Dzień Kobiet - zbiorowa praca - ebook

Dzień Kobiet ebook

zbiorowa praca

2,7

Opis

Specjalnie wyselekcjonowany bukiet wiosennych opowiadań dla kobiet. Różni autorzy, różne spojrzenia na kobiecość i świat, ale ten sam dzień. Ósmy marca. Po męsku. Od mężczyzn dla wszystkich kobiet. Książka idealna do świętowania, podróżowania i czytania przed snem. Pozwala rozkwitać. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (13 ocen)
1
3
2
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czekoladka91

Nie oderwiesz się od lektury

Antologię „Dzień Kobiet” miałam okazję przeczytać przedpremierowo i niezmiernie się z tego cieszę. Zestawienie pięciu, męskich punktów widzenia bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Wszystkie opowiadania łączy jeden cel, czyli ósmy marca i tytułowy Dzień Kobiet. Według mnie jednak jest to książka nie tylko dla kobiet. Dodatkowo każda historia jest zupełnie odmienna. Utwory nie są przesłodzone, a bardzo życiowe i każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Niech rzuci kamieniem ten, komu żadne opowiadanie z tej książki się nie spodoba (znajdę Cię 😊)! Lekkie pióro autorów sprawia, że przez książkę się płynie, a co za tym idzie idealnie można się zrelaksować. Pierwsze opowiadanie nosi tytuł „Tylko dla dorosłych” Adama Kopackiego jest takim, który porusza struny wrażliwości i wystawia na próbę przyjaźń. Autor przedstawia historię dorosłego chłopaka, którego wychowuje matka. Alina nie ma z Jackiem łatwego życia, znosi trudy zachowań syna i poświęca się, aby zapewnić im lepszy byt. Mimo wszystko ...
00

Popularność




Adam Kopacki

Tylko dla dorosłych

– Obiecaj, że tym razem pójdziesz do szkoły.

– Nie mów mi, co mam robić!

– Jacek, dziecko, ja cię proszę.

Alina Krzepińska westchnęła, kiedy jej syn uraczył ją spojrzeniem pełnym gniewu. Jeżył się za każdym razem, gdy tylko miała czelność go tak nazwać. W zeszłym miesiącu skończył osiemnaście lat i uważał się za dorosłego mężczyznę.

Otworzył usta, żeby instynktownie odpyskować, ale tylko złapał plecak i bez słowa podszedł do drzwi. Czekała go akcja życia, więc musiał uważać. Wyciągnął rękę w kierunku klamki, kiedy matka zatarasowała mu drogę i powiedziała:

– Jacek, przecież wiesz, że cię wyrzucą, jeśli znowu uciekniesz z lekcji. Zrób to dla mnie, proszę. W końcu dzisiaj jest Dzień Ko…

Miał wrażenie, że wykręca mu żołądek na sam dźwięk tych słów. Gwałtownie otworzył drzwi i wyskoczył na klatkę schodową, zanim matka zdążyła dokończyć zdanie. Doskonale wiedział, jaki dzisiaj jest dzień. Dzień Kobiet. Dzień, którego szczerze nienawidził.

Zbiegał po schodach, a w jego głowie odgrywała się scena sprzed kilku lat. Wtedy inaczej podchodził do tego święta. Co roku spędzał ten czas tylko z Aliną. Robili to, co uwielbiała – piekli razem jej ulubiony sernik z malinami, przygotowywali kakao, przebierali się za członków zespołu Abba i urządzali dyskotekę w mieszkaniu mniejszym niż osiedlowa poczta.

W ten jeden dzień w roku od rana do wieczora na twarzy Aliny gościł uśmiech, dlatego Jacek zawsze ochoczo brał udział w zabawie. Chociaż był jeszcze nastolatkiem, to wyczuwał, jak bardzo jego matka tęskni za mężem, który ją zostawił. Dzięki rozrywce na chwilę zapomniała o troskach i problemach.

Pracowała w zakładzie fryzjerskim minimum dziesięć godzin dziennie, żeby wystarczyło im na czynsz i jedzenie, a i tak bywało ciężko. Rzadko brała urlop. Ścinała i czesała włosy, nawet kiedy chorowała. Tylko w Dzień Kobiet pozwalała sobie na wolne, chociaż wtedy przychodziło tyle klientek, że na jej zmęczonych rękach wyskakiwały bąble od machania nożyczkami. Wolała jednak spędzić ten czas z synem, jej największym skarbem, nawet jeśli to oznaczało, że zarobi mniej.

Kiedy Jacek był w drugiej klasie gimnazjum, wystylizowali się na muzyków Abby – Agnethę Fältskog oraz Björna Ulvaeusa – i pstryknęli kilka zdjęć na pamiątkę. Następnie włączyli muzykę na cały regulator i bawili się w najlepsze. Przy zgaszonym świetle skakali pod sam sufit, śpiewali Dancing Queen, aż nagle ktoś zadzwonił do drzwi.

– O, cześć, Marek! – powiedziała Alina na widok gościa i zaczerpnęła powietrza, żeby uregulować oddech. – Ty do Jacka? Chodź ze mną, jest w salonie. No i ściągnij buty! Też sobie potańczysz!

Wszedł do mieszkania i kiedy zobaczył swojego najlepszego kumpla, zagryzł wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Skłamał, że jednak musi wracać do domu, bo zapomniał posprzątać w pokoju ojca. Tak naprawdę pobiegł na podwórko i rozpowiedział wszystkim chłopakom, że Jacek lubi przebieranki.

Zrobił tak, bo nieznana mu dotąd emocja oplotła jego żebra tak mocno, że ścisnęło go w klatce piersiowej. Miał problem, żeby zrozumieć, co się z nim dzieje. Szybszy oddech i bicie serca pomylił ze złością, chociaż tak naprawdę zaczął darzyć kolegę zupełnie innym, bo romantycznym uczuciem.

Odegnał myśli o tym, że Jacek mu się podoba, i zrobił coś, z czego nie był dumny. Razem z kolegami z podwórka zaczął się śmiać ze swojego najlepszego przyjaciela, który każdego dnia słyszał, że jest nienormalny, bo założył perukę i dzwony.

Próbował tłumaczyć, że zrobił to wszystko, żeby poprawić mamie humor, ale wtedy koledzy śmiali się jeszcze głośniej i wyzywali go od maminsynków. Tak ich to bawiło, że kupili Jackowi pampersa i smoczek. Wręczyli mu prezenty przy starszych dziewczynach i naśmiewali się, że teraz może nareszcie być sobą. Dzieciakiem, małym chłopczykiem, pieszczoszkiem mamusi.

Coś w Jacku pękło i w końcu zareagował złością. Każdemu z kolegów po kolei przedstawił swoje argumenty w postaci prawego i lewego sierpowego, a także dwóch kopniaków. Najbardziej oberwało się Markowi, który przez kilka tygodni nosił okulary przeciwsłoneczne, żeby ukryć posiniaczoną twarz.

W końcu docinki ustały i wtedy Jacek zrozumiał jedną rzecz – musiał być twardy, żeby sobie poradzić w życiu. Zaczął ćwiczyć.Łapał wszystko, co ważyło więcej od jego nogi, i trenował bicepsy. Wypychał plecak kamieniami, zarzucał na ramiona i wykonywał przysiady. Przy każdym posiłku prosił o dokładkę. Raz na pół roku wymieniał ciuchy, bo koszulki zbyt bardzo opinały go w klatce piersiowej.

Chociaż już nikt nie odważył się zadrwić z przebieranej imprezy, do tej pory z tyłu jego głowy brzęczał szyderczy śmiech, którym uraczyli go koledzy i koleżanki. Dlatego przysiągł sobie, że już nigdy więcej nie spędzi Dnia Kobiet z matką w taki sposób, nawet jeśli to miałoby oznaczać, że będzie nieszczęśliwa przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.

Tym bardziej teraz. W końcu był już dorosłym mężczyzną. Trzaskał drzwiami i rzucał przekleństwami, kiedy Alina mówiła mu, jak ma żyć. Coraz częściej czepiała się, że opuszcza lekcje. Opowiadała bzdury, jak ważna jest edukacja, i nakazywała, aby trzymał się z dala od złego towarzystwa, ale jej słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia.

Wręcz pogarszały już i tak niezbyt korzystną sytuację. Rok dwa tysiące dziewiętnasty rozpoczął się dla Jacka fatalnie. Stracił dorywczą pracę, która pozwalała mu na chwilę oderwać się od przyziemnych problemów. Dorabiał jako alpinista przemysłowy i mył okna wieżowców. Im wyżej, tym lepiej. Był zwinny i lubił adrenalinę. Jednak w zimowym sezonie jego szef nie potrzebował zbyt wielu osób, a że Jacek i tak pracował na czarno, bo nie miał ani uprawnień BHP, ani zezwolenia od lekarza, to pierwszy pożegnał się z okazją do zarobku.

Kiedy tylko dowiedział się o tej decyzji, zadzwonił do Malwiny, swojej dziewczyny, żeby się wyżalić. Mówił szybko, w ciągu dziesięciu minut zdążył wypalić trzy papierosy. Chciał powiedzieć, jak bardzo jest mu źle, jednak nie miał szansy dokończyć litanii. Malwina ucięła rozmowę i bez ogródek oznajmiła, że musi się z nim rozstać. Początkowo twierdziła, że już nic do niego nie czuje, ale Jacek drążył temat i w końcu wyznała, że poznała studenta Politechniki Wrocławskiej. Prawdziwego mężczyznę. Takiego, który będzie umiał się o nią zatroszczyć.

Wtedy świat Jacka legł w gruzach. Próbował z nią rozmawiać, ale nie chciała słuchać. Powtarzała, że przestała go kochać, ale on wiedział lepiej. Chodziło o pieniądze. Wiecznie brakowało mu funduszy na prezenty dla Malwiny, która w przypływie złości rzuciła, że jej nowy chłopak nie będzie miał takiego problemu, skoro rodzice kupili mu mieszkanie w Angel Wings i najnowsze bmw zet trzy.

Jacka nawiedził atak paniki, przez co wydawało mu się, że ktoś wycisnął całe powietrze z jego płuc. Gdy się uspokoił, przysiągł sobie, że tak łatwo nie odpuści. Pewnego wieczora zaczaił się pod klatką Malwiny i kiedy zobaczył ją z nowym chłopakiem, napadł na mężczyznę. Myślał, że w ten sposób pokaże dziewczynie, że to właśnie on będzie umiał o nią zadbać, ale jego wybuch złości tylko pogorszył sytuację, bo uderzyła go w policzek i zagroziła wezwaniem policji.

Dlatego postanowił, że ucieknie z Wrocławia. Miał dosyć matki i jej biadolenia. W szkole, o ile do niej dotarł, zawsze toczył boje z nauczycielami. Malwina, najważniejsza kobieta w jego życiu, bez mrugnięcia zostawiła go dla innego, przez co leżał w łóżku i tępo wpatrywał się w sufit, jakby dziury w tynku skrywały odpowiedzi na wszystkie jego pytania. Na domiar złego coraz głośniej mówiło się o koronawirusie, który wywołał pandemię i wszechobecny niepokój, a to tylko zmotywowało Jacka do podjęcia decyzji, że czas coś zmienić.

Rozumiał, że musi się wyprowadzić i zacząć wszystko od nowa, ale nie miał pomysłu, jak to zrobić. Wtedy z pomocą przyszedł Marek, z którym pomimo młodzieńczego zatargu nadal się przyjaźnił.

Marek napiął mięśnie twarzy, żeby ukryć radość, kiedy dowiedział się, że Malwina zerwała z Jackiem. Na chwilę zamilkł, po czym wyrzucił z siebie lawinę słów. Zapewnił kumpla, że obmyśli plan, dzięki któremu obaj wyjadą z Wrocławia i będą w końcu szczęśliwi.

Jacek wyszczerzył zęby w odpowiedzi i przytulił przyjaciela. Nie wiedział, że ten się w nim podkochuje i jest w stanie zrobić wszystko, żeby spędzać jak najwięcej czasu razem.

Marek poświęcił dwa tygodnie, żeby opracować solidny plan, ich akcję życia. Dzisiaj nadszedł dzień jego realizacji i Jacek o niczym innym nie myślał. Ucieczka z okropnego Wrocławia była najważniejsza. Dlatego teraz maszerował niczym żołnierz i szedł na spotkanie z Markiem. Był tak zaaferowany, że nawet nie usłyszał donośnego głosu swojego kumpla, który krzyknął:

– Te, Jaco, a co ty taki skupiony? Normalnie wyglądasz, jakbyś myślał, a przecież dobrze wiemy, że to robota dla mnie!

Zatrzymał się i odwrócił. Zmrużył oczy, po czym pokręcił głową i powiedział:

– Maras, weź mnie lepiej nie denerwuj, bo ci zaraz jebnę i będziesz myślał jedynie o tym, jaki tym razem podkład kupić, żeby się na ulicy pokazać.

– Dobra, już dobra, wyluzuj. No i w którą stronę ty idziesz? Chyba nie do budy?!

– Racja. Po prostu myślałem o … – urwał w połowie zdania i upomniał się, że nie powinien wyjawić prawdy. W końcu był już dorosłym facetem, a tacy nie myślą o swoich mamusiach ani problemach z dziewczynami. Odchrząknął i zwrócił się do kumpla: – No i jak? Masz plan?

– Cieszę się, że pytasz! Tak się składa, że mam! Wszystko ci opowiem, ale chodźmy już, bo czasu jest mało, a jeśli plan ma się udać, to musimy działać szybko.

Jacek przyjrzał się koledze i zauważył, że jest nad wyraz pobudzony. Sprawiał wrażenie, jakby połknął garść tabletek z tauryną i wszystko zapił dwoma red bullami. Marek skinął głową i zamiast do Zespołu Szkół nr 18, przyjaciele udali się do Parku Zachodniego. Przeszli wśród dębów sięgających samego nieba i skierowali się wprost nad Odrę. Znaleźli idealną miejscówkę na wagary, a że o tej porze dnia i roku było mało spacerowiczów, to nie bali się, że zostaną przez kogoś przyłapani.

– Chcesz fajkę? – zapytał Marek, kiedy już usiedli w niewidocznym miejscu. – Stary znowu zachlał pałę, więc nawet się nie połapie, że mu całą paczkę zajebałem.

– Jesteś pewien? Przecież ostatnio jednak się skapnął i…

– Chcesz czy nie?

Jacek przytaknął.

Zrozumiał, że kumpel próbuje wykręcić się z rozmowy o tym, że jego ojciec trzy tygodnie temu pobił go bez powodu.

Zaciągnęli się i spojrzeli sobie prosto w oczy. Jacek uniósł brwi i cmoknął głośno, nakazując koledze, żeby w końcu przedstawił swój mistrzowski plan. Mieli uciec razem, a do tego potrzebowali sporej ilości gotówki, więc należało zorganizować konkretną akcję.

– Chodzi o to, że… – zaczął Marek i przerwał na chwilę, żeby zbudować jeszcze większe napięcie.

Jacek uderzył go z pięści w ramię i na jednym wydechu powiedział:

– Słuchaj, kurwa, albo mówisz, co to za plan, albo zaraz będziesz się miło pluskał w Odrze.

– Spokojnie, panie niecierpliwy. – Marek się roześmiał i pomasował miejsce, w którym nieprzyjemnie go zakłuło. – Podoba mi się twoje bojowe nastawienie. Przyda się, o ile… będziesz miał jaja, żeby zgodzić się to zrobić.

– Dobra, z tobą nie da się dzisiaj normalnie gadać. – Jacek westchnął i zerwał się z ziemi. – Myślałem, że można na ciebie liczyć, ale chyba jednak będę musiał poradzić sobie sam.

Marek złapał przyjaciela za dłoń i pociągnął w dół.

– Siadaj na dupie!

Jacek w odpowiedzi rzucił się na kumpla. Wykręcił mu ręce i przygniótł do ziemi. Marek odczekał chwilę. Kiedy wyczuł, że Jacek poluzował uścisk, wierzgnął mocno, przez co wywrócił kolegę. Skoczył na niego i przycisnął kolanami ramiona, blokując jakikolwiek ruch. Złapał za twarz i powiedział:

– Posłuchaj mnie w końcu! Wymyśliłem, co możemy zrobić, ale musimy działać razem. RAZEM! Powtórzę to, żebyś dobrze słyszał. RA-ZEM! Tylko ty i ja! TY I JA! Rozumiesz to? Inaczej się nie uda.

Zeskoczył z kumpla, otrzepał się, po czym wyciągnął rękę, którą Jacek chwycił i zapytał:

– To o co chodzi?

– Zrobimy napad.

Nastała cisza. Jacek zmrużył oczy i przypatrywał się koledze. To z nim upił się pierwszy raz jabolem do nieprzytomności na osiedlowym festynie, zapalił jointa na długiej przerwie w szkole i dopuścił się kradzieży w Biedronce. Wiedział, że Marek ma szalone pomysły, ale czegoś takiego się nie spodziewał. Żeby upewnić się, że dobrze usłyszał, powtórzył:

– Napad?

– No tak – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic. – Ty się o nic nie bój. Wszystko przemyślałem. To będzie bułka z masłem!

– Ale co ty chcesz napaść? Albo… kogo?

Marek uśmiechnął się szeroko, puścił oczko do kumpla i wyjaśnił:

– Pocztę. Pamiętasz, co tam się ostatnio stało?

Jacek wzdrygnął się na samo wspomnienie. Niecały miesiąc wcześniej wybrał się z Markiem na pocztę. Podczas odbioru paczki chciał się pochwalić dowodem osobistym, więc od niechcenia machnął pani Irenie nowym dokumentem, jednak powiedziała, że przesyłka zaadresowana jest na jego matkę i to Alina Krzepińska musi stawić się osobiście w placówce. Jacek próbował negocjować, ale pani Irena była nieugięta. W końcu pogoniła go jak małego chłopca, który wybił piłką szybę.

Kilkoma słowami odcięła dużą część jego ego i wyrzuciła prosto do śmieci. Przysiągł wtedy, że się na niej zemści. Razem z Markiem zakradli się pod osłoną nocy i udekorowali budynek poczty niecenzuralnym graffiti na temat pani Ireny, jednak Jacek nie poczuł ulgi. To upokarzające wydarzenie tylko utwierdziło go w przekonaniu, że musi uciec z Wrocławia, w którym krążyło nad nim jakieś fatum.

– Sam mówiłeś, że chcesz się trochę bardziej odegrać – przypomniał Marek. – To teraz masz okazję. Poza tym potrzebujemy sporo hajsu, jeśli planujemy dojechać gdzieś dalej niż do Legnicy.

Jacek mruknął pod nosem, chociaż nadal nie miał pewności, czy to dobry pomysł.

– No i wiesz – kontynuował Marek – będziemy potrzebowali broni, ale spoko, wszystko załatwię. Wezmę coś od starego.

Tego było za dużo. Jacek wiedział, że sam napad mógł pociągnąć za sobą niemiłe konsekwencje, a co dopiero napad z bronią w ręku. Chciał wyprowadzić się z Wrocławia, ale na własnych warunkach. Eskortowanie przez policję nie wchodziło w grę. Odwrócił się, zrobił krok do przodu, po czym przystanął i nie patrząc koledze w oczy, powiedział:

– Maras, to chyba twój najgłupszy pomysł. No nic, będę musiał coś sam wymyślić. To na razie! Chociaż nie wiem, czy się jeszcze kiedykolwiek zobaczymy.

Marek poczuł ukłucie w okolicach lewego obojczyka. Zadrżały my dłonie, kiedy bezradność wkradła się do jego umysłu. Musiał działać. Zrobić coś, żeby nie stracić swojego najlepszego kumpla. Wiedział, że tym pytaniem rozwścieczy Jacka, ale sytuacja wymagała ostrych środków, więc wypalił:

– Do mamusi idziesz?

Jackowi zapłonęły oczy na dźwięk głosu jego kumpla. Miał ochotę odwrócić się i bić Marka tak długo, aż pozbawiłby go wszystkich zębów, jednak nawet nie zacisnął pięści, żeby nie pokazać, jak bardzo się zdenerwował. Wiedział, że jeśli podchwyci temat, to tylko udowodni, że nadal jest małym chłopcem, który łapie mamę za rękę, kiedy przechodzą przez pasy.

Przemyślał sprawę jeszcze raz. Ryzyko było ogromne, ale przecież nie mógł przyznać, że czegokolwiek się boi. Stwierdził, że w świecie dorosłych nie ma miejsca na sentymenty. Opuścił ramiona i udając zblazowanego, powiedział:

– A idę, ale nie po to, co myślisz. Skoro mamy napaść na panią Irenkę, która nas kojarzy, to chyba potrzebujemy przebrania. To nie jakieś tam graffiti. To już nie jest zabawa. Napad to… to coś tylko dla dorosłych.

Marek podszedł do kumpla i klepnął go w plecy. Objął ramieniem i skomentował:

–W końcu gadasz jak człowiek! I to myślący! Też o tym pomyślałem, żeby nie było. Jak już mówiłem, wszystko zaplanowałem. Tylko na razie musimy stąd spadać, bo pieski wyszły na spacer. – Skinął w kierunku radiowozu, który nadjeżdżał z naprzeciwka. – Dawaj, idziemy do mnie do piwnicy. Lepiej, żeby nas teraz nikt nie pytał, dlaczego znowu nie poszliśmy do budy, bo nie mamy czasu na takie głupoty.

Koledzy szli i przez chwilę milczeli. Unikali wzroku policjantów, którzy zwolnili, kiedy koło nich przejeżdżali. Jacka znowu nawiedziły ponure myśli. Przestrzegały go przed niebezpieczeństwem. Żeby je przegonić, skupił się na pozytywach. Doszedł do wniosku, że napad na pocztę to jednak dobry pomysł, bo przecież pani Irena trzyma gotówkę w szufladzie. Do tego odegra się na niej za to, jak go potraktowała. W bezczelny sposób udowodniła mu, że nadal jest małym chłopcem, który niczego nie potrafi załatwić bez mamy.

Był pochłonięty planem ucieczki i przestał przejmować się tym, że Marek chce użyć broni. Oczami wyobraźni zobaczył, jak wyjeżdża z Wrocławia i nie odwraca się za siebie, kiedy nagle przypomniał sobie o Malwinie. Ona zrobiła coś gorszego niż pani Irena. Zdeptała jego ego i serce. Wpadł na pomysł, że i jej się za to wszystko odpłaci.

Na ulicy Jeleniej, zanim koledzy weszli do wieżowca, Jacek zapytał:

– To na pewno dobry pomysł, żebyśmy siedzieli w piwnicy? A co, jeśli twój stary tam zejdzie?

– Wątpię, ale nawet jeśli się obudzi i zwlecze na dół, to po prostu powiem, że mu kupię browara. Wróci wtedy do domu i da nam spokój.

Jacek nie był przekonany. Kilka razy stawał w obronie Marka, kiedy jego ojciec chciał go pobić za to, że po prostu żyje, ale i tak teraz podążył za kolegą, który otworzył drzwi do piwnicy i zaczął mówić:

– Witam w moich skromnych progach! Jaco, tylko pamiętaj, bawialnia na prawo, toaleta na lewo!

Udał, że się śmieje z żartu kumpla, a tak naprawdę ścisnęło go w gardle, kiedy pomyślał, że jego najlepszy przyjaciel częściej śpi w komórce przypominającej loch niż we własnym łóżku. Marek miał zakaz pokazywania się w mieszkaniu, kiedy do jego ojca przychodziła kochanka. Jeśli potrzebował skorzystać z toalety, musiał sobie radzić sam. Najczęściej chodził do Tesco na ulicy Długiej, ale zdarzały się momenty, kiedy załatwiał się w piwnicznych zakamarkach.

Jacek kilka razy zaprosił kumpla do siebie. Śmiał się, że znają się od dziecka, więc nie mają czego się wstydzić i mogą spać razem w łóżku. Dla Marka te noce były gorsze niż samotność w wilgotnej piwnicy. Drętwiał na samą myśl o tym, że leży tak blisko swojego przyjaciela. W każdym momencie mógł go dotknąć, przytulić się. Czasami już nawet wyciągał rękę, żeby to zrobić, ale wtedy intuicja karciła go cierpkim głosem. Ostrzegała, że jeśli odważy się na taki krok, Jacek wygoni go z domu i już nigdy się nie odezwie.

Dlatego Marek znajdował wymówkę i odrzucał zaproszenie. Tłumaczył, że musi mieć ojca na oku, bo nigdy nie wiadomo, co mu do głowy strzeli. Zniósł kołdrę do piwnicy i w pozycji półsiedzącej spędzał noce, które dłużyły się bezlitośnie.

Teraz rozejrzał się po komórce i westchnął na samą myśl o tym, jak okropne jest jego życie. Zaproponował Jackowi kolejnego papierosa, po czym wyciągnął zeszyt i zaczął opowiadać o planie:

– Dobra, Jaco, skup się, bo będziemy mieli tylko jedną szansę. Jeśli cokolwiek się spieprzy, to… po prostu lepiej, żeby wszystko poszło dobrze. Ale do rzeczy. Aż się prosi, żeby okraść tę pocztę! Jak pewnie wiesz, to stary, średnio zabezpieczony budynek. Czy ty sobie wyobrażasz, że oni jeszcze do niedawna zamykali drzwi na kłódkę? Nadal został tam duży skobel, ale już teraz korzystają ze zwykłego zamka. No i najważniejsze… Trzymają hajs w szufladzie. To znaczy pani Irenka trzyma. Z moich obserwacji wynika, że ona zachowuje się jak robot, który zamiast mózgu ma szwajcarski zegarek. Codziennie przybiega do pracy. Tak, dobrze słyszysz, pani Irenka to zawzięta joggerka. No więc, równo za dziesięć ósma wpada na miejsce i otwiera główne drzwi. Wchodzi na korytarz i przez chwilę znika z pola widzenia. Później przechodzi przez drugie wejście, które prowadzi do poczekalni, następnie przebiera się w toalecie, po czym siada przy biurku i czeka na listonosza. Ziomek zjawia się między ósmą a dziewiątą. Zabiera listy i inne pierdoły, a potem idzie na ośkę.

Jacek zmrużył oczy i przyjrzał się notatkom, które sporządził jego kumpel. W ogóle nie zdziwił się, kiedy zobaczył szczegółowo rozrysowany plan poczty. Spodziewał się, że Marek podejdzie rzetelnie do zadania, ale to przerosło jego oczekiwania. Próbował przetworzyć wszystkie detale, przez co na jego czole wyrosły małe żyłki.

Nagle Marek pstryknął palcami przed nosem przyjaciela.

– Jaco, słuchasz mnie czy nie? Jak już mówiłem, lepiej dobrze słuchaj, bo to się nie może nie udać! Kiedy pani Irenka nie obsługuje klientów, porządkuje przesyłki i dokumenty. Zawsze jest czymś zajęta. To chyba jedna z tych osób, które urodziły się po to, żeby pracować, ale ja nie o tym… Czasami zdarza się, że drzwi wejściowe się zacinają. I to jest właśnie coś, na co liczymy! Pani Irenka musi wtedy odejść od lady i wpuścić klienta osobiście. Za każdym razem powtarza głośno, że nie lubi tego robić, bo według procedur nie powinna opuszczać stanowiska pracy.

– Chcesz mi powiedzieć, że ona się w ogóle z miejsca nie rusza?

– Coś w tym stylu. Tylko raz dziennie w południe pozwala sobie na ustawową przerwę i wywiesza kartkę na oknie z napisem „Zaraz wracam”. Pewnie się zdziwisz, ale nie robi sobie wtedy kawy, nie wciąga ciasta. Zawsze je coś pokroju sałatki, ryżu i innego niedobrego gówna. Pije tylko zielone koktajle, które lepiej nie wiedzieć, z czego pochodzą.

– No i jak to ma nam pomóc?

– Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś niecierpliwy? Właśnie do tego zmierzam! Ta babka planuje każdy swój ruch, ale to dobrze, bardzo dobrze. Dzięki temu wiem, kiedy najlepiej zaatakować. – Zauważył, że Jacek odpływa gdzieś myślami, zupełnie jakby nie wierzył, że ich plan się uda, więc powiedział trochę głośniej: – Słuchaj, bo jeszcze nie skończyłem. Zawsze o tej samej godzinie chodzi do kibla. Równo o jedenastej i o piętnastej trzydzieści. O żadnej innej porze! Czaisz to? Przecież po takim zielonym koktajlu to nie powinna z kibla przez dwa dni schodzić… Dobra, wracając do tematu, musimy jeszcze uważać na listonosza, bo po czternastej wraca i zostawia pierdolety, których nie dostarczył.

Marek skończył wywód i spojrzał na kolegę. Oczekiwał oklasków, ale Jacek w żaden sposób nie zareagował. Dopiero po chwili powiedział:

– Może i nie jestem mózgiem operacji, ale nawet głupi by się skapnął, że to się raczej nie uda. Przecież pani Irenka praktycznie siedzi przyklejona do krzesła.

– Dokładnie. Jeśli jej nie widać, to znaczy, że albo jest w korytarzu, albo w kiblu.

– To jakim cudem ukradniemy hajs sprzed jej nosa?

– Wystarczy tylko, że wysoko podskoczysz.

– Co?

– Nawet to ci muszę tłumaczyć? Przecież dobrze wiesz, że umiesz skakać. I to wysoko!

– Jaki to ma związek z twoim planem?

– Wskoczysz przez okno i zabierzesz pieniądze. Tylko ubierz się wygodnie. No i może załóż jakąś czapkę, żeby nikt cię nie rozpoznał.

– A ty w co się ubierzesz?

– No i tu nam się właśnie twoja mama przyda. – Marek roześmiał się, po czym skinął do przyjaciela, żeby się pochylił, bo chce mu zdradzić resztę planu. – Słuchaj uważnie. Tu wszystko musi się zgrać idealnie. Jeden błąd i leżymy.

Jacek przełknął głośno ślinę, a następnie wytarł spocone dłonie o bluzę, kiedy usłyszał, co Marek wymyślił.

– I ty niby to zrobisz?

– A co? Ktoś musi odwrócić jej uwagę, kiedy ty wskoczysz do biura.

– Akurat trudno mi jest wyobrazić sobie ciebie w takim stroju.

– Jeśli się postarasz, to już niedługo nie będziesz musiał niczego sobie wyobrażać, tylko mnie w nim zobaczysz.

– No dobra, a co, jeśli ktoś jeszcze w tym czasie postanowi przyjść na pocztę? Pomyślałeś o tym?

Jacek pacnął go w ramię.

– Pytasz dzika, czy sra w lesie? Wiadomo, że pomyślałem! Przerwa na obiad to najlepsza pora! Pani Irenka zdąży się odlać, a na pocztę nikt nie przyjdzie. Klienci dobrze znają jej harmonogram. W ciągu dwóch tygodni tylko jeden facet przylazł o tej godzinie.

– A co, jeśli znowu przyjdzie?

Marek zaczął się niecierpliwić.

– Po pierwsze, nikt nie przyjdzie, bo ona ich wszystkich wytresowała i tylko ten jeden typ jakimś przypadkiem tam się zjawił. A po drugie, jabędę stał na czatach. Jaco, nie panikuj! A teraz weź się przesuń, bo trzeba znaleźć broń. Widzisz gdzieś tutaj jakąś rurkę albo pręt?

– Czy to naprawdę konieczne?

– Tak. – Pogrzebał na półce, na której leżały młotki i klucze francuskie. – Dobra, coś mam. Teraz twoja kolej. Idź do mamyi załatw to, o czym rozmawialiśmy.

Jacek przybił koledze piątkę i udał się do salonu fryzjerskiego. W głowie szykował kłamstwo, którym zamierzał uraczyć Alinę. W końcu była dopiero jedenasta, więc musiał wymyślić, dlaczego wyszedł ze szkoły tak wcześnie.

Liczył na to, że matka będzie zajęta. Kiedy dotarł na miejsce, stanął jak wryty, bo Alina krzątała się sama między ladą a myjkami. Żeby ukryć stres, obniżył ton głosu i powiedział:

– Cześć! A ty co się obijasz?

Myślał, że zrozumie żart i zacznie się śmiać, jednak zareagowała zupełnie inaczej.

– Ja się obijam? Ja?! Tak się składa, że pani Basia zadzwoniła i powiedziała, że nie może przyjść o tej porze, więc przyjdzie wieczorem. Wiesz, co to znaczy? Znowu tu będę siedziała do dwudziestej drugiej! A ty co? Już ci się znudziło w szkole? Naprawdę, nie mam do ciebie siły…

– Mamo, ale to nie tak… – Poczuł ukłucie w lewym boku, kiedy Alina wypomniała mu, jak ciężko pracuje. Chciał ją jakoś udobruchać, więc skłamał: – Puścili nas wcześniej. W końcu dzisiaj jest… W końcu dzisiaj jest Dzień Kobiet! No i pomyślałem sobie, że może napijemy się kawy? A może nawet kakao, jeśli masz?

Alinę zaszczypały oczy. Przypomniała sobie wieczory, kiedy wraz z synem piła kakao, na chwilę zapominała o byłym mężu, kłopotach finansowych i innych zmartwieniach.

Jacek. Jej syn. Tylko on jej został. Marzyła, żeby nigdy nie urósł. Jako mały chłopiec kochał ją bezgranicznie. A teraz… A teraz stał się dorosłym mężczyzną i zaczął zachowywać się dokładnie tak samo jako jego ojciec. Chociaż może zmądrzał? Przecież wspomniał o kakao.

Dała się nabrać jego czułym słowom, podeszła bliżej i przytuliła go mocno.

– Kawę mam na pewno. Usiądź sobie tutaj, a ja zaparzę.

Udała się na zaplecze i wtedy Jacek podbiegł do szafy. Przerzucał fryzjerskie akcesoria, aż znalazł to, czego szukał. Spakował wszystko do plecaka i skierował się w stronę wyjścia. Upewnił się, że Aliny nie było w pobliżu. Zawahał się, kiedy dotarło do niego, co robi. Zamierzał obrabować pocztę, a potem uciec z domu. Bez pożegnania. Wiedział, że z matką mu się nie układa, ale nie zasługiwała na takie traktowanie.

Targały nim wyrzuty sumienia, ale w końcu wybiegł z salonu. Umówił się z Markiem, że wróci jak najszybciej. Tu liczyła się każda sekunda. Stawiał tak duże kroki, aż zaczął biec. Po niecałych piętnastu minutach zadzwonił do kumpla i powiedział, żeby go wpuścił do piwnicy. Na dole wysapał:

– Mam, wszystko mam.

– No i elegancko! Ja też zabrałem z domu kilka rzeczy. To co, działamy?

Przebrali się lepiej niż uczestnicy balu karnawałowego. Jacek zmierzył wzorkiem Marka i zagwizdał. Pomasował kumpla po klatce piersiowej, a następnie poklepał po plecach i skomentował:

– Gdybym nie wiedział, że to takie płaskie, a to takie włochate, to pewnie bym się obejrzał za tobą na ulicy.

Markowi głos ugrzązł w gardle, kiedy poczuł przyjemny dotyk na swoim ciele. Miał ochotę złapać Jacka za rękę i przyciągnąć do ust, ale wiedział, że to się źle skończy. Zdecydował, że odbije piłeczkę, przez co ukryje, jak bardzo kumpel zakłopotał go swoim zachowaniem.

– A to ty się już za dziewczynami nie oglądasz?

– O, właśnie! Przypomniałeś mi! Dziewczyny to się będą za nami dzisiaj oglądać, kiedy zobaczą, że pieniądze nie mieszczą nam się w portfelach!

– Dziewczyny? Dzisiaj? Przecież mieliśmy od razu uciec.

– Tak, ale pomyślałem sobie, że najpierw oblejemy nasz sukces. Słyszałeś przecież, że chcą zamknąć kluby przez tego całego wirusa, więc trzeba korzystać, póki jest czas. Pociąg i tak odjeżdża o szóstej, więc jeszcze zdążymy wyrwać się z tego kurwidołka.

Policzki Marka zapłonęły.

Jacek to zauważył i mrugnął nerwowo. Domyślił się, że Marek chce trzymać się planu, bo inaczej ich akcja może zakończyć się fiaskiem. Żeby nie zaogniać sytuacji, wyjawił prawdę:

– Słuchaj, skoczymy szybko na miasto, żeby… poszukać Malwiny! Na bank będzie gdzieś z tym swoim frajerem. Pokażę jej, ile mam hajsu! Pewnie wtedy się zastanowi, czy podjęła dobrą decyzję.

– To może jednak ucieknijmy już teraz? – Marek wystraszył się, że Jacek wróci do swojej byłej dziewczyny i o nim zapomni. – Poradzimy sobie jakoś bez pieniędzy!

– Oszalałeś? Nie chcę cofać się do Wrocławia po tygodniu na gigancie tylko dlatego, żeby poprosić matkę o ciepły obiadek.

– Ale po co ty chcesz szukać Malwiny? Przecież mówiłeś, że już jej nie kochasz.

– Bo to… prawda. Chcę jej tylko pokazać, że nie wie, kogo straciła! No i przy okazji może jeszcze raz strzelę temu frajerowi bombę, żeby aż tak dobrze nie wyglądał.

– No nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Już ty nic się nie bój. Wszystko będzie dobrze, proszę pana! Czy może raczej… proszę pani!

Nawiązywał do metamorfozy Marka, który włożył płaszcz porzucony przez jedną z wielu partnerek swojego ojca, przykrył blond włosy rudą peruką z salonu Aliny i owinął się szalem. Chciał założyć jeszcze damskie buty, jednak doszedł do wniosku, że będzie w nich trudno uciekać.

Jacek przyjrzał mu się dokładnie i poczuł, jak wspomnienia z dzieciństwa wracają. Nawet dzisiaj czuł na sobie wzrok starszych dziewczyn, które przyglądały się z odrazą, kiedy koledzy dawali mu pampersa i smoczek, bo był małym chłopcem i lubił przebieranki. Najpierw obwiniał za wszystko Marka, ale w końcu zrozumiał, że to jego matka wymyśliła, aby się wystylizowali na artystów i wygłupiali do jakiejś durnej muzyki.

Nie chciał roztrząsać nieprzyjemnej sytuacji, jednak mimo to z lekką nutą ironii, zupełnie jakby coś wypominał kumplowi, powiedział:

– Nie wiedziałem, że znasz się na makijażu. Ta kreska, te cienie! Szminka idealnie pasuje do koloru twoich oczu!

– Co do oczu, to pamiętaj jedno. Nikt nie może cię zobaczyć! Masz być jak ninja, czyli szybki i niewidoczny! Ja odwrócę uwagę pani Irenki. – Złapał za gruby pręt i wsadził go do plecaka. – Jeśli będzie trzeba, to użyję tego.

– To się na pewno uda?

– Jaco, wiem, że to już mówiłem, ale to będzie bułka z masłem. O tej porze na pocztę nikt i tak nie chodzi. Dookoła nie ma żadnych budynków. Szanse, żeby nas ktoś zobaczył, są zerowe. A nawet jeśli ktoś zobaczy, to i tak nas nie rozpozna. To będzie szybka akcja. Kilka minut i będziemy mieli kupę hajsu. Chyba tego chcesz, co?

Jacek poklepał kumpla w ramię i uśmiechnął się szeroko, dodając każdemu z nich otuchy.

Wyszli niepostrzeżenie z wieżowca. Gdy Marek znalazł się naprzeciwko poczty, przystanął na chwilę i ocenił sytuację. Upewnił się, że w środku siedzi tylko pani Irena. Wypuścił powietrze nosem i dał sygnał Jackowi, że może ruszać. Zobaczył, że jego przyjaciel niczym kot skrada się do ściany i powoli kuca.

– To zaczynamy – wyszeptał Marek i przeszedł przez ulicę.

Stanął przed drzwiami i zadzwonił dzwonkiem. Pani Irena obróciła się i spojrzała przez dużą szybę, po czym nacisnęła przycisk otwierający wejście. Marek szarpnął za klamkę, ale zamiast pociągnąć drzwi, pchnął je przed siebie. Udając nastolatkę, zapiszczał:

– Coś nie działa.

Pani Irena podeszła do okna. Marek poczuł, że serce wyskoczy mu zaraz przez gardło. Jeśli zobaczy Jacka, to na pewno zorientuje się, co jest grane. Wcisnął przycisk i nie puszczał. Dzwonek zabuczał przeraźliwie.

Pani Irena zakryła uszy i krzyknęła:

– Proszę przestać! Zaraz podejdę, chociaż według procedur nie powinnam tego robić.

Marek nie odpuszczał. Czekał, aż kobieta wyjdzie zza lady, przejdzie do poczekalni i otworzy drzwi prowadzące do długiego korytarza. Nasłuchiwał, jak stawia kroki, i odliczał w myślach. Jeszcze dwa metry i będzie przy wejściu. Gdy złapała za klamkę, oparł się plecami o drzwi i wbił nogi w ziemię. Pani Irena pchnęła mocno, jednak to nic nie dało.

– Teraz!

Na ten sygnał Jacek chwycił się cegłówki przy ościeżnicy i podciągnął. Wskoczył na parapet, po czym powoli się uniósł. Wybił szybę nogą i przeskoczył przez okno. Źle wycelował i wylądował na stercie kartonów, które runęły z impetem.