Dźwięk spadających łez - Kalicka Aga - ebook + książka

Dźwięk spadających łez ebook

Kalicka Aga

4,8

Opis

Noc, podczas której diabeł opętał Detroit, naznaczyła Lukasa na zawsze.

Właśnie wtedy, będąc małym chłopcem, uczestniczył w wydarzeniach, których nigdy nie powinien był nawet oglądać. Zmanipulowany, z niemającym już dla kogo bić sercem, utracił cząstkę siebie.

Tak narodził się Silent.

Milczący chłopak, którego jedyną siłą były… marzenia.

Prozaiczne, lecz dla niego, otulonego obojętnością, nieosiągalne.

Pragnął normalności, czystej pościeli, dobrej dziewczyny chcącej wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Chciał wzbić się w powietrze, wysoko, ponad otaczającą go beznadzieję.

Marzenia te były jego przetrwaniem. Ostatnią płozą ratunku.

Kiedy wreszcie wiatr zaczyna mu sprzyjać, wiejąc w plecy, a nie w oczy, Lukas zyskuje wiarę w odmianę losu.

Ten jednak bywa przewrotny.

Jedynie bezgraniczne braterstwo i pełna zrozumienia miłość mogą przywrócić dawno utraconą równowagę.

Tylko czy uczucie do dziewczyny może dodać skrzydeł, a przyjaźń nauczyć latać?

Wsłuchaj się w ciszę i usłysz zaklęty w krystalicznych kroplach dźwięk…

Dźwięk spadających łez.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 405

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (191 ocen)
158
27
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EMBYLICA
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, fenomenalna, smutna i wesoła zarazem. To historia, która zostanie że mną na dużej
90
JuliaChmiel

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytalam tak lekkiej a jednoczesnie przejmujacej ksiazki. Podobaly mi sie zastosowane zabiegi, miks z narracja, symbolika skrzydel, metafora latania i oczywiscie humor, ktory zdazylam juz poznac przy wczesniejszej ksiazce autorki.. Podczas czytania odczuwalam wszystko cala soba. Czekam na kolejna ksiazke z niecierpliwoscia.
80
KarolkaK123

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka to petarda emocji polecam każdemu wciąga wzrusza daje nadzieję :) 😀
70
Julkot7

Nie oderwiesz się od lektury

jedna z lepszych książek jakie czytalam :)
71
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna❤️❤️❤️juz dawno nie wyszła tak dogłębnie poruszająca mnie kisazka a uwierzcie czytam jedna książkę dziennie …polecam całym sercem 😍😍😍
60

Popularność




Aga Kalicka – autorka romansów, erotyków i powieści obyczajowych. Pisze historie pełne humoru i życiowych przemyśleń. W procesie twórczym kładzie nacisk na kreację bohaterów, dlatego stworzone przez nią postaci są niebanalne i na długo pozostają w pamięci. Zadebiutowała powieścią „Efesto”, wchodzącą w skład serii Mano d’onore. Z opowiadaniami jej autorstwa można zapoznać się, sięgając po antologie grup literackich Ailes i Piórem Czarownic. W przygotowaniu „Furiat”, który ukaże się nakładem wydawnictwaWasPos.

Spis treści

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

ROZDZIAŁ 3

ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ 5

ROZDZIAŁ 6

ROZDZIAŁ 7

ROZDZIAŁ 8

ROZDZIAŁ 9

ROZDZIAŁ 10

ROZDZIAŁ 11

ROZDZIAŁ 12

ROZDZIAŁ 13

ROZDZIAŁ 14

ROZDZIAŁ 15

ROZDZIAŁ 16

ROZDZIAŁ 17

ROZDZIAŁ 18

ROZDZIAŁ 19

ROZDZIAŁ 20

ROZDZIAŁ 21

ROZDZIAŁ 22

ROZDZIAŁ 23

ROZDZIAŁ 24

ROZDZIAŁ 25

ROZDZIAŁ 26

ROZDZIAŁ 27

ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29

ROZDZIAŁ 30

ROZDZIAŁ 31

ROZDZIAŁ 32

ROZDZIAŁ 33

ROZDZIAŁ 34

ROZDZIAŁ 35

ROZDZIAŁ 36

ROZDZIAŁ 37

ROZDZIAŁ 38

ROZDZIAŁ 39

ROZDZIAŁ 40

Copyright © by Agnieszka Kalicka, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by closeupimages/iStock

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-67024-57-0

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Poranny wietrzyk jak gibki akrobata lawiruje pomiędzy zasłonami. Miota się, podskakuje, chce bezszelestnie dostać się do wnętrza. Wiesz, że mu się udało, jeśli prześlizguje się po twoim policzku, muska niczym najczulszy kochanek, głaszcze włosy, dmucha w rzęsy, chcąc wybudzić cię ze snu. Nie słyszysz go, ale wiesz, żejest.

Otacza cię cisza. Niemal czujesz, jak jej ręce zaciskają się na twojej głowie. Są jak obręcz. A z każdą mijającą, ulotną chwilą zaciska się ona coraz mocniej imocniej.

Cisza, taka jak ta, sprawia, że w twojej głowie zaczynają kłębić się myśli, często te niechciane. Te, które pragniesz zepchnąć do najczarniejszego zakątka świadomości. Nie chcesz ich. Nie wiesz, co z nimi zrobić. Przerażają cię. Dlatego tak bardzo nie lubisz ciszy. Jako dziecko bałeś się ciemności, teraz drżysz, mimo że za oknemświt.

Jeśli otacza cię tylko cisza, unieś głowę, wypnij pierś, nie bój się. Jest jeden dźwięk straszniejszy niż świst przemykających po wnętrzu czaszki myśli. Odgłos zgniatający serce, miażdżący duszę. Jeśli go usłyszysz, wiedz, że jego echo będzie krążyć za tobą jak cień, nie opędzisz się, nie uciekniesz. Nie zasłaniaj uszu, nie zaciskaj na nichdłoni.

Otwórz oczy, poprostu.

ROZDZIAŁ 1

Noc Diabła

Na peryferiach miasta stał niewielki dom. W tamtej chwili, a było już późno, bo Lukas szykował się do snu, słychać było jedynie spokojny głos jego matki, a na podwórzu, w oddali, ujadanie bezpańskiego psa. Łyse gałęzie drzew chwiały się na wietrze, a różnokolorowe zgniłe liście niczym dywan pokrywały podmokłą ziemię. Było spokojnie, ale gdy oddychało się głęboko, można było wyczuć, że to jedynie złudzenie. Coś wisiało wpowietrzu.

Siatka otaczająca budynek pokryta była rdzą. Jej chropowata powierzchnia mieniła się w świetle księżyca i na tle jesiennego krajobrazu wydawała się wyjątkowo ładna, jakby oblepiona cukremtrzcinowym.

Przy furtce wejściowej stała biała, gipsowa figurka przedstawiająca Matkę Boską. Odnosiło się wrażenie, że jej uniesione oczy zerkają w jeden punkt – w okno na piętrze. Na szaroburym, październikowym tle rzeźba ta błyszczała jak najjaśniejszagwiazda.

Wiatr przybierał na sile, pędził z centrum Detroit, gnał. Wyprzedzał samochody, niósł nowinę, złe wieści. Auto, którym jechał ojciec chłopca, Rhino, zostało daleko w tyle. Twarz mężczyzny była wykrzywiona. Tysiące emocji walczyło w jego wnętrzu. Tornado myśli kotłowało się w głowie. Jechał dodomu.

Kobieta w średnim wieku ubrana w koszulę nocną głaskała czarne włosy swojego syna, a chłopiec, wtulony w jej pierś, nasłuchiwał bicia serca. Był szczęśliwy, gdy byli tylko we dwoje. Przepełniał go spokój. Lubił takiemomenty.

Ich wieczorny rytuał przerwał świst. Kobieta usiadła na łóżku, a wkrótce potem zrobił to sześcioletni Lukas. Potarła ramiona i zerknęła w stronę okna. To tylko wiatr. Wtargnął do pokoju przez szczelinę w oknie. Chciał ostrzec. Podeszła do szyby. Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem figurki. Ponownie przeszedł ją dreszcz. Szybkim ruchem zamknęła okno, próbując odgonić niechciane myśli i strach narastający w jej wnętrzu. Potrafiła go maskować, żyć znim.

Wyrwała się z zamyślenia, wzięła z półki książkę i usiadła, otaczając dzieckoramieniem.

– Mamo. – Chłopiec uderzył piąstkami w kołdrę. – Dlaczego co wieczór czytasz mi o rycerzu i księżniczce? To jest nudne! – Podniósłgłos.

– To jest ładne. To opowieści o pięknej miłości, o miłych dziewczynkach i odważnych chłopcach. – Poczochrała mu włosy i spojrzała na niego z czułością. – Sam kiedyś znajdziesz swoją księżniczkę. – Uśmiechnęła się, ale Lukas nie odwzajemnił się tymsamym.

– Na pewno nie! Nie widziałem w okolicy żadnegozamku!

– Nie trzeba mieszkać w zamku, żeby być rycerzem lub księżniczką – powiedziała zprzekonaniem.

– Jak to? – zdziwiłsię.

– Księżniczka to każda dobra dziewczynka. Taka, która ma wielkie serce. A dzielny rycerz to ktoś, kto potrafi zadbać o swoją królewnę. Zawsze stawia jej dobro ponad swoje i pokazuje, jak bardzo ją kocha. I pamiętaj, Lukas – objęła dłońmi jego twarz i spojrzała prosto w oczy – pamiętaj, że żaden odważny chłopiec nigdy nie bije dziewczyny. Nie można jej uderzyć nawet kwiatkiem, rozumiesz?

Chłopiec pokiwał głową, jakby wszystko zrozumiał, izapytał:

– A czy ty znajdziesz kiedyś swojego księcia? – Zanim zdążyła sformułować odpowiedź, dodał: – Jeśli chcesz, to ja będę nim dla ciebie. – Zamyślił się. – Tylko najpierw muszę nauczyć się bić, żeby odpędzić smoka iwrogów.

Na te słowa przytuliła synamocniej.

– Śpij już, rano zrobię twoje ulubione placki zbananami.

Chłopiec uśmiechnął się szeroko. Chciał, żeby już był ranek. Kołysany do snu, w akompaniamencie bijącego równomiernie i spokojnie matczynego serca, przymknąłpowieki.

Kobieta głaskała go po włosach, chcąc, by jak najszybciejzasnął.

Usłyszała dźwięk silnika. Serce zaczęło łomotać w jej piersi. W duchu modliła się, żeby Lukas jużspał.

Rhino wysiadł z auta i trzasnął drzwiami. Na co dzień nie był spokojnym człowiekiem, ale tej nocy wydawał się wyjątkowo zdenerwowany. Gdyby złość była stanu ciekłego, zapewne kipiałaby mu z nosa. Zamaszystym ruchem otworzył furtkę i zacisnął pięści. Poluzował je dopiero, gdy opadł na kolana. Tuż przed figurą Matki Boskiej. Złożył ręce do modlitwy. Klęczał dobre pięć minut, szepcząc pod nosem sobie tylko znane słowa, a następnie wstał. Rozejrzał się dookoła, podwinął rękawy kurtki i, jakby popychany przez samego diabła, pognał dodomu.

Drzwi otworzyły się z impetem. Kobieta pospiesznie zabrała ramię spod głowy śpiącego już syna i zerwała się z łóżka. Nakryła go kołdrą po same uszy, licząc, że gruby, wypchany puchem materiał stłumi odgłosy zbliżającej się nieuchronnie awantury. Ucałowała jeszcze czubek jego głowy i pobiegła w stronę niewielkiego, skąpanego w ciemnościprzedpokoju.

Pełna obaw i z uczuciem ucisku w piersi, którego mimo upływu lat nie udało jej się do końca oswoić, wyciągnęła dłoń w stronę włącznika światła. Znajdowała się na nim ciepła, szorstka ręka. Wyczuła kolczasty sygnet, nieodłączny atrybut jej męża, lecz to nie sprawiło, że odetchnęła z ulgą. Odskoczyła i mimo że jej serce pędziło, zapytałapewnie.

– Rhino?

Spokój mógł ją uratować albo wręcz przeciwnie – jeszcze mocniej rozwścieczyćmężczyznę.

Wszystko zależało od nastroju, który w jego przypadku bywał niezwyklekapryśny.

Miała świadomość tego, co uczyniła, więc gdy rozbłysło światło i zobaczyła wykrzywioną w grymasie złości twarz, dotarło do niej, że plan diabliwzięli.

Nabrała maksymalną ilość powietrza – jak człowiek, który wie, że zaraz znajdzie się pod wodą – naiwnie wierząc, że gdyby nadszedł czas, kiedy będzie walczyć o życie, to powietrze, nabrane w tej właśnie chwili, pomoże przetrwać, będzie jejratunkiem.

Wyciągnęła ręce przed siebie, chcąc dotykiem złagodzić jego złość, ale był szybszy. Pięść zderzyła się z jej bladą, delikatną twarzą, a wstrzymywane powietrze, to samo, które miało być jej zapasowym tchnieniem, uszło z sykiem. Zatoczyła się na szafkę, z której wypadły buty. Straciła przytomność, a kiedy się ocknęła, spojrzała zamglonym wzrokiem w stronęmęża.

Wiedziała, że w tym starciu nie maszans.

– Myślałaś, że jak zadzwonisz na gliny i powiesz o miejscu przerzutu, to mnie zamkną i będziesz mogła się bezkarnie puszczać, co? – Kopnął kobietę wbrzuch.

Nie zdążyła osłonić się kolanami, skulić w kłębek, tak, jak robiła to za każdym razem, gdy jej mąż nie miałhumoru.

– Nie zrobiłam tego, przyrzekam – kłamała, sądząc, że to proste zapewnienie sprawi, że Rhinoodpuści.

Prawda była taka, że owszem, to ona zadzwoniła na posterunek w Warren i podała miejsce spotkania męża z przemytnikiem wiozącym towar z Kanady. Liczyła, że zostanie z Lukasem sama, a diabeł, który stał nad nią jak kat, zniknie. Nazawsze.

– Miałaś pecha, wiesz? Zatrzymali go na moście Ambassador, debile. Jeszcze zanim się ze mną spotkał. Jesteś taka głupia! – Kopał na oślep, aż krew zaczęła sączyć się z jej ust. – Najważniejsza noc w roku, a ja nie mam towaru! A wszystko przez ciebie, suko! – Przez chwilę stał nieruchomo, napawając się widokiem zmaltretowanej kobiety. W końcu uklęknął przy niej i wiedząc, jaki jest jej najczulszy punkt, wysyczał: – Za to, że jesteś taka niewdzięczna, zabiorę mu to, co kocha najbardziej. – Zerknął w stronę pokoju, w którym spał niczego nieświadomy chłopiec. – A żeby twoje serce krwawiło, jeszcze zanim wbiję w nie nóż, coś ci powiem. – Uśmiechnął się podstępnie i szarpiąc za włosy, uniósł jej głowę. – Zrobię z niego kopię siebie, sobowtóra człowieka, którego tak bardzo nienawidzisz. Wpoję mu, że suki trzeba traktować twardą ręką. Tak wypiorę mózg, że będzie cię uważał za największeścierwo.

Kobieta załkała. Marzyła, żeby ten koszmar się skończył. Żałowała, że nie uciekła z synem od tego potwora. Jednak na takie przemyślenia było już zapóźno.

– Zostaw mamę! Puśćmamusię!

Rhino odwrócił głowę, słysząc krzyk Lukasa. Twarz kobiety wyrażała strach w najczystszej postaci. Chłopiec rzucił się na plecy ojca, a drobne rączki zacisnął na jego szyi. Małe, przerażone serduszko dudniło w piersi, gdy mężczyzna bez wysiłku zrzucił go na podłogę, sprawiając, że upadł przy zmasakrowanym ciele matki. Lukas bał się tak bardzo, że zmoczył spodnie od piżamy. Matka chwyciła go za rączkę, chcąc dodać otuchy, a ojciec śmiał się ikrzyczał:

– Moczydupek! Moczydupek!

Zawstydzony i przerażony dzieciak marzył tylko o tym, by móc zamknąć oczy i przeczekać. Nie mógł jednak znieść łkania matki. Liczył, że to zły sen, koszmar, bo przecież całkiem niedawno usypiał w jej ramionach. I była ona taka piękna, delikatna i ciepła. Zupełnie inna od mamy, którą widział leżącą na podłodze, odwracającą od niego wzrok, jakby obawiała się, że dziecko ujrzy w jej oczach niewyobrażalne cierpienie i strach. Chciała chronić syna, złagodzić jego ból, dopóki była jeszcze wstanie.

– Kochanie – zwróciła się do niego – poślizgnęłam się na schodach. Tata mi nic nie zrobił. Tata cię kocha. – Spojrzała w końcu w oczy dziecka. – Czasem tak się dzieje, synku, nie martw się. – Objęła brzuch, chcąc złagodzić boleści. – Bez względu na to, co się stanie, będę tu. – Położyła dłoń w miejscu, w którym wyczuwalne było bicie małego serca. – Kochamcię.

– Ja ciebie też, mamusiu.

– Och, niemal się wzruszyłem. – Rhino się zaśmiał. – Lukas, podejdź tu – rozkazał.

Chłopiec puścił, do tej pory trzymaną kurczowo, rękę matki, zerknął na jej twarz i przymknięte powieki. Ostatni raz dotknął matczynego policzka. Wydawał mu się wyjątkowo blady. Podszedł do ojca. Z reguły spełniał jego żądania, w obawie przed siniakami, które nie były mu obce. Nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Wiedział jedynie, że skutkiem wypadku, może być śmierć, i sądził, że tak też stało się w tym przypadku. Był przekonany, że mama nie żyje. Zrobiło mu się jej żal, a kiedy spojrzał na schody i zobaczył, że na drugim stopniu stoi jego samochodzik, znieruchomiał. Zastanawiał się, czy to na nim poślizgnęła się mama i nie miał wątpliwości, że gdyby posprzątał, ona wciąż byłaby przy nim. Płacząc, pobiegł do schodów. Sięgnął po autko i rzucił nim o ścianę. Wtedy, właśnie w tamtej chwili, w głowie Rhino zrodził sięplan.

– Chodź tu, mały – zwrócił się do syna, siląc się na miły ton. – Powiem ci cośważnego.

Lukas spuścił głowę i podszedł do ojca, a tenkontynuował:

– Pewnie myślisz, że to twoja wina, że mama nie żyje, conie?

Chłopiec przez moment stał w bezruchu, a następnie wzdrygnął się, jakby dopiero doszedł do jego świadomości sens wypowiedzianych słów. Wybuchnął histerycznympłaczem.

– Masz rację, to twoja wina – powiedział Rhino, nie zważając na stan, w jakim znajduje się syn. – Ale nie bój nic, nikt się o tym nie dowie. Nikomu nie powiem. – Położył dłoń na wątłym ramieniu dziecka i zacisnął pokrzepiająco. – O ile ty również nikomu nie zdradzisz, co się stało. No bo wiesz, wtedy wszystko by się wydało i każdy dowiedziały się, co zrobiłeś. A tego przecież nie chcemy, prawda, zuchu?

Lukas przetarł nos rękawem i uniósł spuchnięte od płaczu powieki. Przez jego głowę przewijało się tysiąc pytań, a atakujące go z każdej strony uczucia były dla niego niezrozumiałe, nowe. Nie wiedział, jak sobie z nimi poradzić ani jak je nazwać. Był rozbity, przerażony i niewyobrażalnie smutny. Rhino postanowił nie tracić czasu i kuć żelazo, póki gorące, więc wykorzystał to, co wiedział o swoim dziecku, do własnych celów izapytał:

– Lubiszsuperbohaterów?

Oczy chłopca rozszerzyły się z podekscytowania, lecz gdy spojrzał w bok, na ciało matki, spuścił wzrok izałkał.

– Możemy się umówić, że ja będę, załóżmy… – zamyślił się Rhino – Batmanem, bo uratuję cię od konsekwencji tego. – Ruchem głowy wskazał na kobietę. – A ty będziesz bohaterem, który milczy, dobra? To będzie twoja tajna broń, zgoda? – naciskał, a kiedy dziecko przytaknęło, dodał: – Od dziś jesteś Silent. Podoba się? – Klasnął z entuzjazmem nieadekwatnym do sytuacji. – Jesteśsuperbohaterem.

Chłopiec ponownie kiwnąłgłową.

– Widzę, że zajarzyłeś zasady tej zabawy, dzieciaku. Mój syn! – Klepnął go w ramię. – A teraz chodź, wspólniku, mamy robotę dowykonania.

Podszedł do kobiety, a Lukas pobiegł do kąta. Trząsł się. Jego ramiona podrygiwały. Mimo to milczał. Chciał byćsuperbohaterem.

Rhino sapał i klął, ciągnąc ciało żony przezprzedpokój.

– Rusz się i otwórz drzwi – syknął, na co chłopiec podskoczyłprzestraszony.

W końcu jednak je uchylił, a chłód, który wdarł się nagle do środka, przyniósł mu ukojenie. Łzy na policzkach wyschły. Chciał, żeby pozostały suche, jak najdłużej, ale nie potrafił tego sprawić. Rhino ciągnął ciało niczym bezwładną marionetkę, a w ciszy nocy można było usłyszeć jedynie stukot głowy uderzającej o kolejne schodkiwerandy.

Zaciągnął zwłoki w podmokłe grządki i udał się do schowka, by chwilę później wrócić z łopatą. Lukas stał jak zaczarowany. Nie płakał. Unikał patrzenia w kierunku rabatek, na których gdy było ciepło, rosły tulipany. Ulubione kwiaty matki. Rhino z zapałem kopał rów. Lukas szybko połączył fakty. Podszedł bliżej i opadł nakolana.

– Przyszedłeś pomóc. Nareszcie – stwierdził oschle Rhino. – Kop.

Chłopiec spojrzał na niegozdezorientowany.

– Łapami! – krzyknął. – Nie bądź takąksiężniczką!

Lukas zanurzył rączki w zimnej, błotnistej glebie i uniósł wzrok. Widząc zacięty wyraz twarzy ojca, postanowił bardziej przyłożyć się do powierzonego mu zadania. Bał się, był cholernie, niewyobrażalnie przerażony. Szurał w czarnej ziemi tak mocno, że aż bolały go palce. Działanie to nie przynosiło żadnego efektu. Mimo to szorował paluszkami jak grabiami, aż w końcu sam już nie widział, czy ma jeszcze paznokcie. Nie czuł nic. Otaczała go cisza. Nawet wiatrodpuścił.

Z oczu chłopca poleciały krople, które wsiąkły w ziemię. Tę samą, która przykryła ciało jegomatki.

Ciszę zakłóciłdźwięk.

Ledwie słyszalny, ale łamiący serce odgłos, zaklęty w krystalicznychkroplach.

Dźwięk spadającychłez.

ROZDZIAŁ 2

Mijały lata, zmieniały się pory roku. Ząb czasu odcisnął piętno na twarzy Rhino, a Lukas dorastał. Wciąż mieszkali w domu na południu Detroit. W miejscu skrywającym tylko im znaną tajemnicę, którą Rhino, zajęty narkotykową działalnością, zdawał się nie przejmować. Brudny sekret zżerający jego syna od środka, dzień po dniu siejący w głowie i sercuspustoszenie.

Wśród tylu zmiennych jedno przez te wszystkie lata pozostało niezmienione. Było to uczucie czyste i szczere. Była to miłość syna do matki. Kochał ją w milczeniu. W ciszy, która otulała go ramionami. I mimo że nie pamiętał już emocji towarzyszących mu, gdy obejmowały go ciepłe ręce, wyobrażał sobie to jako bezkresną przyjemność. W takich chwilach czuł się bezpieczny. Gdyby miał możliwość, zamknąłby się szczelnie w tym kokonie nieistniejącego już bezpieczeństwa nazawsze.

Nie miał jednak wyboru, nigdy go niemiał.

Na nic, kompletnie na nic nie miał wpływu. Wszystko, co miał, to, kim był teraz, było zależne od ojca, wpojone. Nikt, kto znał Lukasa, nie wiedział, że gdzieś głęboko w jego sercu tli się iskierka. Cząstka nieodkrytej, zapomnianej dobroci, wzniecona przez matkę. Ona tam jednak była. Nieśmiała, niewychodząca przed szereg, nienarzucająca się, czekająca, uśpiona, zahibernowana. Taka, o której istnieniu zapomniał sam Lukas – czternastoletni chłopak, mistrz dzielenia działek kokainy na równe części bez użycia wagi. Chłopak, znający 8 Mile Road jak własną kieszeń. Maszyna, niewydająca żadnych dźwięków. Twór wprawiony w ruch przez mężczyznę, który powinien gochronić.

Tak się jednak niestało.

To nigdy nie miałomiejsca.

Rhino dotrzymał obietnicy. Dzień po dniu tworzył młodszą wersję siebie, przekonany, że nic i nikt nie pokrzyżuje mu szyków. Nie bał się, że Silent, do którego przylgnęła ta wymyślona wiele lat temu ksywka, ocknie się z letargu. O to akurat dbał. Stworzył małe imperium i zapewniał synowi tyle zajęć, by ten nie miał czasu myśleć. Skrupulatnie wcielał w życie swój plan, a Silent był na dobrej drodze ku zatraceniu. Mało tego, wydawało się, że zmierzał wprost kudestrukcji.

– Długo jeszcze będziesz to porcjował? – Rhino wpadł do salonu pogrążonego w oparach dymu. Uderzył syna w tył głowy, by zwrócić na siebie jego uwagę. – Zadałem ci pytanie! – krzyknął. – Czasem mam wrażenie, że jesteś też głuchy! – nakręcał się, podczas gdy Silent niewzruszenie wsypywał działki do foliowych woreczków. – No co za zjeba stworzyłem! – zafurczał, aż zapluł brodę, a potem prychnął z wyższością. – No ale, kurwa, czego miałbym się spodziewać, skoro twoja matka też byładebilna.

Chłopak, zatracony w sobie tylko znanym świecie, nawet nie drgnął, słysząc te słowa. Fizycznie był rozwinięty bardziej niż rówieśnicy, ale to, co działo się w jego głowie, dla wszystkich było zagadką. Znał każdy zakamarek brudnych, ociekających przegraną uliczek upadłego miasta. Jedyną znaną mu szkołą byłaulica.

Rhino opadł na stary fotel. Dzięki temu w końcu zyskał uwagę Lukasa. Chłopak uniósł trzy palce, a na twarzy ojca zagościł cwanyuśmiech.

– Trzy minuty, tak? – zadał pytanie, ale nie uzyskałodpowiedzi.

Lukas był oszczędny nie tylko w słowach, ale i wgestach.

– Jesteś coraz szybszy – pochwalił. – Jak skończysz, jedź do kryjówek – zarządził.

Przez chwilę przypatrywał się synowi, po czym sięgnął po metalową rurkę i wysypał na wyświetlacz telefonu trochę białego proszku. Dzielił go, a gdy powstały dwie kreski, wciągnął jedną z nich. Wytarł nos poślinionym palcem i ponownie go oblizał, a następnie, podsunął komórkę w stronę Lukasa. Na ten gest chłopak zareagował automatycznie. Szybkim ruchem wziął ze stołu zwinięty w rulon banknot i powtórzył wykonane przez ojca czynności. Spojrzeli na siebie, a na ich twarzach zagościły szerokie uśmiechy. Oczy Rhino wyrażały ekscytację, wzrok Lukasa byłpusty.

Ciszę przerwał dzwoniący telefon. Rhino zgarnął go z blatu i wyszedł, zostawiając syna samego. Chłopak wstał i podszedł do okna. Ojciec krążył po podwórku i żwawo gestykulował, a następnie wsiadł do auta i odjechał. Lukas tylko czekał na ten moment. Jedną rękę włożył do kieszeni i wyciągnął z niej niebieskie pudełeczko. Wsypał do niego zaciśnięty w drugiej dłoni biały proszek. Lukas nie mówił, ledwo pisał i czytał, był samotny, ale nie był głupi. Nie mógł być. Gdyby tak było, ulica by go wciągnęła, przeżuła iwypluła.

Silent miał jeszcze coś, marzenie, którego nie mógł zabrać mu nikt. Było ono bezpieczne, bo nikt o nim nie wiedział, a ojciec nie mógł go spieniężyć. Było jego. Należało tylko do niego. Było przetrwaniem. Ostatnią płozą ratunku, dosłownie.

Dlatego za każdym razem, gdy Rhino częstował go kreską, zgarniał ją sprawnym ruchem w dłoń, jednocześnie pociągając nosem. To działało. Sprzedawał te dodatkowe uncje, o których ojciec nie miał pojęcia, a zarobione w ten sposób pieniądze foliował i chował w szczelinie pod werandą. Chęć spełnienia marzenia była silniejsza niż potrzeba wciągnięcia działki. Często udawał nieobecnego, symulował, że jest senny, że ma zjazd, a wtedy Rhino, nie chcąc, by najlepszy diler nie wyszedł w miasto, dawał mu to, czego, w swoim mniemaniu pragnął. Myślał, że ma władzę. Tymczasem Lukas realizował swój plan wciszy.

Gdy wykonał powierzone mu zadanie, ubrał się, włożył rolki, a na ramię zarzucił torbę z butami. Codziennie, odkąd skończył dziesięć lat, dilował na ulicach. Nie inaczej było tym razem. Nie zwracał niczyjej uwagi. Nikt nie przypuszczał, że dzieciak może rozprowadzać towar. Zmierzał w stronę opuszczonych pustostanów, których w Detroit było mnóstwo. Gnał przez uliczki, sprawnie przeskakiwał przeszkody. W takich chwilach czuł się wolny. Uczucie to trwało jednak zbyt krótko, by dać mu radość, na jaką zasłużył chłopak w tym wieku. Beztroskę i szczęście, na jakie zasługujedziecko.

Przysiadł na krawężniku, a rolki zmienił na znoszone adidasy. Spojrzał w górę. Na opuszczony szpital, do którego miał zamiar się dostać. W duszy czuł się jak ta sterta sypiących się cegieł. Cztery kondygnacje były zabarykadowane, tak jak jego usta. Nikt nie mógł się dostać do wnętrza budynku, pozornie. Wystarczyło jedynie wykazać się determinacją, by się udało. Nie każdy jednak miał w sobie odwagę, by zdobyć się na ten czyn. Nie każdy chciał do niegowejść.

Nikt nie chciał dotrzeć doLukasa.

Nie wiadomo, czy bali się drzazg, mogących wbić się w dłonie podczas wspinaczki po barykadach, czy upadku z wysokości. Nikt tego nie wie, bo niewielu było śmiałków, którzy odważyliby się podjąćryzyko.

Tak samo jak ze świecą można było szukać ludzi chcących poznaćLukasa.

Chłopak ocenił otoczenie i rozejrzał się dookoła. Stary szpital niczym nie wyróżniał się na tle budynków po tej stronie miasta. Bywał już w nim kilka razy, ale fakt ten nie sprawiał, że czuł się tam dobrze. Raz za razem, gdy wspinał się, by przez lukę w oknie dostać się do wnętrza, czuł strach. Nie potrafił wytłumaczyć, czym był wywołany. Zdawać by się mogło, że dzieciak, który doświadczył w życiu tyle złego, taki, którego młode oczy widziały to, czego nie ujrzą nigdy oczy innych ludzi, nie może bać się już niczego. Tak jednak nie było. Za każdym razem, gdy zalążek niepokoju zagnieżdżał się w jego podbrzuszu, czuł ucisk na pęcherz. Nie znosił tegouczucia.

Wciągnął głęboko powietrze, zacisnął wargi i zaczął się wspinać po drewnianychbelkach.

Spieszył się, by zdążyć przed zmrokiem, więc gdy tylko zauważył pokaźnej wielkości dziurę w oknie, wtargnął do środka. Znał rozkład budynku. Wiedział, że znajduje się w sali zabiegowej, a żeby dostać się do głównego holu, w którym Marcelo zostawił paczkę, trzeba przejść obok pokojów pacjentów. Przełknął ślinę, bo widok zakurzonych łóżek nie był przyjemny. Najbardziej jednak nie lubił przerdzewiałych, szpitalnych lamp. I parawanów. Zastanawiał się, czy aby na pewno niczego za nimi nie ma, czy coś lub ktoś się tam nie kryje. Słusznie, ponieważ tamtego dnia nie był w budynkusam.

Odwrócił się na pięcie, a po chwili cofnął o krok. Serce dudniło mu w piersi. Zobaczył zaciskające się na zasłonce palce. Nie wiedział, do kogo należą, a tym samym, kto wyłoni się zza skrawka materiału. W momencie, kiedy ocierał pot znad górnej wargi, parawan został odsłonięty zamaszystym ruchem, a krzyk, który się rozległ, był dźwiękiem, jakiego stare mury nie chłonęłydawno.

Lukas stał nieruchomo w korytarzu skąpanym w jasnej poświacie sączącej się spomiędzy desek, którymi zabite było okno, a struga moczu spływała po jego nodze. Patrzył na otyłego, rudowłosego i przeraźliwie bladego chłopaka, wrzeszczącego, jakby obdzierano go ze skóry. W końcu jednak rudy się zamknął, a wtedy przeniósł wzrok na podłogę i wyraźnie odetchnął. Pomyślał, że żaden groźny typ spod ciemnej gwiazdy nie zmoczyłby spodni. Silent również zerknął na ubranie. Jego twarz nie wyrażała żadnychemocji.

– Gościu, przestraszyłeś mnie – odezwał się Red, chłopak, który swą ksywkę zawdzięczał czerwonym włosom. – Co tu robisz? – zaciekawiłsię.

Silent spojrzał na niego podejrzliwie, bo uświadomił sobie, że stojący przed nim chłopak być może przyszedł przeszukać budynek, a nawet ukraść to, co należało do niego. Rozejrzał się, ale nie zauważył żadnego pakunku. Mimo to wolał zachowaćdystans.

Rzucił się do biegu. Pędził korytarzem ile sił w nogach, aż wreszcie przystanął i wsadził rękę w dziurę zakrytą dla niepoznaki metalową szafką. Wyciągnął to, po co przyszedł. Obejrzał paczkę z każdej strony. Wyglądała na nienaruszoną. To go jednak nie uspokoiło. Nie znał innej drogi niż ta, którą przyszedł, więc wcisnął pakunek pod bluzę i zachowując czujność, powolnym krokiem ruszył przedsiebie.

Zdziwił się, gdy zobaczył chłopaka w tym samym miejscu. Siedział przy ścianie z podwiniętymi nogami i wpatrywał się w metalowy stolik, na którym wyłożone były narzędzia chirurgiczne. Silent zrobił krok w przód. Nie zamierzał zostać tam ani chwili dłużej, jednak pod naporem jego stopy podłoga zaskrzypiała, a Red ocknął się z letargu. Spojrzał na Lukasa i uśmiechnął się pokrzepiająco. Było w tym uśmiechu coś, czego Silent nie widział jeszcze nigdy. Cień uczucia, emocji, której nie potrafił nazwać. Chyba po prostu jej nieznał.

Nagle Red oparł się na jednej ręce i wstał. Tak było mu łatwiej, bo tusza w jakimś stopniu ograniczała jego ruchy. Drugą dłoń miał zaciśniętą. Ruszył w stronę Lukasa pewnym krokiem. Silent chciał się cofnąć, ale zanim zdążył zareagować, chłopak klęknął przed nim i tuż przy jego stopach położył sznurówki. Lukas był zdezorientowany, gdy rudy zaczął przewlekać je przez dziurki w jego butach. Kiedy skończył, zawiązał kokardę i przerwał panującą między nimi ciszę, mówiąc:

– Przydadzą ci się. Moje buty i tak nie spadają, a twoje dziwnie klapią, jakchodzisz.

Silent stał w bezruchu, nie wiedząc, jak zareagować. Chłopak wstał i wrócił do miejsca, w którym siedział wcześniej. Usiadł w tej samej pozycji, krzyżując stopy odziane w trampki bez sznurówek. Wzruszył ramionami i zamaszystym ruchem zasłoniłparawan.

Ręce Lukasa zadrżały, poczuł ucisk w gardle. Oddychał ciężko. Sięgnął po portfel i przez chwilę wpatrywał się w coś znajdującego się w jednej z przegródek. Wyjął otrzymaną od matki lata temu, złotą kartę zawodnika Red Wingsów. Miała dla niego szczególne znaczenie, ale poczuł, że musi to zrobić. Chciał tego. Podszedł do parawanu, lecz nie odważył się go odsłonić. Zawahał się, a następnie schylił i wsunął kartę pod zasłonką. Miał zamiar wyjść tą samą szczeliną, którą wszedł. Zanim jednak przerzucił nogę, ostatni raz spojrzał w stronę wiszącego nieruchomomateriału.

Ciszę przepełniającą stary szpital zakłóciłdźwięk.

Esencja żalu i wzruszenia popłynęła po policzku rudego chłopaka i kapnęła napodłogę.

Był to dźwięk spadającychłez.

ROZDZIAŁ 3

Lukas przekręcał się z boku na bok, nie mógł zasnąć. Zgasił lampkę, by przez szczelinę w drzwiach nie sączyło się światło. Raz za razem wąchał palce. Nie cierpiał tego zapachu. Smrodu chemikaliów, które mieszał z ojcem w piwnicy. Nieubłaganie zbliżał się październik. Tłusty miesiąc dla dilerów. Silent nie lubił tego okresu, nie znosił Halloween, nienawidził NocyDiabła.

Dlatego, gdy liście zmieniały kolor i zaczynały spadać z drzew, a wiatr przybierał na sile, odczuwał strach, a ból ściskał go za serce. Wiedział, że zbliża się noc, którą dilerzy witają z otwartymi ramionami, czekają na nią jak na dawno niewidzianego przyjaciela. Gdyby miał wybór, nie wyszedłby z domu. Miał świadomość, że nikt o zdrowych zmysłach i dobrych zamiarach tego nie robi. Była to noc żniw dla typów spod ciemnej gwiazdy, dla ludzi szukających emocji, których brakowało im na co dzień. Latarnie przestają świecić, płoną domy. Siewcy spustoszenia przejmują kontrolę, przemieniając budynki i ludzkie życia wzgliszcza.

Lukas nie potrafił odciąć się od bombardujących go z każdej strony wspomnień. Czuł żal, przeogromny smutek, za każdym razem, gdy przemierzał schody. Doskonale pamiętał dzień, który zmienił jego życie wpiekło.

Dzień, w którym diabeł opętałDetroit.

Leżał na łóżku wpatrzony w jeden punkt. Mimo że pokój skąpany był w ciemności, widział ją, wiedział, że tam jest. Wisiała na przymocowanym do drzwi haku. Maska wykrzywiona w grymasie złości. Zło skumulowane w kawałku gumy. Była przerażająca, budziła postrach, ale nie uważał jej za swoje przebranie, za kamuflaż. Kiedy odbierał ją z rąk ojca, miał pewność, że wybór nie był przypadkowy. Dla niego to nie była maska. To jego twarz. Obliczediabła.

Zacisnął mocno powieki i nakrył głowę poduszką. Nie chciał słyszeć odgłosów niosących się echem po domu. Udał się do krainy, w której mógł być, kim chciał. Nie marzył o sławie, ani o pieniądzach. Wyobrażał sobie, że jest dorosły. Widział siebie leżącego w czystej, białej pościeli. Podciągał ją pod nos, by napawać się jej zapachem. Marzył o dobrej dziewczynie, chcącej posłuchać tego, co ma do powiedzenia. Chciał mówić. Chciał być wysłuchany. Wizualizował, że po przebudzeniu nie musi zmieniać przemoczonego moczem prześcieradła, a potemzasnął.

Rano niechętnie otworzył oczy. W domu panowała cisza, bo Rhino wstawał dopiero w południe. Podniósł się z łóżka, zwinął prześcieradło w kłębek i trzymając go w ręce, poszedł do łazienki. Napuścił do wanny trochę zimnej wody. Nie wzdrygał się pod wpływem chłodu, był przyzwyczajony do niskiej temperatury. Po kąpieli stanął na zagrzybionej posadzce, z zamiarem wyprania brudnej pościeli. Rozejrzał się w nadziei, że znajdzie kawałek mydła, proszek lub jakikolwiek płyn, który nadałby rzeczom zapach, ale niczego takiego niezauważył.

Pochylił się nad umywalką. Nasypał na szczoteczkę nieco sody oczyszczonej i wyszorował krzywe, nachodzące na siebie zęby. Wizyty u dentysty, podobnie jak jedzenie, środki czystości, ubrania, były według Rhino zbędnym wydatkiem. Spojrzał na odbicie w lustrze. Zamoczył dłonie i przejechał nimi po czarnych włosach. Unikał patrzenia prosto w swoje oczy, bo wtedy widział ją, matkę.

Wrócił do pokoju i uniósł dywan. Wyciągnął zeszyt z powyginanymi rogami, a ze stolika wziął naostrzony ołówek. Na ramię zarzucił torbę, w której miał rolki, i zszedł cicho po schodach, by nie obudzićojca.

Odetchnął, czując na twarzy powiew chłodnego powietrza. Spojrzał na zegarek i przyspieszył kroku. Jeśli miał zdążyć na lekcje, musiał się pospieszyć. Szkoła podstawowa przy Fort Street nie wyróżniała się niczym na tle innych tego typu placówek. Lukas już jakiś czas temu znalazł dziurę w płocie, przez którą przechodził, żeby móc dostać się na szkolny dziedziniec. Nie był jejuczniem.

Do jego uszu dotarł dźwięk dzwonka. Chłopak rozejrzał się i podbiegł pod okno jednej z młodszych klas. Mimo że sam był już nastolatkiem, chciał nauczyć się tego, co doskonaliły siedzące w ławkach małe dzieci. Przysiadł pod parapetem, wyjął sfatygowane przybory i zaczął pisać alfabet. Co jakiś czas wstawał, żeby dojrzeć zapisywane na tablicy wyrazy. Słuchał czytanych przez maluchy opowieści i starał się składać w myślach dyktowane przez nauczycielkę litery. Lubił to. Nieraz, wracając z zajęć, próbował czytać napisy na szyldach. Chciał je wymówić, by dowiedzieć się, jak brzmią, ale brakowało mu odwagi. Mimo to czuł dumę. Zadowolenie zsiebie.

Opuścił teren szkoły i przystanął przy koszu na śmieci. Przejrzał zawartość i wyciągnął srebrne zawiniątko. Rozerwał folię, a gdy jego oczom ukazała się na pierwszy rzut oka świeża bułka, uśmiechnął się szeroko. Był głodny. Nie mógł zrozumieć, dlaczego dzieciaki wyrzucają jedzenie. Nie mieściło mu się to w głowie. Wziął kęs i przymknął powieki, delektując się smakiem. Tylko on jeden wiedział, ile by dał, żeby móc zjeść coś jeszcze. Zerknął ostatni raz do pojemnika, ale nie dostrzegł już niczego, co nadawałoby się do spożycia. Zrezygnowany przysiadł na krawężniku, sprawnym ruchem włożył rolki i pognał do pobliskiego parku, w którym znajdowały się rampy. O tej porze nie musiał czekać, aż się zwolnią. W chwilach, kiedy jeździł i przeskakiwał kolejne przeszkody, czuł, że żyje. Tamtego dnia plac był niemal pusty. Na ławkach siedzieli wagarowicze, a przy najwyższej rampie stali dwaj mężczyźni ubrani w eleganckie garnitury. Lukas czuł się niepewnie, bo patrzyli na niego jak myśliwi chcący upolowaćzwierzynę.

Zmęczony usiadł na ławce. Trzęsły mu się ręce. Przed oczami miał mroczki. Wciąż byłgłodny.

– O, to znowuty.

Lukas uniósł głowę na dźwięk znajomegogłosu.

Rudowłosy chłopak stał przed nim z porcją frytek w ręce. Gdy do nozdrzy Lukasa dotarł ten piękny zapach, przełknął głośnoślinę.

– Widziałem, jak jeździsz, i nie tylko ja. – Spojrzał na miejsce, w którym stali dwaj mężczyźni, i wzruszył ramionami, bo już ich tam nie było. – Dałeś niezły popis, stary – emocjonował się chłopak. – Ja to nie umiem jeździć nawet na hulajnodze – trajkotał. – Chcesz się poczęstować? – Przysiadł obok Lukasa i przesunął w jego stronęopakowanie.

Silent zaprzeczył ruchemgłowy.

– A, zapomniałem. Ty nie gadasz. – Red otworzył szeroko usta i wrzucił do buzi frytkę. Rękaw obszernej bluzy zsunął się z posiniaczonego przedramienia, a na jego twarzy zagościła panika. Lukas zauważył i jedno, i drugie. – Wywaliłem się właśnie na tej hulajnodze, o której ci wspominałem – powiedział.

Silent wzruszył ramionami na to wyznanie. Nie rozumiał, czego ten chłopak od niego chce. Myślał, że więcej go nie spotka. Nie miał pojęcia, jakie ma intencje, bo nie przywykł do tego, że ktoś jest dla niego miły bezinteresownie, a nie miał już kompletnie nic, co mógłby mu podarować. Najcenniejszą rzecz, jaką miał, już muoddał.

Spędzali czas wciszy.

Red wciąż trzymał w dłoni rożek z frytkami, a Silent patrzył przed siebie. Wiedział, że za niedługo musi iść. Liczył, że po drodze do domu znajdzie jeszcze coś, co mógłby wrzucić na ząb. Przyjrzał się siedzącemu przy nim chłopakowi. Był dobrze ubrany. W czyste, ale jakby o kilka rozmiarów za duże ciuchy. Domyślał się, że w ten sposób chce zatuszować nadwagę, ale zbytnio się nad tym nie rozwodził. Nie interesowało go to. Zdawał sobie sprawę, że rudy zaraz się ulotni, bo niby po co miałby dotrzymywać towarzystwa komuś, kto nie wypowie do niego ani słowa? To nie miałoby sensu. Minuty mijały, a oni wciąż tkwili w bezruchu. Wyraz twarzy Reda sugerował, że intensywnie się nad czymśzastanawiał.

– Stary mnie leje – rzucił w przestrzeń, a Lukas nawet nie drgnął. – Łażę po ulicach i myślę, co ze sobą zrobić. Czasem nie mam już sił. Wiem, że jak wrócę, spuści mi łomot. Patrz. – Podwinął rękawy i pokazał przedramiona, na których jak kolorowe tatuaże wykwitały siniaki w różnych kolorach tęczy. – Wiem, że jesteś niemową. – Spojrzał na Lukasa. – Ale słyszysz. A może nawet słuchasz – stwierdził. – Muszę ci powiedzieć, że jeszcze nikt nie zrobił dla mnie tego, co tywczoraj.

Gdy słowa te opuściły jego usta, wrzucił do ust kolejną frytkę ikrzyknął:

– Fuj, ale gówno! – Rzucił opakowanie na ławkę. – Idę ich opieprzyć, że smażą je na starym oleju. Już nigdy nic u nich nie kupię! – Mlaskał z niesmakiem, a potem położył dłoń na ramieniu Lukasa. – Będziesz kimś, gościu – zapewnił. – Będziemy kimś – poprawił się. – Ty masz talent w nogach, a ja mam talent – zamyślił się – a ja po prostu jestem wrzodem na twojej dupie i nie zamierzam dać ci spokoju. – Uśmiechnąłsię.

Lukas nie odwzajemnił się tym samym. Wziął jedynie głębokioddech.

Rudy lubił mówić, trajkotał za dwóch. Nie przeszkadzało mu, że Lukas milczy. Sam nie wiedział dlaczego, ale zaufał temu zabiedzonemuchłopakowi.

– Wiesz, kim byli ci faceci, którzy na ciebie patrzyli? – zapytał i od razu sam sobie odpowiedział: – To łowcy talentów z Red Wings. Będziesz jeszcze latał, stary. Będziesz wysoko nad tym gównem. – Wstał i ruszył przedsiebie.

Lukas odprowadzał go wzrokiem, a gdy chłopak przystanął przy budce z przekąskami, obserwował, jak zamawia kolejną porcję z uśmiechem na twarzy. Nie rozumiał dlaczego, przecież miał zrobić awanturę, bo były to najgorsze frytki, jakie kiedykolwiek jadł. Po co więc składa zamówienie ponownie i unosi przy tym kciuk? Silent byłzdezorientowany.

Red odebrał jedzenie i odszedł w sobie tylko znanymkierunku.

Lukas spojrzał na pozostawiony przez niego rożek z frytkami. Rozejrzał się dookoła i poczęstował się jedną. Była chrupka isłona.

Byłapyszna.

ROZDZIAŁ 4

Silent powolnym krokiem szedł w stronę domu. Chciał odwlec moment konfrontacji z ojcem, który, z racji tego, że było sporo po dwunastej, na pewno już nie spał. Wyciągnął z torby zeszyt i wcisnął go za gumkę bokserek. Nie chciał, żeby wpadł w ręce ojca, kiedy będzie przetrzepywał jego rzeczy, tak jak miał to w zwyczaju. Wolał się nawet nie zastanawiać, co by było, gdyby wyszło na jaw, że wymyka się z domu w celu innym niżzarobkowy.

Szedł zamyślony do czasu, aż do jego uszu dotarł dziwny chrzęst. Przystanął i się rozejrzał. Zerknął za siebie. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, lecz szybko odgonił tę myśl. Zajrzał do mijanego po drodze kontenera, umiejscowionego na tyłach sklepu. Zawsze znajdował w nim produkty, których termin ważności już minął, ale nadawały się jeszcze do spożycia. Wyciągnął kilka przejrzałych pomidorów, kanapkę w plastikowym opakowaniu i ruszył dalej. Miał na nią ochotę, ale po chwili namysłu stwierdził, że da ją ojcu. Łudził się, że będzie dumny z jegozaradności.

Przystanął przed wejściem do ogrodu. Serce łomotało mu w piersi, a nogi zrobiły się miękkie. Weranda była odmalowana. Przełknął ślinę, nie wiedząc, co zrobić. Chciał pognać i sprawdzić, czy między szczelinami desek wciąż znajdowało się jego zawiniątko, a jednocześnie paraliżowała go obawa, że zostanie przyłapany. Widział zapalone w domu światło, ale chęć chronienia marzenia okazała się silniejsza niż strach. Pognał przed siebie, licząc na szczęście, lecz ono już dawno przestało mu sprzyjać. W momencie, kiedy się pochylał, usłyszał skrzypienie drzwi. W progu stałRhino.

Lukas odskoczył przestraszony. Był pewien, że ojciec zechce dowiedzieć się, co kombinował, ale jedynie zmarszczył groźnie brwi ikrzyknął:

– No w końcu! Gdzie byłeś, idioto?! Musiałem sam malować tedechy!

Silent skinął głową i pokazał ojcu kanapkę ipomidory.

– Właź. Tylko przeskocz schody, bo farba jeszcze nie wyschła! – dokończył.

Chłopak przeskoczył je jednym susem i wręczył ojcu zdobyty prowiant. Odetchnął w duchu, bo spodziewał się innej reakcji. Chciał iść prosto do swojego pokoju, ale Rhino miał wobec niego inneplany.

– No i co za próchno mi tu przyniosłeś? – Wziął zamach i rzucił kanapką o ścianę. Gdy upadła na podłogę, widać było, że pieczywo pokryte jest pleśnią. – Specjalnie mi taką dałeś, co, szczeniaku? – Podszedł do chłopaka i uderzył go w tył głowy. Lukas zatoczył się do przodu. – Żryj to! – warknął Rhino. Dostrzegając, że syn się opiera, chwycił go za kark i zniżył do pozycji klęczącej. – Żryj!

Lukas przygryzł usta. Sięgnął trzęsącą się dłonią po rozrzucone jedzenie. Wziął wędlinę, dwa plasterki rozmiękłego ogórka i kawałek odbarwionego żółtego sera. Zwinął produkty w rulon i zaczął jeść. Krew kapała z wargi, ale on modlił się jedynie o to, by ojciec nie zauważył odznaczającego się pod spodniami zeszytu. Oddałby wszystko, by móc się uczyć, lecz nie miał nic. Przeżuł jedzenie i próbował wstać, ale Rhino mocniej ścisnął mukark.

– Zapomniałeś o najsmaczniejszym – zadrwił, a do jego uszu dotarł dźwięk jakby łamanej gałęzi. Puścił syna. – Dokończ posiłek – zarządził. – Sprawdzę, co to, a ty wymaczaj smakołyk w tym sosiku, sprzątał po tobie nie będę, gnojku.

Podszedł do okna, a Lukas wziął dwa trójkątne kawałki chleba, wytarł nimi krew, którą pobrudził podłogę, i je zjadł. W takich chwilach, gdy ojciec zwrócony był do niego placami, wyobrażał sobie, że wbija w nie ostry nóż. Zamykał wtedy oczy i odpędzał te wizje. Nie chciał zabić nikogo z premedytacją. Westchnął. Czuł się poniżony. Klęcząc na podłodze, miał wrażenie, że to jego miejsce. Gleba. Zacisnął pięści. Będziesz jeszcze latał. Słowa wypowiedziane przez natrętnego chłopaka obijały się o ściany czaszki. Będziesz kimś. Silent otworzył oczy, rozluźnił pięści, wziął głęboki oddech, wstał. A przede wszystkim się wyprostował. Będziesz wysoko nad tym gównem. I w tamtym momencie, otoczony wszechobecną beznadzieją, po raz pierwszy pomyślał: Będę!

Rhino patrzył przez szybę, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Przekonany, że to jedna z gałęzi złamała się pod naporem wiatru, odwrócił się i przyjrzał podłodze. Była idealnie czysta. Lukas zerknął w stronę schodów prowadzących na piętro. Rhino wychwycił tospojrzenie.

– Jeszcze nie czas. Trzeba odświeżyć deski pod werandą. Idziemy – rozkazał.

Chłopak zbladł. Nie chciał, żeby ojciec znalazł zawiniątko. Wtedy pożegnałby się z marzeniami. Może nawet z życiem. Mimo obaw na jego twarzy zagościła obojętność. Ruszył za Rhino, ale przystanął przed schodami, bo ponownie rozbrzmiał krzykojca.

– No kurwa! Co za debil! Mówiłem, że masz przeskoczyć schodki, jełopie!

Lukas dostrzegł ślad odbitej podeszwy, znajdujący się na pierwszymstopniu.

– Będziesz to zaraz jeszcze raz malował – powiedział. – Zero pożytku z pasożyta – mamrotał pod nosem, jakby dosiebie.

Silent przytaknął. Postanowił, że zamaluje ślad później. Jeszcze raz na niego zerknął, wytrzeszczył oczy ze zdziwienia i rozejrzał się dookoła. Wzruszył ramionami i z mocno bijącym sercem wszedł pod werandę. Ojciec zgarniał liście nogą, a chłopak od razu spojrzał na miejsce, w którym zostawił oszczędności. Czuł wielką, wciąż powiększającą się gulę wgardle.

Zadrżał i wlepił wzrok wojca.

– Co się gapisz? Doroboty!

Lukas otworzył puszkę z białą farbą i zanurzył w niej pędzel. Jego myśli były jednak zupełnie gdzieindziej.

– Grabisz sobie, Silent! – Rhino zdzielił go po głowie. – Obudź się, księżniczko!

Chłopak otrząsnął się z zamyślenia. Nie zauważył, że farba kapała mu na spodnie. Odruchowo przetarł kropki ręką. Złe posunięcie. Westchnął w duchu, bo nie miał innej pary. W końcu ojciec zostawił go samego. Lukas słysząc skrzypienie schodów, a później trzaśnięcie drzwiami, zaczął nerwowo penetrować szczeliny, mimo że doskonale pamiętał, gdzie zostawił oszczędności. Wkładał palce w każdą szerszą dziurę, ale nigdzie nie było tego, czego poszukiwał. Panika narastała. Opadł na kolana, ułożył dłoń w taki sposób, by imitowała łopatkę, i przesypywał ziemię. Ruszył w stronę sterty liści i nie zważając na tworzący się dookoła bałagan, szukał zawzięcie. Bezskutecznie.

Nie myśląc wiele, wrócił do malowania desek. Z każdym pociągnięciem pędzla jego frustracja wzrastała. Został okradziony z pieniędzy. Obrabowany z marzeń. Postanowił jednak, że się nie podda. Nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał zacząć od początku. Wyszedł spod werandy i przysiadł w miejscu, w którym niegdyś kwitły tulipany. Przejechał otwartą dłonią po czarnej, chłodnej glebie. Głaskał ją. Wydawało się, że zamierza wstać, ale on zmienił jedynie pozycję. Ukląkł i przyłożył policzek do podłoża. Wziął tak głęboki oddech, jakby pragnął wciągnąć nosem energię ziemi. Przymknął powieki, leżał. Wsłuchiwał się w ciszę, przerywaną co jakiś czas szumem walczących z wiatremgałęzi.

Będziesz jeszczelatał…

W przestrachu szybko otworzył oczy. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Był pewny, że przysnął, bo przecież wiatr nie niesie słów, a zmarli nie mówią. Pogładził ostatni raz ziemię, którą zarówno kochał, jak i nienawidził, iwstał.

Nie chciało mu się malować, ale dokończył, co zaczął. Gniew ojca był wystarczającym straszakiem. Po pewnym czasie podszedł do schodka, na którym widniał odcisk buta przedstawiający gwiazdki ułożone w ósemkę. Uniósł nogę i zerknął na swoją podeszwę, mimo że doskonale wiedział, że to nie on zostawił ten ślad. Sfrustrowany chwycił włosy w dłonie i mocno je zacisnął. Pospiesznie zamalował odznaczający się fragment i wrócił dodomu.

Rhino leżał na kanapie i patrzył w sufit, zatracony w innym świecie. Odwiedzał go regularnie, niestrudzenie podążając białą, własnoręcznie usypanąścieżką.

Lukasodetchnął.

Wiedział, że resztę wieczoru będzie mógł spędzić w spokoju, w ciszy, którą tak bardzo kochał. Będąc w pokoju, zapalił małą lampkę i w końcu wyciągnął z bokserek wymięty zeszyt. Przysiadł na podłodze, a plecy oparł o brzeg łóżka. Przeglądał zrobione dziś notatki. W myślach próbował układać z liter słowa. Nie wychodziło mu. Sfrustrowany wsunął notatnik pod dywan i odchylił głowę. W takich chwilach chciał skorzystać z towaru ojca, poczuć się lepiej. Przez moment nie myśleć o tym, że cel, który był tak blisko, znów jestodległy.

Uderzenie kamyka o szybę sprawiło, że podskoczył. Podbiegł do parapetu i zmrużył oczy. W ogródku stał Red. Uśmiechał się szeroko, patrzył wprost na Lukasa i wymachiwał ręką. Zachowywał się tak, jakby nie był intruzem, a przyjacielem, którego Silent powinien oczekiwać. Dlatego zdziwił się, gdy chłopak zamaszystym ruchem zasłonił okno przewieszonym na karniszumateriałem.

Zdezorientowany Silent nie wiedział, co robić. Pomyślał o odpoczywającym w salonie ojcu, o tym, czy jeszcze kontaktuje. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Nikt go nie odwiedzał. Żaden znany mu człowiek nie chciał spędzać z nim czasu, a już na pewno nie śledził go i nie nachodził. Absolutnie nikt, widząc go, nie uśmiechał się od ucha do ucha. Lukas kompletnie tego nie rozumiał. Ciekawość była jednak silniejsza od strachu. Odchylił palcem materiał i zerknął. Rudy wciąż przebywał w ogrodzie. Chodził tam i z powrotem ze wzrokiem utkwionym w ziemię. W końcu znalazł to, czego szukał. Wziął zamach, by rzucić ponownie kamykiem, ale okno się uchyliło. Na jego twarzy znów zagościł uśmiech. Silent przyłożył palec wskazujący do ust w geście oznaczającym „cicho” i postanowił, że podejmieryzyko.

Po chwili pojawił się na dole i ruchem głowy nakazał Redowi iść za nim. Rhino leżał na kanapie. Ręce miał rozłożone, a oczy zamknięte. Mimo to Lukas był czujny. Strach mieszał się z podekscytowaniem. Szli w ciszy, a kiedy drzwi w pokoju Lukasa zamknęły się za nimi, odetchnęli z ulgą. Red przysiadł i oparł się o nie plecami. Silent zrobił to samo. Gdy tak siedzieli, stykając się ramionami, a jedynym odgłosem był świst ich oddechów, wyglądali jak zwykli nastolatkowie, chcący odrobiny wytchnienia. Nie od nadopiekuńczych starych, bo o takich nie było mowy. Wytchnienia odobojętności.

Red westchnąłgłośno.

Z reguły nigdy nie brakowało mu słów, ale dziś zobaczył, z czym musiał mierzyć się na co dzień chłopak siedzący obok. Nawet dla niego, nastolatka, który przeżył wiele w swoim szesnastoletnim życiu, było to coś ścinającego z nóg, podcinającegoskrzydła.

– Nie będę udawał, że nie wiem, co tu się odwala – powiedział prosto zmostu.

Silent ani drgnął. Poniekąd przyzwyczaił się już do stylu bycia rudego, jak nazywał go wmyślach.

– Śledziłem cię – przyznał. – Ale to już wiesz. Widziałeś ten ślad na schodach. Sorry, gościu. – Uniósł dłonie w geście poddania. – Skąd mogłem wiedzieć, że twój stary będzie malował schody? Kto tak robi? – zdziwił się. – Liście lecą, pełno ich się poprzyklejało do tej cudnej – zrobił palcami cudzysłów w powietrzu – werandy. No, ale twój stary to zjeb. To gotłumaczy.

Lukas uniósł brwi, jakby zdziwiony przesadną szczerościąReda.

– Taka prawda. Mój ojciec też jest zjebem. Tyle ci powiem. O której wraca twoja stara? – wypalił.

Silent błyskawicznie zwrócił się w jego stronę i ścisnął go za gardło. Pomieszczenie wypełniło się przerwanymi, ciężkimioddechami.

Red walił dłonią w podłogę, na znak, że odpuszcza, ale Lukas ani myślał przestać. Coś w nim pękło. Dopiero gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, poczuł, gdzieś głęboko w sobie, w swoim wnętrzu, ból. Puścił.

Red łapał oddech, wyraźnie zaskoczony takim obrotem sprawy. Lukas wstał i zaczął krążyć po pokoju, zaciskając pięści. Nie wiedział, jak dać upust frustracji. Czuł się jak zwierzę uwięzione w klatce. Chciał wyrwać metalowe pręty, chciał wyć, ale nie miał sił. Dziś, wraz z utratą oszczędności, stracił motywację, a prawda ta, powoli, ale brutalnie, docierała do jegoświadomości.

– Przepraszam – wydukał Red. – Nie znam cię, a to, że milczysz, nie ułatwia zadania. Bardzo cię przepraszam. – Podszedł do kolegi. – Nie powiem, że nie będę się już narzucał, bo będę – wyznał szczerze. – Nie mam nikogo, a w tobie jest coś takiego, że chcę się ciebie trzymać. Kumasz?

Silent stałniewzruszony.

– Naprawdę mam na imię Dominic, jakby cię to interesowało. Nie mówię, że musi. – Znów uniósł dłonie, nie wiedząc, czy ponownie nie rozwścieczył chłopaka. – Dobra, miałeś trudny dzień. Ja też. A więc, Silent, do jutra – powiedział ostatnie zdanie na wdechu i spojrzał na Lukasa z nadzieją woczach.

Silent nie wiedział, jak się zachować. Nie miał wzorców. Działał instynktownie. Wzruszył jedynie ramionami, mimo że gest ten nie odzwierciedlał tego, co rzeczywiście odczuwał. Czuł wszystko, każdym zmysłem, ale na pewno nieobojętność.

– Słyszałem, że twój ojciec tak się do ciebie zwracał, więc będę cię tak nazywał. Chyba że chcesz, żebym puścił wodzę fantazji. Jak tak, to proszę. – Zastanowił się. – Czekaj, myślę – dodał, gdy zniecierpliwiony Lukas zaczął postukiwać podeszwą w podłogę. – O, może bąk, bo one też są czasem takie ciche. – Silent wykrzywił twarz. – Dobra, żartowałem. – Rudy sięzaśmiał.

Silent zapomniał już, jakie to uczucie. Śmiech Reda rozbrzmiewał w pokoju. W czterech ścianach, które nigdy nie słyszały tego pięknego dźwięku. Emocja, która wypełniała jego ciało, niemal rozsadzała mu pierś. Rudy odwrócił się, żeby wyjść, ale zanim to zrobił, przeszukał jeszcze kieszeń. Wyciągnął zawinięty w folię i przewiązany sznurówką pakunek. Spojrzał naLukasa.

– Łap! – Rzucił zawiniątko, a on złapał je w locie. – Stałem za drzewem, gdy miałeś wejść pod werandę, ale twój stary się pojawił. Poszedłem tam, wiesz, z ciekawości, gdy zniknęliście wdomu.

Oczy Lukasa rozbłysły. Red pomachał mu i powiedział bezgłośnie „Dojutra”.

Silent obracał pakunek w trzęsących się dłoniach. Drżał z nadmiaruwrażeń.

Odzyskał je. Odzyskał swojemarzenie.

Będzieszlatać!

Będę!

ROZDZIAŁ 5

Lukas otworzył oczy. Był przestraszony. Minęła chwila, zanim dotarło do niego, co się dzieje i gdzie jest. A także, co najważniejsze, kto ciągnie go za język. Podniósł się szybko i z niedowierzaniem spojrzał na Reda, który widząc minę kolegi, szybko zaczął siętłumaczyć.

– Sorry, stary. Chciałem tylko sprawdzić, czy masz wszystko na miejscu, no wiesz, w buzi. – Potarł czoło wyraźniezakłopotany.

Słysząc te słowa, Lukas postukał się palcem w czoło. Próbował dać rudemu do zrozumienia, że ma on nierówno podsufitem.

Ten z kolei jedynie wzruszył ramionami i zrobił to, co wychodziło mu najlepiej. Znów zacząłgadać.

– Za pół godziny muszę być w budzie, ale stwierdziłem, że co mi szkodzi zobaczyć, co u ciebie, nie? – Zerknął na Lukasa, który owinął się szczelnie kołdrą. – Twój stary śpi jak zabity. – Uśmiechnął się. – Wiem, bo sprawdzałem. Kusiło mnie nawet, żeby namalować mu markerem wąsy, ale odpuściłem. Dostałbyś manto – odrzekł zprzekonaniem.

Silent coraz szerzej otwierał oczy. Rudy wtargnął do jego życia bez zaproszenia i nic nie wskazywało na to, żeby miał zamiarodpuścić.

– O, co to? – Red czubkiem buta wysunął spod dywanu zeszyt, schylił się i położył go sobie na kolanach. Zaczął kartkować. – A, lekcje, nuda – bąknął. – Źle masz tu zapisane. – Wskazał palcem na zakreślone w kółku słowo. – Łyżwy, przez samo „ż”, kumasz? Ej, a ty w ogóle chodzisz do szkoły? – Spojrzał na Lukasapodejrzliwie.

Silent zaprzeczył ruchem głowy, lecz po chwili żałował swojej wylewności. Nie do końca wiedział, czy może zaufaćchłopakowi.

– Nie chodzisz – stwierdził Red. – Będę cię w takim razie uczył. Nie możesz być głupi. Co to, to nie. – Zaśmiał się. – A, i umówmy się, bo twój stary nie będzie spał wiecznie, a szkoda, że gdy będę mógł wejść do twojej chaty, wywiesisz to w oknie. – Wyjął z kieszeni zieloną chustkę. – To będzie nasze zielone światło, kumasz? Zielona chustka. – Uniósł kciuk i wstał z łóżka. Zatrzymał się przy stoliku i położył na nim wyciągnięte z plecaka kanapki. – Zjedz je, bo ja i tak za dobrze wyglądam. – Objął dłońmi swój brzuch i nimpotrząsnął.

Otworzył cicho drzwi i bezszelestnie opuścił domLukasa.

Silent zerknął przez okno, a gdy Red zniknął za ogrodzeniem, wydobył z poszewki rulon z pieniędzmi i je przeliczył. Dołożył do nich banknoty, które udało mu się zarobić w nocy, a uśmiech zagościł na jego twarzy. Zjadł pozostawioną przez Reda kanapkę i postanowił, że drugą zostawi na obiad. Schował ją pod poduszkę, ubrał się i wyszedł zdomu.

Dotarł do centrum. Kolorowe sklepiki, migające zachęcająco neony kontrastowały z wszechobecną szarością miasta. Lukas szedł ulicą handlową i czuł się jak chłopak wycięty z szarego papieru toaletowego. Wzrok miał spuszczony, bawił się palcami, chcąc w ten sposób ukoić nerwy. Podekscytowanie związane ze spełnieniem marzenia mieszało się z zażenowaniem. On jednak dobrze wiedział, czego chce. Wejdzie, przymierzy, kupi.

Taki miałplan.

Przystanął przed oszkloną, wypolerowaną witryną. Widział w niej swoje odbicie. Przemknął wzrokiem po rzędach równo ułożonych łyżew, a serce zadudniło mu w piersi. Oddech przyspieszył, oczy się zaszkliły. Zobaczył je. Odruchowo położył dłonie na szybie, jakby sądził, że w ten sposób ich dotknie. Chciał byćbliżej.

– Wypad stąd, brudasie!

Silent odskoczył i potknął się o wystającą płytkę chodnikową. Wylądował na ziemi. Uniósłwzrok.

Mężczyzna ubrany w sportowe spodenki i jasną koszulkę stał nad nim w rozkroku. Brwi miał zmarszczone. Lukas chciał się podnieść. Pokazać, że ma pieniądze, ale nie miał takiej szansy. Zanim zdążył się wyprostować, został zdzielony kijem hokejowym. Raz, a potem drugi. Bolało. Zdezorientowany wycofał się na kolanach i obejrzał za siebie, gdy do jego uszu dotarł głosmężczyzny.

– Won pod most! Tam jest twoje miejsce! – Podszedł do chłopaka, spojrzał na niego z politowaniem i uniósłkij.

Lukas zasłonił twarz przedramieniem, ale cios nie nadszedł. Opuścił rękę, a gęsta ślina wylądowała na jegopoliczku.

Uciekł.

Nie oglądał się za siebie. Biegł. Miał dość. Nie chciał takiego życia. Nienawidził siebie za to, kim jest. Przypomniał sobie wykrzywioną w obrzydzeniu twarz mężczyzny i jego wzrok, mówiący, że chłopak jest nikim. Lukas sam dobrze wiedział, że jest przegrany, ale ujrzenie tego w oczach drugiego człowieka bolało gonajbardziej.

Wbiegł do domu. W pośpiechu sprawdził wszystkie pomieszczenia. Ojca nie było. Poczuł ulgę, ale nie długo. Pognał do łazienki i zatrzasnął drzwi. Rozebrał się. Wrzucił do wanny ubrania, nalał zimnej wody i zaczął pocierać je o siebie. Białe plamy po farbie nie chciały zejść. Szorował tak długo, dopóki nie zapiekły go palce. Opadł zrezygnowany na płytki. Wiedział, że jeśli wyda pieniądze na nowe ciuchy, jeszcze długo nie spełni marzenia. Nie miał pojęcia, co robić. Nienawidziłbiedy.

Ostatkiem sił wycisnął mokre ubrania i poszedł do pokoju. Ułożył je równo na dywanie i prasował dłonią. Spojrzał na zieloną chustkę, która wciąż leżała na parapecie, wziął ją w garść i ze złością wrzucił pod łóżko. Nie chciał, żeby Red go odwiedzał. Nie chciał żyć. Nie tak. Nie potrzebowałlitości.

Podszedł do okna i zamaszystym ruchem zerwał granatową zasłonę. Rozłożył ją na biurku. Wziął metrówkę, flamaster. Przeszukał wszystkie szuflady w poszukiwaniu akcesoriów do szycia. Schylił się po leżące na dywanie jeansy i położył je na rozłożonej zasłonie. Nie miał pojęcia o krawiectwie, ale jego ruchy były pewne. Wiedział, czego chce. Chciał zawalczyć. Wziął igłę w drżącą dłoń i próbował nawlec nitkę, ale był coraz bardziej zdenerwowany. Skumulowane emocje nie chciały odpuścić. Niemoc. Właśnie ją odczuwał najsilniej. W złości rzucił igłę na podłogę, a sam opadł na łóżko. Zaczął szlochać i walić rękami wpoduszkę.

– Hej, bo ją zatłuczesz. – Usłyszał śmiechReda.

Obdarzył go pochmurnym spojrzeniem i mocno zacisnął pięści. Nie rozumiał, po co podarował mu chustkę, skoro i tak przyszedł nieproszony. To jeszcze bardziej go rozzłościło. Rozpłakał sięponownie.

– Czekaj chwilę. – Kolega uniósł palec i zniknął zadrzwiami.

Lukas wciąż płakał. Przestał, gdy lodowata woda chlusnęła w jegotwarz.

– Musiałem. No nie patrz tak na mnie. To nie ja przeżywam załamanie nerwowe. Na moją matkę to zawsze działa, ale nie na tyle, by odejść od ojca. Kumasz?

Silent usiadł i rzucił w niego zieloną chustką. Warknął.

– A, to. – Red podrapał się po brodzie. – Myślałem, że zapomniałeś powiesić. No co? Nie ma auta twojego ojca na podwórku, a nie ma powodu, dla którego nie chciałbyś mnie widzieć, więc jestem – powiedział pewnie i uśmiechnął się szeroko. – Nie maż się – dodał jeszcze. Spojrzał na przybory do szycia. Parsknął. – Nie no, latający dywan szyjesz? – Spojrzał na stolik. – Chyba za bardzo wziąłeś do serca moje słowa o lataniu. – Zaśmiałsię.

Lukasowi wcale nie było do śmiechu. Odwrócił się przodem do ściany, a Red wziął z blatu metrówkę irozkazał:

– Wstawaj.

Silent zerknął za siebiezdezorientowany.

– No wstawaj, zmierzymy cię. Tylko szybko, bo nie chciałbym się spotkać z twoimstarym.

Lukas oprzytomniał, słysząc te słowa. Nie miał pojęcia, dokąd pojechał Rhino ani kiedy wróci. Wstał i czekał. Red zmierzył długość jego nóg, obwód w pasie i w udach. Każdy wymiar skrupulatnie zapisał na wewnętrznej stronie przedramienia, po czym zwinął materiał zestołu.

– Będę miał kumpla, który chodzi w zasłonie. Ja pieprzę. – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Wiedziałem, że z tobą będzie wesoło. – Machnął ręką iwyszedł.

Silent patrzył jeszcze chwilę na zamknięte drzwi, a jakiś czas później usłyszał warkot silnika. Odetchnął z ulgą. Nie dlatego, że ucieszył się z przyjazdu ojca. Powodem było to, że Red, natrętny chłopak, który zrobił dla niego przez parę dni więcej niż ktokolwiek inny, zdążyłwyjść.

Z dołu dobiegał hałas. Lukas uchylił delikatnie drzwi i wytężył słuch. Już miał je z powrotem zamknąć, gdyusłyszał:

– Moczydupku, złaźtutaj!

Wiedział, że te słowa skierowane są do niego. Wziął głęboki oddech, zszedł. Rhino obijał się o ściany, oczy miał jak szparki. Silent żałował, że po drodze nie rozbił się na jakimś drzewie, ale szybko odgonił tęmyśl.

– Weź dwa piwa z lodówki i przyjdź do salonu – wybełkotał.

Syn spełnił jego żądanie i usiadł na kanapie. Mężczyzna wziął butelkę i uniósł, chłopak zrobił to samo. Delektował się smakiem goryczki. Dawno nie pił już nic oprócz wody z kranu. Pomyślał, że pewnie jest jakieś święto, skoro stary poczęstował goalkoholem.

– Wiesz, że beze mnie byś zginął, moczydupku?

Lukas zacisnął usta. Znów poczuł ogarniającą go niemoc. Sądził, że jest tak, jak mówił ojciec. Wylądowałby pod mostem, tak jak powiedział gość zesklepu.

– Widzę, że jesteś równo popieprzony, bo normalny na pewno nie. Kiedyś sądziłem, że nie płynie w tobie moja krew, ale to było dawno – mamrotał. – Jeszcze za czasów, gdy żyła ta suka, twojamatka.

Silent upił łyk piwa i przymknął oczy, żeby ich spojrzenia się nie skrzyżowały. Bał się, że Rhino zobaczy wtedy, jak bardzo gonienawidzi.

– Dopiero gdy ją załatwiłem i pogrzebałem żywcem, okazało się, że nie jesteś taki jak ona. Jesteś tak samo zły jak ja. Jesteś małą gnidą, ale zrobimy jeszcze z ciebie prawdziwą wesz. – Zarechotałobłąkańczo.

Lukas miał upić kolejny łyk, bo piwo bardzo mu smakowało, ale słysząc te słowa, zamarł. Nie umknęło to uwadzeRhino.

– To znaczy jak ty ją załatwiłeś – zaczął się motać. – No kurwa, co ci będę dużo gadał. Suki trzeba trzymać krótko. A twoja matka nią była, zdecydowanie – kontynuował, a Lukas oddychał coraz ciężej. – No i chuj, wydało się. – Klepnął syna w ramię. – Właśnie ta twoja naiwność sprawia, że czasem mam wątpliwości co do jednej krwi. – Zaśmiał się gorzko. – Spójrz na naszeschody.

Silent odwróciłgłowę.

– Pięć, niskich schodków na krzyż. Ojej, ale niebezpieczeństwo. Ewakuujmy się – ironizował. – Oj, moczydupku. Bez starego zginiesz. A za suką nie rycz – wybełkotał i uśmiechnął się pod nosem, widząc, że oczy Lukasa sięzaszkliły.

Chłopak wziął głęboki oddech. Sceny sprzed lat przewijały się w jego głowie. Klatka po klatce. Wstał. Stanął nad ojcem. Zacisnął dłoń w pięść. Zamachnął się. Uderzał raz, drugi, trzeci. Oddychał z trudem. Rhino spadł z kanapy i mimo że z jego nosa leciała krew, śmiał się. Szaleńczo rechotał. Pochylony nad nim Lukas płakał. Serce waliło mu w piersi. Był zagubiony. Czuł niewyobrażalną pustkę, gdzieś tam w samym środku, wduszy.

– Nie stój tak, moczydupku – wybełkotał Rhino. – Przynieś maść na komary, bo jakiś chyba mnie dziabnął. – Zwijał się ze śmiechu nadywanie.

Lukas czknął, dławiąc się łzami. Nie widział sensu egzystencji. Był pewny, że nie wytrzyma dłużej w tym domu. Tak bardzo chciał żyć, a jednocześnie pragnął umrzeć. Toczył wewnętrzną walkę. Spojrzał ostatni raz na ojca, na jego kpiący wyraz twarzy i już wiedział, miał pewność, co chcezrobić.

Pobiegł do kuchni, pociągnął za uchwyt szuflady, ale nie dało się jej otworzyć. Tak jakby niewidzialna siła chciała go powstrzymać przed tym, co planował. Pociągnął raz jeszcze z większą determinacją, aż w końcu ustąpiła. Wyjął długi nóż. Przyłożył ostrze do twarzy. Takie zimne, będące gwarancją ukojenia. Idealne, gdy ogień trawi duszę. Gdy chce ona wyskoczyć, rozerwać żebra, uwolnić się. Gdy chce się jejpomóc.

Chciał latać, ale nie potrafił wzbić się w powietrze. Nikt go tego nie nauczył. Nikt nie dał muskrzydeł.

Jednym susem pokonał pięć niskich schodów. Tak, teraz inaczej na nie patrzył. Wszedł do swojego pokoju, usiadł na krześle przy stole i położył rękę na blacie. Chwilę obserwował prześwitujące przez skórę niebieskie żyły. Przez jego głowę przemknęła myśl, nadzieja, że może są inne wcielenia i odrodzi się w lepszym świecie, chciał w to wierzyć. Przełknął ślinę i przyłożył nóż do nadgarstka. Już miał przesunąć nim po delikatnym fragmencie skóry, ale kątem oka dostrzegł błysk. Nie było to lśnienie ostrza. Odrzucił nóż, przetarłoczy.

Zauważył ją. Leżała na brzegu stołu, błyszczała jak najjaśniejsza gwiazda. Karta. Ta, którą podarował Redowi. Była tu. Wziął ją drżącą dłonią, przytulił do policzka. Ściskał tak mocno, jakby była ratunkiem przed rzeczywistością. Amuletem chroniącym jego kruchąduszę.

Spojrzał w stronę nieosłoniętego materiałem okna. Przyłożył ostatnią kartę ratunku dopiersi.

Będę latał, choćbym musiał uszyć skrzydła z pieprzonejzasłony.