Dziwna-historia-wisielca z... - Iwona Szul - ebook

Dziwna-historia-wisielca z... ebook

Szul Iwona

0,0

Opis

Kryminalne fantasy z czarnym, a nawet wisielczym humorem.

 

Dziwna historia wisielca z…

to kryminał fantasy z elementami czarnego humoru, realiami nawiązujący do średniowiecznych okolic Bałkanów.

Jovan jest starym wdowcem mieszkającym koło cmentarza w zapadłej wiosce o ponurej nazwie Groblje Doły. Chce od losu tylko jednego – świętego spokoju. Niestety jego życie zostaje przewrócone do góry nogami, gdy śmiercią samobójczą ginie jeden z jego sąsiadów. W noc po pogrzebie wisielec powraca do żywych i skonfundowany udaje się do najbliższego domu, którym jest Chata Jovana. Gospodarz próbuje przekonać go, by wrócił w zaświaty, lecz ten upiera, że nie spocznie w niepoświęconej ziemi. Nie pamięta szczegółów swojej śmierci, ale jest pewien, że się nie powiesił. Postanawia udowodnić, że został zamordowany.

Jovan, przewidując, że dopóki ożywieniec nie wróci do grobu, dopóty on nie odzyska spokoju, postanawia pomóc w śledztwie. Sytuacja komplikuje się, gdy w tajemniczych okolicznościach zaczynają kończyć żywot następni mieszkańcy, a do wioski przybywa Inkwizytor.

Do sprawy włącza się Irina – młoda wychowanka cygańskiego taboru posiadająca moc przewidywania przyszłości z blasku świecy, której wizje są niestety zbyt dziwne, by dało się je zrozumieć, oraz Kostek – wierny, choć zadziorny pies ze skłonnościami do podjadania swojego pana.

Ze względu na mroczny, a jednocześnie ironiczny ton powieść jest skierowana do starszej młodzieży i dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Iwona Szul

Warszawa 2024

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Ilustracje na okładkę i we wnętrzu: Iwona Szul

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja: Agnieszka Kazała

Korekta: Aga Dubicka

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: I, Warszawa

ISBN: 978-83-66945-92-0

Rozdział 1

Niedaleko zmurszałego muru cmentarza stała samotna chałupa charakterystycznie przechylona na jedną stronę. Pozbawieni wyobraźni mieszkańcy wsi nazywali ją Chatą Jovana. Jej właściciel, rzeczony Jovan, posunięty w latach, ale wciąż w niezłej formie samotny wdowiec – uważany za nieszkodliwego dziwaka i samotnika, nie dlatego, żeby był opryskliwy, ale że raczej stronił od towarzystwa – czasem pomagał innym przy wszelkiego rodzaju naprawach lub niewielkich pracach w obejściu.

Tego szarego, przedwiosennego popołudnia wyszedł na próg swego domu i spojrzał w kierunku wsi, a dokładniej kilku chat wyrastających z ziemi bez ładu i składu niczym pryszcze na twarzy młokosa. Nie po raz pierwszy pomyślał, że osadnicy, którzy przybyli na te ziemie, musieli zdawać sobie sprawę, że oto przyszło im zamieszkać w zapomnianej przez Boga i ludzi i nie dającej żadnych perspektyw dziurze. Bo niby jak inaczej wyjaśnić fakt, że nazwali swoją wioskę Groblje Doły?

Rzeczywiście trudno byłoby znaleźć miejsce bardziej odcięte od świata niż ta niewielka dolinka otoczona z każdej strony górami i lasem. Okolica nie mogła poszczycić się nawet świeżym powietrzem czy żyzną ziemią, gdyż pobliskie bagno swoimi wyziewami skutecznie psuło powietrze i rozmiękczało pola. By dopełnić ten „urokliwy” obrazek, należy wspomnieć o nieopadających mgłach i wiecznie zachmurzonym niebie, jakby nawet słońce nie chciało spoglądać na tej grajdół.

Zimą w Grobjich Dołach dni mijały, zanim na dobre się zaczęły, i nawet nadchodząca wiosna niewiele polepszała sytuację. Śnieg, który przez ostatnie miesiące zalegał ponad metrową warstwą, zaczął topnieć, zmieniając ścieżki w rozmiękłe bajora.

Po chwili kontemplacji tej „sielskiej” okolicy Jovan skierował wzrok na cmentarz. Miejsce wiecznego spoczynku wieśniaków wydawało się tylko nieco bardziej ponure niż to ich doczesnego żywota. Ale dla nieszczęśnika, który dokonał żywota tego dnia, i to było – jak widać – zbytkiem luksusu.

Pod murem stał skromny poczet czterech żałobników i proboszcz; wszyscy aż po łydki ugrzęzli w błocie. Okryci szarymi płaszczami, które miały ochronić ich przed wilgocią, i zgarbieni z zimna sami przypominali nagrobki. Pochylali się nad wykopanym w grząskiej ziemi płytkim grobem, wyjątkowo odpychającym, nawet jak na standardy grobowe.

Jovan, którego oczy i pamięć nie były już tak dobre jak kiedyś, spróbował ich rozpoznać. Jeden z żałobników – jasnowłosy mężczyzna zwrócony plecami do chaty – wyróżniał się od pozostałych nieco porządniejszym odzieniem i postawniejszą sylwetką. Naprzeciwko stała zapłakana, młoda dziewczyna uczepiona ramienia mężczyzny w średnim wieku o dziobatej twarzy zastygłej w zaciętym wyrazie. Tę dwójkę rozpoznał – mieszkali po wschodniej stronie rzeki. Ostatnim z przybyłych był wymizerowany chłopak, który wyraźnie chciał trzymać się od pozostałych na dystans. Poza nimi Jovan dostrzegł jeszcze jednego, którego nie zauważył w pierwszej chwili – średniej wielkości burego kundla, leżącego przy zbitej z desek skrzyni robiącej zmarłemu za trumnę.

Ojczulek wygłosił krótkie kazanie – wyraźnie nie miał ochoty się starać dla kogoś, kto nawet nie spocznie w poświęconej ziemi, szczególnie w taką pogodę. Żałobnicy po kolei podeszli do trumny, by się pożegnać, po czym wieko zostało zamknięte i złożono ją do dołu. Wszyscy szybko się rozeszli, tylko psisko nie ruszyło się od świeżo usypanej mogiły.

Jovan, który wcześniej nie chciał im przeszkadzać, pokuśtykał w tamtą stronę zaciekawiony, kogóż to pochowano pod płotem. Krzyż wbity przy grobie zdążył przechylić się, tak, że pozioma poprzeczka jak krogulczy palec mierzyła teraz w ziemię, niczym w oskarżycielskim geście.

– Hryhorij – przeczytał i podrapał się po głowie. Po chwili przypomniało mu się, że rzeczywiście coś słyszał o tej sprawie. Zmarłego znał przelotnie, jak większość mieszkańców Grobljich Dołów. Młody, pełen życia chłopak dwa dni temu z nieznanych przyczyn powiesił się w swoim domu. Jovan nie dociekał, czemu to zrobił ani kto go znalazł, dziwiło go tylko trochę, że tak mało osób przyszło na pogrzeb. Choć może nie powinno – wszak była to śmierć samobójcza.

Zrobiło mu się żal psa, który wciąż wiernie trwał przy swoim panu. Próbował go zabrać do swojej chaty, żeby biedne zwierzę mogło się ogrzać i coś zjeść, ale ono wręcz ostentacyjnie miało go gdzieś. W końcu machnął na nie ręką.

Wracając do domu, pomyślał, że zmarły powinien być wdzięczny, że w ogóle dostał krzyż i byle jaką modlitwę od farosza.

Jak się okazało – nie był.

Obudziło go pohukiwanie sowy. Natychmiast wstrząsnął nim dreszcz. Nie wiedział, co się dzieje, czuł, jakby trawiła go gorączka. Umysł miał zamroczony, a ciało zdrętwiałe. Nie mógł złapać powietrza. Szamotał się i po kilku próbach zdołał uwolnić od czegoś, co krępowało mu ruchy. Ledwie jednak zaczął się podnosić, coś, jakby drewniany kołek, wbiło mu się w czoło, przez co znowu upadł.

Poczuł w nozdrzach znajomy fetor. Zrozumiał wówczas, że ma zamknięte oczy. Z trudem otworzył sklejone powieki tylko po to, żeby zobaczyć czarną paszczę wyposażoną w kilka połamanych kłów. To z niej wydobywał się ów nieznośny smród. Zaraz potem obślizgły język przejechał mu po twarzy.

– No, już wstałem! Kostek, przestań! – wycharczał, odsuwając od siebie włochatego kundla, który jak zawsze witał go po obudzeniu. Własny głos wydał mu się dziwny; z trudem przechodził mu przez gardło, drażniąc je, jakby było zdarte. Poza tym, ku jeszcze większemu zaskoczeniu, odkrył, że jest noc i że zamiast we własnym łóżku leży na gołej ziemi. Z wysiłkiem dźwignął się na nogi.

Był kompletnie skołowany. Bodźce przypływały do niego z opóźnieniem – rana na czole pulsowała tępym bólem, a kark i szyja go piekły, jakby były obtarte. Wokoło panowała ciemność, ale udało mu się rozróżnić parę kształtów – jakiś mur, a kawałek dalej przechylona bryła domu. Nie wiedząc za bardzo, co ze sobą począć, ruszył w jej stronę.

Miał trudności z zasypianiem, dlatego zawsze, gdy późną nocą, leżąc w łóżku, czuł, że odpływa w sen, był wdzięczny losowi. Tym razem jednak coś wyrwało go z objęć błogiej nieświadomości – czyjeś natarczywe walenie w drzwi. Być może było to tak naprawdę delikatne, nieśmiałe pukanie, ale w zaistniałych okolicznościach dla Jovana nie stanowiło różnicy.

Zwlókł się z łóżka, co zaraz wykorzystało chłodne, nocne powietrze, by zmrozić jego biedne stare kości, i poczłapał do drzwi, zapalając po drodze świecę. Był gotów obrzucić intruza najgorszymi inwektywami, lecz gdy otworzył, słowa uciekły mu z głowy i uleciały w bezgwiezdne niebo.

W chybotliwym blasku ognia ujrzał niezdrowo ziemistą, bladozieloną twarz o oczach połyskujących dziwnym blaskiem, skórze poznaczonej siecią czarnych żył, z płytką raną w czole i wyraźnym śladem po pętli na szyi.

– Hryhorij? – wydusił z siebie Jovan.

– Tak. Przepraszam, że nachodzę pana tak późno, ale chyba żem się zgubił – odpowiedział świeżo pochowany i świeżo powstały trup.

Starszy mężczyzna westchnął z mieszanką zmęczenia i irytacji. Był pewien, że tej nocy już oka nie zmruży.

– Wejdź, pan, nie będziemy tak w progu na mrozie gadać. – Wszedł do domu, a za nim wisielec i jego pies, którego w najmniejszym stopniu nie zrażał fakt, że jego pan jest tak jakby nieżywy.

Słuchając wyjaśnień Jovana, żywy trup otwierał oczy tak szeroko, że jeszcze chwila, a gałki wypadłyby mu z oczodołów. Na szczęście opowieść starszego mężczyzny była krótka, wszak on sam nie wiedział wiele.

– Jakoś czułem, że coś jest nie tak – stwierdził Hryhorij po chwili, jaką zajęło mu odnalezienie języka w ustach. Dosłownie i w przenośni świeżo powstały trup musiał sięgnąć ręką do gardła, by go stamtąd wydobyć. Był w szoku, ale fakty zaczęły mu się układać w całość. Zorientował się wówczas, że Kostek, który ułożył się u jego stóp, gdy obaj z gospodarzem zasiedli przy stole, teraz zapamiętale obgryza jego nogę. Wyrwał mu ją, na co kundel rzucił mu niezadowolone spojrzenie.

– Co ja teraz zrobię?! – zaczął lamentować trup.

– Panie, a co pan możesz zrobić jako nieboszczyk? – spytał retorycznie Jovan. – Wracaj pan do grobu, na wieczny spoczynek, tak będzie dla wszystkich najlepiej.

Jovan wiedział, że martwi ot tak nie powstają z grobów – inaczej usługi pogrzebowe byłyby w poważnych tarapatach – i że coś musiało go na ten świat zawrócić. Jednak nie wiedział, co aż tak pilnego mogłoby się wydarzyć w zapadłej dziurze, jaką wszak były Groblje Doły.

Hryhorij zdawał się myśleć podobnie, bo smętnie pokiwał głową. Nim wstał, żeby wyjść i wrócić do grobu, pogłaskał jeszcze Kostka po pysku. Kundel odgryzł mu palec i z lubością zaczął go przeżuwać. Chwilę trwało, zanim udało mu się go odebrać.

Łup-łup-łup!

Rozległo się nie dłużej niż godzinę później. Tym razem to zdecydowanie było walenie w drzwi. Jego ton zdradzał zdenerwowanie i niecierpliwość. Zrezygnowany Jovan, zgrzytając zębami, znów zwlókł się z łóżka. Nawet się nie zdziwił, gdy w progu zobaczył tę samą trupią twarz.

– Panie Jovanie, tak nie może być! – oznajmił nieboszczyk. – Próbowałem, ale spokoju nie mogę odnaleźć! Ja wiem, żem za życia był kanciarz, że w karty grałem, ale żeby tak na niepoświęconej ziemi jak bezbożnik jakiś!

– A czegoś się pan spodziewał, gdy się pan wieszałeś?! – żachnął się Jovan coraz bardziej zirytowany. Że też na niego padło! Tylko dlatego, że miał dom najbliżej cmentarza.

– Ale ja się nie powiesiłem!

– Tak, a to – wskazał pręgę otaczającą szyję nieumarłego – niby przypadkiem się stało?

Hryhorij potarł dłonią po karku, drugą drapiąc się po głowie. W czasie pierwszej rozmowy z Jovanem bardziej istotne mu się wydało samo to, że nie żyje, niż przyczyna tego stanu rzeczy.

– Ostatnie, co pamiętam, to… że pijany byłem – rzekł po chwili. – Ale na pewno się nie powiesiłem! Nie miałem powodu. Wręcz przeciwnie! Wszystko mi się układać zaczęło, psia mać!

– Panie Hryhorij, ja rozumiem, że obudzenie się jako trup to nic przyjemnego, ale niechże pan spróbuje pomyśleć logicznie. Ktoś pana znalazł, jak żeś pan dyndał ze stropu, jak gacie na wieszaku do prania! Sam pan mówisz też, że byłeś pan pijany. Może co głupiego do łba strzeliło?

– Na pewno nie! – upierał się. – Ktoś musiał to upozorować! To właśnie dlatego wróciłem i jestem wśród żywych! – Jovan pokręcił głową z rezygnacją, a trup dodał:. – Mogę to udowodnić!

– A niby jak, skoro rzekomego mordercy pan nie pamiętasz?

– Gdybym to ja przeklęty był, tobym nie mógł na poświęconą ziemię wkraczać, zgadza się?

– Ano według mądrości ludowej stanąłbyś pan w płomieniach.

– Właśnie! Więc jeśli noga ma postoi na cmentarzu, znaczyć to będzie, żem niewinną ofiarą i śmierć moją pomścić muszę!

– Dobra. To chodźmy.

Stanęli przed bramą cmentarza. Ścieżka, która przezeń prowadziła, rozmiękła zupełnie, jak pozostałe w wiosce. Przycupnięte po obu jej stronach porośnięte mchem skarłowaciałe nagrobki przypominały wysuszone grzyby.

Hryhorij wahał się przez chwilę, ale w końcu przełknął ślinę, nieomal znów połykając język, po czym dziarsko postąpił krok naprzód. Jovan odruchowo zamknął oczy. Gdy jednak je otworzył, zobaczył, że nic się nie stało. Żywy trup stał na poświęconej ziemi bynajmniej nie w płomieniach, za to coraz głębiej zatapiając się w błoto.

A więc to jednak prawda… – pomyślał.

Ktoś w wiosce został mordercą!

Rozdział 2

Słońce, wyjrzawszy zza chmur, ujrzało pod sobą wioskę – z góry podobną do dziobatej gęby ozdrowieńca po ospie. Drugi raz nie popełniło tego błędu. Dzień więc wstał nad Grobljimi Dołami, jak zwykle szary i ponury.

Dla niektórych był jednak bardziej przygnębiający niż dla innych. Do grona tych osób zaliczał się Jovan. Najpierw, wstając z łóżka, prawie potknął się o włochatego kundla, który spał rozciągnięty, zajmując połowę podłogi w izbie. Potem potknął się o trupa, który zajmował drugie pół.

Jakoś tak wyszło – po odkryciu z poprzedniej nocy – że wisielec wrócił do chaty Jovana i razem ze swoim psem legli na klepisku. Zmęczonego niecodziennymi przeżyciami gospodarza również zmógł wreszcie sen. Teraz Hryhorij był jak najbardziej martwy, o czym świadczył fakt, że nie przeszkadzało mu, iż Kostek przez sen przeżuwał mu przedramię. Według ludowej mądrości żywe trupy, wampiry i tego typu stwory powstawały tylko w nocy, więc na razie był spokój.

A jednak Jovan nie mógł się uspokoić. Przeszło mu przez myśl, żeby zabrać ciało i znów je zakopać, lecz odrzucił ten pomysł. Po pierwsze, nic nie gwarantowało, że następnej nocy wisielec znów do niego nie przylezie. Po drugie, to jednak było naprawdę niepokojące, że po wiosce chodził zabójca.

Jovan nie mógł znaleźć sobie miejsca we własnej chacie. Skąd miał wiedzieć, co począć z umarłymi, którym zachciało się wrócić do żywych? Do głowy przychodziła mu tylko jedna osoba mieszkająca w bliskiej okolicy, która coś na ten temat mogła wiedzieć – wielebny ojczulek.

Postanowił czym prędzej się do niego wybrać. W chwili, gdy otwierał drzwi od domu, coś przemknęło mu pod nogami, nieomal wywracając go na ziemię. W ostatniej chwili złapał się futryny. Za progiem włochaty kundel przystanął, rzucając mu wyczekujące spojrzenie.

– A niech cię! – rzucił Jovan, próbując uspokoić oddech. – Chcesz iść ze mną? Dobra. Tylko do kościoła cię nie wpuszczą.

Kostek ruszył za nim, nie racząc go odpowiedzią.

Drewniany kościółek pod wezwaniem św. Nomena Nominanduma w Grobljich Dołach górował nad cmentarzem z pobliskiego niewielkiego wzniesienia. Wyposażony był w prostokątną wieżyczkę, która przez wieki stania na grząskim gruncie znacząco się wykrzywiła. Swoim kształtem przywodziła mieszkańcom bardzo bezbożne skojarzenia, co jednych wprawiało w mimowolne rozbawienie, innych zaś w konsternację.

Kiedy Jovan wszedł do środka, uderzyły go: zapach wilgotnego drewna i nieudolnie próbująca go ukryć woń kadzidła. Wyposażona w kilka rzędów ławek nawa była pusta, jeśliby nie liczyć zgarbionej gargulcowatej postaci łypiącej znad miotły pojedynczym złym okiem.

– Szczęść Boże, pani Maryno – przywitał się Jovan. Jednocześnie, jak za każdym razem, gdy widział gospodynię proboszcza, zachodził w głowę, jakim sposobem ta wiedźma dostała pracę w Domu Bożym.

– Szczęść, szczęść – odpowiedziała stara kobieta. – Po co przyszedł tak wcześnie? – przeszła od razu do rzeczy.

– Chciałem się zobaczyć z księdzem Pavlem. Mam pilną sprawę.

– Ksiądz już wstał. Może iść na zakrystię.

Jovan podziękował, że łaskawie pozwoliła mu tam pójść.

Proboszcz Pavlo siedział za biurkiem, a jego pyzatą twarz rozjaśniał uśmiech rybich warg.

– W czym mogę pomóc? – zapytał.

Jovan chwilę miętolił kapelusz w dłoniach. Jak miał powiedzieć, że wczorajszej nocy zapukał do jego drzwi nieboszczyk?

– Chciałem się zapytać o tego nieszczęśnika, co go ksiądz wczoraj pochował – wydukał wreszcie.

Twarz duchownego przybrała zachmurzony wyraz.

– Ach, tak. Przykra historia. Ale rozumie pan, nie mogłem samobójcy pochować na poświęconej ziemi.

– No tak… Po prostu tak mi się jakoś dziwnym zdaje, że młody człowiek, co całe życie ma przed sobą, targnął się na nie tak bez powodu.

– Panie Jovanie, dziwne rzeczy ludziom w głowach siedzą. Jako spowiednik mogę panu powiedzieć, że tak jest, choć oczywiście szczegółów mi zdradzać nie wolno.

Jovan kiwnął głową. Ciekawiło go, czy zabójca też się spowiadał u księdza.

– A może to jednak wypadek był?

– Jakżeby wypadek, panie Jovanie?! Jego kuzyn go znalazł niedługo po samobójstwie. Ciało ponoć jeszcze ciepłe było.

– Kuzyn?

– Tak, Serhij. Od razu do mnie z płaczem przybiegł, taki był wstrząśnięty. Razem żeśmy nieboszczyka wynieśli i dom zapieczętowali.

– Dom… On gdzieś po wschodniej stronie rzeki mieszkał, prawda?

– Ano tak. Za mostkiem prosto, na końcu ścieżki po lewej stronie. Pan chcesz pewnie na licytację się wybrać? – domyślał się farosz.

Jovanowi taki pomysł nawet do głowy nie przyszedł, ale uznał, że to dobry pretekst dla swojej ciekawości.

– Tak.

– Licytator ma być w południe, ale nie wiem, czy tam coś ciekawego znajdzie.

Ponoć zaczęło mu się układać, więc może przyjdzie nam się jeszcze zdziwić – pomyślał Jovan, a głośno dopytał: – A… Tak mnie naszło, jako że to wisielec, potępieniec się znaczy, to czy… zdarzyć by się mogło, żeby jako jaka zmora powrócił do żywych? Widzi ksiądz, ja najbliżej mieszkam i mnie taki jakiś niepokój ogarnął.

– Trudne pytanie pan zadajesz, panie Jovanie. – Farosz zmarszczył czoło, a jego głos wyraźnie się ochłodził. – Ludowe mądrości znają przypadki, gdy zmory i wampiry powstawały zza grobu, by żywych dręczyć. Wtedy się słało po Inkwizycję.

– A po cóż Inkwizycja? – Jovan z trudem ukrył nerwowość, jaka ogarnęła go na dźwięk tego słowa.

– Po to, że tylko oni wiedzą, jak zmorę odesłać tak, by nie wróciła.

– A gdyby to nie była zmora? Znaczy, wróciłby taki, gdyby nie był potępieńcem?

Pavlo zamyślił się, przybierając minę okonia złowionego na wędkę, który rozważa, czy zostanie upieczony czy raczej usmażony.

– Według mądrości ludowej tylko ktoś zmarły śmiercią gwałtowną i niesprawiedliwą mógłby wrócić.

– Jak… ofiara zabójstwa?

– Możliwe. Ale to przypadki niezwykle, ale to niezwykle rzadkie.

– I co w takim razie trzeba by zrobić, by takiego odesłać z powrotem? – dopytywał Jovan, ignorując powątpiewanie w głosie proboszcza.

– Najpewniej doprowadzić, by sprawiedliwości stało się zadość – odparł z rezerwą.

– Czyli żadnej Inkwizycji nie potrzeba w takim wypadku?

– Ja tam bym nie ryzykował nawet wtedy. Nieumarli to groźne istoty o niepojętej naturze. Nie można ich jako żywych traktować, nawet jeśli nie ze swej winy powstali. Ściągają nieszczęścia i trzeba się ich pozbyć za wszelką cenę. – Jovan poczuł, że oblewa go zimny pot. Ledwie usłyszał następne słowa proboszcza. – Jovanie, coś dziwne mi, pan, te pytania zadajesz.

– A to… takie tam, starcze dziwactwo. Dziękuję księdzu za pomoc. – Szybko pożegnał się z Pavlem i opuścił plebanię.

Wychodząc z kościoła, poczuł na sobie jeszcze krucze spojrzenie Maryny.

Nie udał się do swojego domu. Nogi poniosły go w stronę rzeki. Kostek, który czekał na niego pod kościołem, bez zwłoki ruszył za nim.

Jovan bił się z myślami, czy powinien powiedzieć Pavlowi o Hryhoriju. Nieboszczyk nie wydawał mu się niebezpieczny, zwłaszcza że co chwila a to połykał język, a to dawał własnemu psu obgryzać sobie kości. Niewątpliwie jednak był żywym trupem, co w naturalny sposób budziło niepokój.

Ale żeby od razu Inkwizycję? – marudził w myślach.

Mroczna sława tej instytucji docierała aż do Grobljich Dołów, a na pewno do Jovana. Zdecydowanie nie chciał ich mieć w swoim obejściu. Podejrzewał, że skupią się jedynie na tym, by zabić niewinnego nieumarłego, i ewentualnie sprawdzą, czy po okolicy nie kręci się jakaś czarownica, znacząco przy tym zmniejszając populację wsi. Wątpił, by przejęli się sprawą samego zabójstwa.

Żałował, że nie dopytał Hryhorija o szczegóły ostatnich chwil przed śmiercią. Może udałoby mu się coś ustalić. Jednak rozmowa z rozemocjonowanym świeżo ożywionym trupem okazała się trudniejsza, niż mogłoby się wydawać.

Co ja w ogóle chcę zrobić? – pytał Jovan sam siebie, przekraczając mostek na rzeczce, a obecnie właściwie bagnisku rozdzielającym wieś na pół. – To przecież nie moja sprawa!

A jednak udał się we wskazanym przez proboszcza kierunku, w stronę domu Hryhorija. Pies, poznawszy okolicę, przyśpieszył kroku i szybko zostawił Jovana w tyle. Tymczasem on sunął powoli, co chwila przystając dla odpoczynku lub wymieniając zdawkowe pozdrowienia z kilkoma mijanymi przechodniami. W końcu dotarł do końca ścieżki. Z nerwów, jakie targały nim podczas rozmowy z faroszem, zapomniał, dokąd miał iść dalej, żeby dotrzeć do domu Hryhorija. Wtedy usłyszał niski szczek. Odwrócił się i zobaczył wbite w siebie spojrzenie brązowych psich ślepiów.

Kostek siedział pod drzwiami chałupy, a wyraz jego pyska zdradzał rozczarowanie.

– Ty nie bądź taki mądry – mruknął Jovan, wchodząc na obejście. Przystanął jednak, nim dotarł pod drzwi. W błocie na dróżce dostrzegł ślady. Całe podwórko było rozdeptane, zapewne przez ciekawskich sąsiadów po odkryciu wisielca, jednak odniósł wrażenie, że kilka odcisków jest świeżych. –Tylko mi się wydaje… – powtarzał sobie, mimo to poczuł niepokój. Z jakiegoś jednak powodu podszedł do drzwi domu. Powinny być opieczętowane. A pieczęć zerwano. – Co ja tu w ogóle robię?! To nie moja sprawa! – Odwrócił się na pięcie, żeby odejść, gdy usłyszał skrzypnięcie. Spojrzał za siebie i zobaczył, że to Kostek pyskiem uchyla drzwi. – Stój! – krzyknął, ale pies go zignorował i zniknął w środku.

Jovan westchnął z irytacją. Rozważał zostawienie kundla i powrót do własnego, przytulnego domu, ale przypomniał sobie, że czeka tam na niego trup. Rozejrzał się, a zobaczywszy, że nikogo nie ma w pobliżu, wszedł do środka.

Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to przecięty sznur wiszący z deski pod stropem. Przeszedł go zimny dreszcz. Z jakiegoś powodu widok Kostka podniósł go na duchu. Psisko węszyło po głównej izbie wśród walających się po podłodze przedmiotów. W domu panowały duchota i bałagan. Jovan nie wiedział, czy tak wyglądał jeszcze za życia gospodarza, czy też przyczynił się do tego ten, kto zerwał pieczęć.

Coś mu nie pasowało. Zapominając o strachu i o tym, że ktoś mógł go przyłapać, zaczął rozglądać się po pokoju. Puste butelki potwierdzały słowa Hryhorija o tym, że przed śmiercią pił. Koło małego stołu leżało przewrócone krzesło. Drugie stało niedaleko, pod zwisającym ze stropu sznurem.

Jovan chwilę na nie patrzył, nie wiedząc, czemu ten widok mu się nie podoba – poza oczywistym faktem, że patrzył na miejsce zabójstwa. Obszedł krzesło, spojrzał na sznur i wtedy zrozumiał. Stało trochę za daleko, by ktoś, stanąwszy na nim, mógł dosięgnąć do sznura. A to znaczyło, że ktoś musiał je przestawić.

Dlaczego? Czyżby czegoś szukał?

Stanął bezpośrednio pod sznurem. Uniósł głowę, następnie spojrzał pod nogi. Coś zaczęło mu świtać.

Nagle ciszę przerwało szczekanie. Jovan aż podskoczył. Miał ochotę ukręcić zwierzakowi łeb za to, że prawie doprowadził go do zawału, ale wtedy z szafy w rogu pokoju wypadł jakiś człowiek.

Zszokowany mężczyzna nie miał chwili, żeby mu się przyjrzeć. Zobaczył tylko, że nieznajomy chudy chłopak wybiega przez drzwi w takim pędzie, jakby go gonił sam diabeł, a nie wsiowy kundel. Nie miałby szans, ścigając go, więc nawet nie próbował. Wyszedł przed dom, jednak nie zdążył zobaczyć, dokąd tamten uciekł. Kostek po chwili wrócił, dysząc wściekle.

– Chodźmy stąd, zanim zrobimy sensację – zawyrokował Jovan, po czym ruszył w stronę swojego domu.

Po drodze musiał częściej się zatrzymywać. Czuł się wykończony, takie przygody nie były na jego nerwy. Przystanął przy drzewie rosnącym koło ścieżki i oparł się o pień, żeby odpocząć.

Przed oczami wciąż miał sznur zwisający z belki i postać mijającą go w izbie. Gdyby to był morderca, bez problemu mógłby go wtedy zabić. Nie zrobił tego, ale pozostawało pytanie: czego szukał w domu wisielca? I kim był?

Coś zaczęło świtać Jovanowi w głowie. Chudy chłopak… to może był ten czwarty żałobnik z pogrzebu Hryhorija? Wtedy też nie udało mu się go rozpoznać. Szczapowatych podlotów było w wiosce kilku, wszyscy podobni, jakby ich jedna matka rodziła.

Był na pogrzebie, a potem w domu nieboszczyka… Czegoś tam szukał – myślał.

– W porządku? – Czyjeś pytanie wyrwało go z zadumy.

Do tej pory stał z głową spuszczoną między ramiona. Gdy ją podniósł, zobaczył mężczyznę o dziobatej twarzy pykającego fajkę w progu domu po drugiej stronie ścieżki. Kolejny żałobnik, tym razem znany Jovanowi.

– Dziękuję, panie Tomislavie. Trochę przeceniłem swoje możliwości, a wiek już nie ten – odparł, próbując ukryć zdenerwowanie pod jak najbardziej realnym zmęczeniem.

– Rozumiem. To może pan wstąpi na chwilę do nas? Miłka zrobi herbatę, odpocznie pan trochę.

W pierwszej chwili chciał odmówić, ale zaświtało mu, że może jest to okazja, by się czegoś dowiedzieć. Tym bardziej że kolejną osobą, którą rozpoznał na pogrzebie, była córka Tomislava.

Tomislav był młynarzem, ale ostatnio więcej obowiązków oddawał w ręce swojego czeladnika, którym pochwalił się Jovanowi, gdy tylko usiedli przy stole. Szybko dołączyła do nich Miłka, żona Tomislava. Chwilę gadali o niczym, popijając aromatyczną herbatę, która sprawiała, że ten szary dzień wydawał się trochę przyjemniejszy.

– A dokąd pan zmierzał w tę paskudną pluchę? – spytała gospodyni.

O tym nie pomyślał. Co miałby robić tak daleko od domu, po wschodniej stronie rzeki?

– Szedłem na licytację – palnął jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy.

– A to dopiero w południe.

– Tak, ale… wolno chodzę, jak pani widzi. Pomyślałem, że wyjdę wcześniej.

Gospodarze kiwnęli głowami, przyjmując to wyjaśnienie.

– A wy się wybieracie? – zapytał.

– Nie. W zasadzie niczego tam wartościowego nie ma, a jeśli nawet jest, to nie warto się do tego zbliżać – odparł tajemniczo młynarz.

Takiej odpowiedzi Jovan się nie spodziewał. Jakąż to wartościową rzecz, do której nie należy się zbliżać, mógł posiadać Hryhorij? Czyżby tego szukał włamywacz? Może sam wisielec będzie to wiedział, ale żeby go zapytać, Jovan musiał poczekać do zachodu słońca. Postanowił więc poruszyć inną kwestię.

– Jak się czuje córka? – Nie pamiętał, jak dziewczyna miała na imię.

Tomislav wymienił z żoną zdziwione spojrzenia, po czym uświadomił sobie oczywistość.

– Widział nas pan na pogrzebie.

– Trudno było nie zauważyć, wszak prawie pod moim oknem się odbywał.

– Dunja ciężko to przeżyła. Pewnie pan nie wie, ale była z tym… chłopakiem po słowie. – Młynarz skrzywił się ze słabo ukrywaną niechęcią.

– Moje kondolencje – odparł Jovan szczerze zaskoczony.

Tomislav machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. Atmosfera w domu wyraźnie zgęstniała. Miłka, niczym jaskółka wyczuwająca burzę, wymknęła się do kuchni pod pretekstem zagrzania wody.

– Tak po prawdzie powiem panu, że dobrze się stało. – Dziobaty mężczyzna pochylił się nad stołem. – To był kanciarz. A jak kanciarz, to i oszust w innych kwestiach. Może mu się noga w kartach powinęła i tak spadł z krzesła z pętlą na szyi.

– Ojej… – Jovan nie znalazł słów, by to skomentować. Chciał dowiedzieć się więcej, na szczęście gospodarz nie potrzebował zachęty, by kontynuować oczernianie niedoszłego zięcia. Słowa przecedzały mu się przez zęby i pachniały dymem z fajki.

– Dunja nie chciała mnie słuchać. Była nim urzeczona, bo naopowiadał jej, jakie to on ma teraz kontakty.

– A jakie niby mógł mieć kontakty?

Tomislav znów machnął ręką.

– Jak zaczął pracować we dworku, u Hrabiego, to mu się we łbie poprzewracało. Wydawało mu się, że skoro tam parobkiem został, to jest teraz wielki pan. Moja Dunja zasługuje na kogoś więcej! O, taki Slavko! To jest dla niej odpowiednia partia! – Tomislav z dumą wspomniał imię swojego czeladnika.

Jovan prawie wcale nie zwrócił na to uwagi. Zanotował w głowie wcześniejsze zdania i wtedy coś mu się przypomniało, żałobnik, na którego jako pierwszego zwrócił uwagę za sprawą jego porządnego ubrania. Stał zwrócony tyłem do Chaty Jovana, dlatego nie zobaczył jego twarzy. To pewnie był ktoś z dworku.

W tej samej chwili do izby weszła Miłka.

– Panie Jovanie, nie chcę w żadnym razie pana wyganiać, ale niedługo południe. Jeśli chce pan zdążyć na licytację, to…

– Tak, dziękuję. – Wstał od stołu, pokłonił się gospodarzom i wyszedł.

Zamiast udać się do swojej chaty, znów ruszył w stronę domu Hryhorija. Odganiał natrętne myśli, dręczące go pytaniem, po co właściwie to robi. Przecież to w ogóle nie była jego sprawa i prawdopodobnie nic nie mógł wskórać.

Może to przez ciekawość? Albo obawę, że jeśli zignoruje sprawę śmierci wisielca, sam nigdy już nie zazna spokoju?

Po paru metrach zorientował się, że dołączył do niego Kostek. Prawie o nim zapomniał. Pies musiał się przyczaić, gdy pojawił się Tomislav, i przeczekać wizytę Jovana.

– Nie przypadł ci do gustu? – mruknął.

Kostek zniżył łeb i zmrużył oczy, jakby chciał potwierdzić.

Niewielki tłumek zebrał się przed domem Hryhorija. Większość z tych ludzi nie zamierzała niczego kupować, ale licytacja zawsze stanowiła jakąś rozrywkę. Jovan był ciekawy, jak licytator zareaguje na zerwaną pieczęć. No i czy znajdzie coś ciekawego? A także czy wśród zebranych będzie włamywacz?

Hryhorij nie miał krewnych poza kuzynem. Rodzice obu zmarli lata temu w czasie zarazy, którą przywiózł do Grobljich Dołów pierwszy i ostatni misjonarz, jaki zawitał w te strony. Nie sporządził też testamentu, więc cały jego dobytek mógł zostać zlicytowany. Miał się tym zająć miejscowy licytator, który podchodził do swojej pracy z pasją godną grabarza. Może właśnie dlatego, zobaczywszy zerwaną pieczęć, wzruszył zaledwie ramionami. Tym bardziej że wyglądało na to, iż nic nie zginęło, a przynajmniej na to wskazywało typowe wyposażenie wnętrza.

Jovan szybko przestał zwracać uwagę na przedstawiane rzeczy: garnki, czajnik, pościele i tym podobne. Za to uważnie przyglądał się zebranym. Dostrzegł wśród nich chudego młokosa, ale szybko skreślił go z listy podejrzanych. Był wyższy niż tamten z pogrzebu i zachowywał się zbyt swobodnie jak na włamywacza, który niedawno ukrywał się w szafie w domu nieboszczyka.