Dziewczyna z Londynu - Louise Fuller - ebook

Dziewczyna z Londynu ebook

Fuller Louise

4,2
10,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Achileas Kane dostanie od ojca jego przedsiębiorstwo stoczniowe, jeśli się ożeni i będzie miał dzieci. Achileas nie planował zakładać rodziny i nie zna odpowiedniej kobiety. Chce przejąć firmę, lecz nie zamierza tańczyć, jak mu ojciec zagra. Gdy podczas pobytu w Londynie poznaje Effie Price, wpada na pomysł, że mógłby zawrzeć z nią umowę. Effie jest piękna, niezależna i potrzebuje pieniędzy na założenie własnej perfumerii. Pomoże jej, jeśli ona zgodzi się przez jakiś czas być jego żoną…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 136

Oceny
4,2 (5 ocen)
3
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Louise Fuller

Dziewczyna z Londynu

Tłumaczenie:

Anna Dobrzańska-Gadowska

Tytuł oryginału: Maid for the Greek’s Ring

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2022 by Louise Fuller

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9784-4

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Apartament dla nowożeńców w legendarnym hotelu Stanmore w londyńskim Mayfair był chyba najpiękniejszym miejscem, jakie Effie Price kiedykolwiek widziała.

Spojrzała na swój wyprasowany uniform, złożony z czarnej sukienki i białego fartuszka, i ciężko westchnęła. Płacono jej za sprzątanie pokoi, nie gapienie się dookoła.

– Ach, tu jesteś! Szukałam cię!

Effie zgarnęła stos wilgotnych ręczników i zerknęła przez ramię na Janine i Emily, swoje przyjaciółki i koleżanki z pracy, które właśnie zaglądały do pokoju. Janine wyciągnęła rękę po ręczniki i z rozmachem wrzuciła je do kosza na przeznaczone do prania rzeczy.

– Uciekaj! – Wskazała drzwi. – Wszystkim się tutaj zajmiemy, znikaj.

Effie potrząsnęła głową.

– Już prawie skończyłam, muszę tylko odkurzyć.

– Ja mogę to zrobić. – Emily chwyciła rączkę odkurzacza. – Naprawdę, damy sobie radę, a ty masz przecież coś innego do zrobienia. To ważny dzień, pamiętasz?

Effie ogarnęła fala przerażenia połączonego z ekscytacją. Od dziecka marzyła o własnej perfumerii. Jej matka, Sam, prowadziła salon kosmetyczny w domu i codziennie robiła klientkom zabiegi oraz makijaż. Effie obserwowała z zapartym tchem, jak zmarszczki wokół oczu kobiet stają się mniej widoczne, a ich rysy łagodnieją, prawie pewna, że jej matka sięga po jakieś magiczne sztuczki.

Dla niej samej taką magią było robienie perfum. Uwielbiała patrzeć, jakie wrażenie robi skomponowany przez nią zapach, jak ludzie wąchają go i jak pod jego wpływem zmienia się czyjś nastrój. Perfumy potrafiły przeobrazić kobietę czy mężczyznę, wzbudzić radość, dodać siły i seksapilu.

Nie zależało jej jednak wyłącznie na tym, by zmieniać życie obcych ludzi – chciała wydobyć matkę z sytuacji, w której ta musiała bezustannie martwić się o pieniądze. I dzisiaj, nareszcie, miała szansę zrealizować ten cel. Nadal nie mogła w to uwierzyć, wiedziała jednak, że jeśli umówione spotkanie przebiegnie zgodnie z jej oczekiwaniami i bank zgodzi się przyznać jej kredyt, pieniądze w ciągu czterdziestu ośmiu godzin znajdą się na jej koncie.

I wtedy także i jej życie zupełnie się zmieni. Takie miała marzenie i taką złożyła sobie kiedyś obietnicę.

Dwie minuty później szybkim krokiem szła korytarzem do windy, której drzwi rozsunęły się nagle. Z kabiny wyszedł jakiś mężczyzna, u którego boku chwiała się na niebotycznie wysokich obcasach kobieta, trzymająca się jego ramienia z tak rozpaczliwą determinacją, jakby była to deska ratunkowa.

– Coś tu jest nie tak…

Na głos nieznajomego Effie podniosła głowę i utkwiła wzrok w jego twarzy, ogarniając spojrzeniem wydatne kości policzkowe pod gładką, wyzłoconą słońcem skórą, niebezpiecznie zmysłową linię warg oraz niewiarygodnie niebieskie oczy. Przez głowę przemknęła jej myśl, że nigdy w życiu nie widziała tak przystojnego faceta i nagle poczuła, że kompletnie zaschło jej w ustach.

Mężczyzna wpatrywał się w towarzyszącą mu kobietę, czemu trudno było się dziwić, ponieważ także odznaczała się wyjątkową urodą. Smukła i długonoga, miała gęstą grzywę lśniących jasnych włosów, trochę jak konie, które ojciec Effie zwykł był obserwować na wielkim ekranie, nerwowo spacerując po padoku przez rozpoczęciem wyścigu. To wspomnienie przeniknęło jej serce niczym strzała, wprawiając je w paniczne drżenie.

Nie chciała myśleć o ojcu, nie chciała czuć się przygnębiona i bezradna, szczególnie teraz, gdy tak bardzo potrzebowała siły i energii.

– To nie to piętro.

Mężczyzna zrobił krok do tyłu, pociągając za sobą piękną blondynkę, i odwrócił się, by przycisnąć guzik na panelu na ścianie kabiny. W tym momencie jego wzrok napotkał spojrzenie Effie, która poczuła, że świat zakołysał się wokół niej, pozbawiając ją pewności co do wszystkiego, co do tej pory wydawało jej się absolutnie oczywiste. Ogarnęło ją nieodparte wrażenie, że oto nagle znalazła się w miejscu, którego nie znała, a całe jej ciało zadrżało, obezwładnione falą zagadkowego pragnienia.

Drzwi windy zamknęły się cicho.

Skąd wzięło się to pragnienie? Effie nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie, ponieważ nie potrafiła z niczym porównać tego, co nagle poczuła. Bo i jak miałaby to zrobić, na jakiej podstawie? Nie przeszkadzało jej, że była dziewicą, a nawet kiedy jej przyjaciółki opłakiwały kolejne zerwanie, pozwalała sobie na ciche westchnienie ulgi.

Nieudane małżeństwo jej rodziców kazało jej z ogromną ostrożnością traktować tak poważne sprawy jak miłość i wzajemne oddanie, a jeśli chodzi o seks, bez żalu przyznawała, że po prostu nie spotkała na razie odpowiedniego mężczyzny. Albo najzupełniej nieodpowiedniego.

Problem nie tkwił jedynie w tym, że była małomówna i pełna rezerwy. Konieczność opieki nad matką sprawiała, że Effie nie mogła prowadzić życia takiego jak inne nastolatki i dlatego typowe dla jej rówieśniczek przeżycia emocjonalne i seksualne były jej raczej obce.

Jeśli nie liczyć kilku mało intrygujących pocałunków, nigdy nie dotykała żadnego mężczyzny ani nie była dotykana. Facet z windy także nawet nie musnął jej czubkiem palca, lecz jego wzrok podziałał na nią jak fizyczny kontakt, tak bardzo był intymny i realny.

Effie potrząsnęła głową, odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła korytarzem przed siebie. Nie miała pojęcia, dlaczego to dziwne spotkanie tak ją rozstroiło, i nie miała ochoty się nad tym zastanawiać. Zbiegła po schodach na parter i zerknęła na zegarek. Idąc w kierunku jednego z bocznych wyjść, zdjęła fartuszek i ściągnęła włosy w koński ogon. Nie miała już czasu się przebrać, ale nie miało to większego znaczenia.

Urzędnicy banku wiedzieli, gdzie i w jakim charakterze pracowała, nie widziała zresztą najmniejszego powodu, by wstydzić się swojego zajęcia. Zależało jej jedynie na tym, by nikt nie oceniał jej na podstawie pracy, jaką wykonywała. Przez głowę przemknęła jej myśl, że bardzo chciałaby wyglądać jak tamta kobieta z windy, ale nic nie mogła poradzić na to, że była po prostu chuda i miała nieciekawe brązowe włosy oraz równie mało interesujące brązowe oczy, przesłonięte okularami w najzupełniej przeciętnych brązowych oprawkach.

Jednak z drugiej strony, gdyby los obdarzył ją wyrafinowaną urodą, pewnie byłaby zbyt zachwycona swoim wyglądem, by myśleć o komponowaniu zapachów, a tworzenie perfum bez wątpienia było jej życiową pasją. Zapach postrzegała jako coś znacznie więcej niż ostatni element kreacji mody – był dla niej biletem do życia wykraczającego daleko poza cztery ściany jej małego mieszkanka.

Uznała, że powinna dodać tę ostatnią myśl do swojego krótkiego wystąpienia i zanotować ją w komórce. Otworzyła torbę, żeby wyjąć telefon i natychmiast zorientowała się, że nie ma go tam. Tak jest, musiała zostawić go w szafce. Bez mapy miasta w komórce nie miała szans trafić do banku. Jej zmysł orientacji w terenie był gorzej niż znikomy, a wypytywanie o wskazówki przechodniów na londyńskiej ulicy było stratą czasu.

Musiała wrócić po telefon do hotelu, nie miała innego wyjścia. Odwróciła się na pięcie i biegiem ruszyła z powrotem. Parę sekund później o mały włos nie wyskoczyła ze skóry, gdy potężny czarny samochód terenowy bezszelestnie przemknął obok niej i zatrzymał się przy krawężniku. Pomyślała, że spokojnie zdąży na spotkanie, musi tylko dotrzeć do swojej szafki w szatni i…

Drzwi hotelu otworzyły się gwałtownie i na ulicę szybkim krokiem wyszedł mężczyzna z dwoma solidnie zbudowanymi ochroniarzami u boku, ze wzrokiem utkwionym w ekran trzymanej w dłoni komórki. Jego oczy ukryte były za ciemnymi szkłami drogich okularów, lecz Effie i tak wiedziała, że są intensywnie błękitne.

Był to mężczyzna z windy, który teraz szedł prosto na nią. Spróbowała się odsunąć, było już jednak za późno – mimo najszczerszych chęci nie zdołała uniknąć zderzenia z muskularnym ciałem i ze zdławionym okrzykiem chwyciła pasek torby, który właśnie zsuwał się z jej ramienia.

– Bardzo przepraszam – wykrztusiła automatycznie, dając wyraz starannie wpojonemu przekonaniu, że gość hotelu zawsze ma rację.

Mężczyzna błyskawicznie złapał jej łokieć, skutecznie zapobiegając katastrofie. Serce Effie zabiło mocniej. Widziana z bliska twarz nieznajomego była naprawdę fascynująca, lecz jeszcze większy zawrót głowy wywołać mogła ukryta pod idealnie skrojonym garniturem iście zwierzęca energia, siła i witalność.

– Nie musiałaby pani przepraszać, gdyby patrzyła pani przed siebie – rzucił, przyglądając jej się uważnie. – Może powinna pani zmienić okulary.

Effie zarumieniła się gwałtownie i uwolniła ramię z jego uścisku.

– Prawdę mówiąc, to pan wpadł na mnie, panie… – zawiesiła głos, czekając, żeby podał swoje nazwisko.

– Kane – powiedział po chwili wahania. – Achileas Kane.

Achilles, najsławniejszy wojownik starożytnej Grecji, legendarny bohater wojny trojańskiej, bezwzględny, twardy i szaleńczo odważny… Ten Achilles mieszkał teraz w Królewskim Apartamencie Hotelu Royal…

– A pani to…?

Jego głos brzmiał łagodnie, lecz spod warstwy spokoju przebijała zdecydowanie stanowcza nuta.

– Effie Price. I, jak już mówiłam, to pan wpadł na mnie, panie Kane, więc może to nie ja powinnam zmienić okulary.

– Doprawdy?

Ogarnęła ją fala rozdrażnienia. Achileas Kane może i przypominał mitycznego bohatera, ale nic nie mogło zamaskować jego arogancji.

– Doprawdy – warknęła. – I biorąc pod uwagę niezaprzeczalne fakty, cofam moje przeprosiny.

– Słucham? – Dopiero teraz popatrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. – Cofa pani swoje przeprosiny?

Jeden kącik jego ust uniósł się w zmysłowym uśmiechu, całkowicie przykuwając jej uwagę. Z trudem opanowała zmieszanie i podniosła głowę.

– Nie mam za co przepraszać – oświadczyła lekko drżącym głosem. – Dlaczego miałabym przepraszać za coś, czego nie zrobiłam? Zachowałam się uprzejmie, chyba aż za bardzo uprzejmie, bo to pan powinien przeprosić mnie, naprawdę.

Achileas Kane zmierzył ostrym spojrzeniem stojącą przed nim kobietę. Był w fatalnym nastroju, bez dwóch zdań. Dzień zaczął się źle w chwili, kiedy rano wreszcie opuścili dom Nica, gdzie odbywała się impreza. Instynktownie zacisnął zęby. Nie przyszedł na przyjęcie z Tamarą i z całą pewnością nie planował wyjść razem z nią. Ich trwająca dziewięć tygodni znajomość miała czysto fizyczny, satysfakcjonujący dla obu stron charakter i zakończyła się ponad pół roku temu, z inspiracji Achileasa.

Jednak ostatniej nocy Tamara z jakiegoś powodu doszła do wniosku, że ich związek nie tylko nie dobiegł końca, ale powinien nadal się rozwijać i wejść w poważniejszą fazę. Pijana w sztok, przyssała się do ramienia Achileasa tak mocno, że ostatecznie najłatwiejszym wyjściem było zabrać ją ze sobą do hotelu, by się przespała i wytrzeźwiała.

Niestety, kiedy powiedział jej, że wychodzi, wpadła w furię i zaczęła grozić mu wszelkimi możliwymi oraz niezwykle dotkliwymi aktami zemsty, a gdy groźby nie przyniosły pożądanego skutku, oświadczyła, że zadzwoni do swojego ojca. Oleg Ivanov był rosyjskim oligarchą, który niedawno wydał jedną ze swoich córek za miliardera zbijającego fortunę na produkcji zaawansowanych technologii, i teraz aktywnie rozglądał się za odpowiednimi mężami dla dwóch młodszych.

Achileas zbył histeryczne szlochy Tamary machnięciem ręki. Nie zamierzał się żenić i, biorąc pod uwagę, że statystycznie jedno z dwóch małżeństw kończyło się obecnie rozwodem, zupełnie nie rozumiał, dlaczego ktokolwiek decyduje się na tak bezsensowny krok. Wierność była czysto socjologicznym konstruktem, a nie imperatywem biologicznym, i Achileas, niechciany, nieuznany przez ojca nieślubny syn stoczniowego giganta Andreasa Alexiosa, stanowił żywy przykład tych faktów.

Andreas był tradycyjnym Grekiem, patriarchą jednej z najstarszych greckich rodzin, władających przemysłem stoczniowym. Teraz chory Andreas musiał stanąć twarzą w twarz z własną śmiertelnością i zastanowić się nad przyszłością swojego dziedzictwa, przyszłością, w której nie było męskiego spadkobiercy z formalnego, zalegalizowanego związku. Właśnie z tego powodu Andreas był dziś gotowy przyjąć nieślubnego syna do klanu Alexiosów. Po trzydziestu dwóch latach, czterech miesiącach i dziesięciu dniach Andreas uznał, że potrzebuje obecności jedynego syna w ostatnim okresie swojego życia.

Już jako dziecko Achileas wiedział, że Richard Kane nie jest jego ojcem, i bezustannie marzył o spotkaniu z człowiekiem, który nim był. Oczywiście, kiedy jego marzenie w końcu się spełniło, wcale nie wyglądało tak, jak w dziecięcych fantazjach. Młody mężczyzna spotkał obcego człowieka, który obiecał mu akceptację i publiczne uznanie, pod jednym warunkiem – Andreas życzył sobie, aby jego jedyny syn ustatkował się i ożenił. I naturalnie, chociaż o tym nie wspomniał w otwarty sposób, by spłodził spadkobierców, którzy zapewnią kontynuację rodu Alexiosów.

Achileas wrócił myślami do dramatycznych szlochów Tamary i skrzywił się lekko. Może faktycznie było to jakieś rozwiązanie. Tamara była bogata, piękna i dobra w łóżku, a poza tym zależało jej na formalnym związku. Gdyby poprosił ją o rękę, niewątpliwie zgodziłaby się bez wahania, ale jeśli chodzi o dzieci… Nie, Achileas nie chciał mieć dzieci, w żadnym razie. Bo niby jak ktoś, kto nie znał własnego ojca, miałby wiedzieć, jak być ojcem?

Tak czy inaczej, miał serdecznie dosyć związków w ogóle, a zwłaszcza związków z kobietami, które uważają, że uda im się osiągnąć zamierzony cel za pomocą wrzasków, łez i histerycznego tupania. Spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę i pośpiesznie przywołał się do porządku. Najwyraźniej cała ta Effie Price czekała na jego przeprosiny… Co ona sobie właściwie wyobrażała? Dlaczego sądziła, że ma prawo mówić do niego takim tonem?

Kim ona w ogóle była? Omiótł wzrokiem jej niepozorną postać, pantofle na płaskim obcasie, tanią torbę i tę sukienkę, pożal się Boże. Gdyby nie wpadła na niego, nigdy by jej nie zauważył. Spojrzał na jej delikatną owalną twarz. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że skądś ją zna. Frustracja i znużenie przeżyciami ostatnich kilku godzin zalały go gorącą falą. Był zmęczony, głodny i na dodatek bardzo mu się śpieszyło. I nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać pouczeń ze strony tej Panny Nikt.

– Nic z tego – oświadczył cicho.

Zamrugała, zupełnie jak sowa, za tymi grubymi szkłami, i długą chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu. Potem dumnie podniosła głowę i wtedy mężczyzna poczuł nagłe, kompletnie nieoczekiwane ukłucie pożądania.

– Wobec tego nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia – oznajmiła sztywno. – Proszę oddać mi moją torbę, muszę już iść…

Achileas bezgłośnie zgrzytnął zębami. Odprawiła go jak niesfornego uczniaka! Nie był w stanie przyjąć tego do wiadomości. Nic więcej do powiedzenia? O, nie, w żadnym razie, to on zawsze miał ostatnie słowo, i już.

– Proszę pana…

To był Crawford, szef ochrony Achileasa.

– O co chodzi? – rzucił ze złością.

– Mamy pewien problem… Panna Ivanov zadzwoniła do swojego brata, który jest już w drodze…

Achileas zaklął pod nosem. Dobrze znał Romana i nie miał cienia wątpliwości, że ten zrobi monumentalną scenę. Mocno zacisnął usta. Nie, nie i jeszcze raz nie, nie teraz i nie tutaj. W normalnych okolicznościach byłoby mu to najzupełniej obojętne, ponieważ doskonale czuł się w trudnych, konfliktowych sytuacjach i między innymi właśnie dlatego w błyskawicznym tempie pokonał drogę od absolwenta wyższej szkoły biznesu do miliardera, którym został przed ukończeniem trzydziestki.

Sęk jednak w tym, że Andreas Alexios patologicznie nie znosił skandali. Achileas doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież to z tego powodu on, nieślubny syn, dorastał z innym nazwiskiem. I nadal bolało go to, mimo że wszystkie związane z tym decyzje podjęto na długo przed jego przyjściem na świat, mniej więcej wtedy, kiedy jego matka odkryła, że jest w ciąży, i cały sztab prawników zaoferował jej niezwykle korzystną pod względem finansowym ugodę w zamian za dyskretne milczenie.

Naturalnie teraz Achileas doskonale wiedział, że zaproponowana jego matce suma mogła być nawet dziesięciokrotnie wyższa, a i tak choćby w niewielkim stopniu nie uszczupliłaby majątku Alexiosów, najtrudniej było mu jednak pojąć fakt, że jego ojciec zasiadł do stołu ze swoimi prawnikami i precyzyjnie obliczył koszt porzucenia własnego dziecka. Dał jego matce dokładnie tyle, żeby jego synowi nigdy niczego nie brakowało i żeby akceptowano go w towarzystwie, nie tyle jednak, żeby miał taką samą pozycję jak jego przyrodnie rodzeństwo.

Achileas zmienił tę sytuację, rzecz jasna, dzięki własnej determinacji, ambicji i ciężkiej pracy, obsesyjnie dążąc do osiągnięcia celu, jakim zawsze był dla niego sukces. Teraz nie potrzebował już ani pieniędzy Andreasa, ani żadnych z nim kontaktów. Czas, kiedy pragnął i potrzebował ojca, dawno już minął, i dziś zależało mu przede wszystkim na odwecie za okazaną obojętność. Chciał dostać to, co mu się słusznie należało, a poza tym wiedział, że nazwisko ojca pomoże mu odnieść jeszcze większy sukces.

Dlatego awantura z Romanem była luksusem, na jaki w tej chwili nie bardzo mógł sobie pozwolić. Nie chciał ryzykować, ponieważ jego ojciec mógłby się jeszcze wycofać, lecz świadomość, że tym razem nie do niego należeć będzie ostatnie słowo, była doprawdy wyjątkowo irytująca.

Ściągnął brwi i nagle ujrzał swoje odbicie w szkłach stojącej przed nim młodej kobiety.

– Tak się składa, że mam całkiem sporo do powiedzenia – rzucił.

Zacisnęła usta i rzuciła mu nieprzyjazne spojrzenie.

– Więc może powinien pan przebadać słuch, nie wzrok – wymamrotała. – Przecież powiedziałam panu, że mi się śpieszy, prawda?

– Z moim słuchem i wzrokiem wszystko jest w porządku, podobnie jak z innymi zmysłami – wypalił kpiąco.

– Być może, natomiast mocno niepokoi stan pańskiego ego. – Lekko uniosła delikatnie zarysowaną brew. – Wydaje mi się nieco rozdęte, co niewątpliwie wymaga szybkiej konsultacji lekarskiej.

W porównaniu z obelgami i oskarżeniami, jakimi wcześniej obrzuciła go Tamara, był to bardzo łagodny atak, zupełnie nie wiedział więc, dlaczego słowa tej dziewczyny tak go dotknęły. Dlaczego poczuł potrzebę, by nie tylko zaprzeczyć jej drwinom, ale także dowieść jej, że bardzo się myliła? Było to po prostu śmieszne.

Z wnętrza hotelu dobiegł ich szybki łomot ciężkich kroków i jego ochroniarze jak jak jeden mąż odwrócili głowy w kierunku obrotowych drzwi.

– Panie Kane, musimy jechać. – Crawford zrobił krok w stronę swojego pracodawcy.

Achileas spojrzał na Effie Price. W rozproszonym świetle sprawiała wrażenie drobnej, kruchej i bardzo młodej. Na myśl o tym, że mogłaby się znaleźć w epicentrum wybuchu wściekłości Romana, nagle ogarnęło go dziwne rozdrażnienie. Nie mógł zostawić jej tutaj na pastwę losu i nie mógł zostać, między innymi dlatego, że nie potrzebował świadków nieuchronnej awantury, więc…

Więc musiał zabrać ją ze sobą, nie miał wyboru.

Później nieraz zastanawiał się, co skłoniło go do realizacji tego kompletnie szaleńczego planu, jednak w tamtej chwili wydało mu się to nie tylko racjonalne, ale i konieczne.

– Słyszała pani. – Odwrócił się do niej. – Musimy jechać.

Patrzyła mu prosto w oczy, lecz nawet nie drgnęła. Miał nawet wrażenie, że zaparła się tymi małymi stopami w chodnik.

– Jechać? O czym pan mówi?

Zrobił krok ku niej.

– To dosyć proste – powiedział zdecydowanym tonem. – Muszę stąd zniknąć, a pani jedzie ze mną.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale było już za późno. Achileas wrzucił jej torbę na tylne siedzenie czarnego wozu i lekko popchnął ją w stronę samochodu.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI