Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wysokowrażliwa Eleonora nie potrafi odnaleźć się w życiu toczącym się poza uczelnianymi murami. Chciałaby tłumaczyć literaturę i żyć na własnych zasadach, których nie aprobuje jej rodzina.
Jesienne wypadki sprawiają, że po raz pierwszy sprzeciwia się planom apodyktycznej matki i ucieka z miasta, by uratować ukochaną babcię przed ośrodkiem opieki.
Ale czy pobyt na wsi okaże się tak spokojny i sielski jak w powieściach jej ulubionej Jane Austen? Eleonorę czekają zawodowe wyzwania, a także sercowe rozterki, gdy niespodziewanie na jej drodze stanie przystojny bibliotekarz, który potrzebuje jej pomocy.
Jaki wpływ na losy Eli będzie miał lokalny teatr amatorski? Jaką rolę odegra Eleonora w życiu tej małej społeczności?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Eleonora
AGA SOTOR
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy: Natalia Wielogórska
Redaktor prowadzący: Edyta Gadaj
Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska
Korekta językowa: Edyta Gadaj
Okładka: Agnieszka Zawadka
Skład: Katarzyna Ratajczyk
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2023
Wydanie I
ISBN: 978-83-67852-16-6
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówieńhurtowych z atrakcyjnymi rabatami.Dodatkowe informacje dostępne pod adresem:kontakt@dlaczemu.pl
Mojej przyjaciółce Agatce –
bo siostrami nie zawsze trzeba się urodzić.
Spróbuj nie opierać się zmianom, które napotykasz na swojej drodze.Zamiast tego daj się ponieść życiu. I nie martw się, że wywraca się ono czasem do góry nogami.
Skąd wiesz, że ta strona, do której się przyzwyczaiłeś, jest lepsza od tej, która cię czeka?
Elif Şafak, Czterdzieści zasad miłości
WRZESIEŃ
Rozdział 1
Początek września wypełniony był jeszcze słońcem, lecz nosząc baleriny na gołe stopy, Eleonora Milska czuła już bijący od ziemi ciąg chłodnego, wilgotnego powietrza. Zwiastował nadejście pory, której wyczekiwała cały rok. Wnętrza małych i dużych księgarń krzyczały o rentrée littéraire, a kawiarniane menu głosiło otwarcie sezonu na dyniową latté.
– Co dla ciebie? – zapytał przystojny jak sam diabeł barista, zamykając za szybą marchewkowe ciasto i nowojorski sernik.
– Poproszę wanilio… – urwała zdanie w połowie, bo jej wzrok spoczął na polecanych specjałach. Mimowolny uśmiech zagościł na jej twarzy. Czyli oficjalnie mamy jesień.
– Waniliową latté?
– Nie, nie. Skoro już jest, to dyniową. Koniecznie. Dużą dyniową latté. Na wynos. Poproszę.
– Podwójne espresso? – Spojrzenie baristy sprawiło, że wbiła wzrok w trzymaną w dłoniach brązową, skórzaną portmonetkę. Prezent od babci Heleny.
– Pewnie, czemu nie.
– Mogę prosić o imię?
Tym razem się uda. Wreszcie to zrobi. Dlaczego zawsze stresuje ją to głupie pytanie? Zaraz nawet ten zza lady usłyszy bicie jej serca.
– El… Ela
– Zatem jedna duża dyniowa latté na wynos dla Eli. Płatność kartą?
***
Gdyby wiedziała, że znowu polegnie, wybrałaby opcję na miejscu. Jej poczucie estetyki kłóciło się z papierowymi kubkami i plastikowymi przykrywkami. Gdy istniała taka sposobność, zawsze wybierała ceramikę, a najlepiej porcelanę. Znajdowała radość w drobnych rytuałach. Podgrzewała mleko do kawy. Pamiętała o tym, by uzupełnić cukier w srebrnej cukiernicy z ozdobną łyżeczką. Skrupulatnie zbierane drobiazgi tworzyły przecież zawsze jakąś układankę, a Eleonora lubiła wierzyć, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Z przymkniętymi powiekami zanurzała nos w nowo zakupionej książce, bo nic nie pachnie tak jak nieczytane jeszcze strony. Zapowiedź nowej przygody. Tylko taki rodzaj nowych przygód interesował ją w życiu.
Przeszła parę kroków, po czym nagle obróciła się na pięcie i zawróciła, niemal oblewając kawą kobietę stukającą obcasami tuż za nią. Nieznajoma w ostatniej chwili uskoczyła w bok. Eleonora usiadła przy stoliku kawiarnianego ogródka. Nie spieszyło jej się do domu. Z torebki listonoszki wyjęła książkę. Jane Austen i jej racjonalne romanse. Gdy tylko pochyliła głowę nad lekturą, fruwające w powietrzu nitki babiego lata zaczepiły o jej sięgające ramion brązowe włosy.
– Przepraszam, można? – Usłyszała, gdy desperacko wymachiwała dłonią, by pozbyć się nici.
Głos należał do blondyna stojącego teraz przy jej stoliku i wpatrującego się w nią. Pewnie pomyślał, że machała do niego i dlatego przyszedł.
Pięknie.
– Jasne. – Uśmiechnęła się.
– Dzięki – odpowiedział chłopak.
Wziął krzesło z naprzeciwka i przystawił je do stolika, przy którym rozsiedli się jego znajomi, zaraz obok smukłej, długowłosej brunetki w skórzanych legginsach z wężowym wzorem.
„Pewnie ma na imię Patrycja i nie wstydzi się zamawiać kawy na wynos” – westchnęła w myślach, wracając do swojej przyjaciółki Jane i jedynego świata, w którym znajdowała pocieszenie i rozwiązanie swoich mniej lub bardziej racjonalnych problemów.Eleonora wróciła do mieszkania. Umyła ręce, otworzyła lodówkę i bez zwłoki wyłożyła na blat produkty potrzebne do dzisiejszego obiadu. O tej porze w domu nie zastała nikogo poza psem. Rodzice zwykle wracali z pracy po szesnastej, a nie dochodziło jeszcze nawet południe. Przekraczając próg, widziała, jak Feliks na dźwięk klucza w zamku postawił uszy na sztorc. Gdy zorientował się, że to tylko ona, beztrosko wrócił do swojej drzemki w fotelu pana domu, czego surowo mu zabraniano.
Włączyła album Come Away With Me i po chwili kuchnię wypełnił melodyjny głos jej ukochanej Nory Jones. Z wczoraj zostało jeszcze kilka kotletów z piersi kurczaka. Zrobi do nich mizerię i tłuczone ziemniaki, a resztę niedzielnego rosołu przerobi na pomidorową. Zabrała się za obieranie ziemniaków i ogórków. Ta prosta mechaniczna czynność, tak samo jak zmywanie, sprzyjała pogrążaniu się w refleksji. Od bitych dwóch miesięcy domowe obowiązki stanowiły jej codzienność, ale czuła, że przynajmniej w taki sposób pomaga rodzicom. I dzięki temu sama uważała siebie za trochę mniej beznadziejny przypadek.
Eleonora spodziewała się, że po obronie jej życie się zmieni. Etap studiów się skończy, a zacznie się kolejny. Gdy większość jej koleżanek już czynnie rozglądała się za pracą, ona wciąż w pełni cieszyła się trwającym rokiem akademickim. Uwielbiała tę atmosferę i nie miała zamiaru żegnać się z nią przedwcześnie. A najlepiej wcale. Do końca piątego roku odganiała myśl o tym, co dalej. Liczyła na to, że plan na przyszłość w jakiś sposób ułoży się sam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, podczas gdy ona zrobi sobie ostatnie w życiu takie długie wakacje. A potem, gdy będzie gotowa na zmianę, praca się znajdzie. Taka jest przecież naturalna kolej rzeczy.
Filologię angielską ukończyła z najwyższymi notami, a jej praca magisterska została nawet wyróżniona w międzynarodowym konkursie. Marzyła o tym, by tłumaczyć literaturę. Amatorsko zajmowała się przekładem już od dobrych paru lat, współpracowała z kilkoma wydawnictwami, także jako recenzentka, jednak zajęcia te nie przynosiły takiego dochodu, by mogła się z nich utrzymać. Rodzice ostentacyjnie wzdychali albo kręcili głowami z politowaniem, ilekroć w rozmowie o planach zawodowych Eleonory padał temat wybranej przez nią ścieżki. Sprawiało jej to przykrość do tego stopnia, że z czasem przestała o tym wspominać choćby słowem. Szkoły językowe, do których się zgłosiła, proponowały jej pracę od zaraz, lecz w zamian mogła liczyć jedynie na śmieciową umowę i kopertę z resztą wynagrodzenia. Nie chciała zgadzać się na taki scenariusz, mimo że okazywał się dość powszechną praktyką. Wciąż rozsyłała CV do biur tłumaczeniowych i wydawnictw, licząc w duchu, że może uda jej się gdzieś zahaczyć. Pozytywne wiadomości jednak nie nadchodziły, a w oczach rodziców pozostawała wiecznym dzieckiem żyjącym w swoim świecie, zamiast dorosnąć wreszcie i wziąć się za „konkretną robotę”.
Garnek z ziemniakami wstawiła na kuchenkę, a mizerię chowała właśnie do lodówki, gdy liryczny sopran Nory Jones urwał się, nagle wyparty przez jazzowe nuty połączenia przychodzącego. Oczy Eleonory otwarły się szerzej na widok twarzy, która wpatrywała się w nią teraz z ekranu telefonu. Nie mogła sobie przypomnieć okoliczności, w których Sandra dzwoniła do niej poprzednim razem.
– Halo? – odebrała nieśmiałym głosem.
– Słuchaj, stara. – Bezczelny ton młodszej siostry z miejsca sprawił, że dobry nastrój Eleonory w jednej chwili prysł jak mydlana bańka. – Załatwiłam ci robotę. Szukają kogoś z angielskim na już. Dobrze płatna. Korporacja, ale nie ma dress code’u, możesz nosić te swoje romantyczne retroszmaty. Będą do ciebie dzwonić dzisiaj po południu, więc odbieraj i nie odwal jakiegoś numeru. Masz dać z siebie trzysta procent, bo poleciłam cię i poręczyłam za ciebie. – Westchnęła, jakby przyznanie się publicznie, że jest siostrą Eleonory, kosztowało ją niemały wysiłek. – Team leaderka to moja dobra koleżanka, więc rekrutacja jest po znajomości. Jak im się spodobasz, to cię wezmą i to szybko, bo od trzech miesięcy nie mogą nikogo znaleźć i srają już żarem, a kolejni ludzie się zwalniają.
Korporacja? Kolejni ludzie się zwalniają? Praca załatwiona przez Sandrę dla jej koleżanki? Żaden z tych słów-kluczy nie mógł zwiastować niczego dobrego.
– Bardzo ci dziękuję, ale jak to będą dzwonić? Przecież ja nigdzie nie… nie odpowiedziałam na żadne ogłoszenie ani nic…
– Ogłoszenie, srogłoszenie. Z choinki się urwałaś? Nie wiesz, jak się to załatwia? –Sandra wrzasnęła w słuchawce. – Znajoma dała mi cynk, czy może kogoś znam, to przesłałam jej twoje CV.
– Ale skąd miałaś…
– Od matki. – Młodsza siostra weszła jej w słowo. – Rekruterka do ciebie zadzwoni, wszystko ci powie, a całą papierologię załatwi się później.
– Ale Sandra, ja nic o tym stanowisku nie wiem… Co to w ogóle za…
– Jezu no, już jęczysz! Każdy chce ci pomóc, a księżniczka wiecznie niezadowolona! Z angielskim! Co ci nie pasuje?!
– Ale z angielskim to może być cokolwiek… – Eleonora próbowała się bronić. – Mogą szukać lekarza z angielskim. To, że znam angielski, nie znaczy, że mogę leczyć obcokrajowców.
– To jest korpo, puknij się w ten swój durny łeb! Angielski znasz, a reszty się nauczysz. Wielkie mi rzeczy. Głupsi od ciebie sobie radzą.
– Sandra, ale ja nie chcę pracować w korporacji.
– Nie wkurwiaj mnie, dobrze? Masz szansę dostać dobrze płatną pracę dzięki moim znajomościom i dobremu, kurwa, sercu. Jeśli nie palniesz jakiejś totalnej durnoty już na wstępie, to pewnie cię przyjmą. Milenie też na tym zależy, bo raz: brakuje jej osoby na tym stanowisku, a dwa: rekrutacja jest z polecenia, to znaczy, że jak podpiszą z tobą umowę, to Milenie wpadnie za polecenie hajs, którym się ze mną podzieli. Dostaniesz robotę i zaczniesz żyć jak ludzie. Ty będziesz zadowolona, Milena będzie zadowolona, ja i matka będziemy zadowolone. Okaże się, że nie jesteś bezrobotną ofermą, do czegoś się jednak nadajesz i przestaniesz przynosić wstyd rodzinie. Więc się dobrze zastanów, czego naprawdę chcesz.
Policzki zapiekły Eleonorę żywym ogniem, a do oczu zaczęły się cisnąć łzy.
– Dzię… dziękuję, Sandra. Postaram się wypaść jak najlepiej – wydukała bezbarwnym tonem.
– No! I tak ma być. Dobra, nie mam czasu na pierdolenie o Szopenie, muszę się pakować, bo dzisiaj wylatuję na Teneryfę. Wieczorem mam lot, nic nieogarnięte, a muszę zdążyć jeszcze na paznokcie. Nie polecę przecież jak ostatnia wieśniara. Nara – zakończyła, pozostawiając Eleonorę z mętlikiem w głowie.
***
– Nie martw się, Ellie. Zaraz coś wymyślimy. Sama rozmowa przez telefon jeszcze nic nie znaczy – pocieszała Marianna.
Czułość w jej głosie działała jak otulenie świeżo wypranym i dopiero co wyciągniętym z suszarki do ubrań puchatym kocem.
Eleonora poznała Mariannę Kukicką zaraz na początku studiów, a dokładnie na chwilę przed rozpoczęciem pierwszego wykładu ze wstępu do literatury angielskiej. Wciąż pamiętała tę scenę tak żywo i wyraźnie, jak gdyby rozegrała się przed chwilą, a nie pięć lat temu.
Marianna wpadła do sali w ostatniej chwili z rozwianym włosem i w różowym płaszczu w kwiaty. Z ramienia zwisała jej staromodna skórzana torba, z której wystawały zeszyty i książki. W dłoni trzymała kapelusz. Choć wolnych miejsc na sali było jeszcze sporo, wybrała to koło Eleonory.
– Przepraszam, można? – zapytała i usiadła, zanim Eleonora zdążyła powiedzieć choć słowo. Sama odezwała się dopiero w chwili, gdy dotarła do nich puszczona przez wykładowcę lista obecności. – Ty jesteś Eleonora? Naprawdę? – Nie mogła uwierzyć. Roześmiała się, aż w jej oczach zatańczyły iskierki. Po chwili jednak zreflektowała się i złapała Eleonorę za rękaw. – Hej! Przepraszam, jeśli pomyślałaś, że śmieję się z ciebie. Śmieję się, bo ja jestem Marianna. Eleonora i Marianna, jak w Rozważnej i romantycznej Jane Austen! To nie może być przypadek!
Nietrudno się domyślić, że z miejsca zostały najlepszymi przyjaciółkami. Po wykładzie poszły razem na kawę i nie mogły się nagadać, bo okazało się, że tak wiele mają wspólnego. Odniosły wrażenie, nie tylko, że już się kiedyś spotkały, lecz że znają się całe życie. Marianna szybko stała się Eleonorze bliższa niż rodzona siostra, z którą Eleonorę łączyła jedynie wspólna gałąź drzewa genealogicznego. Sandra nie przypominała jej ani wizualnie, ani z charakteru, nawet grupy krwi miały inne. Całkowicie inaczej wyglądało to z Marianną, która była niczym zaginiona w skutek psot losu siostrą, którą Eleonora miała szczęście po latach odnaleźć. To właśnie do niej Eleonora mogła zadzwonić w każdej sprawie, o każdej porze dnia i nocy. Rozumiały się bez słów. Nic więc dziwnego, że zaraz po tym, jak rodzina postawiła ją przed faktem dokonanym, Eleonora zaparzyła kubek gorącej, mocnej, słodkiej herbaty z cytryną i sokiem malinowym, i sięgnęła po pierwsze koło ratunkowe: telefon do przyjaciółki.
– Niby nie znaczy, ale nie czarujmy się. Decyzja została już podjęta i to bynajmniej nie przeze mnie. Potrzebuję pracy, wiem to doskonale. Ale mama i Sandra nie rozumieją, że nie chcę jakiejkolwiek. Wysłałam setki zgłoszeń do biur tłumaczeniowych… ale brak odzewu. Zupełnie nic mi z tego nie przyszło – zakończyła smutno, odświeżając skrzynkę mailową w oczekiwaniu na cud. – Jeśli złożą mi ofertę, będę musiała ją przyjąć. Moja rodzina ma mnie za skończoną niedorajdę i życiowego nieudacznika. Jeśli do tego jeszcze zrezygnuję z nieźle płatnej pracy załatwionej przez zaradną i obrotną młodszą siostrę, pozostanie mi chyba tylko spakować walizki i nie pokazywać się przez następne parę lat, w czasie których nie wiem, z czego się utrzymam.
– Ellie, błagam cię, nie popadaj w czarną rozpacz. Po pierwsze: nie zamartwiaj się na zapas, bo jeszcze nikt nie zadzwonił i jeszcze się nigdzie nie dostałaś. Wybacz ten skrajny optymizm, ale, póki co, nadal jesteś bezrobotna.
Eleonora zaśmiała się słabo.
– A po drugie – ciągnęła Marianna – może wcale nie będzie tak tragicznie. Na początek dostaniesz jakąś tymczasową umowę. Najpierw na czas próbny, potem pewnie na rok. Potraktuj to jako pracę na chwilę. A może w międzyczasie akurat trafi ci się jakaś fantastyczna oferta?
– No tak. Masz rację.
– No już, głowa do góry. Co to w ogóle za stanowisko?
– Z angielskim.
– Ale że co z angielskim?
– Tyle właśnie wiem od Sandry – jęknęła Eleonora i te skrawki pozytywnego nastawienia, którymi zdążyła zarazić ją Marianna, rozpłynęły się w powietrzu.
W słuchawce zapadło wymowne milczenie. Dobre wychowanie nie pozwalało Mariannie oceniać zachowania siostry przyjaciółki. Nawet w takiej głupiej sytuacji nie powiedziała o Sandrze złego słowa.
– Słuchaj, Ellie, nic się nie przejmuj – odezwała się wreszcie. – Poczekaj aż zadzwonią. Dowiesz się co i jak, i zobaczysz. Może się okaże, że to jakaś księgowość albo inna bankowość, na której się nie znasz i odpadniesz w przedbiegach, bo sam angielski nie wystarczy.
– Niby tak. Tylko trochę głupio z mojej strony, że aplikowałam do pracy, na której się nie znam. Sandra nie powiedziała mi kompletnie nic i muszę totalnie improwizować, w czym jestem beznadziejna.
– Wiesz co? Może to i dobrze? Skoro nie chcesz tej pracy i nie możesz wprost odmówić, to kontynuuj ten sabotaż. Jak dotąd świetnie ci idzie.
– Jak to: kontynuuj? Jeszcze nic nie zrobiłam.
– Gadamy już chyba z pół godziny – Marianna parsknęła śmiechem. – Jeśli dzwonili w międzyczasie, to się nie dodzwonili. Może podzwoń jeszcze po rodzinie, znajomych. Nadrób zaległości towarzyskie.
– Ech, dziękuję ci za próbę podniesienia mnie na duchu, ale doskonale wiesz, że przez telefon uwielbiam rozmawiać tylko z tobą i babcią Helenką.
– To zadzwoń do babci. Ej! A z Leszkiem? Z Leszkiem nie?
– Z Leszkiem się widzę dzisiaj po południu – odpowiedziała Eleonora i uśmiechnęła się mimowolnie.
– O! Czyli dzień uratowany!
– No chyba tak – przyznała nieśmiało Eleonora.
– No widzisz! Dobra, Ellie muszę wracać do pracy. Kończy się moja przerwa na lunch.
– Jasne, kochana! Dziękuję za wszystko!
– Drobiazg! Jesteśmy w kontakcie, pisz, co i jak wyszło z tą pracą. I koniecznie daj znać wieczorem, jak było na randce! Buzi! Pa!
Rozdział 2
Eleonora przyjrzała się swojemu odbiciu kolejny raz tego popołudnia, po czym pokręciła stanowczo głową. Nie miała dziś nastroju na tę sukienkę.
– Zaraz, zaraz, a gdzie jest ta piękna, bladoróżowa spódnica?
– Rozejrzała się energicznie po pokoju, przerzucając sterty ubrań, które nie wiadomo, kiedy urosły wokół, gdy ona usiłowała wybrać odpowiedni strój na spotkanie z Leszkiem.
– Jest!
Zapomniała już, jak miły w dotyku jest ten materiał i jak uroczo szeleści przy choćby najmniejszym ruchu. Wprost idealny na romantyczne spacery! Do spódnicy dobrała beżowy kaszmirowy sweterek, który dostała od babci Helenki na urodziny. Próbowała już wcześniej coś do niego dopasować, bo bardzo chciała czuć go dziś na sobie. Do tego płaszczyk, szal, buty i torebka – nagle wszystko magicznie wskoczyło na swoje miejsce, oszczędzając Eleonorze kolejnej godziny wybierania.
Duże lustro w bogato zdobionej secesyjnej ramie, które z Marianną wypatrzyły kiedyś na targu staroci, a potem misternie wyczyściły i odmalowały, ukazało śliczną, młodą dziewczynę o wyjątkowo smutnej twarzy, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że wybierała się przecież na randkę.
Zmęczone oczy Eleonory widziały w nim zupełnie co innego. Przeciętna uroda. Nijaka. Szara mysz, której brak przebojowości. Grube nogi. Przeklęta figura gruszki. Stara panna, którą rodzina uważa za ofiarę losu. Uśmiechnęła się smutno do dziewczyny z lustra i zaczęła składać porozrzucane ubrania.
W pokoju, który zajmowała od dzieciństwa, zawsze panował pewien artystyczny nieład. Nie bałagan ani brud. Eleonora ze swoim poczuciem estetyki nie zniosłaby plam po kawie na obrusie, odbitych na blacie kółek po kubkach postawionych bez podstawki, uschniętych kwiatów czy kurzu osiadającego na półkach regału. Powietrze w tym niedużym, lecz zawsze czystym i schludnym pomieszczeniu wypełniał zapach perfum i świeżo wydrukowanych książek. Meble stały dość swobodnie. Stosy powieści piętrzyły się nie tylko na starym regale, ale i na biurku, i na parapecie przy łóżku, i na podłodze. Szaliki i rozpinane swetry lubiły wisieć na oparciu krzesła. Notatniki, luźne kartki, pióra i ołówki znajdowały się przynajmniej w trzech wiklinowych koszach w różnych kątach pokoju – tak, by Eleonora, czy to pracując przy biurku, czy czytając w fotelu albo w łóżku, miała zawsze pod ręką coś do pisania. Całość zdawała się tworzyć idealną kompozycję, którą Eleonora kreowała absolutnie od niechcenia, trochę układając, trochę spontanicznie rozkładając rzeczy. Zarówno kolorystyka pokoju, jak i zawartości jej szafy stanowiły niemal idealny przykład palety opierającej się na bieli, różu, beżu, subtelnych brązach i zieleniach. Ubrania skromne i kobiece, w stylu retro, wyszukane często w sklepach z używaną odzieżą, można by wybierać z szafy na chybił-trafił – tak do siebie pasowały. Eleonora miała swój styl od lat, zakupy robiła rzadko, a ponad połowa nowych ubrań w jej szafie pochodziła z prezentów. Nie widziała problemu w noszeniu latami tego samego wełnianego płaszcza po babci i nigdy w życiu nie kupiłaby czegokolwiek tylko na jeden sezon. Potrafiła za to pod wpływem chwili zostawić niemałą fortunę w księgarni. Bo nowa książka to zawsze dobry pomysł.
Schowała stosy i stosiki do szafy. Poprawiła narzutę i poduszki na łóżku. Rozejrzała się wokół, po czym chwyciła za kosmetyczkę. Usiadła przy parapecie okiennym pełniącym funkcję toaletki, ale makijaż nie zabrał jej wiele czasu. Odrobina podkładu mineralnego, róż w kremie i tusz do rzęs. Tylko tyle potrzebowała niezależnie od okazji.
Raz na wesele kuzynki Sandra namówiła ją na profesjonalny makijaż. Eleonora nie mogła doczekać się chwili, gdy odklei sztuczne rzęsy i zdejmie z twarzy tę ściągającą maskę klauna. Nie wytrzymała nawet do północy. Oczywiście Sandra obraziła się o to śmiertelnie. Babcia Helenka obróciła wszystko w żart, powtarzając, że wszystkie dziewczęta w tej rodzinie są tak ładne, że nie muszą się malować.
Eleonora spojrzała na zegarek. Leszek powinien zjawić się lada chwila. Przeciągnęła błyszczykiem po ustach. Kompletnie nie miała nastroju na randkę, ale nie wypadało odwoływać spotkania w ostatniej chwili. Poza tym ta nowa znajomość zapowiadała się naprawdę dobrze i Eleonora bardzo chciała dać sobie wreszcie szansę.
Jej pierwsza i największa miłość – Julian – był jej ideałem, łobuziakiem o dobrym sercu. Poznali się zaraz na początku liceum. Choć wpadł jej w oko od razu, wydawało jej się, że taki chłopak nigdy nie zwróci uwagi na kujonkę. Nie ma szans. Strzała Amora w postaci pani od angielskiego przydzieliła ich do wspólnego projektu. A potem się okazało, że oboje słuchają Beatlesów. Stali się nierozłączni przez całe trzy lata i Eleonora miała pewność, że tak już zostanie na zawsze. Że to właśnie oni są jedną z tych par. Że skończą studia, pobiorą się, a potem będą żyli długo i szczęśliwie.
W okolicach studniówki Julian zaczął przebąkiwać coś o przeprowadzce do Australii. Jego rodzice załatwiali już formalności, choć on sam aż do matury zapewniał Eleonorę, że nie rusza się z Polski przynajmniej na czas studiów. Najpiękniejsze lato w ich życiu, a zarazem ich ostatnie wspólne, minęło nieubłaganie, choć zapatrzeni w swoje marzenia do końca mieli nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. Rodziców Juliana nie udało się jednak przekonać, by został w kraju choć na semestr, nie wspominając o całym roku, a co dopiero trzech latach licencjatu. Zgodzili się wyłącznie na wakacje, sprzedali mieszkanie i na początku września Julian wyjechał.
Okoliczności rozstania sprawiły, że dla obojga okazało się ono wyjątkowo trudne i bolesne. Julian kłócił się z rodziną, bo nie potrafił zaakceptować ich decyzji i tego, że nie zostawili mu wyboru. Przez długi czas utrzymywał kontakt z Eleonorą, lecz studia i różnica czasu sprawiały, że znajomość słabła z każdym dniem, aż nadeszła chwila, gdy postanowili nie dzwonić ani nie pisać do siebie już więcej.
Eleonora również nie mogła się odnaleźć się w tej sytuacji. Nie potrafiła funkcjonować bez obecności Juliana, nawet tej śmiesznej, internetowej, bez rozmów, wiadomości. Po latach sporadycznie wymienili kilka słów przy okazji świąt czy urodzin, nie łudząc się nawet myślami, czy istnieje dla nich szansa na powrót.
Do końca studiów Eleonora żyła nadzieją, że może po ich ukończeniu Julian wróci do Polski. Studia minęły, a ona wciąż nie wpuściła do swojego serca nikogo innego. Gdy wzięła się w garść, spotkała ją seria rozczarowań, więc otwarcie się na nowych ludzi i związki stało się jeszcze trudniejsze.
Leszka poznała przypadkiem, gdy jeden z jej klientów, dla którego tłumaczyła dokumenty, przyszedł na spotkanie z kolegą. Leszek, jej rówieśnik, z wykształcenia prawnik, pracował w jednej z wrocławskich korporacji, w dziale audytu. Poza tym interesował się fotografią i na pierwszą randkę zabrał ją na wernisaż. Rozmawiali dużo o sztuce, a jego wiedza zrobiła na Eleonorze wrażenie. Dużo mówił, toteż rzadko kiedy zapadała między nimi cisza, która zwykle powodowała, że Eleonora czuła się niezręcznie. Był przystojny, rozśmieszał ją, lubił czytać i od początku strasznie spodobało mu się jej imię. Nie istniało nic, co działałoby na jego niekorzyść. Eleonora wiedziała więc, że wszystkie jej wątpliwości pochodzą z wewnątrz.
Z zadumy wytrącił ją dźwięk domofonu.
– Wychodzę – powiedziała, zaglądając do salonu, w którym rodzice oglądali wiadomości. Chwyciła torebkę, włożyła płaszcz i zbiegła schodami na dół.
Leszek stał na chodniku i przyglądał się fasadzie budynku starej kamienicy naprzeciwko.
– Oh la la! Wygląda pani jak laleczka! – Eleonora usłyszała chrapliwy głos dochodzący zza bramy.
Przystanęła i zaczęła grzebać w torebce.
– Ej, ej ty! Zostaw ją!
Widząc bezdomnego zmierzającego w kierunku dziewczyny, Leszek wbiegł w bramę. Stanął między nimi, zasłaniając Eleonorę.
– Ani mi się waż…!
– Nie, nie. W porządku – Eleonora kiwnęła głową ze spokojem, chwytając Leszka za rękaw płaszcza. – Dzień dobry i dziękuję za komplement, panie Mieciu. Mam coś dla pana, nie zapomniałam. – Podała mężczyźnie pakunek, którego szukała, zawinięty w folię spożywczą. – Z szynką, serem i sałatą.
– Dziękuję, pani Eleonoro. – W oczach mężczyzny zaszkliły się łzy.
– Leszek, cześć! To jest pan Mieczysław, mój bardzo dobry znajomy, także proszę na niego nie krzyczeć – odparła z uśmiechem.
– O rany! El, nie wiedziałem. Strasznie pana przepraszam. Myślałem, że pan ją zaczepia. Widzi pan, zabieram panią na randkę, a tu na sam początek taki wstyd. Leszek – dodał, wyciągając do bezdomnego dłoń. Choć bardzo starał się to ukryć, jego twarz zdradzała, że walczy z niechęcią i odrazą.
– Ależ nie ma sprawy, panie kolego! Ot, nieporozumienie! – Machnął ręką pan Mieczysław. Przy powitaniu Leszek niepostrzeżenie wsunął Mieciowi w obszarpany rękaw banknot dwudziestozłotowy. – Nie gniewam się. Różni ludzie są, wie pan. Ale takiej drugiej, jak pani Eleonora, to ze świecą szukać! Strzeż jej, panie kolego, jak oka w głowie!
Eleonora rozpromieniła się.
– Tak jest – odparł Leszek, oferując Eleonorze ramię.
– Będziemy lecieć, panie Mieciu, do widzenia! – zawołała. – Zauważyłam twój gest, dziękuję – dodała, rzucając Leszkowi ukradkowe spojrzenie.
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedział, otwierając przed nią drzwi samochodu. Okrążył auto i usiadł za kierownicą. Zanim ruszyli, zza siedzenia pasażera wyciągnął bukiet różowych róż i wręczył Eleonorze. – To dla ciebie. Pasują ci do sukienki.
– Ojej! Dziękuję! – Eleonora od razu włożyła nos między różane płatki.
Pachniały. Babcia powiedziałaby, że skoro pachną, to są szczerze dane. Wraz z zapachem kwiatów poczuła przypływ dobrego nastroju. Uśmiechnęła się do o wiele pogodniejszej niż jeszcze chwilę temu dziewczyny z bocznego lusterka. Dobrze, że nie odwołała dzisiejszego spotkania. Wieczór zapowiadał się doskonale.
***
Eleonora Milska wygładziła czarną, ołówkową spódnicę pożyczoną od Sandry. Sama nie miała w szafie niczego czarnego. Mama twierdziła, że jest świetnie i profesjonalnie, choć spódnica opinała ją i uwierała, a i bez tego czuła się jak nie w swojej skórze. A teraz, wracając z tej całej rozmowy kwalifikacyjnej, czuła się jak uosobienie beznadziei.
Zgodnie z zapowiedziami młodszej siostry, rekruterka zadzwoniła do niej wczoraj zaraz po południu. Rozmowa przebiegła w miłej atmosferze, pytania okazały się proste i Eleonora nie mogła oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna musiała zakwalifikować ją do kolejnego etapu i czegokolwiek by nie powiedziała, zostałoby odpowiednio skorygowane. Nazwa stanowiska nie kojarzyła się Eleonorze z niczym konkretnym. Na koniec dowiedziała się, że jest zaproszona nazajutrz na czternastą do siedziby na spotkanie z managerką i team leaderką, oraz że wszystkie informacje otrzyma zaraz mailem, w tym link do dokumentów, które ma uzupełnić.
Nie miała pojęcia, jak ma się przygotować do rozmowy o pracę, której nie chce dostać, więc postanowiła nie robić nic. Kusiła ją perspektywa, by ubrana całkiem jak jedna z uczennic prywatnej szkoły, które wczoraj co chwilę mijała na mieście, uczniowskim zwyczajem zaszyć się w jakiejś kawiarni w ramach wagarów i na spotkaniu nie pojawić się wcale. Obawiała się jednak, że musiałaby się z tego później tłumaczyć i przed Sandrą, i przed rodzicami. Nie umiała umyślnie źle wypaść. Pójdzie na żywioł. Tyle że jej żywiołem jest woda. I to w możliwie najdelikatniejszej formie: niewielkiego strumyka.
Przebrana za kogoś, kim nie jest, stawiła się w siedzibie o czasie. Starała się skupić i zachować spokój, mimo że dłonie pociły się ze zdenerwowania, a spódnica mogła pęknąć w każdej chwili. Gdyby to działo się w filmie o amerykańskiej młodzieży, managerka i team leaderka należałyby w przeszłości do tego samego bractwa studenckiego, co Sandra. Eleonora odpowiadała na ich pytania dość ogólnie, starając się oderwać wzrok od manikiuru jednej z nich, co nie było łatwe, gdyż jej paznokcie wyglądały jak miniaturowe deski surfingowe w kolorze kamizelek odblaskowych, jakie nosili robotnicy drogowi. Z satysfakcją zauważyła, że jej angielski jest na o wiele wyższym poziomie, choć obie dziewczyny miały kilkuletnie doświadczenie pracy w międzynarodowym środowisku. Przez dobrą chwilę szefowe opowiadały o zespole i obowiązkach na tym stanowisku, ale Eleonora słuchała piąte przez dziesiąte, w myślach karcąc się za tak odważne chwalenie się własnymi umiejętnościami. Niecałą godzinę później pożegnały się uprzejmie i odprowadziły Eleonorę do recepcji. W zależności od werdyktu otrzyma telefon z ofertą pracy albo maila z wiadomością o odmowie. Eleonora czuła, że jest jedyną osobą na Ziemi, która szczerze liczy na to drugie.
Marianna pracowała. Leszek również. Eleonora nie miała siły na rozmowę z matką. Panowała dziś całkiem letnia pogoda, choć drzewa stojące w mocno nasłonecznionych miejscach zdążyły się już ozłocić i zrzucić co niektóre liście. Eleonora uznała, że najlepiej zrobi jej długi samotny spacer. Jeśli skądś mogła czerpać spokój dla swoich skołatanych nerwów, to tylko z natury.
Kilka godzin później wracała do domu autobusem, zastanawiając się, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko jeden z tych głupich snów. Zaraz zadzwoni budzik. Spod zamkniętych powiek usłyszy głos mamy obwieszczającej, że ona z tatą już wychodzą, wstanie, ogarnie się, pójdzie do tej znienawidzonej od pierwszego dnia pracy, którą załatwiła jej siostra. Zamówi kawę, może wreszcie odważy się podać swoje prawdziwe imię, albo nie i znowu będzie myśleć o tego typu głupotach, logując się na służbowym komputerze. Miłym głosem powita dzwoniących klientów, żeby wysłuchiwać ich zapytań i spieszyć z rozwiązaniem, bo to właśnie ma należeć do jej obowiązków. Pójdzie na obiad sama, poczyta książkę, wróci. Zbierze uwagę całego rzędu dziewczyn, które już spojrzeniami rzucanymi w recepcji dały jej odczuć, że tutaj nie pasuje, jakby sama tego nie wiedziała. Usiądzie przy biurku. Ponownie się zaloguje, ponownie założy słuchawki z mikrofonem, ponownie machinalnie odda się powtarzającym się czynnościom. Ze sztucznym uśmiechem powita w słuchawce kolejnych dzwoniących z pytaniami i pretensjami, na zmianę zerkając na zegar i myślami dryfując wokół wypowiedzenia, które nosi w torebce od dnia podpisania umowy.
Ukojenie, jakie dała jej przechadzka po parku, nie trwało długo.
Przecież wszyscy tak mają. Kto lubi swoją pracę? Mama i tata od lat narzekają na swoje firmy. Na rodzinnych spotkaniach odwiecznie marudzą na klientów, współpracowników, na system, na dyrekcję, na zasady. Głośno odliczają, ile im jeszcze zostało do emerytury, ale nie odeszli na wcześniejszą, ani nawet nie podjęli próby zmiany pracodawcy. Nie wymyślili niczego innego, poza surowym odradzaniem Eleonorze pracy w swoich zawodach. Czy inne życie w ogóle jest możliwe?
Autobus zahamował tak gwałtownie, że Eleonora, która zbyt mocno pochylała się w lewo, uderzyła głową w szybę. Jej telefon pokazywał chyba milion nieodebranych połączeń i drugie tyle wiadomości od obojga rodziców, a nawet Sandry. Ta ostatnia pewnie chciała się dowiedzieć, jak poszła rozmowa. Znajdując Eleonorze zatrudnienie, punktowała u rodziców, nie wspominając już o naczelnej motywacji, jak to sama ujęła, hajsie, którym podzieli się z nią Milena. Eleonora nie miała siły oddzwaniać ani odczytywać esemesów, zwłaszcza że od domu dzielił ją rzut beretem.
Zawsze marzyła o tym, żeby założyć własną firmę, biuro tłumaczeń. O pracy, którą uwielbia, w którą włoży całe serce. Oczami wyobraźni widziała mamę pomagającą jej wybrać bibeloty do małego mieszkanka, gdzieś na poddaszu starej kamienicy. Słyszała dumę, która by wybrzmiała w głosie ojca, gdy przy okazji czyichś imienin chwaliłby się jej osiągnięciami. Nie tak miało być. Nie tak. I co teraz zrobić? Jakby i tak już nie nosiła etykiety nadwrażliwca i nieporadnej siostry, którą ciągle trzeba się opiekować, ciągle pomagać. Żadnego pożytku z niej nie ma, a nawet, gdy człowiek jej już wszystko pozałatwiał, w czym mógł, wyręczył, to i tak są z nią kłopoty.
Autobus zasygnalizował skręt w prawo i wjechał w zatoczkę. Eleonora rozpoznała swój przystanek i spojrzała błagalnie na drzwi, które otworzyły się z hukiem, jak gdyby chciała, żeby ją zatrzymały. Mogła udać, że przegapiła i pojechać aż na pętlę. Tylko co dzięki temu zyska? Trzydzieści minut? Z ciężkim sercem wstała i wysiadła. Wspinając się po schodach rodzinnego bloku, miała wrażenie, że mija pięć minut między jednym a drugim stopniem, a jej buty są zrobione z ołowiu. Nie przypominała sobie nigdy sytuacji, w której tak bardzo nie chciała wracać do domu. Powinna się cieszyć, ale nie potrafiła udawać. W głowie miała pustkę i najbardziej bała się tego, że nic nie powie, tylko rozbeczy się jak dziecko. Nie myliła się ani trochę.