Legendy dominikańskie - Jacek Salij OP - ebook

Legendy dominikańskie ebook

Jacek Salij OP

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Legendy dominikańskie – te barwne opowieści zebrał i opracował ojciec Jacek Salij OP. Czytelnik znajdzie w tym zbiorze zarówno wstrząsające świadectwo męczeństwa rosyjskich dominikanek, jak i pełne ironii średniowieczne anegdoty o mnichach i mniszkach, m.in.:

O uzdrowieniu studenta z rozpusty

Przygoda z diabłem

Co lepiej: modlić się czy pracować

Święty inkwizytor

Jak pewien zakonnik został uwolniony od nałogu palenia

***

Pewien brat zapytał mistrza Jordana, co lepiej: oddać się modlitwie czy studiowaniu Pisma Świętego? Ten w odpowiedzi zapytał: „A co lepiej: pić czy jeść? Przecież trzeba nam na przemian jednego i drugiego”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 509

Oceny
4,2 (5 ocen)
2
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Jacek Salij OP

© Copyright for this edition Wydawnictwo W drodze, 2016

Redaktor

Lidia Kozłowska

Redaktor techniczny

Justyna Nowaczyk

Projekt okładki i stron tytułowych

Krzysztof Lorczyk OP

ISBN 978-83-7906-086-3

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.

Wydanie IV poprawione, 2016

ul. Kościuszki 99, 61-716 Poznań

SŁOWO WSTĘPNE

Pierwszy rozdział tej książki przygotowałem do druku czterdzieści lat temu. Został opublikowany w listopadowym numerze miesięcznika „W drodze” z 1976 roku. Planowałem wtedy opracować co najmniej kilka następnych tekstów poświęconych dominikańskim świętym. Ojciec Marcin Babraj, założyciel i długoletni redaktor naczelny miesięcznika, zareagował na te moje plany entuzjazmem.

Bardzo mnie to zachęciło do otwarcia w miesięczniku i prowadzenia rubryki, która od samego początku nosiła nazwę Legendy dominikańskie. Wspólnie z ojcem Marcinem wiedzieliśmy, że wyrazu „legendy” używamy w sensie źródłowym, bardzo odległym od spłyconego i zniekształconego znaczenia, w jakim wyraz ten funkcjonuje we współczesnej polszczyźnie. Pierwotne, autentyczne znaczenie tego wyrazu próbuję wyjaśnić we wprowadzeniu do rozdziału poświęconego błogosławionemu Antoniemu Neyrot, który swoją apostazję do islamu unieważnił bohaterskim przyznaniem się do Chrystusa (s. 284).

Po opublikowaniu kilkunastu odcinków tej rubryki zacząłem wierzyć w możliwość opracowania niniejszej książki. Lista dominikańskich świętych była mi dobrze znana, bo przecież sam jestem dominikaninem. Nie zawsze jednak czymś prostym było dotarcie do źródłowych tekstów, z których można było wybrać i przetłumaczyć znajdujące się w niniejszej książce opowieści. We wstępie do kolejnych rozdziałów podaję odnośniki źródłowe, zatem kompetentny czytelnik łatwo się zorientuje, jak wiele pracy kosztowało mnie samo dotarcie do tych źródeł. Szczególnie zależało mi na tym, żeby w książce nie zabrakło dominikańskich poloników, ale również bohemików czy hungarianów. Przejmującą historię dominikanek rosyjskich udało mi się wprowadzić dopiero do trzeciego wydania.

W tamtym wydaniu znalazły się również rozdziały poświęcone matce Kolumbie Białeckiej oraz dwojgu z grupy stu ośmiu męczenników drugiej wojny światowej – błogosławionej Julii Rodzińskiej oraz błogosławionemu Michałowi Czartoryskiemu. Natomiast dopiero w niniejszym wydaniu znajduje się rozdział poświęcony zamordowanym przez bolszewików męczennikom z Czortkowa – poruszająca opowieść o uczczeniu przez wiernych Eucharystii sprofanowanej przez morderców.

Kilku planowanych rozdziałów nie udało mi się dokończyć. Przerósł mnie na przykład temat dominikańskiej Syberii. Owszem, wileński przeor, ojciec Faustyn Ciecierski, jest autorem zapewne pierwszych, zarazem niezmiernie ciekawych, polskich wspomnień z Sybiru (wydało je ponownie Ossolineum – Znaczniejszych przypadków pewnego z Syberii powrotnego Polaka, Warszawa–Wrocław 1998). Jednak nie odważyłbym się jeszcze na bardziej syntetyczny rozdział o dominikańskich Sybirakach.

Jedną opowieść syberyjską pozwolę sobie tutaj przytoczyć, zwłaszcza że jej bohaterem jest ojciec Ignacy Klimowicz, zakonnik z mojego warszawskiego klasztoru. Grupa zesłańców, do której go dołączono, wyruszyła z Warszawy 14 kwietnia 1864 roku, dotarła do celu dopiero 8 grudnia. To w ogóle trudne do wyobrażenia: prawie osiem miesięcy codziennego marszu w kajdanach przez ówczesne rosyjskie bezdroża! Pisze ojciec Klimowicz, iż zwłaszcza po przekroczeniu Dniepru zesłańców zaczęło ogarniać poczucie zakopywania żywcem w grobie, i co za tym idzie – coraz większe przerażenie. Ale pewnego dnia któryś z nich rzucił myśl, że car to w gruncie rzeczy niemądry człowiek: „Czy jemu się wydaje, że jak nas zapędzi na drugi koniec świata, to nam do Pana Boga będzie dalej?”. Przerażenie wtedy minęło i w jego miejsce przyszło poczucie ulgi i wyzwolenia. Zesłańcy uświadomili sobie, że gdziekolwiek by ich zapędzono, do Pana Boga będą mieli zawsze blisko. Bo Bóg jest wszechobecny i nas kocha.

Podobnych opowieści, których w tej książce nie udało mi się umieścić, mam w swoich notatkach więcej. Jedną z nich pozwolę sobie to słowo wstępne zakończyć, tym bardziej że brata Marcina Kapronia znałem osobiście. Podczas wojny mieszkał on w dominikańskim klasztorze w Podkamieniu, na który 12 marca 1944 roku napadli banderowcy i wymordowali jego mieszkańców oraz wszystkich, którzy w klasztorze się schronili. Brat Marcin ukrył się wtedy w jednej z okolicznych greckokatolickich plebanii. Jednak czyjeś złe oko go wypatrzyło, plebania została otoczona przez banderowców, którzy zażądali wydania im brata Marcina. Zagrozili księdzu, że jeśli im go dobrowolnie nie wyda, zabiją jego i jego małe dzieci. Przerażony paroch już prawie im uległ, ale wtedy wyszła przed dom jego żona – i tak ostro puściła w ruch swój język, że bandyci zobaczywszy, iż ona się ich nie boi, zmiękli i rodzinę księdza oraz brata Marcina zostawili nietkniętych.

A teraz, już naprawdę na koniec – coś wesołego. Ojciec Jordan, dominikanin czeski, kapłan bardzo gorliwy, lubił powtarzać, że jedyne, co go interesuje, to dobro dusz. Pewnego razu dowcipny współbrat mówi mu: „Jedna dusza do ojca przyszła”. „Jaka dusza?” – pyta Jordan. „W żeńskim opakowaniu” – słyszy odpowiedź.

Tych historii nie udało mi się w tej książce umieścić, jednak opowieści podobnych znajduje się w niej naprawdę sporo.

Jacek Salij OP

OBYCZAJE ŚWIĘTEGO DOMINIKA

ZAŁOŻYCIEL ZAKONU, ŚWIĘTY DOMINIK GUZMÁN, urodził się ok. 1171 roku w Kastylii. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. 1198 roku i był kanonikiem w Osmie. W latach 1203 i 1205 wraz ze swoim biskupem i przyjacielem brał udział w poselstwie do Danii oraz do Rzymu. W trakcie pierwszej podróży uświadomił sobie możliwości ewangelizacji pogańskich narodów żyjących na wschodnich krańcach ówczesnej Europy; odtąd duch misyjny był trwałą cechą jego kapłańskiej postawy. Natomiast podczas drugiej podróży, idąc przez południową Francję, zetknął się z ruchem neomanichejskim, który zaczął bardzo poważnie zagrażać ówczesnemu Kościołowi. Biskup Dydak wraz z Dominikiem przyłączyli się wówczas do legatów papieskich, przysłanych tutaj w celu nawracania heretyków – i doradzili zmianę stosowanych dotychczas metod.

Dwa elementy nowej metody okazały się najważniejsze i oba miały w przyszłości znaleźć się u podstaw formowanego zakonu. Po pierwsze, miało to być apostołowanie w ubóstwie, postach i wyrzeczeniu – w ten sposób św. Dominik chciał wytrącać neomanichejczykom często podnoszony przez nich argument przeciw nauce katolickiej, że nie jest ona wiarygodna, bo głoszą ją ludzie bogaci i syci. Po wtóre, miało to być apostołowanie wędrowne, od wsi do wsi, od miasta do miasta, aby nie czekać na ludzi szukających pouczenia, ale samemu ich szukać.

Niedługo potem legaci odjechali do innych obowiązków, biskup Dydak umarł, pracę zaś kontynuował Dominik oraz garstka jego przyjaciół. To było początkiem zakonu, który został zatwierdzony w roku 1216. Właśnie w tym momencie sytuacja w Tuluzie, kolebce zakonu, znacznie się pogorszyła i św. Dominik zdecydował się na krok ze wszech miar ryzykowny: całą wspólnotę, która liczyła zaledwie siedemnastu braci, rozesłał na cztery strony świata, aby głosili Ewangelię i zakładali nowe klasztory. W krótkim czasie ówczesny Kościół zaroił się od dominikańskich klasztorów. Święty Dominik umarł 6 sierpnia 1226 roku. Trzynaście lat później papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych.

Wszystkie poniższe teksty zostały zapisane przez ludzi, którzy osobiście znali świętego lub przynajmniej obracali się w kręgu bezpośrednich świadków jego życia. Toteż tchnie z nich jeszcze tym duchowym urokiem, jaki za życia roztaczał wokół siebie święty zakonodawca. I trudno się dziwić przeświadczeniu tych ludzi, że ktoś prowadzący taki tryb życia – rozmodlony, a przecież ciągle odbywający apostolskie pielgrzymki, surowy pokutnik, a przecież pełen Bożej radości, zwalczający błędy, a przecież pochylający się z delikatnością nad każdym człowiekiem, przyjacielem i obcym – musiał być naprawdę bardzo blisko Boga, musiał już na tej ziemi przebywać w tych wymiarach, które przekraczają doczesność.

Poniższe fragmenty wybrane zostały z Monumenta historica sancti patris nostri Dominici, t. 2, Rzym 1931 (Monumenta ordinis fratrum praedicatorum historica, t. 16, dalej: MOFPH, wyd. M.H. Laurent); oraz z Gerarda z Fracheto, Vitae fratrum ordinis praedicatorum, dalej: Vitae fratrum, Lovanii 1896 (MOFPH, t. 1, wyd. B.M. Reichert).

JEDYNY PRZEKAZ Z CZASÓW JEGO MŁODOŚCI

Kiedy Dominik studiował w Palencji, wielki głód nastał w prawie całej Hiszpanii. Poruszony nędzą ubogich i gorąco z nimi współcierpiąc, postanowił jednym i tym samym czynem pójść za radami Pana i pomóc wedle możności umierającym biedakom. Sprzedał więc książki, które mu wówczas były niezbędne do studiów, oraz cały swój dobytek i rozdzielił wszystko pomiędzy ubogich. Swoim pobożnym przykładem tak przyciągał innych teologów i mistrzów, że z hojności młodzieńca zrozumieli, jak skąpo sami dotychczas siali1; toteż odtąd dużo więcej przeznaczali na jałmużnę.

JAK PRZEZ RADOSNĄ CIERPLIWOŚĆ NAWRÓCONY ZOSTAŁ HERETYK

Miała się odbyć wielka dysputa z heretykami, na której biskup zamierzał wystąpić w otoczeniu wspaniałego orszaku. „Nie tak, ojcze – powiada błogosławiony Dominik – nie tak należy wychodzić naprzeciw takim. Heretyków należy zwyciężać raczej pokorą i przykładem innych cnót niż zewnętrznym wyglądem albo walką na słowa. Walczmy więc pobożnymi modlitwami i pokorą, dlatego boso wyjdziemy przeciw Goliatowi”. Zawierzył biskup mężowi Bożemu i odprawiwszy orszak, szli dalej boso. Wiele zaś mil było do tamtego miejsca. W czasie drogi zgubili się nieco, zapytali więc kogoś o drogę, nie przypuszczając, że to był heretyk. „Bardzo dobrze – powiada – nie tylko pokażę wam drogę, lecz chętnie was tam zaprowadzę”. Zaprowadził ich więc do jakiegoś lasu i złośliwie kołował przez takie manowce, przez ciernie i głogi, że poranili sobie i pokrwawili nogi i stopy. Mąż zaś Boży z całą cierpliwością znosił wszystko i oddając to na chwałę Bożą, nawoływał, żeby chwalić Boga i być cierpliwym. „Najdrożsi – mówił – ufajcie w Panu, bo czeka nas zwycięstwo, przecież ta krew zmywa grzechy nasze”. Wówczas heretyk, widząc ich przedziwną i radosną cierpliwość oraz skruszony dobrymi słowami męża Bożego, odkrył truciznę podstępu i wyrzekł się herezji. Kiedy zaś przyszli na tamto miejsce, wszystko potoczyło się pomyślnie.

JAK PRZYKŁADEM ŻYCIA NAWRÓCIŁ ZBŁĄKANE NIEWIASTY

W okolicach Tuluzy widział mąż Boży Dominik wielu zwiedzionych diabelskim podstępem, również ze szlachty, których pociągnęli do siebie przykładem nieprawdziwej pobożności heretycy, wilki drapieżne przychodzące w owczych skórach. Oburzony w duchu i z bólem w sercu postanowił prawdziwy miłośnik dusz wybić klin klinem i cień kłamstwa przepędzić jasnością prawdziwego światła. Zamieszkał więc u pewnych niewiast szlachetnego rodu, które czyniły wprawdzie dobro, ale pragnęły je obrócić na korzyść herezji. Spędził tam cały Wielki Post i podjął niezmiernie ostry tryb życia, tak że razem z towarzyszem pościł o samym tylko chlebie i zimnej wodzie. Noce zaś przeznaczał, jak to miał w zwyczaju, na czuwanie. Jeśli zaś konieczność zmusiła go, aby znużonemu ciału dać godzinę odpoczynku, składał zmęczone członki na gołą deskę, we wszystkim stosując do siebie tamto słowo Apostoła: „Jeśli bowiem odchodzimy od zmysłów – to dla Boga, jeśli przytomni jesteśmy – to dla was. Albowiem pali nas miłość Chrystusa” (2 Kor 5,13 i nast.). W ten sposób nie tylko zmusił owe niewiasty do podziwu, lecz również doprowadził je – przy pomocy Bożej łaski – do poznania prawdy.

JAK POZWOLIŁ SIĘ OBRZUCAĆ BŁOTEM

Szydzili sobie ze świętego męża heretycy i częstokroć się z niego naigrawali, opluwali go i rzucali weń błotem lub innym paskudztwem. Któryś z nich przyszedł później zdjęty żalem i wyznał na spowiedzi, że obrzucał go błotem, a na pośmiewisko przyczepiał mu z tyłu słomę. Nie poprzestając na tym, czyhali na życie sprawiedliwego i przygotowywali śmiertelne zasadzki, nie skąpiąc mu świętokradczo okrutnych pogróżek. Na co wielkoduszny wiarą żołnierz Chrystusowy, gardząc groźbami morderstwa, odpowiadał: „Nie jestem godzien męczeństwa, jeszcze nie zasłużyłem sobie na taką śmierć”. Jeśli zaś przechodził przez miejscowość, w której można się było spodziewać zasadzki, był mało że nieustraszony; szedł bowiem z radością i sobie nucił, naśladując przykład Tego, o którym napisano: „Ofiarował się, bo sam chciał” (Iz 53,7).

O CUDOWNYM WYNAGRODZENIU JEGO DELIKATNOŚCI

Kiedyś przyszedł błogosławiony ojciec do jakiegoś klasztoru, kiedy wszyscy już spali. Nie chcąc zakłócać im spoczynku, położył się przed bramą i razem z towarzyszem prosił Pana, aby zaradził ich potrzebie tak, żeby nie musieli przeszkadzać braciom. Dziwna to rzecz, chociaż bowiem położyli się przed bramą, znaleźli się wewnątrz klasztoru.

O STUDIOWANIU W KSIĘDZE MIŁOŚCI

Zapytał go pewien student, z jakich książek korzysta. Uderzyły go bowiem jego wspaniałe kazania oraz to, że o Piśmie mógł rozprawiać na dowolny temat. Święty mąż odpowiedział mu: „Synu, w księdze miłości studiowałem więcej niż w innych książkach. Ta książka uczy bowiem wszystkiego”.

O UZDROWIENIU STUDENTA Z ROZPUSTY

W Bolonii pewien student dość rozpustny przyszedł w jakieś święto, żeby wysłuchać mszy i kazania. Odprawiał błogosławiony Dominik. Kiedy na ofiarowanie przystąpił wraz z innymi, żeby pocałować jego rękę, nagle poczuł cudowny zapach, jakiego nigdy nie zaznał. Przedziwna rzecz! Zapach sprawił, że cielesna lubieżność została w nim związana i od tej pory, jak sam o tym świadczył, mógł bez trudu zachować powściągliwość, mimo że przedtem wydawało mu się to niemożliwe.

ZATWIERDZENIE ZAKONU

Pewnej nocy Ojciec Święty2 – a było to z objawienia Bożego – miał widzenie, że ściany kościoła św. Jana na Lateranie jakby zaczynały pękać i kościołowi groził nagły upadek. Kiedy na to patrzał z drżeniem i smutkiem, nadbiegł z naprzeciwka mąż Boży Dominik i swoimi ramionami powstrzymał całą budowlę od upadku. Ojciec Święty zrozumiał zarówno nowość tego widzenia, jak jego znaczenie. Nie zwlekając, poparł zamysł męża Bożego i z radością zatwierdził jego prośbę o uznanie zakonu. Kazał mu wrócić do braci i roztropnie zastanowić się nad tym, którą z uznanych reguł wybiorą dla siebie, aby budować na niej początki zakonu; później zaś niech wróci do niego, aby bez przeszkód otrzymać zatwierdzenie. Z mądrością i nasłuchując Ducha Świętego, zastanowił się na tym mąż mądry, pamiętając o tym, że mocniej trzymają się takie budowle, które opierają się na starych fundamentach, a starożytne i królewskie drogi są bezpieczniejsze od nowych ścieżek3, jak to Pan powiedział przez proroka: „Stańcie na drogach i pytajcie o ścieżki starożytne: ta droga jest dobra i nią postępujcie” (Jr 6,16).

ZEZNANIE NA PROCESIE KANONIZACYJNYM

Błogosławiony brat Dominik miał w zwyczaju, że kiedy bracia wychodzili po komplecie z kościoła i szli spać, on ukrywał się w kościele, żeby się modlić. Sam świadek, brat Boniwizus, chcąc zobaczyć, co błogosławiony brat Dominik robi wówczas w kościele, ukrywał się niejednokrotnie i słyszał go, jak modli się do Pana wołaniem wielkim, łzami i jękiem. Zapytany, skąd wie, że to był błogosławiony brat Dominik, odpowiedział, że widział go, ponadto rozpoznawał go po głosie, tak że jest tego pewien. Jest też głęboko przeświadczony, że ów częstokroć spędzał noce na modlitwie i mówiło się o tym powszechnie między braćmi. Kiedy zaś chciał się dowiedzieć, gdzie odpoczywa, nie mógł znaleźć jego łóżka, tak jak je mieli inni bracia, ale można go było zastać śpiącego niekiedy na ławie, kiedy indziej na ziemi albo na stopniach ołtarza lub ambony. Świadek zeznał ponadto, że brat Dominik spał w tym samym odzieniu, którego używał za dnia. Zapytany, skąd o tym wie, odpowiedział, że to widział i że wszyscy bracia o tym wiedzieli.

INNE ZEZNANIE

Brat Wentura z Werony zeznał, że kiedy mistrz Dominik był w drodze, ciągle chciał głosić słowo Boże albo chciał, żeby to inni czynili. Świadek wie o tym, bo często widział to na własne oczy. Brat Dominik ciągle chciał rozmawiać o Bogu albo czytać, albo się modlić. W podróży prawie każdego dnia odprawiał mszę, jeśli tylko natrafił na kościół. Śpiewając mszę, wylewał wiele łez, jak to sam świadek widział. Jeśli w miejscu, gdzie się zatrzymywał na nocleg, był kościół, zawsze tam szedł na modlitwę. Chociaż był poza klasztorem, prawie zawsze wstawał na jutrznię i zachęcał do tego braci. Z wielką pobożnością odprawiał całą Bożą służbę – zarówno dzienną, jak nocną – w godzinach na to wyznaczonych, tak że niczego nie opuszczał. Po komplecie zachowywał milczenie i nakazywał je towarzyszom, tak jakby byli w klasztorze. Rano każdego dnia polecał braciom zachować milczenie aż do tercji. Nocował na słomie w tym samym ubraniu, w którym chodził za dnia, świadek sądzi jednak, że zdejmował obuwie.

ZEZNANIE BRATA JANA Z HISZPANII

Bogatym i ubogim, żydom i poganom, których wielu jest w Hiszpanii, był bardzo życzliwy i – jak to świadek widział – przez wszystkich był kochany, wyjąwszy jedynie heretyków i nieprzyjaciół Kościoła, których w dysputach i kazaniach zwalczał i zwyciężał. Wszakże ich również nawoływał z miłością do pokuty i nawrócenia i napominał, jak to świadek słyszał i widział. Świadek zeznał również, że tenże brat Dominik nocował w tym samym ubraniu, w którym chodził za dnia; zdejmował jedynie obuwie. Podróżował boso, a buty nakładał przed wejściem do miejscowości, wychodząc, znowu je zdejmował i sam je nosił, bo nie przyjmował ofiarowywanej mu pomocy. Świadek zapytany, skąd o tym wie, odpowiedział, że słyszał od braci i sam to często widział. Jeśli zaś czasem brat Dominik uderzył stopą o kamień, znosił to z pogodą i nie denerwował się, ale powiadał: „To za pokutę”. Był człowiekiem, który w przeciwnościach zawsze się raduje. Świadek zeznał ponadto, że brat Dominik bardzo kochał ubóstwo i usilnie napominał, aby również bracia je kochali. Zapytany, skąd o tym wie, odpowiedział, że brat Dominik używał byle jakiego ubrania i porzucił cały swój majątek. Sam świadek często słyszał, jak brat Dominik nawoływał braci do ubóstwa.

ŚMIERĆ MĘŻA BOŻEGO

Świadek Wentura z Werony, przeor klasztoru w Bolonii, zeznał, że kiedy brat Dominik ciężko zachorował, przeniesiono go do św. Marii na Górze, gdzie klimat jest zdrowszy. Kiedy spostrzegł, że umiera, wezwał przeora oraz braci. Przyszło do niego prawie dwudziestu braci wraz z przeorem. Gdy go otoczyli, leżąc zaczął ich pouczać o sprawach Bożych, wzywał ich do dobrej służby i do pokuty. Następnie został namaszczony. Posłyszał zaś, że zakonnik, który był rektorem owego kościoła, zapowiadał, iż nie wypuści go od siebie, lecz każe pochować w swoim kościele. Gdy błogosławiony brat Dominik o tym się dowiedział, powiada: „Żadną miarą. Chcę być pogrzebany pod stopami moich braci. Weźcie mnie stąd, abym umarł w drodze i abyście mogli mnie pogrzebać przy naszym kościele”. Wówczas wzięli go do Bolonii, do kościoła św. Mikołaja, z obawą, że może umrzeć im w drodze. Kiedy tam przybyli, po dobrej godzinie kazał zawołać brata Wenturę i rzekł mu: „Przygotujcie się”. Podczas gdy ten oraz inni bracia przygotowywali się do uroczystych modlitw przy konającym, błogosławiony brat Dominik powiada: „Jeszcze zaczekajcie”. Wówczas przeor: „Ojcze, ty wiesz, że zostawiasz nas w smutku i opuszczeniu. Pamiętaj o nas i módl się za nami do Pana”. Na to błogosławiony brat Dominik, podniósłszy oczy ku niebu, modli się: „Ojcze święty, Ty wiesz, że chętnie trwałem w woli Twojej, a tych, których mi dałeś, strzegłem i zachowałem. Polecam ich Tobie. Zachowaj i strzeż ich”4.

Świadek zeznał też, że słyszał od braci, którzy prosili męża Bożego, aby się modlił za nimi, iż ten im odpowiedział: „Po śmierci będę dla was bardziej potrzebny i pożyteczny, aniżeli byłem za życia”. I niedługo potem tenże błogosławiony brat Dominik powiedział przeorowi i braciom: „Zaczynajcie”. I zaczęli uroczyste modlitwy przy skonaniu, polecając jego duszę Bogu. Świadek sądzi, że błogosławiony brat Dominik modlił się razem z nimi, gdyż poruszał wargami. Kiedy odprawili modlitwy, zakończył życie. Byli głęboko przeświadczeni, że oddał ducha w chwili, gdy wymawiali słowa: „Przybądźcie, święci Boży, wyjdźcie mu naprzeciw, aniołowie Pańscy: przyjmijcie duszę i zanieście ją przed oblicze Najwyższego”.

JEGO TESTAMENT

Kiedy już się zbliżał koniec zawodów i dobiegał kresu bieg obfity w dobre czyny, błogosławiony Dominik, mający już wkrótce otrzymać w niebie przygotowany dlań wieniec sprawiedliwości5, popadł, przebywając w Bolonii, w ciężką słabość ciała; wszakże duch jego był niezmordowany i zjednoczony z Bogiem. Choć choroba się wzmagała, duch nie słabł, ale wciąż wzrastał i wzrastała również wewnętrzna moc duszy. Zwołał więc spośród braci przebywających w Bolonii grupę dwunastu6 i zaczął ich zachęcać do dyscypliny zakonnej i do stałości w cnotach. Napominał ich, aby się strzegli zwłaszcza podejrzanego towarzystwa niewiast, szczególnie młodych, gdyż jego podniety bardzo rozmiękczają i wykrzywiają dusze mężczyzn! Aby zaś nie wydawało się, że synów, których dał mu Pan, pozostawia bez dziedzictwa i w sieroctwie, że pozbawieni będą odtąd pociechy ze strony takiego ojca, sporządził testament. Testament godzien był tego biedaka Chrystusowego, który w wierze stał się bogaczem i dziedzicem królestwa, jakie Bóg obiecał tym, którzy Go miłują. Dotyczył nie ziemskich bogactw, ale łaski, nie materialnych dostatków, ale mocy duchowej, nie ziemskich posiadłości, ale zażyłości z Bogiem.

Otóż przekazywał to, co sam powiedział: „Takie oto bogactwa – powiada – zostawiam wam, bracia najdrożsi, abyście je jako synowie posiadali na mocy dziedzicznego prawa. Miejcie miłość, zachowujcie pokorę, posiądźcie dobrowolne ubóstwo”. Zaiste jest to testament pokoju7 . Nie mamy prawa go unieważniać naszym zapomnieniem, wzgardzić nim naszą bezecnością, zmienić go naszymi reformami. Stał się on prawomocny nie przez śmierć testatora, ale przez jego wejście do nieśmiertelnego życia8 . Błogosławiony, kto nie zaniedba, nie wzgardzi i nie odrzuci tej, przekazanej przez takiego ojca, niezniszczalnej szaty miłości, urodzajnej gleby pokory, upragnionego skarbu ubóstwa.

1 Aluzja do słów św. Pawła na temat pomagania ubogim: „Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie” (2 Kor 9,6).

2 Papież Innocenty III (1198–1216).

3 Św. Dominik przyjął dla swojego zakonu Regułę św. Augustyna.

4 Dominik przywołuje tu fragment Modlitwy Arcykapłańskiej (J 17,11b–12a). Charakteryzowanie świętego na naśladowcę Chrystusa stanowi jedną z przewodnich zasad tekstów hagiograficznych.

5 Aluzja do słów św. Pawła, przygotowującego się do rozstania z tym światem: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który odda mi Pan, sędzia sprawiedliwy, w owym dniu” (2 Tm 4,7 i nast.).

6 Liczba jawnie symboliczna. Dominik odwzorowuje w tym opisie odejście Chrystusa z tego świata: „udzielił przez Ducha Świętego poleceń apostołom, których sobie wybrał, a potem został wzięty do nieba” (Dz 1,2).

7 Testament dotyczący dóbr doczesnych nierzadko daje początek wojnom między spadkobiercami.

8 Stary, pochodzący od ojców Kościoła motyw stosowany do testamentu Chrystusa.