Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść o konieczności błyskawicznego dojrzenia do roli matki, o samotności i niespełnionej potrzebie bliskości oraz opieki. Główna bohaterka – dziewiętnastoletnia Emily mieszkająca w blokowisku na obrzeżach Oslo – musi w trybie przyspieszonym dorosnąć do macierzyństwa, choć w rzeczywistości brakuje jej dojrzałości, a także kapitału ekonomicznego, kulturowego czy społecznego, by zadbać o samą siebie, a co dopiero o drugiego człowieka. W Emily forever (wydanej w Norwegii w 2021 roku), podobnie jak w innych książkach, Skaranger porusza tematy pomijane przez większość norweskich autorów, takie jak problemy środowisk imigranckich czy wykluczenie społeczne i klasowe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 154
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BIEDNA EMILY
Zima. Prawie cały dzień jest ciemno, rano aż do dziesiątej. Emily (Em? Albo może Emma?) budzi się wraz ze światłem dnia, jak na nią to całkiem późno.
Spójrzcie na nią, jak leży z poduszką między nogami i jedną ręką na brzuchu, oczy zwraca ku oknu, na dworze jest dziś szaro. Emily, co za smutne imię, takie ciężkie od deszczu, że stara ciotka pogładziłaby ją po włosach i powiedziała: Ależ, moje dziecko, jesteś w tym mieszkaniu zupełnie sama. Musisz teraz wstać, Emily – powiedziałaby ciotka – a ona wstaje, pościel pachnie czymś dziwnym, czymś jeszcze poza jej ciałem, ona zaś gramoli się z trudem z łóżka, wszystko przez ten brzuch, powoli, powoli, jej ciało jest teraz niczym cegła, dziewczyna czuje się kwadratowa, szeroka, gruba, jej kostki są spuchnięte, twarz – zbyt płaska i okrągła.
Emily przegląda się w lustrze, po ojcu ma nos, skórę, szerokie nadgarstki, po matce – włosy. Nie chce o tym myśleć, wkłada bluzę i spodnie.
Jej mieszkanie jest dość małe, mieszczą się w nim właściwie tylko dwie osoby, nie ma przestrzeni dla nikogo innego. Mały salon, sypialnia, to tam stoi łóżko, a pod łóżkiem są szuflady na ubrania, choć one teraz leżą na kupie pod ścianą, bo nie chce jej się ich poskładać (ma teraz wiecznie pogniecione ubrania, co sprawia, że wygląda na brudną, choć tak naprawdę jest czysta). Mała kuchnia, mały stolik z dwoma krzesłami, kilka ścian oddzielających pomieszczenia od siebie, pralka w piwnicy. Emily spędziła wiele minut i godzin, leżąc w łóżku i gapiąc się na ścianę czy sufit w środku czarnej nocy, a ponieważ śpi tak niewiele, to w dni wolne od pracy spędza mnóstwo czasu, oglądając telewizję. Włącza telewizor, gdy tylko się budzi, ma on grać przez cały dzień z poziomem dźwięku ustawionym na trzydzieści trzy, dzięki czemu Emily ma spokój od własnych myśli, programy śniadaniowe z kucharzem smażącym duże, białe kawałki ryby sprawiają, że jej myśli skaczą z balkonu, lądują z łoskotem na asfalcie, a potem znikają.
Emily patrzy teraz na telefon, jest tam napisane, że MAMA dzwoniła do niej trzy razy, a minutę po ostatnim nieodebranym połączeniu MAMA napisała wiadomość: HALO OBUDZIŁAŚ SIĘ MOŻESZ SIĘ ODEZWAĆ JAK TO PRZECZYTASZ. Człowiek nie powinien obawiać się o własną matkę (tak jak matki obawiają się o swoje córki), zwłaszcza w sytuacji, gdy matka to jedyna osoba, którą się ma, bo Em nie ma już teraz nikogo poza swoją starą matką, ale czuje to, włoski stają jej dęba na ramieniu, musi odpowiedzieć natychmiast, żeby matka nie pomyślała, że coś się stało. Oddzwania i wie, że ona będzie teraz umyślnie zwlekać, nim odbierze, a jeśli Em się rozłączy, zanim matka podniesie słuchawkę, to znowu od niej usłyszy: Nie możesz tak szybko się rozłączać, ja wtedy zaczynam płakać.
Matka odbiera dopiero po trzydziestu sekundach – Em liczy, słuchając kolejnych dzwonków.
Em pyta, czemu matka dzwoniła, a ona mówi, że planowała wyjść dziś na miasto i chciała sprawdzić, czy Em nie potrzebuje pomocy, czy czegoś jej nie kupić. Em pyta, w czym miałaby niby potrzebować pomocy. Nie próbuje być niegrzeczna, choć mogło to tak zabrzmieć, a matka mówi: No nie wiem, Emily zaś zastanawia się, w czym mogłaby potrzebować pomocy, nie wie, co by to mogło być, może wymiana żarówki w łazience. Mówi, że matka, jeśli chce, może wpaść koło czwartej, na co ona odpowiada, że chętnie.
Biedna istota o imieniu Emily. Chodzi w ciąży od całych siedmiu miesięcy, dokładnie, co do dnia, są we dwoje, Em i rosnący brzuch, Em i dziecko, po tym, jak Pablo zniknął za drzwiami, by załatwić pewną sprawę, jak to określił. Tak właśnie było, Pablo zniknął. Ale czy na pewno? Coś załatwię – powiedział i zamknął się w pokoju na klucz na dwie godziny, Em siedziała na kanapie, oglądając telewizję, zasnęła, obudziła się, Pablo nadal siedział w pokoju, a potem wyszedł z czarną torbą na ramieniu. Emily spojrzała na Pabla przed jego wyjściem, Pablo spojrzał na nią, Emily zastanawiała się, o czym on myśli, co teraz zrobi, Pablo do niej mrugnął, zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz, Emily wróciła do oglądania telewizji.
Przez pierwsze dni siedziała do późna i czekała, nasłuchiwała, czy ktoś nie jedzie windą albo nie wchodzi po schodach, czy pod blokiem nie zatrzymuje się jakieś auto. Wreszcie znów do niego dzwoni, słyszy w słuchawce dzwonek za dzwonkiem, aż on w końcu odbiera, jego głos jest bezbarwny, ona pyta: co się dzieje?, a Pablo mówi, że nic, w jego głosie nie słychać żadnego zainteresowania, Em powtarza: nic, co to znaczy?, zaś Pablo mówi: nie wiem, po czym następuje długa pauza i: potrzebuję trochę czasu dla siebie, a także: muszę załatwić jedną sprawę z Ousmanem. Em bębni palcami w szybę, mówi: dla siebie, co to znaczy?, a Pablo na to: to znaczy, że chyba najlepiej będzie, jeśli spędzimy trochę czasu osobno, ale ona tego nie rozumie, nie pojmuje, że on z nią zrywa, a może nie chce tego zrozumieć, nie, nie pojmuje, myśli sobie, że on załatwi tę sprawę z Ousmanem, a zaraz potem, albo jeszcze później, się do niej odezwie. Ale kto to może wiedzieć.
Są momenty, w których Emily pojmuje, że została porzucona, ale to tylko przebłyski. Kiedy się na nią patrzy w takich chwilach, to widać, że jej oczy robią się wielkie, ciemne i zmęczone (bycie porzucanym jest strasznie męczące), dziewczyna wygląda na bezbrzeżnie nieszczęśliwą.
Ale gdy znajduje dwadzieścia tysięcy koron w foliowej torebce pod poduszką w sypialni i przelicza pieniądze, jej oczy znów promienieją.
Stara ciotka by powiedziała: Ależ, moje dziecko, takie rzeczy się zdarzają, i przytuliłaby Emily, kołysząc ją w tę i z powrotem, a wtedy ona znów by zasnęła.
A potem by się obudziła, a ktoś by znów na nią spojrzał i zapytał: Kim będziesz, jak dorośniesz?
Pewnego razu matka powiedziała, że Em musi zacząć zarabiać własne pieniądze, jeśli chce kupować opaski do włosów i kosmetyki, tak jak inne dziewczyny (matka bywała do tego stopnia spłukana w ostatnich tygodniach przed wypłatą, że Em musiała do niej dzwonić i pytać, czy może wziąć sobie coś do jedzenia, gdy zostawała sama w domu). Em poszła do sklepu spożywczego z wydrukowanym CV oraz listem motywacyjnym, i w ten właśnie sposób dostała swoją pierwszą pracę.
Pod blokiem położyli nowy asfalt, ciemna droga z poręczami zaczyna się tuż pod drzwiami klatki i prowadzi na stację metra, skąd Em jeździ do pracy. Em wychodzi przez te drzwi wcześnie, bardzo wcześnie (z reguły nie może nawet wyjść przez drzwi, żeby ktoś się na nią nie gapił) i przytrzymuje się poręczy, schodząc ostrożnie na peron, żeby się nie poślizgnąć na lodzie, przychodzi do sklepu wcześnie, bardzo wcześnie, by wszystko przygotować. Otworzyć, uruchomić kasę, podłączyć się do usług bankowych, Marewan loguje się na komputerze, robi też smoothie i idzie do toalety, Em w tym czasie gotuje wodę i zaparza sobie kawę. Em nosi stosy gazet, układa na stojaku „VG”, „Dagbladet” i „Aftenposten”, a także kilka mniej znanych tytułów. Marewan stawia krzesło za skrzynkami jabłek, Em siada i oddycha z ulgą, ma czas na to, co lubi w tej pracy najbardziej, czyli przeglądanie owoców. Szuka skaz, rozciętej skórki na jabłkach, plamek na bananach, zbyt miękkich awokado – niektórzy klienci ściskają je niemal na płasko, by zapewnić sobie zwrot dwukrotności ceny w ramach programu gwarancji jakości – ustawia też piramidę z pomarańczy. Odrywa kilka liści z kapusty i parę listków bazylii oraz tych z gałązek pomidorów, po czym znów siada. Em może tak patrzeć i patrzeć cały dzień, aż jej oczy robią się zmęczone od żółtego światła pod sufitem, aż Marewan ją prosi, by wyrzuciła to, co jest do wyrzucenia, i poszła do kasy.
W pewnym momencie, jeszcze przed przerwą, Em poprawia gazety na stojaku, tak by były ułożone w kwadrat, i zauważa, że w dolnym rogu pierwszej strony widnieje maleńkie zdjęcie Ousmana, przyjaciela Pabla. Otwiera gazetę i piszą tam, w takim właściwie krótkim artykule, że policja przeprowadziła nalot na mieszkanie kluczowego członka środowiska przestępczego w Oslo, Ousmana, i znaleziono tam leżącą w łóżku ciężko pobitą osobę, w stanie bliskim śpiączki, jak również mnóstwo narkotyków. Piszą, że jeśli ktoś ma jakieś informacje, to może zadzwonić.
Emily czyta z wielkimi oczami i otwartymi ustami, wygląda głupio, wcale nie wydaje jej się to nieprzyjemne, tylko fascynujące, zupełnie jakby o niej też pisali w tych gazetach. Marewan mówi: Co ty tam robisz? Em odpowiada: Nic, i musi odłożyć gazetę, żeby później jeszcze raz przeczytać artykuł. Wychodzi do toalety i dzwoni do Pabla, ale on nie odbiera.
Jest ranek, sklep się właśnie otworzył, a Marewan, kierownik, sprawdza inne sklepy w tej samej sieci, jak im idzie sprzedaż, niektóre mają prawie cztery miliony obrotu, Marewan zna niektórych właścicieli, to młodzi, ambitni, często homoseksualni mężczyźni, którzy postanowili poczekać trochę ze studiami, bo można zarobić nawet kilka milionów koron rocznie jako zastępca albo pełniący obowiązki kierownika sklepu w branży spożywczej. Sam też ma duże obroty, ale nie aż tak duże, wolałby mieć więcej, lecz w sklepie jest wielu złodziei, a Marewan ma ich już dość, ma dość dni następujących jeden za drugim i ma dość, bo jeszcze nie dopił swojego smoothie, w kącikach jego oczu czają się wciąż resztki snu. Drukuje trzy strony ze zdjęciami złodziei, wiesza je na drzwiach zamrażarki i dopisuje markerem na kartce A4, że kurdyjska mafia, złodzieje, wykrzyknik. Marewan mówi, że kradną Kurdowie, niektórzy biorą dżem, wpychają do plecaków po kilka słoików, inni kradną piwo, wkładają piwo do plecaków, złodziejami są również Bułgarzy albo Rumuni, niekoniecznie pochodzący tylko z Rumunii, Marewan widział litery BG na tablicach rejestracyjnych wielkich quadów stojących na ulicy, Pakistańczycy nie kradną, ale robią wszystko inne, więc na nich zdaniem Marewana również trzeba uważać.
Marewan wiesza też kartkę o imprezie dla personelu, będzie to jednocześnie impreza pożegnalna Emily, która idzie na zwolnienie, Marewan zarezerwował dla wszystkich kręgle w centrum, najpierw spotkają się w sklepie, pojadą na kręgle, a potem wrócą do sklepu, zaparkują i pójdą do dobrej restauracji ze smacznym jedzeniem znajdującej się w sąsiedztwie. To ważne, by potwierdzić udział z wyprzedzeniem – zaznaczył Marewan na kartce.
Emily siedzi teraz w sklepie i przykleja chip zabezpieczający pod każdą puszką piwa, siedzi na krześle, ma na sobie rękawiczki, będzie tak przyklejać przez kilka godzin.
Marewan czuje się w pewnym sensie odpowiedzialny za Emily, nie jako ojciec ani brat, może nie jako partner, a po prostu rzetelny szef? Ogarnia go poczucie obowiązku, gdy widzi, że klient, którego Marewan identyfikuje jako podejrzanego, wchodzi do sklepu i prosi, by Emily pokazała mu, gdzie stoi cukier, mimo że ona ma już kłopoty z chodzeniem, to znaczy chodzi powoli, kołysząc się na boki, trzymając się za krzyż, ale i tak musi iść z klientem daleko w głąb sklepu, do drugiej półki przy ścianie pod tabliczką „produkty do wypieków”, Emily pochyla się, by podnieść paczkę cukru, i podaje ją klientowi, który stwierdza, że dziewczyna jest tak samo słodka jak ten cukier. W tym momencie przychodzi Marewan i przejmuje kontrolę nad sytuacją, pomaga klientowi, prosi Emily, by zrobiła sobie przerwę, a potem, przy kasie, gdy Em kupuje sobie colę i chrupie pieczywo, mówi mu:
– Uratowałeś mi życie, Marewan.
A Marewan ma taką ochotę zwrócić się do niej skróconą wersją jej imienia, Em Em Em, tak jak robi to Tina. Nie wie tylko, jak to zrobić.
Marewan szykuje się, by pójść do domu, ale wcześniej zerka jeszcze na rozliczenie utargu. Pierwsze dni, poniedziałek, wtorek i środa, były spokojne, poza czasem po zamknięciu biur, gdy wpływało sporo pieniędzy, za to w weekend ruch zrobił się większy i wyszło im ostatecznie 601 przy założeniu 558, co się świetnie składa, bo potem obroty miały się ustabilizować na poziomie 600. Ale Marewan widzi również, że jego pracownicy zwracają klientom pieniądze za środki czyszczące i inne drogie towary, w ostatnim miesiącu był jeden przypadek zwrotu ośmiu pudełek ciemnych winogron po prawie pięćdziesiąt koron sztuka i kilku odświeżaczy powietrza, przy kasie siedzi między innymi Emily, choć nie tylko ona, ona jest taka dobra, bo spodziewa się dziecka, więc zwraca pieniądze klientom. Marewan idzie w głąb sklepu i mówi do Emily, która ma zamykać, że to oszustwo, że od teraz wszystkie owoce i warzywa zwracane przez klientów mają być zatwierdzane przez niego, nawet jeśli kosztowały mniej niż sto koron. Emily mówi, że to był jeden z tych wściekłych klientów, pewnie w drodze do NAV-u, Urzędu Pracy i Opieki Społecznej, a ona nie wiedziała, co ma robić, była sama, bo Jørgen, który siedział wtedy na kasie, miał akurat przerwę.
– Zawsze do mnie dzwoń – mówi Marewan. – To jest typowa technika stosowana przez narkomanów, ściągają towary prosto z półki i chcą je zwracać. Dlatego musisz zawsze prosić o paragon i dokłaaadnie go sprawdzać – tłumaczy Marewan.
A potem wszystko toczy się jak zawsze, Emily zbiera przez ostatnie pół godziny chleby i inne pieczywo, zostanie to rozliczone jako strata, potem poprosi kasjera o wystawienie towarów przy kasie, szczoteczek do zębów i tak dalej, spakuje gazety, uzupełni zapasy snusu oraz papierosów.
Marewan wyznacza jej również superważne zadanie tygodnia. Chodzi o przejrzenie i posprzątanie razem z nim półki „kuchnie świata”.
A potem Marewan wsiada do samochodu, stoi w korku, wyjeżdża na Trondheimsveien w drodze do swojego bloku albo na E6 w drodze do Lørenskog czy innego miejsca, może Ellingsrud, w drodze do żony, do domu, prysznica, łóżka i gaszonego światła.
Emily wysyła mu wiadomość w nocy, po tym, jak jej zmiana dobiega końca, jest krótko po pierwszej, a ona pisze: NIE MOGĘ PRZYJŚĆ NA IMPREZĘ, Marewan odpisuje od razu: ALE TO TWOJA IMPREZA POŻEGNALNA, na co ona odpowiada: IDĘ NA PRZYJĘCIE RODZINNE, BAWCIE SIĘ DOBRZE.
Można by pomyśleć, że Emily to silna i zdecydowana postać kobieca, ale nie. Emily jest słaba, bardzo słaba, fizycznie, bo spodziewa się dziecka (wkrótce przecież idzie na zwolnienie), jej nogi są chude, bardzo chude, głowa przeważnie zwieszona. Jest również słaba duchowo, tak jakby się rozmywała, teraz naprawdę się rozmywa, i właśnie dlatego Marewan postawił dla niej w pracy krzesło.
Emily musi siedzieć na krześle prawie cały dzień, wszystko przez tę jej miednicę. Siedząc tak, snuje marzenia, o czym ona myśli, o czym też ona myśli... nie wiem, pewnie o niczym, aż w końcu jakiś klient staje tuż przed nią i pyta o ciasto pavlova, a Em próbuje ustalić, czy klient ma na myśli takie mrożone, ale on nie wie, dostał po prostu listę zakupów od swojej żony. Idą więc razem do zamrażarki, ona człapie przodem, on kroczy za nią, Emily pochyla się, żeby sprawdzić, a jej brzuch opiera się o róg zamrażarki, ale nie widać tam żadnego ciasta pavlova.
– Chyba nie mamy – mówi Emily.
Z innych wartych zapamiętania klientów przychodzi tego dnia też taki, który pyta, czemu Em zawsze wydaje się taka smutna albo zła (ów człowiek nie wyczuwa różnicy między smutkiem a złością), wygląda na to, że w ogóle się nie cieszy na widok klientów, nawet tych stałych, robiących zakupy codziennie, powinna się trochę bardziej uśmiechać.
Kilka dni temu Em zasnęła w pracy podczas przerwy, przy stole, z głową opartą na rękach albo po prostu z policzkiem na blacie, brzuchem pod tym stołem, a po czterdziestu minutach wszedł do niej Marewan. Potrząsnął jej ramieniem i powiedział, że przerwa dobiegła końca.
Jest dużo ciszej niż zazwyczaj, słychać tylko płynącą wodę, w takich chwilach bywa dużo gorzej, bo gdy się robi cicho, to ona jest zmuszona myśleć w szerszej perspektywie, myśl na myśli jedzie i myślą pogania, wszystkie one stoją w długiej kolejce, która zdaje się nie mieć końca. Emily namydla się pod pachami, pod piersiami, w kroku i za uszami, po czym spłukuje mydło i zakręca wodę. Jest teraz zupełnie mokra, a w łazience panuje dość niska temperatura, woda z kabiny prysznicowej ścieka na podłogę, a jej przychodzi nagle do głowy pełna smutku myśl, że oto urodzi dziecko, które będzie mieszkać w domu z nieszczelną kabiną prysznicową, w domu z bronzerem rozmazanym na framudze drzwi, o nie.
Czy czuje się zdradzona? Z początku dużo płakała, potem płakała już tyle, że nie wiedziała nawet, czemu płacze, i na tym etapie wszystko się jej rozmyło. Czyżby on był czymś, co można z siebie zdrapać, jak twardy, ciemny strupek po ukąszeniu komara?
Czyżby jej wewnętrzny świat był o tyle większy od zewnętrznego?
Owszem, myśli o twarzy Pabla, o znamieniu na jego policzku i żółtawej cerze.
Nocami śni o twarzach, ciałach i jak największej bliskości, a czasem, gdy leży dość długo z zamkniętymi oczami, potrafi przywołać prawdziwe poczucie, że Pablo jest tam razem z nią. Em czuje, że Pablo faktycznie przy niej jest.
Wcześniej Pablo dotykał jej brzucha, płaskiego brzucha, gładził go kolistymi ruchami, kreśląc okręgi wokół jej pępka. Tam w środku mieszka Pablo junior – mówił Pablo i był pewien, że to chłopiec.
Ale teraz każdy by powiedział, że Em ma żyć dalej, powiedziałby, że Pablo pewnie nigdy nie wróci, ale jak niby zerwać z kimś, z kim nie sposób się skontaktować? Przecież to nie da rady. Może napisać kartkę? Wysłać esemesa?
Są rzeczy, których Emily nie wie, to rzeczy o Pablu, są takie sprawy, które jej nie dotyczą, a ona nie drąży.
Pablo dzwoni i mówi, że nikt, Em, matka Em, rodzina Pabla, nikt, nikt nie może zeznawać na policji i nikomu z nich nie wolno w ogóle rozmawiać z policją.
– Pały udają twoich przyjaciół, żebyś zaczęła sypać – mówi Pablo. – Oni cię dopadną, a nie pomogą – ostrzega Pablo. – Proś o adwokata – radzi Pablo.
– Ale co ty właściwie zrobiłeś? – pyta Em.
– Nic – niemal krzyczy Pablo po drugiej stronie słuchawki.
Dlatego też na pierwszym spotkaniu z policjantką Em poprosi o adwokata, mimo że siedzą na dwóch fotelach przy niskim stoliku, na którego blacie stoi sztuczna plastikowa roślina. Policjantka zaśmieje się łagodnie, bo jest zupełnie tak, jakby Em mówiła coś, co usłyszała w jakimś filmie.
– To tylko niezobowiązująca pogawędka, a ty twierdzisz, że potrzebujesz adwokata – powie policjantka. – Trochę to dla mnie zaskakujące, w takiej sytuacji chyba będzie lepiej, jeśli mi powiesz, co wiesz o sprawie.
Emily, równie szara i mokra jak betonowe bloki w Romsås, jak ona da radę zająć się dzieckiem? Czy w ogóle potrafi trzymać noworodka, czy przyjdzie jej to naturalnie, a może na widok malucha zupełnie zesztywnieje?
Zawsze są jakieś rodziny, którym nie wychodzi, w niektórych rodzinach nieszczęście bywa dziedziczne, zapisane w genach, drzemie tam i dojrzewa. Jest to potwierdzane wszędzie, gdzie chadza Em, widnieje niczym krzyżyk na jej karcie zdrowia, po trzech kontrolach, na które nie przyszedł ojciec dziecka, położna koniecznie musiała zapisać „osoba samotna” w kolumnie z innymi informacjami, mimo że brzuch rośnie jak należy, a serce płodu bije prawidłowo. No i jeszcze lekarz, który mówi, że rozluźnienie więzadeł miednicy często sprawia, że ciężarna bywa smutna i przygnębiona. Ale to znaczy, że nie dość się rusza. Ruch jest bardzo ważny – twierdzi lekarz – aktywność bywa istotna zwłaszcza w czasie ciąży. I koniecznie proszę wrócić, jeśli poczuje pani objawy depresji. Z czasem będzie lepiej – mówi lekarz i już rankiem następnego dnia, to jest o dziewiątej, dzwonią z Centrum Pomocy Rodzinie (czy jak to tam się nazywa) i mówią, że rozmawiali z lekarzem Em, są przygotowani i mogą pomóc w każdej chwili, jeśli to będzie konieczne. To taka niezobowiązująca oferta wsparcia – mówi kobieta przez telefon – jeśli będzie pani potrzebowała kogoś, z kim mogłaby pani porozmawiać. I choć kobieta w słuchawce bardzo się stara, by jej głos brzmiał uprzejmie i wesoło, to ta sama kobieta doskonale wie, że to tylko kwestia czasu, nim ciężarna poskłada się niczym tanie krzesełko turystyczne. Em odpowiada, że wszystko w porządku i że czuje się dobrze, co zresztą często bywa nawet prawdą.
Przytyła kilka kilo w ciągu tygodnia, a położna w przychodni wkrótce powie, że Em ma duży brzuch i jeśli czegoś wkrótce nie zrobi, to poród będzie musiał zostać wywołany przed terminem, bo jej miednica jest zbyt wąska, albo nie, raczej dlatego, że rodzenie tak dużych dzieci bywa niebezpieczne (ale to nie ma żadnego związku z miednicą, więc nie wiem, czemu ona to mówi Emily?).