Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
74 osoby interesują się tą książką
Matylda jest jak wykrywacz kłamstw – od razu wie, kiedy ktoś mówi prawdę, a kiedy się z nią mija. Trudno jej przez to nawiązywać relacje z innymi ludźmi, a tym bardziej stworzyć związek z mężczyzną. Bo przecież każdy czasem kłamie. Prawie każdy – Matylda tego nie potrafi.
Właśnie dostała zlecenie, by odkryć tajemnicę zawodowego kłamcy. Jest zabawny, uroczy, umie oczarować innych i wyraźnie gra kogoś innego. Tylko kim naprawdę jest ten, kogo on udaje? Matylda nie da się nikomu oszukać. Problem pojawia się wtedy, kiedy sama zaczyna oszukiwać… własne serce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 244
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ewie Stuczyńskiej,
która broniła mojej prawdy
Była nieczuła i już
Już wkrótce wiedziałem że ot
Moja dziewuszka
Nie ma serduszka
I nie wiadomo
co w zamian
Może skarbonkę w formie jabłuszka
Co pestką z perły podzwania
Może zegarek firmy nieznanej
Złotą kołatką szeleści
Jeremi Przybora, Moja dziewuszka nie ma serduszka
ROZDZIAŁ I
Pierwszy milion
Ania wpadła do gabinetu Marty. Koleżanka podpisywała właśnie jakieś dokumenty. Zanim podniosła wzrok i spojrzała na nią, westchnęła ciężko.
– Co się stało?
– Nie czytałaś jeszcze? – Ania zamachała trzymanym w ręce telefonem.
Marta ponownie westchnęła, tym razem jeszcze ciężej.
– Cały dzień coś czytam i jestem dość zajęta. Mów, o co ci chodzi.
Ania podeszła do biurka koleżanki i bez słowa podała jej swój telefon. Marta szybko przebiegła wzrokiem tekst na temat Nagrody Literatów Polskich, zmarszczyła brwi, podniosła oczy i popatrzyła na Anię.
– To chyba jakiś żart – prychnęła.
Ania nie potrafiła zrozumieć reakcji koleżanki.
– Nie cieszysz się!? – Zamachała rękami ze zdziwieniem i frustracją. – Przecież kilka lat temu nawet nie przyszłoby nam do głowy takie wyróżnienie. Marcel nagrodzony NLP! Coś niesamowitego!
Marta ułożyła łokcie na biurku, splotła ręce i oparła na nich brodę. Nagle wydała się Ani bardzo zmęczona. Kobieta poczuła, że zaczyna się denerwować, bo nie rozumiała sytuacji.
– Czy możesz mi, do cholery, wytłumaczyć, dlaczego nie skaczesz ze szczęścia? – warknęła. – Przecież sukces Marcela to nasz sukces!
Marta pomasowała palcami skronie. Odepchnęła się od biurka.
– Musimy porozmawiać, siadaj – poprosiła koleżankę.
Ania usiadła, zdezorientowana. Obserwowała Martę. Ta podeszła do stojącego pod ścianą stołu i włączyła ekspres. Zrobiła dwie kawy i zawróciła do biurka. Jedną z nich postawiła przed koleżanką, drugą przed sobą. Usiadła w swoim prezesowskim fotelu, splotła ręce jak wcześniej, oparła na nich głowę i popatrzyła na Anię długo i przeciągle.
Ania chwyciła swoją filiżankę i siorbnęła z nerwów. Gdy odstawiła ją na biurko, poprosiła:
– No, wykrztuś to z siebie, do licha!
– A gdybym ci powiedziała, że Marcel Raniuszek to nie Marcel Raniuszek?
Ania wzruszyła ramionami.
– Przecież to oczywiste. Z tego, co pamiętam, to pseudonim literacki. Musiałabym sprawdzić, zawsze myślę o nim Marcel. Ale nazywa się chyba Jerzy...
– Julian.
– Racja.
Tym razem to Marta upiła łyk kawy. Odstawiła filiżankę na spodeczek.
– Julian Barczak – powtórzyła, patrząc w przestrzeń.
– Nadal nie rozumiem, w czym problem.
– A gdybym ci powiedziała, że Julian Barczak nie napisał tych wszystkich książek, które wydałyśmy?
Ania aż się zakrztusiła.
– Uważasz, że ma ghostwritera?
– Nie, to nie to.
Ania zamachała bezradnie rękami.
– Czy musisz być taka tajemnicza?
– Nie wiem, jak mam to wyjaśnić.
– Najsprośniej, jak się da – zasugerowała Ania. – Płyń do brzegu.
– Nie zastanawiało cię nigdy, skąd się wziął jego pseudonim literacki?
Ania wzruszyła ramionami.
– Facet dba o swoją prywatność.
– A te wszystkie wywiady? Raz mówi, że ma trzy siostry, innym razem, że brata, to znów, że jest jedynakiem. Zawsze kłamie, zawsze.
– I co z tego? Może nie lubi się zwierzać? Artyści to dziwacy, prawda? Wiemy to najlepiej. Nie zajmuję się wnikaniem, dlaczego ludzie robią to, co robią, póki cyferki w księgowości nam się zgadzają.
Marta przestała się wpatrywać w filiżankę i spojrzała poważnie na swoją koleżankę.
– Myślę, że osobą, którą znamy i która udaje Marcela Raniuszka, naprawdę jest Julian Barczak. Ale myślę też, że Julian Barczak nie pisze naszych książek.
– Czyli jednak ghostwriter?
– Nie, nie. Chodzi mi o to, że prawdziwy pisarz z jakiegoś powodu zatrudnił sobie kogoś, żeby udawał go w mediach.
– A po cholerę?
Tym razem to Marta wzruszyła ramionami.
– Może jest kimś ze świecznika, więc informacja, że pisze poczytne książki, by mu zaszkodziła? Skąd mam, do licha, wiedzieć?
– To bez sensu! – zaprzeczyła żywo Ania. – Jeżeli Barczak nie pisałby tych wszystkich książek, a brał za nie pieniądze, to prawdziwy autor musiałby mu naprawdę bardzo ufać, że odda mu każdy grosz, że go nie oszuka. Bez sensu! – upierała się.
– Nie mógł przecież wiedzieć, że w ciągu pięciu lat sprzeda milion kopii swoich książek. My też tego nie wiedziałyśmy, gdy wygrzebałaś jego maila z tysiąca podobnych propozycji. Nikt nie jest chyba aż tak zarozumiały... A może teraz jest w czarnej dupie i nie wie, co z tym zrobić?
Ania znów chwyciła filiżankę, ale odkryła, że ta jest już pusta, więc ze złością odstawiła ją na spodeczek.
– OK, jeśli masz rację, to dziwne, ale to nie nasz problem, nawet jeśli Barczak zacznie okradać tego prawdziwego, może nawet już go okrada...
– Nie przeszkadza ci to?
– Dopóki dla nas pisze i na tym zarabiamy? – Ania krótko się zastanowiła. – Nie, chyba nieszczególnie.
– Ale nagrodę będzie odbierał uzurpator.
– I co z tego? Wiedzą o tym tylko cztery osoby. – Ania zaczęła wyliczać na palcach. – Pisarz, Barczak, ty i teraz ja.
– Wiesz, że trzy osoby mogą dochować tajemnicy, jeśli dwie z nich nie żyją? A nas jest czworo.
– Nie cytuj mi tu Beniamina Franklina. Nie wybieram się na tamten świat. Ty też nie. Zbyt wiele wysiłku włożyłyśmy w tę firmę.
– No właśnie. A czuję, że Marcel Raniuszek narobi nam jeszcze problemów.
– To tylko głupie przeczucie. Może po prostu nie trącaj tego gówna, to nie zacznie śmierdzieć. Marcel Raniuszek to na razie nasza żyła złota, z której finansujemy dużo innych rzeczy, między innymi tych twoich Azjatów, i wolę, żeby tak pozostało. – Ania pochyliła się nad biurkiem w stronę swojej przyjaciółki. – Dlatego wiesz, co zrobimy?
– Zamieniam się w słuch.
– Powiadomimy Raniuszka vel Barczaka, że dostał nagrodę za pierwszy milion sprzedanych książek, wyślemy go na galę, odstroimy się jak stróż na Boże Ciało, same też na nią pójdziemy, będziemy się uśmiechać, klaskać, gdy będzie wchodził na scenę, a po wszystkim wypijemy tyle szampana, żeby zalać się w trupa i żebyś mogła o tym wszystkim zapomnieć.
– Mówisz?
– Pewnie.
– No nie wiem.
– Ale na szczęście masz mnie, a ja wiem. Idę. Mam robotę.
Kiedy Ania wyszła, Marta odwróciła się w fotelu w stronę dużego okna ściennego za swoimi plecami. Spojrzała na pogrążony w wieczornej szarzyźnie Poznań. Mimo wszystko nie podobał jej się ten pomysł. Z jakiegoś powodu chciałaby porozmawiać z Prawdziwym Pisarzem, nie z Uzurpatorem. Chociaż raz. Chciała go poznać, ponieważ książki Marcela Raniuszka były... wyjątkowe. Tak, to było właśnie to słowo. Marta chciała wiedzieć, kto je stworzył. Kto... tak naprawdę. Miała pewien plan. Nie powiedziała o nim Ani. Jeszcze nie. Wiedziała, że koleżanka się sprzeciwi. A przecież zakładały tę firmę razem i jak do tej pory zawsze były zgodne. Pchały ten wózek wspólnie od lat. Sprawnie i z coraz większym rozpędem. Co do jednego Ania miała bezsprzecznie rację. Dobrze prosperowały głównie dzięki umowom z Marcelem Raniuszkiem. Marta wstała z fotela, podeszła do okna i oparła głowę o zimne szkło.
Po chwili wróciła do swojego biurka. Sięgnęła po kalendarz, bez którego nigdzie się nie ruszała, i na jednej ze stron odszukała odpowiedni numer. Znalazła go w internecie jakiś czas temu. Już wtedy wiedziała, że Marcel szybko dobije do pierwszego miliona sprzedanych kopii, i zaczęła się na to przygotowywać. A jednak nigdy nie zadzwoniła. Nawet teraz, gdy wybierała numer, miała nadzieję, że nikt nie odbierze. Mocno trzymała za to kciuki, a jednocześnie pragnęła, by odebrała połączenie. Jak można być tak rozdartym?
Jeden sygnał, dwa, pięć. Marta właśnie chciała się rozłączyć, gdy po drugiej stronie usłyszała:
– Matylda Dragon, słucham, w czym mogę pomóc?
„Pomoc”. To było słowo klucz. Czy naprawdę mogła jej pomóc?