Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Finałowy tom pierwszej serii przygód Enoli Holmes! Gdzie jest księżna del Campo?
Kolejna sprawa młodej detektywki wymaga od niej nie lada sprytu, wyjątkowych umiejętności i empatii. A depczący jej po piętach Sherlock wpada na nowy pomysł, jak odnaleźć niesforną pannę, która ciągle umyka braciom…
Do rodzinnej posiadłości Sherlocka Holmesa dostarczono tajemniczy pakunek. Sherlock przybywa do domu, wezwany przez zarządcę, jednak nie otwiera przesyłki, bo jest przeznaczona dla jego młodszej siostry Enoli. Problem w tym, że nikt nie wie, gdzie ona jest…
Gdy Sherlock poszukuje Enoli, ta angażuje się w sprawę zaginionej księżnej Blanchefleur del Campo. Rodzeństwo musi rozwiązać potrójną zagadkę i znaleźć odpowiedzi na pytania: Co się stało z ich matką? Gdzie podziała się lady Blanchefleur? Jaką rolę w sprawie ich starszy brat Mycroft?
Przez poprzednie pięć tomów niesamowicie zżyliśmy się z Enolą i wspieraliśmy ją w jej buncie. Z zapartym tchem śledziliśmy jej poczynania, kiedy starała się nawiązać kontakt z zaginioną matką i jednocześnie nie dać się znaleźć braciom – Sherlockowi i Mycroftowi. W wyczekiwanym, szóstym tomie znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nurtujące nas pytania.
„Jako młode dziewczę wyobrażałam sobie siebie jako superbohaterkę, ale brakowało mi kostiumu. Gdybym dziś była nastolatką, to miałabym gotowy wzór, bo Enola Holmes to superbohaterka na miarę przygodowej wyobraźni wszystkich dziewczyn!” Justyna Bednarek
Ekranizacja pierwszego tomu „Enola Holmes i sprawa zaginionego markiza” autorstwa Nancy Springer z Millie Bobby Brown w roli tytułowej i Henrym Cavillem jako Sherlockiem jest wielkim hitem Netfliksa. Jesienią 2022 roku detektywka powróci na ekrany w kolejnym filmie.
I na koniec dobra wiadomość: to nie koniec przygód! Już wkrótce nowa powieściowa seria przygód Enoli. Czy Wy też nie możecie się jej doczekać?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 150
Dla mojej matki
LIPIEC1889
Panie Sherlocku, tak się cieszę, że pana widzę. Doprawdy, nie posiadam się z wdzięczności! – Pani Lane, wierna służąca rodziny Holmesów, pamiętająca wielkiego detektywa z czasów, kiedy ten był jeszcze malcem w krótkich spodenkach, nie umie powstrzymać drżenia w głosie ani łez wzbierających w zamglonych starczych oczach. – Nie posiadam się z wdzięczności, że raczył pan przyjechać.
– Nonsens. – Sherlock Holmes, który zwykł unikać jak ognia wszelkich manifestacji uczuć, skupia uwagę na ciemnej boazerii przedsionka Ferndell Hall. – Cieszy mnie, że pojawiła się możliwość odwiedzenia rodzinnego domu. – Odziany w letni, odpowiedni na wiejski wypad strój: beżowy lniany garnitur, lekkie brązowe buty z koźlęcej skórki i takież rękawiczki oraz czapkę typu deerstalker, odkłada rękawiczki, nakrycie głowy i laseczkę na stolik w saloniku, by bez zbędnych ceregieli przystąpić do rzeczy. – Treść telegramu pana Lane’a bardzo mnie zaniepokoiła. Doprawdy, cóż tak was zafrapowało w tej przesyłce, że baliście się ją otworzyć?
Nim zapytana zdoła odpowiedzieć, do saloniku wbiega jej mąż, siwowłosy kamerdyner, zapomniawszy na chwilę o dystyngowanych manierach.
– Pan Sherlock! Jakże zacnie z pana strony! – On także rozpływa się w uniżonych grzecznościach. – To radość dla moich umęczonych wiekiem oczu... Jakże wielkodusznie z pańskiej strony... w tak upalny dzień... Czy mogę zaproponować, by spoczął pan na zewnątrz?
Chwilę później Sherlock Holmes zostaje usadowiony na zacienionym ganku, gdzie lekki wiaterek łagodzi nieznośny upał. Pani Lane oferuje gościowi lemoniadę z lodem i makaroniki, a Holmes usiłuje podjąć kolejną próbę przejścia do konkretów.
– Lane – zwraca się do sędziwego kamerdynera – co was tak wystraszyło w dostarczonej niedawno przesyłce?
Starszy pan, nawykły od dziesięcioleci do rozwiązywania domowych kłopotów, przystępuje do udzielania wyjaśnień w sposób metodyczny:
– Po pierwsze i najważniejsze, panie Sherlocku, to fakt, że pojawiła się w środku nocy. Po drugie, nie wiadomo, kto ją zostawił.
Wielki detektyw zdradza pierwsze od swojego przybycia oznaki zaciekawienia. Pochyla się ku rozmówcy ze swego wymoszczonego poduszkami wiklinowego fotela.
– Gdzie się pojawiła?
– Pod drzwiami kuchni. Z pewnością znaleźlibyśmy ją dopiero następnego dnia rano, gdyby nie Reginald.
Warujący nieopodal kudłaty owczarek szkocki unosi łeb na dźwięk swego imienia.
– Pozwalamy mu spać wewnątrz – wyjaśnia pani Lane, sadowiąc swoje obfite kształty w fotelu obok – bo lata dają mu się już we znaki, jak i nam zresztą.
Reginald ponownie przywiera pyskiem do podłogi, a jego kudłaty ogon bije rytmicznie o deski ganku.
– Zaczął szczekać, jak mniemam? – W głosie Sherlocka Holmesa pobrzmiewa zniecierpliwienie.
– Oj, rozszczekał się niczym tygrys! – potakuje energicznie pani Lane. – Ale i tak pewnie byśmy go nie usłyszeli, gdyby nie to, że od jakiegoś czasu sypiam na kanapie w bibliotece, za co bardzo jaśnie pana przepraszam, ale kolana nie pozwalają mi już wspinać się po schodach.
– Ja przebywałem w naszych pokojach – stwierdza dobitnie pan Lane – i nie miałem pojęcia o niczym, póki żona nie wezwała mnie na dół, dzwoniąc.
– Skakał na kuchenne drzwi i szczekał jak dziki lew! – Należy przypuszczać, że pani Lane ma teraz na myśli psa. Jej pełne emocji słowa kontrastują z rzeczową relacją małżonka. Tym bardziej że ani tygrysy, ani lwy nie szczekają. – Bałam się ruszyć, dopóki pan Lane nie zszedł na dół.
Sherlock Holmes wyprostowuje plecy i wraca do poprzedniej pozycji. Na jego twarzy o ostrych rysach maluje się niesmak wywołany głupotą rodzaju ludzkiego.
– A zatem kiedy zdecydowaliście się wybadać sprawę, znaleźliście pakunek i ani śladu po jego tajemniczym dostarczycielu czy dostarczycielach. O której to było godzinie?
Lane odpowiada:
– Mniej więcej dwadzieścia po trzeciej w nocy z czwartku na piątek, panie Sherlocku. Wyszedłem na chwilę, żeby się rozejrzeć po okolicy, ale że noc była ciemna i pochmurna, niczego nie zdołałem wypatrzyć.
– No tak. A zatem wnieśliście pakunek do domu, ale go nie rozpakowaliście. Dlaczego?
– Nie śmieliśmy, panie Sherlocku. Zresztą przesyłka wyglądała nader osobliwie. Aż trudno to wyjaśnić.
Wbrew swoim zapewnieniom pan Lane jest gotów udzielić wyjaśnień, jednak Sherlock Holmes przerywa mu władczym gestem:
– Wolę polegać na własnych wrażeniach. Bądź łaskaw przynieść tę tajemniczą paczuszkę.
Trudno to nazwać paczuszką. Jest to raczej ponadwymiarowa koperta sklejona z szarego papieru, tak lekka, że wydaje się pusta. Ale znajdujące się na niej gryzmoły wprawiają w zdumienie nawet samego Sherlocka Holmesa. Cały przód koperty pokrywają toporne czarne rysunki. Wszystkie jej cztery krawędzie zdobią zygzakowate, serpentynowate i spiralne linie, a w każdym z rogów widnieją nakreślone zdecydowaną kreską migdałowate kształty, które wyglądają jak patrzące z uwagą oczy.
– Aż ciarki mnie przechodzą, ot co – stwierdza pani Lane, robiąc znak krzyża.
– I być może mają budzić taką reakcję. Ale kto... – Sherlock Holmes zawiesza głos, wpatrując się w kolejne rysunki.
Każdy wolny skrawek powierzchni wypełniono nieudolnymi wyobrażeniami ptaków, węży, strzał, znaków zodiaku, gwiazd, księżyców w nowiu i promienistych słońc, jakby w obawie przed pozostawieniem miejsca dla czegokolwiek innego. Wyjątkiem jest duże koło nakreślone pośrodku koperty. Otoczona groźnie najeżonymi rządkami krzyżujących się kreseczek przestrzeń wewnątrz okręgu wydaje się pusta. A jednak Holmes, wydobywszy z kieszeni szkło powiększające, zaczyna się przyglądać środkowej partii koperty z niecodzienną nawet jak dla niego wnikliwością.
Po paru chwilach zaaferowany odkłada lupę. Roztargniony nie zauważa nawet, że umieszcza ją na paterze pełnej makaroników. Zastyga w bezruchu z kopertą na kolanach, zapatrzywszy się w rosnący w oddali dębowy zagajnik.
Państwo Lane wymieniają między sobą spojrzenia. Oboje zachowują milczenie. Zapada głucha cisza, którą zakłóca jedynie pochrapywanie sędziwego Reginalda.
Sherlock Holmes mruga szybko oczyma, zerka na leżącego psa, a następnie spogląda na parę służących.
– Czy któreś z was – pyta – zauważyło rysunek wykonany ołówkiem?
Kamerdyner odpowiada dziwnie oficjalnym, by nie powiedzieć ostrożnym, tonem.
– Tak, widzieliśmy go.
– Moje stare oczy nie pozwoliły mi go dostrzec – oświadcza pani Lane tonem spowiadającej się grzesznicy – póki pan Lane nie pokazał mi go w świetle dnia. Na szarym papierze prawie go nie widać.
– Domyślam się, że był bardziej dostrzegalny, zanim ktoś nasmarował węglem te wszystkie otaczające go ozdóbki.
– Węglem? – wykrzykują jednocześnie kamerdyner i kucharka.
– Bez dwóch zdań. Sypiący się z niego czarny pył sprawił, że ołówkowy rysunek, który moim zdaniem wykonano wcześniej, stał się niemal niewidoczny. Co o nim myślicie?
Państwo Lane spoglądają niepewnie po sobie, wreszcie pani Lane udziela odpowiedzi:
– Jest to bardzo ładne, delikatne wyobrażenie kwiatu...
– Chryzantemy – wpada jej w słowo Sherlock.
– Tak, otoczonego wieńcem liści...
– ...bluszczu – kończy za nią Sherlock szorstkim tonem. – Czy któreś z was rozpoznaje rękę artysty?
Cisza. Służący wyglądają na bardzo zasmuconych.
– No cóż... – odzywa się w końcu pani Lane. – Faktycznie, przypomina mi to nieco... – Kobiecina nie potrafi jednak dokończyć zdania.
– Nie nam o tym orzekać, panie Sherlocku – stwierdza pan Lane niemal błagalnym tonem.
– Ach, dajcież spokój! – Barwa głosu Sherlocka zdradza wyjątkowe jak u niego poruszenie. – Oboje wiecie równie dobrze jak ja, że rysunek ołówkiem wyszedł spod palców mojej matki.
Ma na myśli lady Eudorię Vernet Holmes, która niemal rok temu przepadła bez śladu. Do jej zniknięcia najprawdopodobniej nie przyczyniły się osoby trzecie. Wszystko wskazywało na to, że ekscentryczna starsza dama po prostu uciekła z domu.
Wkrótce w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła także jej córka (i o wiele młodsza siostra Sherlocka), licząca sobie czternaście wiosen Enola Eudoria Hadassah Holmes.
Na jakiś czas zapada milczenie.
Wreszcie pani Lane nieśmiało pyta:
– Panie Sherlocku, czy miał pan jakieś wieści o lady Holmes albo o panience Enoli?
– Ba... – Jeśli nawet wspomnienie imienia siostry wywołuje w słynnym detektywie jakieś żywsze uczucia, jego jastrzębia twarz nie zdradza żadnych emocji. – Tak, spotkałem kilkakrotnie w Londynie Enolę, chociaż nie byłem z tych spotkań zbytnio zadowolony.
– Ale wszystko z nią dobrze?
– Z niesmakiem muszę stwierdzić, że aż za dobrze. Początkowo, jak mi się wydaje, wdała się w konszachty ze swoją matką, wymieniając z nią szyfrowane wiadomości w dziale ogłoszeń drobnych „Pall Mall Gazette”.
Pani Lane spogląda na męża. Ten chrząka, a następnie ośmiela się spytać:
– A pan złamał ten szyfr?
– Było ich kilka. Oczywiście, że je złamałem. Z wyjątkiem jednego, którego nie potrafię rozgryźć. – Kiedy wielki detektyw przyznaje się do porażki, jego głos przybiera ostrzejszy ton. – Ale bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że nasza matka posługiwała się kryptonimem „Chryzantema”, natomiast Enola była w tym układzie „Bluszczem”. – Sherlock stuka czubkiem palca wskazującego w ledwo widoczny ołówkowy rysunek pośrodku spoczywającej na jego kolanach koperty.
Państwo Lane sapią z przejęcia i to tak głośno, że owczarek Reginald budzi się z drzemki. Podnosi się na cztery łapy, przekrzywiając swój mądry psi łeb. Kudłate uszy strzelają w górę, a czarny nos zaczyna węszyć.
– Reginaldzie. – Sherlock zwraca się do psa z całą powagą, jakby miał przed sobą Watsona. – Od wielu miesięcy lady Holmes nie dawała znaku życia. Dlaczego wiadomość od niej przychodzi właśnie teraz, i to w takiej postaci? – Jego smukłe palce wybijają cicho rytm na szarym papierze. – I co jest wewnątrz?
Lane usłużnie spieszy z pomocą:
– Czy przynieść panu nóż do papieru?
– Nie. Nie mam prawa rozciąć koperty. – Przecież szanujący się dżentelmen nie może naruszyć tajemnicy cudzej korespondencji. – Adresatką przesyłki jest Enola. – Sherlock chowa do kieszeni szkło powiększające i podnosi się z fotela, czujny jak stojący u jego boku pies. Przypomina ogara, który wietrzy ślad. – Zabiorę ją do Londynu i doręczę siostrze do rąk własnych.
Państwo Lane, którzy również powstali, patrzą na niego z niepewnymi minami. W końcu kamerdyner ubiera w słowa dręczące ich oboje pytanie:
– Ale czy jaśnie pan Sherlock wie, gdzie jej szukać?
– Wie. – W oku detektywa pojawia się nagły błysk, a na wargach błąka się przez chwilę cień uśmiechu. – Odnoszę wrażenie, że wie.