski, Paweł Dziekański, Marcin Dziekiewicz, Krzysztof Dziewit, Jacek Ebertowski, Danuta i Krzysztof Ebnerowie, Jadwiga i Marcin Emilewiczowie, Andrzej Fedirko, prof. Barbara Fedyszak-Radziejowska, Małgorzata Fengler, Przemysław Fenrych, Katarzyna Górska-Fingas i Bartosz Fingas, Anna i Andrzej Fister-Stoga, Małgorzata Flis, Fundacja Bukowa, Marcin Gackowski, Radosław Gadzinowski, Dariusz Gajzler, Krzysztof Galeja, Anna Gardolińska, prof. Magdalena i prof. Dariusz Gawinowie, Magdalena Gawlik, Rafał Gawlikowski, Janusz Gawlina, Agnieszka Gąska, Katarzyna i prof. Michał Gieryczowie, Paweł Gieryński, prof. Maria Gintowt-Jankowicz, Adam Gniazdowski, Paweł Gniazdowski, Renata Godek, Ewa Golec-Nowicka, Jolanta i Jerzy Gontarzowie, Witold Gorecki, Bożena Gorska, Arkadiusz Gosławski, Dominik Goślicki, Krzysztof Górak, Andrzej Górka, Roman Graczyk, Piotr Grauer, Jaromir Greń, Michał Gronkiewicz, Barbara Grzelak, bp prof. Jacek Grzybowski, Cecylia Gugulska, Alicja i Krzysztof Gurajowie, Artur Gut, Michał Haake, Katarzyna Hackenberg, Magdalena i Maciej Hajdulowie, Maria i Artur Hammermeisterowie, Dorota Heck, Leonard Hoffmann, Tomasz Horubała, Kama Głód i Wacław Huryn, Wojciech Iwanecki, Andrzej Iwaniuk, Michał Jach, Marta Jachimiak, Mariusz Jagielski, Jadwiga Jakubas-Przewłocka, Mariusz Janiszewski, Bogna i Igor Janke, Janina Jankowska, Adam Jankowski, Władysław Jankowski, Tomasz Janoś, Agata Jaros, Zbigniew Jasiołek, Beata Jastrzębska-Gawron, Maciej Jesionkiewicz, Paulina Jeżewska, Michał Jeżewski, Roman Jędrzejczyk, Piotr Jozwiak, Ludwik Jurek, Andrzej Jurewicz, Roman Kaczmarek, Jakub Kaczmarski, Mateusz Kaczmarski, Wojciech Kaczor, Zbigniew Kadłubek, Aleksandra Kaiper-Miszułowicz, Łukasz Kamiński, Piotr Kapela, Elżbieta i Zbigniew Kaproniowie, Anna i Dariusz Kardasiowie, Zofia i Janusz Karłowiczowie, Ewa i Dariusz Karłowiczowie, Grzegorz Kazberuk, Anna i Marek Kądzielscy, Anna Kępa, Katarzyna Kępa, Malwina Kęsicka, Sylwia i Sergiusz Kieruzelowie, Wanda Kierys, Gerard Kilroy, Marek Kluszczyński, Michał Kłos, Sandra i Krzysztof Knigawkowie, Jerzy Knopik, dr hab. Jacek Kobus, Marta Hozer-Koćmiel i Marek Koćmiel, Róża i Jerzy Kogutowie, Michał Kokorniak, Jerzy Kolarzowski, Tomasz Kołakowski, Maria Kołek, Grzegorz Kołodziej, Marek Kołosowski, Alina Komaradzka, Magdalena i Artur Komorowscy, Waldemar Kopciuch, Marek Korczyński, prof. Jacek Koronacki, Magdalena i Michał Kossakowscy, Maciej Kostrzewa, Krzysztof Kotowski, Krzysztof Kotrasiński, Krzysztof Kowalczewski, Agnieszka Kowalczyk, Marta Kowalczyk, Edyta Kowalczyk-Boroń, Justyna i Paweł Kowalowie, Grażyna i Piotr Kowalscy, Grzegorz Kowalski, Maciej Kozakiewicz, Andrzej Kozicki, Jarosław Kozioł, Joanna Kozioł, Wojciech Koziorowski, Ewa Kozłowska, Konrad Kozłowski, Michał Kreczmański, Milena Krok, Lukasz Krol, Janusz Król, Tomasz Król, ks. prof. Janusz Królikowski, Radosław Krupka, Kamil Kruszewski, Mateusz Krząkała, Leszek Krzemiński, Justyna Kubiak, Maciej Kubicki, Małgorzata Kujawa, Rafał Kuks, Alicja Kulecka, Maciej Kulikowski, Małgorzata i Damian Kuliszowie, Marek Kunecki, Piotr Kupnicki, Bogusława Kupryjanczyk-Cybis, Joanna Kurasz, Andrzej Kuraś, Magdalena Kurkowska, Agnieszka Kuryś, Adam Kwaśniewski, Anna Kwiatkowska, Filip Kwiatkowski, Rafał Langda, Wojciech Langer, Andrzej Laskowski, Michał Laskowski, Monica Georgii-Lassak i Franz Lassak, Adam Lausch-Hołubowicz, Maria Lechowicz, prof. Ryszard Legutko, Andrzej Lesiak, Marcin Lewandowski, Krzysztof Lipiec, Ewa Malczewska-Lis i Jakub Lis, Aleksander Litwinowicz, Grzegorz Lizurej, Adam Loba, Patryk Lubryczyński, Bartek Lukasik, Witold J. Lukaszewski, prof. Anna Łabno, Mariola i Jarosław Łagunowie, Jacek Łangowski, Wiesław Łatała, Sławomir Łuczak, Tomasz i Niamh Machurowie, Marek Maciołowski, Anna i Paweł Maciukiewiczowie, Agnieszka Madej, Anna Madej, Piotr Majewski, Dariusz Makać, Katarzyna Makówka, Elżbieta Malicka, Julia Malinowska, Janusz Malinowski, Hanna Małecka, Szymon Małecki, Anna Małyszko, Maciej Manikowski, Piotr Marcinowicz, Maria i Mikołaj Marczakowie, Seweryn Marek, Zgromadzenie Księży Marianów, Joanna Żak-Markiewicz i Zbigniew Markiewicz, Piotr Marszałek, Aleksandra i Ignacy Masnowie, Piotr Matczak, Dorota Matusiak, ks. Waldemar Matusiak SChr, Jarosław Mazek, Michał Mazur, Jan Melon, Marcin Melzacki, Anna Mierzęcka, Renata i Andrzej Mierzwowie, Janusz Mikołajczyk, Paweł Mikołajczyk, Anna Mikos, Wiesław Milczarczyk, Barbara Milewska, Tomasz Miłek, Przemysław Miłkowski, Marek Morkowski, Grażyna Mozol, Zofia Nachiło-Morbiato, Marek Nadolski, Kazimierz Napiórkowski, Dawid Niedbała, prof. Agnieszka Nogal, Jolanta i Maciej Nowakowie, Maria i Grzegorz Nowakowie, Maciej Nowakowski, Marek Nowakowski, Sławomir Nowotny, Tomasz Ociepka, Zofia Ociepka, Jerzy Oirajter, Patryk Oiryś, Luiza i Radosław Oklesińscy, Paweł Olbryś, Róża i Eugeniusz Olczakowie, Michał Olecki, Wojciech Olejniczak, Marina Eremina i Maciej Olejnik, Zenon Olewicz, Marek Ostafiński, Ija i Wojciech Ostrowscy, Cezary Ostrowski, Joanna i Jakub Paciorkowie, Rafał Paliwoda, Barbara Pankiewicz, ks. prof. Tadeusz Panuś, Jan Papaj, Ewa i Jarosław Paradowscy, Witold Parecki, Bartlomiej Pawlowski, Waldemar Pawłowski, Maria Peisert, Robert Pelewicz, Ewa Perskawiec, Barbara Piechowska, Filip Piestrzeniewicz, Maria Pietrzak, Jan Krzysztof Pięta, Magdalena Pinkalska, Gregor Piotrowski, Krzysztof Piotrowski, Grzegorz Piwkowski, prof. Olga Płaszczewska, Jarosław Płuciennik, prof. Henryk Podbielski, Piotr Podgórski, ks. Rajmund Ponczek, Antoni Poniński, Kamil Poplata, Marek Popławski, Grzegorz Postek, Andrzej Pruś, Paweł Przychodzeń, Tomasz Przytuła, Maciej Radecki, Bartłomiej Radziejewski, Elżbieta i Grzegorz Ratajczakowie, Małgorzata Rawa, Piotr Remiszewski, Izabela August-Reza i Mariusz Reza, Sławomir Rogowski, Tomasz Romańczyk, prof. Zofia Rosińska-Zielińska, Sabina i Damian Rowińscy, Krystyna Rożek-Lesiak, ks. Adam Rożniakowski, Lucyna Rusak, Wojciech Rusinek, Agata Rutkowska, Izabela Rutkowska, Wanda Rutkowska, Wiktor Rybicki, Maciej i Sabina Rzepeccy, Dorota i Grzegorz Rzeźnik, Ewa i Michał Rżyskowie, Paweł Sadłowski, Monika i Jerzy Saganowie, Maria Salij, Tadeusz Salij, Małgorzata Samojedny, ks. Robert Samsel, Roman Sawka, Henryk Seweryniak, Andrzej Sielecki, Tomasz Sienicki, Danuta Prył-Silska i Jacek Silski, Magdalena Simon-Błażewicz, Jacek Siński, Michał Sklepik, Monika Skoczylas-Sroka, Joanna Skowron, Krzysztof Skowron, Roman Skowron, Michał Słaby, Marcin Sławeta, Bożena Sławińska, Mirosław Sławiński, Anna Słota-Cichocka, Monika i Wojciech Smolakowie, Krzysztof Smólski, Daniel Sobiesiak, Grażyna Halkiewicz-Sojak i Sławomir Sojak, Piotr Sołtysiak, Liliana Sonik, Jerzy Sopicki, Roman Sosnowski, Stanisław Srokowski, Sławomir Stachowicz, Jacek Staniaszek, Kinga Jarocka-Staniszewska i Piotr Staniszewski, Bohdan Stankiewicz, ks. Jacek Stawik, Piotr Stawiński, prof. Zbigniew Stawrowski, Bożenna i Krzysztof Stefankowie, Marcin Stefaniuk, Anna i Marek Sterniczukowie, Andrzej Stępień, Barbara Strycharczyk, Mirosława Stryjek, Barbara Suchorowska-Włodarczyk, Jolanta Sudoł, Tomasz Sulej, Mariusz Sulkowski, Barbara Sułek-Kowalska, Urszula i Wojciech Swakoniowie, Marcin Sychowski, Robert Szalewicz-Szalegiejew, Tadeusz Szawiel, Konrad Szczebiot, Anita i Michał Szczurowscy, Anna Szeliga, Natalia i Emil Szerszeniowie, Magdalena Szewczyk, Krzysztof Szewior, Tomasz Szkatuła, Piotr Szlagowski, Tomasz Szocik, Maria Szołomicka-Gerlicz, Tomasz Szopa, Bogumiła Szponar, Tadeusz Szwachła, Justyna Szymani, Piotr Szymanowski, Iwona i Konrad Szymańscy, Agnieszka Szymczyk, Emilia i Krzysztof Szyprowscy, Cezariusz Ścisiński, Ryszard Ślaski, Maria i Mateusz Środoniowie, Jerzy Świątkiewicz, Roman Świątkowski, ks. Marek Świgoński, Anna Talarowska, Robert Tarnacki, Kamilla Thiel-Ornass, prof. Ewa Thompson, Graham Thompson, o. prof. Roman Tomanek OMI, Czesław Tomaszek, Wojciech Tomczyk, Seweryn Tota, ks. Piotr Towarek, Małgorzata Łukasiewicz-Traczyńska i Krzysztof Traczyński, Agata i Wojciech Trebniowie, Mariusz Trębicki, Tamara Trojanowska, Grzegorz Truszkowski, Krzysztof Trynka, Iwona Trzaska, Łukasz Turkowski, Marian Turzański, Ewa Tuszko, Piotr Tworek, Adam Tychowski, Katarzyna i Zbigniew Tyszkiewiczowie, Agnieszka Uklańska, Jolanta Ulatowska, Marek Urbanowski, Hanna Urbańska, Urszula i Andrzej Wacławczykowie, Wojciech Walczyk, Aleksander Waldon, Elżbieta i Jan Walewscy, Natalia Warsicka, Piotr Warych, Ryszard Wawryniewicz, Robert Wawrzeń, Izabela Wawrzyńska, bp Artur Ważny, Dariusz Wegnerski, Paweł Wędrychowski, Katarzyna Węgrzyn, Ireneusz Węgrzynowicz, Wojciech Widłak, Jolanta Wiech, Krzysztof Wielecki, Mateusz Wieliński, Monika Wierzba, Ewa i Rafał Wierzchosławscy, Karolina Wigura-Kuisz, Maria Wilczek, Kamil Wilczewski, Anna Wilińska, Tomasz Wiścicki, Elżbieta i Bogdan Wiśniewscy, Paweł Wiśniewski, Lucjan Włodarczyk, Elżbieta Włostowska, Dawid Wojcieszek, Iwona i Wojciech Wojtczakowie, Maria i Wojciech Woszczyńscy, Magdalena Wójcik, Monika Madej-Wójcik i Mariusz Wójcik, Roman Wyborski, Adam Wylęgała, Monika Wyszomirska-Łapczyńska, Andrew Zachoszcz, Zbigniew Zagrodzki, Ewa Zając, prof. Krzysztof Zanussi, Agnieszka Zaremba, Grzegorz Zarzeczny, Dyzma Zawadzki, Czesława Zawrotniak, Sławomir Ząbek, Małgorzata i Marek Zdrojewscy, Jan Zdzienicki, prof. Michał Zembrzuski, Dariusz Zgutka, Marta Zielińska, Kamil Ziemian, Łukasz Ziółkowski, Piotr Ziółkowski, Piotr Znojek, Jacek Zygadło, Witold Żórański, Roman Żywicki.
Dziękujemy również Julii Rejewskiej, która poprzez swoją pomoc wsparła wydanie tej książki.
Część I
Dziesięć Przykazań Bożych
O Bożych przykazaniach ogólnie
1. Fizyka zajmuje się prawami przyrody, etyka – prawami wolności. W tej zwięzłej intuicji Immanuel Kant wypowiedział starą chrześcijańską mądrość, że wolność nie polega bynajmniej na odrzuceniu praw. Polega raczej na odnalezieniu tych praw, wewnątrz których człowiek mógłby najpełniej zrealizować siebie.
Zresztą sam pomysł odrzucenia praw nie jest absurdalny wyłącznie w odniesieniu do praw wydanych przez człowieka. Praw fizyki lub praw moralności można co najwyżej nie rozpoznać lub z nimi się nie liczyć. Jest to jednak czymś godnym pożałowania i łatwo może doprowadzić do katastrofy.
Przywołajmy tu często przytaczany przykład szaleńca, który postanowił nie liczyć się z prawem grawitacji. Dopóki on tylko deklaruje, że jego wolność burzy się przeciwko podleganiu jakimkolwiek prawom, prawa grawitacji nie wyłączając, można go uznać za nieszkodliwego dziwaka, który pragnie imponować w sposób oryginalny, a zarazem łatwy. Ale wyobraźmy sobie, że postanowił on zadokumentować swoje nieliczenie się z prawem grawitacji i wychodzi z piątego piętra przez okno... Może już nie kończmy tej opowiastki.
Zupełnie inną postawę wobec prawa grawitacji zajmie człowiek wolny. Nie położy on uszu po sobie i nie podda się biernie temu prawu. Przede wszystkim nie traktuje on prawa grawitacji jako nieznośnego ograniczenia, spod którego w żaden sposób nie da się wyzwolić. Przyjmie on je raczej jako przestrzeń, w której ramach czuje się wezwany do realizowania swojej wolności, ale również do jej poszerzania. Dzięki tej postawie wynaleziono windy i spadochrony, samoloty i pojazdy kosmiczne.
Podobnie jest z prawem moralnym. Trzeba nie zauważyć, że chroni ono samą istotę naszego człowieczeństwa, żeby doświadczać go jako zakaz i ograniczenie. Taki stosunek do prawa moralnego jest charakterystyczny dla postawy infantylnej. Kiedy dziecku nie da się wytłumaczyć, dlaczego nie powinno wchodzić na parapet (zwłaszcza jeśli mieszkanie usytuowane jest na piątym piętrze), dobrze, że przynajmniej można mu tego zakazać. Tak samo lepiej jest, że ktoś poddaje się temu, co odczuwa jako moralny zakaz i ograniczenie, niż gdyby – na przykład w imię fałszywej wolności – nie powściągnął swoich złych chęci. Dzięki tej postawie uniknie duchowej katastrofy.
Ale ktoś taki nie rozumie jeszcze tego, co w prawie moralnym najważniejsze: że otwiera ono przestrzeń duchową, dostępną na tej ziemi wyłącznie człowiekowi, w której możemy realizować wszystko, co prawdziwie ludzkie, a więc miłość, wolność, sens. Poza tą przestrzenią miłość i wolność, i sens, owszem, są możliwe, ale w postaci zamków na lodzie czy domów na piasku. Owszem, kochać może również egoista, swoją wolność manifestować może ktoś wewnętrznie nieuporządkowany, a niejednej rzeczy sensownej dokonać może również człowiek, który nie wie, po co żyje. Ale bądźmy dyskretni i nie pytajmy nazbyt dociekliwie, co warta jest taka miłość i taka wolność, i taki sens.
2. Jak się mają przykazania Boże do tego prawa moralnego, które nosimy w sobie z racji, że jesteśmy ludźmi? Otóż przykazania są darem, jakiego Bóg udzielił grzesznemu człowiekowi, kiedy go postanowił szukać jako Zbawca. Wśród różnych środków, za pomocą których Bóg postanowił ocalić człowieka, znajdują się również Jego przykazania. Za pomocą przykazań Bóg Zbawca chce nam pomóc rozpoznać prawidłowo to prawo, które nosimy w sobie jako Jego stworzenia. Na szczęście grzech go w nas nie unicestwił. Chociaż jesteśmy grzesznikami, nadal ze swojej natury, która przecież od Boga pochodzi, pragniemy dobra i sporo go czynimy.
Wskutek grzechu pierworodnego stały się jednak dwie straszne rzeczy. Po pierwsze, czynione przez nas dobro nigdy już – bez specjalnej Bożej pomocy – nie osiągnie takiej intensywności i czystości, która by je wzniosła ponad doczesność i uczyniła nas godnymi życia wiecznego. Nosimy w sobie nie tylko pragnienie dobra, ale niestety również skłonność do zła, zaś dobro, jakie czynimy, odzwierciedla w sobie wiele z naszej małości, a nawet grzeszności. Otóż tej rany przykazania Boże zupełnie w nas nie uleczą. Szczegółowo wyjaśnia to apostoł Paweł w Liście do Rzymian. Tylko moc Syna Bożego może uzdrowić całkowicie nas i nasze dobro i uczynić nas godnymi życia wiecznego.
Przykazania Boże leczą drugą ranę, również bardzo groźną. Mianowicie wypaczeniu uległo nasze naturalne rozeznanie dobra. U wielu ludzi wypaczenie to jest prawie niezauważalne, ale nawet wówczas jest ono bardzo groźne. Polega ono na przykrawaniu prawdy o dobru i złu na miarę naszej ludzkiej ułomności.
Mam akurat przed sobą świeże doniesienie prasowe o „aniele śmierci” z Wuppertalu, pielęgniarce – skądinąd solidnej i ofiarnej – która wstrzykiwała śmiercionośne zastrzyki osobom ciężko chorym, przed którymi nie widziała perspektywy powrotu do zdrowia. Przed wojną nie tylko w hitlerowskich Niemczech, ale również w tak cywilizowanych krajach jak Stany Zjednoczone i Szwecja wprowadzono prawo o przymusowej sterylizacji osób uznanych za biologicznie upośledzone. Rozwijająca się w ostatnich latach diagnostyka prenatalna, zamiast służyć temu, czemu diagnostyka służyć powinna, to znaczy jak najwcześniejszemu podjęciu leczenia, jest używana – jak to eufemistycznie określa tytuł broszury rozpowszechnianej u nas wśród brzemiennych kobiet nie pierwszej młodości – do „zapobiegania urodzeniu się dziecka z zespołem Downa”.
Podałem trzy przykłady ciężkich wypaczeń moralnych, których autorzy i zwolennicy gotowi są bronić w imię oszczędzania ludziom nieszczęść i cierpienia, powołując się na „zdrowy rozsądek” i „ducha humanitaryzmu”. Zdarzają się jednak ponadto takie sytuacje, w których człowiek wybiera zło nie pod wpływem pełnej pychy pewności siebie, ale kierując się fatalistyczną wiarą, jakoby zło potrafiło niekiedy tak zaatakować, że człowiek musi mu być posłuszny i może co najwyżej rozglądać się za tym, by czynić zło mniejsze.
Przykazania Boże ułatwiają nam prawidłowe odczytanie tego prawa moralnego, które nosimy w naszych sumieniach. W wymiarze moralnym nie dodają one nic do tego prawa naturalnego ani go nie precyzują. A przecież bez ich znajomości niejeden raz moglibyśmy ulec moralnej dezorientacji. Zdarza się czasem, że jakiś ważny źródłowy tekst ulegnie pewnemu zatarciu, ale na szczęście można go z całą dokładnością odczytać za pomocą promieni podczerwonych. Otóż Boże przykazania spełniają poniekąd rolę promieni podczerwonych, dzięki którym możemy bezbłędnie i z całą pewnością odczytać „tekst” zapisany w naszych sumieniach – również te partie „tekstu”, które nasz tak zwany zdrowy rozsądek miałby ochotę odczytać niepoprawnie.
Właśnie dlatego – powiada Pismo Święte – słuszność Bożych przykazań może być rozpoznana również przez ludzi niewierzących. „Strzeżcie ich i wypełniajcie je, bo one są waszą mądrością i umiejętnością w oczach narodów, które usłyszawszy o tych prawach, powiedzą: «Z pewnością ten wielki naród to lud mądry i rozumny»” (Pwt 4,6).
3. Czy do zachowania Bożych przykazań jesteśmy zobowiązani? Spróbujmy spojrzeć na to pytanie w świetle prawdy, że przykazania są darem udzielonym nam przez Boga Zbawcę. Zastanówmy się najpierw nad tym, jakie skojarzenie budzi się w nas odruchowo na sam wyraz „Boże przykazanie”. Czy myślimy sobie wówczas: „tak trzeba” albo: „tego Bóg wymaga”, czy może: „to jest dobre” lub nawet: „to jest słowo kochającego Boga”? O prawach ludzkich niekiedy nie da się powiedzieć: „jest ono słuszne i potrzebne”, „broni ono naszego wspólnego dobra”; niekiedy można o nim powiedzieć tylko tyle, że „tego się od nas wymaga”. Ale przykazania są to przecież prawa samego Boga, któremu niewątpliwie zależy na naszym dobru i który lepiej od nas wie, co dla nas jest dobrem.
Idea obowiązku jest dla moralności chrześcijańskiej czymś wtórnym. Jest jakby wałem ochronnym, który nas broni przed moralnym chaosem, kiedy ktoś nie zrozumiał jeszcze samej istoty tej moralności. Istotą zaś chrześcijańskiej postawy moralnej jest zaufanie Bogu. Z obowiązkiem zachowywania Bożych przykazań jest trochę podobnie jak z obowiązkiem rodziców, którzy powinni troszczyć się o swoje dzieci. Rzecz jasna rodzice mają taki obowiązek, ale czy – poza rzadkimi przypadkami zwyrodnienia zmysłu rodzicielskiego – trzeba im o tym przypominać? Wypełnianie obowiązków rodzicielskich wymaga niekiedy wielkich ofiar i samozaparcia, ale rodzice kochają przecież swoje dzieci i żadne okoliczności nie potrafią doprowadzić ich do zwątpienia w to, że ten ich trud ma wielki sens.
Obowiązek zachowania Bożych przykazań wychodzi na pierwszy plan dopiero wtedy, gdy gaśnie w nas miłość albo gdy ona nie zdołała się w nas jeszcze dostatecznie rozwinąć. Jeśli kocham Boga albo jeśli kochać Go jest przynajmniej moim pragnieniem, to ogromnie zależy mi na tym, żeby postępować zgodnie z Jego wolą. Przecież przykazania On nam dał tylko dlatego, że Go obchodzimy, że nas kocha. Przykazania to słowa miłości Boga do człowieka, ich celem jest nasze dobro, i to nie jakieś dobro cząstkowe, ale nasze dobro całościowe, ostatecznie zaś – życie wieczne.
Jednakże pamięć o tym, że przykazania stoją na straży mojego dobra, jest czymś tak samo wtórnym jak patrzenie na Boże przykazania w kategoriach obowiązku. Chcę zachować przykazania, bo Ten, który mnie kocha i którego ja chcę kochać, tego ode mnie oczekuje! Zatem mój stosunek do Bożych przykazań jest nieomylnym sprawdzianem, czy jest we mnie miłość Boża. W moim stosunku do przykazań ujawnia się zarówno to, jak bardzo moja miłość jest wciąż jeszcze słaba, jak i to, w jaki sposób ją umacniać.
4. Spójrzmy teraz na pozornie zawikłany problem, czy Pismo Święte przedstawia przykazania Boże jako łatwe do zachowania, czy też jako trudne. „Polecenie, które Ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem” – mówi słowo Boże w Księdze Powtórzonego Prawa (30,11). Ale z kolei Pan Jezus mówi coś jak gdyby przeciwnego. „Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,13n).
Problem okazuje się pozorny, jeśli zważyć, że posłuszeństwo Bożym przykazaniom jest tym prawdziwsze, im bardziej przeniknięte miłością do Boga, im bardziej polega na szukaniu zjednoczenia mojej woli z wolą Bożą. Jeśli zachowuję przykazania w taki sposób, jak gdyby Pan Bóg mnie do tego przymuszał – to i zmęczę się tym ogromnie, i zapewne nie uda mi się wytrwać w takiej wierności. Zresztą nie jest zbyt grzecznie wobec Pana Boga zapominać o tym, że On nas kocha, i traktować Go na wzór panów tego świata, którzy potrafią wymusić posłuszeństwo swoim rozkazom.
Miłość istotnie zmienia odczuwanie tego, co łatwe, i tego, co trudne. Jeśli znajduję się w nastroju egoistycznym, rzeczą bardzo trudną może być przyniesienie ziemniaków ze sklepu. Natomiast dla chorego dziecka kochający rodzice potrafią dosłownie góry przenieść i nie myśleć o zmęczeniu. Kiedy zaś mowa o miłości Bożej, czymś bardziej jeszcze podstawowym niż to, że ja kocham, jest świadomość, że jestem kochany.
Na ten aspekt miłości i jej mocy mobilizowania do wysiłku zwrócił uwagę Jan Paweł II w słowie kończącym trzecią pielgrzymkę do Ojczyzny: „Człowiek musi mieć tę podstawową pewność, że jest miłowany – że jest afirmowany w całej prawdzie swego człowieczeństwa. Wtedy tylko gotów jest przyjmować wymagania. Gotów też jest sam od siebie wymagać. Zdolny jest nawet do wielkich ofiar i wyrzeczeń”[1].
Spostrzeżenie to z pewnością dotyczy również mojej pewności, że jestem miłowany przez Boga. Skoro całą moją duszą wiem to, że Chrystus, Syn Boży, „umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,20), to rozpoznam również oczywistą prawdziwość Jego słów, że „jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,30). Paradoksalne zestawienie jarzma ze słodyczą i brzemienia z lekkością idealnie oddaje sytuację zachowywania Bożych przykazań przez kogoś, kto kocha i wie o tym, że jest kochany. Po prostu niemożliwe jest, żeby ktoś kochający nie chciał zachować Bożych przykazań albo żeby sądził, iż są one trudne. „Miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie” (1 J 5,3).
Rzecz jasna na każdego z nas mogą przyjść chwile, kiedy wierność Bożym przykazaniom wydaje się czymś ciężkim. Na ogół oznacza to, że wciąż jeszcze żywotny jest we mnie stary Adam, człowiek skłócony z Bogiem. Otóż z tym starym Adamem jest dokładnie przeciwnie, niż przewiduje obietnica Boża. Bóg nam obiecał, że „umieści swe prawo w samej głębi naszego jestestwa i wypisze je w naszym sercu” (por. Jr 31,33; Hbr 10,16). Tymczasem – w stopniu, w jakim pozostaje w nas jeszcze stary Adam – „w członkach naszych wciąż jeszcze spostrzegamy prawo inne, które podbija nas w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w naszych członkach” (por. Rz 7,23).
Zatem sytuacje, w których jakieś przykazanie Boże wydaje mi się trudne, sygnalizują mi zazwyczaj, że kochające zjednoczenie mojej woli z wolą Bożą wciąż jeszcze bardziej jest przedmiotem mojego oczekiwania niż teraźniejszością. Natomiast sytuacje, kiedy postępowanie według Bożych przykazań jest dla mnie czymś oczywistym i radosnym, świadczą o tym, że zjednoczenie to jest już w jakimś stopniu rzeczywistością.
5. Ten głęboko religijny wymiar Bożych przykazań zobaczmy jeszcze w perspektywie niepokojącej przestrogi apostoła Jakuba: „Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie. Ten bowiem, który powiedział: «Nie cudzołóż», powiedział także: «Nie zabijaj»” (Jk 2,l0n). Święty Jakub piętnował w ten sposób postępowanie tych chrześcijan, którzy nie liczą się z nakazem Bożym, aby nie mieć względu na osoby, i odmiennie odnoszą się do bogacza i biedaka.
Wypowiedź powyższa ma również swój wymiar moralny. Wartości moralne stanowią bowiem całość, toteż choroba na jakimś jednym odcinku istotnie osłabia cały organizm moralny. Tutaj jest podobnie jak z organizmem cielesnym: do śmierci może go doprowadzić załamanie się jednego tylko organu, jeśli jest on dla organizmu niezbędny. Święty Augustyn lubił porównywać Dekalog do harfy o dziesięciu strunach. Jeśli komuś zdarzają się poważne upadki w zakresie jednego tylko przykazania, nie będzie mógł wygrać wielu melodii, bo jego harfa jest zdefektowana[2].
Ale święty Jakub chce powiedzieć coś więcej: Kto nie zachowuje choćby tylko jednego Bożego nakazu, dopuścił się nie tylko tego jednego konkretnego zła. Swoim grzechem wyraził ponadto brak zaufania do Boga. Otóż jeśli ktoś nie ufa Bogu w zakresie jednego tylko przykazania, tym samym stwierdza, że Bóg w ogóle nie zasługuje na zaufanie.
W ten sposób doszliśmy do jednego z najbardziej newralgicznych punktów moralności chrześcijańskiej. Albo ufamy Bogu bezwzględnie, że Jego przykazania są słuszne i że są wyrazem Jego miłości do nas, albo nie bawmy się w ludzi wierzących, którzy liczą się rzekomo z Bożymi przykazaniami. Już pierwszy grzech w ludzkiej historii polegał na braku zaufania do Boga. Szatanowi udało się wzbudzić w pierwszych rodzicach wątpliwości, czy przypadkiem zakaz Boży nie ogranicza naszego rozwoju: „wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i będziecie tak jak Bóg” (Rdz 3,5). Owszem, otworzyły się im oczy, ale zobaczyli, że są nadzy, bo spadli niemal do poziomu zwierząt. Człowiek nigdy nie ma racji, kiedy podejrzewa Pana Boga o niesprawiedliwość lub nieszlachetność. Pan Bóg bezwzględnie i w każdej sytuacji zasługuje na nasze zaufanie.
6. Najwyższym wzorem prawidłowego stosunku do Bożych przykazań jest Syn Boży Jezus Chrystus. Tak, nie przejęzyczyłem się: Bóg prawdziwy równy Przedwiecznemu Ojcu otrzymał od Niego, kiedy stał się człowiekiem, przykazania. Trudno o większy dowód, że przykazania są słowem miłości Bożej. „Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania – mówi Pan Jezus (J 15,10) – będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości”.
Co najmniej dwa przykazania otrzymał Syn Boży od swojego Ojca i oba przyjął w najdoskonalszym zjednoczeniu z Jego wolą – z największą ufnością i bez cienia zastrzeżeń. Po pierwsze, Ojciec Przedwieczny dał Mu przykazanie, żeby nam ogłosił Dobrą Nowinę o życiu wiecznym: „Nie mówiłem sam od siebie, ale Ten, który Mnie posłał, Ojciec, On Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie Jego jest życiem wiecznym. To, co mówię, mówię tak, jak Mi Ojciec powiedział” (J 12,49n).
Zanim powiem, jakie było drugie przykazanie otrzymane przez Chrystusa od Ojca, chciałbym serdecznie poprosić każdego z Czytelników o powstrzymanie się od filozofowania, które mogłoby mieć choćby pozory bluźnierstwa. Człowiek bowiem, który próbuje osądzać Pana Boga i krytykować Jego postanowienia i postępowanie, już nie Pana Boga osądza, tylko swoje własne wyobrażenia. Bóg prawdziwy jest Doskonałym Dobrem i samą Miłością, Jego postanowienia z natury swojej nie mogą mieć nawet odrobiny niedoskonałości czy krzywdy. Trzeba dużej bezczelności, żeby Boga samego posądzać o bezduszność lub brak sprawiedliwości. Nie zapominajmy, że podejrzliwość wobec Boga była początkiem oddalenia się od Niego poprzez grzech pierworodny.
Otóż o drugim przykazaniu, jakie Syn Boży otrzymał od Ojca, On sam mówi następująco: „Ja życie moje oddaję, aby je znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Takie przykazanie otrzymałem od mojego Ojca” (J 10,17n). Sądzę, że idea zachowania przykazań występuje tu w swoim najczystszym znaczeniu. Pan Jezus mówi tu o idealnej zbieżności swojej woli z wolą Przedwiecznego Ojca. Mówi ponadto, że między wolą dającego przykazanie oraz tego, kto je wypełnia (w tym przypadku między wolą Ojca i Jego własną wolą), zachodzi ściśle określona kolejność: wola tego, kto wypełnia przykazania, idzie w ślad za wolą Przedwiecznego Ojca, która jest pierwsza.
7. Dekalog był darem, jakiego Bóg udzielił ludowi swojego pierwszego wybrania na górze Synaj. Kościół – lud przymierza nowego i wiecznego – przywiązuje tak wielką wagę do Dekalogu, bo pragnie być wierny słowom Chrystusa, który powiedział: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” (Mt 5,17). Zarazem jednak Kościół nie umie się wpatrywać w Dekalog inaczej niż u stóp Chrystusa, niż w świetle Jego nauki. „Jeden tylko jest wasz Nauczyciel, Chrystus” (Mt 23,10). Więcej – On, Chrystus, „jest kresem Prawa – dla usprawiedliwienia każdego, kto wierzy” (Rz 10,4). A zatem Chrystus jest nie tylko Nauczycielem, który odsłania nieomylnie prawdę o dobru i o kochającej woli Bożej względem każdego z nas. On jest Zbawcą, który ma moc wprowadzić nas na drogę do życia wiecznego. Otóż Chrystus, w Kazaniu na Górze, dał nam lekcję poglądową, w jaki sposób należy czytać Dekalog: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: «Nie zabijaj»; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. (...) Słyszeliście, że powiedziano: «Nie cudzołóż». A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,21n.27n).
Zauważmy, że nie jest to mowa proroka, który przemawia w imieniu Boga. Chrystus występuje tu na mocy swego suwerennego autorytetu, jako Bóg i Prawodawca. Swoją naukę poprzedza apodyktyczną formułą: „A Ja wam powiadam”.
A powiedział nam wówczas, że poszczególne przykazania Dekalogu zawierają znacznie więcej, niżby to wynikało z ich literalnych sformułowań. Pod wyrazami, w których sformułowano przykazania, znajduje się bowiem przestrzeń, którą powinniśmy zgłębiać w miarę wyostrzania się naszej wyobraźni duchowej i moralnej. Należy – poucza nas Chrystus – otwierać się na ducha, w którym zostały sformułowane przykazania, a jest to duch miłości. Poszczególne przykazania wzywają nas do tego, abyśmy wszystkie istotne dziedziny naszego ludzkiego bytu i działania przepoili miłością.
A zatem prawdziwą miłością winien być przepojony nasz stosunek do życia, zwłaszcza do życia ludzkiego (przykazanie piąte), doświadczanie własnej i cudzej płciowości (przykazanie szóste), zaspokajanie naszych potrzeb materialnych (przykazanie siódme). Miłość powinna przenikać tak istotną, a zarazem tak subtelną dziedzinę naszej ludzkiej działalności, jaką jest ludzka mowa (przykazanie ósme). I dziedzinę jeszcze bardziej subtelną, mianowicie nasze pożądania (przykazanie dziewiąte i dziesiąte). Na miłości „opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22,40). „Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2).
Miłość jest podstawowym prawem Nowego Testamentu, istotą jego nauki moralnej: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13,34; por. 15,12). Zatem nie chodzi tu o zwykłą życzliwość dla innych ani o miłość ofiarną wprawdzie, ale ograniczoną do własnej rodziny, narodu lub przyjaciół. Podstawowym prawem Nowego Testamentu jest taka miłość, która jest naśladowaniem miłości Syna Bożego: bezinteresowna, rozciągająca się nawet na nieprzyjaciół, ofiarna aż do oddania życia.
Nic więc dziwnego, że w obliczu tak radykalnego programu pełni lęku stawiamy sobie pytanie: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). Na szczęście moc Chrystusa większa jest niż nasza słabość. „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13). Starajmy się tylko rzetelnie w to uwierzyć, a On udzieli nam tej łaski, że będziemy zgodnie z tą wiarą postępować.
8. To paradoksalne, że prawo Chrystusa, którego ambicją jest ogarnąć każdy nasz czyn, każde słowo (por. Mt 12,36) i każdą myśl (por. Mt 15,19), odczuwane być może jako „Prawo wolności” (Jk 1,25). Tak je odczuwali pierwsi chrześcijanie, tak je odczuwamy my, którzy wierzymy w Chrystusa na początku trzeciego tysiąclecia ery chrześcijańskiej. „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus!” (Ga 5,1), bo „gdzie Duch Pański – tam wolność” (2 Kor 3,17).
Ale musimy przezwyciężać dziecinną niedojrzałość, która nie pojmuje sensu czynienia dobra i unikania zła, i dlatego potrzebne są jej rodzicielskie nakazy i zakazy. Człowiek dorosły stara się w sposób dojrzały stanowić jedno ze swym ojcem i matką w tym wszystkim, co dobre. „Bracia, nie bądźcie dziećmi w swoim myśleniu, lecz bądźcie jak niemowlęta, gdy chodzi o rzeczy złe” (1 Kor 14,20; por. Ga 4,1–7).
W miarę więc jak miłość staje się dla nas podstawową wytyczną w rozumieniu Bożych przykazań, urzeczywistnia się w nas coraz więcej obietnica zapisana w Księdze Ezechiela: „Dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali” (Ez 36,26n).
I zrozumiałe, że przestrzeganie Bożych przykazań odczuwam wówczas jako realizowanie mojej wolności. Jest bowiem moją najgłębszą wolą postępować zgodnie z zasadami miłości. Kierując się tą logiką, apostoł Jakub nazwie przykazanie miłości bliźniego „Prawem królewskim” (Jk 2,8). Zatem również w wyższym wymiarze – w wymiarze naszego powołania na przyjaciół Bożych i słuchaczy Jego zbawczego słowa realizuje się duchowa wolność i dojrzałość, która (o czym mówiliśmy na początku) jest postulatem już w stosunku do prawa naturalnego, wypisanego przez Stwórcę w naszych sumieniach. Realizuje się zaś dzięki tej miłości, którą sprawia w nas sam Duch Święty.
Nowy Testament wielokrotnie przestrzega przed największym nieporozumieniem, jakie może się zdarzyć w odniesieniu do wolności: przed sprowadzaniem jej do samej tylko formy, tak jakby wolność polegała na tym, że każdy może czynić to, co mu się podoba. W rzeczywistości wolność z natury swojej zwrócona jest ku dobru. Polega ona na tym, że ja jestem naprawdę panem samego siebie, toteż umiem prawidłowo rozpoznać dobro i z najgłębszą ochotą ku niemu się zwracam.
Trudno o większe nieporozumienie, niż kiedy ktoś wolność przyniesioną przez Chrystusa rozumie w oddzieleniu od wierności Bożym przykazaniom: „Wy, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie” (Ga 5,13). „Postępujcie jak ludzie [prawdziwie] wolni, nie jak ci, dla których wolność jest usprawiedliwieniem zła” (1 P 2,16). „Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę” (1 Kor 6,12).
9. W Kazaniu na Górze Pan Jezus mówił tylko o przykazaniach drugiej tablicy Mojżeszowej, to znaczy o tych, które regulują nasz stosunek do bliźniego. Również w innych miejscach Nowego Testamentu, w których mówi się o obowiązywaniu Dekalogu (Mt 19,16–19; 15,4–8; Rz 13,9; Jk 2,l0n), wspomniane są wyłącznie przykazania drugiej tablicy. Zastanawia to milczenie Nowego Testamentu na temat przykazań tablicy pierwszej, omawiających nasz stosunek do Boga. Czyżby przykazania te dzisiaj już nas nie obowiązywały?
Jeden tylko raz – ale za to w jaki sposób! – Pan Jezus nawiązuje do przykazań pierwszej tablicy. Mianowicie wyraźnie dzieli swoje streszczenie Dekalogu na dwie części. Otóż pierwsza część tego streszczenia – niewątpliwie odnosząca się do przykazań pierwszej tablicy – brzmi następująco: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt 22,37). Apostoł Jan jeszcze inaczej streści Dekalog, ale również zachowa podział na dwie części: „Przykazanie Jego jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał” (1 J 3,23).
Zatem faktem biblijnym jest zarówno milczenie Nowego Testamentu o szczegółowych przykazaniach pierwszej tablicy, jak i ogólne jej streszczenia. Dodać do tego trzeba wyraźne stwierdzenia apostolskie, że święcenie szabatu (przedmiot trzeciego przykazania) oraz szereg innych przepisów Mojżeszowych stanowiło jedynie cień spraw przyszłych: „Niechaj nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta czy nowiu, czy szabatu. Są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa” (Kol 2,16n).
W świetle tych danych odpowiedź na pytanie, czy przykazania pierwszej tablicy nadal obowiązują, rysuje się jasno. Dekalog był darem Bożym udzielonym ludziom podczas zawierania przymierza na Synaju. Zostaliśmy wezwani do przymierza nowego i wiecznego, jakie Bóg zawarł z ludźmi w Jezusie Chrystusie. Przymierze nowe nie zniszczyło jednak starego, tylko je wypełniło. Zatem w przykazaniach pierwszej tablicy, które przedstawiały nasze obowiązki wobec boskiego „Sprzymierzeńca”, przestało obowiązywać to wszystko, co było jedynie cieniem wskazującym na Chrystusa. Nadal jednak obowiązują one w swojej istocie. Bardziej szczegółowo przedstawimy ten problem w trzech następnych rozdziałach. Tymczasem poprzestańmy na stwierdzeniu, że również przykazań pierwszej tablicy nie umiemy czytać inaczej niż w świetle naszej wiary w Chrystusa.
Pierwsze: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną
1. W wymiarze moich przekonań rozstrzyga się tylko drugorzędnie, kto (lub co) jest moim bogiem. Tak naprawdę i ostatecznie bogiem moim jest ten (lub to), na kogo (na co) ja otwieram się całym sobą jako na źródło mojego bytu i sensu mojego życia.
Jeśli zaś tak się sprawy mają, to otwarcie się na Boga prawdziwego lub na jakichś bogów fałszywych decyduje o sensie lub bezsensie mojego życia. Istnieje dokładne przeciwieństwo między sytuacją, kiedy źródłem wszystkiego, co najważniejsze, jest dla mnie Ten, który wszystko stworzył, a sytuacją, w której przedmiotem moich odniesień ostatecznych są różne siły i wartości, powołane do godności boskiej przez nas samych.
Przeciwieństwo to wyjaśnia, dlaczego Bóg prawdziwy jest Bogiem zazdrosnym. On stworzył wszechświat, a w nim ludzi i aniołów, nie dlatego, że musiał, nie dlatego, jakoby przymuszała Go do tego nieskończoność Jego doskonałości. Stworzył nas, bo tak chciał. Stworzył nas, bo jest Miłością. Swoim kochającym spojrzeniem ogarnął ludzi jako jedyne w świecie widzialnym stworzenia, które chciał dla nich samych – i właśnie dlatego istniejemy. I to istniejemy nie byle jak, ale jako noszący Jego obraz, zdolni do poznawania prawdy, mogący kochać i być kochani, wezwani do wolności. On, Nieskończony i Wszechmocny, wymarzył sobie – ufam, że nie jest nadużyciem sięgnięcie w tym kontekście po to słowo – że odpowiemy miłością na miłość, że przybliżymy się do Niego, aby przy tym Źródle dobrowolnie dopełnić tego, co On zapoczątkował przez powołanie nas do takiego istnienia.
Można sobie zatem wyobrazić, co musi się dziać w Bogu, kiedy widzi, że ci ukochani przez Niego ludzie porzucają Go – „źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, w których woda się nie utrzyma” (Jr 2,13). Gdyby nas nie kochał, to nie tylko byłoby Mu to obojętne, ale przede wszystkim by nas nie stwarzał. Ale On nas kocha! Przecież nawet ojciec i matka, choć są tylko ułomnymi ludźmi, nie mogą spokojnie patrzeć, jak ich dziecko schodzi na bezdroża i się marnuje! Jedno z hebrajskich określeń miłosierdzia Bożego wywodzi się z antropomorfizującej intuicji, że w Bogu niejako przewracają się wnętrzności, kiedy widzi, do jakiego upadku doprowadził się człowiek.
Wśród ludzi zdarza się zazdrość zaborcza. Czasem ojciec lub matka chcą zagarnąć dziecko tylko dla siebie i w ten sposób wypaczają jego rozwój, a kiedy ono dorośnie, taką swoją postawą zatruwają mu życie. Zapewne nie zdając sobie z tego sprawy, zachowują się tak, jak gdyby byli dla swojego dziecka źródłem wszelkiego dobra – a tak przecież nie jest. Ale Bóg jest po prostu Bogiem, On rzeczywiście jest Źródłem wszelkiego dobra! Toteż absurdem jest posądzać Go o zazdrość zaborczą. Jego zazdrość jest zazdrością kochającą, błogosławioną. Polega ona na bezinteresownym i nieskazitelnym pożądaniu naszego dobra.
To właśnie ta zazdrość sprawiła, że kiedy – obraźliwie Mu nie ufając – zaplątaliśmy się w sidła śmierci, On nie przestał nas kochać i mimo wszystko postanowił doprowadzić do końca swoje pełne miłości zamiary wobec nas. Tak bardzo nas miłuje, nas, grzeszników, że „Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Niektóre starotestamentalne proroctwa, które zapowiadały to wydarzenie, kończyły się formułą cudownie prawdziwą: „Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona!” (Iz 9,6; 37,32; 2 Krl 19,31).
2. Jak to możliwe, że w świecie, który swoje istnienie całe bez reszty otrzymuje od Boga, są jacyś bogowie, którym człowiek może mieć ochotę się kłaniać? Otóż biorąc ściśle, „nie ma na świecie ani żadnych bożków, ani żadnego boga, prócz Boga jedynego” (1 Kor 8,4). Kult bogów polega na tym, że człowiek – nosząc w swojej naturze potrzebę szukania Stwórcy, ażeby spocząć w Nim ostatecznie – odnajduje jakieś siły, wprawdzie potężne i tajemnicze, ale należące immanentnie do naszego świata doczesnego, i w nich próbuje znaleźć opiekę oraz swoje spełnienie ostateczne. Mówię teraz o bałwochwalstwie sakralnym, którego religijną pustkę chrześcijaństwo zdemaskowało ostatecznie. Nie stanowi już ono, przynajmniej w swojej formie klasycznej, zagrożenia dla wiary.
Niestety, dopóki jesteśmy grzeszni, narażeni jesteśmy na bałwochwalstwo znacznie bardziej groźne, bo niesakralne, a zatem jego gruntowna niezgodność z kultem Boga prawdziwego mniej rzuca się w oczy, nie dość zaś zauważona, tym samym mniej niepokoi sumienia. Polega ono na tym, że jakąś wartość doczesną człowiek traktuje jako swoją wartość najwyższą, dla której gotów jest łamać prawo moralne i zapomnieć o swoim Stwórcy.
Mimo że w czasach apostolskich kwitło jeszcze bałwochwalstwo sakralne, Nowy Testament wielokrotnie przestrzega również przed tym drugim rodzajem bałwochwalstwa. Apostoł Paweł, sporządzając listę grzechów, których chrześcijanin powinien się wystrzegać, kiedy dochodzi do chciwości, otwiera nawias, żeby ostrzec szczególnie: „bo ona jest bałwochwalstwem” (Kol 3,5; Ef 5,5). Jest to powtórzenie, w innych słowach, przestrogi Pana Jezusa: „Nie możecie Bogu służyć i Mamonie” (Mt 6,24).
Bałwochwalstwo pieniądza i dóbr materialnych oczywiście nie na tym polega, że ktoś sobie te wartości ceni. Są one nam przecież potrzebne do życia, z ich pomocą ponadto kształtujemy nasze życie społeczne, a także możemy zaradzić potrzebom bliźnich. Pieniądz oraz związany z nim jakiś miraż konsumpcyjny staje się naszym bożkiem dopiero wtedy, kiedy podnieśliśmy go do godności naszej wartości najwyższej, a na jego ołtarzu gotowiśmy złożyć zarówno prawo moralne, jak i naszą ludzką godność i nasze powinności wobec innych, niekiedy nie wyłączając nawet najbliższych.
Swoją wartością najwyższą człowiek może ponadto uczynić przyjemność i użycie („ich bogiem jest brzuch” – Flp 3,19; por. Tt 3,3), żądzę panowania nad innymi (2 Tes 2,4) lub jakąś potęgę tego świata (Ap 13,1–8). Zawsze chodzi tu o jakąś wartość ważną, która w tym stworzonym przez Boga świecie ma swoje określone miejsce – której jednak w żadnym razie nie wolno stawiać na miejscu Boga prawdziwego, bo wówczas, z naszej winy, deformuje się ona w straszliwą potęgę, niszczącą człowieka oraz jego otoczenie i środowisko.
Zatem wolno nam cenić sobie przyjemność, a życie społeczne ze swojej natury kształtuje różnorodne zwierzchnictwa i zależności – i nie ma w tym oczywiście nic złego. Nie wolno nam jednak dopuścić do tego, żeby wartości te kiedykolwiek stały się w naszych oczach godne poświęcenia dla nich naszej ludzkiej godności lub zadania krzywdy bliźniemu.
3. Już w świetle powyższych uwag widać głęboką słuszność intuicji zapisanej w szóstym rozdziale Księgi Powtórzonego Prawa, że pierwsze przykazanie jest podstawą zachowania wszystkich przykazań pozostałych. „Na tym polega nasza sprawiedliwość, aby pilnie przestrzegać wszystkich tych poleceń wobec Pana, Boga naszego, jak nam rozkazał” (Pwt 6,25) – tak się kończy dłuższy wywód na ten temat.
Krótko mówiąc, przestrzeganie wszystkich przykazań pozostałych albo łamanie któregoś z nich świadczy o tym, że w mojej duszy buduję ołtarz Bogu prawdziwemu lub innym bogom. „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga» – wyraża tę samą myśl, ale już w duchu ewangelicznym, apostoł Jan – a brata swego nienawidził, jest kłamcą. Albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20). W przytoczonym przed chwilą zdaniu z Księgi Powtórzonego Prawa mówi się o zachowywaniu przykazań „wobec Pana, Boga naszego”. Bo Bóg prawdziwy nie jest jednym, choćby najdoskonalszym, z bytów tego świata. On jest Bogiem, a zatem wszystko dzieje się „w Jego obliczu”, On jest wszechobecny. My czasem próbujemy narzucić swoją „wszechobecność” naszym bliźnim. Ale ja jestem tylko człowiekiem, a nie Bogiem, toteż takim próbom brak oczywiście tego, co istotnie charakteryzuje wszechobecność Bożą: wszechmocnej miłości oraz bezgranicznej dyskrecji.
Każde nasze dobro czynimy „wobec Boga”, to znaczy Bóg istotnie mnie do tego uzdalnia. Czyni to z najgłębszym szacunkiem dla mojej osobowej godności: naprawdę ja czynię to dobro, a zarazem bez Niego nie mógłbym nawet istnieć, a tym bardziej uczynić cokolwiek.
Zwracam uwagę na ten zwrot „wobec Boga”, bo znajduje się on w samej formule pierwszego przykazania: „Nie będziesz miał bogów cudzych wobec Mnie”, „w Moim obliczu”. Tak w każdym razie odczytuje dość niejasne słowo hebrajskie zarówno Septuaginta, jak i Wulgata – czcigodne i starożytne przekłady Biblii na język grecki i łacinę. Tak również brzmi to przykazanie w używanym do dziś przekładzie staropolskim: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”.
Zauważmy zatem całą bezczelność bałwochwalstwa: znajduję się w obliczu Wszechobecnego i oddaję cześć jakimś bogom; Ten, który mnie niewyobrażalnie ukochał, musi patrzeć na to, jak ja dobrowolnie szukam własnej zguby. Zdarza się czasem, na szczęście bardzo rzadko, zwyrodniały mężczyzna, który proponuje żonie mieszkanie w trójkę razem z jego kochanką. Sytuacja ta oddaje zaledwie część tej bezczelności, jaką jest bałwochwalstwo. Bałwochwalstwo jest uprawiane nie tylko w bezpośredniej obecności Boga prawdziwego, ale ponadto mocą otrzymanych od Niego darów, których udzielił nam po to przecież, żebyśmy mogli odpowiedzieć na Jego miłość.
W tej perspektywie możemy się nieco domyślać, dlaczego służba bogom cudzym rani Boga do żywego. Rani tak, jak tylko może być zraniony ktoś niewyobrażalnie kochający. Może między innymi również dlatego potrzeba było, żeby Syn Boży tak strasznie cierpiał. Męka Syna Bożego zapewne w jakiś sposób przedstawia, jak głęboko nasze odejścia do „cystern popękanych, w których woda się nie utrzyma”, Boga obrażają i ranią. Wszystko przez to, że nie jesteśmy Mu obojętni, że nas ukochał i że Mu na nas zależy.
4. Bałwochwalstwo sakralne podsunęło autorom natchnionym ideę, która w swojej istocie dotyczy również naszych kultów pieniądza, władzy, seksu, wygody, kariery, techniki i tym podobnych kultów bałwochwalczych, które kwitną w społeczeństwach współczesnych. Podstawą tej idei jest spostrzeżenie, że „wszyscy bogowie pogan to ułuda, a Pan uczynił niebiosa” (1 Krn 16,26). Idea zaś jest następująca: Człowiek upodabnia się do tego, w kim odnalazł swoją wartość najwyższą, komu oddaje cześć i dla kogo gotów jest do poświęceń. Jeśli służymy Bogu żywemu, będziemy coraz głębiej wykorzeniali się w to, co absolutnie rzeczywiste, nasza człowiecza tożsamość będzie się krystalizowała coraz wyraźniej, a ogarniający nas sens będzie coraz mniej podległy przemijaniu. Jeśli jednak oddajemy kult bożkom, które w ostatecznym wymiarze są ułudą i niczym, w naszym życiu będzie coraz więcej bezsensu i pustki. Wczytajmy się w proste słowa Psalmisty, które tym więcej przerażają, że są właśnie takie proste:
Ich bożki to srebro i złoto,
robota rąk ludzkich.
Mają usta, ale nie mówią;
oczy mają, ale nie widzą.
Mają uszy, ale nie słyszą;
nozdrza mają, ale nie czują zapachu.
Mają ręce, lecz nie dotykają;
nogi mają, ale nie chodzą;
gardłem swoim nie wydają głosu.
Do nich są podobni ci, którzy je robią,
i każdy, który im ufa (Ps 115,4–8).
I podobnie jak prawdziwi czciciele Boga promieniują życiem i sensem, tak bałwochwalcy roztaczają wokół siebie atmosferę śmierci i bezsensu. Wręcz poglądowo można to pokazać na przykładzie pierworodnych, których żądał dla siebie Bóg prawdziwy, ale domagał się ich także Moloch. Otóż Bogu ofiarowywano pierworodnych, żeby oni żyli, Molochowi zaś wrzucano ich do rozpalonego pieca. Pismo Święte nie posiada się wprost z oburzenia, że człowiek może posunąć się aż do takiej bezbożności, iż dla uczczenia bożków zabija własne dzieci. Niestety, nie są to praktyki, które by przeszły bezpowrotnie do historii – zabijanie zarówno dusz, jak i ciał własnych dzieci (też w ofierze dla jakichś bożków) trwa do dziś, może nawet w naszych czasach się nasiliło.
Tę prawdę, że człowiek oddający kult bożkom (również bożkom niesakralnym) traci wrażliwość duchową i nosi w sobie śmierć, potwierdził swoim boskim autorytetem Pan Jezus. Wielokrotnie powtarzał formułę: „Kto ma uszy do słuchania, niech usłyszy”. Bo można słuchać słowa Bożego i go nie słyszeć. „Otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją” (Mt 13,13). Żeby mieć wrażliwość na to, co Boże, trzeba chcieć służyć samemu tylko Bogu.
Może warto by czasem pomyśleć nad głębokim sensem takich nowotestamentalnych wyrażeń jak „ułuda bogactw” (Mt 13,22) czy „ułuda grzechu” (Hbr 3,13). Warto może czasem zastanowić się nad tym, że równie prawdziwe są takie wyrażenia jak „ułuda władzy”, „ułuda seksu”, „ułuda kariery”.
Nie wolno nam wbrew rzeczywistości wmawiać sobie, jakoby były to wartości pozorne. Owszem, są to wartości rzeczywiste, niekiedy ważne, niekiedy wręcz potężne. Ale one przemijają. Otrzymaliśmy do nich dostęp, żeby nam służyły (rzecz jasna, zgodnie z prawem moralnym), ale nie wolno na nich budować swojego sensu ostatecznego. Pod sankcją zmarnowania siebie. Dosłownie „zmarnowania” – stanę się „marny”, pusty jak plewa, bez zalążka na życie wieczne, jeśli będę im służył. „Świat przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1 J 2,17).
5. Jak to możliwe, że człowiek – inteligentny, wnikliwie obserwujący człowiek – buduje na tym, co w ostatecznym wymiarze okazuje się ułudą? Sądzę, że wynika to głównie z lęku przed miłością. Owszem, chcę kochać i być kochanym, ale przeraża mnie całkowitość, jakiej oczekuje ode mnie Bóg. „Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przyniesie plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J 12,24n).
Czy wczytując się w te słowa, nie czujemy, jak wiele jest logiki w naszym lęku przed miłością bezgraniczną? Czyż człowiek jest Bogiem, żeby mógł udzielać się bez ograniczeń i nie utracić swej tożsamości? I tu właśnie przychodzi pokusa, żeby stwierdzić, iż tylko skończona jest miara serca ludzkiego, i zacząć budować swój sens tylko na tym, co skończone.
Po prostu trudno nam uwierzyć, że Bóg, który bezinteresownie nas ukochał, stwarzając nas, doszedł niemal do granic swoich możliwości. Brzmi to oczywiście absurdalnie: granice możliwości wszechmocnego Boga! Ale czyż godzi się przypisywać wszechmocnemu Bogu dokonywanie rzeczy sprzecznych? Otóż stworzenie istoty, której serce skrojone jest na miarę nieskończoną, bo wypełnić je może tylko On, Stwórca – jest przecież bardzo bliskie sprzeczności. Czyż nie jest czymś niemal absurdalnym, a zarazem czymś oszałamiająco wspaniałym, że Wszechmocny, wobec którego cały kosmos jest cieniem i niczym, postanowił zaprzyjaźnić się z człowiekiem, który nawet w perspektywie naszej malutkiej ziemi jest ledwo zauważalnym proszkiem? Jakżeż łatwo w to nie uwierzyć. Jakżeż łatwo nie uwierzyć w to, że Bóg naprawdę kocha człowieka! I chyba tutaj właśnie leży główna przyczyna postaw bałwochwalczych. Przecież już pierwszych rodziców ogarnęła nieufność wobec Boga, czy On naprawdę nas kocha.
Otóż gdyby człowiek rzeczywiście był stworzony tylko na miarę skończoną, nie byłoby nic niepokojącego w tym, że ktoś zakłada swój ostateczny fundament na takich czy innych wartościach skończonych. Co najwyżej można by się troszczyć o to, żeby były to wartości dostatecznie szlachetne. Ponieważ jednak prawdą jest to, co po ludzku jest niemal niemożliwe – że Bóg samego siebie uczynił miarą serca ludzkiego – postawa taka musi człowieka niszczyć. Po prostu taka jest natura naszego dziwnego ludzkiego jestestwa, że realizujemy się poprzez coraz to bardziej bezwarunkowe oddanie programowi miłości. Bo jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze...
6. Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że jednym ze szczegółowych sformułowań pierwszego przykazania jest słowo Jezusa: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37).
Jeśli słowo to budzi w nas opory albo jeśli sądzimy, że nakazuje ono powściągnąć się w naszej miłości do najbliższych – niczego nie rozumiemy. Obrażalibyśmy Syna Bożego, a zresztą byłoby to postępowanie niemądre, gdybyśmy kochali Go znacznie większą cząstką naszej duszy niż najbliższych nam ludzi. On jest Bogiem prawdziwym, Jego należy miłować „z całej duszy, ze wszystkich sił i z całego serca”. Bo miłując Go, przystępujemy do Niego jako do Źródła samej nawet naszej zdolności do miłowania. Im ściślej się z Nim zjednoczymy, tym głębiej i prawdziwiej będziemy zdolni kochać ludzi, również naszych najbliższych. Bóg nigdy nie jest zazdrosny o prawdziwą miłość, jaka łączy Jego stworzenia. On przecież jest jej Źródłem i Promotorem.
Owszem, zdarza się, że muszę wybierać między miłością do bliskiego mi człowieka a miłością do Jezusa. Ale znaczy to, że moja miłość uwikłana jest w jakąś nieprawdę. Miłość do Jezusa pomoże mi wówczas odsłonić i przezwyciężyć to, co w mojej miłości do najbliższych jest nieprawdziwe.
7. Spójrzmy teraz w świetle przykazania o oddawaniu samemu tylko Bogu czci boskiej na kult świętych. Byłoby małodusznością dowodzić, że kult świętych nie sprzeciwia się pierwszemu przykazaniu. Przecież on logicznie z tego przykazania wypływa!
W przykazaniu tym – jak to już mówiliśmy – Bóg objawia się jako zazdrosny o całe bez reszty serce człowieka. Ale nie jest to przecież zazdrość zaborcza, jaka się zdarza ciasnemu człowiekowi. Jest On zazdrosny zazdrością kochającą. Jest to zazdrość Żywego i Kochającego Źródła, które jedynie może nasycić człowieka i które nie chce dopuścić do tego, abyśmy szukali swojego spełnienia przy „cysternach popękanych, w których woda się nie utrzyma”. Jeśli będziemy powolni tej Jego zazdrości i będziemy się starali oddać Mu serce całe bez reszty, ogarnie nas miłość do wszystkiego, co On ukochał.
W kulcie świętych wyraża się zarówno nasza miłość Boga, jak i nasza miłość wzajemna. Czcimy ich bowiem ze względu na Niego, jako Jego szczególnych przyjaciół. „Jestem przyjacielem wszystkich, którzy się boją Ciebie, co strzegą Twych postanowień” (Ps 119,63). Czcimy Boga za wielkie dzieła Jego miłości i mocy, jakie w świętych i przez nich dokonał: „Wspominam dzieła Pana, zaiste wspominam Twoje dawne cuda. Rozmyślam o wszystkich Twych dziełach i czyny Twoje rozważam” (Ps 77,12n). W świętych szczególnie przecież objawia się prawda obietnicy Chrystusa, że będzie On z nami po wszystkie dni aż do skończenia świata. Pamiętając zaś o tym, jak wielkich dzieł swojej mocy dokonał Chrystus w poprzednich pokoleniach Kościoła, z tym większą odwagą prosimy Go, żeby był równie łaskawy wobec naszego pokolenia: „Odnów znaki i powtórz cuda, wsław rękę i prawe ramię!” (Syr 36,5).
Ale w kulcie świętych wyraża się również nasza miłość wzajemna. Czy ktoś o zdrowych zmysłach może twierdzić, że miłość bliźniego albo cześć dla rodziców sprzeciwia się przykazaniu o miłowaniu Boga „z całego serca i z całej duszy”? Przecież miłość Boża dlatego jest tak bardzo zazdrosna, że chce On nas napełnić taką miłością, która się z nas będzie przelewała na wszystko, co warte miłości.
Otóż kult świętych jest konkretnym wyrazem prawdy, że Kościół jest wspólnotą przyjaciół Bożych, którą Chrystus Pan gromadzi ze wszystkich stron świata i która ogarnia wszystkie kolejne pokolenia. Chrystus już teraz jest Zwycięzcą śmierci, toteż nawet śmierć nie niszczy naszej wspólnoty w Chrystusie. Nasza wspólnota ze świętymi – wspólnota w Chrystusie, jedynym naszym Panu i Zbawcy – konkretnie wyraża się w ten sposób, że zależy nam szczególnie na tym, aby oni się wstawiali za nami u Boga. Oni są szczególnie bliskimi przyjaciółmi Chrystusa, zatem ich wstawiennictwo szczególnie wiele znaczy.
Czyż ja czynię coś złego, kiedy cię proszę, żebyś się za mnie wstawił u Boga? Przecież w ten sposób wyraża się nasza wspólnota przed Bogiem. Dlaczego więc dopatrywać się jakiegoś zła w tym, że zależy mi, aby wstawiali się za mną ci, którzy są szczególnie blisko Boga? Przecież ja w ten sposób daję wyraz swojej wierze, że nasza wspólnota przed Bogiem idzie poprzez granice śmierci, że należymy do tego samego Kościoła, który Bóg buduje sobie poprzez pokolenia na życie wieczne.
8. Dobrze by było jeszcze, przy okazji zastanawiania się nad pierwszym przykazaniem, przypomnieć sobie wspaniałe starotestamentalne obrazy Boga jako Twierdzy niezdobytej, chroniącej nas na czas utrapienia, jako Skały obronnej, Tarczy przed pociskami nieprzyjaciela, Ptaka ogarniającego pisklęta swoimi skrzydłami itp.
Kult Boga Jedynego zakłada bowiem wiarę, że świat nasz zawsze i w każdej okoliczności jest światem Bożym i wobec tego nie może się zdarzyć, że siły zła okażą się w jakiejś sytuacji potężniejsze od Boga. Nie może się zdarzyć, żebym ja – jeśli trzymam się Go oburącz – miał zostać pokonany. Chyba że moja jedność z Bogiem jest powierzchowna i w wyniku ataku sił zła od Niego odpadnę.
Ludzie od wieków pytają, dlaczego wszechmocny i kochający nas Bóg jest tak cierpliwy wobec nękającego nas zła. Jest to pytanie ważne i warto do niego powracać. Byleby zastanawianie się nad nim nie przerodziło się w zuchwałe, wprost bezczelne osądzanie Boga i Jego obyczajów. Podstawowe światło, dzięki któremu można zobaczyć to pytanie we właściwych mu wymiarach, płynie z Krzyża Chrystusa. Na ten konkretny zaś atak zła, który dzisiaj na mnie przychodzi, powinno mi wystarczyć nieomylne słowo Boże, że „wierny jest Bóg i nie dozwoli kusić was ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10,13).
A pożądaniem naszym niech będzie taka dojrzałość wiary, jaką miał apostoł Paweł, kiedy wypowiadał niezapomniane słowa: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (...) Jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności (...) ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8,35–39).
Drugie: Nie będziesz brał imienia Pana, Boga swego, nadaremno
1. Oto konkretny przykład wzywania imienia Pana Boga nadaremno: „Gdy wyciągniecie ręce do modlitwy, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli wasze błagania, Ja nie wysłucham. Bo ręce wasze pełne są krwi” (Iz 1,15). W poprzednich zdaniach powiedziano, że daremne i Bogu obrzydłe mogą być nasze ofiary i uroczyste liturgie. W Biblii znajduje się znacznie więcej takich wypowiedzi (por. Prz 1,28; Jr 6,20; 11,11; Am 5,21–27; Mi 3,4; Ml 1,6–14).
Bóg nasz jest bowiem Bogiem prawdziwym i nie da się Go oszukać żarliwą modlitwą ani pobożnym nastrojem naszego przeżywania liturgii. Nasz udział w liturgii i modlitwy wtedy tylko mają religijny sens, kiedy stoi za nimi cały człowiek. Nie ma zaś całkowitego oddania Bogu bez zachowywania Jego przykazań, a zwłaszcza bez wrażliwości na potrzeby najsłabszych. Żeby zatem nasze modlitwy i ofiary mogły być przez Niego przyjęte, musimy spełnić następujący warunek: „Obmyjcie się, czyści bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiajcie się w dobrym! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1,16n).
To wezwanie do nawrócenia następuje w tekście proroka Izajasza bezpośrednio po groźbie, że Bóg nie wysłucha naszych modlitw, choćby były one żarliwe i wytrwałe. Nie po to przecież Bóg nam mówi: „Obrażają Mnie wasze modlitwy, bo płyną z serc zatwardziałych na potrzeby bliźniego!” – żebyśmy przestali się modlić. Jemu chodzi o to, żebyśmy się nawrócili i zaczęli się wreszcie modlić prawdziwie.
Zło modlitw, również tych psychologicznie żarliwych, które płyną z nienawróconego serca, polega nie tylko na obłudzie. Człowiek, który tak się modli, traktuje Boga prawdziwego w taki sposób, jakby On był jednym z bożków. Kult bożków polega bowiem na układzie handlowym. Swoim kultem człowiek wynosi bożka na swoje ołtarze i w zamian oczekuje określonych świadczeń. Ale Bóg prawdziwy nie jest bożkiem, który przestałby istnieć, gdyby nie oddawano mu kultu! Bóg prawdziwy kocha człowieka i zależy Mu na naszym dobru. Toteż życzy sobie wyłącznie takiego kultu, w którym mógłby nas obdarzać mocą ku dobremu. Ponieważ nas kocha, gniewa Go, kiedy modlimy się do Niego, wcale nie zamierzając otworzyć się na tę Jego moc. Taka modlitwa jest wzywaniem Boga nadaremno.
2. Weźmy inną grupę sytuacji, kiedy Boga prawdziwego usiłujemy ściągnąć do poziomu jednego z bożków i w ten sposób naruszamy drugie przykazanie. Mianowicie człowiek – to znaczy, niestety, każdy z nas – potrafi stawać przed Panem Bogiem i krytykować Jego postępowanie albo nakazywać Mu, jak powinien w tej oto sytuacji postąpić. Jest to postawa absurdalna. Bez trudu mogę odnaleźć perspektywę, z której jestem wyższy od Pałacu Kultury, ale nie ma takiej perspektywy, z której mógłbym na Pana Boga patrzeć z góry.
Jeśli czegoś takiego próbuję, nie może być wątpliwości co do tego, że ja stanąłem jedynie ponad moimi wyobrażeniami o Bogu. Bóg prawdziwy jest absolutnie ponad moimi wymądrzaniami się na Jego temat. Ja krytykuję Pana Boga albo określam Jego powinności, a to nie może być niczym więcej niż bezczelnym wzywaniem Jego imienia nadaremno. Nie byłby On Bogiem, gdyby taka postawa wobec Niego mogła mieć sens, gdyby taką postawą można Go było dosięgnąć.
Jedynie możliwa realna postawa wobec Boga prawdziwego to postawa wiary niewzruszonej, że jest On Dobrem absolutnym; postawa ufności, że jest On obecny w każdym wydarzeniu dobrym i złym, żeby nas przeprowadzić do siebie, a to jest przecież najważniejsze.
Postawę osądzania Boga Pismo Święte nazywa wystawianiem Go na próbę. Niech nam udowodni, że jest wszechmocny i że nas kocha! – i ściśle określamy, co ma zrobić, żeby nas o tym przekonać i w ten sposób przy sobie zatrzymać. I wciąż na nowo popełniamy grzechy, jakich Izraelici dopuszczali się w drodze do Ziemi Obiecanej.
Owszem, bardzo słusznie czynimy, że modlimy się również o dobra doczesne: o zdrowie, o pomyślność w takiej czy innej sprawie, a nawet o zdanie egzaminu. Pan Bóg jest przecież Ojcem nas całych, a nie tylko naszych dusz. Ale nie jest On bożkiem, któremu byłyby potrzebne nasze modlitwy i do którego moglibyśmy mieć pretensje, gdyby nas nie wysłuchał. Bogu prawdziwemu należy zaufać, niezależnie od tego, jak się potoczy sprawa, o którąśmy się modlili. On lepiej od nas wie, czego nam potrzeba. On naprawdę zasługuje na to, żeby Mu zaufać.
Warto tu przypomnieć przejmujący opis z Księgi Judyty, jak to bohaterka tej księgi przywołała do porządku naczelników oblężonego miasta Betulii. Postawili oni publicznie Panu Bogu ultimatum, że jeśli w ciągu pięciu dni nie przyjdzie z pomocą, to oni wydadzą miasto Asyryjczykom.
„Niesłuszna jest wasza mowa – protestuje Judyta – którą dziś wygłosiliście do narodu, i złożyliście przysięgę, którą wypowiedzieliście jako warunek między Bogiem a wami, i oświadczyliście, że wydacie miasto w ręce waszych wrogów, jeżeli w tych dniach Pan nie przyjdzie wam z pomocą. Kim wy właściwie jesteście, żeście wystawiali na próbę w dniu dzisiejszym Boga i postawili siebie ponad Boga między synami ludzkimi? Wy teraz doświadczacie wszechmogącego Pana i dlatego nigdy nic nie zrozumiecie. Nie zbadacie głębokości serca ludzkiego ani nie przenikniecie myśli jego rozumu, jak więc wybadacie Boga, który wszystko to stworzył, jak poznacie Jego myśli i pojmiecie Jego zamiary? Przenigdy, bracia, nie drażnijcie Pana Boga naszego! Gdyby nawet nie zechciał nam pomóc w tych pięciu dniach, to ma On moc obronić nas w tych dniach, w których zechce, albo zgubić nas na oczach naszych wrogów. Wy zaś nie wymuszajcie zarządzeń od Pana Boga naszego, ponieważ nie można uzyskać nic od Boga pogróżkami jak od człowieka ani Nim rozporządzić jak synem ludzkim. Oczekując od Niego wybawienia, wzywajmy pomocy dla nas od Niego, a On wysłucha naszego głosu, jeżeli Mu się spodoba” (Jdt 8,11–17).
Judyta nie udawała służebnicy Boga prawdziwego, jej bezgraniczne zaufanie do Boga nie było gołosłowne. Dowodzi tego dalsze jej postępowanie – zarówno żarliwa modlitwa, jak i ważenie się na czyn, który przekraczał siły, a poniekąd nawet wyobraźnię zwykłego człowieka.
O taką ufność i o taką wyobraźnię praktyczną w chwilach próby warto się modlić już teraz, zanim nasza próba nadejdzie. „Pan daje się znaleźć tym, co Go nie wystawiają na próbę” (Mdr 1,2). On jest Bogiem, to Jemu wolno nas wystawiać na próbę.
Postawa osądzania Boga może się ponadto wyrażać osądzaniem Ewangelii i Bożych przykazań. „Skoro osądzasz Prawo, nie jesteś wykonawcą Prawa, lecz sędzią” – powiada apostoł Jakub (4,11). Jeśli zachowujesz tylko te z przykazań, które sam uznajesz za słuszne, to żadnego z przykazań nie zachowujesz, tylko idziesz za swoim ludzkim rozumem, który nawet nie usiłuje zaufać Bogu, tylko sam przywłaszcza sobie boską nieomylność.
Ewangeliści wielokrotnie wspominają, że ludzie wystawiali na próbę Pana Jezusa (por. Mt 19,3; 22,18 i 35n). Polegało to na tym, że stawiali siebie w roli sędziów i uzurpowali sobie prawo rozstrzygania, czy Jego nauka jest słuszna. Owszem, czasem nawet byli łaskawi przyznać Mu rację. Otóż jeśli człowiek wierzący w Chrystusa Syna Bożego w ten sposób słucha Ewangelii, można się lękać, że jego „Wierzę w Jezusa Chrystusa” jest wzywaniem Boga nadaremno.