Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Światowy bestseller, który porusza sumienia NIEWINNY!
Ten ostateczny werdykt został wydany po czterech latach udręki – publicznych oskarżeń, śledztwa, procesu i medialnego linczu – oraz ponad roku więzienia za przestępstwo, którego kard. George Pell nie popełnił! Sąd Najwyższy Australii ostatecznie całkowicie uniewinnił 78-letniego kardynała i oczyścił z zarzutów o przestępstwo na tle seksualnym.
Było to nie tylko osobiste zwycięstwo hierarchy nad niesprawiedliwością, ale i nadzieja dla całego Kościoła katolickiego, iż prawda zawsze ostatecznie zatriumfuje. Nie żywiąc niechęci do swoich oskarżycieli, sędziów, pracowników więziennictwa, dziennikarzy oraz osób wyrażających wobec niego nienawiść, kard. Pell wykorzystał pobyt w więzieniu jako swego rodzaju „przedłużone rekolekcje”. Sumiennie przy tym wypełniał strony zeszytu swoimi duchowymi refleksjami oraz spostrzeżeniami na temat bieżących wydarzeń i więziennego życia. Z jego zapisków wyłania się portret człowieka niezłomnej wiary i ogromnej dojrzałości duchowej, poddawanego próbie jak biblijny Hiob, który może się stać inspiracją i wzorem dla współczesnego człowieka.
Do tej pory nakładem DW Rafael ukazał się pierwszy tom – Dziennik więzienny. Apelacja.
Dziennik więzienny. Odrzucenie to druga książka z tryptyku, który kard. Pell stworzył podczas uwięzienia. Kolejna część już w przygotowaniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 530
16 lipca 1996
Papież Jan Paweł II mianuje biskupa pomocniczego Melbourne George’a Pella arcybiskupem Melbourne.
26 marca 2001
George Pell zostaje arcybiskupem Sydney.
21 października 2003
Papież Jan Paweł II mianuje arcybiskupa Pella kardynałem.
25 lutego 2014
Decyzją papieża Franciszka kardynał Pell obejmuje nowo utworzone stanowisko prefekta Sekretariatu do spraw Gospodarczych zajmującego się zarządzaniem finansami Stolicy Apostolskiej i Państwa Watykańskiego.
29 czerwca 2017
Kardynał Pell zostaje oskarżony o liczne przestępstwa z przeszłości na tle seksualnym.
5 marca 2018
Zaprzeczywszy stawianym mu zarzutom i powróciwszy dobrowolnie do Australii, kardynał Pell stawia się przed Sądem Magistrackim w Melbourne, do którego wniesiono oskarżenie przeciwko niemu.
1 maja 2018
Po oddaleniu większości zarzutów Sąd Magistracki w Melbourne orzeka, że kardynał będzie jednak sądzony na podstawie pozostałych oskarżeń.
2 maja 2018
Proces zostaje podzielony na dwie rozprawy: pierwsza ma dotyczyć oskarżeń odnoszących się do okresu, gdy Pell był arcybiskupem Melbourne w latach dziewięćdziesiątych XX wieku; druga – zarzutów datowanych na okres, gdy był młodym księdzem w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
20 września 2018
Ława przysięgłych nie jest w stanie wydać jednomyślnego wyroku i na tym kończy się pierwsza rozprawa, rozpoczęta 15 sierpnia 2018 roku.
11 grudnia 2018
Zakończenie ponownej rozprawy rozpoczętej 7 listopada 2018 roku. Ława przysięgłych wydaje jednomyślny werdykt stwierdzający winę oskarżonego odnośnie do stawianych mu zarzutów.
26 lutego 2019
Prokuratura wycofuje sądowe zarzuty dotyczące lat siedemdziesiątych XX wieku.
27 lutego 2019
Kardynał Pell zostaje osadzony w areszcie tymczasowym, a następnie – w więzieniu.
13 marca 2019
Kardynał Pell skazany na sześć lat więzienia.
5-6 czerwca 2019
Apelacja wniesiona do Sądu Najwyższego Stanu Wiktoria.
21 sierpnia 2019
Apelacja oddalona stosunkiem głosów sędziowskich 2 do 1.
10-11 marca 2020
Apelacja do Federalnego Sądu Najwyższego Australii.
7 kwietnia 2020
Sąd Najwyższy uchyla wyrok skazujący decyzją sędziów w stosunku głosów 7 do 0; kardynał Pell wychodzi z więzienia.
Powrócił Eliasz – nie w osobie Jana Chrzciciela, ale we fragmentach Księgi Królewskiej, które przez najbliższy tydzień będą stanowiły pierwsze czytanie w brewiarzu.
Żyjący w XIX wieku przed Chrystusem Eliasz Tiszbita jest jednym z moich idoli. Ów „dręczyciel Izraela” przeciwstawił się Achabowi, królowi Izraela, który „czynił to, co złe w oczach Pana, i stał się gorszym od wszystkich swoich poprzedników”, oraz budzącej grozę królowej Izebel. W Rzymie, w prywatnej kaplicy mam piękną, dwustuletnią rosyjską ikonę przedstawiającą Eliasza. Żywię szczególną cześć dla tego świętego, ponieważ ocalił monoteizm, kiedy groziło mu zagłuszenie przez kulty pogańskie, w tym przypadku – kult Baala. To właśnie Eliasza i Mojżesza wybrał Bóg, aby reprezentowali lud Starego Przymierza podczas cudu przemienienia na górze Tabor.
Duchowość sentymentalna, praktykowana od czasu do czasu, nie wystarczy. Jesteśmy wezwani do tego, by uznać i kochać jedynego i prawdziwego Boga. Jak widać na przykładzie społeczeństw Zachodu, gdzie Boga usuwa się w cień, z obecności monoteizmu bądź jego braku płyną niesłychanej wagi konsekwencje dla naszego codziennego życia. George Steiner był jednym z najbardziej błyskotliwych (choć nieszablonowych) intelektualistów XX wieku. Instynktowną, destrukcyjną i chorą nienawiść nazistów do narodu żydowskiego przypisywał on faktowi, iż Hitler i najwyżsi przywódcy nazistowscy, stojąc na czele najbardziej diabolicznego ruchu w całej historii ludzkości (z którym rywalizować mógł jedynie komunizm Stalina lub Mao), nienawidzili Żydów, gdyż są oni narodem wybranym, który wniósł w dzieje człowieka monoteizm. Nie było to jasno wyrażonym celem nazistów ani podawanym przez nich samych wytłumaczeniem ich poczynań, ale moim zdaniem tkwi w tym ziarno prawdy. Ich nienawiść była ślepa, fanatyczna, kierowana przez Siłę większą nawet niż oni sami.
Fragment z brewiarza relacjonuje początek historii Eliasza: prorok staje przed Achabem i przepowiada suszę. Zmuszony do ucieczki (nie po raz ostatni) ukrywa się nad potokiem Kerit, gdzie karmią go kruki. Następnie znajduje schronienie w Sarepcie koło Sydonu u pewnej wdowy i jej syna, którzy tak jak on cierpią głód. Wówczas wdowa karmi go, a mąka w dzbanie i oliwa w baryłce nigdy się nie wyczerpują. Podzieliła się z proszącym Eliaszem, dała coś, choć sama niemal nic już nie miała i została wynagrodzona niekończącym się zapasem jedzenia aż do dnia, kiedy skończyła się susza.
Mój wewnętrzny budzik zadziałał niemal bezbłędnie, tak że spóźniłem się tylko na początek Mszy transmitowanej w telewizji (Mass for You at Home). Odprawiał ponownie ksiądz Michael Kalka, który wygłosił dobre, pouczające kazanie.
W zeszłym tygodniu premier Scott Morrison był obecny podczas Hillsong Conference1, gdzie modlił się publicznie, ale dziś podczas kazania pastora Houstona2 nie pojawił się. Po raz kolejny uciekając się do stałego schematu, pastor nauczał o deszczu w naszym życiu w oparciu o tekst z Księgi Rodzaju. Tym razem jednak zgromadzeni byli inni niż tydzień wcześniej, nieco bardziej ożywieni. Największą reakcję wywołał zaś, stając w obronie „starej, dobrej zielonej sałaty” przeciw „nowince” – jarmużowi. W tej kwestii całkowicie go popieram.
Podobny temat podejmował Joseph Prince3: mówił o „deszczu jesiennym”. Swoje kazanie oparł na Księdze Powtórzonego Prawa. Jak zawsze, nauczając o żniwach obfitości oraz o szkodach, jakie w naszym życiu osobistym wyrządza plaga szarańczy, pozostał chrystocentryczny.
Songs of Praise (Pieśni chwały) ponownie nadawano z brytyjskiego kościoła Świętego Jana w Hackney. Występował chór mieszany, śpiewając pieśni negro spirituals, które powstawały na północnoamerykańskich plantacjach z protestanckich hymnów Johna i Charlesa Wesleyów oraz Isaaka Wattsa; wykonywały je dziesiątki tysięcy niewolników. Te piękne hymny oddziałują na różnych poziomach: religijnym, socjologicznym i niemal politycznym. Jak głoszą słowa jednej z pieśni, „kiedy Jozue walczył pod Jerycho, mury runęły z hukiem”. Chór śpiewał również o tym, że „wkrótce skończą się próby, którym zostałem poddany”, a słynny rydwan kołysze się wolno, „przybywając, by mnie zabrać do domu”.
Po południu – wyjście na spacerniak przy zachmurzonym niebie i w mżawce. Dzięki uprzejmemu oddziałowemu nadszedł spis rzeczy, które zdaniem sekcji własności prywatnej więźniów mam w swojej celi. Nie całkiem się zgadzał z rzeczywistością; przekazałem Kartyi4 dwie książki i dwa egzemplarze „Quadranta”. Po kilku dniach spokoju znów odezwał się hałaśliwy krzykacz, który co rusz przerywa ciszę, nie sprawia jednak wrażenia człowieka zrozpaczonego.
Na dwadzieścia pięć lat przed śmiercią Tomasz More pisał do swoich dzieci, iż „nie możemy oczekiwać, że do nieba zawiedzie nas droga wysłana różami”. Jak pokazuje jego własne życie i egzekucja, a także życie proroka Eliasza – nie mylił się.
Właśnie miałem wejść na spacerniak, kiedy z jednej z pobliskich cel dobiegło donośne, wściekłe walenie czymś o drzwi. Takie hałasy dawało się słyszeć co jakiś czas w ciągu całego dnia – nagłe wybuchy bluźnierstw zmieszanych z odgłosami uderzeń o coś. Biedak dawał upust swojemu nieszczęściu... Strażnik wymruczał pod nosem: „Uderza głową; jest chory”. Nie wiem, rzecz jasna, co dręczy tego nieszczęśnika, ale bardzo prawdopodobne, że są to skutki uboczne zażywania metamfetaminy. Strażnik potwierdził też moje wcześniejsze przypuszczenia, że więźniów, co do których mają podejrzenia, że będą hałaśliwi, umieszczają w jednym końcu oddziału, z dala ode mnie i innych „spokojnych” osadzonych. Siostra Mary5 powiedziała mi kiedyś, że mógłbym zostać uznany za wzorowego więźnia.
Przyszedł dziś mój bratanek Nicholas. Spędziliśmy razem miłą godzinkę. Dobrze wyglądał, chociaż mówił, że jest zmęczony. Budowa nowego domu dla niego i Julii (jego żony) posuwa się naprzód.
W czytaniach brewiarzowych mamy dzisiaj dramatyczną historię wyzwania rzuconego przez Eliasza, jedynego ocalałego proroka jedynego i prawdziwego Boga, 450 prorokom Baala, boga pogan, Sydonitów (1 Krl 18,20-40). Dysproporcja sił była podobna do tej podczas walki Dawida z Goliatem. To Eliasz zaproponował ową próbę, wzywając lud, by przestał „chwiać się na obie strony” i wybrał pomiędzy Jahwe a Baalem. Warunki zostały podane do publicznej wiadomości. Każda ze stron miała zabić cielca, porąbać go na kawałki i umieścić na drwach, po czym wezwać Boga bądź Baala, aby zesłał ogień, który spali ofiarę.
Prorocy pogańscy zaczęli pierwsi; godzinami pląsali wokół ołtarza i kaleczyli się mieczami oraz oszczepami, aż się pokrwawili. Eliasz szydził z ich porażki, sugerując, że ich bóg być może udał się w podróż albo zasnął, bo „nie było ani głosu, ani odpowiedzi, ani też dowodu uwagi”.
Potem sam Eliasz przystąpił do działania. Ustawił ołtarz i otoczył go głębokim rowem. Polał wodą mięso oraz ołtarz, trzykrotnie nalał do rowu wody z czterech wielkich dzbanów, a następnie przywołał ogień z nieba, błagając Pana, Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, by lud poznał, że jest On Bogiem w Izraelu, a Eliasz – jego sługą. Ogień Pański szybko strawił żertwę, drewno, kamienie oraz muł i wodę z rowu. Wtedy wydarzenia przybrały niespodziewany obrót: Eliasz przynaglił swoich nowo pozyskanych zwolenników, aby schwytali wycieńczonych proroków, po czym zabrał ich nad potok Kiszon i tam zabił. Cóż, w tamtych czasach „zwycięzca zgarniał wszystko”...
Z Eugene przyjaźnimy się od lat sześćdziesiątych. Często pojawiał się na moich ostatnich procesach w sądzie, jak również podczas apelacji; regularnie też korespondujemy. Dzisiaj przysłał mi opublikowany niedawno w „The Australian” artykuł Grega Sheridana na temat Brytyjczyków poszukujących czegoś, w co mogliby wierzyć6. Wspominałem już, jak bardzo brak mi systematycznego czytania „The Australian”. Mam szczerą nadzieję, że [właściciel] Rupert Murdoch podjął stosowne kroki, by pismo ukazywało się jeszcze przez długi czas, nawet po jego odejściu. Gdyby dziennik miał przestać wychodzić albo obniżył loty, wyrządziłoby to wielką szkodę dyskursowi publicznemu w Australii.
W ciągu wieków w Australii i innych krajach losy chrześcijaństwa i katolicyzmu były zmienne, podobnie jak losy judaizmu w czasach starotestamentalnych (jak widać na przykładzie dziejów Eliasza). Pod wieloma względami katolicyzm w Australii znacznie się od lat sześćdziesiątych XX wieku pogorszył, ale trzeba pamiętać, że na początku XIX wieku Australia słynęła z braku religijności, a publiczne odprawianie Mszy Świętej było zakazane aż do 1803 roku.
Sheridan szczegółowo opisuje „radykalną utratę wiary i sensu życia” w Brytanii i datującą się od około 1920 roku tendencję spadkową, lecz jednocześnie zauważa „nieśmiałe oznaki przeciwnego trendu”. Czy pełna życia katolicka parafia przy Brompton Oratory oraz pobliska jej anglikańska parafia kierowana przez pastora Nicky’ego Gumbela, z kursami „Alpha”7, w których uczestniczyło już około 26 milionów ludzi z całego świata, to „prawdziwe znaki nadziei, może nawet całkowitego zwrotu, czy raczej zatłoczone szalupy ratunkowe podskakujące na fali wywołanej przez tonący transatlantyk” – czas pokaże. Sheridan wykazuje w tej kwestii ostrożny optymizm. Ponad 20 milionów ludzi to spora liczba.
Sheridan nie próbuje ukryć ponurej rzeczywistości. Nie wspomina o tym, że więcej jest w Wielkiej Brytanii praktykujących katolików niż anglikanów, natomiast zwraca uwagę na fakt, iż 7 procent spośród Brytyjczyków w przedziale wiekowym 18-29 lat określa samych siebie jako anglikanów, a 6 procent – jako muzułmanów. Sheridan postrzega to jako koniec nominalnego chrześcijaństwa. Mam nadzieję, że tak nie jest; ja sam mam dużo zrozumienia dla nieidealnych chrześcijan.
Pastor Gumbel nie uważa upadku chrześcijaństwa za dokonującą się na naszych oczach absolutnie nieuchronną czy nieodwracalną rzecz. Jak powiedział, w roku 1750 (przed ruchem duchowej odnowy braci Wesleyów i działalnością Williama Wilberforce’a8) po ulicach Londynu chodziło 10 tysięcy prostytutek, podczas gdy na nabożeństwach wielkanocnych w katedrze Świętego Pawła pojawiało się zaledwie szesnaście osób.
Gumbel jest nawróconym synem świeckiego żydowskiego uchodźcy i wie, jak to jest żyć bez wiary. Nie zgadza się ze stwierdzeniem, że ludzie mogą odnaleźć „ostateczny cel i sens życia poza relacją z Bogiem”. Jest przykładem chrześcijanina głoszącego Ewangelię, zachęcającego do transcendentalnego doświadczania Boga, które niesie przebaczenie poprzez śmierć Jezusa oraz daje nadzieję i sens w szczególnej wspólnocie wiary i ufności. Parafiom katolickim proponuje on rozszerzony kurs „Alpha”.
Wielu sekularystów sugeruje, że grzech jest zjawiskiem niesłychanie współczesnym; ich własnym wynalazkiem. Twierdzą także, że to oni jako pierwsi grzech wywodzą z egzystencji. Tymczasem grzech pochodzi z czasów jeszcze przed Achabem i Izebel – z czasów Adama. Jest zatem zjawiskiem bardzo starym. To autentyczne chrześcijaństwo jest nowością i tylko chrześcijaństwo głoszące Ewangelię zapewnia wzrost.
Boże, nasz Ojcze, daj nam prostotę gołębicy i roztropność węża. Obdarz nas roztropnością pozwalającą tak rozmawiać z niewierzącymi, by nas rozumieli, i prostotą, byśmy pamiętali, że odpowiedzi zawsze należy szukać w Osobie i nauczaniu Jezusa.
Pierwsze wyjście na spacer było dosyć wcześnie, o 8.45. Zatelefonowałem do Tima O’Leary’ego9 i poprosiłem, żeby przekazał księdzu Alexandrowi Sherbrooke’owi10 z Londynu moje gratulacje: Anglia wygrała Puchar Świata w krykiecie! Poprosiłem też, żeby mu powiedział, iż wstyd, jaki odczułem, kiedy poszedłem do więzienia, był porównywalny z tym, co czułem, gdy Anglia zmasakrowała Australię w pierwszych półfinałach. Tim opowiedział mi, jak doskonała i zacięta rozgrywka toczyła się w finale pomiędzy Anglią a Nową Zelandią oraz jak ładnie Kiwi zachowali się po porażce. Powiedział, że to dobrze dla sportu i dla krykieta. Finałowych rozgrywek nie pokazywano w niekodowanej telewizji, więc nie widziałem ich niestety; dowiedziałem się tylko, że Anglia wygrała po wyrównanym pojedynku.
Przyszła siostra Mary na nasze zwykłe, krótkie nabożeństwo modlitewne i Komunię Świętą. Kazanie siostry Mary McGlone11 pokazuje, że jest ona nadal w świetnej formie, ale przejawia pewną wrogość wobec prawników. Pożegnałem się z siostrą Mary, mówiąc: „Do zobaczenia w przyszły wtorek”, lecz nie mam pewności, jak to będzie w przyszłym tygodniu.
Staram się realizować mój harmonogram lektury, ale idzie mi to dosyć wolno. Kiedy odwiedził mnie ksiądz Peter Joseph12, powiedziałem mu, że czytam Lewiatana Hobbesa, na co on natychmiast stwierdził: „Nie da się tego czytać, prawda?”. Dzieło to powstało około pięćdziesiąt lat po Szekspirze, w 1651 roku. Czytam reprint oryginału – ciężka harówka. Ograniczyłem dzienną porcję lektury do mniej więcej dziesięciu stron; mam nadzieję skończyć do czasu wyjścia z więzienia. Przeczytałem już około osiemdziesięciu stron; Hobbes, wierny swoim zasadom, cały czas przedstawia definicje pojęć.
Skończywszy czytać Wojnę i pokój, która przez kilka miesięcy stanowiła moją lekturę na dobranoc, zabrałem się za Through the Eye of a Needle: Wealth, the Fall of Rome, and the Making of Christianity in the West, 350–550 a.d Petera Browna – przepaściste, liczące 750 stron dzieło, niesłychanie erudycyjne. Gdy podczas wykładów z historii na temat pierwotnego Kościoła sięgałem do Browna, zawsze spotykało się to z dobrym przyjęciem. Przejąłem jego sposób objaśniania starożytnych realiów poprzez porównywanie i zestawianie ich z dzisiejszymi koncepcjami i instytucjami. Książki Browna to kształcąca lektura. Na każdym kroku twierdzi on na przykład – za Jamesem Burym13 – że nawrócenie Konstantyna było „najśmielszym aktem, jakiego kiedykolwiek w dziejach dokonał autokrata na przekór ogromnej większości swoich poddanych”. Kiedyś podczas przemówienia w Kolegium Północnoamerykańskim w Rzymie (gdzie kształcą się amerykańscy i australijscy seminarzyści) publicznie dałem wyraz swojemu zaciekawieniu, czy historia ujrzy kiedyś chińskiego Konstantyna. Mam nadzieję, że tak się stanie.
Dziś rano miałem lekkie zawroty głowy – być może z powodu zbyt niskiego ciśnienia krwi. Pielęgniarka zbadała mnie, wykonując pomiar ciśnienia, gdy siedziałem i kiedy stałem. Wynik był niski, lecz w normie. W ciągu dnia poprawiło mi się, więc po południu mogłem wyjść na spacerniak. Dzień był pochmurny.
Piszę te słowa około piątej po południu. Kilku więźniów rozmawia ze sobą głośno ze swoich cel. Ktoś z mojego końca oddziału nagle przerwał im, wrzeszcząc donośnie. Kiedy wczoraj wracałem z popołudniowego spaceru, słyszałem kolejną dramatyczną awanturę – donośne, obsceniczne wrzaski i odgłosy uderzania o coś, przejaw konsternacji lub niepokoju, lecz nie głębokiego cierpienia. Jeden ze strażników mruknął: „To jeszcze i tak nie najgorzej”.
Siostra Mary potwierdziła to, co o dawniejszych warunkach w więzieniach mówił X.S., szef MAP [Melbourne Assessment Prison], że kiedy trzydzieści lat temu zaczynał pracę w służbie więziennej w Castlemaine, w celach przebywało po sześciu więźniów, na których przypadało jedno otwarte wiadro służące nocami do celów toaletowych, nie było też w celach bieżącej wody.
Jakiś czas temu Sue Buckingham, inspiratorka i główna animatorka David’s Place [w Sydney], przysłała mi egzemplarz wydawanego przez nich „Emmaus Newsletter”. David’s Place to wspólnota „naszych najbardziej zmarginalizowanych przyjaciół”, która co tydzień spotyka się na Mszy Świętej. Jej członkowie jeżdżą razem na wycieczki i ogólnie wspierają się nawzajem. Są ubodzy i stanowią grupę katolicką, do której każdy może się przyłączyć. Pomagałem im i raz do roku odwiedzałem, by odprawić u nich Mszę. W przesłanym mi egzemplarzu „Emmaus Newsletter” Sue poświęciła artykuł wstępny mojej obronie. Napisała wiele miłych słów, między innymi takie: „Ani przez chwilę nie wątpię, że stała się poważna niesprawiedliwość, a kardynał jest niewinny”.
Podobnie jak ksiądz Alexander w Soho, ja również martwię się, że Kościół nie jest tak blisko ubogich, jak powinien. Autentyczna troska o sprawiedliwość społeczną to sprawa bardzo istotna, lecz nie zastąpi ona bycia z tymi, którzy nie mają żadnych perspektyw, tak jak robi to Sue. Wraz ze swoimi przyjaciółmi znajduje się ona w samym sercu Kościoła. Zdarzyło mi się kiedyś publicznie nie zgodzić z pewnym prelegentem, który użył określenia, że święty Wincenty à Paulo „miał dobre relacje z Kościołem”. Upierałem się, że to nieprawda, że można mieć dobre relacje z biskupami, ale przecież człowiek jest integralną częścią Kościoła, wszyscy stanowimy jedno jego ucieleśnienie. Dlatego jako emerytowany arcybiskup Kościoła katolickiego i brat w Chrystusie jestem dumny z Sue i z tego, co robi, a także wdzięczny za modlitwy całej jej wspólnoty za mnie oraz za odważną obronę mojej osoby.
Boże, nasz Ojcze, prosimy Cię, spraw, byśmy zawsze pamiętali o 25. rozdziale Ewangelii świętego Mateusza, gdzie Twój Syn Jezus mówi, co wydarzy się w czasach ostatecznego sądu, kiedy Syn Człowieczy przyjdzie, aby ostatecznie oddzielić owce od kozłów, dobrych od złych. Obyśmy uwierzyli, że udzielając pomocy głodnym, spragnionym, przybyszom, nagim, chorym i uwięzionym, pomagamy samemu Chrystusowi i obyśmy to, w co wierzymy, wcielali w życie.
Wczoraj wieczorem oglądałem ostatnie dwie godziny trzyczęściowego serialu o amerykańskim projekcie zapoczątkowanym przez prezydenta Kennedy’ego i mającym na celu dotarcie człowieka na Księżyc w latach sześćdziesiątych. Udało się to 15 lipca 1969 roku. W tym tygodniu minęło właśnie pięćdziesiąt lat od tego wydarzenia. Lądowanie na Księżycu miało miejsce podczas moich letnich wakacji, kiedy pisałem w Oksfordzie pracę. Przez całe wakacje byłem zbyt zajęty, żeby poświęcać czas na oglądanie telewizji.
Film był dobrze zrobiony, bardzo mi się podobał, obejrzałem wszystkie trzy części. Wątpię, czy stałoby się tak, gdybym nie był w więzieniu. Lądowanie na Księżycu to niesamowite osiągnięcie technologiczne, do którego przynaglała Amerykanów ambicja umieszczenia amerykańskiej flagi na jego powierzchni, zanim Sowieci zainstalują tam swój sztandar.
Większość Australijczyków traktowała zimną wojnę bardzo poważnie; dla antykomunistów takich jak ja z całą pewnością była to ważna kwestia. Podziwiałem Boba Santamarię14 i premiera Boba Menziesa15. Pamiętam, jak dziesięć lat wcześniej, w 1959 roku, podczas ostatniego roku w Pat’s College w Ballarat, wyszedłem pewnej nocy na główny dziedziniec, żeby obserwować przelatującego nad naszymi głowami rosyjskiego satelitę „Sputnik”. Byłem mocno poruszony i nieco zaniepokojony faktem, że Sowietom udało się to jako pierwszym. Przecenialiśmy wówczas ich siłę; było to jeszcze zanim Reagan, Thatcher, papież Jan Paweł Wielki oraz polski ruch „Solidarność” obalili komunizm na Zachodzie. Nikt się tego nie spodziewał.
Wkrótce po tym, jak zostałem minowany biskupem pomocniczym Melbourne w 1987 roku, brałem udział w międzynarodowym seminarium na temat Rosji i komunizmu. Tylko jeden z prelegentów, intelektualista z Melbourne Frank Knopfelmacher, twierdził, że Rosjanie są bardzo słabi i że partia komunistyczna jest niemal skończona. Pamiętam, jak rozmawiałem z zagranicznymi uczestnikami seminarium przy porannej herbacie zaraz po prelekcji Knopfelmachera. Wszyscy wypowiadali się o nim lekceważąco. Ja sam miałem nadzieję, że się nie myli, ale pewności nie miałem żadnej. Papież Jan Paweł II powiedział, że był przekonany, iż komunizm upadnie, lecz nigdy nie wyobrażał sobie, że się to uda bez rozlewu krwi. Kilka lat później rozmawiałem z Knopfelmacherem i przypomniałem mu, że był jedynym mówcą na konferencji, który miał rację. „Oczywiście” – odparł.
Jeszcze innym powodem mojego braku zainteresowania lądowaniem na Księżycu w 1969 roku było to, że nie popierałem wydatkowania tak wielkich sum – wówczas były to 24 miliardy dolarów amerykańskich, czyli obecnie prawdopodobnie około 75 do 100 miliardów dolarów.
Dzień spędziłem pożytecznie, z dwiema sesjami spaceru na zewnątrz i godziną na siłowni. Poprosiłem o piłkę do koszykówki, ale powiedziano mi, że można je dostać wyłącznie w weekendy. Z moją zwykłą subtelnością i wyczuciem chwili palnąłem, że to kompletny nonsens – przecież podczas dwóch poprzednich pobytów na sali gimnastycznej korzystałem z piłki! Nie sądzę, żeby to cokolwiek pomogło, lecz moja odpowiedź przynajmniej uświadomiła im, że to możliwe.
Przyszła gruba koperta od Tima O’Leary’ego, a w niej kilka przygnębiających artykułów na temat październikowego Synodu Amazońskiego i życia Kościoła w Chinach, a także podsumowanie książki Milligan16 autorstwa Chrisa Friela17 na ponad 8 tysięcy słów, które z zapałem przeczytałem.
Jak się wydaje, mamy teraz tylko jednego poważnego krzykacza, chociaż około drugiej w nocy było jakieś zamieszanie i hałas. Nasz krzykacz daje o sobie znać nieregularnie, przez większość czasu wykrzykując niemal wesołe sprośności. Przypomina dziecko, które płacze, choć wszyscy dorośli wiedzą, że wcale nie jest ono poważnie zrozpaczone.
Jak można się było spodziewać, Izebel wściekła się na wieść o porażce i śmierci proroków Baala i zagroziła, że następnego dnia potraktuje Eliasza tak samo, jak on ich. Usłyszawszy to, Eliasz „ratował się ucieczką” – najpierw na pustynię, o dzień drogi od Beer-Szeby, gdzie był karmiony w cudowny sposób; następnie szedł przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy do góry Horeb; stanął na górze, czekając, aż Pan będzie przechodził. Podejrzewam, że dobry Bóg chciał pokazać Eliaszowi i nam, czym jest Jego prawdziwa natura. Boga nie było w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu; był w „szmerze łagodnego powiewu”. Eliasz usłyszał głos Boga i powiedział Mu, że pomimo wszystkich wysiłków, pozostał jedynym prorokiem Pana, Boga Zastępów. To wystarczyło – Bóg posłał go, by namaścił Chazaela na króla Aramu, Jehu na króla Izraela oraz Elizeusza na swojego następcę (1 Krl 19,9-18).
Narodziny Jezusa w stajence w Betlejem przeszły niezauważone przez świat. W przeciwieństwie do Mojżesza czy Buddy, Jezus nie dorastał w uprzywilejowanym środowisku. Został zabity jak niewolnik, niemal niezauważony w Jerozolimie. Szmer łagodnego powiewu.
Święty Jan Fisher18 – podobnie jak Eliasz – głosił władcy prawdę. Był męczennikiem, jedynym angielskim biskupem, który odrzucił wysiłki podejmowane przez Henryka VIII, by uczynić się głową Kościoła w Anglii. Oto fragment kazania, jakie wygłosił rok przed koronacją Henryka VIII:
Panie, zgodnie z Twoją obietnicą, że Ewangelia będzie głoszona na całym świecie, powołaj mężczyzn [i kobiety] nadających się do tego dzieła. Apostołowie byli zaledwie miękką i dającą się łatwo formować gliną, dopóki nie zahartował ich Duch Święty. Zatem, dobry Boże, postąp tak samo ze swoim Kościołem walczącym; przemień miękką i grząską ziemię w twardą skałę; osadź w swym Kościele mocne i potężne filary. Amen.
Dziś był przyjemny, zimowy dzień, typowy dla Melbourne – zachmurzony, ale nie ponury, bez deszczu, z temperaturą maksymalną około 15 stopni Celsjusza. Nie tak bywa w Ballarat. Kiedy przyjechałem do Melbourne z Ballarat w 1985 roku, tutejsze zimy okazały się miłym rozczarowaniem.
Krzykacz znów dawał o sobie znać, ale raczej nie były to odgłosy świadczące o autentycznym cierpieniu. Przechodziłem obok dwóch cel, z których woda wylewała się aż na korytarz. Strażnik wyjaśnił, że więźniowie doprowadzają czasami do zatkania toalet i zalania cel; robią to celowo, na znak protestu. Musiał uprzątnąć około 40 litrów wody. Rzeczywiście, ubiegłej nocy słyszałem głośną wymianę zdań, w czasie której jeden z więźniów powiedział, że w ramach rozrywki rzuca papierowe kulki do toalety. Mieszkając w izolatce, wiodę życie pod kloszem, szczęśliwy, że mogę czytać, pisać, modlić się i dostawać listy, nie musząc doświadczać wszystkich plusów i minusów współżycia z ludźmi reprezentującymi interesujący przekrój społeczny. Nie chcę idealizować mojego położenia; gdybym jednak nie był odizolowany od innych, najprawdopodobniej padłbym ofiarą ataku.
Główną atrakcją dzisiejszego dnia była wizyta Roberta Richtera19 i Paula20. Robert nadal zajmuje się moją sprawą, podążając za spektakularnymi tropami. Bardzo ciekawe, dokąd one doprowadzą. Przy tym nie ma tu żadnej sprzeczności ze scenariuszem, jaki nakreślił Friel. Jak się okazuje, ojciec chórzysty był policjantem; J.21mieszkał u nich przez cztery miesiące w 1998 roku, kiedy podobno handlowali narkotykami.
Wciąż napływają listy; uzbierała się całkiem spora sterta tych, które mógłbym wykorzystać w moim dzienniku. Dostałem obietnicę modlitwy od pewnej karmelitanki ze Szwecji oraz fascynujący list od siostry miłosierdzia z Irlandii, która raz w roku przejeżdża trzysta mil, żeby pomóc zorganizować adorację w kościele Wniebowzięcia w miasteczku Wexford. Będąc kiedyś w kościele, zauważyła starszego mężczyznę, który żarliwie się modlił. Wychodząc, umieścił w pobliżu tabernakulum karteczkę. Zapisał na niej prośbę o modlitwę za mnie i podał adres, na który można do mnie przesyłać listy, zatem 1 lipca, w święto Świętego Olivera Plunketta, ostatniego męczennika irlandzkiego z 1681 roku, siostra Teresa napisała do mnie, by podnieść mnie na duchu (dodając przy tym, że „i tak modliła się za mnie już wcześniej”).
Regularnie modlą się za mnie i piszą listy przywódczynie Catholic Women’s League z Wiktorii; w ostatnim przysłały czternaście obrazków z modlitwą do służebnicy Bożej siostry Mary Glowrey. Siostra Mary urodziła się w Western District w diecezji Ballarat. Była jedną z pierwszych kobiet, które ukończyły studia medyczne w stanie Wiktoria; pomagała założyć Catholic Women’s League, a następnie, będąc już zakonnicą, pojechała do Indii, gdzie – otrzymawszy specjalne zezwolenie papieża Piusa XI – pracowała jako lekarz. Jej kanonizację mocno popiera się w Indiach, gdzie założyła Indian Catholic Health Association, które rozrosło się obecnie w potężną organizację. Katolików (którzy w Indiach stanowią nieliczną mniejszość) jest tam niewiele mniej niż wszystkich mieszkańców Australii. Siostra Mary zasługuje na kanonizację i mam nadzieję, że diecezja Ballarat stanie murem za tą propozycją, ponieważ (tak jak nam wszystkim) przydałby się jej dobry impuls. Nie wiem, czy mogę cokolwiek zrobić z obrazkami, ale z Bożą pomocą nigdy nie wiadomo... Jej brat ksiądz Glowrey był miłym, starszym kapelanem w Loreto College przy Dawson Street w Ballarat, gdzie zaczynałem edukację.
W brewiarzu ciąg dalszy opisu życia Eliasza i bezpośrednich skutków jego działalności. Achab i Izebel to odrażająca para. Czytamy o ich spotkaniu z Nabotem z Jizreel, którego nieszczęściem było to, że posiadał piękną winnicę obok pałacu Achaba. Achab chciał ją kupić. Kiedy Nabot odmówił sprzedaży winnicy, Achab położył się do łóżka i nie chciał nic jeść. Przyszła doń Izebel i bardzo niezadowolona zrugała go za tak mało królewskie zachowanie, po czym obiecała rozwiązać całą sytuację. Zaaranżowała fałszywe oskarżenie Nabota o bluźnienie przeciw Bogu i królowi. Uznano go winnym i ukamienowano.
Bóg odwołał Eliasza z jego górskiego ustronia i posłał go, żeby potępił Achaba, co prorok natychmiast uczynił. „Już znalazłeś mnie, mój wrogu?” – wykrzyknął Achab bezmyślnie na widok Eliasza. Prorok przytaknął i zapowiedział, że sprowadzi nań nieszczęście.
W odróżnieniu od swej żony, która niewzruszenie obstawała przy pogaństwie, Achab odprawił rytualne czyny pokutne i „chodził pokornie”. Autor Księgi Królewskiej zauważa jego ukorzenie się, ale otwarcie nie przypisuje mu skruchy. Pan skierował do Eliasza słowo, by nie dopuszczał nieszczęścia na Achaba i jego ród za jego życia, ale dopiero za życia jego syna (co dla dobrego rodzica byłoby marną pociechą...). Achab był tyranem i tchórzem, lecz uznał autorytet Eliasza i jak się wydaje, tliła się w nim iskierka wiary.
Modlitwa, którą kończymy, nie odnosi się do nabotów tego świata, ale mówi o sytuacji, w jakiej większość z nas przeważnie się znajduje:
Dnia każdego cichy jęk
Małe próby i udręki
Natłok myśli, ciągły lęk
Nie pozwólmy prędkim czynom
Zniszczyć piękna całokształtu
Miłość Boga wszystko zniesie
Spokój duszy nam przyniesie
Eliasz udaje się do nieba na swym ognistym rydwanie dopiero w jutrzejszych czytaniach brewiarzowych. Dziś czytamy interesujące fragmenty dzieła świętego Ambrożego De Mysteriis (O tajemnicach) na temat sakramentów. Dostarcza ono rzetelnego nauczania, które weszło do głównego nurtu myśli katolickiej. Kiedy studiowałem w Oksfordzie, był to jeden z tekstów uniwersyteckich przerabianych przez anglikańskich kleryków. Większość studentów kierunków humanistycznych czytała wówczas także Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego Gibbona, obrazujący triumf chrześcijaństwa i barbarzyństwa. Mój promotor, profesor S.L. Greenslade, stojący na czele katedry historii Kościoła, zawsze wygłaszał kilka wykładów, w których starał się zrównoważyć uprzedzenia Gibbona. Książka Rodneya Starka The Rise of Christianity – najlepsza moim zdaniem riposta na pracę Gibbona – miała powstać dopiero za trzydzieści lat.
Dzisiaj oddział zamknięto czterdzieści pięć minut wcześniej niż zwykle, ponieważ dwóch strażników zostało zaatakowanych, w związku z czym zwołano zebranie personelu w celu przedyskutowania tej sprawy i instruktażu. Słyszałem, jak gdzieś na zewnątrz, na oddziale ósmym, skowyczał pies, ale nie towarzyszyło temu żadne zamieszanie. Domyślam się, że przeniesiono jakiegoś więźnia – może jednego z tych, co wywołali powódź, a może obydwu? Jak na razie, panuje cisza, nie słychać żadnego lamentowania ani rozmów.
Dzień był zimny, lecz jasny i rześki; zaledwie kilka chmurek na niebie. Zapisałem trzy strony przemyśleń na temat podsumowania książki Milligan autorstwa Friela. Trzeba je jeszcze zestawić z wyrokiem i wynikami dochodzenia. Znów napisał do mnie Joseph, mój przyjaciel, prawnik, załączając tekst wykładu Richarda Rexa (z Cambridge) na temat tego, w jaki sposób Hilary Mantel potraktowała Thomasa More’a i Thomasa Cromwella22. Był na tym wykładzie mój irlandzki przyjaciel ksiądz Tom McGovern i opowiadał mi o nim. Jak mi się wydaje, nie ma w tym nic dziwnego, że wielu moich przyjaciół ma podobne zainteresowania. Więcej o listach od Josepha (w ciągu ostatniego miesiąca przyszły chyba trzy) napiszę w najbliższym czasie.
W zeszłym tygodniu dotarła do mnie kartka od księdza Eamonna O’Higginsa z Seminarium Legionistów Chrystusa w Rzymie wraz z pięknie wydaną fotoksiążką zawierającą zdjęcia z czwartej podróży Watykańskiego Klubu Krykieta imienia Świętego Piotra do Anglii w lipcu ubiegłego roku [ksiądz O’Higgins jest kapelanem drużyny]. Na przedniej okładce widać zdjęcie zespołu z królową, a na tylnej – papieża Franciszka w czapce „drużyny Świętego Piotra”. Jestem bardzo dumny, będąc ich patronem. Na pomysł założenia drużyny krykieta w Watykanie wpadł John McCarthy, niegdysiejszy ambasador Australii przy Stolicy Apostolskiej. Drużyna zaistniała dzięki jego niezwykłej wytrwałości i sile perswazji. Regularnie rozgrywają mecze z anglikańską drużyną Archbishop of Canterbury’s XI oraz z zespołem Windsor Castle, a w 2018 roku grali z drużyną Commonwealth i drużyną Houses of Parliament. Co roku zespół watykańskich krykiecistów przyjmuje królowa. W Anglii od lat nie widziano tylu biskupów anglikańskich i katolickich pojawiających się razem w jednym miejscu, co z okazji pierwszych rozgrywek Rzym kontra Canterbury. „Drużyna Świętego Piotra” grywa również przeciw zespołom muzułmańskim, a cała inicjatywa jest wspaniałym sukcesem społecznym, ekumenicznym i międzywyznaniowym.
Moim stałym i najbardziej regularnym korespondentem jest pewien więzień odsiadujący długi wyrok (jest w więzieniu już od kilku dekad). To bardzo inteligentny i oczytany człowiek, który życie więzienne zna na wylot. Myślę, że niejednemu więźniowi służy poradą prawną. Pociesza mnie, zapewniając, że Bóg jest po mojej stronie. Ostatnio podjął kolejny temat: podobnie jak dobry łotr uznał, że to, co spotkało Jezusa, było niesprawiedliwością, tak wielu przestępców przyznaje, że zostali słusznie potępieni, oraz są święcie przekonani, że karanie niewinnych jest rzeczą złą. Zwraca uwagę na ironię sytuacji: „domniemani przestępcy o złej reputacji potrafią dostrzec niesprawiedliwość, natomiast tak zwani prawi nie są w stanie tego zrobić”.
Sedno jego uwag zawiera się w zdaniu: „To, co księdza spotkało, jest sprawą bardzo niebezpieczną dla całego społeczeństwa na bardzo wielu różnych poziomach”. Jest przekonany (i modli się o to), że zostanę uniewinniony i że będzie to sposobność „do wyznaczenia granicy”, a władze Kościoła będą bardziej trzeźwo podchodzić do uznawania bądź odrzucania fałszywych oskarżeń, zwalczając „nasilenie kłamstwa, któremu pozwala się stać się prawdą”. Jak pisze, w ciągu wielu lat często bywał „zdumiony tym, jak szczerze i głęboko ludzie potrafią uwierzyć w swoje własne kłamstwa”.
Jak pokazują wydarzenia w USA i w Anglii, fałszywe oskarżenia przeciwko mnie nie są czymś wyjątkowym. Nie należało odrzucać oskarżeń automatycznie i bez jakiegokolwiek zbadania, ale tak samo niesprawiedliwe jest zakładanie, że nie trzeba ich wnikliwie badać i dochodzić ich ustalenia na drodze prawnej. Jest to sprawa kłopotliwa i trudna; wielu księży i nauczycieli odnosi wrażenie, że w dzisiejszych czasach wahadło wychyliło się zbyt daleko od zasady domniemania niewinności. Potrzeba roztropności i mądrości, a także odwagi ze strony osób badających te kwestie i wydających osąd, by pozostały niezależne od wpływów opinii publicznej.
Mój korespondent przestał być katolikiem po tym, jak został odtrącony przez pewnego księdza z Melbourne. Powiedział mu, że właśnie wyszedł z więzienia, ale zanim zdołał dodać cokolwiek, ów odprawił go, sądząc, że potrzebuje pieniędzy. Tymczasem on chciał przystąpić do spowiedzi... Tak to w życiu bywa.
Teraz, czyli około szóstej po południu, słychać na naszym oddziale jakiś hałas, lecz to nie te same odgłosy, co wcześniej.
Kilka wersów z Psalmu 69 z dzisiejszej Godziny Czytań wydaje się bardzo na miejscu:
Czyż mam oddać to, czegom nie porwał?Boże, Ty znasz moją głupotęi występki moje nie są zakryte przed Tobą.Niech przeze mnie nie wstydzą się ci, co Tobie ufają,Panie, Boże Zastępów.Niech przeze mnie się nie rumienią ci, którzy Ciebie szukają,Boże Izraela!
Moje szczególne zainteresowanie Eliaszem sięga czasów, kiedy będąc młodym księdzem, przygotowywałem niedzielne kazanie na temat Przeistoczenia. Początkowo wydawało mi się, że to trudny temat; pamiętam, jak wielkie wrażenie wywarło na mnie poznanie pewnego niemieckiego teologa, który napisał o tym trzystustronicową pracę!
Historia życia Eliasza jest niezaprzeczalnie ciekawa, ale dlaczego Pan Bóg wybrał właśnie jego, żeby w towarzystwie reprezentującego prawo Mojżesza był on przedstawicielem proroków podczas przemienienia Pańskiego? Eliasz nie napisał żadnych pism, podczas gdy Izajasz, Ezechiel czy Jeremiasz pozostawili istne arcydzieła. Doszedłem wówczas do wniosku (a i teraz tak twierdzę), że wkład Eliasza w zachowanie monoteizmu był czymś wyjątkowym i przeważał nad jego gwałtownością i pisarskim milczeniem.
W podróży do Betel, Jerycha i nad Jordan towarzyszył mu Elizeusz. Pewnego razu Eliasz zapytał go, czy jest coś, co mógłby zrobić dla niego, dla swojego następcy, na co Elizeusz poprosił: „Niechby – proszę – dwie części twego ducha przeszły na mnie!”. Trzeba przyznać, że nie brakowało mu tupetu; wszak wystarczyłoby, gdyby choć w połowie był taki jak prorok Eliasz! „Trudnej rzeczy zażądałeś, ale stanie się tak, jeśli ujrzysz mnie wstępującego do nieba na ognistym rydwanie” – odpowiedział Eliasz. Eliasz został zabrany na rydwanie do nieba, a Elizeusz podniósł jego płaszcz, uderzył nim wody Jordanu, które rozdzieliły się na dwie strony, po czym przeszedł na drugą stronę rzeki. Uczniowie proroków z Jerycha wyszli mu naprzeciw i oddali mu pokłon, gdyż spoczął na nim duch Eliasza.
Nigdy nie przypuszczałem, że będę pisał cokolwiek na temat tego wydarzenia, dlatego nie czytałem żadnych egzegetów – wierzących bądź niewierzących – którzy pomogliby mi lepiej je zrozumieć. Absolutnie jednak nie dopuszczam takiej możliwości, by po prostu machnąć na nie ręką i potraktować jak nieco egzotyczną mitologię. Z pewnością można stwierdzić kilka rzeczy: Eliasz spędził sporą część życia, uciekając przed wrogimi mu siłami, odmawiając namaszczania królów lub karcąc ich. Jego odejście z tego świata było spektakularną manifestacją Bożej aprobaty.
Eliasz był prześladowany za wiarę, za monoteizm, którego tak zręcznie bronił. Zwolennicy monoteizmu zostali zredukowani do niewielkiej grupki, do mniejszości, ale on w tej zasadniczej kwestii nie szedł na żadne kompromisy i wielu zastraszonych wcześniej wierzących czy na poły wierzących ujawniło się, widząc jego odwagę.
Płynie stąd dla nas nauka: tych spośród nas, którzy kochają Kościół, zasmuca zmniejszenie liczby uczęszczających na Mszę oraz formalne odejścia z Kościoła, do których często dochodzi, kiedy przygasa światło życia albo kiedy jednoznacznie odrzuca się nauczanie chrześcijańskie co do przebaczenia, grzechu, życia, cierpienia, rodziny czy seksualności. Są to smutne zmiany, którym musimy opierać się w każdy możliwy sposób – naturalny i nadprzyrodzony. Niekiedy to nasze grzechy przyspieszają ów exodus wiernych z Kościoła.
Ale istnieje też jeszcze gorsza alternatywa: pogańskie nauczanie wtapia się w oficjalną naukę Kościołów chrześcijańskich, a nawet ją zastępuje. Monoteizm rozpływa się w metafizyczności, poszanowaniu Matki Ziemi i ponownym odkrywaniu starych religii pogańskich. Odrzuca się przebaczenie, postrzegane jako słabość – to kolejny punkt nauczania w zachodnim chrześcijaństwie, który lekceważymy. Chrystus nie jest już Synem Bożym, który przepędził ze świątyni skorumpowanych bankierów, ale jakimś miłym, tolerancyjnym nauczycielem albo, co gorsza, słabeuszem, który pozwolił się ukrzyżować. Cierpienie nie ma żadnego sensu. Autonomia moralna, nazywana niekiedy prymatem sumienia, zastępuje Dziesięć Przykazań, a samozadowolenie czy samookreślanie się wypiera prawo naturalne. Piękny zestaw nauk chrześcijańskich o życiu, rodzinie, małżeństwie i dzieciach uważa się zaś za mowę nienawiści, której nie wolno rozpowszechniać, zwłaszcza gdy dotyczy podstawowego związku pomiędzy aktywnością seksualną, prokreacją i miłością.
Wirus ten nie zniszczy Kościoła katolickiego, niemniej nie został on wyeliminowany ani nawet nie znajduje się pod kontrolą. A już prawdziwą tragedią jest to, że szerzą go sami chrześcijanie, przekonani, że jeśli Kościoły nie zaakceptują niektórych elementów nowoczesnej nauki lub nie przyjmą ich w większej ilości i nie zmodernizują się, idąc z duchem czasów, wówczas coraz bardziej będą popadać w zapomnienie.
Przypomina to zagorzałą debatę, jaka toczyła się w późnym Imperium Rzymskim, które miało wówczas chrześcijańskich przywódców. Wielu pogańskich intelektualistów uważało, że nauczanie chrześcijańskie osłabiło i zdradziło Imperium Zachodnie, które właśnie rozpadało się w drobny mak pod naporem barbarzyńskich plemion germańskich. Podobnie dzisiaj – zwłaszcza w Europie Zachodniej – czołowi myśliciele domagają się od chrześcijan, by dla dobra społeczeństwa i przetrwania Kościołów porzucili swoje przestarzałe i nieprzystające nijak do nowoczesnego świata poglądy. To podwójny błąd. Chrześcijanom nie wolno odrzucić bądź ustalić na nowo tradycji apostolskiej – przy niej musimy trwać i walczyć, inaczej zginiemy. Ironia polega na tym, że współczesna historia w sposób jasny pokazuje, że im szybciej i bardziej radykalnie chrześcijanie przyswajają zasady nowoczesnego świata, tym gwałtowniejszy upadek następuje. Dobrą ilustrację tej żelaznej zasady stanowi przykład niegdyś katolickiej Holandii, Belgii czy Quebeku czy też radykalnie liberalnych wspólnot protestanckich takich jak Kościół episkopalny w Stanach Zjednoczonych.
Eliaszowi nie spodobałby się ów ponury spektakl, ta katastrofa, ale nie byłby nimi zaskoczony.
Eliasz został wzięty do nieba na ognistym rydwanie, natomiast święta Teresa z Lisieux posługuje się w swych modlitwach nieco innym obrazowaniem, ale oboje należą do tej samej tradycji.
Pomóż mi, Boży Synu,
Kiedy na orlich skrzydłach Bożej miłości
lecę w stronę ciepła słońca.
1 Hillsong Conference – transmitowana przez telewizję coroczna tygodniowa impreza organizowana przez Kościół Hillsong w Sydney.
2 Brian Houston (ur. 1954 r.) – starszy pastor Kościoła Hillsong; prowadzone przez niego programy i nabożeństwa są transmitowane w telewizji.
3 Ewangelizator Joseph Prince prowadzi transmitowane w telewizji nabożeństwo pt. New Creation Church TV.
4 Kartya Gracer – starszy prawnik i adwokat pomagający Paulowi Galbally’emu, partner w kancelarii prawnej „Galbally and O’Bryan”, główny obrońca kard. Pella.
5 Siostra Mary O’Shannassy ze Zgromadzenia Sióstr Dobrych Samarytanek posługuje w Melbourne Assessment Prison.
6 Greg Sheridan, Is Christianity Making a Comeback?, „The Australian”, 6 lipca 2019.
7 Kurs „Alpha” – wprowadzenie do chrześcijaństwa organizowane przez wspólnoty chrześcijańskie różnych wyznań. Jego pomysłodawcą jest pastor Nicky Gumbel z kościoła Świętej Trójcy w Londynie.
8 John i Charles Wesleyowie – angielscy duchowni stojący na czele XVIII-wiecznego ruchu duchowej odnowy Kościoła anglikańskiego znanego pod nazwą metodyzmu. William Wilberforce (1759-1833) – głęboko religijny brytyjski polityk i reformator społeczny, przywódca ruchu mającego na celu obalenie niewolnictwa.
9 Tim O’Leary – dyrektor wykonawczy ds. administracyjno-finansowych Archidiecezji Melbourne i przyjaciel kard. Pella.
10 Ksiądz Alexander Sherbrooke – proboszcz parafii św. Patryka przy Soho Square w Londynie.
11 Siostra Mary McGlone – zakonnica ze zgromadzenia Sióstr św. Józefa od Najświętszego Serca z USA, specjalistka teologii historycznej. Jej rozważania i komentarze do niedzielnej Ewangelii ukazują się w „National Catholic Reporter”.
12 Ksiądz Peter Joseph – proboszcz parafii św. Dominika we Flemington, bliski przyjaciel kard. Pella.
13 J.B. Bury (1861-1927) – irlandzki historyk i filolog klasyczny; autor kilkunastu książek o Imperium Rzymskim.
14 B.A. (Bob) Santamaria (1915-1998) – australijski katolik, pisarz i przywódca polityczny. Przez 60 lat był w Australii ważną postacią.
15 Robert Menzies –premier Australii w latach 1939-1941 i 1949-1966. W trakcie swojej kariery politycznej był członkiem trzech partii politycznych: Nacjonalistycznej Partii Australii, Partii Zjednoczonej Australii oraz Australijskiej Partii Liberalnej, którą założył.
16 Chris S. Friel – teolog i filozof mieszkający w Walii. Napisał serię ponad 130 analitycznych artykułów i dokumentów na temat sprawy kard. Pella, które udostępnił na stronie: https://independent.academia.edu/ChrisFriel.
17 Louise Milligan – telewizyjna dziennikarka śledcza, autorka książki pt. Cardinal: The Rise and Fall of George Pell (Kardynał – kariera i upadek George’a Pella) opublikowanej w 2017 r., która propagowała negatywny wizerunek kard. Pella jeszcze przed rozprawą sądową.
18 Święty Jan Fisher (1469-1535) – angielski biskup katolicki, kardynał i teolog ścięty na rozkaz króla Henryka VIII za odmowę uznania go głową Kościoła w Anglii.
19 Robert Richter – radca królewski (QC) i adwokat specjalizujący się w sprawach karnych; prowadził obronę kardynała podczas rozpraw we wrześniu i grudniu 2018 r.
20 Paul Galbally – partner w kancelarii prawnej „Galbally and O’Brian”, główny obrońca kard. Pella.
21 J. – powód.
22 Polskie wydanie: Hilary Mantel, W komnatach Wolf Hall (2010); Na szafocie (2013), tłum. U. Gardner; Lustro i światło (2020), tłum. P. Cichawa; Wydawnictwo Sonia Draga (przyp. tłum.).
Zapomniałem wczoraj odnotować, że był to dzień wielkiego, podwójnego sukcesu w sferze więziennej sztuki kulinarnej. Zazwyczaj na sobotni lunch podają tu zapiekankę lub paszteciki. Kiedy wczoraj wróciłem spóźniony po ćwiczeniach na siłowni, strażnik pozwolił mi podgrzać zapiekankę w kuchence mikrofalowej. W rezultacie otrzymałem więc zapiekankę z sosem pomidorowym, która w pierwszej chwili była wręcz zbyt gorąca, by ją jeść – sukces to niebywały! Pierwszy ciepły posiłek, odkąd przyszedłem do więzienia.
W sobotnie popołudnia, inaczej niż w pozostałe dni tygodnia, dostajemy deser w postaci galaretki z owocami i śmietanką. Wychodząc na siłownię, wspomniałem strażnikowi, jak bardzo mi ona smakuje, a kiedy wróciłem, zupełnie nieoczekiwanie otrzymałem ogromną drugą porcję deseru! Nie wiem, czy strażnik jest chrześcijaninem, ale był to prawdziwy akt chrześcijańskiej dobroci. Dzięki Bogu za proste przyjemności!
Zarówno wczoraj, jak i dziś pogoda dopisała – chłodno i rześko, bez deszczu.
Obudziłem się o 5.30, więc spokojnie zdążyłem na transmisję Mszy Świętej o godzinie szóstej odprawianej przez księdza T. Kerina, kanonistę i proboszcza. Bardzo godnie celebrował Mszę i wygłosił wzorowe kazanie o Marii i Marcie. Mówił o łatwości, z jaką ulegamy rozproszeniom, uciekamy w pracę jak Marta, po czym dochodzimy do kresu życia i odkrywamy, że przegapiliśmy okazję i nie szliśmy za Chrystusem. Nikt nie chce być osobą, która przez wiele godzin pracuje na komputerze, a następnie naciska niewłaściwy klawisz i traci cały efekt swojej pracy.
Program pastora Houstona był powtórką. Pastor sprawiał wrażenie bardziej wypoczętego, a jego słuchacze wykazywali nieco większe ożywienie niż zazwyczaj. Opowiadał, jak kiedyś w czasie suszy jego kongregacja modliła się o deszcz i modlitwa ta została wysłuchana. Powiedział wówczas swoim wiernym: „Macie władzę nad deszczem”, niczym Eliasz, którego przykład przywołał, a który był wszak zwykłym człowiekiem jak my wszyscy. Zachęcał swoich słuchaczy do modlitwy za miłych i za wrednych, wspomniał również o zniszczeniu Sodomy i Gomory przez ogień i siarkę.
Z kolei tematem, który podjął Joseph Prince, było „zaufanie skutkujące wspaniałą nagrodą”. Jak zwykle, zaakcentowanie osoby Chrystusa, żywy sposób prowadzenia, a także śpiew wspólnotowy i muzyka mocno kontrastowały z nabożeństwem kościoła Hillsong. Łaska jest czymś niezasłużonym, Jezus to „przewyższająca wszystko, wspaniała nagroda”, a wiara w Niego przynosi przebaczenie grzechów przeszłych, obecnych i tych, które dopiero przed nami.
Zakończę kilkoma słowami na temat opublikowanego niedawno w „Herald Sun” artykułu Rity Panahi. Większość jej zwolenników to społeczni konserwatyści, spośród których wielu to chrześcijanie. Autorka nie kryje, że jest ateistką, uważając, że fakt ten tylko wzmacnia jej obiektywizm, pozwalając jednocześnie zachować umiarkowane opinie. Zatem bycie chrześcijaninem wydaje się nie nieść ze sobą żadnych zalet, wręcz może być postrzegane jako jeden z argumentów przeciwko wiarygodności. Kiedy byłem młodym księdzem, ateizm nie był atutem – nawet w przypadku dziennikarza felietonisty...
Przemawiając jako biskup, starałem się dawać ludziom nadzieję nie kosztem prawdy, ale trafnie przedstawiając każdą sytuację, często przy pomocy odwołań do tych okresów w dziejach, które były podobne lub gorsze, a następnie wymieniając przynajmniej kilka działań, jakie moglibyśmy podjąć, bądź wyzwań, z jakimi moglibyśmy się zmierzyć, i w ten sposób przezwyciężyć trudne położenie.
Niektórzy zagorzali ekolodzy cieszą się niespotykaną popularnością. Panahi cytuje jakąś amerykańską piosenkarkę, Miley Cyrus (nie znam jej), która nie zamierza mieć dzieci, ponieważ, jak mówi, „wiemy, że Ziemia tego nie udźwignie”. Książę Karol uważa, że mamy osiemnaście miesięcy „żeby przywrócić naturę do stanu równowagi potrzebnego nam do przetrwania”23. Zobaczymy.
Tymczasem Panahi cytuje kilka twardych faktów, które pozwalają osadzić ów pesymizm w kontekście. Zjawisko głodu zostało już niemal całkowicie zlikwidowane. Dwieście lat temu 90 procent ludzkości żyło w skrajnym ubóstwie; dzisiaj grupa ta stanowi zaledwie 10 procent. W ubiegłym roku na świecie toczyło się dwanaście konfliktów zbrojnych, sześćdziesiąt państw było rządzonych autokratycznie, mieliśmy dziesięć tysięcy głowic nuklearnych. Trzydzieści lat temu toczyły się dwadzieścia trzy wojny, państw autokratycznych było osiemdziesiąt pięć, 37 procent ludzkości żyło w skrajnym ubóstwie, a broń atomowa liczyła sześćdziesiąt tysięcy sztuk. Prawie wszędzie (z wyjątkiem być może Afryki) wydłużyła się długość życia, a w walce z analfabetyzmem poczyniliśmy spore postępy. W ciągu mojego życia warunki życia większości Australijczyków znacznie się poprawiły. Fataliści nie mają zatem racji.
Rozwój ludzkości jest rzeczą dobrą, ale kiedy staje się absolutnym priorytetem, trudniej nam dostrzec i poznać Boga. Wyraźniej widzimy gwiazdy, gdy znajdujemy się z dala od świateł miasta, lecz jeszcze lepiej widać je przez teleskop.
Pociechę niosą wersy z Psalmu 57, napisane prawdopodobnie, kiedy Dawid ukrywał się w jaskini przed królem Saulem:
Bądź wywyższony, Boże, ponad niebo,a Twoja chwała ponad całą ziemię!
(...)
Serce moje jest mocne, Boże,mocne serce moje;(...)
Wśród ludów będę chwalił Cię, Panie;zagram Ci wśród narodów.
Dzisiaj wraca po urlopie prezes Sądu Najwyższego. Daj Boże, przybliży nas to do jakichś wieści. Wczoraj wieczorem oglądałem dwa programy telewizyjne: jeden o planecie Jowisz, drugi o wulkanach. W obydwu tematach byłem całkowitym ignorantem – niemal nic nie wiedziałem o Jowiszu, niewiele więcej o wulkanach; zacząłem nawet zastanawiać się, czy w historii ewolucji nie odegrały one podobnej roli co dinozaury, nie służąc żadnemu dobremu celowi. Pamiętam, że ksiądz Brendan Purcell24 przeczył tej koncepcji, ale nigdy nie zadałem sobie trudu poszukania dalszych informacji na ten temat.
Niektórzy uczeni mówią o istnieniu słabszej i silniejszej zasady antropomorficznej we wszechświecie ze względu na zgoła fantastyczną (dosłownie) liczbę „zbiegów okoliczności”, jakie zaszły, by wytworzyć odpowiednie warunki dla ludzkiego życia, nie mówiąc już o najwyższej tajemnicy życia jako takiego – jeszcze bardziej nieprawdopodobnego osiągnięcia.
NASA umieściła nad Jowiszem satelitę z kamerą, który okrąża tę ogromną, 130 razy większą od Ziemi planetę. Kiedyś podejrzewano, że układ i charakter planet krążących wokół Słońca – z mniejszymi, skalistymi planetami bliżej Słońca i większymi, gazowymi bardziej odeń oddalonymi – odzwierciedla typowy schemat rozmieszczenia planet wokół danej gwiazdy. Nie jest to jednak prawda, a przyczyną tego wydaje się właśnie Jowisz. Wiele miliardów lat temu Jowisz zboczył z kursu, tworząc przy tym pas asteroidów bardziej oddalony od Ziemi, tym samym uniemożliwiając pojawienie się kolejnej planety i przyczyniając się do powstania specyficznych warunków życia na Ziemi. Ponadto z powodu swojej ogromnej objętości i wynikającego stąd przyciągania grawitacyjnego Jowisz przyciąga do siebie wiele zbłąkanych komet, które mogłyby trafić do nas. Będąc teistą, widzę w tym działanie Opatrzności.
Większą część powierzchni Ziemi pokrywa woda. Naukowcy zastanawiają się, jak to się stało. Jedna z popularnych teorii głosi, że woda powstała wskutek wybuchów niezliczonych wulkanów w ciągu milionów lat. Wypływają z tego również inne dobrodziejstwa – popioły z Nyamuragira, najbardziej aktywnego wulkanu w Afryce, przyczyniły się do utworzenia Wielkich Rowów Afrykańskich, nadzwyczaj urodzajnego obszaru, jedynego w swoim rodzaju ze względu na bogactwo i różnorodność tamtejszej fauny i flory. Uczeni odkryli, w jaki sposób Kilauea, czynny wulkan w pobliżu Hawajów, spowodował nietypowe formy ewolucji. Niektórzy uczeni twierdzą, że wulkany nie tylko przyczyniają się do bioróżnorodności, ale odgrywają również zasadniczą rolę w narodzinach samego życia.
Nauka nie może doprowadzić nas do Boga, lecz z całą pewnością pokazuje istnienie pewnych zdumiewających schematów. Możemy obliczyć, jak bardzo nieprawdopodobne jest, by ślepy traf wytworzył odpowiednie środowisko dla „mechanizmów”, a nawet czegoś więcej niż mechanizmy – czegoś, co potrafi rozumować i podejmować decyzje, kochać i nienawidzić. Życie ludzkie jest osobliwością jedyną w całym wszechświecie.
Wyraziłem niegdyś przekonanie, że filozofia stanowi niezbędną część akademickiego przygotowania kapłanów. Uniwersytety i seminaria powinny mieć w swojej ofercie kursy na temat teizmu i ateizmu, ewolucji oraz wzajemnych relacji nauki i religii.
Podczas porannego spaceru pogoda była piękna, a powietrze rześkie; po południu warunki nieco się pogorszyły. Podczas porannego wyjścia samolot linii Qantas przemknął po niewielkim skrawku nieba widocznym nad moim spacerniakiem, natomiast po południu słyszałem urocze ptasie trele, chociaż samych ptaków nie widziałem.
O trzynastej przyszli Bernadette i Terry Tobinowie25. Przekazałem im najświeższe nowiny co do mojej sprawy oraz artykułów Friela. Oboje są moimi długoletnimi przyjaciółmi i wspierają mnie mocno.
Udało mi się wrócić do Lewiatana Hobbesa i przeczytać spory kawałek. Rozwiązałem także bardzo łatwe sudoku w „Herald Sun”.
Zakończmy fragmentem Psalmu 90:
Panie, Ty dla nas byłeś ucieczkąz pokolenia na pokolenie.Zanim góry narodziły się w bólach,nim ziemia i świat powstały,od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem.
W proch każesz powracać śmiertelnym,i mówisz: «Synowie ludzcy, wracajcie!»Bo tysiąc lat w Twoich oczachjest jak wczorajszy dzień, który minął,niby straż nocna.
Dziś znów żadnych wieści z sądu apelacyjnego. Jakoś sobie z tym radzę, chociaż kiedy wyszedłem na popołudniowy spacer, na chwilę popadłem w irytację. Nie ma to jednak żadnego sensu. Apelacja została złożona wcześniej niż zwykle, a przedłużający się czas oczekiwania na werdykt sędziowski można ofiarować w intencji wzmocnienia Królestwa Bożego, jak i innych ważnych spraw.
Rano ćwiczyłem przez czterdzieści pięć minut w siłowni i teraz jestem trochę zmęczony. Siostra Mary przyniosła mi Komunię Świętą i kolejne skłaniające do myślenia kazanie siostry Mary McGlone, w którym autorka zwraca uwagę, że Jezus – tak jak Marta – wiódł pracowite życie, ale spędzał też długie godziny na modlitwie.
Wielka kałuża na pierwszym spacerniaku wskazuje, że w nocy solidnie padało, lecz ranek był przepiękny, natomiast popołudnie – zachmurzone.
Mój przyjaciel Joseph przysłał mi niedawno około pięćdziesięciu stron materiałów podsuwających tematy do rozważań, takie jak „Szekspir i katolicy”, „Boris Johnson i wyrwanie się z UE”, a także „Bitwa pod Stalingradem w depeszach Wasilija Grossmana26” (stanowił on ważne źródło informacji dla Antony’ego Beevora27). [Jak już wcześniej wspominałem, wysłał mi też artykuł na temat sposobu, w jaki Hilary Mantel potraktowała Thomasa More’a i Thomasa Cromwella]. Dziwnym zbiegiem okoliczności mój kolega, ksiądz z Dublina, Tom McGovern, który zafascynowany jest postacią Thomasa More’a, napisał, że zamierza pójść na wykład Richarda Rexa w kościele uniwersyteckim w Dublinie (wybudowanym przez kardynała Newmana) zatytułowany Dwóch Tomaszów: Thomas More i Thomas Cromwell. Co prawda miał pewne obawy, ale jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Dawno nie czytałem tak doskonałego wykładu: zwięzłego, w eleganckiej formie i wyważonego w osądzie obydwu postaci, oraz powodów, dla których ich losy zostały ostatnio całkowicie zniekształcone.
Thomas More od wieków cieszył się popularnością, a cztery jego biografie opublikowano jeszcze w czasach Tudorów. Rex podkreślił, że więcej było wydań życiorysu Morusa pióra Williama Ropera niż biografii Cromwella, który do 1950 roku doczekał się zaledwie trzech opisów swego żywota. Dopiero w latach pięćdziesiątych XX wieku G.R. Elton przywrócił Cromwellowi poważanie, przedstawiając go jako pioniera rządów gabinetowych, męża stanu i architekta nowoczesnej Wielkiej Brytanii. Natomiast More zyskał niesłychaną popularność dzięki sztuce Roberta Bolta zatytułowanej Oto jest głowa zdrajcy, na podstawie której nakręcono popularny w latach sześćdziesiątych film o takim samym tytule. Elton słusznie protestował wówczas przeciwko przedstawianiu More’a jako obrońcy wyłącznie własnego sumienia. Nie był nim; umarł za wiarę katolicką.
W komnatach Wolf Hall Hilary Mantel to powieść, którą autorka początkowo przedstawiała jako prawdziwą historię. W sposób spektakularny rozwinęła ona tezę Eltona. More jest tu przedstawiony jako czarny charakter, zaś Cromwell – jako bohater. Pojedynek pomiędzy tymi dwoma postaciami dominuje w narracji Mantel.
Autorka nie ma prawie nic dobrego do powiedzenia o Morusie, którego portretuje jako nieprzyjemnego hipokrytę chorego psychicznie, prześladowcę i oprawcę. Nie ma żadnych dowodów na to, że aspirował on do stanu kapłańskiego, chociaż faktycznie spędził kilka lat (bez ślubów) w londyńskiej kartuzji. W związku z tym Mantel pokazuje go jako niedoszłego księdza i sfrustrowanego kaznodzieję; kogoś, kto akceptuje okłamywanie heretyków i podstępne skłanianie ich do wyznań; kogoś mającego obsesję na punkcie seksu i ekskrementów; obłudnie traktującego własną pokutę. To Cromwell stosował w latach trzydziestych XVI wieku ustawę o konfiskacie mienia i utracie praw obywatelskich, by pomijać procesy sądowe i ogłaszać wybrane osoby zdrajcami, natomiast u Mantel Cromwell przypisuje takie działanie Morusowi. Całkowicie absurdalnie i bez żadnych dowodów pokazuje, jak zamknięty w Tower More organizuje i finansuje spisek mający na celu schwytanie przebywającego po drugiej stronie kanału La Manche tłumacza Biblii protestanckiej, Williama Tyndale’a. Gdzie ów człowiek renesansu, pisarz i humorysta, który – co raczej nietypowe w tamtych czasach – dbał o dobre wykształcenie swoich córek? U Mantel takiego Tomasza More’a nie zobaczymy.
Z drugiej strony Mantel przedstawia Cromwella jako postać nader sympatyczną, która owszem, swego czasu odznaczała się porywczością, ale całkowicie nawróciła się pod wpływem florenckich fresków. Będąc jeszcze małym chłopcem, Cromwell bardzo współczuł pewnemu spalonemu na stosie heretykowi. Jest on także człowiekiem życzliwym dla więźniów, odwiedza w więzieniu Świętą Dziewicę z Kent, chociaż jest ona najbardziej niebezpiecznym, symbolicznym przywódcą opozycji wobec Henryka VIII. Cromwell jest „nieskazitelnie nowoczesny”: gardzi przesądami i stanem kapłańskim, zachowuje postawę sceptyczną, a jednocześnie jest wierzącym protestantem; sprzeciwia się również idei polowań, gdyż doprowadziły one do wyginięcia niektórych dużych ssaków i to całych ich gatunków.
Z całą pewnością Cromwell był postacią budzącą grozę; biednym chłopcem, który odniósł sukces; bezwzględnym agentem swojego pana, bezwzględnego króla Henryka VIII. Aż do chwili swojej egzekucji to niesłychany kombinator, który niezmiernie wzbogacił siebie i swą rodzinę i postanowił zniszczyć Kościół katolicki. Dlatego właśnie dla Mantel i jej zachwyconych czytelników jest dziś postacią tak atrakcyjną.
Zdaniem Rexa „Cromwell i More symbolizują duchową walkę naszych czasów – zarówno w swojej prawdziwej, historycznej działalności, jak i w krzywym zwierciadle prozy Mantel”. Rex czuje się zmuszony interweniować w obronie prawdy, „ponieważ jeżeli książkę, która jest zasadniczo powieścią historyczną, popartą wyjątkowo dobrze wyszukanym zestawem nieważkich anegdotek i ciekawostek, cechuje jednocześnie całkowicie błędna interpretacja i groteskowe wprost anachronizmy, to taka książka będzie szerzyć dezinformację i wprowadzać w błąd”. I dalej: „Żeby zniszczyć More’a – symbol katolicyzmu – trzeba go zmniejszyć do rozmiarów mrówki, którą Cromwell z łatwością rozdepcze”.
We Frick Collection w Nowym Jorku widziałem namalowane przez Holbeina portrety More’a i Cromwella. Uważam, że sportretował ich doskonale. Przez wiele lat twierdziłem, że Holbein jest najlepszym portrecistą, ale potem zdałem sobie sprawę, że niejako już na starcie ma on u mnie pewną przewagę. Otóż namalowane przez niego osoby znam bardzo dobrze, o wiele lepiej niż na przykład papieża Innocentego, którego portret pędzla Velazqueza uważany jest za najdoskonalsze dzieło tego gatunku, czy renesansowych papieży uwiecznionych przez Rafaela. Jakby jednak nie było, portrety More’a i Cromwella są naprawdę świetne: u More’a widać jakieś piękno, niedoskonałe lecz święte, natomiast Cromwell to brutalny awanturnik, pusty i zły.
Chciałbym zakończyć kilkoma wersetami modlitwy świętego Tomasza More’a napisanej w Tower na rok przed jego egzekucją:
Nie chowaj w sercu złych uczuć ani nie życz źle nikomu. Bliźni bowiem jest albo dobry, albo zły (...) Muszę też pamiętać, że jeśli będzie on zbawiony – i jeśli ja również, jak ufam – to będzie mnie kochał serdecznie (...)
A z drugiej strony, jeśli będzie on trwał w złym i zostanie potępiony, oczekuje go tak straszna i wieczna udręka, że byłbym okrutnym nędznikiem, gdybym zamiast litować się nad jego cierpieniem, surowo osądzał jego osobę28.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
23 Rita Panahi, Time to Lift This Misery, „Herald Sun”, 19.07.2019.
24 Ksiądz Brendan Purcell – niegdyś wykładowca filozofii na University College w Dublinie, obecnie wikary w katedrze Najświętszej Maryi Panny w Sydney.
25 Bernadette Tobin – dyrektor Plunkett Centre for Ethics; jej mąż Terry jest radcą królewskim (QC).
26 Wasilij Grossman (1905-1964) – rosyjski pisarz i dziennikarz pochodzenia żydowskiego. Podczas II wojny światowej był korespondentem wojennym Armii Czerwonej. Napisał dwie powieści, które zostały ocenzurowane przez rząd sowiecki.
27 Antony Beevor (ur. 1946) – brytyjski historyk zajmujący się szczególnie tematyką II wojny światowej.
28 Tomasz More, Pisma więzienne, „W drodze”, Poznań 1985, s. 133 (przyp. tłum.).
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁUPRISON JOURNAL. Volume 2: The State Court Rejects the Appeal 14 July 2019–30 November 2019
PRZEKŁAD NA JĘZYK POLSKI Monika Wolak
KOREKTA Agata Chadzińska Marek Chadziński
PROJEKT OKŁADKI Łukasz Kosek
ZDJĘCIE NA OKŁADCE Photo by World Youth Day via, Getty Images
© 2021 by Ignatius Press, San Francisco
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
ISBN 978-83-67336-28-4
© XXXX Dom Wydawniczy „Rafael”
ul. Rękawka 51
30-535 Kraków
tel./fax 12 411 14 52
e-mail: [email protected]
www.rafael.pl
E-booki dostępne na: