Dziewczyna bez serca - Jagoda Wochlik - ebook
NOWOŚĆ

Dziewczyna bez serca ebook

Jagoda Wochlik

4,1

74 osoby interesują się tą książką

Opis

Matylda jest jak wykrywacz kłamstw – od razu wie, kiedy ktoś mówi prawdę, a kiedy się z nią mija. Trudno jej przez to nawiązywać relacje z innymi ludźmi, a tym bardziej stworzyć związek z mężczyzną. Bo przecież każdy czasem kłamie. Prawie każdy – Matylda tego nie potrafi.
Właśnie dostała zlecenie, by odkryć tajemnicę zawodowego kłamcy. Jest zabawny, uroczy, umie oczarować innych i wyraźnie gra kogoś innego. Tylko kim naprawdę jest ten, kogo on udaje? Matylda nie da się nikomu oszukać. Problem pojawia się wtedy, kiedy sama zaczyna oszukiwać… własne serce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
3
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Całkiem niezła

Trudno ocenić tę książkę bo jest po prostu inna. To nie jest romans ani obyczajówka, bardziej coś jak psychologiczne studium przypadku.
00
kati2001
(edytowany)

Całkiem niezła

Trochę się umęczyłam czytając tę książkę. Chcąc odpocząć trafiłam na tematykę z branży. 😉
00
jebudubuu

Nie oderwiesz się od lektury

Mega super opowieść ❤️
00



Text Co­py­ri­ght © by Ja­goda Wo­chlik Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk
Gra­fika na okładce: ALL YOU NEED stu­dio (stock.adobe.com)
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-44-8
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ewie Stu­czyń­skiej,

która bro­niła mo­jej prawdy

Była nie­czuła i już

Już wkrótce wie­dzia­łem że ot

Moja dzie­wuszka

Nie ma ser­duszka

I nie wia­domo

co w za­mian

Może skar­bonkę w for­mie ja­błuszka

Co pestką z perły po­dzwa­nia

Może ze­ga­rek firmy nie­zna­nej

Złotą ko­łatką sze­le­ści

Je­remi Przy­bora, Moja dzie­wuszka nie ma ser­duszka

ROZ­DZIAŁ I

Pierw­szy mi­lion

Ania wpa­dła do ga­bi­netu Marty. Ko­le­żanka pod­pi­sy­wała wła­śnie ja­kieś do­ku­menty. Za­nim pod­nio­sła wzrok i spoj­rzała na nią, wes­tchnęła ciężko.

– Co się stało?

– Nie czy­ta­łaś jesz­cze? – Ania za­ma­chała trzy­ma­nym w ręce te­le­fo­nem.

Marta po­now­nie wes­tchnęła, tym ra­zem jesz­cze cię­żej.

– Cały dzień coś czy­tam i je­stem dość za­jęta. Mów, o co ci cho­dzi.

Ania po­de­szła do biurka ko­le­żanki i bez słowa po­dała jej swój te­le­fon. Marta szybko prze­bie­gła wzro­kiem tekst na te­mat Na­grody Li­te­ra­tów Pol­skich, zmarsz­czyła brwi, pod­nio­sła oczy i po­pa­trzyła na Anię.

– To chyba ja­kiś żart – prych­nęła.

Ania nie po­tra­fiła zro­zu­mieć re­ak­cji ko­le­żanki.

– Nie cie­szysz się!? – Za­ma­chała rę­kami ze zdzi­wie­niem i fru­stra­cją. – Prze­cież kilka lat temu na­wet nie przy­szłoby nam do głowy ta­kie wy­róż­nie­nie. Mar­cel na­gro­dzony NLP! Coś nie­sa­mo­wi­tego!

Marta uło­żyła łok­cie na biurku, splo­tła ręce i oparła na nich brodę. Na­gle wy­dała się Ani bar­dzo zmę­czona. Ko­bieta po­czuła, że za­czyna się de­ner­wo­wać, bo nie ro­zu­miała sy­tu­acji.

– Czy mo­żesz mi, do cho­lery, wy­tłu­ma­czyć, dla­czego nie ska­czesz ze szczę­ścia? – wark­nęła. – Prze­cież suk­ces Mar­cela to nasz suk­ces!

Marta po­ma­so­wała pal­cami skro­nie. Ode­pchnęła się od biurka.

– Mu­simy po­roz­ma­wiać, sia­daj – po­pro­siła ko­le­żankę.

Ania usia­dła, zdez­o­rien­to­wana. Ob­ser­wo­wała Martę. Ta po­de­szła do sto­ją­cego pod ścianą stołu i włą­czyła eks­pres. Zro­biła dwie kawy i za­wró­ciła do biurka. Jedną z nich po­sta­wiła przed ko­le­żanką, drugą przed sobą. Usia­dła w swoim pre­ze­sow­skim fo­telu, splo­tła ręce jak wcze­śniej, oparła na nich głowę i po­pa­trzyła na Anię długo i prze­cią­gle.

Ania chwy­ciła swoją fi­li­żankę i siorb­nęła z ner­wów. Gdy od­sta­wiła ją na biurko, po­pro­siła:

– No, wy­krztuś to z sie­bie, do li­cha!

– A gdy­bym ci po­wie­działa, że Mar­cel Ra­niu­szek to nie Mar­cel Ra­niu­szek?

Ania wzru­szyła ra­mio­nami.

– Prze­cież to oczy­wi­ste. Z tego, co pa­mię­tam, to pseu­do­nim li­te­racki. Mu­sia­ła­bym spraw­dzić, za­wsze my­ślę o nim Mar­cel. Ale na­zywa się chyba Je­rzy...

– Ju­lian.

– Ra­cja.

Tym ra­zem to Marta upiła łyk kawy. Od­sta­wiła fi­li­żankę na spode­czek.

– Ju­lian Bar­czak – po­wtó­rzyła, pa­trząc w prze­strzeń.

– Na­dal nie ro­zu­miem, w czym pro­blem.

– A gdy­bym ci po­wie­działa, że Ju­lian Bar­czak nie na­pi­sał tych wszyst­kich ksią­żek, które wy­da­ły­śmy?

Ania aż się za­krztu­siła.

– Uwa­żasz, że ma gho­stw­ri­tera?

– Nie, to nie to.

Ania za­ma­chała bez­rad­nie rę­kami.

– Czy mu­sisz być taka ta­jem­ni­cza?

– Nie wiem, jak mam to wy­ja­śnić.

– Naj­spro­śniej, jak się da – za­su­ge­ro­wała Ania. – Płyń do brzegu.

– Nie za­sta­na­wiało cię ni­gdy, skąd się wziął jego pseu­do­nim li­te­racki?

Ania wzru­szyła ra­mio­nami.

– Fa­cet dba o swoją pry­wat­ność.

– A te wszyst­kie wy­wiady? Raz mówi, że ma trzy sio­stry, in­nym ra­zem, że brata, to znów, że jest je­dy­na­kiem. Za­wsze kła­mie, za­wsze.

– I co z tego? Może nie lubi się zwie­rzać? Ar­ty­ści to dzi­wacy, prawda? Wiemy to naj­le­piej. Nie zaj­muję się wni­ka­niem, dla­czego lu­dzie ro­bią to, co ro­bią, póki cy­ferki w księ­go­wo­ści nam się zga­dzają.

Marta prze­stała się wpa­try­wać w fi­li­żankę i spoj­rzała po­waż­nie na swoją ko­le­żankę.

– My­ślę, że osobą, którą znamy i która udaje Mar­cela Ra­niuszka, na­prawdę jest Ju­lian Bar­czak. Ale my­ślę też, że Ju­lian Bar­czak nie pi­sze na­szych ksią­żek.

– Czyli jed­nak gho­stw­ri­ter?

– Nie, nie. Cho­dzi mi o to, że praw­dziwy pi­sarz z ja­kie­goś po­wodu za­trud­nił so­bie ko­goś, żeby uda­wał go w me­diach.

– A po cho­lerę?

Tym ra­zem to Marta wzru­szyła ra­mio­nami.

– Może jest kimś ze świecz­nika, więc in­for­ma­cja, że pi­sze po­czytne książki, by mu za­szko­dziła? Skąd mam, do li­cha, wie­dzieć?

– To bez sensu! – za­prze­czyła żywo Ania. – Je­żeli Bar­czak nie pi­sałby tych wszyst­kich ksią­żek, a brał za nie pie­nią­dze, to praw­dziwy au­tor mu­siałby mu na­prawdę bar­dzo ufać, że odda mu każdy grosz, że go nie oszuka. Bez sensu! – upie­rała się.

– Nie mógł prze­cież wie­dzieć, że w ciągu pię­ciu lat sprzeda mi­lion ko­pii swo­ich ksią­żek. My też tego nie wie­dzia­ły­śmy, gdy wy­grze­ba­łaś jego ma­ila z ty­siąca po­dob­nych pro­po­zy­cji. Nikt nie jest chyba aż tak za­ro­zu­miały... A może te­raz jest w czar­nej du­pie i nie wie, co z tym zro­bić?

Ania znów chwy­ciła fi­li­żankę, ale od­kryła, że ta jest już pu­sta, więc ze zło­ścią od­sta­wiła ją na spode­czek.

– OK, je­śli masz ra­cję, to dziwne, ale to nie nasz pro­blem, na­wet je­śli Bar­czak za­cznie okra­dać tego praw­dzi­wego, może na­wet już go okrada...

– Nie prze­szka­dza ci to?

– Do­póki dla nas pi­sze i na tym za­ra­biamy? – Ania krótko się za­sta­no­wiła. – Nie, chyba nie­szcze­gól­nie.

– Ale na­grodę bę­dzie od­bie­rał uzur­pa­tor.

– I co z tego? Wie­dzą o tym tylko cztery osoby. – Ania za­częła wy­li­czać na pal­cach. – Pi­sarz, Bar­czak, ty i te­raz ja.

– Wiesz, że trzy osoby mogą do­cho­wać ta­jem­nicy, je­śli dwie z nich nie żyją? A nas jest czworo.

– Nie cy­tuj mi tu Be­nia­mina Fran­klina. Nie wy­bie­ram się na tam­ten świat. Ty też nie. Zbyt wiele wy­siłku wło­ży­ły­śmy w tę firmę.

– No wła­śnie. A czuję, że Mar­cel Ra­niu­szek na­robi nam jesz­cze pro­ble­mów.

– To tylko głu­pie prze­czu­cie. Może po pro­stu nie trą­caj tego gówna, to nie za­cznie śmier­dzieć. Mar­cel Ra­niu­szek to na ra­zie na­sza żyła złota, z któ­rej fi­nan­su­jemy dużo in­nych rze­czy, mię­dzy in­nymi tych two­ich Azja­tów, i wolę, żeby tak po­zo­stało. – Ania po­chy­liła się nad biur­kiem w stronę swo­jej przy­ja­ciółki. – Dla­tego wiesz, co zro­bimy?

– Za­mie­niam się w słuch.

– Po­wia­do­mimy Ra­niuszka vel Bar­czaka, że do­stał na­grodę za pierw­szy mi­lion sprze­da­nych ksią­żek, wy­ślemy go na galę, od­stro­imy się jak stróż na Boże Ciało, same też na nią pój­dziemy, bę­dziemy się uśmie­chać, kla­skać, gdy bę­dzie wcho­dził na scenę, a po wszyst­kim wy­pi­jemy tyle szam­pana, żeby za­lać się w trupa i że­byś mo­gła o tym wszyst­kim za­po­mnieć.

– Mó­wisz?

– Pew­nie.

– No nie wiem.

– Ale na szczę­ście masz mnie, a ja wiem. Idę. Mam ro­botę.

Kiedy Ania wy­szła, Marta od­wró­ciła się w fo­telu w stronę du­żego okna ścien­nego za swo­imi ple­cami. Spoj­rzała na po­grą­żony w wie­czor­nej sza­rzyź­nie Po­znań. Mimo wszystko nie po­do­bał jej się ten po­mysł. Z ja­kie­goś po­wodu chcia­łaby po­roz­ma­wiać z Praw­dzi­wym Pi­sa­rzem, nie z Uzur­pa­to­rem. Cho­ciaż raz. Chciała go po­znać, po­nie­waż książki Mar­cela Ra­niuszka były... wy­jąt­kowe. Tak, to było wła­śnie to słowo. Marta chciała wie­dzieć, kto je stwo­rzył. Kto... tak na­prawdę. Miała pe­wien plan. Nie po­wie­działa o nim Ani. Jesz­cze nie. Wie­działa, że ko­le­żanka się sprze­ciwi. A prze­cież za­kła­dały tę firmę ra­zem i jak do tej pory za­wsze były zgodne. Pchały ten wó­zek wspól­nie od lat. Spraw­nie i z co­raz więk­szym roz­pę­dem. Co do jed­nego Ania miała bez­sprzecz­nie ra­cję. Do­brze pro­spe­ro­wały głów­nie dzięki umo­wom z Mar­ce­lem Ra­niusz­kiem. Marta wstała z fo­tela, po­de­szła do okna i oparła głowę o zimne szkło.

Po chwili wró­ciła do swo­jego biurka. Się­gnęła po ka­len­darz, bez któ­rego ni­g­dzie się nie ru­szała, i na jed­nej ze stron od­szu­kała od­po­wiedni nu­mer. Zna­la­zła go w in­ter­ne­cie ja­kiś czas temu. Już wtedy wie­działa, że Mar­cel szybko do­bije do pierw­szego mi­liona sprze­da­nych ko­pii, i za­częła się na to przy­go­to­wy­wać. A jed­nak ni­gdy nie za­dzwo­niła. Na­wet te­raz, gdy wy­bie­rała nu­mer, miała na­dzieję, że nikt nie od­bie­rze. Mocno trzy­mała za to kciuki, a jed­no­cze­śnie pra­gnęła, by ode­brała po­łą­cze­nie. Jak można być tak roz­dar­tym?

Je­den sy­gnał, dwa, pięć. Marta wła­śnie chciała się roz­łą­czyć, gdy po dru­giej stro­nie usły­szała:

– Ma­tylda Dra­gon, słu­cham, w czym mogę po­móc?

„Po­moc”. To było słowo klucz. Czy na­prawdę mo­gła jej po­móc?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki