Weranda pachnąca lipami - Sotor Aga - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Weranda pachnąca lipami ebook i audiobook

Sotor Aga

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Poruszająca historia o sile przyjaźni.

Berenika, młoda graficzka, ryzykuje wszystko, by na własną rękę podążać za marzeniem o niezależności i miłości. Dziewczyna postanawia porzucić dotychczasowe życie w dużym mieście i odzyskać rodzinny dom w Starych Lipach – symbol bezpieczeństwa i bezwarunkowej miłości jej dzieciństwa. 

Gdy traci wsparcie partnera, wszystko zdaje się zwracać przeciwko niej. Jednak dzięki przyjaciołom los daje jej drugą szansę na spełnienie marzenia.

W Starych Lipach odnajduje nie tylko dom swojego dzieciństwa, ale i poczucie własnej wartości.

 

Opowieść o drodze do spełnienia marzeń i niezależności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 25 min

Lektor: Giurow Diana
Oceny
4,4 (286 ocen)
176
73
25
7
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
basiaw1112

Nie oderwiesz się od lektury

pani Ago pisz pani szybko drugi tom serdecznie pozdrawiam
20
Ullijanka

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwszy raz miałam okazję przeczytać książkę autorki. Jak najbardziej jestem na tak. Obyczajówka w moich klimatach. Oczywiście polecam😊
20
Fiba1

Nie oderwiesz się od lektury

miła lektura taka prawdziwa czekam na dalsze losy bohaterów
20
Agatina67

Nie polecam

Książka jest o niczym. Temat przewodni to kredyt hipoteczny. Beznadziejna. Totalna strata czasu.
10
nataliastawicka

Nie polecam

Jedyne co wyniosłam z książki to jak wielkim złem jest wzięcie kredytu hipotecznego, nie polecam
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jeżeli istnieje coś takiego jak szczęście całkowite,

to jest nim świadomość, że jest się na właściwym miejscu.

Fannie Flagg „Smażone zielone pomidory”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu mężowi Pawłowi

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

Dylemat

 

 

 

 

Mam pytanie do wszystkich pasjonatów psychologii. Zarówno absolwentów tego kierunku, jak i amatorów zgłębiania tajników działania ludzkiej psychiki. Znajomość filozofii również nie zaszkodzi, choć odnoszę wrażenie, że mój obecny dylemat to jedna z tych rzeczy na ziemi i w niebie, które się nie śniły nawet filozofom.Oto ono:

Trzy miesiące temu Berenika zrezygnowała z posady front-end developera, by rozwijać własny twórczy biznes. Ponieważ Teresie nie mieściło się w głowie, jak można zostawić dobrze płatną, stabilną posadę, Berenika czekała z poinformowaniem matki o złożonym wypowiedzeniu. Zrobiła to dopiero, gdy swoją działalność prowadziła już dwa tygodnie. Ile czasu musi zwlekać Berenika z opowiedzeniem matce o tym, że ma przed sobą jedyną szansę na spełnienie marzenia o odzyskaniu domu dziadków, biorąc pod uwagę listę poniższych faktów:

a) Odkąd Teresa przeszła na emeryturę, zachowuje się tak, jak gdyby Berenika padła ofiarą zaklęcia rodem z filmu „Zwariowany piątek”, nagle znów miała trzy lata i nie potrafiła niczego zrobić samodzielnie.

b) Berenika, mimo lat trzydziestu trzech i niezbitych dowodów na życiowe osiągnięcia, jest skończoną zadowalaczką, a matka posiada nad nią władzę porównywalną do tej Jedynego Pierścienia z „Władcy Pierścieni”. Wystarczy grymas na twarzy Teresy, by Berenika w jednej chwili zrezygnowała z własnych pomysłów i jako wyższą słuszność uznała zdanie matki.

c) Teresa nie jest odporna na czar chłopaka Bereniki. Berenika liczy na to, że uda jej się namówić Patryka, z którym planowała zamieszkać, gdy tylko skończy ciągnąć dwa etaty jednocześnie, na pierwszy wspólny krok w przyszłość: zaciągnięcie horrendalnego kredytu na zakup domu. Cokolwiek zrobi Patryk, zyskuje natychmiastową aprobatę Teresy. Ta zwykła wmawiać Berenice od najmłodszych lat, że tylko mężczyzna gwarantuje kobiecie życiowe bezpieczeństwo.

d) Berenika nie jest w stanie kompletnie zignorować ogłoszenia. Od czasu jego znalezienia jej myśli nieustająco krążą wokół wiejskiego domku z sadem dziadka Tadka, od którego dzieli ją tylko… pół miliona złotych.

Przysięgam, jeśli znacie prawidłowe rozwiązanie, poradzicie sobie z absolutnie każdym życiowym problemem.

 

* * *

 

Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że mama jest wstrętną manipulatorką i wtrąca się w moje życie jak sułtanka matka, próbując manifestować swoje wpływy. Nic bardziej mylnego. Ona po prostu źle znosi emeryturę. Zanim na nią przeszła, każdego niedzielnego wieczora przewracała oczami i falując biustem, wzdychała, jak to ma dosyć tej roboty, jak to odlicza dni, aż ten horror się skończy. Minęły trzy lata, a mama nie pojechała do sanatorium, nie odwiedziła Arka w Anglii ani nie znalazła sobie żadnego hobby, które umilałoby jej czas. Mieszka w bloku bez ogródka i najzwyczajniej w świecie się nudzi.

Teresa Bryksy jest typową matką Polką. Po śmierci męża i wyjeździe syna Arka nie ma o kogo się troszczyć. Codzienne wyjście do pracy i zawodowe obowiązki trzymały jej życie w ryzach. A gdy wraz z nadejściem emerytury to się skończyło, uznała, że zacznie trzymać w ryzach mnie.

Obraziła się, gdy chcieliśmy z Arkiem kupić jej kota. Myśleliśmy, że to świetne rozwiązanie, ale widać nie znamy własnej matki tak dobrze, jak nam się wydawało. Mojemu bratu jest łatwiej, bo jest daleko, choć z racji wieku to jemu ciągle suszy głowę o wnuki. Gdyby wiedziała, przez co przechodzą z Joanną, ugryzłaby się w język.

Nie potrafię się jednak na nią gniewać ani też kompletnie od niej odciąć. Po pierwsze, to moja mama. A po drugie, rozumiem ją. Wyobrażam sobie, co czuje, jak gdybym to ja sama stała w tych jej skórzanych mokasynach, a te jej wyobrażone uczucia są czasem silniejsze niż te moje własne, realne.

Tereska chce dla nas jak najlepiej. Gdyby tylko sięgała tak wysoko, dałaby nam gwiazdkę z nieba. Tyle że bierze do tego chcenia swoją własną definicję „jak najlepiej”. Mój brat i ja czujemy się świetnie, podziwiając gwiazdy wysoko na firmamencie, dokładnie tam, gdzie są. Jeśli pięć lat na ASP nauczyło mnie czegokolwiek, to tego, że z perspektywy wszystko wygląda inaczej.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

With a little help from my friends

 

 

 

 

Nigdy nie należałam do amatorów postanowień noworocznych i w tym roku również ich nie spisałam. Styczeń przyniósł mi jednak silną potrzebę zmiany, która rosła i wzmacniała się z każdym mijającym dniem. Nie takiej powierzchownej w stylu ostrzyknięcia sobie wąskich ust albo metamorfozy włosów z od lat niezmiennie upiętych w tej samej nudnej fryzurze na stylowe cięcie zgodne z trendami. Chodziło raczej o wykonanie skoku, do którego podświadomie przymierzałam się od dawna.

Postanowienie oddaniu się w stu procentach rozwojowi mojej firmy stanowiło pierwszy krok i głęboko liczyłam na to, że to dopiero rozgrzewka. Obawy, czy sobie poradzę, wciąż mi towarzyszyły. Już wcześniej o tym myślałam, ale pandemia skutecznie zatrzymała mnie na starym stanowisku. Nie żałowałam tej decyzji. Podziwiałam moją najlepszą przyjaciółkę Ankę za brawurę, z jaką podąża przez życie, bo sama należałam raczej do drużyny rozważnych. W swoim tempie i ja zdecydowałam się na krok naprzód. A teraz miałam w planach kolejny. I kolejny.

Do nadejścia wiosny było jeszcze daleko, choć wszyscy znużeni już byliśmy przedłużającym się chłodem i otaczającą nas szarością. Z utęsknieniem wyczekiwałam marca i wypatrywałam krokusów na trawnikach. Nie przejmując się wiatrem i deszczem, by dać oczom odpocząć od monitora, wybierałam się na spacery w poszukiwaniu zwiastunów mojej ukochanej pory roku. Wielkanoc zdawała się chłodniejsza od ostatniego Bożego Narodzenia.

Astrologiczna wiosna nastała, następnie przyszedł kwiecień, lecz nic w otoczeniu na to nie wskazywało. Podczas ostatniej przechadzki, na którą cudem namówiłam Ankę, przemarzłyśmy na kość, więc dziś zaprosiłam przyjaciół do siebie.

Od rana deszcz zacinał w szyby, a ciemnoszare chmury kłębiły się na niebie ponad miastem. Coraz mocniej tęskniłam za ożywczą zielenią i energią płynącą z odradzającej się do życia przyrody. Pragnęłam zmiany. Brakowało mi tylko katalizatora.

Ciche stuknięcie czajnika oderwało mnie od potoku rozważań. Zalałam kopczyki liści, znajdujące się na dnie dwóch filiżanek.

„W samą porę” – pomyślałam, gdy zaraz po tym usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a już po chwili Anka rozsiadała się na mojej kanapie.

– Powiedziałaś Teresce? – wypaliła na dzień dobry.

Konkretna natura nie pozwalała jej tracić czasu na powitania i gadki szmatki. Przez wszystkie lata naszej znajomości nie traciła również wiary we mnie, nawet, a może zwłaszcza, w moich tymczasowych fazach letargu. Mój organizm jako najskuteczniejszą metodę przetrwania stresujących sytuacji uważał wycofanie, spowolnienie i ucieczkę w sen. Anka była jak czołg. Potrafiła oddać w sklepie noszone już ubranie i odzyskać pełną kwotę zwrotu. Zazdrościłam jej tupetu i przebojowości od dnia, w którym się poznałyśmy w kolejce do dziekanatu. Gdy tak sobie teraz myślę, to wtedy jeszcze miała cierpliwość, skoro w niej czekała. Dzisiaj zrobiłaby o coś sztuczny raban i niepostrzeżenie wkradła się do środka.

To Anka dała mi motywacyjnego kopa po pierwszym wspólnym roku na zarządzaniu i marketingu i jak ten cerber poszła razem ze mną dopilnować, żebym złożyła papiery na grafikę. Nieustająco wspierała mnie, gdy założyłam działalność i ciągnęłam dwa etaty. To Anka podsyłała mi i Konradowi swoich znajomych jako klientów. Wciskała im kit, że dostaną zniżki po znajomości, podczas gdy sama wcześniej zawyżyła nasze stawki.

„Powiedziałaś Teresce?” – wracało w naszych przyjacielskich pogaduchach jak bumerang. Gdy po licencjacie zmieniłam kierunek, gdy zaczęłam zarabiać na projektach, gdy odważyłam się dołożyć do oferty zakładanie stron internetowych i prowadzenie firmom mediów społecznościowych i gdy poważnie pomyślałam o rezygnacji z etatu. I ja, i Konrad mieliśmy świadomość, że dla nas Anka wystawiłaby się na świszczące kule, choć na co dzień zewnętrznemu obserwatorowi mogła wydawać się wobec nas nieco opryskliwa.

Jedno moje spojrzenie wystarczyło jej za odpowiedź.

– Rozumiem. Czyli jak zawsze – westchnęła, zakładając ręce za głowę i wyciągając nogi na kanapę.

Urodziła się w Nowym Jorku i choć jej rodzice wrócili do kraju, gdy miała zaledwie rok i nie potrafiła powiedzieć więcej niż „mama”, obywatelstwo Stanów Zjednoczonych dawało jej niesamowity wewnętrzny motor. Uwielbiała powoływać się na bycie Amerykanką, zwłaszcza gdy ktoś zalazł jej za skórę, co obserwowaliśmy zwykle z Konradem jako niezły kabaret. Na amerykańską modłę w domu nie ściągała nigdy butów i teraz jej trampki w rozmiarze czterdziestym pojawiły się na wysokości moich kolan.

– No! – upomniałam ją. – Pobrudzisz mi Klimta! – Pogłaskałam z czułością dekoracyjną poduszkę z printem słynnego pocałunku, którą przywiozłam sobie z Wiednia. Anka posłusznie opuściła stopy.

– Widzisz, Bryksy, to jest nastawienie, które musisz przenieść na każdą płaszczyznę swojego życia!

Uniosłam brwi, zdziwiona pochwałą.

– Masz to w sobie! Masz tę odwagę! – wyliczała, kierując we mnie wskazujący palec.

Gdyby zrobić jej teraz zdjęcie, stanowiłoby idealną współczesną wersję plakatu z wujkiem Samem, który chce mnie do armii.

– Ilekroć ktokolwiek włazi ci w życie z butami, musisz reagować tak, jakby miał uświnić ci tego ukochanego Klimta błotem z Woodstocku!

Wzdrygnęłam się. Trzeba oddać Ance, wyjątkowo jej się udało to barwne porównanie. I jakie prawdziwe! Moje poczucie estetyki ledwo znosiło studenckie siedzenie z piwem na murku. Spanie w namiocie nie wchodziło w grę. Błota nie tolerowałam nawet w formie maseczki.

– Widzisz! Potrafisz! – Anka mrugnęła do mnie, uśmiechnięta jak dobrotliwa ciotka. – Potrafisz powiedzieć Teresce, że chcesz ten dom!

– Nie, no… powiem, powiem jej – bąknęłam i rzuciłam się do dzwoniącego domofonu. Nagłe pojawienie się Konrada z pizzą wybawiło mnie od dalszych tłumaczeń. – Na razie nie ma o czym mówić, bo nic jeszcze nie wiadomo. Najpierw muszę przekonać Patryka. Jeśli kupimy ten dom razem, problem Tereski rozwiąże się sam.

Mimika mojej przyjaciółki zmieniła się w okamgnieniu z wiernego kibica we wredną zołzę. Działo się tak zawsze, ilekroć padało imię mojego chłopaka. Na szacunek Anki trzeba sobie zasłużyć. O sympatii nawet nie wspomnę! Patryka czekała jeszcze długa droga. Konrad jakimś cudem wdał się w jej łaski od samego początku. Jak on to zrobił? Może kochała go jak brata, którego nigdy nie miała? Pogodą ducha i spokojem przypominał czasem jej tatę, którego miałam kiedyś okazję poznać. Od czasu studiów wielokrotnie zastanawiałam się, czy tych dwoje nie łączy aby coś więcej niż przyjaźń, ale nie miałam pewności. Nigdy nie dali tego po sobie poznać, lecz nie mogłam wykluczyć, że przydarzył im się jakiś romansik. Na drugim roku studiów wyjechałam do Austrii na Erasmusa i zostawiłam ich samych w mieszkaniu, które sama zajmowałam do dziś. Nie byli razem, ale też żadne z nich nie miało nikogo innego na poważnie.

– Jestem! Już jestem! Witam drogie panie! – Konrad przywitał nas śpiewnie od progu.

Podskakując, zrzucił buty, przyfrunął do nas i na stoliku kawowym ułożył obok siebie oba pudełka z pizzą.

– Pepperoni i wegetariańska – ciągnął, otwierając kartonowe wieczka. – Dla moich ulubionych dziewczyn! – zakończył, pochylając się, by pocałować każdą z nas w policzek.

Mój przyjaciel Konrad dorównywał Ance barwnością charakteru. Jego ojciec spędził życie na morzu. Konrad wychował się jako najmłodszy w istnym babińcu z mamą, samotną ciotką i trzema siostrami. Miał takie podejście do kobiet, że gdyby zamiast zawodu redaktora wybrał karierę fryzjera albo trenera personalnego, nie opędziłby się od klientek.

Teraz chwycił kawałek pizzy w zęby, zdjął nogi Anki z kanapy i umościł się między nami.

– Ale miałem świetny dzień! Wpadło mi nowe grube zlecenie! – Jego roziskrzony uśmiech z miejsca udzielił się także mnie. – Powiedziałaś Teresce? – zagadnął wesoło między jednym a drugim kęsem.

– Nie – odburknęła Anka. – Czeka, aż ta leniwa buła zadecyduje za nią!

Posłałam Ance spojrzenie pełne wyrzutu.

– Wcale nie czekałam, aż Patryk zadecyduje za mnie, tylko planowałam mieszkać tam z nim, tak? Razem! Tak się postępuje w normalnym związku. Nie podejmuje się samemu poważnych decyzji dotyczących wspólnej przyszłości – odpowiedziałam z uniesioną brodą.

Moje słowa musiały zabrzmieć antyfeministycznie w uszach Anki, bo wydęła usta i założyła ręce na piersi.

Spojrzenie Konrada przeskoczyło z naszej przyjaciółki na mnie. Pokiwał głową, przyznając mi rację. Z drugiej strony objął Ankę ramieniem.

– Częstuj się, Anusia, bo chyba głodna jesteś, co? Specjalnie dla ciebie wziąłem z brokułami, choć sam ich nie znoszę! Bierz, póki gorąca!

– Nie mów mi, co mam robić, Konrad! – Anka wyrwała się spod jego ramienia. – Nie jestem dzieckiem! – odpyskowała, pochylając się po kawałek pizzy.

– Oczywiście, że nie! Jesteś dorosłą kobietą sukcesu!

Obserwowałam, jak napięcie znika powoli z twarzy Anki. Duże ilości stopionego sera wystarczyły, żeby kąciki jej ust uniosły się nieznacznie. A może to zasługa słów Konrada?

– Co w zupełności nie przeszkadza ci w byciu totalną marudą, gdy jesteś głodna! – zakończył przyjaciel, szczerząc bezczelnie zęby.

Anka wpakowała sobie do ust zbyt duży kawałek pizzy, by się teraz obronić. Roześmiałam się, widząc na jej twarzy chęć natychmiastowej zemsty. Rzuciła się na Konrada, by zdzielić go poduszką. Ten zrobił unik, zasłaniając się rękami.

– Tłuste łapy precz od mojego Klimta! – wrzasnęłam.

Zabrałam poduszkę spoza ich zasięgu i poklepując z troską, schowałam za plecy.

– To już drugi raz dzisiaj! Żółta kartka!

Konrad się roześmiał.

Anka już poderwała się z kanapy.

Choć policzki wciąż miała wypchane jak chomik i prezentowała się komicznie, posłała mi spojrzenie pełne uznania.

– Tak trzymaj, Bryksy! – wydukała, gdy wreszcie przełknęła. – Tak trzymaj!

– Berenika? – zagadnął zaraz Konrad.

– Hm? – Kiwnęłam głową w jego kierunku.

– A na co ty jeszcze czekasz? Pokazuj nam ten dom! – Oczy Konrada aż rozbłysły z zaciekawienia.

– Pokaż, pokaż! – zawtórowała mu Anka. – A przy okazji opowiedz nam coś więcej! Jak to się wszystko zaczęło?

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

Dom pachnący lipami

 

 

 

 

Dom w Starych Lipach pod Poznaniem zbudował własnoręcznie mój pradziadek. Mam pełną świadomość, że życie wtedy wyglądało inaczej, a to, że ludzie sami budowali swoje domy, stanowiło normę. Sama mnóstwo rzeczy w życiu wykonywałam samodzielnie, od podcinania mojej rudej grzywki po farbowanie ubrań w pralce włącznie, dając tym samym upust kreatywnym zachciankom. Nie zmniejszało to w żadnym stopniu ogromu mojego podziwu. Dziadek Tadek dopieszczał później ten niewielki domek, remontował i urządzał, wkładając w to całe serce. Jego rękę czuć było w każdym najmniejszym kącie: w deskach, które przeciągnął pędzlem, w płocie, który postawił, a w szczególności w rozkwicie roślin, o które zadbał. Na froncie dobudował dużą drewnianą werandę, na której spędziłam całe dzieciństwo, bawiąc się z dzieciakami sąsiadów.

Mama, książkowa definicja mieszczucha, nie lubiła przyjeżdżać do Starych Lip, więc najczęściej tata zabierał tylko Arka i mnie. A że mnie i Arka dzieliło osiem lat, to i on szybko się wykruszył na rzecz szwendania się po osiedlu z kolegami i zostaliśmy tylko my dwoje. Spędzałam tam każde wakacje, wszystkie wolne dni. Nawet kiedyś, gdy Arek miał ospę, mieszkałam u dziadków przez miesiąc w ciągu roku szkolnego. Przyjeżdżałam na każde święta, przy każdej możliwej okazji. W cieniu starych lip nauczyłam się jeździć na rowerze i po raz pierwszy się zakochałam. Każde doświadczenie tam wydawało się pełniejsze, ciekawsze, a także bezpieczne.

Potem efektem śnieżnej kuli życie wkroczyło na bardzo nieciekawy tor, zabierając mnie ze sobą, nie pytając o zgodę. Dorosłam, zaczęłam studia i nie przyjeżdżałam już tam tak często. W Starych Lipach najpierw zmarła babcia Jadzia. We śnie, tak po prostu nie obudziła się rano. Miesiąc po niej także dziadek Tadek. Byli już w takim wieku, że nie budziło to sensacji. Zakonnik, który pojawił się w tamtejszej parafii i po śmierci babci przychodził do dziadka, mówił później, że dziadek nie wytrzymał tęsknoty za babcią. Nawet dziś, gdy o tym myślę, łzy same napływają mi do oczu. Nie te ze smutku, choć może odrobinę też, lecz te ze wzruszenia nad siłą prawdziwej miłości. Później zachorował także tata. Mama może sobie mówić, co chce, ale tak naprawdę, odkąd straciłam jego, nigdy już nie czułam się całkowicie bezpiecznie, niezależnie od tego, czy miałam przy sobie mężczyznę, czy nie.

Dom prawnie należał do wujka, starszego brata ojca. Dziadkowie przepisali na niego budynek i cały teren lata temu. Wujek popadł w problemy finansowe. Okazało się, że jego wspólnik oszukiwał latami jego i klientów. Żeby ratować własną skórę i dach nad głową rodziny, sprzedał rodzinny dobytek. Sadu dziadka nikt nie doglądał od lat.

Czy mnie i Arkowi coś się należało? Nie pamiętam zbyt wyraźnie, czy ostatecznie mama dostała od wujka jakieś pieniądze ani jak skończyła się ta historia. Nikt z nas nie miał w tamtym czasie głowy, by tego dociekać. Arek wyjechał do Anglii, ożenił się i zadomowił tam na dobre. Mama rzuciła się w wir pracy. Mnie wówczas zbyt dużo wysiłku kosztowało składanie swojego serca do kupy w gabinecie terapeuty, żeby kiedykolwiek choćby myślą wracać do Starych Lip. W momencie utraty najbliższych mi ludzi ten dom właściwie przestał dla mnie istnieć. Mimo bujnej wyobraźni nie przypuszczałam wtedy, że jeszcze kiedykolwiek los odwróci karty na moją korzyść, a co dopiero, że da mi szansę na powrót do domku pachnącego lipami.

 

* * *

 

Spędzałam ten wieczór w domu, podśmiewając się pod nosem z Patryka. Od pół roku narzekał, że latam z pracy do pracy i prawie się nie widujemy, a w pierwszy dzień po moim pożegnaniu z CBR, to jemu trafił się nieoczekiwany wyjazd w delegację. Kolega, który miał lecieć, rozchorował się nagle i manager postanowił w zastępstwie wysłać Patryka. Szkolenie odbywało się w Londynie. Mój chłopak teraz na wariackich papierach pakował się w swoim mieszkaniu, bo miał lot jutro o siódmej rano.

Zorganizowałam sobie pled, kieliszek i winko, które dostałam w prezencie pożegnalnym od kolegów. Obiecałam sobie, że nie będę dziś pracować i mimo nieobecności Patryka postanowiłam dotrzymać planów. Otworzyłam laptop. W skrzynce mailowej czekała wiadomość od brata.

 

od: [email protected]

do: [email protected]

Temat: Zobacz, co znalazłem

 

Wiadomość nie zawierała treści. Arek zawsze uzupełniał tylko jedno pole – albo treść, albo temat. Zamiast załączników zawierała przekierowanie do udostępnionego folderu, gdzie mieściło się całe mnóstwo starych zdjęć. Arek musiał wygrzebać je z czeluści jakiegoś archiwalnego pendrive’a, bo ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Część z nich stanowiły skany tych wykonanych tradycyjnie w latach dziewięćdziesiątych, kiedy trzydziestosześcioklatkowy film musiał wystarczyć na cały wyjazd wakacyjny.

Upiłam kolejny łyk wina. Zaczęłam przeglądać fotografie. Dłoń zadrżała mi na myszy, gdy przed oczami ukazały się obrazki przedstawiające mnie, tatę i dziadków podczas lata w Starych Lipach. Dzięki terapii udało mi się uporać z dojmującym smutkiem i osiągnęłam ten stan, że przeglądaniu towarzyszyło już tylko uczucie wdzięczności za ten etap w moim życiu.

Uśmiechnęłam się do ukochanych twarzy. Palce mimowolnie powiodły po monitorze. Gdybym tylko mogła dotknąć ich jeszcze tylko jeden, ostatni raz… Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam okienka ściągniętego folderu i jednym haustem dopiłam wino. Nie chciałam, by w samotny wieczór dopadła mnie tęsknota i smutny nastrój. Przywołałam uczucie wdzięczności za brata i przemiły prezent, jaki zrobił mi zbiorem tych fotografii.

Odłożyłam laptop, wyszłam na balkon, zrobiłam telefonem kilka zdjęć zachodzącego słońca. Wróciłam do mieszkania, nalałam sobie kolejną lampkę wina i ponownie wyszłam na balkon. Przez chwilę gapiłam się w przestrzeń, skupiając się na tym, co tu i teraz, na alei rosnących pod blokiem drzew, ptaków, które mimo chłodnej aury dawały znać o swoim istnieniu.

Ciekawe, co tam słychać w Starych Lipach? Od moich ostatnich odwiedzin minęły całe wieki… Myśli sprowokowane wspomnieniami powędrowały dalej. Dociekliwość wygrała ze smutkiem w pierwszej rundzie. Mimo chłodu nadchodzącego wieczoru stęskniona wiosny i kontaktu z naturą po całym dniu przed ekranem przyniosłam laptop, pled i wino na balkon. Rozsiadłam się wygodnie w bocianim gnieździe i zalogowałam się na swoje prywatne konto na Facebooku.

Próbowałam przypomnieć sobie kogokolwiek z dawnych mieszkańców, ale zapamiętywanie imion nigdy nie należało do moich najmocniejszych stron. Dobrą chwilę poświęciłam na podglądanie Starych Lip w każdym wylistowanym w wyszukiwarce linku. Artykuły dostępne na stronie lokalnego urzędu gminy dotyczyły głównie wiadomości o ciągnięciu rur z gazem i budowie chodnika. Wybrałam Mapy Google, a moje usta momentalnie rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu. Gdy tylko postawiłam żółtego ludzika z opcji widoku ulicy, zobaczyłam Stare Lipy dokładnie takimi, jakie je zapamiętałam. Wirtualnie spacerowałam przez chwilę, racząc się kolejnymi łykami wina przy akompaniamencie koncertu ptaków, które rozśpiewały się na pobliskim drzewie.

„Czy nie cudownie byłoby mieszkać na wsi tak na stałe? Mieć dom z ogrodem, zwierzaka, na którego nie będą narzekać sąsiedzi, móc codziennie spędzać czas tak jak dziś, dodatkowo chodząc boso po trawie? Muszę koniecznie pomówić o tym z Patrykiem, gdy wróci” – pomyślałam.

Odstawiłam kieliszek i powróciłam na Facebooka. Nie przypomniałam sobie nazwiska nikogo ze swoich rówieśników, wakacyjnych towarzyszy zabaw, a tym bardziej znajomych dziadków, którzy o ile jeszcze żyli, raczej nie korzystali z mediów społecznościowych. Znalazłam grupę i profil Stare Lipy – mieszkańcy i już po chwili przewijałam dostępne tam informacje, aż trafiłam na ogłoszenie, którego treść sprawiła, że serce nieomal wyskoczyło mi z piersi.

Odepchnęłam się nogami tak energicznie, że bujany fotel trącił odstawiony na bok kieliszek. Ten upadł, tłukąc się z trzaskiem i rozpryskując na cały balkon odłamki szkła. Zignorowałam to i drżącą z emocji dłonią kliknęłam zamieszczony w ogłoszeniu link. Czytałam te same zdania raz po raz w kółko. Nie wiedziałam już, czy w uszach szumi mi wypite wino, czy znaczenie właśnie przeczytanych treści. Ogłoszenie odsyłało do oferty sprzedaży domu i działki, należących kiedyś do moich dziadków. I wciąż było aktualne. Ba! Zostało dodane wcześniej tego samego dnia.

Myśl o domu w Starych Lipach tłukła mi się po głowie przez tydzień, zanim zwierzyłam się przyjaciołom. Wciąż czekałam na Patryka, nie wspominając o matce czy bracie. Zwlekałam z obawy przed tym, że usłyszę słowa krytyki. A wtedy na pewno nie znajdę w sobie odwagi, żeby z tą informacją cokolwiek zrobić. Serce wciąż ciągnęło mnie do Starych Lip, choć wcześniej dałabym sobie rękę uciąć, że ten temat należał już do przeszłości.

Z jednej strony wizja kupna tego domu zdawała się niemożliwym do zrobienia krokiem. Z drugiej nie wyobrażałam sobie także, że w obliczu takiego niezwykłego zbiegu okoliczności, znaku z niebios, synergii Wszechświata, przypadku synchroniczności, czy jak kto wolał, mogłabym tego domu nie kupić.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Aga Sotor, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Zdjęcie główne: wygenerowane za pomocą AI (Midjourney, wersja premium,

licencja komercyjna. Magnific (detale))

 

Redakcja: Agnieszka Luberadzka

Korekta: Grzegorz Kaczmarzyk, Agnieszka Luberadzka

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-631-2

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.