Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
– Tutaj – powiedział, naciskając nieco powyżej mojego serca – tutaj masz dziesięć poniżej zera. I jesteś bliższa śmierci niż ja.
Nazywam się Parker. Moje ciało jest oszpecone bliznami, pamiątkami ataku, którego nie pamiętam. I nie chcę pamiętać. Wolę obserwować życie, niż go doświadczać.
Ludzie dookoła śmieją się, całują, rozmawiają – a ja jestem sama, w kącie, obserwując, jak żyją. Nie zależy mi na nikim i niczym. Czuję tylko jedną emocję. To irytacja. I czuję ją bardzo często.
Jeden SMS wysłany pod niewłaściwy numer okazał się moją zgubą.
Ma na imię Everett i jest wrednym, natrętnym, aroganckim facetem, który narusza moją osobistą przestrzeń. A co najgorsze: sprawia, że znów coś czuję.
Zawsze jest ubrany na czarno, jak gdyby wybierał się na pogrzeb. Pewnie dlatego, że tak jest. Everett umiera. Z tego powodu chce spędzić ostatnie chwile swojego życia żyjąc, naprawdę żyjąc. I zmusza mnie do tego samego. Abym zmierzyła się z demonami, które zdusiłam głęboko w sobie. Rani mnie, pomaga mi, uzupełnia mnie. Umiera.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 323
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
zakupiono w sklepie:
Sklep Testowy
identyfikator transakcji:
1611307094143859
e-mail nabywcy:
znak wodny:
Tytuł oryginału
Ten Below Zero
Copyright © 2014 by Whitney Barbetti
All rights reserved.
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2018
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Barbara Marszałek
Korekta:
Dariusz Marszałek
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Qamber Designs & Media
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-656-2
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
konwersja.virtualo.pl
„– Tutaj – powiedział, naciskając nieco powyżej mojego serca – tutaj masz dziesięć poniżej zera. I jesteś bliższa śmierci niż ja”.
Nazywam się Parker. Moje ciało jest oszpecone bliznami, pamiątkami ataku, którego nie pamiętam. I nie chcę pamiętać. Wolę obserwować życie, niż go doświadczać.
Ludzie dookoła śmieją się, całują, rozmawiają – a ja jestem sama, w kącie, obserwując, jak żyją. Nie zależy mi na nikim i niczym. Czuję tylko jedną emocję. To irytacja. I czuję ją bardzo często.
Jeden SMS wysłany pod niewłaściwy numer okazał się moją zgubą.
Ma na imię Everett i jest wrednym, natrętnym, aroganckim facetem, który narusza moją osobistą przestrzeń. A co najgorsze: sprawia, że znów coś czuję.
Zawsze jest ubrany na czarno, jak gdyby wybierał się na pogrzeb. Pewnie dlatego, że tak jest. Everett umiera. Z tego powodu chce spędzić ostatnie chwile swojego życia żyjąc, naprawdę żyjąc. I zmusza mnie do tego samego. Abym zmierzyła się z demonami, które zdusiłam głęboko w sobie. Rani mnie, pomaga mi, uzupełnia mnie. Umiera.
Moje życie zmienił jeden, krótki SMS.
Numer nieznany: Tu kumpel Jacoba, Everett. Powiedział, że powinniśmy się spotkać.
Dziewięć słów. Dwa zdania. I początek mojego nowego życia.
Ale tego jeszcze wtedy nie wiedziałam.
Wiadomość nie była do mnie. Tajemniczy Everett wysłał ją pod zły numer, jednak postanowiłam zachować to dla siebie. Tamtego wieczora moje przyjaciółki, czy raczej współlokatorki, zostawiły mnie samą. Siedziałam w mieszkaniu w za dużej o trzy rozmiary bluzie i legginsach poplamionych kolorową farbą. Nie miałam na sobie makijażu, a włosy upięłam w wysoki kok. No cóż, stylizacja z okładek modowych czasopism to nie była.
A to ci niespodzianka; dostałam szansę na wieczorne wyjście! Zwykle wszystkie wieczory spędzałam tak samo: czytałam książki, obserwowałam z balkonu przechodniów, zakuwałam na egzamin albo obsługiwałam klientów w restauracji. W weekendy nigdy jednak nie miałam wieczornych zmian. Pewnie dlatego, że byłam „nudziarą” i daleko mi było do „duszy towarzystwa”. Zwykle pracowałam rano, kiedy klienci byli zbyt skacowani całonocnym imprezowaniem, by zaczynać ze mną jakąkolwiek rozmowę. Szczerze mówiąc, bardzo mi to odpowiadało. Wolałam unikać konwersacji, bo bałam się, że ktoś wspomni o moich bliznach na twarzy i przedramieniu. To naprawdę ostatnie, o czym miałabym ochotę rozmawiać nad talerzem jajecznicy i kubkiem porannej kawy.
Taki SMS to coś nowego. Nie codziennie piszą do mnie nieznajomi. Okej, właściwie w ogóle nikt do mnie nie pisze. Jedyne wiadomości, jakie dostaję, są od współlokatorek. Zresztą, nawet one wysyłają je tylko wtedy, kiedy chcą, bym wsiadła w samochód i odebrała ich pijane dupska z jakiejś szalonej imprezy. Tego wieczoru przed wyjściem Jasmine bez oporów oznajmiła mi, że oczekuje później podwózki. No pewnie, że oczekuje. Dlaczego nie? Przecież byłam niezawodna. Zawsze na miejscu, zawsze trzeźwa. Nie wychodziłam wieczorami. Nie imprezowałam. I zwykle nie miałam nic przeciwko, by Jasmine mnie wykorzystywała. A jednak tego dnia wkurzyłam się, kiedy na pożegnanie posłała w moją stronę nieszczerego buziaka. Może to dlatego złapałam za telefon i podjęłam lekkomyślną decyzję.
Ja: Okej. Gdzie i kiedy?
Wysłałam wiadomość szybciej niż mogłabym się rozmyślić.
To nie było bezpieczne, szczególnie dla dwudziestojednoletniej dziewczyny. Problem w tym, że miałam już serdecznie dość ostrożności. Nigdy w życiu nie wróciłam do domu w środku nocy. Nie przemyciłam faceta do swojego pokoju, nie upiłam się w trupa, ani nie buntowałam się. Cholera, prawdziwa ze mnie świętoszka!
Zamiast bawić się z koleżankami, odbierałam je z nocnych imprez. Moje życie towarzyskie nie istniało. Nigdy nie miałam planów. Nigdy nic nie robiłam. A już na pewno nie chodziłam na spotkania z obcymi facetami. Kolejne dni mijały mi na pracy, studiach antropologicznych i przesiadywaniu za zamkniętymi drzwiami.
Czekając na odpowiedź, stukałam paznokciami w blat biurka. Nagle zrozumiałam, że nieznajomy przecież wcale nie musi mieszkać w pobliżu. Moja nowoodkryta spontaniczność mogła za chwilę zniknąć raz na zawsze. Wszystko zależało od jego odpowiedzi.
Chwilę później odpisał.
Everett: W barze The Brick. O dziewiątej?
Ponieważ nie chodziłam po knajpach, musiałam wpisać The Brick w Google. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że to zaledwie kilka ulic od mojego mieszkania. Nie musiałam nawet jechać samochodem. I jeśli zaszłaby taka potrzeba, mogłabym szybko zwiać z powrotem do domu. Świetnie, plan ucieczki ustalony. Od zawsze myślałam praktycznie. Praktyczne myślenie: najlepszy zabójca marzeń i dobrej zabawy.
Ja: Jasne. Do zobaczenia.
Wstałam, przeciągnęłam się i zajrzałam do swojej ponurej garderoby. W myślach błagałam o inspirację. Kiedy miałam już zacząć szukać odpowiedniego stroju, telefon zawibrował po raz kolejny.
Everett: Jak cię rozpoznam? Co będziesz miała na sobie?
Spojrzałam w dół, na moją bluzę i legginsy. Nie, to absolutnie odpada. Przez chwilę myślałam, co zrobić, przygryzając zębami wskazujący palec. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Natychmiast zaczęłam pisać.
Ja: Szukaj kogoś, kto nie pasuje do całej reszty.
Odpowiedź nadeszła szybko. Tym razem serdeczniejsza niż poprzednie.
Everett: Skoro tak, to już nie mogę się doczekać naszego spotkania.
Gdybym choć czasem się uśmiechała, myślę, że to byłby dobry powód. Ale tego nie robiłam. Nigdy.
Zdjęłam z siebie bluzę i legginsy i pewnym krokiem ruszyłam do pokoju Jasmine. Nie ustalałyśmy żadnych zasad dotyczących pożyczania ubrań, bo skoro nigdzie nie wychodziłam, to po co miałabym wkładać coś spoza mojej nudnej szafy? Otworzyłam drzwi jej garderoby i podziwiałam dziesiątki opcji. Cztery lata wcześniej nosiłam podobne ubrania. Mniej materiału, więcej nagiej skóry. Z utęsknieniem przeglądałam kolejne wieszaki. Nagle kątem oka dostrzegłam bliznę ciągnącą się od łokcia aż po kciuk. Przypominała mi, dlaczego nie byłam już taka jak Jasmine. Ale ja wcale nie potrzebowałam przypomnienia. Z irytacją odwróciłam wzrok.
Ostatecznie zdjęłam z wieszaka bladoróżową sukienkę bez ramiączek. Była obcisła i miała na dole falbanki, które wyglądały jak łuski na ogonie syrenki. Jasmine wyszła w niej tylko raz. Pamiętam, jaka była wkurzona, bo jej biust cały czas wylewał się z dekoltu. Mi to akurat nie groziło. Chociaż miałam nienajgorsze piersi, to na pewno nie tak wielkie jak ona.
Wybiegłam z łupem z jej garderoby, jakby miała przyłapać mnie na kradzieży. Ubrałam sukienkę u siebie w pokoju, ale ponieważ nie miałam tam dużego lustra, boso przeszłam do pokoju drugiej współlokatorki, Carly. Carly była o wiele milsza niż Jasmine. Mimo to, obydwie spędzały większość nocy w pobliskich barach. Szczerze mówiąc, wcale mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam zostawać sama. I nawet, gdyby Carly była tak wredna jak Jasmine, miałabym to gdzieś. Miła czy niemiła, to bez znaczenia. Zresztą, czasem uprzejmość jednej wkurzała mnie równie mocno, co złośliwość drugiej.
Przejrzałam się w lustrze. Bladoróżowy kolor sukienki wyglądał ślicznie przy mojej śnieżnobiałej skórze. Spojrzałam na swoją twarz i włosy. Musiałam coś wykombinować w sprawie niechlujnego koka. I może zrobić jakiś makijaż.
Pożyczyłam kosmetyki od Carly. Pomalowałam jasnoniebieskie oczy czarną kredką i rozmazałam ją, by stworzyć efekt przydymienia. Gdy spojrzałam na swoje odbicie, przypomniałam sobie pierwszy rok po opuszczeniu ostatniej rodziny zastępczej. Wtedy nigdy nie wychodziłam z pokoju bez mocnego makijażu. W dzieciństwie przewożono mnie z miejsca na miejsce. Opiekowały się mną rodziny, z którymi nie potrafiłam stworzyć żadnych więzi. To przykre wspomnienia, które natychmiast od siebie odrzuciłam. Wzięłam korektor i niechętnie nałożyłam go wzdłuż blizny szepcącej mój lewy policzek. Wciąż była bardzo wyraźna. Ciągnęła się od ust aż do skroni. Gdy dotknęłam jej palcem, w lustrze dostrzegłam drugą bliznę, na przedramieniu. Obydwie tworzyły razem jedną całość. O tym jednak również nie chciałam pamiętać. Oderwałam szybko rękę i jeszcze raz przyjrzałam się swojej skórze. Korektor, zamiast ukrywać bliznę, tylko ją podkreślał.
Zmyłam go chusteczką. Wolałam już paradować ze szramą niż nieumiejętnie ukrywać ją pod warstwami płynnych kłamstw.
Założyłam krótkie kolczyki i poszłam do łazienki, by się uczesać.
Dzięki wcześniejszemu upięciu, moje długie, brązowe włosy nabrały nieco objętości, a ich końcówki były pokręcone. Zwykle nosiłam przedziałek na środku głowy, pozwalając rozpuszczonym kosmykom swobodnie opadać na ramiona i plecy.
Nim wyszłam z mieszkania, wybiła już prawie dziewiąta. Na ulicy powitał mnie czyjś głośny śmiech. Gdy spojrzałam na ludzi stojących na chodniku, moje plecy przeszedł zimny dreszcz. Co ja wyprawiam? To zupełnie do mnie niepodobne. Nigdy nie wychodzę z mieszkania w nocy, o ile nie muszę jechać po współlokatorki. A żeby iść gdzieś pieszo? Co we mnie wstąpiło?!
Przerzuciłam torebkę przez ramię. Miałam w niej telefon, dowód osobisty, kartę kredytową, błyszczyk i nóż. Cóż, jedna z tych rzeczy nie pasuje do pozostałych. Od czterech lat nie wychodziłam z domu bez noża. Odkąd znalazłam się po niewłaściwej stronie ostrza, wiedziałam, jak głęboko potrafi ono ciąć.
Szłam szybko, wdzięczna losowi, że na ulicy stoją ludzie, którzy wyszli z barów na papierosa. Piętnastu nieznajomych było lepszych niż jeden.
Kilka minut później stanęłam przed The Brick. To znaczy… chyba. Okej, ta nazwa widniała na neonie zawieszonym nad metalowymi drzwiami, ale budynek jakoś wcale do niej nie pasował. Po pierwsze, był z betonu i stali, a nie z cegieł, co sugerowała nazwa. Po drugie, wyglądał na straszną spelunę. Mimo to, nastawiłam się już na to spotkanie i nie zamierzałam teraz z niego rezygnować. Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam godzinę. 21.59. Byłabym dumna ze swojej punktualności, gdybym w ostatniej chwili nie przypomniała sobie, że na takie spotkania wypada się modnie spóźnić.
Ochroniarz sprawdził mój dowód i wpuścił mnie do środka. Cała knajpa była jednym, długim pomieszczeniem. Wzdłuż ściany stał czarny, lakierowany bar, błyszczący w przyciemnionym świetle czerwonych reflektorów. Po drugiej stronie ustawiono stoliki. O dziwo, w barze było nienaturalnie cicho. Słyszałam jak barmani stukają kieliszkami o blat, z głośników dobiegał łagodny jazz, a ludzie wokół rozmawiali przyciszonymi głosami.
Spojrzeniem szukałam tajemniczego Everetta. Przy stolikach siedziały same pary, więc wiedziałam, że tam go nie znajdę. Przy barze natomiast najprawdopodobniej zajmowali miejsce stali bywalcy. Najbliżej drzwi siedział starszy mężczyzna, który z uporem walczył z opadającymi powiekami. To raczej nie Everett, pomyślałam, kiedy walnął czołem w blat.
Szukałam dalej. Przez chwilę podejrzewałam jednego z dwóch gości w garniturach, ale zaraz potem przysiadła się do nich jakaś kobieta. Gdybym nie miała tego wieczora konkretnych planów, chętnie bym ich poobserwowała, by zobaczyć, co będzie dalej.
Kilka kobiet w średnim wieku siedziało bardzo blisko siebie, plotkując, albo zdradzając sobie tajemnice. Patrzyłam na nie przez jakiś czas, kiedy nagle moją uwagę przykuł mężczyzna siedzący samotnie pod ścianą.
Bawił się zapalniczką. Miał spuszczoną głowę i twarz zakrytą kruczoczarnymi włosami. W drugiej ręce trzymał kieliszek z bursztynowym płynem. Był sam. Całkowicie. Od innych klientów oddzielało go kilka wolnych krzeseł. Gdy spojrzał na telefon, w świetle ekranu zauważyłam zarost na jego policzkach. Rysy twarzy nieznajomego były jednak niedostrzegalne.
Podchodząc, przyglądałam się, w co jest ubrany. Czarne dżinsy, czarny pasek, czarna koszula, a na oparciu krzesła czarna, skórzana kurtka. Facet w czerni.
Zajęłam miejsce tuż obok i położyłam torebkę na barze. Starałam się patrzeć tylko na barmana, cały czas czując na sobie czyjś wzrok.
Spojrzałam kątem oka na nieznajomego. Miałam rację. Obserwował mnie. Prawie dostałam dreszczy.
– Co dla ciebie? – zapytał barman.
– Gin z tonikiem, poproszę. I z dodatkową limonką.
Pokiwał głową i odszedł. Odłożyłam telefon i sięgnęłam po kartę kredytową, a dopiero później podniosłam wzrok na mężczyznę siedzącego obok.
Miał niesamowite oczy. Były niebieskie, tak jak moje, ale miały zimny, niebieskozielonkawy odcień. W połączeniu z czarnymi włosami i grubymi brwiami, wyglądały niemal nienaturalnie. Nieznajomy zmarszczył czoło i przechylił głowę.
– Sarah? – zapytał nieśmiało.
Barman powrócił z drinkiem, a ja podałam mu kartę.
– Czy mam otworzyć dla ciebie rachunek… Parker? – spytał, odczytując z niej moje imię.
– Tak, poproszę.
– No to mam odpowiedź na swoje pytanie – szepnął facet w czerni.
– Słucham? – spytałam spokojnie.
– Czekam na kogoś – wyjaśnił, w roztargnieniu kręcąc swoim kieliszkiem.
– Na kogoś o imieniu Sarah?
– Tak.
Choć patrzyłam przed siebie, czułam, że znów pożera mnie wzrokiem. Siedziałam po jego prawej stronie, przez co miał doskonały widok na bliznę na moim policzku. Mimo to, nie wydawał się obrzydzony. W ogóle nie zwracał na nią uwagi.
Gdy odwzajemniłam jego spojrzenie, nie spuścił wzroku. Nagle coś poczułam. Nie wiem, jak to nazwać. To coś… zaskakującego. Nie strach, nie irytacja. Dotychczas tylko te dwie emocje czułam z tak dużą siłą. Tym razem to coś innego. Pożądanie? Gdy znów przechylił głowę w bok, moje przypuszczenia się potwierdziły. Tak, to żądza. Jego spojrzenie, jego hipnotyzujący głos… Natychmiast zbeształam się w myślach. Nie powinnam czuć czegoś takiego wobec całkiem obcego faceta!
Nieznajomy był przystojny, ale na swój własny, surowy sposób. Jego twarzy nie można by uznać za ładną. Wyglądała, jakby zniosła wiele oparzeń słonecznych i niesamowitej rozpaczy. Mimo to, niewielkie zmarszczki przy ustach sugerowały, że mężczyzna często się uśmiechał.
Ja nie miałam takich zmarszczek. Miałam za to bliznę po ostrym nożu.
Usiłowałam rozluźnić napięte mięśnie. Gość wyglądał naprawdę nieźle i w innym życiu pewnie od razu zaczęłabym z nim flirtować. Ale nie, ja taka nie byłam.
Upiłam łyk drinka i rozejrzałam się po barze.
– Cóż, chyba jeszcze nie przyszła.
– Nie, chyba nie – westchnął zniecierpliwiony, po czym przeczesał palcami swoje kruczoczarne włosy. Zaraz potem opróżnił kieliszek. Wyglądał na nieco zdenerwowanego. Przez cały czas zapalał i gasił zapalniczkę. Klik, klik, klik. Z jakiegoś powodu zaschło mi w gardle.
Na serwetce leżały plasterki limonki. Zamiast napić się drinka, włożyłam do ust jeden z nich.
Kiedy odłożyłam na bok trzecią skórkę, facet w czerni (Everett, jak przypuszczałam) nie potrafił już dłużej powstrzymać się od komentarza.
– Czy ty naprawdę to jesz? – spytał zdziwiony.
W ramach odpowiedzi pokiwałam tylko głową. Gdy bezwiednie oblizałam usta, nieznajomy śledził wzrokiem ruch mojego języka.
Kiedy w milczeniu zjadałam czwarty plasterek, obrócił się przodem do mnie z taką miną, jakby nie wierzył w to, co widzi.
– To nie jest… kwaśne? – Wykrzywił z niesmakiem usta.
– Jest. – Wzruszyłam ramionami. – I co z tego?
Gdy skończyłam szósty plasterek, barman położył na serwetce kolejne. Mój drink wciąż stał tuż obok. Nadal był prawie pełny.
– Dziękuję – odparłam, nie zaszczycając barmana uśmiechem. Rzadko się uśmiechałam, bo nie wiedziałam, jak robić to szczerze. Nie miałam depresji. Po prostu nie byłam emocjonalna.
– Niegrzecznie jest się tak gapić, wiesz? – rzuciłam w stronę Everetta, biorąc nowy plasterek.
Pokręcił głową.
– Więc widocznie jestem niegrzeczny. Ale cholera, nigdy nie widziałem kogoś, kto jadłby limonki jak jabłka!
– Ja też nie. – Zmarszczyłam brwi. – Może dlatego, że przez skórkę limonki nie przegryziesz się tak łatwo jak przez skórkę jabłka. A poza tym jabłka są ohydne. – Ponieważ nie wkładałam zbyt wiele emocji w to, co mówiłam, mój głos musiał brzmieć strasznie monotonnie.
Jeszcze raz na niego spojrzałam. Pod jasnymi oczami miał ciemne, szarawe cienie, przez co jego niebieskie oczy odznaczały się jeszcze wyraźniej. Cienie pod oczami, zmarszczki… Hmm, ten gość wyglądał na przemęczonego. Szczerze mówiąc, trochę mnie tym do siebie przyciągał. Lubiłam niedoskonałości. Moim zdaniem, dodawały ludziom uroku.
Everett pokręcił nieprzytomnie głową, a następnie znów spojrzał na swój telefon.
– Sarah się spóźnia? – zagadałam, po czym niespodziewanie poczułam, jak kącik moich ust wędruje w górę. Dotknęłam go natychmiast, wyjątkowo zdziwiona. Okej, sytuacja była całkiem zabawna, ale nie sądziłam, że zareaguję na nią w ten sposób.
Zamiast odpowiedzieć, z westchnieniem uniósł pusty kieliszek. Kiedy barman nalewał mu nową porcję whisky, napisał coś szybko i odłożył komórkę na bar.
Przygryzłam dolną wargę. Sekundę później mój telefon zawibrował. Ten stosunkowo cichy dźwięk w otaczającej nas ciszy był niemal ogłuszający. Everett zastygł w miejscu i zaskoczony zerkał na mój ekran. Komunikat głosił: jedna nieodebrana wiadomość.
Nieśpiesznie upiłam łyk swojego drinka i ostrożnie odłożyłam kieliszek na serwetkę. Wygładziłam jeszcze jej brzegi, nim w końcu chwyciłam za telefon.
– Wybaczysz? – mruknęłam cicho, odwracając się tyłem, by przeczytać SMS-a.
Everett: Przychodzisz czy zmieniłaś zdanie?
Przez jego nachalne spojrzenie czułam się strasznie niezręcznie. Czym prędzej odpisałam i odłożyłam komórkę na bar.
Ja: Już tu jestem. Hej.
To wszystko, na co było mnie stać w tamtej chwili.
Kiedy dostał wiadomość, ja włożyłam w usta kolejny plasterek limonki.
– Czekaj. Ale ty przecież nie jesteś Sarah? – zapytał zaskoczony, patrząc prosto w moje oczy.
– Nie. – Tym razem naprawdę przeszedł mnie dreszcz. Kurczę, mogłam to jednak lepiej przemyśleć.
– Czy kiedykolwiek miałaś na imię Sarah?
Uniosłam brew. Co za dziwaczne pytanie.
– Nie.
– Ale… – Zawahał się i przeczesał palcami włosy. – Nic nie rozumiem. Oczekiwałem jakiejś Sarah.
– No cóż. – Wzięłam kolejny łyk. – A w zamian dostałeś jakąś Parker.
– To ma być żart? Jacob mówił, że dał mi numer Sarah.
– A kto to Jacob? – spytałam nonszalancko.
Po raz pierwszy tego wieczora Everett się uśmiechnął.
– Nie jesteś przyjaciółką Jacoba, co?
– Nie, raczej nie.
– Pomyliłem numer? – Nachylił twarz bliżej, by lepiej mi się przyjrzeć.
– Jeśli chciałeś napisać do Sarah, przyjaciółki Jacoba, to tak, pomyliłeś – odparłam z sarkazmem, zachowując neutralny wyraz twarzy.
– No to dlaczego nie mówiłaś wcześniej?! Chociażby wtedy, kiedy napisałem „tu Everett, kumpel Jacoba”?
Wzruszyłam ramionami.
– Bo ja wiem, uznałam, że może ten twój Jacob to ktoś bardzo znany i powinnam wiedzieć, o kim mówisz. – To kłamstwo, ale brzmiało dosyć zabawnie.
Everett wybuchnął zduszonym śmiechem.
– Więc co, nie znałaś mnie, ale postanowiłaś przyjść na spotkanie? Tak po prostu? A gdybym był seryjnym mordercą albo jakimś innym świrem?
Zadrżałam, gdy to powiedział. Prawie wypuściłam z dłoni plasterek limonki. Część, którą już połknęłam, stanęła mi w gardle. Tylko cudem nie zaczęłam się krztusić. Oczywiście nie podejrzewałam, że on naprawdę mógłby mnie zabić. Seryjni mordercy nie przesiadują w podrzędnych barach ubrani na czarno. Chyba. Mimo to, wystarczył jeden, głupi komentarz na ten temat, by sparaliżować całe moje ciało.
Everett to zauważył. Wyglądał na zmieszanego, więc próbowałam rozładować napiętą atmosferę.
– Nudziłam się – wybąkałam w odpowiedzi.
– Słucham?
Wypiłam kolejny łyk drinka z nadzieją, że gin nieco ukoi moje zszargane nerwy.
– Przyszłam, bo się nudziłam. – Spojrzałam mu prosto w oczy. – I, szczerze mówiąc, nadal się nudzę.
Tak, nie powinnam była tego mówić. To wredne. Wiedziałam o tym, ale nie potrafiłam inaczej. Odkąd większość czasu spędzałam w samotności, moje umiejętności relacji społecznych coraz bardziej kulały. Mówi się, że słowa mogą ugryźć. Rozmawiając z obcymi, chciałam, by moje miały naprawdę ostre kły.
Byłam wkurzona, bo nie potrafiłam przejrzeć Everetta tak łatwo, jak innych ludzi. Przez chwilę oboje milczeliśmy. Żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć.
W końcu odłożył kieliszek na blat i otarł kciukiem swoją górną wargę. Ani na chwilę nie przerwał kontaktu wzrokowego. Mój umysł przepełniały dziesiątki myśli.
– Dlaczego tak naprawdę przyszłaś? – spytał głosem ledwie głośniejszym od szeptu. Przez ten ton po plecach przeszły mi ciarki. Chciałam usłyszeć to jeszcze raz. Albo więcej.
– Co mówiłeś? – Przysunęłam się bliżej. Wolna przestrzeń pomiędzy nami zniknęła, gdy położył rękę na oparciu krzesła, które zajmowałam. Zniżył głowę, aż ustami niemal muskał moje ucho. Musiałam skrzyżować nogi. Oddychałam teraz płycej. Moje tętno gwałtownie przyśpieszyło. Nic już nie mogłam na to poradzić. Zawładnęła mną fala pożądania.
– Pytałem, dlaczego naprawdę przyszłaś? – jego gorący oddech pachniał wypitą wcześniej whisky.
Nagle poczułam się osaczona. Uwięziona. Jego bliskość była przytłaczająca, a jego głos… dlaczego tak na mnie działał?
Nie dając sobie ani chwili do namysłu, wstałam, złapałam torebkę, telefon i wyszłam.
Ruszyłam biegiem przed siebie. Obcasami zahaczałam o pęknięcia w starym chodniku. Po drodze kilka razy upadłam, ale mimo to nie zwolniłam ani na chwilę. Ignorowałam pogwizdywanie mężczyzn i ich pseudozalotne zaczepki. Wkrótce znalazłam się na jezdni, by ominąć grupki palaczy stojących przed barami. Mimo to, czułam zapach tytoniu. Dym obudził we mnie wspomnienia, do których wcześniej nie miałam dostępu. Pachniał uspokajająco. Ale gdy go poczułam, ujrzałam nagle własne ciało leżące na asfalcie i usłyszałam czyjś głos, każący mi się ocknąć.
Podobno zmysł węchu jest tym, który najłatwiej potrafi przywołać nasze wspomnienia. Zapach dymu przypomniał mi o tym, o czym od dawna nie chciałam pamiętać.
Kiedy tylko weszłam do mieszkania, zatrzasnęłam drzwi i zwymiotowałam do kuchennego zlewu.
Dochodziła pierwsza. Wciąż ubrana w sukienkę Jasmine, leżałam na zaścielonym łóżku w swoim pokoju. We włosach i na twarzy miałam resztki wymiocin. Nie obchodziło mnie to. Myślałam tylko o tym, co stało się tej nocy.
Nagle mój telefon zawibrował. Pewnie Jasmine i Carly chcą, żebym odebrała je z imprezy, pomyślałam.
Na ekranie zobaczyłam jednak wiadomość od kogoś innego. Everett przesłał mi zdjęcie mojej karty kredytowej z krótkim dopiskiem:
Everett: Nie chcesz jej z powrotem?
Poczułam coś. To irytacja; uczucie, które znałam najlepiej. Cholera. Dlaczego on miał moją kartę?!
Ja: To kradzież.
Everett: Wcale nie. Zapłaciłem za Twojego drinka i czternaście plasterków limonki. Barman pytał, czy jestem Twoim chłopakiem, więc odpowiedziałem, że tak.
Ja: To kłamstwo.
Everett: Pewnie.
Moja irytacja powoli przechodziła w gniew. A mimo to, czułam też lekkie rozbawienie.
Ja: Nie zjadłam aż czternastu plasterków.
Everett: No cóż, za tyle zapłaciłem. Z tym nie kłamałem.
Ja: Och, no i nie jesteś moim chłopakiem. To też kłamstwo.
Everett: Dzięki za wyjaśnienie, bo nie byłem pewny. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Ja: Nie, nie chcę z powrotem swojej karty. Weź ją i kup sobie coś ładnego u Tiffany’ego.
Everett: Wow, gadaliśmy raptem jakieś dziesięć minut, a już wiesz, czego najbardziej pragnę.
Ja: Nie sądzę, żeby to było aż dziesięć minut.
Everett: Zawsze musisz wszystkiemu zaprzeczać?
Ja: Nie zaprzeczam.
Usiadłam wygodniej na łóżku. Kącik moich ust znów powędrował w górę. To takie przedziwne uczucie.
Everett: No dobra, więc inne pytanie. Zawsze zwiewasz jak szczury z tonącego okrętu?
Ja: Przed dziwnymi, obcymi facetami? Zawsze.
Everett: Zjedzmy jutro wspólne śniadanie. Będziesz mogła mi się odwdzięczyć za te czternaście limonek i kupić mi jakąś tłustą potrawę na kaca. Ubierz tenisówki. W razie czego, uciekniesz w nich z większą gracją.
Ja: Ubiorę szpilki.
Everett: Niczego innego się nie spodziewam. Bądź u Schmidta o 9 rano, zgoda?
Ja: Niech będzie.
Czy ja naprawdę chciałam zjeść z nim śniadanie? Przez chwilę rozważałam plusy i minusy, ale w końcu zdecydowałam, że to zrobię. Przede wszystkim z ciekawości. Poza tym w świetle dziennym facet w czerni przestanie być przerażający. W ciemnych ubraniach będzie wyglądać śmiesznie. Jak postać z kreskówki.
Za chwilę przyszedł kolejny SMS.
Jasmine: Możesz nas odebrać?
Wysłała mi nazwę ulicy. Dopiero, kiedy sięgnęłam po kluczyki, zauważyłam, że wciąż mam na sobie jej sukienkę. No cóż, nie zamierzałam się przebierać.
Piętnaście minut później przyjechałam pod wskazany adres. Przed wyjściem z mieszkania związałam brudne od wymiocin włosy w wysoki kok, opłukałam twarz wodą i porządnie umyłam zęby. Jasmine i Carly siedziały na krawężniku, czekając na mnie w całkowitej ciemności. Carly na zmianę wymiotowała i głośno czkała. Westchnęłam żałośnie i otworzyłam tylne drzwi samochodu. Nim do niego wsiadła, wcisnęłam jej w ręce papierową torbę. Jasmine była trzeźwiejsza niż zazwyczaj. Gdy pomagałyśmy koleżance usiąść na tylnym siedzeniu, przez cały czas mierzyła mnie wzrokiem.
– Czy to moja sukienka? – spytała w końcu z wyrzutem.
– Tak – potwierdziłam, zapinając pas Carly. Następnie spojrzałam wyzywająco na Jasmine. Czekałam aż coś powie. Cokolwiek. Niech tylko spróbuje. Przymrużyła oczy, jak gdyby nie widziała mnie zbyt wyraźnie.
– Możesz ją zatrzymać – odparła, wzruszając ramionami.
– I dobrze. Bo jestem prawie pewna, że ją obrzygałam.
Mój budzik zadzwonił o 8.30, kiedy ja już dawno nie spałam. Poprzedniej nocy, po powrocie do domu, weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie wymiociny, nie myśląc zupełnie o niczym. Tak właśnie radziłam sobie z nieprzyjemnymi sytuacjami. Przestawałam myśleć i wpadałam w odrętwienie. Moja terapeutka twierdziła, że to normalne dla osób z traumą. By nic nie czuć, blokujemy wspomnienia i stajemy się otępiali. Tak jest łatwiej.
Problem w tym, że ja wcale nie musiałam próbować oderwać się od świata. W odrętwieniu żyłam na co dzień. Mój umysł zalewała nowokaina.
Od zawsze unikałam potencjalnie niebezpiecznych sytuacji. Jeśli istniała choć szansa na to, że coś mi się nie spodoba, wolałam nie podejmować ryzyka. I uwielbiałam to odrętwienie, naprawdę. Miałam wszystko gdzieś. Nic do mnie nie dochodziło. Nie musiało.
Dorastałam jako sierota, wciąż przenoszona z miejsca na miejsce. Nie miałam nikogo, kto pocałowałby moje zdarte kolano, zaplótł włosy w warkocz i powiedział, jak bardzo mnie kocha. Częste przeprowadzki nie pozwalały mi się z nikim zaprzyjaźnić. Moje znajomości kończyły się niemal natychmiast, kiedy przenoszono mnie do nowej rodziny. Nie miałam sióstr, od których mogłabym pożyczać ubrania, ani braci, którymi straszyłabym dokuczających mi chłopców. A co najgorsze, nie miałam rodziców. Rodziców, którzy mogliby być dumni. Którzy zachęcaliby mnie do spełniania marzeń. Bliskość z drugim człowiekiem była mi całkowicie obca.
To zobojętnienie emocjonalne. Tak powiedziała terapeutka, kiedy wyznałam jej, jak niewiele czuję. Moje emocje zawsze były niewyraźne, mgliste i ulotne. Czułam je krótko i w niewielkim natężeniu. Przypominały pierwsze krople deszczu, które spadają na twoje czoło przed ulewą. Zastanawiasz się wtedy, czy to na pewno deszcz? Czy zacznie padać? W moim przypadku nigdy nie padało.
Dlaczego więc postanowiłam zjeść śniadanie z Everettem? Nie byłam pewna. A raczej kompletnie nie miałam pojęcia.
Poszłam do łazienki i włączyłam światło. Wzdrygnęłam się, kiedy jarzeniówki rozproszyły ciemność. W nocy spałam bardzo kiepsko, ale to nic specjalnego. Już od dawna sen nie przynosił mi ukojenia.
Myjąc zęby, spojrzałam w swoje odbicie. Dziewczyna w lustrze miała bladą skórę i cienie pod oczami tak ciemne, że przypominały siniaki. Na dodatek jej fryzura wyglądała fatalnie.
Moje włosy były jeszcze bardziej potargane niż zazwyczaj. Nie powinnam była kłaść się do łóżka, dopóki nie wyschły. Trzymając w zębach szczoteczkę, prędko spięłam je w wysoki kok.
Gdy wyszłam z łazienki, Carly smażyła w kuchni jajecznicę.
– Hej – przywitała się, przekładając jajka na talerz.
– Wcześnie wstałaś – odpowiedziałam. Chociaż lubiłam Carly o wiele bardziej niż Jasmine, nigdy nie byłyśmy ze sobą specjalnie blisko.
Jednym łykiem wypiła szklankę soku pomarańczowego i z entuzjazmem pokiwała głową. Miała na sobie tylko za dużą koszulkę, która zakrywała niewielką część jej ud.
– Po wczorajszej nocy czuję się wyjątkowo dobrze!
Zmarszczyłam brwi, nagle przypominając sobie o wymiocinach. Mój samochód musiał wyglądać okropnie. Carly odgarnęła swoje czarne włosy na jedno ramię i posłała mi badawcze spojrzenie.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Mój samochód musi wyglądać okropnie – odparłam, zirytowana. Irytacja była uczuciem, którego doświadczałam najczęściej. Szczególnie, kiedy ktoś obrzygał moją tapicerkę.
– O kurwa, sorry. – Carly nagle spoważniała. – Posprzątam to zaraz po śniadaniu.
– Jestem umówiona na śniadanie. – Nie byłam pewna, dlaczego to powiedziałam. Od razu zwróciłam tym jej uwagę. Współlokatorka uśmiechnęła się zaczepnie.
– Czyżby randka? – zapytała z nadzieją.
Na to słowo prawie dostałam dreszczy.
– Nie. Ktoś wyświadczył mi pewną przysługę i wiszę mu za to naleśniki.
Chyba w to nie uwierzyła. Jej uśmiech zniknął dopiero, kiedy spojrzała na mój strój.
– Czekaj. Ty masz zamiar w tym wyjść? – Machnęła w moją stronę brudną od jajek szpatułką.
Miałam na sobie rozciągnięte leginsy i za dużą bluzę, czyli to, co zwykle. Ze wzruszeniem ramion odpowiedziałam tylko:
– Tak.
Carly natychmiast wytrzeszczyła oczy.
– Nie, nie ma szans – odparła z naciskiem. Odrzuciła szpatułkę na blat i zgasiła kuchenkę. – Nie wyjdziesz w tym. A twoje włosy? – zawodziła. – Chodź. Chodź ze mną. – Za rękę pociągnęła mnie przez korytarz.
Pół godziny później byłam w drodze do naleśnikarni. Carly nalegała, bym ubrała koralowogranatową sukienkę i granatowe szpilki. Poprawiła mój koczek, sprawiając, że nie wyglądał już jak porzucone, ptasie gniazdo i nałożyła mi na twarz trochę makijażu, by ukryć cienie pod oczami. Czułam się jak nie ja, co bardzo pasowało do całej sytuacji. Nie wiedziałam, czego oczekiwać.
Gdy z oddali dostrzegłam szyld restauracji, moje dłonie zaczęły drżeć. Próbowałam nie patrzeć na ludzi wokół mnie i ignorować tych, którzy się za mną oglądali.
W tamtym momencie, nareszcie coś poczułam. To tęsknota. Tęsknota za rozciągniętymi legginsami.
Myślałam o tym, co zaszło poprzedniej nocy. Kalifornia jest pełna facetów. Dlaczego akurat on? Co jest w nim wyjątkowego? To przez alkohol, stwierdziłam. Alkohol i spontaniczność. Bo przecież ja nic nie czułam. Nie dałabym omamić się pożądaniu. To irracjonalne. I zupełnie nie w moim stylu.
Zauważyłam przed sobą mężczyznę ubranego na czarno. Nie wiem, jakim cudem, ale od razu rozpoznałam, że to on. Odwrócił się. Miałam rację.